Gala w Nowym Orleanie - Yates Maisey - ebook

Gala w Nowym Orleanie ebook

Yates Maisey

3,5

Opis

Victoria Calder chce odzyskać rodzinną firmę, którą straciła przez swą naiwność. Obecnym właścicielem jest Rosjanin Dymitri Markin, playboy o złej reputacji. Victoria proponuje Dymitriemu, by się z nią zaręczył, bo to poprawi jego wizerunek. Wspólny wyjazd do Nowego Orleanu okazuje się wielkim wyzwaniem dla nich obojga…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 138

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (24 oceny)
4
6
11
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maisey Yates

Gala w Nowym Orleanie

Tłumaczenie Katarzyna Berger-Kuźniar

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Victorię instynktownie odrzucało od takich miejsc: siłownia, przyćmione światło, ring bokserski, worki treningowe… Chociaż być może w pełnym oświetleniu byłoby jeszcze gorzej, bo wszędzie dawałoby się zauważyć kurz, brud, tłuste plamy, ślady krwi. I ten odurzający zapach potu pomieszanego z testosteronem. Całe to okropne miejsce należałoby niezwłocznie wyszorować wężem ogrodowym. Gdyby nie absolutna konieczność odnalezienia Dymitriego Markina, jej noga nigdy nie postałaby w tym okropnym przybytku.

Przemierzała pewnym krokiem duszne pomieszczenie, całkowicie ignorując agresywne spojrzenia mężczyzn. Jej obcasy stukały złowieszczo na betonowej podłodze pawilonu. Lśniące od potu muskuły nie robiły na niej najmniejszego wrażenia, chyba że potrzebowała akurat przetransportować jakiś ciężar. Wtedy pozwalały osiągnąć cel, natomiast pod względem estetycznym po prostu dla niej nie istniały.

Jeden z trenujących zagwizdał pod nosem. Victoria poczuła gęsią skórkę na karku i przyspieszyła kroku. Przyzwyczaiła się już do tego, że wbrew woli prowokowała mężczyzn, bo wyczuwali, że jest zupełnie niedostępna. Tym bardziej budzili w niej pogardę.

Na pewnym etapie swego życia zapragnęła stabilizacji i odpowiedniego małżeństwa w imię świętego spokoju i polepszenia relacji z ojcem. Jednak w pojęciu ojca odpowiednie małżeństwo w przypadku jego córki i pozycji ich rodziny mogło oznaczać jedynie związek z kimś o pochodzeniu szlacheckim. Niestety, pomimo że Victorii udało się za pośrednictwem biura matrymonialnego znaleźć zainteresowanego księcia, całe przedsięwzięcie zakończyło się spektakularną porażką, bo zakochał się on w… agentce negocjującej ewentualny układ.

Victoria wróciła więc do punktu wyjścia i przez dłuższy czas zajmowała się jedynie działalnością charytatywną i ulepszaniem wizerunku rodziny w mediach. Wszystko zmieniło się, gdy odkryła istnienie Dymitriego Markina i możliwość zawarcia z nim układu obustronnie korzystnego i o niebo bardziej przyszłościowego niż poprzedni związek z przypadkowym księciem. Miała już gotowy plan i nie zamierzała się poddać ani polec. Już nigdy więcej. Znalazła sposób, by odpokutować za grzechy przeszłości, i zamierzała się go trzymać.

Teraz nareszcie dotarła do celu swej wędrówki, czyli drzwi ukrytych na tyłach siłowni, wiodących do prywatnego pomieszczenia treningowego pana Markina. Wewnątrz zastała dwóch mężczyzn w czarnych spodenkach walczących na śmierć i życie na prywatnym ringu.

Ech, ci mężczyźni…

Nie miała wątpliwości, który z nich to Dymitri. Był większy i miał więcej tatuaży, których symbolika zupełnie nic jej nie mówiła, lecz sądząc z komentarzy w prasie brukowej, wprawiała w zachwyt większość kobiet. Większość… jednak nie ją. Ona w ogóle rzadko wpadała w zachwyt.

Podeszła bliżej i stanęła w odrobinę wyzywającej pozie.

‒ Czy pan Dymitri Markin? – zapytała.

Mężczyźni kotłowali się jeszcze przez chwilę, aż jeden z nich opadł na matę, a drugi, z trudem łapiąc oddech, odwrócił się w jej stronę. Był szczupły, niesamowicie umięśniony i miał w sobie coś, na co nie była przygotowana… czego nie dostrzegła na zdjęciach. Nieprawdopodobny magnetyzm. Naprawdę robił wrażenie. Na niej również, co stwierdziła z przerażeniem.

