Fryderyk Wielki a Polska - Władysław Konopczyński - ebook

Fryderyk Wielki a Polska ebook

Władysław Konopczyński

4,0

Opis

Ten człowiek, który od pierwszej chwili napełnił hukiem armat i jękiem konających połowę Europy, który prowadził cztery wojny, odbył dziesięć kampanij, wydał dwadzieścia batalij, nieprzyjacielskie wojska widział w Berlinie; swoje wprowadził do Wrocławia, Pragi, Drezna; który zaczął rzemiosło jako dwudziestoletni młodzieniec i jeszcze bliski siedemdziesiątki obozował na forpocztach, ten wielki żołnierz dla Rzplitej miał tylko pokój. Jednak ten szczęśliwy żołnierz, który ugiął Austrię, zgniótł Saksonię, zgromił Rzeszę Niemiecką, Francuzom sprawił Rossbach, Rosjanom zgotował Zorndorf – Rzplitą, nie obnażając szpady, ciągle po przyjacielsku, ciągle pokojowo, w drodze spokojnej negocjacji, straszliwiej ugodził niż tamtych na polach bitew, do serca jej trafił, dobił”. Historia polska „ma z nim jeden prosty rachunek, tak prosty, że jej sądu nic zmącić nie jest w stanie. Ma do osoby jego najpierwsze, najlepsze prawo. Należy on do niej, stanowi jej własność, spod jej kompetencji wyłamać się nie może”.

Szymon Askenazy

...historia nie zna przykładu, aby jeden człowiek włożył tyle nienawiści w swój stosunek do sąsiedniego narodu, ile jej przez pół wieku wydzielił z siebie Fryderyk zwany Wielkim. Potężne nienawiści wzbierały nieraz w duszach krzywdzonych wobec zdobywców i ciemiężycieli: tak patrzał na Rzymian Hannibal czy Mitrydates, ale jeszcze głębsze, coraz głębsze uczucia nieprzyjaźni rodziły się zwłaszcza w duszach germańskich wobec krzywdzonych. Fryderyk jako niszczyciel Polski, która mu nic nigdy złego nie zrobiła, stanowi zjawisko jedyne w dziejach – i w tym znaczeniu uniwersalne. A że duch jego promieniował na swoich i obcych przez szereg pokoleń, poprzez dziesiątą granicę, że jego zasady stały się wcieleniem tego, co wiek XIX potępił, a wiek XX spróbował na nowo uświęcić, więc poruszony w tej książce temat stanowi coś więcej niż bilans krzywd, doznanych w pewnej epoce przez pewien naród: jest to przyczynek do dziejów ludzkości – i nieludzkości.

 

Władysław Konopczyński

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wła­dy­sław Ko­nop­czyń­ski

FRY­DE­RYK WIEL­KI A POL­SKA

Po­sło­wiem opa­trzył Ema­nu­el Ro­stwo­row­ski

UNI­VER­SI­TAS Kra­ków 2010

© Co­py­ri­ght by To­wa­rzy­stwo Au­to­rów i Wy­daw­ców Prac Na­uko­wych UNI­VER­SI­TAS, Kra­ków 2010

(na pod­sta­wie wy­da­nia: Wła­dy­sław Ko­nop­czyń­ski, Fry­de­ryk Wiel­ki a Pol­ska, In­sty­tut Za­chod­ni, Po­znań 1981)

ISBN 97883-242-1449-5

TA­iWPN UNI­VER­SI­TAS

www.uni­ver­si­tas.com.pl

Re­dak­tor Wy­daw­nic­twaWan­da Loh­man

Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wychSe­pie­lak

WSTĘP

Pierw­szo­rzęd­ny te­mat le­żą­cy odło­giem. Pra­wo i obo­wią­zek pol­skiej hi­sto­rio­gra­fii. Od słod­kich słów do strasz­nych czy­nów. Ma­ło­mów­ność pru­skich Ta­cy­tów. Czas już o tym mó­wić gło­śno.

Pięć­dzie­siąt lat mi­nę­ło, jak Szy­mon Aske­na­zy in­cy­den­tal­nie wska­zał hi­sto­rio­gra­fii pol­skiej pierw­szo­rzęd­ny przed­miot do zba­da­nia, do owej chwi­li jak­by z lę­kiem i od­ra­zą omi­ja­ny.

 Fry­de­ryk Wiel­ki, wiel­ki Pru­sak, wiel­ki szer­mierz: więk­szy ne­go­cja­tor, wśród pół­wie­ko­wych bli­sko za­pa­sów i za­bie­gów dla wy­wyż­sze­nia swo­ich Prus na prze­mia­ny ko­rzy­stał z uczest­nic­twa i do­świad­czył opo­ru świa­ta ca­łe­go, cały świat ko­lej­no miał za sobą i prze­ciw so­bie. Bądź w wi­do­kach spól­nych ko­rzy­ści, bądź też dla obro­ny albo od­we­tu łą­czy­ła się raz z nim, to zno­wu prze­ciw nie­mu cała nie­mal ro­dzi­na eu­ro­pej­ska: wiel­kie mo­car­stwa, aby się nie dać wy­prze­dzić ani nad­szarp­nąć, pań­stwa drob­ne i bez­bron­ne, aby się nie dać po­chło­nąć, przede wszyst­kim zaś pań­stwa ościen­ne. Z jed­nym ato­li wy­jąt­kiem. Pań­stwo ościen­ne, któ­re naj­szer­szą a naj­kruch­szą ścia­ną przy­ty­ka­ło do pru­skich ko­szar, pań­stwo ob­szer­ne, któ­re wię­cej od in­nych mia­ło do stra­ce­nia, a tak osła­bio­ne, że mia­ło do stra­ce­nia wszyst­ko — jed­nym sło­wem Rzpli­ta Pol­ska — ni­g­dy, bądź ra­zem z Fry­de­ry­kiem, bądź prze­ciw nie­mu w żad­nej nie uczest­ni­czy­ło wy­pra­wie, do żad­ne­go nie przy­stą­pi­ło so­ju­szu. Rów­nej sta­ło­ści nie do­świad­czył on wię­cej od ni­ko­go. Z jed­nej stro­ny, głów­ne­go śmier­tel­ne­go prze­ciw­ni­ka, Au­strię, na­sam­przód upo­ko­rzo­ną w wal­ce, uda­ło mu się pod ko­niec w dro­dze ukła­dów osta­tecz­nie roz­bro­ić, zde­gra­do­wać przez spól­nic­two. Z dru­giej, wcze­śniej­si albo póź­niej­si jego przy­ja­cie­le i alian­ci: Fran­cja, Ba­wa­ria, Sak­so­nia, Ho­lan­dia, Szwe­cja, An­glia i Ro­sja, wszy­scy kie­dy­kol­wiek na­le­że­li do zde­kla­ro­wa­nych wro­gów kró­la pru­skie­go.

 Ina­czej Rzpli­ta Pol­ska. Ta ni­g­dy nie my­śla­ła ani mie­rzyć się, ani dzie­lić z Fry­de­ry­kiem. Ani u nie­go, ani na nim nie szu­ka­ła zy­sków. Sta­le wzglę­dem nie­go trzy­ma­ła się na sto­pie trak­ta­to­wej neu­tral­no­ści i głę­bo­kie­go po­ko­ju. To­też na­wza­jem wdzięcz­ny król pru­ski przez całe ży­cie miał dla niej li tyl­ko trak­ta­to­we bło­go­sła­wień­stwa do­bre­go są­siedz­twa. Wstę­pu­jąc na tron za­stał Pru­sy zwią­za­ne wzglę­dem Pol­ski przez trak­tat we­law­ski, byd­go­ską kon­wen­cję, gwa­ran­cje oliw­skie. Nie roz­darł tych umów mie­czem, ow­szem, przy­dał do nich nową, trak­tat war­szaw­ski, gdzie tam­te są po­wo­ła­ne, tak jak się w no­wej praw­nej po­lu­bow­nej trans­ak­cji po­wo­łu­je daw­niej­sze: i jak za­stał, tak zo­sta­wił Rzpli­tą w po­ko­ju… Przez czter­dzie­ści sześć lat pa­no­wa­nia ani razu prze­ciw Pol­sce nie do­by­wa orę­ża. Ten czło­wiek, któ­ry od pierw­szej chwi­li na­peł­nił hu­kiem ar­mat i ję­kiem ko­na­ją­cych po­ło­wę Eu­ro­py, któ­ry pro­wa­dził czte­ry woj­ny, od­był dzie­sięć kam­pa­nij, wy­dał dwa­dzie­ścia ba­ta­lij, nie­przy­ja­ciel­skie woj­ska wi­dział w Ber­li­nie; swo­je wpro­wa­dził do Wro­cła­wia, Pra­gi, Dre­zna; któ­ry za­czął rze­mio­sło jako dwu­dzie­sto­let­ni mło­dzie­niec i jesz­cze bli­ski sie­dem­dzie­siąt­ki obo­zo­wał na for­pocz­tach, ten wiel­ki żoł­nierz dla Rzpli­tej miał tyl­ko po­kój. Jed­nak ten szczę­śli­wy żoł­nierz, któ­ry ugiął Au­strię, zgniótł Sak­so­nię, zgro­mił Rze­szę Nie­miec­ką, Fran­cu­zom spra­wił Ross­bach, Ro­sja­nom zgo­to­wał Zorn­dorf — Rzpli­tą, nie ob­na­ża­jąc szpa­dy, cią­gle po przy­ja­ciel­sku, cią­gle po­ko­jo­wo, w dro­dze spo­koj­nej ne­go­cja­cji, strasz­li­wiej ugo­dził niż tam­tych na po­lach bi­tew, do ser­ca jej tra­fił, do­bił.

Hi­sto­ria pol­ska

ma z nim je­den pro­sty ra­chu­nek, tak pro­sty, że jej sądu nic zmą­cić nie jest w sta­nie. Ma do oso­by jego naj­pierw­sze, naj­lep­sze pra­wo. Na­le­ży on do niej, sta­no­wi jej wła­sność, spod jej kom­pe­ten­cji wy­ła­mać się nie może.

 Do tych kla­sycz­nie pro­stych a nie­zrów­na­nie moc­nych słów zmar­łe­go mi­strza hi­sto­rii dy­plo­ma­tycz­nej niech nam wol­no bę­dzie do­dać sub spe­cie r. 1946 kil­ka wła­snych uwag ogól­nych.

 Dzie­je peł­ne są walk mię­dzy na­ro­da­mi i pań­stwa­mi, walk mniej lub wię­cej ra­cjo­nal­nych, nie­unik­nio­nych, bar­ba­rzyń­skich lub szla­chet­nych, któ­rych źró­dłem by­wa­ła jed­no­stron­na lub dwu­stron­na dąż­ność na­past­ni­cza. Przy­sło­wia lu­do­we świad­czą, że o cu­dzo­ziem­cach wię­cej jest do po­wie­dze­nia złe­go niż do­bre­go; szcze­re sym­pa­tie i czy­ny al­tru­istycz­ne sta­no­wią mię­dzy na­ro­da­mi wy­jąt­ki, re­gu­łą jest ego­izm, nie­chęć, za­zdro­sna od­por­ność. W każ­dym wie­ku tra­fiał się ja­kiś ma­rzy­ciel — Mi­ko­łaj z Kuzy, Sul­ly, Lesz­czyń­ski czy Sa­int-Pier­re, Kant czy Wil­son, co szedł mię­dzy ludy z ga­łąz­ką oliw­ną gło­sić po­kój świa­to­wy, nie­kie­dy szedł jak Wol­ter z ró­zgą, aby nią siec (w Kan­dy­dzie) za­gry­za­ją­cych się na­wza­jem „Awa­rów” i „Buł­ga­rów” — a woj­ny, jak wy­bu­chy wul­ka­nów, po­wta­rza­ły się z nie­ubła­ga­ną pe­rio­dycz­no­ścią.

