Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności - Rafał Kosik - ebook + audiobook

Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności ebook i audiobook

Rafał Kosik

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Felix, Net i Nika, warszawscy gimnazjaliści, podczas szkolnej zabawy halloweenowej dostają tajemnicze zadanie od Ponurego Żniwiarza. Co wyniknie z gry, w którą wciągnie przyjaciół? W kim zakocha się samotny dotąd Felix i co ukrywają podziemia Warszawy? Czy nieśmiertelność to dar, czy przekleństwo?

Akcja, humor i ważne pytania. Czwarta część polskiej, bestsellerowej serii dla nastolatków nie zawiedzie Was!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 673

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 20 godz. 45 min

Lektor: Grzegorz Damięcki

Oceny
4,8 (400 ocen)
342
38
18
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ewa-Iwinska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajne książki. Wciągnęłam się tak, że kupiłam wszystkie części.😊🤣♥️😅
10
JoannaSt

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka polecam :-)
10
przeczytane1995

Całkiem niezła

Książka sama w sobie jest bardzo fajna, ale przez to, że bohaterowie cały czas są w gimnazjum i przez to w pewnym sensie nie dorastają, nie jest to już raczej książka dla mnie.
10
edytar123

Nie oderwiesz się od lektury

Kozak
10
macjdk84

Nie oderwiesz się od lektury

Git książka czekam na kolejne audiobooki
00

Popularność




Rafał Kosik

Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności

Warszawa 2013
Rafał Kosik Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności ISBN: 978-83-61187-35-6 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2007-2013 by Rafał Kosik Copyright © 2007-2013 by Powergraph Copyright © 2007-2013 for the cover and illustrations by Rafał Kosik Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. PROJEKT GRAFICZNY: Rafał Kosik REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik, Alicja Bobrowicz KOREKTA: Anita Karwowska, Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 00 / 11
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Dla Jasia

1. Drzwi

Lśniący meta­licz­nie robot cięż­kim kro­kiem wspi­nał się po scho­dach pro­wa­dzą­cych do szkoły. Było już ciemno, a chyba nie naj­le­piej widział w ciem­no­ściach, bo srebrną dło­nią chwilę macał drzwi, nim odna­lazł klamkę. Z tru­dem wkro­czył do hallu. Stróż nocny, pan Syl­we­ster, spoj­rzał na niego znu­dzo­nym wzro­kiem i powró­cił do oglą­da­nia tele­wi­zji – widział tego wie­czoru tyle nie­zwy­kłych postaci, że kan­cia­sty robot nie był w sta­nie go zdzi­wić.

Sto­jący obok drzwi Spi­der­man podał robo­towi zło­żoną na pół kartkę, a Robin Hood odha­czył pozy­cję na trzy­ma­nej w dłoni liście. Robot roz­po­czął powolną wspi­naczkę po scho­dach. Wyprze­dził go astro­nauta w bia­łym kom­bi­ne­zo­nie, a Ter­mi­na­tor w skó­rza­nej kurtce i oku­la­rach prze­ciw­sło­necz­nych zarzu­cił sobie na ramię shot guna.

Robot dotarł wresz­cie na trze­cie pię­tro, skąd roz­no­siła się po całym budynku gło­śna muzyka. Nikogo nie zdzi­wił widok wcho­dzą­cego do sali gim­na­stycz­nej człe­ko­kształt­nego robota. Przed chwilą, na scho­dach, wyda­wał się jak z innej bajki, tutaj jed­nak stra­cił całą swoją nie­zwy­kłość i nikt nie zwró­cił na niego uwagi. Sala pełna była pod­ska­ku­ją­cych do rytmu Smo­ków Wawel­skich, sztur­mow­ców Impe­rium Galak­tycz­nego, Bat­ma­nów, Super­ma­nów, Har­rych Pot­te­rów, gobli­nów, śpią­cych kró­le­wien, złych macoch, wam­pi­rzyc i cza­row­nic. Jedy­nie Psz­czółka Maja smęt­nie sie­działa w kącie.