Biorąc pod uwagę, z czego się utrzymywał, można się było spodziewać, że jego twarz okaże się chodzącą kroniką wszystkich otrzymanych ciosów. Nic z tych rzeczy! Przystojny, chłopięcy, zadziorny, miał niesamowicie błyszczące ciemne oczy. Jedyna widoczna, źle zagojona blizna znajdowała się w kąciku ust, lecz dzięki niej wyglądało, że cały czas się uśmiecha.

Zaskoczona powtarzała sobie, że przyszła tu, by naprawić zadawnione historie rodzinne. Po nic więcej… zupełnie po nic. I nie zrezygnuje z raz obranego celu. Nie ma takiej opcji. Nie rozumiała więc, dlaczego nie potrafi oderwać wzroku od jego ciała.

Być może nie chodzi o atrakcyjność, pocieszała się w duchu. Być może na jego widok odruchowo wpada się w podziw, znając jego sportową przeszłość, która nie jest żadną tajemnicą. Każdy wie, że to były mistrz mieszanych sztuk walki, nadal w świetnej formie, mimo że oficjalnie po raz ostatni stanął na ringu już prawie całą dekadę wcześniej.

‒ Owszem. To ja.

Znów jej uwagę przykuł ruch jego mięśni. Tym razem musiała przyznać sama przed sobą, że to nie przypadek, a sylwetka mężczyzny jest olśniewająca. Jednakże zachwyt Victorii nie był typowym zachwytem kobiety nad męskim ciałem. Nie. Co to, to nie! Był zachwytem artystycznym. Miała oko do idealnych linii i wzorów, a Dymitri przypominał wspaniałą rzeźbę.

Odchrząknęła nerwowo.

‒ Witam. Jestem Victoria. Victoria Calder.

‒ Nie przypominam sobie. Byliśmy umówieni? – mówił z ledwo słyszalnym akcentem rosyjskim, który coraz bardziej się zacierał po wieloletnim pobycie w Wielkiej Brytanii. – No chyba że wyzywa mnie pani na pojedynek na macie.

‒ Ależ zabawne. Tak często przychodzą tu kobiety, żeby wyzwać pana na pojedynek?

Uśmiechnął się szeroko.

‒ Częściej, niż wypada.

‒ Urocze… imponujące… niestety nie przyszłam w tej sprawie.

‒ Jeśli chodzi o legalny biznes, zazwyczaj ludzie się umawiają. – Patrzył na nią zaczepnie. – Oczywiście pewien gatunek kobiet zjawia się niezapowiedziany… Powtarzam więc: jeżeli chodzi o interesy, proszę zadzwonić do mojej sekretarki, ona wyznaczy termin spotkania. A jeśli nie… to niech się pani rozbiera.

Najwyraźniej chciał ją speszyć. I udało mu się doskonale, lecz Victoria nie zamierzała dać mu satysfakcji i nie okazała żadnych emocji.

‒ Dziękuję za propozycję, ale zostanę w ubraniu. Możemy przejść do jakiegoś wygodniejszego pomieszczenia?

‒ Ależ mnie tu jest bardzo wygodnie. Nie byłem umówiony na żadne oficjalne spotkanie.

Od pewnego momentu rozmowie z zaciekawieniem przysłuchiwał się towarzysz Markina.

‒ Może chociaż poprosi pan kolegę, żeby…

‒ Więc jednak zamierza się pani rozebrać?

Przemogła się i zachowała kamienną twarz.

‒ Bardzo mi przykro, ale tego rodzaju fantazji nie zaspokoi pan w moim towarzystwie. Musimy jednak porozmawiać.

‒ Ciekawe dlaczego? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek się z panią przespał, więc nie narobiłem chyba kłopotu?

‒ Albo wyjdzie stąd pański kolega, albo… A coś mi mówi, że chce pan usłyszeć to, co mam do powiedzenia.

Dymitri uśmiechnął się nagle czarująco.

‒ Nigel, sam widzisz, co się święci. Zostaw nas na chwilę samych.

Gdy za kolegą zamknęły się drzwi, burknął już bez uśmiechu:

‒ No więc?

‒ Nie jestem pieskiem ani innym zwierzątkiem domowym, żeby tak się do mnie zwracać. Niech pan spróbuje jeszcze raz.

Zaśmiał się znowu.