 Tak, ale co in­ne­go woj­na, a co in­ne­go na­ro­do­żer­stwo. Nie każ­da woj­na dąży do za­gła­dy stro­ny po­ko­na­nej; moż­na nisz­czyć obce ple­mię tak­że bez woj­ny. Otóż hi­sto­ria nie zna przy­kła­du, aby je­den czło­wiek wło­żył tyle nie­na­wi­ści w swój sto­su­nek do są­sied­nie­go na­ro­du, ile jej przez pół wie­ku wy­dzie­lił z sie­bie Fry­de­ryk zwa­ny Wiel­kim. Po­tęż­ne nie­na­wi­ści wzbie­ra­ły nie­raz w du­szach krzyw­dzo­nych wo­bec zdo­byw­ców i cie­mię­ży­cie­li: tak pa­trzał na Rzy­mian Han­ni­bal czy Mi­try­da­tes, ale jesz­cze głęb­sze, co­raz głęb­sze uczu­cia nie­przy­jaź­ni ro­dzi­ły się zwłasz­cza w du­szach ger­mań­skich wo­bec krzyw­dzo­nych. Fry­de­ryk jako nisz­czy­ciel Pol­ski, któ­ra mu nic ni­g­dy złe­go nie zro­bi­ła, sta­no­wi zja­wi­sko je­dy­ne w dzie­jach — i w tym zna­cze­niu uni­wer­sal­ne. A że duch jego pro­mie­nio­wał na swo­ich i ob­cych przez sze­reg po­ko­leń, po­przez dzie­sią­tą gra­ni­cę, że jego za­sa­dy sta­ły się wcie­le­niem tego, co wiek XIX po­tę­pił, a wiek XX spró­bo­wał na nowo uświę­cić, więc po­ru­szo­ny w tej książ­ce te­mat sta­no­wi coś wię­cej niż bi­lans krzywd, do­zna­nych w pew­nej epo­ce przez pe­wien na­ród: jest to przy­czy­nek do dzie­jów ludz­ko­ści — i nie­ludz­ko­ści.

 W za­się­gu roz­ka­zów fi­lo­zo­fa z Sans-So­uci cho­wał się w Kró­lew­cu inny fi­lo­zof, Im­ma­nu­el Kant, któ­ry sfor­mu­ło­wał je­den ze swych na­czel­nych im­pe­ra­ty­wów na­stę­pu­ją­co: „Dzia­łaj w ten spo­sób, aby czło­wie­czeń­stwo w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci sta­no­wi­ło dla cie­bie za­wsze cel a nie śro­dek”. Dla Fry­de­ry­ka czło­wie­czeń­stwo jako cel nie ist­nia­ło — ist­nia­ła po­tę­ga Prus, tj. domu bran­den­bur­skie­go, jej słu­żyć mia­ły świa­do­mie i bez­wied­nie inne pań­stwa i na­ro­dy. Na­ród pol­ski miał mu słu­żyć jak sta­do ba­ra­nów, aby po speł­nie­niu tej mi­sji stać się na­wo­zem pod inną, war­to­ściow­szą rasę. Lecz że ten na­ród był na ra­zie dwa­kroć licz­niej­szy, re­pre­zen­to­wał znacz­ną siłę ma­te­rial­ną i uta­jo­ne nie­po­śled­nie war­to­ści du­cho­we, więc do zni­we­cze­nia go użył Ho­hen­zol­lern ca­łe­go ar­se­na­łu środ­ków. Wma­wiał on pu­blicz­no­ści, że po­li­ty­ka za­sa­dza się nie na ukła­da­niu i prze­pro­wa­dza­niu roz­le­głych pla­nów, lecz na chwy­ta­niu przy­pad­ko­wych ko­niunk­tur: re­cep­ta do­bra na uży­tek pro­pa­gan­do­wy, dla my­dle­nia lu­dziom oczu, aby part­ne­rzy nie pa­trze­li gra­czo­wi na ręce! Ale w sto­sun­ku do Pol­ski Fry­de­ryk nie prak­ty­ko­wał by­naj­mniej tej za­sa­dy. Tam wszyst­ko było ce­lo­we, pla­no­we, ob­li­czo­ne. A pierw­szym prze­pi­sem tej prze­wi­du­ją­cej po­li­ty­ki było nie zde­ma­sko­wać się przed­wcze­śnie, uda­wać przy­ja­cie­la do ostat­niej chwi­li, kie­dy przyj­dzie czas na użą­dle­nie ofia­ry. Trzy­dzie­ści lat przy­go­to­wa­nia, dwa­dzie­ścia lat do­ko­na­nia. Trzy­dzie­ści lat słod­kich słów, dwa­dzie­ścia lat strasz­nych czy­nów — oto ogól­ny roz­kład na­sze­go te­ma­tu.

 Rzecz wszak­że ude­rza­ją­ca — nikt do­tych­czas przed­mio­tu tego nie opra­co­wał. Nie ma o Fry­de­ry­ku i Pol­sce ani książ­ki, ani na­wet krót­kiej roz­pra­wy. Nie usłu­cha­li we­zwa­nia Aske­na­ze­go hi­sto­ry­cy pol­scy, nie spró­bo­wa­li ich wy­prze­dzić cu­dzo­ziem­scy. Ba­da­cze nie­miec­cy na­pi­sa­li o Fry­de­ry­ku dużą bi­blio­te­kę, ale o jego trak­to­wa­niu spraw pol­skich jest w tym ogro­mie nie­pro­por­cjo­nal­nie mało. Stan­dard work tej li­te­ra­tu­ry Ge­schich­te Frie­drichs des Gros­sen Re­in­hol­da Ko­se­ra prze­śli­zgu­je się lek­ko nad fak­ta­mi, o któ­rych mowa bę­dzie po­ni­żej (choć au­tor, jako na­czel­ny dy­rek­tor pru­skich ar­chi­wów, miał do tych wszyst­kich taj­ni­ków ła­twy do­stęp), jak­by w hi­sto­rii obo­wią­zy­wa­ła re­gu­ła: de mor­tu­is ni­hil alboqu­ie­ta non mo­ve­re.

 Czy­tel­ni­kom an­glo­sa­skim Fry­de­ryk jest zna­ny we wła­snym, ory­gi­nal­nym uję­ciu. Lord Ma­cau­lay po­świę­cił mu świet­ny szkic, się­ga­ją­cy jed­nak tyl­ko koń­ca woj­ny sied­mio­let­niej (bo tyle obej­mo­wa­ło oma­wia­ne prze­zeń kry­tycz­nie dzie­ło Preus­sa). Tho­mas Car­ly­le roz­wał­ko­wał swo­je he­ro­jo­chwal­stwo na dzie­sięć to­mów, choć nie po­sia­dał do du­szy bo­ha­te­ra je­dy­ne­go wła­ści­we­go klu­cza: jego po­li­tycz­nej ko­re­spon­den­cji. Ame­ry­ka­nin Tut­tle ba­dał źró­dło­wo tyl­ko 16 lat przed woj­ną sied­mio­let­nią. Pan W. F. Red­da­way z Cam­brid­ge dał syl­wet­kę ca­ło­ści, da­le­ką od car­ly­li­zmu, ale i on, choć kom­pe­tent­ny do ba­da­nia rze­czy wschod­nio- i pół­noc­no­eu­ro­pej­skich, nad wie­lu prze­ja­wa­mi pol­skiej po­li­ty­ki kró­la prze­szedł po­bież­nie.

 Dziś wy­daw­nic­twa źró­dło­we do tej epo­ki są już o tyle kom­plet­ne, a po­szu­ki­wa­nia ar­chi­wal­ne zwłasz­cza przed woj­ną świa­to­wą wy­do­by­ły na wierzch tyle istot­nych in­for­ma­cji, że na­uka pol­ska może po­ku­sić się o re­ali­za­cję swe­go „pra­wa”. Jak się z tego za­da­nia wy­wią­za­ła, czy­tel­nik osą­dzi. Śmie­my bądź co bądź wy­ra­zić na­dzie­ję, że je­że­li rze­czy­wi­ście dla ger­ma­ni­zmu naj­waż­niej­szą rze­czą, waż­niej­szą niż wy­ła­nia­nie ta­kich po­tęg du­cho­wych jak Go­ethe lub Kant, było zdo­by­wa­nie no­wej zie­mi dla nie­miec­kie­go ludu, to chy­ba nie­miec­cy dzie­jo­pi­so­wie przyj­mą ten wi­ze­ru­nek wiel­kie­go nisz­czy­cie­la pol­sko­ści — bez obu­rze­nia.

ROZDZIAŁ I

Zło­wro­gie kon­tra­sty. Pol­ska naj­spo­koj­niej­szą są­siad­ką Prus. Dzie­ło Fry­de­ry­ka Wil­hel­ma I. Kró­le­wicz-ma­rzy­ciel. De­zer­ter na po­ku­cie. Tra­dy­cja Ho­hen­zol­ler­nów górą. Pierw­sze ze­tknię­cie z Sa­sa­mi i Po­la­ka­mi i pierw­sze fan­ta­zje po­li­tycz­ne. Oże­nek kró­le­wi­cza. Ho­hen­zol­ler­no­wie wo­bec woj­ny o tron pol­ski. Fryc wśród Sar­ma­tów w Kró­lew­cu. Jego ho­ry­zon­ty po­li­tycz­ne w Rhe­ins­ber­gu. An­ti­ma­chia­vel, ou Exa­men du Ma­chia­vel. Co zro­bi­ła z Fry­de­ry­ka ma­so­ne­ria? Stan po­ra­chun­ków pol­sko-pru­skich. Mal­kon­ten­ci do usług. Ostat­ni gest kró­la-ka­pra­la: po­grom klasz­to­ru w Pa­ra­dy­żu.

Na prze­strze­ni se­tek ki­lo­me­trów, nie­prze­dzie­lo­ne żad­nym pa­smem gór ani żad­ny­mi rze­ka­mi, gra­ni­czy­ły ze sobą przez pa­rę­set lat dwa two­ry pań­stwo­we o naj­sprzecz­niej­szych ustro­jach i cha­rak­te­rach — Pol­ska i Pru­sy. Z jed­nej stro­ny spo­łecz­ność, któ­ra nie była na­ro­dem, bo sztucz­nie od­dar­ta od ca­ło­ści ple­mien­nej, gwał­tem wprzę­gnię­ta w fi­skal­no-biu­ro­kra­tycz­ne jarz­mo dy­na­stii. Z dru­giej spo­łecz­ność, któ­ra tak­że nie była w zna­cze­niu no­wo­cze­snym na­ro­dem, bo tyl­ko gór­na jej war­stwa mia­ła peł­nię praw oby­wa­tel­skich i sie­bie je­dy­nie uwa­ża­ła za na­ród. Tu po­tę­gu­ją­ca się aż do sa­mo­wo­li wol­ność, tam kar­ność do­cho­dzą­ca aż do nie­wo­li. Tu ży­cie bez­tro­skie we­dług de­wi­zy: „jak kto chce”, „ja­koś to bę­dzie”; tam roz­kaz, re­gla­men­ta­cja, tre­su­ra. Tu ka­to­li­cyzm, tam lu­te­ra­nizm z kal­wiń­ską dy­na­stią u szczy­tu. Tu de­cen­tra­li­za­cja, rzą­dy sej­mi­ko­we, tam cen­tra­lizm i biu­ro­kra­cja. Tu li­chy han­del prze­waż­nie w rę­kach ob­cych, tam po­cząt­ki prze­my­słu i umie­jęt­na po­li­ty­ka mer­kan­tyl­na. Tu po­dat­ki i cła, ob­li­czo­ne na mi­ni­mum obro­ny kra­jo­wej; tam śru­ba przy­ci­śnię­ta moc­no, z ta­kim wy­ni­kiem, że dwu­mi­lio­no­we pań­stwo Ho­hen­zol­ler­nów mia­ło w 1740 r. oko­ło 7 mi­lio­nów ta­la­rów do­cho­du.

 W Pol­sce na kró­lewsz­czy­znach tu­czy­ła się pry­wa­ta, w Pru­sach do­me­ny ży­wi­ły woj­sko. To­też 11-mi­lio­no­wa Pol­ska-Li­twa spa­dła w la­tach 1660–1717 z 60 ty­się­cy żoł­nie­rzy na kil­ka­na­ście ty­się­cy, Bran­den­bur­gia i Pru­sy w la­tach 1648–1717 od kil­ku ty­się­cy do­szły do kil­ku­dzie­się­ciu. Naj­rdzen­niej­sze po­do­bień­stwo po­le­ga­ło na ist­nie­niu tu i tam pa­nu­ją­cej war­stwy zie­miań­skiej i na wy­zy­sku chło­pa, prze­cięt­nie bio­rąc cięż­szym w Pol­sce niż w pań­stwie Ho­hen­zol­ler­nów. Ta wspól­ność do cza­su zbli­ża­ła dwa nie­po­dob­ne kra­je: tyl­ko o swych fol­warcz­nych in­te­re­sach mo­gli ze zro­zu­mie­niem wza­jem­nym roz­ma­wiać nie­miec­ki jun­kier z pol­skim szlach­ci­cem, od kie­dy pierw­szy dał so­bie wy­bić z gło­wy inny te­mat, Po­la­ków wciąż in­te­re­su­ją­cy — wol­no­ści po­li­tycz­ne.