Felix rozej­rzał się. Z wnę­trza głowy robota, przez małe otwory w tek­tu­rze, nie­wiele mógł dostrzec. Nie potra­fił roz­po­znać nikogo zna­jo­mego. Sytu­ację pogar­szał fakt, że wszy­scy byli poprze­bie­rani, a za oświe­tle­nie słu­żyły stro­bo­skopy i kolo­rowe, miga­jące reflek­tory. Na zmianę kostiumu było oczy­wi­ście za późno.

Ktoś go potrą­cił. Felix obej­rzał się i zoba­czył tylko plecy… cze­goś zie­lo­nego. Zachwiał się i nadep­nął na ogon dino­zaura, który w odpo­wie­dzi groź­nie wark­nął.

— Sorki — rzu­cił Felix i odda­lił się prędko.

Na pod­wyż­sze­niu, za bary­kadą z gło­śni­ków i wzmac­nia­czy, DJ ryt­micz­nie kiwał głową. Jedną ręką popra­wiał usta­wie­nia na kon­soli, drugą prze­rzu­cał winy­lowe płyty w alu­mi­nio­wym kufrze. Zza niego co kilka sekund wydo­by­wał się dym. Spły­wał na pod­łogę i snuł się mię­dzy nogami tań­czą­cych.

Felix znów kogoś nadep­nął. Z tyłu roz­legł się dziew­częcy pisk. Chło­pak odwró­cił się gwał­tow­nie i tek­tu­ro­wym ramie­niem strą­cił z głowy małej ste­war­desy błę­kitną cza­peczkę.

— Sorki — powie­dział prze­pra­sza­ją­cym tonem. — Naprawdę sorki.

Drobna blon­dynka o twa­rzy lalki patrzyła na niego z wście­kło­ścią. Nachy­lił się po jej czapkę, nie­stety ona zro­biła to w tym samym momen­cie. Zde­rzyli się gło­wami. To zna­czy głowa ste­war­desy ude­rzyła w tek­tu­rowe pudło uda­jące głowę robota. Wypro­sto­wali się oboje, a Felix zdjął pudło i wyja­śnił:

— Bar­dzo ogra­ni­cza widocz­ność.

Schy­lił się, a dziew­czyna ponow­nie zro­biła to samo. Puk­nęli się gło­wami.

— Robisz to celowo? — zapy­tała ze zło­ścią.

Masu­jąc czoło, ostroż­nie przy­kuc­nęła i, nie spusz­cza­jąc Felixa z oczu, po omacku odszu­kała cza­peczkę. Ktoś go trą­cił i, żeby zła­pać rów­no­wagę, chło­pak prze­sta­wił nogę. Blon­dynka znów pisnęła, a Felix poczuł, że stoi na jej dłoni. Cof­nął się szybko i rzu­cił:

— Nie­sa­mo­wi­cie mi przy­kro!

— Nie zbli­żaj się wię­cej do mnie! — pogro­ziła mu pal­cem, ener­gicz­nie się odwró­ciła i ode­szła.

Felix wdział głowę robota i po raz kolejny pomy­ślał, że nie znosi balów prze­bie­rań­ców. Dopóki nie roz­po­zna kogoś zna­jo­mego, może tylko cho­dzić i obi­jać się o wszyst­kich. A nie­prędko kogoś roz­po­zna przez te małe otworki.

W jego polu widze­nia poja­wili się Oskar i Wik­tor. Nie byli zama­sko­wani, uda­wali braci syjam­skich. Mieli wiel­kie spodnie z trzema nogaw­kami – ta środ­kowa była szer­sza i mie­ściła po jed­nej nodze oby­dwu „braci” – oraz swe­ter z dwoma ręka­wami i dwoma otwo­rami na głowy. Poru­szali się z tru­dem, uty­ka­jąc na środ­kową nogę, ale wyglą­dali na cał­kiem zado­wo­lo­nych.