‒ Zatem… czy zechce mi pani wyjawić, o co chodzi, bo mam ochotę wziąć zaraz prysznic?

Victoria powoli traciła cierpliwość i wpadała w dziwaczny nastrój. Atmosfera i zapach siłowni, widok nagiego torsu Dymitriego Markina i wrażenie, jakie na niej robił, sprawiły, że jej misterny plan zdawał się kompletnie chwiać. Być może też dlatego, zamiast wyjaśnić całą sytuację, wypaliła nagle:

‒ Przyszłam tu zadać tylko jedno pytanie: ożeni się pan ze mną?

Dymitri przyjrzał się uważnie stojącej przed nim wysokiej, zgrabnej, energicznej blondynce, która sprawiała wrażenie, że słabego mężczyznę mogłaby na miejscu przyprawić o atak serca: nawet jeśli nie swoim zachowaniem, to z pewnością sposobem mówienia i idealnym brytyjskim akcentem z wyższych sfer. Jednak Markin nie był człowiekiem słabym i nie lubił przed nikim stawać na baczność.

‒ Przykro mi, ale z oświadczynami miałaby pani zdecydowanie więcej szczęścia, gdyby się pani jednak rozebrała…

‒ Lubi pan taką tanią rozrywkę, co?

‒ Owszem, choć teraz stać mnie i na drogą. Ale czemu nie skorzystać z okazji?

‒ Panie Markin, moja propozycja nie ma nic wspólnego z rozrywką.

‒ Dziwne. Małżeństwo zazwyczaj ma coś wspólnego z rozrywką. Inaczej chyba już nikt by się nim nie interesował. Zresztą nie znam się na tym.

‒ Może gdyby się pan znał, łatwiej znajdowałby pan sponsorów dla swej działalności charytatywnej.

Zdumiony aż podskoczył.

‒ Skąd pani o tym wie?

Prawie nikt nie wiedział, że stara się założyć fundację ku pamięci Colvina. Tych, do których się zwracał, prosił o dyskrecję. Istotnie potrzebował wsparcia, bo zerkano na niego podejrzliwie. Miał reputację faceta, który prowadzi za szybko, sypia, z kim się da, a sławę zdobył na ringu. Nie kojarzono go z dobroczynnością. Nie stać go więc było na negatywną reakcję wobec jakiegokolwiek zainteresowania. Colvin nie żyje. Nie można się mu już odwdzięczyć, można tylko pokazać światu, jacy bywają ludzie, oferując pomoc dzieciom, które znalazły się w podobnej sytuacji, jak kiedyś on sam. Dawno temu, pewnego zimowego dnia w Moskwie…

‒ Zawsze trzymam rękę na pulsie – odparła Victoria. – Poza tym zdarza mi się często zasiadać w zarządach rozmaitych fundacji. Mam też wiele znajomości, które potrafię wykorzystać.

‒ Co pani daje wspieranie dobroczynności na rzecz dzieci?

‒ Jak to? – Zrobiła niewinną minę. – Przecież chodzi mi tylko o dobro podopiecznych.

Dymitri przeklął prymitywnie po rosyjsku i zaśmiał się.

‒ Jasne, proszę pani.

‒ Mam rozumieć, że pan mi nie wierzy?

‒ Czy wierzę, że Królowa Śniegu ma na względzie tylko dzieci? Nie. Nie wierzę. Musiałoby od pani emanować chociaż odrobiną ciepła.

‒ Bardzo mi przykro, jestem dziś zbyt zajęta, by emanować czymkolwiek. Może innym razem. Jednak pragnę pana zapewnić, że podchodzę do swojej pracy charytatywnej z całkowitym oddaniem. Pewnie dlatego nie emanuje ze mnie już nic wobec ludzi. Jeżeli chodzi o moje… oświadczyny…

‒ Właśnie. Dlaczego mi się pani oświadczyła?

‒ Bo się zakochałam? Od pierwszego wejrzenia?

Zamilkli oboje.

‒ Bo chcę odzyskać London Diva.

Znieruchomiał na dźwięk nazwy jednego z należących do niego holdingów.

‒ Słucham?!

‒ Bo chcę, aby London Diva wróciła do mojej rodziny.

‒ Calderowie… ‒ wyszeptał nagle jej nazwisko, którego w pierwszej chwili zupełnie nie skojarzył. Parę lat temu kupił od Nathana Barretta sieć ekskluzywnych sklepów, mając świadomość, że założył je przed trzydziestu laty Geoffrey Calder. – A więc jest pani… nie żoną, bo właśnie mi się pani oświadczyła… lecz pewnie córką Geoffreya Caldera?