 Wy­koń­cze­nie tego sys­te­mu rzą­dów prze­pro­wa­dził jako swo­ją dzie­jo­wą mi­sję czło­wiek oso­bli­wy, na prze­mian to sza­now­ny, to od­ra­ża­ją­cy, strasz­ny i śmiesz­ny, zbroj­ny tchórz wszech­wład­ny u sie­bie a nie­do­łęż­ny na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Fry­de­ryk Wil­helm I prze­niósł do kom­nat kró­lew­skich in­stynk­ty i kwa­li­fi­ka­cje nie­okrze­sa­ne­go szla­go­na z głę­bo­kiej pro­win­cji. Tomy pi­sa­no o jego skner­stwie dla ro­dzi­ny i hoj­no­ści na kup­no wiel­ko­lu­dów, o pra­co­wi­to­ści, pe­dan­ty­zmie i cia­sno­cie po­jęć, o bra­ku upodo­ba­nia do nauk i sztuk pięk­nych, o ta­ba­gii i bła­znach, o bru­tal­nym trak­to­wa­niu dzie­ci i o nie­za­rad­no­ści w ob­cho­dze­niu się z „hunc­fo­ta­mi-mi­ni­stra­mi”, co go „zdra­dza­li” za obce srebr­ni­ki. Naj­istot­niej­szy do­ro­bek jego ży­cia stresz­cza się w na­stę­pu­ją­cych kil­ku fak­tach.

 Usta­bi­li­zo­wał die So­uve­ra­ini­tät wie ein ro­cher von bron­ze i usu­nął z głów jun­kier­skich reszt­ki ich sta­no­we­go „nie­po­swal­liam”. Na­peł­nił skarb i ko­sza­ry, do­pro­wa­dza­jąc woj­sko do osiem­dzie­się­ciu kil­ku ty­się­cy; wię­cej na­wet, za­mie­nił całe Kró­le­stwo Pru­skie w jed­ne wiel­kie ko­sza­ry. Za­pew­nił swe­mu woj­sku sta­ły i dar­mo­wy spo­sób kom­ple­to­wa­nia z „kan­to­nów”, tj. z okrę­gów ziem­skich, z któ­rych każ­dy mu­siał na ter­min do­star­czyć kon­tyn­gen­tu re­kru­ta. Całą go­spo­dar­kę pań­stwo­wą na­sta­wił w kie­run­ku po­go­to­wia wo­jen­ne­go, zmu­sza­jąc fi­ska­li­stów i mi­li­ta­ry­stów, do­tąd czę­sto nie­zgod­nych, do ko­le­gial­nej pra­cy w Ober-Ge­ne­ral-Krie­ges- und Do­mänen-Di­rec­tion. Do­daj­my do tego (poza przy­łą­cze­niem Szcze­ci­na) pew­ną zdo­bycz w za­kre­sie po­li­ty­ki za­gra­nicz­nej, nie bez war­to­ści na przy­szłość: orien­ta­cję ro­syj­ską, któ­ra za ży­cia Pio­tra Wiel­kie­go przy­bra­ła na­wet po­stać ser­decz­ne­go uwiel­bie­nia dla cara-ty­ta­na. Praw­da, Ho­hen­zol­lern ży­wił tak­że w głę­bi du­szy pa­trio­tycz­ne przy­wią­za­nie do Ce­sar­stwa Nie­miec­kie­go, któ­re się rów­no­wa­ży­ło z za­zdro­sną nie­chę­cią do Habs­bur­gów. W wy­ni­ku sprzecz­nych tych uczuć ni­g­dy nie wy­pro­wa­dził swych wojsk prze­ciw­ko Ka­ro­lo­wi VI i nie po­ku­sił się na­wet o wy­zy­ska­nie cięż­kich dla Habs­bur­gów mo­men­tów. Po­więk­szył też swe pań­stwo je­dy­nie o Szcze­cin i część Po­mo­rza Przed­nie­go, któ­re ta­nio, a nie­zbyt ho­no­ro­wo wy­darł po­wa­lo­ne­mu szwedz­kie­mu bo­ha­te­ro­wi, Ka­ro­lo­wi XII.

 Na tej gle­bie moc­no wy­na­wo­żo­nej i głę­bo­ko zo­ra­nej wy­ra­stał kwiat nie­mniej oso­bli­wy, jak się zda­wa­ło, wprost eg­zo­tycz­ny. Na­stęp­ca tro­nu Fry­de­ryk, uro­dzo­ny 24 stycz­nia 1712 r., otrzy­mał wy­kształ­ce­nie sta­ran­ne, ale w du­chu kom­pro­mi­so­wym mię­dzy wy­ma­ga­nia­mi ojca a upodo­ba­nia­mi sfran­cu­zia­łej epo­ki. Gu­wer­nant­ka i metr mie­li mu dać po­lor; ge­ne­ra­ło­wie, zwłasz­cza Le­opold von An­halt-Des­sau, dziel­ność i mę­stwo. In­struk­cje wy­cho­waw­cze oj­ciec prze­ro­bił z prze­ję­te­go od dzia­da wzo­ru, po­dług któ­re­go sam był wy­cho­wa­ny: kła­dły one na­cisk na edu­ka­cję re­li­gij­ną w du­chu po­śred­nim mię­dzy kal­wi­ni­zmem a lu­te­ra­ni­zmem oraz na stu­dium hi­sto­ri­cum, byle bez hi­sto­rii sta­ro­żyt­nej: wy­star­czy zna­jo­mość po­li­ty­ki i wo­jen z ostat­nich lat 150. Naj­su­ro­wiej po­tę­pio­na była ła­ci­na, zlek­ce­wa­żo­na li­te­ra­tu­ra pięk­na.

 Ali­ści ze wszyst­kich re­gu­la­mi­nów, ja­kie król ka­pral wy­dał dla pod­wład­nych, naj­go­rzej zo­stał wy­ko­na­ny re­gu­la­min pe­da­go­gicz­ny. Ze swych nie cał­kiem prze­pi­so­wych lek­cji Fryc wy­niósł szpet­ną, ko­sza­ro­wą niem­czy­znę, ułam­ki po­twor­nej ła­ci­ny bez po­rów­na­nia gor­sze niż pol­sko-je­zu­ic­ka, i płyn­ną fran­cusz­czy­znę, któ­rą so­bie z tru­dem wy­do­sko­na­lił. Czy­ta­jąc dzie­ła fi­lo­zo­ficz­ne, wy­ro­bił so­bie gięt­ką dia­lek­ty­kę i przy­swo­ił za­pas fi­lo­zo­ficz­nych ter­mi­nów. Star­czy­ło mu mą­dro­ści na to, aby pod­wa­żyć wszel­kie do­gma­ty re­li­gij­no-mo­ral­ne, za mało jej było do zbu­do­wa­nia wła­sne­go, sys­te­ma­tycz­ne­go po­glą­du na byt. Oj­ciec z bó­lem wy­czu­wał w nim coś ob­ce­go, coś, z cze­go dom Ho­hen­zol­ler­nów nie bę­dzie miał po­cie­chy. „Fritz, hal­te dich an das Re­el­le”, na­le­gał i jako re­al­ne war­to­ści za­chwa­lał pra­cę dla pań­stwa, szcze­gól­nie na polu woj­sko­wo­ści i pro­duk­cji ma­te­rial­nej.

 Fryc pusz­czał te na­uki mimo uszu; oj­ciec wpa­dał w gniew, nie­raz na­wet w fu­rię, któ­rej skut­ków do­zna­wa­li wów­czas mat­ka, Zo­fia Char­lot­te Welf, tu­dzież całe ro­dzeń­stwo, gdzie ton nada­wa­li (ton nie­na­wi­ści do ojca) na­stęp­ca tro­nu i star­sza odeń o lat czte­ry sio­stra Wil­hel­mi­na. Mało już bra­ko­wa­ło, by oko­ło Fry­de­ry­ka za­wią­za­ła się ko­te­ria dwor­ska, może na­wet par­tia opo­zy­cyj­na, w ka­ry­god­nych kon­szach­tach z za­gra­ni­cą. Wi­siał w po­wie­trzu krwa­wy dra­mat, po­dob­ny do tego, jaki w domu Ro­ma­no­wów prze­żył Piotr z Alek­sym. Wy­ła­do­wa­ło się wszyst­ko w słyn­nej pró­bie uciecz­ki kró­le­wi­cza do An­glii. Schwy­ta­ny, o mało nie uśmier­co­ny wła­sno­ręcz­nie przez ojca, ska­za­ny prze­zeń, lecz uła­ska­wio­ny na in­ter­wen­cję habs­bur­skie­go dy­plo­ma­ty, Fry­de­ryk mu­siał pa­trzeć na kaźń swe­go przy­ja­cie­la-spi­skow­ca Kat­te­go, i to prze­ży­cie za­de­cy­do­wa­ło o ca­łej jego przy­szło­ści. Ka­za­no mu w po­nu­rej twier­dzy ko­strzyń­skiej ślę­czeć z dala od li­te­ra­tu­ry nad ra­chun­ka­mi miej­sco­wej ka­me­ry. Ku­ra­cja oka­za­ła się sku­tecz­na. Mło­dzie­niec na­brał gu­stu do eko­no­mi­ki dóbr pań­stwo­wych i co waż­niej­sza, uznał, że ist­nie­je nad jego in­dy­wi­du­al­no­ścią wyż­szy po­rzą­dek rze­czy — nie ten wy­ma­rzo­ny przez fi­lo­zo­fów i mo­ra­li­stów, ale bez­li­to­sny, na sile fi­zycz­nej opar­ty po­rzą­dek pru­ski. Od ra­chun­ków prze­ko­men­de­ro­wał go oj­ciec do musz­try, na Exer­cir­platz w Rup­pi­nie, i tu­taj zno­wu trąb­ki i wer­ble zbu­dzi­ły w jego du­szy nutę woj­sko­wą, choć jesz­cze nie wo­jen­ną.

 Har­mo­nia mię­dzy oj­cem a sy­nem usta­la­ła się kosz­tem tych wszyst­kich pięk­nych idei, któ­re moż­na było pie­ścić w po­ezji, w me­ta­fi­zy­ce, ale któ­re roz­trą­cał ge­nius loci Ber­li­na. Co­raz moc­niej wmy­ślał się „Fe­de­ric” w swo­ją przy­szłą rolę go­spo­da­rza Prus i co­raz ży­wiej in­te­re­so­wał się tak­że ich po­li­ty­ką za­gra­nicz­ną. I wte­dy to, gdy pa­trzał na dzi­wacz­ne, po­szar­pa­ne kształ­ty po­sia­dło­ści Ho­hen­zol­ler­nów, do­ty­ka­ją­ce Renu, Elby, Odry i w jed­nym je­dy­nym punk­cie Wi­sły, a da­lej Pre­go­ły i Nie­mna, mu­siał w wy­obraź­ni bu­do­wać mo­sty mię­dzy prze­szło­ścią a przy­szło­ścią Prus, zwłasz­cza w sto­sun­ku do przy­le­ga­ją­ce­go wscho­du.