Zamie­nili parę słów z duchem „zro­bio­nym” z prze­ście­ra­dła, zauwa­żyli Felixa i pokuś­ty­kali w jego stronę.

— Cześć, Felix. Myślisz, że mamy szansę na wygraną? — zapy­tał Oskar. — Będziesz na nas gło­so­wał?

— Nie speł­nia­cie wymo­gów for­mal­nych — odparł Felix. — Mają być król i kró­lowa balu.

— E tam… Żyjemy w wol­nym kraju.

— A tak w ogóle… skąd wie­cie, że to ja?

— A kto inny mógł się prze­brać za robota? — odpo­wie­dzieli razem, spoj­rzeli na sie­bie, par­sk­nęli śmie­chem i ode­szli lob­bo­wać1 dalej.

Felix rozej­rzał się i zaczął się zasta­na­wiać, za kogo mogli się prze­brać Net i Nika. Głu­pio by było mijać się przez cały wie­czór.

Para­pety zdo­biły szcze­rzące się groź­nie dynie. Świe­ciły na poma­rań­czowo. Hal­lo­ween, noc duchów. Rok temu, dokład­nie w Hal­lo­ween, Felix, Net i Nika mieli bli­skie spo­tka­nie trze­ciego stop­nia z praw­dzi­wym duchem. W tym roku liczyli na dobrą zabawę. I na nic wię­cej.

Felix zauwa­żył Aure­lię. Kla­sowa pięk­ność była ubrana w strój… kró­lo­wej balu. Cią­gnąca się po ziemi biała suk­nia bły­skała dże­tami.

— Samo­speł­nia­jąca się prze­po­wied­nia — mruk­nął pod nosem i odpro­wa­dził ją wzro­kiem.

Zdo­łał roz­po­znać jesz­cze Kle­mensa, prze­bra­nego za Super­mana. Bluza była za duża i logo „S” znaj­do­wało się na samym środku oka­za­łego brzuszka. Felix dopchał się do rogu sali, zdjął głowę robota i mul­ti­to­olem wyciął więk­sze otwory na oczy. Gdy wró­cił w pod­ska­ku­jący tłum, poczuł puka­nie w ramię, a raczej w wierzch kar­to­no­wego pudła uda­ją­cego kor­pus robota. Odwró­cił się, natra­fia­jąc spoj­rze­niem na zakap­tu­rzoną postać z kosą w dłoni.

— Uwa­żaj! — Felix spoj­rzał na cał­kiem real­nie wyglą­da­jące ostrze. — Możesz tym kogoś ciach­nąć.

— Nie­wy­klu­czone — odparła postać i pchnęła lekko kosę, tak że jej szpic prze­bił tek­turę głowy robota.

Felix, zezu­jąc, zer­k­nął na podłużną szcze­linę, przez którą prze­świe­cały kolo­rowe reflek­tory, potem na cień pod postrzę­pio­nym kap­tu­rem. Nie mógł doj­rzeć twa­rzy.

— Mar­cel? — zapy­tał ostroż­nie.

— Jestem Ponu­rym Żni­wia­rzem — odparł chro­po­wa­tym gło­sem zakap­tu­rzony.

Feli­xowi prze­szedł po ple­cach dreszcz. Zamru­gał ner­wowo, zasta­na­wia­jąc się, co powi­nien powie­dzieć.

Żni­wiarz stał chwilę nie­ru­chomo, po czym wycią­gnął przed sie­bie coś pła­skiego i czar­nego.

— To dla cie­bie — wychry­piał.

Felix wziął wymiętą czarną kopertę. Obej­rzał ją ze wszyst­kich stron i zamie­rzał wła­śnie otwo­rzyć, gdy został potrą­cony przez rudo­włosą mumię.

— Hej! — zawo­łała mumia.

Jeśli Felix miał jakieś wąt­pli­wo­ści co to tego, kto prze­brał się za mumię, to wystar­czyło, że spoj­rzał w dół, a wąt­pli­wo­ści ulot­niły się. Była to z pew­no­ścią jedyna mumia na świe­cie, która nosiła mar­tensy.