‒ Otóż to.

‒ No tak… wpada pani do mojej siłowni, proponuje mi małżeństwo i żąda udziału w moim biznesie. A co ja niby mam z tego mieć?

‒ Na przykład korzyści płynące z moich działań medialnych na rzecz dobroczynności, łatwe pozyskiwanie sponsorów. Mówią, że jestem niezła. Ktoś przyrównał mnie nawet do Matki Teresy, choć to już przesada… obraza dla Matki Teresy, ja przecież jeszcze nie zrezygnowałam ze wszystkich doczesnych radości – skomentowała, zerkając znacząco na swą torebkę, która musiała kosztować fortunę. – Jednak w porównaniu z panem jestem… prawie idealna. Mam coś, czego panu nie uda się kupić…

‒ Trudno mi to sobie wyobrazić…

‒ Dobrą reputację.

Wyraz twarzy Victorii był iście anielski. Odruchowo pomyślał, że wyglądałaby pewnie podobnie, gdyby za chwilę miała komuś poderżnąć gardło.

Spodobała mu się.

Dużo mniej zachwycał go sposób, w jaki go podeszła. Jego reputacja jako biznesmena była absolutnie nienaganna, jako prywatnej osoby – pozostawiała wiele do życzenia.

‒ Czemu uważa pani, że powinienem ulepszyć swój wizerunek?

‒ Ponieważ jeśli to, co słyszałam, jest prawdą, chce się pan zajmować działalnością charytatywną na rzecz dzieci, wprowadzić do siłowni darmowy program sztuk walki dla dzieci z rodzin i środowisk o podwyższonym ryzyku. Nikt panu nie zaufa, bo jest pan: kłótliwy, wybuchowy, ordynarny i porywczy. Czy coś pominęłam?

Zbliżył się do niej. Z satysfakcją zauważył, że odruchowo się cofnęła.

‒ Owszem. Jestem okropnym babiarzem. Krążą przecież plotki o tym, że kiedy poznaję jakąś kobietę, potrzebuję tylko dobrej kolacji i dwóch, trzech godzin, by znalazła się w mojej sypialni i do rana wykrzykiwała moje imię na pół miasta…

Patrzyła na niego z irytacją i odrazą. Świetnie!

‒ To wierzchołek góry lodowej. Jazda po pijanemu. Zadawanie się z mężatkami, z których wiele jest również matkami. Nikt panu nie uwierzy w charytatywne działanie na rzecz dzieci, jeśli w wolnych chwilach rozkochuje pan w sobie kobiety i rozbija małżeństwa, przyczyniając się do rozpadu rodzin.

Najwyraźniej piła do niedawnego skandalu. Odrobinę się zjeżył.

‒ Umówmy się, że Lawinia, wchodząc mi do łóżka, przemilczała pewne istotne szczegóły.

‒ Na przykład takie, że jest mężatką.

‒ Ależ skąd! Te sprawy mnie nie dotyczą. Nie ja składałem przysięgę. Jednak nie wiedziałem o jej dzieciach.

Dymitri z założenia romansował z kobietami bezdzietnymi. Właściwie nie romansował. Uprawiał seks. Nie sypiał z nikim, nie wiązał się, bo wymagało to zaufania, a on nie ufał absolutnie nikomu.

‒ Więc jest pan praktycznie jak święty.

‒ Tak. Święty patron od wódki i orgazmów.

Speszyła się.

‒ Ciekawe. Jakoś nigdy nie widziałam pańskich wizerunków na witrażach w kościele.

‒ Pewnie dlatego, że mnie ekskomunikowali.

‒ Mogłabym rozwiązać pańskie problemy – sprytnie wróciła do tematu.

‒ Zostając moją żoną?

Zaśmiała się złowieszczo.

‒ Niech pan nie żartuje. Wystarczyłoby parę uśmiechniętych zdjęć w objęciach, obrączki na palcach… Byle sprawy poszły do przodu.

‒ Wszystko pani przemyślała.

Zaskoczyła go. Bystra kobieta. Gdyby była krzepkim facetem, chyba doskonale by walczyła. Jednak w obecnej sytuacji głównie go irytowała.

‒ To oczywiste. Inaczej bym tu nie przyszła – rzuciła pogardliwie.

I za to mu zapłaci. Choćby za to. Nikt nie będzie nim pogardzał.