 Epo­kę Wiel­kie­go Fry­de­ry­ka łą­czy z cza­sa­mi mi­strza, a po­tem księ­cia Al­brech­ta dwo­ja­kie pa­smo tra­dy­cji. Król pol­ski, przyj­mu­jąc pod swą tar­czę zbun­to­wa­ne­go prze­ciw Ko­ścio­ło­wi mi­strza Krzy­ża­ków, osło­nił go za­ra­zem przed re­pre­sją świec­kiej wła­dzy ce­sar­skiej. Ten­że ato­li król pol­ski oraz jego na­stęp­cy za­opie­ko­wa­li się wol­no­ścią sta­nów pru­skich, tj. szlach­ty i miesz­czan, wo­bec gro­żą­cych im ab­so­lu­ty­stycz­nych za­ku­sów ksią­żąt. W obu wy­pad­kach po­li­ty­ka zga­dza­ła się z obu­stron­nym ide­ałem mo­ral­nym. Zyg­mun­to­wie dą­ży­li do unie­za­leż­nie­nia Prus od Rze­szy, aby tędy ra­mię nie­miec­kie nie od­ci­na­ło Pol­ski i Li­twy od Mo­rza Bał­tyc­kie­go, prze­ciw­dzia­ła­li też zbyt­nie­mu wzmoc­nie­niu u uj­ścia Wi­sły i Nie­mna ra­mie­nia pru­skie­go. Chro­niąc ato­li ksią­żąt przed eg­ze­ku­cją Rze­szy, a sta­ny przed de­spo­ty­zmem ksią­żąt, uży­cza­li jed­nym i dru­gim tego, co i oni, i tam­ci uwa­ża­li za naj­cen­niej­sze — swo­bo­dy. O tym, że kie­dyś po­wsta­nie war­tość wyż­sza nad wol­ność, mia­no­wi­cie niem­czy­zna ze swo­ją wolą mocy, nie wie­dzia­no wów­czas ani w War­sza­wie, ani w Kró­lew­cu.

 Z Kró­lew­ca i z Ber­li­na sto­su­nek ten wy­glą­dał wszak­że ina­czej. Tra­dy­cje krzy­żac­kie zro­sły się z bran­den­bur­ski­mi i wy­two­rzy­ły dwu­to­ro­wą ten­den­cję za­bor­czą. Jed­no par­cie, krzy­żac­kie, szło wzdłuż brze­gów Bał­ty­ku na Pru­sy Kró­lew­skie, War­mię, Żmudź, Kur­lan­dię; dru­gie, bran­den­bur­skie, na Wiel­ko­pol­skę i Śląsk. Prze­wa­ża­ło tam­to pierw­sze, nad­mor­skie. Dwaj po­przed­ni­cy Fry­de­ry­ka II zo­sta­wi­li w źró­dłach śla­dy ape­ty­tu na El­bląg, War­mię, Gdańsk, Po­mo­rze, Żmudź, część Ma­zow­sza, Kur­lan­dię: przez sto lat z górą nie mó­wi­ło się i nie pi­sa­ło o wi­do­kach na Po­znań.

 Dla do­pię­cia ce­lów za­bor­czych Ho­hen­zol­ler­no­wie wcze­śnie wy­ro­bi­li so­bie sto­sun­ki wśród pol­skiej i li­tew­skiej ma­gna­te­rii. Je­że­li Al­brecht I przy­jaź­nił się i ko­re­spon­do­wał z pa­na­mi pol­ski­mi, to wol­no w tym wi­dzieć po pro­stu szu­ka­nie po­par­cia na dwo­rze Ja­giel­lo­nów; ta­kież ko­re­spon­den­cje jego na­stęp­ców z li­nii elek­tor­skiej zmie­rza­ły do eman­cy­pa­cji księ­stwa, a eman­cy­pa­cję przez pa­ro­krot­ne prze­nie­wier­stwo osią­gnął Wiel­ki Elek­tor, któ­ry przy­stą­pił już do pro­te­go­wa­nia pol­skiej zło­tej wol­no­ści — w tym sa­mym cza­sie, kie­dy Pol­ska wy­pusz­cza­ła z rąk opie­kę nad wol­no­ścią pru­ską. Na po­zór pła­cił tu Ho­hen­zol­lern pięk­nym za na­dob­ne: tyl­ko że on czę­sto­wał Po­la­ków nie tym, co uwa­żał za zdro­we i war­to­ścio­we, lecz tru­ci­zną, któ­rą u sie­bie nisz­czył roz­pa­lo­nym że­la­zem.

 Fry­de­ryk Wiel­ki, jak to daw­no za­uwa­żo­no, po­łą­czyć miał w swo­jej oso­bie cha­rak­te­ry­stycz­ne za­dat­ki przod­ków. Po Wiel­kim Elek­to­rze wziął ta­lent po­li­tycz­ny i wo­jen­ny; po dziad­ku, Fry­de­ry­ku I, am­bi­cje i po­ciąg do ze­wnętrz­nej fran­cu­skiej kul­tu­ry; po ojcu pra­co­wi­tość, oszczęd­ność, re­alizm i bru­tal­ność. Od sie­bie do­dał rzecz, któ­rej ża­den z tam­tych w ta­kim stop­niu nie po­sia­dał: nad­ludz­ką nie­na­wiść do pol­sz­czy­zny. Na to nikt u nas nie był przy­go­to­wa­ny. Gro­ma­dzą­ce się w du­szach po­krzy­żac­kich uczu­cia dłu­go po­zo­sta­wa­ły bez wza­jem­no­ści. Szlach­ta pol­ska w XVII w. dużo się na­po­msto­wa­ła na Ra­ku­szan i na Fran­cję, na bi­sur­ma­nów i na Szwe­cję, oczy­wi­ście i na Mo­skwę. Naj­mniej złe­go pi­sa­no i mó­wio­no o mo­nar­chii Ho­hen­zol­ler­nów. Do­pie­ro wi­dok Bran­den­bur­czy­ków pod War­sza­wą w r. 1656 i po­rwa­nie Kalk­ste­ina pod bo­kiem re­zy­den­cji kró­lew­skiej w 1670 r. wra­zi­ły się głę­biej w pa­mięć Sar­ma­tów. Póź­niej no­to­wa­no z nie­po­ko­jem za­mach na El­bląg (1698), z obu­rze­niem pru­skie ob­ła­wy na re­kru­tów. Ale to wszyst­ko było bla­de w po­rów­na­niu z po­tęż­nie­ją­cym na­pię­ciem uczuć an­ty­ro­syj­skich, chwi­la­mi też prze­ciw­sa­skich i prze­ciw­au­striac­kich.

 W stycz­niu r. 1728 król pru­ski przy­był na kar­na­wał do Dre­zna; pier­wot­nie za­mie­rzał on zo­sta­wić Fry­ca w domu, ale ów przez Wil­hel­mi­nę wy­sta­rał się o wsta­wien­nic­two po­sła sa­skie­go, dzię­ki któ­re­mu za­pro­sze­nie roz­sze­rzo­no tak­że na kró­le­wi­cza. By­ło­by tam o czym po­gwa­rzyć z ta­ki­mi lu­mi­na­rza­mi sa­sko-pol­skie­go dwo­ru, jak Sta­ni­sław Po­nia­tow­ski, Mi­chał i Au­gust Czar­to­ry­scy, ksiądz pod­kanc­le­rzy Lip­ski, bi­skup Ho­zjusz, dwaj Bie­liń­scy, pod­skar­bi Mo­szyń­ski, An­to­ni Se­ba­stian Dem­bow­ski — wszy­scy oni ode­gra­ją pew­ną rolę w sto­sun­kach pol­sko-pru­skich, ale to byli lu­dzie w sile wie­ku, już sta­ty­ści, umie­ją­cy trzy­mać ję­zyk za zę­ba­mi, a Fryc szes­na­sto­let­ni prze­ży­wał do­pie­ro swój pierw­szy kar­na­wał. Po­dzi­wiał pew­nie gust i wspa­nia­łość drez­deń­skich pa­ła­ców i sa­sko-pol­skich stro­jów, ze­sta­wiał je w my­ślach z opię­ty­mi ża­kie­ta­mi Pru­sa­ków, spod któ­rych wy­glą­da­ły do­brze wy­kar­mio­ne po­ślad­ki. W dzień mi­ni­stro­wie kon­fe­ro­wa­li nad ra­ty­fi­ka­cją i prak­tycz­nym za­sto­so­wa­niem trak­ta­tu przy­jaź­ni mię­dzy Sak­so­nią a Pru­sa­mi; wie­czo­ra­mi Au­gust przyj­mo­wał go­ści pi­ja­ty­ką w pa­ła­cu „gu­ber­na­tor­skim” (póź­niej „kur­landz­kim”) przy tak zwa­nej Con­fi­denz-Ta­fel — za­kła­da­no wła­śnie Brac­two Wro­gów Wstrze­mięź­li­wo­ści (So­ci­été des an­ti­so­bres). Już w nocy na 18 stycz­nia zda­rzy­ło się groź­ne omen: po­żar wy­buchł w pa­ła­cu Wac­ker­bar­tha i mu­sia­no zeń zmy­kać co żywo.

 Ale gor­szy po­żar wznie­cił w ży­łach mło­dziut­kie­go phi­lo­so­phe’a roz­wią­zły król Wet­tyń­czyk, gdy na­gle od­sło­nił i ojcu i sy­no­wi wszyst­kie wdzię­ki ja­kiejś kur­ty­za­ny. „Fryc, ucie­kaj”, krzyk­nął zgor­szo­ny papa. I sta­ło się we­dle jego roz­ka­zu. Ale od­tąd kron­prinz po­padł na dłu­go w dziw­ną cho­ro­bę: mi­zer­niał, więd­nął, me­lan­cho­li­zo­wał po po­wro­cie do Ber­li­na, o któ­rych to przej­ściach do­cho­wa­ła się dwo­ja­ka tra­dy­cja. Raz sły­chać, że Fry­de­ryk już w Dreź­nie po­znał pięk­ną cór­kę Au­gu­sta, Annę Orzel­ską, i usy­chał po­tem z tę­sk­no­ty do niej; kie­dy in­dziej, że uwo­dzi­ciel­ka na­zy­wa­ła się For­me­ra i że ona wte­dy wła­śnie na ży­cze­nie Au­gu­sta spro­wa­dzi­ła go z dro­gi cno­ty, Orzel­ską zaś za­pro­szo­no do Ber­li­na w maju, znów w to­wa­rzy­stwie jej ojca, aby klin kli­nem wy­bi­jać. Na na­stęp­nym zjeź­dzie mo­nar­chów, na ma­new­rach (kam­pa­ment) pod Mühl­ber­giem w czerw­cu r. 1730 kron­prinz nie fi­gu­ru­je. Nic dziw­ne­go. W tym wła­śnie cza­sie Orzel­ska wy­cho­dzi za mąż za księ­cia von Hol­ste­in-Beck, a jej wiel­bi­ciel spo­so­bi się do kar­ko­łom­nej eska­pa­dy. To pew­na, że pierw­szy pa­rok­syzm zmy­sło­wo­ści nie po­dzia­łał ko­ją­co na ner­wy kró­le­wi­cza-mal­kon­ten­ta: prze­ciw­nie, wła­śnie po tych wi­zy­tach i re­wi­zy­tach na­sta­ło pod da­chem Ho­hen­zol­ler­nów owo pie­kło, któ­re zna­la­zło wy­raz w de­zer­cji, pro­ce­sie i uwię­zie­niu. W póź­niej­szym wie­ku Fry­de­ryk był, jak wia­do­mo, mar­nym ko­chan­kiem i złym mę­żem. Nie był­by jed­nak „phi­lo­so­phem”, gdy­by z kar­na­wa­łu drez­deń­skie­go nie wy­snuł pew­nej ogól­niej­szej teo­rii, któ­rą z cza­sem ogło­si urbi et orbi: że ga­lan­te­ria w ja­kim­kol­wiek ga­tun­ku nie zra­ża pod­da­nych i nie szko­dzi po­pu­lar­no­ści mo­nar­chów.