— W tym stroju nie zosta­niesz kró­lową balu — trzeźwo zauwa­żył Felix.

— Nie zależy mi — Nika wzru­szyła ramio­nami, wciąż podry­gu­jąc do rytmu.

Felix przy­po­mniał sobie o Ponu­rym Żni­wia­rzu, ale tam­ten już roz­pły­nął się w tłu­mie.

— Widzia­łaś Neta? — zapy­tał.

— No, prze­cież tu jestem — oznaj­mił Net.

Felix odwró­cił głowę. Za nimi stał wod­nik Szu­wa­rek w masce do nur­ko­wa­nia, płe­twach i zie­lo­nym kom­bi­ne­zo­nie prze­ciw­che­micz­nym.

— Cześć — uśmiech­nął się pod pudłem Felix. — Już myśla­łem, że to ja mam naj­głup­sze prze­bra­nie.

— Zmar­twię cię — poki­wał głową Net. — Masz naj­głup­sze prze­bra­nie.

— Nie cier­pię balów prze­bie­rań­ców…

— Nie znasz się. Cie­ka­wych rze­czy można się naoglą­dać. — Net zer­k­nął na ban­daże Niki i uśmiech­nął się. — Strój może i nie wyj­ściowy, ale za to jaki obci­sły!

Muzyka nieco przy­ci­chła i z gło­śni­ków dobiegł głos dyrek­tora magi­stra inży­niera Juliu­sza Sto­krotki:

— Przy­po­mi­namy, że do wyboru króla i kró­lo­wej balu została tylko godzina! Jesz­cze można zgła­szać kan­dy­da­tów!

Muzyka wró­ciła do poprzed­niej gło­śno­ści, a dyrek­tor, prze­brany za… hra­biego Dra­culę, zszedł z podium DJ-a i porwał do tańca Ekierkę, nauczy­cielkę mate­ma­tyki, prze­braną za rusałkę. Przy jej tuszy efekt był nieco inny od zamie­rzo­nego. Zresztą Dra­cula z wiel­kim brzu­chem też wyglą­dał dość oso­bli­wie.

— Wam­pir tłusz­czowy — pod­su­mo­wał Net.

— Przed chwilą spo­tka­łem dziw­nego gościa — Felix wciąż ści­skał w dłoni czarną kopertę. — Powie­dział, że jest Ponu­rym Żni­wia­rzem.

— A dla­czego ponu­rym? — rzu­cił bez­tro­sko Net. — Kom­bajn mu się zepsuł?

— Chyba nie cho­dziło o takiego żni­wia­rza…

— Wiem prze­cież, ale bawimy się i uda­jemy, że się nie boimy.

— A czego mie­li­by­śmy się bać? — ze sztucz­nym luzem zapy­tał Felix. — On był tylko prze­brany.

— No… tak ogól­nie. Jest Hal­lo­ween. Dzień, kiedy wypada się bać i stra­szyć innych.

— Wystar­czy o tej porze zaj­rzeć do pra­cowni Butlera — zauwa­żyła Nika. — To byłoby znacz­nie strasz­niej­sze niż wszystko, co wymy­ślimy.

— Mam taki pomysł — Net uniósł palec. — Nie zaglą­dajmy do pra­cowni Butlera. A ten list lepiej… wyrzu­cić. Ina­czej znów się w coś wła­du­jemy.

Patrzyli w mil­cze­niu na kopertę w dłoni Felixa. Wokoło tań­czyły baj­kowe posta­cie.

— Albo wła­du­jemy się, jak nie prze­czy­tamy — przy­pu­ścił Felix.

— Może to dodat­kowa karta do gło­so­wa­nia na króla i kró­lową balu — pod­su­nęła bez prze­ko­na­nia Nika.

— Nie rób sobie nadziei — Net nagle spo­waż­niał. — To są kło­poty. Ja to czuję.

Felix musiał krę­cić głową, bo naraz w polu widze­nia mie­ściła mu się tylko jedna osoba.