‒ Bardzo mi przykro, ale spieszę się na wyznaczone spotkanie, co oznacza, że muszę wrócić do domu, wziąć prysznic i przebrać się.

‒ Do domu… czyli gdzie?

‒ Na pani szczęście tutaj na górze.

Nad siłownią znajdowały się jego apartamenty. Wiedział, że dokonuje dziwnego wyboru, bo nie była to wcale ani modna, ani atrakcyjna część miasta. Jednak miała dla niego ogromną wartość sentymentalną: to tu właśnie zaczynał po przyjeździe z Rosji do Londynu. Po śmierci Colvina tym bardziej nie zamierzał się nigdzie przeprowadzać. Strata jedynego mentora bardzo go przybiła. Pozostanie w tym samym miejscu pozwalało mu chwilami czuć się, jakby starszy człowiek nie odszedł na zawsze.

Colvin dał mu szansę. Nie życia „po staremu”, lecz nowego życia, które oferowało więcej niż walki w obskurnych barach i w halach w podziemiu na piankowych materacach na gołym cemencie. Życie, w którym chodziło o coś więcej niż tylko przyjmowanie kolejnych ciosów, opłukanie krwi z twarzy w brudnej łazience i szybki powrót na matę.

Taką samą szansę Dymitri chciał dać dzieciom, które zostałyby objęte darmowymi programami na siłowniach.

Victoria Calder trafiła w jego najczulszy punkt.

Albo ona, albo porażka. Hańba albo śmierć.

Jakby po latach cofnął się do swej wczesnej moskiewskiej młodości. Poczuł wszechogarniający gniew, ale niczego po sobie nie pokazał. Umiał doskonale ukrywać swe słabości.

‒ Czy mam wejść z panem na górę? – zapytała nieufnie.

‒ Chyba że sprawi to pani problem…

‒ Nie. Dlaczego? Proszę mi tylko wskazać drogę. – Machnęła lekceważąco dłonią z pomalowanymi paznokciami.

Poczuł, że ma ochotę zachować się szokująco. Złapać ją za wypielęgnowaną rękę i przyciągnąć mocno do siebie. Postraszyć. Przywołać do porządku. Pokazać, że nie można bezkarnie wchodzić ludziom w życie z butami i traktować ich z góry. Najwyraźniej pani Calder nie była tego świadoma. Nic straconego. Szybko się nauczy.

‒ Tędy proszę – powiedział, nie patrząc w jej stronę i ruszył do drzwi ukrytych na tyłach sali treningowej. Błyskawicznie wpisał kod na domofonie. Victoria obserwowała go lodowatym wzrokiem.

‒ Wkrótce zorientuje się pani, że nie ranią mnie tego typu spojrzenia – powiedział.

‒ Wcale nie chcę pana ranić. To by przeczyło moim planom.

‒ Szczęśliwego zamążpójścia… No tak. Nie może pani zostać wdową przed ślubem – zmusił się do uśmiechu.

W milczeniu wchodzili po schodach. Szedł za nią całkowicie skupiony na jej zgrabnych pośladkach. Nie dopuszczał do siebie żadnych innych myśli. Kiedy nagle się odwróciła, natychmiast przypomniał sobie, że nie lubi kobiet w stylu pani Calder. Pomimo seksownej pupy. Dlaczego? Bo uwielbia się dobrze bawić. W sposób nieskomplikowany. Życie jest ciężkie, praca zazwyczaj też. Przynajmniej seks powinien być łatwy, prosty i przyjemny. Nic nie wskazywało na to, aby cokolwiek w towarzystwie pani Calder mogło być łatwe, proste i przyjemne.

Zatrzymali się na szczycie schodów. Tym razem sięgnął do domofonu celowo zza pleców Victorii. Zauważył, że zadrżała. Uśmiechnął się pod nosem. Specjalnie otwierał drzwi dłużej niż zwykle.

Markin nie lubił niespodzianek i zbyt pewnych siebie kobiet. Władza z reguły należała do niego. Co nie znaczy, że nie zainteresowała go jej nieoczekiwana oferta. Wprost przeciwnie. Ale na jego warunkach. Z natury był wojownikiem, a każdy kto w jakikolwiek sposób naruszył należące do niego terytorium, stawał się automatycznie wrogiem.

Po chwili weszli do mieszkania, które choć skąpo wyposażone, z pewnością wydawało się zaskakująco ekskluzywne w porównaniu ze znajdującą się na dole siłownią. To była prawdziwa kryjówka Dymitriego Markina.