 Są zresz­tą po­wo­dy do mnie­ma­nia, że jesz­cze inne iskry za­pa­dły wte­dy w du­szę kró­le­wi­cza: iskry na­mięt­no­ści po­li­tycz­nej. W la­tach 1728–1730 mię­dzy Dre­znem a Ber­li­nem snu­ły się już roz­mo­wy po­li­tycz­ne tre­ści na­der in­te­re­su­ją­cej. Pla­no­wa­no ja­kąś aso­cja­cję ge­ne­ral­ną nie­miec­kich sta­nów prze­ciw Habs­bur­gom, któ­rej jed­nak Ho­hen­zol­lern nie chciał ani pod sa­skim, ani pod an­glo-ha­no­wer­skim prze­wod­nic­twem. To znów Wet­tyń­czyk wa­bił Ho­hen­zol­ler­na do swe­go grand des­se­in, co to miał po­le­gać na za­pro­wa­dze­niu ab­so­lu­ty­zmu w resz­cie Pol­ski po za­spo­ko­je­niu jej są­sia­dów, a przede wszyst­kim Prus, ka­wał­ka­mi pań­stwa. Duże praw­do­po­do­bień­stwo prze­ma­wia za tym, że Au­gust po­trą­cał te te­ma­ty przy sto­le kon­fi­den­cjal­nym w Dreź­nie, jako Pa­tron So­cie­ty, lub w Ber­li­nie, gdzie go po­dej­mo­wał Kom­pa­tron. Czy już wte­dy do­szły te kon­kret­ne roz­mo­wy do uszu kró­le­wi­cza? Rzecz wąt­pli­wa: kto ma przed sobą za­ma­chy, woj­ny, zdo­by­cze, nie ucie­ka do An­glii. Kron­prinz za­nad­to miał sko­ła­ta­ną gło­wę i zdar­te ner­wy bru­tal­stwa­mi ojca, by z nim moż­na było kon­fe­ro­wać o ra­cji sta­nu, nie bu­dził też za­ufa­nia ze wzglę­du na swe kon­szach­ty z cu­dzo­ziem­ca­mi. Je­że­li coś sły­szał o grand des­se­in, to ukrył sły­sza­ne rze­czy in pet­to i na­wią­zał do nich do­pie­ro po wy­trzeź­wie­niu — w Ko­strzy­nie. Stam­tąd to wy­sto­so­wał list czy me­mo­ria­lik do przy­ja­cie­la, nie­ja­kie­go Na­tzme­ra, za­ty­tu­ło­wa­ny De la po­li­ti­que ac­tu­el­le de la Prus­se. Na we­so­ło, z głu­pia frant, choć zda­niem pru­skich hi­sto­ry­ków ge­nial­nie, szki­cu­je on tam dla swe­go przy­szłe­go pań­stwa ta­kie per­spek­ty­wy roz­ro­stu: wcie­lić resz­tę ziem po­krzy­żac­kich, tj. Pru­sy Pol­skie, resz­tę szwedz­kie­go Po­mo­rza, jako po­most do Me­klem­bur­gii, któ­rej wład­cy prę­dzej czy póź­niej wy­mrą, i na za­cho­dzie księ­stwa Jülich i Berg, bo bez tego Kli­wia i Mark czu­ją się sa­mot­ne, bez­bron­ne i bied­ne.

 Pi­smo do Na­tzme­ra nie jest je­dy­ną prób­ką ów­cze­snych za­in­te­re­so­wań po­li­tycz­nych Fry­de­ry­ka, któ­ry pil­nie stu­dio­wał wte­dy „han­del ślą­ski”. Za­ko­mu­ni­ko­wa­ne w ko­pii księ­ciu Eu­ge­niu­szo­wi Sa­baudz­kie­mu, dało mu ono dużo do my­śle­nia. Au­striac­ki mąż sta­nu wy­my­ślił tedy jed­no: że trze­ba tak am­bit­ne­go na­stęp­cę tro­nu przy­kuć do Wied­nia przez mał­żeń­stwo, a za­ra­zem przez prze­kup­stwo. Jed­no i dru­gie ujął w swe ręce nie­za­stą­pio­ny spry­ciarz, po­seł Sec­ken­dorf, a po­mógł mu nie­oce­nio­ny po­śred­nik, mi­ni­ster Grumb­kow. Przez dwa lata, póki Au­gust Moc­ny rwał się w ob­ję­cia Fry­de­ry­ka Wil­hel­ma, a oba dwo­ry ce­sar­skie za­rzu­ca­ły sie­ci na Ber­lin, aby go spę­tać na przy­szłe pol­skie bez­kró­le­wie, ce­sar­sko-apo­stol­ska ra­cja sta­nu kle­ci­ła wstręt­ne mał­żeń­stwo Fry­ca z księż­nicz­ką Elż­bie­tą Kry­sty­ną v. Braun­schwe­ig-Be­vern, sio­strze­ni­cą ce­sa­rzo­wej Ka­ro­lo­wej. Kron­prinz od­gra­żał się dzie­siąt­ki razy, że na­rzu­co­ną „głu­pią”, nie­cie­ka­wą, nie­ład­ną żonę za­raz po ślu­bie wy­pę­dzi, że chce żyć z dziew­ka­mi aż do czter­dzie­ste­go roku, a po­tem do­pie­ro weź­mie roz­kwi­ta­ją­cą pięt­na­sto­let­nią pięk­ność. Wszy­scy z wy­jąt­kiem nie­szczę­snej ofia­ry wi­dzie­li, że to bę­dzie zgrzyt jesz­cze gor­szy niż mię­dzy sta­rym kró­lem a We­lfów­ną. Ale Au­stria pła­ci­ła, Pru­sa­cy z kron­prin­zem na cze­le bra­li. Fry­de­ryk Wil­helm uwziął się tak­że w tej afe­rze ser­co­wej prze­ła­mać wolę syna — i syn z nie­ludz­ką po­ko­rą, z prze­kre­śle­niem ca­łej swej god­no­ści oso­bi­stej speł­nił roz­kaz. Po czym do­trzy­mał i obiet­ni­cy: żonę ode­pchnął, in­ter­no­wał w sto­li­cy — i po­grą­żył w ni­co­ści.

 Tym­cza­sem cała po­li­ty­ka eu­ro­pej­ska sta­nę­ła pod zna­kiem pol­skiej suk­ce­sji. Dwo­ry ce­sar­skie, przy­go­to­wu­jąc się do na­rzu­ce­nia Pol­sce do­god­ne­go kró­la i do pod­ko­pa­nia w niej wpły­wów sa­skich oraz fran­cu­skich, otwie­ra­ły Fry­de­ry­ko­wi Wil­hel­mo­wi wi­do­ki na Kur­lan­dię (któ­rą zresz­tą Ro­sja sta­now­czo re­zer­wo­wa­ła dla sie­bie).

 Fry­de­ryk ju­nior, jak wie­my, umiesz­czał swe per­spek­ty­wy eks­pan­syw­ne też nad Bał­ty­kiem, ale bli­żej Ber­li­na. Kie­dy Ro­sja, zmu­szo­na do for­so­wa­nia kan­dy­da­tu­ry Fry­de­ry­ka Au­gu­sta II Sasa, usi­ło­wa­ła do te­goż skło­nić kró­la pru­skie­go i chwi­la­mi już mu za to obie­cy­wa­ła El­bląg, War­mię i na­wet pas zie­mi od Po­me­ra­nii do Prus Wschod­nich, nie wi­dać zgo­ła, by ży­ją­cy jesz­cze w nie­ła­sce kró­le­wicz miał ja­kiś wgląd w te spra­wy. Sły­szał pew­no jesz­cze od ojca, że sa­ski pre­ten­dent to „Man­tel­sack”, „dum­mer Teu­fel”, sły­szał jego to­a­sty: „Vi­vat Sta­ni­slaus hoch, pe­re­at Au­gu­stus tief” — ale sły­szał pew­no i o tym, że dom Ho­hen­zol­ler­nów po­wi­nien by coś na tym bez­kró­le­wiu za­ro­bić, nie­ste­ty nie ma on jed­nak do Prus Pol­skich żad­nych praw.

 Bez­kró­le­wie mi­ja­ło wśród od­gło­sów bom­bar­do­wa­nia Gdań­ska przez Ro­sjan. Jesz­cze po­tem przez rok sta­wia­li opór uzur­pa­to­ro­wi kon­fe­de­ra­ci dzi­kow­scy, któ­rzy na wia­rę Fran­cji pró­bo­wa­li ob­sta­wać przy le­gal­nym kró­lu Lesz­czyń­skim i bro­ni­li nie­pod­le­gło­ści na prze­kór Sa­som, Mo­skwie i Au­stria­kom. Na zie­mi pru­skiej ba­wił le­d­wo wy­bra­ny, już wy­pę­dzo­ny „Sta­ni­sław I i II”, naj­pierw w Kwi­dzy­nie, Kró­lew­cu, po­tem chwi­lo­wo w Ber­li­nie i znów do po­cząt­ków r. 1736 w Kró­lew­cu. Prze­śla­do­wa­ny przez wro­gów, opusz­czo­ny przez pod­da­nych, na­wet przez po­tęż­ne­go zię­cia, Lu­dwi­ka XV, Sta­ni­sław z roz­czu­le­niem śle­dził życz­li­we uśmie­chy na twa­rzach pru­skich dy­gni­ta­rzy i sa­me­go, nie za­wsze tak słod­kie­go w obej­ściu, kró­la. Ten dzie­dzic Lesz­na, choć nie umiał, zda­je się, po nie­miec­ku, z ko­lo­ni­sta­mi nie­miec­ki­mi na­uczył się swe­go cza­su po­ro­zu­mie­wać nie­zgo­rzej; z jego przod­ków upa­mięt­nił się Ra­fał, wódz dy­sy­den­tów za Zyg­mun­ta III, za­ży­łym kon­tak­tem z Ber­li­nem, a kanc­lerz Jan za So­bie­skie­go po pro­stu wy­słu­gi­wał się Ber­li­no­wi. Tra­dy­cyj­na sym­pa­tia ode­zwa­ła się we wnu­kach: Fry­de­ryk Wil­helm umie­ścił wy­gnań­ca we wła­snym pa­ła­cu, wy­zna­czył mu pen­sję, po­sa­dził go w Ta­bak­skol­le­gium jako zna­ko­mi­te­go pa­la­cza. I wte­dy to za­pew­ne przy­szły fi­lo­zof z Sans-So­uci po­znał przy­szłe­go „do­bro­czyn­ne­go fi­lo­zo­fa” z Lu­ne­vil­le — i po­dob­no przy­pa­dli so­bie do gu­stu.

 Wpa­dła w oko kron­prin­zo­wi tak­że ja­kaś Po­lka z gro­na emi­gran­tów dzi­kow­skich, gdy ów od­wie­dził Sta­ni­sła­wa w Kró­lew­cu (od 9 paź­dzier­ni­ka 1735 r.). Ale Po­la­cy i ich spra­wa? Sie­dzia­ło ich tam na ob­czyź­nie do pół­to­ra ty­sią­ca. Byli se­na­to­ro­wie, mar­szał­ko­wie i kon­sy­lia­rze, ich klien­ci i służ­ba, wszy­scy zbie­dze­ni, za­dłu­że­ni, ale prze­ko­na­ni o słusz­no­ści swej spra­wy. Fry­de­ryk, na­wia­sem mó­wiąc, wów­czas wście­kły na swe­go ojca, że go nie pusz­cza na te­atr woj­ny nad Ren i każe ob­jeż­dżać Pru­sy Wschod­nie, pa­trząc w pol­skie twa­rze, do­zna­wał sprzecz­nych uczuć. Lesz­czyń­ski wy­da­wał mu się wzo­rem wiel­ko­dusz­no­ści w po­rów­na­niu z Au­gu­stem III, co zdo­był tron oszu­stwem i obcą prze­mo­cą. O uchodź­cach wspo­mi­nał jesz­cze w r. 1752: „By­łem świad­kiem tego, co może cno­ta nad ludz­kim ser­cem, i wi­dzia­łem owo ser­ce Po­la­ków, któ­rych w Kró­lew­cu sku­pia­ła nie siła, nie na­dzie­ja, lecz mi­łość ku naj­lep­sze­mu z kró­lów i naj­szla­chet­niej­sze­mu z oby­wa­te­li tej Rzpli­tej.”

 Oni pi­sa­li o go­ściu do Pa­ry­ża:

 My tu ro­ze­rwa­ni pre­zen­cją kró­le­wi­cza jmci pru­skie­go, i cale go uko­chał nasz na­ród z jego ludz­ko­ści, ob­li­gu­ją­cych ma­nier i przy­wią­za­ne­go ser­ca do in­te­re­sów na­szych, że le­d­wo nie na rę­kach go no­si­my. I on sam wy­dzi­wo­wać się nie może, że po­ten­cja fran­cu­ska do­tych­czas tak god­ne­go, wiel­kie­go i od wie­ków upra­gnio­ne­go mo­nar­chę trzy­ma tu bez żad­nej mocy i siły dla po­ra­to­wa­nia oj­czy­zny upa­da­ją­cej. Bę­dzie to suc­ces­si­ve Pan god­ny i za­cny i do­ta­tus ve­ris do­ti­bus ma­gni prin­ci­pis.