— Otwie­ram — oświad­czył.

Wod­nik Szu­wa­rek skrzy­wił się, a wyrazu twa­rzy mumii nie można było poznać zza ban­daży. Wewnątrz koperty była zło­żona na czworo czarna kartka. Bez napi­sów.

— Hm… — mruk­nął Felix. Uniósł list pod świa­tło. — Coś tu jest, jakby się błysz­czało… Wyjdźmy na kory­tarz.

Ruszył, obi­ja­jąc się o Poke­mona, Fred­diego Kru­gera, topie­licę i Fran­ken­ste­ina. Mumia i wod­nik podą­żyli za nim. Zosta­wili za sobą grzmiącą muzykę i sta­nęli pod ścianą kory­ta­rza, po kolana w roz­rze­dzo­nym dymie, wśród paru innych, chcą­cych chwilę spo­koj­nie poroz­ma­wiać kre­atur.

Felix usta­wiał kartkę pod róż­nymi kątami, aż ujrzał błysz­czące, jakby napi­sane lakie­rem bez­barw­nym, litery.

— „Ocze­kuj­cie wię­cej” — prze­czy­tał.

— I wrę­czył ci to Ponury Żni­wiarz? — upew­nił się Net. — Pan Śmierć? Taki z kosą?

— Tak wyglą­dał.

— Nie­zły tekst, zwa­żyw­szy na osobę posłańca — Net nachy­lił się nad kartką. — Ocze­kuj­cie wię­cej… I pew­nie jesz­cze napi­sany krwią?

— Szcze­rze mówiąc, wolę nie spraw­dzać — mruk­nął Felix.

Zło­żył kartkę, wsu­nął do koperty i z tru­dem wepchnął do kie­szeni spodni pod tek­tu­rową obu­dowę nogi robota.

— Eee… wyrzućmy to — nie­udol­nie pró­bo­wał baga­te­li­zo­wać Net. — To pew­nie reklama super­mar­ketu: Ocze­kuj­cie wię­cej! 100 g sal­ce­sonu świę­to­krzy­skiego gra­tis. Nie warto sobie zawra­cać tym głowy.

— Nie powin­ni­śmy tego lek­ce­wa­żyć — oświad­czyła Nika. — Myślę, że otrzy­mamy następną wia­do­mość.

— Prze­cież to bez sensu — roz­pacz­li­wie cią­gnął Net. — To tak, jakby listo­nosz przy­cho­dził do cie­bie i mówił, że jutro przy­nie­sie list, bo dziś ktoś go dopiero pisze.

— To ma sens — zaprze­czyła Nika. — To gwa­ran­cja, że wła­ściwą wia­do­mość potrak­tu­jemy poważ­nie.

— Co ty powiesz?! — Net prze­chy­lił głowę. — Nie odbie­ram żad­nych listów! Będę robił pospieszny trans­fer ze skrzynki do zsypu. Niczego nie zamie­rzam trak­to­wać poważ­nie.

— Już trak­tu­jesz to poważ­nie.

Net spoj­rzał na nią prze­cią­gle i powie­dział:

— Roz­wi­jasz się.

— W sen­sie? — zapy­tała Nika.

— W sen­sie ban­da­żo­wym. Lewa noga ci się roz­wija.

— Aha… — Nika schy­liła się i zaczęła owi­jać ban­daż wokół łydki. Net przy­glą­dał się jej uważ­nie, wresz­cie zapy­tał:

— Co masz pod tymi ban­da­żami?

— Nie­wiele…

— To jak tu przy­je­cha­łaś? — zanie­po­koił się lekko. — I jak masz zamiar wró­cić?

— Mam w szatni płaszcz po tacie — skoń­czyła moco­wać mate­riał i wypro­sto­wała się. — Sięga mi pra­wie do kostek. A ban­daż z głowy odwinę.