Victoria weszła w głąb mieszkania. W ciszy jej wysokie obcasy agresywnie stukały o czarne, błyszczące płytki, którymi wyłożono posadzkę. Rozglądała się najwyraźniej zdziwiona tym, co widzi. Zdążyła już ocenić Markina na podstawie wyglądu i poziomu czystości jego pomieszczeń sportowych i zupełnie nie spodziewała się zobaczyć na górze tego samego budynku nowoczesnego apartamentu z ciekawym wystrojem, uwzględniającym jedynie biel, czerń i metal.

Mężczyzna zatrzymał się przy łazience.

‒ Prysznic zajmie mi tylko parę minut – powiedział.

Nie pofatygował się, żeby zamknąć za sobą drzwi. Błyskawicznie zrzucił ciuchy i odkręcił wodę. Jeżeli Victoria naprawdę chciała wejść do jaskini lwa, powinna zaakceptować konsekwencje.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dymitri nie zamknął za sobą drzwi. Victoria stała nieruchomo pośrodku eleganckiego mieszkania i nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić. Słyszała lejącą się wodę i wyobrażała go sobie pod prysznicem, nagiego i mokrego. Zauważyła, że stara się ją onieśmielić, może nawet zastraszyć. Ale nic z tego. Zupełnie nie robiło to na niej wrażenia. Przerażenie wywoływało coś innego: wpływ, jaki miał na nią jako mężczyzna. Na co dzień mężczyźni po prostu „nie istnieli”, wcześnie wyleczyła się z pokus i pożądania, bo wcześnie odkryła, jak łatwo można dać się przez nie zmanipulować. Nie liczyła też przecież na to, że Markin od razu przyjmie oświadczyny. Postanowiła więc skupić się maksymalnie i zobojętnieć na jego urok.

Gdy tylko podjęła tę wiążącą decyzję, ociekający wodą Dymitri wyszedł z łazienki, zawinięty tylko w krótki ręcznik na biodrach, i postanowienie runęło niczym zamek z piasku. Zaschło jej kompletnie w gardle.

‒ Panie Markin, czy nie ma pan jakiejś koszuli?

‒ Pewnie coś by się znalazło, ale nie zawsze mam ochotę się ubierać prosto po prysznicu. Czy to pani przeszkadza?

‒ Ależ skąd. Pytam z troski. Dobroczynność to moja specjalność. Uchodzi pan za miliardera, lecz jeśli to plotki, chętnie pomogę.

Zaśmiał się odpychająco.

‒ Jestem wzruszony, ale nie tego mi trzeba. Zresztą pani już odkryła, czego… Lepszego wizerunku. Ciekaw jestem, kim są pani informatorzy?

‒ Dama nie mówi takich rzeczy. Zwłaszcza jeśli są bez znaczenia. Przecież nie chodzi o prawdziwe małżeństwo.

‒ Czyli mam tylko kupić pani obrączkę?

‒ Jeżeli sugeruje pan, że interesuje mnie drogi prezent, jest pan w błędzie. Utrzymuję się sama i stać mnie na pierścionek.

Po stracie London Diva ojciec przestał ją wspierać, zarówno psychicznie, jak i finansowo. Matki już nawet nie pamiętała. To on stanowił od zawsze centrum jej wszechświata. Do wtedy… Nie przestali co prawda rozmawiać, nie wyprowadziła się, lecz doskonale wyczuwała jego dezaprobatę i rozczarowanie. Wiedziała, że przestała być ukochaną małą córeczką.

Nauczyła się więc być niezależna.

Miała na szczęście dostęp do swego funduszu powierniczego, zaczęła trochę inwestować, a obecnie dumnie żyła głównie z własnych pieniędzy.

W działalność charytatywną zaangażowała się w momencie konfliktu z rodziną, początkowo chcąc udowodnić, że jest czegoś warta. Po krótkiej chwili odkryła, że ma to dla niej inne, ogromne znaczenie. Zrozumiała, czym jest ciężka praca, widoczne pozytywne rezultaty i autentyczna pomoc potrzebującym. Odnalazła się tu, bo w domu nadal płaciła za błędy przeszłości.

‒ Chodzi pani o odzyskanie biznesu rodzinnego. Nie ma co owijać w bawełnę.

‒ Owszem. I o nic gorszego. Stanowi on malutki fragment pańskiego imperium, więc chyba nie zrobi to panu różnicy. A ja chcę odzyskać swoje dziedzictwo.

Patrzył na nią w milczeniu, jakby czekał na coś więcej.