 Tak — ale kie­dy ci sami wiel­bi­cie­le z kró­lem na cze­le spró­bo­wa­li go uho­no­ro­wać re­pre­zen­ta­cyj­nym wy­stą­pie­niem, on opi­sał w li­ście do mi­ni­stra Grumb­ko­wa, jak to spo­tkał kil­ku­set Po­la­ków ja­dą­cych pysz­nie kon­no na ra­so­wych ru­ma­kach: „Były to naj­więk­sze bru­da­sy na świe­cie; ka­ro­cę kró­la Sta­ni­sła­wa ota­czał tu­zin po­jaz­dów, w któ­rych sie­dzie­li pol­scy pa­no­wie i pa­nie, pod­łe mał­py, po­spo­li­te małp­ki”. Szy­dził z mar­szał­ka kon­fe­de­ra­cji Ada­ma Tar­ły, co przy­był „me fa­ire un sa­la­ma­lec”. Już to w ogó­le Po­la­cy, ba­wią­cy w Kró­lew­cu, to z ma­ły­mi wy­jąt­ka­mi lu­dzie „cras­seux et sa­lo­pes à fa­ire peur”. Tak skru­pił się na Po­la­kach zły hu­mor kró­le­wi­cza, któ­re­go prób­kę bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ną war­to tu za­cy­to­wać w ory­gi­na­le:

 Ich mach ihre bri­we nicht mehr les­sen — pi­sał do Le­opol­da von An­halt-Des­sau z Bar­ten­ste­inu 9 wrze­śnia 1735 — und er­ge­re mihr ich mög­te die gel­be sucht kri­gen von ich einen les­se, me­ine gant­ze Re­isze wirdt wohl ke­inen an­de­ren nut­zen ha­ben als den Pats­si­fi­ca­tion­stach in War­schau zu bre­chen. Die Schur­kens (chy­ba Po­la­cy) den­ken das we­ilen ich den Sak­si­chen Bir Esel (Au­gu­sto­wi III) nicht guht bin und die Re­gi­men­ter hier be­se­he so wür­de ich sie zu hal­se ge­hen et de peur la Die­te est com­me rom­pue.

 Że jed­nak ci kon­tu­szow­cy wie­rzy­li w pru­ską przy­jaźń i go­to­wi byli za czyn­ną po­moc ofia­ro­wać coś w ro­dza­ju El­blą­ga lub Kur­lan­dii, więc ju­nior tłu­mił na swej twa­rzy gry­mas i krył go w uśmie­chu.

 Ostat­nie pię­cio­le­cie oj­cow­sko-ka­pral­skich rzą­dów Fry­de­ry­ka Wil­hel­ma upły­wa­ło dla na­stęp­cy tro­nu bez zgrzy­tów i grzmo­tów. Jego pa­ła­cyk w Rhe­ins­ber­gu stał się sie­dli­skiem muz. Sko­ro kró­le­wicz od­ra­bia swo­je pen­sum w za­kre­sie ad­mi­ni­stra­cji, go­spo­dar­ki, woj­sko­wo­ści, to król mach­nął ręką na to, że ów za­pra­sza do sie­bie li­te­ra­tów i ar­ty­stów, ko­re­spon­du­je z przy­ja­ciół­mi, po­chła­nia książ­ki i gra na fle­cie. Na­sta­ły lata in­ten­syw­nej ko­re­spon­den­cji z Wol­te­rem, któ­ry jak ko­re­pe­ty­tor po­pra­wiał fran­cusz­czy­znę mło­de­go Ho­hen­zol­ler­na, po­le­ro­wał jego wiersz i musz­tro­wał go na po­etę. Ale za­ra­zem były to lata so­lid­ne­go doj­rze­wa­nia przy­szłe­go wład­cy Prus. Wte­dy ukształ­to­wał się jego cha­rak­ter i uło­ży­ły się po­glą­dy. Mało kto jesz­cze prze­ni­kał pod­sta­wo­wą ce­chę jego cha­rak­te­ru: dwu­li­co­wość. Zro­dzi­ła się ona pod oj­cow­ską pię­ścią w la­tach pa­mięt­ne­go kry­zy­su: na­uczyw­szy się płasz­czyć, uśmie­chać i wdzię­czyć dla ra­to­wa­nia wła­snej skó­ry, mło­dzie­niec uczy­nił so­bie z dy­sy­mu­la­cji na całe ży­cie dru­gą na­tu­rę, na­wet na te lata, kie­dy wszy­scy będą przed nim drże­li. Na li­te­ra­tu­rę, sztu­kę, stro­je i sma­ko­ły­ki po­trze­ba było znacz­nie wię­cej pie­nię­dzy, niż ich prze­zna­czał sta­ry har­pa­gon. Więc Fryc pod po­zo­rem kom­ple­to­wa­nia bi­blio­te­ki zgar­niał du­ka­ty, liw­ry i ta­la­ry od Au­stria­ka Sec­ken­dor­fa, od sa­skie­go po­sła Suh­ma, od fa­wo­ry­ta ca­ro­wej Anny Bi­ro­na, kwi­tu­jąc nie­kie­dy (Sec­ken­dor­fo­wi) z od­bio­ru des li­vres char­mants. Czy moż­na było sub­tel­niej prak­ty­ko­wać dwu­li­co­wość, jak bio­rąc ła­pów­ki od dwo­rów, któ­rym się z cza­sem od­pła­ci krwa­wą łaź­nią?

 Wy­pra­co­wał so­bie na mo­ment ob­ję­cia rzą­dów świa­to­po­gląd po­li­tycz­ny obej­mu­ją­cy nie­mal wszyst­kie pań­stwa i pa­nu­ją­cych. Wy­ni­ka­ło z tych roz­glą­dów, że są wpraw­dzie pań­stwa sza­now­ne, bo­ga­te, za­sob­ne, jak An­glia, Fran­cja, Au­stria, ale ich wład­cy nie sto­ją na wy­so­ko­ści za­da­nia, zwłasz­cza w po­rów­na­niu z nim, Fry­de­ry­kiem, któ­ry i re­pre­zen­tu­je zdro­wą po­tę­gę przy­szło­ści, i oso­bi­ście gó­ru­je nad skar­la­łym oto­cze­niem dy­na­stów. Z od­ra­zą i po­gar­dą wy­ra­ża się Fry­de­ryk o Ro­sji, co na­rzu­ci­ła Pol­sce kró­la, Tur­kom wa­run­ki po­ko­ju, ca­łej Pół­no­cy dyk­tu­je swą wolę, pcha się do Eu­ro­py, i każe so­bie schle­biać, bo ma duże za­dat­ki ma­te­rial­ne na przy­szłość. Kraj to zresz­tą ob­skur­ny, moż­no­wład­cy w nim roz­in­try­go­wa­ni, lud tępy i gru­by, szel­mo­stwo, roz­pu­sta, pi­jań­stwo, bez siły twór­czej, choć nie bez zdol­no­ści na­śla­dow­czych. Wo­jo­wać z tą dzi­czą — nie war­to. Pol­ska obez­wład­nio­na przez li­be­rum veto, dwór da­rem­nie pró­bu­je kie­ro­wać sej­ma­mi, le­jąc w tę becz­kę Da­na­id sta­ro­stwa i do­bro­dziej­stwa. Chło­pi w nie­wo­li, szlach­ta nie­okieł­zna­na, ani prze­my­słu, ani rę­ko­dzie­ła; do­ma­mi ma­gnac­ki­mi rzą­dzą Ży­dzi. Woj­ska 12 000, po­spo­li­te ru­sze­nie jest fik­cją. Nic z tego nie bę­dzie. A Niem­cy? U góry pry­wa­ta i pre­ten­sjo­nal­ne fumy ksią­żąt; nie­któ­rzy z nich kup­czą krwią swych pod­da­nych, sprze­da­ją się na pra­wo i lewo; po­ni­żej dro­biazg mał­pu­ją­cy Lu­dwi­ka XIV, jesz­cze ni­żej uczo­ne pe­dan­ty tak ob­ła­do­wa­ne eru­dy­cją, że nic ze swej wie­dzy nie umie­ją wy­wnio­sko­wać; ci uczą szla­chec­kich syn­ków nie­miec­kie­go pra­wa, ła­ci­ny, gre­ki i he­brajsz­czy­zny. Ustrój po­twor­ny, z sej­mem nie­zdol­nym do uchwał, pod tro­skli­wą opie­ką An­glii, Fran­cji i Ho­lan­dii (ani sło­wa na­ga­ny dla li­ber­té ger­ma­ni­que, bo to by było po my­śli Habs­bur­gów). Ję­zyk nie­miec­ki ze­psu­ty przez Hu­nów i  G o ­t ó w ,  roz­bi­ty na dia­lek­ty, tak iż je­den Nie­miec dru­gie­go le­d­wie ro­zu­mie. Je­że­li Wło­chy moż­na po­rów­nać z za­pusz­czo­nym ogro­dem, któ­ry ła­two od­no­wić, to Niem­cy sta­no­wią za­nie­dba­ny nie­uży­tek, z któ­re­go chy­ba bar­dzo umie­jęt­ny ogrod­nik po­tra­fił­by zro­bić ogród.

 Z po­wyż­szych są­dów na­le­ża­ło­by wno­sić, że umie­jęt­ny ogrod­nik nie wy­bie­rał się jesz­cze wów­czas z mo­ty­ką… na Po­mo­rze. Je­że­li Pol­ska nie stra­ci­ła żad­nej pro­win­cji w ubie­głym bez­kró­le­wiu pod na­jaz­dem i śród woj­ny do­mo­wej, to wi­docz­nie jesz­cze na nią czas nie przy­szedł. Istot­nie, obaj Fry­de­ry­ko­wie mają w la­tach 1735–1740 oczy utkwio­ne w Nad­re­nię. Nim za­czną zszy­wać swe cen­tral­ne i wschod­nie „li­zje­ry”, chcą się utwier­dzić w za­chod­nich Niem­czech, jak­by prze­czu­wa­li, że ich za­da­nia „ogrod­ni­cze” w Rze­szy roz­cią­gać się będą od Renu po Nie­men. W r. 1738 aż czte­ry mo­car­stwa: Fran­cja, Au­stria, An­glia i Ho­lan­dia jed­no­brz­mią­cy­mi no­ta­mi sprze­ci­wi­ły się oku­pa­cji księ­stwa Berg przez woj­ska pru­skie, i Fry­de­ryk Wil­helm prze­łknął to po­ni­że­nie w ci­cho­ści. Chwa­leb­na tro­ska sta­rych po­tęg o dy­na­stycz­ne pra­wa sul­zbach­skiej li­nii Wit­tels­ba­chów mia­ła jed­nak dla eu­ro­pej­skie­go po­rząd­ku skut­ki nie­po­żą­da­ne: im trud­niej bę­dzie Ho­hen­zol­ler­nom za­spo­ka­jać swe am­bi­cje kosz­tem tu­zin­ko­wych nie­miec­kich ksią­żą­tek, tym bar­dziej ich ener­gia zdo­byw­cza rzu­ci się na kra­je ob­co­ple­mien­ne, na Śląsk i Po­mo­rze; za­miast jed­no­czyć Niem­ców, Pru­sa­cy zaj­mą się wy­na­ra­da­wia­niem Sło­wian.

 Czy tyl­ko w ogó­le moż­na Fry­de­ry­ko­wi II jesz­cze przed wstą­pie­niem na tron przy­pi­sy­wać dąż­no­ści za­bor­cze? Toż wła­śnie wów­czas wy­koń­czał on i od­da­wał do dru­ku swój An­ti­ma­chia­vel, ou Exa­men du Prin­ce de Ma­chia­vel, a wy­koń­czał go pod kon­tro­lą sty­li­stycz­ną Wol­te­ra, któ­ry oko­ło te­goż cza­su w Kan­dy­dzie gro­te­sko­wo ośmie­szył i zo­hy­dził bar­ba­rzyń­skie woj­ny „Buł­ga­rów i Awa­rów”. Cze­go tam nie ma w tym An­ti­ma­chia­ve­lu! Ile gro­mów spa­dło na sta­ro­żyt­nych ty­ra­nów Aga­to­kle­sów i no­wo­żyt­nych Bor­giów za ich zbrod­ni­cze am­bi­cje i czy­ny, ile cio­sów do­stał mistrz flo­renc­ki, co śmiał za­le­cać po­li­ty­kę wy­zu­tą z mo­ral­no­ści! Jest i po­chwa­ła an­giel­skie­go par­la­men­ta­ry­zmu, jest, praw­da, i da­ją­ce do my­śle­nia uspra­wie­dli­wie­nie wo­jen dla in­te­re­su, oraz wo­jen z ostroż­no­ści, któ­re się pro­wa­dzi dla za­trzy­ma­nia nie­bez­piecz­ne­go wy­le­wu in­nych po­tęg. Ale tym mę­żom sta­nu, któ­rzy rzą­dzą świa­tem, po­dyk­to­wa­ny jest szczyt­ny obo­wią­zek. Oni mają wy­le­czyć ogół z fał­szy­we­go wy­obra­że­nia, ja­kie ma o po­li­ty­ce: to ma być na­dal sys­tem mą­dro­ści, a nie bre­wiarz oszu­kań­stwa:

 Do nich na­le­ży usu­nię­cie z ukła­dów prze­bie­gło­ści i wia­ro­łom­stwa… Do nich na­le­ży wy­ka­za­nie, że są tak mało chci­wi na kra­je swych są­sia­dów, jak za­zdro­śni o za­cho­wa­nie wła­sne­go pań­stwa. Ksią­żę, któ­ry pra­gnie wszyst­ko po­sia­dać, jest jak ów żo­łą­dek, któ­ry prze­ła­do­wu­je się mię­si­wem, choć go stra­wić nie zdo­ła. Na­to­miast ksią­żę, któ­ry ogra­ni­cza się do tego, by do­brze rzą­dzić, jest jak czło­wiek, któ­ry jada wstrze­mięź­li­wie i któ­re­go żo­łą­dek tra­wi do­brze.

 Ucze­ni do­tąd nie bar­dzo so­bie dają radę z tym An­ti­ma­chia­ve­lem. Fry­de­ryk Me­inec­ke wi­dzi w nim ogni­wo roz­wo­jo­we mię­dzy We­lt­bur­ger­tum a pań­stwo­wo­ścią na­ro­do­wą: mło­dy au­tor ła­mie się tu ze sobą mię­dzy ide­ali­zmem a re­ali­zmem po­li­tycz­nym. Aske­na­zy in­ter­pre­tu­je za­mia­ry Fry­de­ry­ka cał­kiem ina­czej:

 Spra­wi pio­ru­nu­ją­cą nie­spo­dzian­kę w Eu­ro­pie. Pro­sta­kom w gu­ście księ­dza Sa­int Pier­re, apo­sto­ła wiecz­ne­go po­ko­ju, zada nie lada jaką «Za­gad­kę po­li­tycz­ną». Będą o nim pi­sa­li w ga­ze­tach pa­ry­skich i lon­dyń­skich. On, po­cząt­ku­ją­cy mło­dzik, da na­ukę po­li­ty­ki sta­re­mu Fleu­re­mu, za­dzi­wi par­la­ment an­giel­ski, wpra­wi w osłu­pie­nie eks­ce­len­cje wie­deń­skie. Cóż na to po­wie pan de Vol­ta­ire? Wy­dać An­ti­ma­chia­vel­la na po­cząt­ku pa­no­wa­nia to kon­cept nie­zgor­szy, ale wy­dać go w przed­dzień za­bo­ru Ślą­ska, tak do­bre­go dow­ci­pu nie masz w ca­łej Pu­cel­le.

 Na po­zór pol­ski hi­sto­ryk ma tu ra­cję. Spra­wa nie da jed­nak się za­ła­twić przez pro­ste wy­tknię­cie pa­ra­dok­su. Na kil­ka lat przed wy­da­niem książ­ki Fry­de­ryk przy boku ojca jeź­dził do twier­dzy We­sel i tam się ze­tknął przy sto­le z nie­ja­kim hra­bią Al­brech­tem Wol­fgan­giem von Schaum­burg-Lip­pe; ów mó­wił, że wie o ist­nie­niu to­wa­rzy­stwa, któ­re się po­świę­ca uszczę­śli­wie­niu ludz­ko­ści. Król pru­ski od razu zga­nił ta­kie ba­ła­muc­twa, ale kró­le­wicz wy­ra­ził chęć bliż­sze­go po­zna­nia to­wa­rzy­stwa. Sta­ło mu się za­dość, ale do­pie­ro w sierp­niu 1738 r. w Brunsz­wi­ku zo­stał przy­ję­ty do loży ma­soń­skiej, a przyj­mo­wał go i wi­tał gór­no­lot­ną ora­cją jesz­cze młod­szy od nie­go Biel­feld, któ­ry wnet otrzy­ma za­pro­sze­nie do Ber­li­na, wej­dzie do aka­de­mii, za­sły­nie jako znaw­ca urzą­dzeń po­li­tycz­nych i póty bę­dzie sie­dział nad Spre­wą, póki bę­dzie wie­rzył, że Fry­de­ryk po­dzie­la jego idee. We wrze­śniu 1739 r. od­wie­dzi­li kron­prin­za w Rhe­ins­ber­gu „czci­god­ny” lord Bal­ti­mo­re i We­ne­cja­nin Al­ga­rot­ti, za­pew­ne po to, aby się upew­nić o pra­wo­myśl­no­ści no­we­go adep­ta. Włoch zo­sta­nie przy nim na sta­łe, w ko­re­spon­den­cji znaj­dą się ma­soń­skie po­zdro­wie­nia — ale idee po­fru­ną w inne stro­ny. Na ra­zie An­ti­ma­chia­vel miał wła­śnie uszczę­śli­wiać ludz­kość: ta roz­pra­wa była ob­li­czo­na na po­klask taj­nych i jaw­nych ko­smo­po­li­tów, ale czy jej au­tor w mo­men­cie ini­cja­cji tak samo my­ślał, jak wów­czas, gdy roz­ma­wiał z Lip­pem, czy zwłasz­cza za­cho­wał jesz­cze coś z ide­ali­zmu po dal­szych dwóch la­tach, kie­dy od­da­wał do dru­ku swój Exa­men? Wia­do­mo, że się za­wa­hał, prze­ra­biał tekst, pro­sił Wol­te­ra o wstrzy­ma­nie dru­ku, to i po cóż miał­by do­star­czać wro­gom ar­gu­men­tów prze­ciw sa­me­mu so­bie? Wszyst­ko wska­zu­je, że owa wal­ka idei, o któ­rej pi­sze Me­inec­ke, ro­ze­gra­ła się dużo wcze­śniej i że ogło­sze­nie trak­ta­tu w przed­dzień za­bo­ru Ślą­ska było jed­nak świa­do­mym czy mi­mo­wol­nym ka­wa­łem.

 Rze­czy­wi­stość cią­gnę­ła go ku so­bie przez wszyst­kie fi­bry, od kie­dy po­czuł na so­bie rze­czy­wi­stą pięść ojca. Wie­my, o czym roz­ma­wiał z fran­cu­skim po­słem hr. La Chétar­die w r. 1734, kie­dy się zda­wa­ło, że cho­ry oj­ciec lada dzień za­mknie oczy, a on jako Fry­de­ryk II obej­mie rzą­dy: był go­tów do dzia­ła­nia, nie­ko­niecz­nie po stro­nie ce­sa­rza; on by na miej­scu ojca za­raz za­ata­ko­wał Ro­sjan i Au­stria­ków. Taką samą doj­rza­łość orien­ta­cji, go­to­wość de­cy­zji wi­dać z póź­niej­szych jego ode­zwań się ust­nych i pi­sem­nych. Oj­ciec po na­ucz­ce 1738 r. skło­nił się wresz­cie na stro­nę Fran­cji i za­warł z Lu­dwi­kiem XV przy­mie­rze; syn przy ca­łej sym­pa­tii dla ro­da­ków Wol­te­ra go­tów jest od­dać się An­gli­kom, Fran­cu­zom czy na­wet ce­sar­skim, ale za do­brą na­gro­dą, wła­śnie nad Re­nem: już w r. 1738 czu­je on i my­śli tak, jak bę­dzie dzia­łał w 1740 r. Po­dej­mu­je się ode­grać w Niem­czech rolę Gu­sta­wa Adol­fa lub Ka­ro­la XII. Do­praw­dy, le­piej niż pru­scy hi­sto­ry­cy prze­ni­kał go chy­lą­cy się do gro­bu Fry­de­ryk Wil­helm, gdy prze­po­wia­dał: „Tu stoi taki, co mnie po­mści”, „w to­bie tkwi nie­zgor­szy Fry­de­ryk Wil­helm”.

 Owe zaś świa­tła, lu­mi­ères, chwa­lo­ne w loży, pie­lę­gno­wa­ne w szcze­gól­no­ści w ber­liń­skiej loży Fi­la­le­tów (gdzie prze­wod­ni­kiem Fry­ca był ar­cy­wol­no­myśl­ny po­seł sa­ski Man­teuf­fel), choć od­bi­ja­ły ja­skra­wo od pru­skiej jun­kier­skiej tra­dy­cji, nie zbli­żą go ani tro­chę do Pol­ski i Po­la­ków, na­wet do tych, co też roz­czy­ty­wa­li się w Wol­te­rze. Jego wol­no­myśl­ność rzu­ci się na etycz­ne pod­sta­wy sta­re­go po­rząd­ku, na to, co jesz­cze mo­gło sta­no­wić po­most mię­dzy sil­ny­mi a sła­by­mi, a w bar­dzo ma­łym stop­niu nad­we­rę­ży owo ro­cher von bron­ze pru­sac­twa, w któ­rym Fry­de­ryk na­za­jutrz po ob­ję­ciu wła­dzy od­naj­dzie swój grunt oj­czy­sty. On, oświe­co­ny ab­so­lu­ty­sta, nie do­pu­ści do tego, aby Pol­ska oca­la­ła jako oświe­co­na re­pu­bli­ka.

 Już było wte­dy ja­sne, że po­ra­chun­ki z Rzpli­tą Pol­ską jak i z mo­nar­chią habs­bur­ską, będą za­ła­twia­ne me­to­dą mi­strza flo­renc­kie­go, a nie we­dług mak­sym So­bie­skich. Za­wie­ra­ły się owe po­ra­chun­ki w na­stę­pu­ją­cych punk­tach:

 1. Spra­wa ty­tu­la­tu­ry kró­la pru­skie­go. Przy­bra­ny przez kur­fir­sta Fry­de­ry­ka III na ko­ro­na­cji w Kró­lew­cu 18 stycz­nia 1701 r. ty­tuł: König in Preus­sen na­su­wał oba­wę, że dy­na­stia ta, ma­jąc już udziel­ność w Pru­sach Wschod­nich, wzno­wi krzy­żac­kie pre­ten­sje do resz­ty ziem po­za­kon­nych, tj. do wo­je­wództw po­łą­czo­nych unią z Rzpli­tą. Pol­ska ty­tu­łu kró­lew­skie­go nie uzna­ła i nie za­mie­rza­ła uznać, póki nie otrzy­ma cał­ko­wi­tej rę­koj­mi co do po­sia­da­nia owej resz­ty Prus.

 2. Spra­wa el­blą­ska. Mia­sto El­bląg z ob­wo­dem w trak­ta­cie byd­go­skim 1657 r. zo­sta­ło przy­zna­ne Wiel­kie­mu Elek­to­ro­wi; on wo­lał za­miast nie­go otrzy­mać 400 000 ta­la­rów; el­blą­ża­nie też wo­le­li na­le­żeć do Pol­ski niż do elek­to­ra, więc po po­ko­ju oliw­skim zo­sta­li pod zwierzch­nic­twem Rzpli­tej. Syn elek­to­ra dłu­go cze­kał na ta­la­ry, wresz­cie w r. 1698 za­jął mia­sto w za­staw; pod na­ci­skiem se­na­to­rów ko­ron­nych zwró­cił je w r. 1699, a wziął w za­staw klej­no­ty ko­ron­ne. Gdy mu nie wy­pła­co­no na­leż­nych jesz­cze 300 000 ta­la­rów, opa­no­wał w r. 1703 wło­ści el­blą­skie, nie zwra­ca­jąc po­bra­nych klej­no­tów. Cho­dzi­ło o wy­kup­no wło­ści i klej­no­tów.

 3. Spra­wa By­to­wa, Lę­bor­ka i Dra­hi­mia. Dwa pierw­sze „księ­stwa” elek­tor trzy­mał od kró­la pol­skie­go pra­wem len­nym po po­ko­ju we­law­skim 1657 r., lecz hoł­du z nich nie skła­dał. Dra­him za­jął w r. 1668, nie mo­gąc się do­cze­kać zwro­tu po­ży­czo­nych 120 000 ta­la­rów. Wiel­ko­po­la­nie zło­ży­li w r. 1726 sumę na wy­kup­no tego sta­ro­stwa, ale ga­bi­net ber­liń­ski nie zgo­dził się na zwrot, pod­no­sząc swo­je wkła­dy, rze­ko­mo po­czy­nio­ne w sta­ro­stwie.