‒ Prosta transakcja – kontynuowała. – Na koniec naszej umowy London Diva wraca do mnie. Do tego czasu zrobię wszystko co w mojej mocy, by odbudować pańską reputację. Pieniądze powinny popłynąć od sponsorów z różnych części świata.

‒ Jest pani pewna siebie.

‒ Nie widzę powodów, by ukrywać swoje mocne strony. Nauczyłam się nieźle inwestować, mam koneksje i nienaganną reputację. Trzy lata temu nieomal zaręczyłam się z pewnym księciem. Być może zaciekawi pana ten fragment mojej przeszłości. Kiedy byłam ze Stavrosem, media bardzo się mną interesowały, lecz nie odkryły żadnego skandalu…

‒ Więc i teraz żadnego nie będzie… Czemu zaręczyny nie doszły do skutku? Czy może to też miał być tylko układ?

‒ Nic z tych rzeczy. Uczciwie zamierzałam za niego wyjść, ale zakochał się w kimś innym. Bardzo dobrze mu życzyłam, rozstaliśmy się kulturalnie.

Patrzyli na siebie przez chwilę w ciszy. Nigdy nie widziała tylu tatuaży. Był całkowicie inny od mężczyzn, z którymi miewała do czynienia.

‒ No tak, pani w ogóle wygląda na bardzo kulturalną – skomentował.

‒ Owszem – powiedziała obojętnie, choć wyczuła jego sarkazm.

Gdy zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju, niespokojnie obserwowała ręcznik zsuwający mu się z bioder. Niespokojnie? Raczej bardzo zaintrygowana.

‒ Jak pani sądzi, ile by to potrwało?

Czyżby był zainteresowany?!

‒ Musielibyśmy zacząć się razem pokazywać, zorganizować dwie, trzy gale, nadać rozgłos pańskim planom, poszukać kontaktu z właściwymi ludźmi. Oceniając realnie… jakieś trzy miesiące?

‒ Miesiąc wydaje się bardziej odpowiedni.

Spróbowała wyobrazić sobie to wszystko w ciągu zaledwie trzydziestu dni. Od razu zrozumiała, że Markin nie miał żadnego doświadczenia w tego typu działaniach.

‒ Czas jest czynnikiem bezlitosnym – rzuciła delikatnie.

‒ Tu się zgadzamy.

O ironio, czas obszedł się z nim bardzo łagodnie. Jak na człowieka zajmującego się taką profesją, trzymał się świetnie, nie wyglądał na swoje trzydzieści parę lat i praktycznie nie miał widocznych blizn.

‒ Oczywiście nie mogę zagwarantować panu sukcesu. Nie mogę do końca przewidzieć, jaki wpływ będzie miała pańska przeszłość.

‒ Nie spodziewam się żadnych gwarancji, tylko uczciwych starań.

‒ Bo proszę mnie źle nie zrozumieć, ale z pustego i Salomon nie naleje…

‒ Jest pani zabawna – zaśmiał się szczerze.

‒ Szalenie mnie cieszy, że udało mi się pana rozbawić. ‒ Nie, zupełnie jej to nie cieszyło. Raczej odczuwała dużą satysfakcję, że chyba zdołała go przekonać i to słowem, a nie w walce. – Ale obiecuję, że jeśli mielibyśmy się pokazywać razem publicznie, będę się kontrolować.

‒ Ależ nie! Wątpię, by media uwierzyły, że zaręczyłem się z jakąś głupią gęsią. W życiu lubię walczyć, tak samo w tym publicznym, jak i w sypialni.

Wzmianka o sypialni nie podziałała na nią najlepiej. Przeraziła się, że Dymitri zacznie jednak wkrótce czytać jej w myślach.

‒ Więc jakiej kobiety spodziewałyby się media u pańskiego boku?

‒ W sporcie wybieram tylko dobrych przeciwników, bystrych, silnych, szybkich. Takich, którzy pozwalają mi myśleć, że mógłbym z nimi przegrać. Lubię wyzwania. Więc… niech będzie pani po prostu sobą. To wystarczy.

Pomimo całej sytuacji, Victoria odebrała słowa Markina jako komplement. Postanowiła przyjąć je do wiadomości i nic z nimi nie robić. Bo zależało jej na aprobacie i wybaczeniu, ale kogoś zupełnie innego. Ojca.

Tyle lat bez skazy. Wszystko zrujnowane przez jeden błąd. Jedyną osobą na świecie, która mogła wprowadzić jej życie na właściwe tory, był właśnie tata. Rozgrzeszając ją.