 4. Pol­skie pra­wo eks­pek­ta­ty­wy na Księ­stwo Pru­skie do­zna­ło uszczerb­ku, po­nie­waż w r. 1714 Au­gust II, nie chcąc za­ostrzać spo­ru o ty­tu­la­tu­rę, nie do­pil­no­wał udzia­łu ko­mi­sa­rzy Rzpli­tej przy ko­ro­na­cji no­we­go kró­la pru­skie­go.

 5. Za­tar­gi gra­nicz­ne. Jed­ne z nich po­wsta­wa­ły z po­wo­du szar­pa­nia przez Pru­sy gra­ni­cy pol­skiej w księ­stwie sie­wier­skim i w opac­twie pa­ra­dy­skim, inne mia­ły za przed­miot skan­da­licz­ne ła­pan­ki, ja­kich się do­pusz­cza­li wer­bow­ni­cy Fry­de­ry­ka Wil­hel­ma w Wiel­ko­pol­sce.

 Na ogół były to więc za­ża­le­nia i pre­ten­sje pol­skie prze­ciw Pru­som z po­wo­du ak­tów prze­mo­cy lub sa­mo­są­du, z któ­rych cząst­ka była upo­zo­ro­wa­na za­nie­dba­nia­mi ze stro­ny Rzpli­tej. Nie przed­sta­wia­ły się one groź­nie, bo opar­te były tyl­ko na pra­wie, a nie ro­dzi­ły się z moc­nych ten­den­cji agre­syw­nych lub choć­by re­win­dy­ka­cyj­nych. Nikt w Pol­sce za kró­la Sasa nie upo­mi­nał się do­tąd o Śląsk ani o Pru­sy Wschod­nie. Prze­ciw­nie, Ber­lin nie pra­wo­wał się z Rzpli­tą o żad­ne dro­bia­zgi, bo każ­de rosz­cze­nie umiał za­wcza­su po­przeć siłą. Za to miał dużo do za­ła­twie­nia na wscho­dzie via fac­ti. Na­stro­je po woj­nie suk­ce­syj­nej nie na­su­wa­ły Pru­som żad­nych obaw. Wia­do­mo było, że „Man­tel­sack” nie­wie­le robi so­bie z Po­la­ków, a oni we­wnętrz­nie z nim się wca­le nie po­go­dzi­li. Kon­fe­de­ra­cja wsią­kła w żyły sze­ro­kie­go ogó­łu i nie wszę­dzie po­bud­ki ro­zu­mo­we były dość moc­ne, by ów głos krwi za­głu­szyć. Oka­zy­wa­ło się to na sej­mach przy dys­ku­sji nad naj­pil­niej­szą re­for­mą, skar­bo­wo-woj­sko­wą. Gdy dwór pró­bo­wał wpro­wa­dzić Rzpli­tą do alian­su ro­syj­sko-au­striac­kie­go prze­ciw Tur­cji z za­mia­rem zdo­by­cia dla niej Moł­da­wii, a Ro­sja­nie bez ce­re­mo­nii prze­kra­cza­li te­ry­to­rium pol­skie w dro­dze na Bał­ka­ny, ród Po­toc­kich upla­no­wał po­wszech­ne po­wsta­nie ce­lem przy­wró­ce­nia na tron Lesz­czyń­skie­go; naj­by­strzej­szy po­li­tyk tego rodu An­to­ni, wo­je­wo­da beł­ski, je­den z tych, co się za­chwy­ca­li w Kró­lew­cu mło­dym Fry­de­ry­kiem, po­śpie­szył do Ber­li­na za­ma­wiać dla przy­szłych po­wstań­ców broń i pie­nią­dze. Wo­je­wo­da był w błę­dzie: o wy­zy­ska­niu pru­skiej po­mo­cy prze­ciw Ro­sji nie mo­gło być mowy, sko­ro Ber­lin od r. 1720 wie­lu trak­ta­ta­mi zwią­zał się z Pe­ters­bur­giem (1726, 1729, 1730, 1732) dla wspól­nej opie­ki nad pol­skim nie­rzą­dem, nad pol­ski­mi róż­no­wier­ca­mi i wol­ną elek­cją. Na co li­czył Po­toc­ki w Ber­li­nie? Czy nie na cza­ro­dziej­ski wpływ tych idei ogól­no­ludz­kich, pa­cy­fi­stycz­nych, któ­re kron­prinz wy­zna­wał był jesz­cze przed ogło­sze­niem An­ti­ma­chia­ve­la, a któ­re gło­sił tak­że przy­ję­ty w tym cza­sie do ma­so­ne­rii Sta­ni­sław? Nie wie­my. On sam oka­że się dla mło­de­go Fry­de­ry­ka, jak zo­ba­czy­my, na­rzę­dziem nie­oce­nio­nym.

 Sta­ry Fry­de­ryk Wil­helm, póki żył, nie my­ślał ani przez chwi­lę o wo­jo­wa­niu ze spad­ko­bier­ca­mi Wiel­kie­go Pio­tra. Je­dy­ne zwy­cię­stwo oręż­ne od­niósł on na kil­ka ty­go­dni przed zgo­nem — nad bez­bron­ny­mi mni­cha­mi w Pa­ra­dy­żu. O co wo­jo­wał? Rzecz pro­sta: o re­kru­tów. Wer­bow­ni­cy pru­scy, wpadł­szy w nocy do miesz­ka­nia klasz­tor­ne­go dzier­żaw­cy Klinc­ke­go, wy­wle­kli go na po­dwó­rze w ten spo­sób, że spę­ta­na wraz z nim przez po­mył­kę żona przy­pła­ci­ła to ży­ciem. Obu­rzo­ny tym opat Gor­czyń­ski upo­mniał się w Ber­li­nie o wy­pusz­cze­nie ol­brzy­ma, a nie mo­gąc nic wskó­rać, za­trzy­mał jako za­kład­ni­ków dwóch miesz­czan, przy­by­łych na targ z bran­den­bur­skie­go mia­sta Su­le­cho­wa (Zül­li­chau). Król pru­ski spró­bo­wał go wte­dy na­stra­szyć po­sto­jem woj­ska, ale wo­bec groź­nej po­sta­wy miesz­kań­ców Pa­ra­dy­ża eg­ze­ku­to­rzy ucie­kli. Wów­czas, nad ra­nem 21 mar­ca 1740 r. żoł­nie­rze pru­scy w licz­bie 400 z gra­na­ta­mi i sie­kie­ra­mi za­ata­ko­wa­li klasz­tor, po­kłu­li ba­gne­ta­mi cy­ster­sów, znie­wa­ży­li ho­stię, zde­wa­sto­wa­li go­rzej niż po ta­tar­sku miesz­ka­nia, ko­ściół i go­spo­dar­stwo i z ogrom­nym łu­pem wró­ci­li do Su­le­cho­wa, wo­ła­jąc: „Vic­to­ria! Pa­trz­cie, co umie­ją Bran­den­bur­czy­cy”. Spra­wa na­bra­ła skan­da­licz­ne­go roz­gło­su. Fry­de­ryk Wil­helm zwa­lił winę na jed­ne­go z pod­wład­nych i wy­wró­cił nań stół, ale Po­la­kom żad­ne­go za­dość­uczy­nie­nia nie dał.

 Ulżyw­szy so­bie w ten spo­sób i po­nie­kąd po­mściw­szy się za pa­mięt­ną spra­wę to­ruń­ską, przy­brał wo­bec zbli­ża­ją­cej się śmier­ci po­sta­wę przy­stoj­ną, męż­ną, na­wet ma­je­sta­tycz­ną. Że­gna­li go kró­le­wię­ta i dwo­ra­cy ze wzru­sze­niem — i ulgą.

ROZDZIAŁ II

List po­wi­tal­ny Fry­de­ry­ka II do Au­gu­sta III. Nie­do­szły hołd „ewen­tu­al­ny” w Kró­lew­cu. Pa­ra­dyż a Li­ège. Pod­ko­py pru­skie pod sej­mem 1740 r. Ma­gicz­ny wpływ na Pe­ters­burg. Za­bór Ślą­ska i zna­cze­nie tej zmia­ny dla Pol­ski. Au­gust i Brühl na roz­dro­żu. Pla­ny kon­fe­de­ra­cyj­ne Po­toc­kich. Ho­hen­zol­lern uczy Po­la­ków sza­no­wa­nia trak­ta­tów. Ostrze­że­nie Sta­ni­sła­wa Po­nia­tow­skie­go ojca. Gorz­ka na­ucz­ka dla Sa­sów na Mo­ra­wach. Po Ślą­sku ko­lej na Po­mo­rze. Fa­mi­lia Czar­to­ry­skich prze­ciw Pru­som. Kto prze­wa­ży nad Newą? Sejm gro­dzień­ski 1744 r. Au­gust III się chwie­je. Dal­sze za­bie­gi pru­skie w Pe­ters­bur­gu. Fia­sco mi­ni­stra d’Ar­gen­so­na. Wszyst­kie sej­my ska­za­ne na za­gła­dę. Cel pru­ski: Pol­ska bez skar­bu, bez woj­ska, bez rzą­du, bez wła­dzy pra­wo­daw­czej. Sejm 1752 r. Fry­de­ryk wo­bec spra­wy suk­ce­syj­nej. Te­sta­ment po­li­tycz­ny 1752 r.

Po­mni­ko­wą Ko­re­spon­den­cję po­li­tycz­ną Fry­de­ry­ka otwie­ra list do Au­gu­sta III z 3 czerw­ca 1740 r. na­stę­pu­ją­cej tre­ści:

 Naj­po­tęż­niej­szy Mo­nar­cho, dro­gi Nasz i bar­dzo uko­cha­ny Bra­cie. Po­sta­no­wi­li­śmy ode­brać oso­bi­ście ho­ma­gium na­szych sta­nów i pod­da­nych w Kró­le­stwie Pru­skim. Wy­zna­czy­li­śmy na ten cel dzień 20 lip­ca, po­nie­waż na­der waż­ne spra­wy nie po­zwo­li­ły nam wy­brać ter­mi­nu bliż­sze­go. Nie chcie­li­śmy zwło­ki w udzie­le­niu o tym wia­do­mo­ści Wa­szej Kró­lew­skiej Mo­ści, abyś mógł na­ka­zać kro­ki nie­zbęd­ne w ta­kim przy­pad­ku dla swo­ich praw i praw Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej. Rów­no­cze­śnie po­chle­bia­my so­bie słusz­nie, że de­pu­to­wa­ni, któ­rzy się uda­dzą do Kró­lew­ca, aby ode­brać tam­że w imie­niu W. Kr. Mo­ści i Rzpli­tej Pol­skiej akt ho­ma­gial­ny ewen­tu­al­ny, będą za­opa­trze­ni w in­struk­cje i peł­no­moc­nic­twa od­po­wied­nie na­szej kró­lew­skiej god­no­ści, po­nie­waż nie­do­sta­tek pod wzglę­dem tej esen­cjo­nal­nej for­mal­no­ści stał­by się nie­unik­nio­ną prze­szko­dą w przy­ję­ciu i uzna­niu wspo­mnia­nych de­pu­ta­tów. Zresz­tą za­pew­nia­my W. Kr. Mość, że bę­dzie­my się sta­ra­li żyć za­wsze w do­sko­na­łej przy­jaź­ni tak z Nią jak z Rze­czą­po­spo­li­tą Pol­ską, że bę­dzie­my praw­dzi­wie uszczę­śli­wie­ni ze spo­sob­no­ści, w któ­rych bę­dzie­my im mo­gli do­star­czyć do­wo­dów wy­so­kie­go usza­no­wa­nia, ja­kie wy­zna­je­my dla nich, że speł­ni­my z roz­ko­szą, jak do­bry i wier­ny sprzy­mie­rze­niec, wszel­kie obo­wiąz­ki, ja­kie nam trak­tat za­war­te­go w Byd­gosz­czy przy­mie­rza na­kła­da. Obie­cu­je­my so­bie, że W. Kr. Mość i Rzpli­ta Pol­ska ży­wią te same uczu­cia wzglę­dem Nas, i pro­si­my Boga, aby miał W. Kr. Mość w swej opie­ce.