‒ Z łatwością bywam sobą, proszę pana. Jednak musiałabym wiedzieć, która wersja mnie najbardziej panu odpowiada.

Przestał się uśmiechać.

‒ Czy uważa pani, że ludzie mają więcej niż jedną wersję siebie?

‒ Owszem.

‒ Chyba nie każdy. Wszystko co widzi pani teraz to ja. Mieszkanie, siłownia, praca. Bywałem kimś innym. Ale zostało tylko to.

‒ Nie wiem, czy potrafię w to uwierzyć.

Mówiła szczerze. Coś jej się w tym wszystkim po prostu nie zgadzało.

Niestety Dymitri Markin najwyraźniej istotnie wierzył, że w ludziach istniała i liczyła się jedna, aktualna „warstwa”. Poprzednie można było wyrzucić. Victoria wiedziała jednak, że tak nie jest. Doskonale zdawała sobie sprawę, że „część” jej, która przyczyniła się do sprzeniewierzenia się rodzinie, nadal tkwiła gdzieś w środku. Wypieranie się tego nie wyszłoby nikomu na dobre.

Zazdrościła Markinowi, że potrafi uwierzyć, że pokonał wszystkie demony przeszłości. A może naprawdę tak się stało. Dawne „wersje” jej samej pozostaną z nią na zawsze. Może tylko do końca swych dni próbować za nie odpokutować.

‒ A ja wiem, że wielu ludzi wierzy w reinkarnację. Dla mnie natomiast życie potrafi człowieka całkowicie zmienić, wypalić, tak że nie zostaje nic. Wtedy można już tylko iść dalej. Czy się chce, czy nie.

‒ Brzmi ponuro.

‒ Może. Ale ja sam wiele razy musiałem zmienić się całkowicie i iść dalej. Wszystko zawdzięczam Colvinowi. Dlatego moja fundacja jest dla mnie taka ważna. Bo robię to dla człowieka, dzięki któremu przestałem być tym, kim byłem…

‒ A kim pan był?

‒ Bardzo złym człowiekiem.

Przeszedł ją dreszcz.

‒ Teraz jest pan …dobry? – zapytała ciszej, niż zamierzała.

‒ Tego bym nie powiedział. Ale na pewno jestem mniej niebezpieczny.

‒ Był pan niebezpieczny?

Uśmiechnął się pod nosem.

‒ Moją przeszłość już dawno pochowałem. Niech tak zostanie.

Przeszedł ją dreszcz.

‒ Najlepiej będzie, jak na tym skończymy. Mam jeszcze inne spotkania – powiedziała nagle.

Dotarło do niej, że skupiona na Markinie, zapomniała o bożym świecie. Wybił ją z rytmu, unaocznił skrywane słabości. Wiedziała, że musi się natychmiast ewakuować, by zapanować nad sobą.

‒ Ja podobnie. Kiedy zatem mamy ujawnić nasz układ?

‒ Dziś wieczorem. Jesteśmy po romantycznej kolacji nad Tamizą…

‒ Pomyślała pani o wszystkim.

‒ …wynajęliśmy prywatnie osobną salę, weszliśmy i wyszliśmy tylnym wejściem, widział nas tylko zaufany personel… Czyli dogadaliśmy się?

Pokiwał obojętnie głową.

‒ Zawarliśmy układ. Firma rodzinna wróci do pani na jego koniec, pod warunkiem, że uzyskam pomoc przy tworzeniu mojej fundacji.

‒ Doskonale.

‒ A co by było, gdybym się nie zgodził?

Zaśmiała się w duchu. Po prawie dziesięciu latach zobaczyła światło w tunelu.

‒ Nie brałam tego pod uwagę – odpowiedziała szczerze. – Przecież by mi pan nie odmówił.

Zasępił się.

‒ Nie… raczej nie.

‒ I niech to wystarczy za pożegnanie. Jutro skontaktujemy się w sprawie pierścionka. Jestem typowa. Lubię diamenty.

‒ Ja również jestem staroświecki. I wolałbym zrobić narzeczonej niespodziankę.

Znów ją zirytował, lecz zagryzła tylko zęby.

‒ Niech pan robi, jak pan uważa za stosowne – powiedziała i skinęła na do widzenia.

Wyminęła go i ruszyła do drzwi.

Victoria Calder z całego serca nienawidziła takich miejsc i sytuacji, ale kochała zwyciężać. A teraz zwycięstwo zdawało się już być na wyciągnięcie ręki.