— No cóż… — Net przyj­rzał się jej kry­tycz­nie. — Zapewne wyglą­dasz w tym płasz­czu jak klo­szard nowi­cjusz. Może weź­miemy taxę? Pyta­nie o kasę pojawi się na końcu. A ostatni wysiada Felix…

Nika zachi­cho­tała pod nosem.

— Tata przy­je­dzie po nas o dzie­wią­tej — odparł Felix.

— Jak miło.

— Jest jedno wyj­ście ze szkoły — wró­cił do tematu Felix. — Ponury Żni­wiarz musiał tam­tędy wyjść, albo gdzieś się scho­wał.

— Spy­tajmy Syl­we­stra — zgo­dziła się Nika. — Albo tych dwóch, co roz­dają karty do gło­so­wa­nia.

— To wyja­śni, że ci się przy­wi­działo — dodał Net — i zakoń­czy temat. Bo nie zamie­rzam prze­szu­ki­wać szkoły.

Nie­zdarny robot, płe­twia­sty wod­nik i roz­wi­ja­jąca się mumia zeszli na par­ter, ale nie zna­leźli ani Spi­der­mana, ani Robin Hooda. Oparli się o blat recep­cji. Robot chrząk­nął. Pan Syl­we­ster nie­chęt­nie odwró­cił wzrok od tele­wi­zora. Byłby chyba szczę­śliw­szy, gdyby całe zamie­sza­nie z balem już się skoń­czyło.

— Prze­pra­szam, czy widział pan zakap­tu­rzoną postać w postrzę­pio­nej sza­cie? — zapy­tał robot. — Miała w ręku kosę.

Stróż nocny powiódł po nich zmę­czo­nym spoj­rze­niem.

— Nie powin­ni­ście się dziś bawić — oznaj­mił.

— Prze­cież dziś jest Hal­lo­ween — zauwa­żył wod­nik.

— A jutro jest Wszyst­kich Świę­tych — Syl­we­ster wyce­lo­wał w niego pal­cem. — I to jest praw­dziwe święto, nie te ame­ry­kań­skie wymy­sły2.

— Wszyst­kie pol­skie święta są smutne i nudne — Szu­wa­rek wzru­szył zie­lo­nymi ramio­nami. — Zresztą to dopiero jutro.

— Rób­cie jak chce­cie, ale to się źle skoń­czy.

— A ta postać z kosą? — nale­gał robot. — Czy wycho­dziła przez ostat­nich parę minut?

— Nie pamię­tam nikogo takiego — pan Syl­we­ster odwró­cił się do tele­wi­zora, tym samym dając do zro­zu­mie­nia, że roz­mowa dobie­gła końca.

Przy­ja­ciele wie­dzieli, że niczego wię­cej nie wskó­rają. Zer­k­nęli jesz­cze w stronę skle­piku, otwar­tego o tej porze z powodu imprezy, ale sprze­dawca, pan Robert, nie darzył ich szcze­gólną sym­pa­tią. Woleli nawet nie pytać. Wolno ode­szli w kie­runku scho­dów.

— Więc nie wyszedł — oce­nił Net. — Zakła­da­jąc oczy­wi­ście, że nie nawą­cha­łeś się farby z tego robota i Ponury Żni­wiarz nie wymy­ślił ci się sam.

— Pod­czas pre­zen­ta­cji kan­dy­da­tów na króla i kró­lową balu na sali gim­na­stycz­nej będzie włą­czone świa­tło — stwier­dził robot. — Odnaj­dziemy Ponu­rego Żni­wia­rza i zapy­tamy, o co cho­dzi — zer­k­nął na zega­rek. — To za pięć­dzie­siąt minut.

— Chodźmy poska­kać — zapro­po­no­wał wod­nik. — W tych płe­twach mam zaje­nie­złe wybi­cie.

— A ja w tej tek­tu­rze… lepiej nie mówić. Jak zawra­cam, to prze­wra­cam wszyst­kich wokoło.

— To też jakiś efekt… Ale, szcze­rze mówiąc, myślę, że prze­bra­łeś się tak wła­śnie po to, żeby nie musieć tań­czyć.

Z wnę­trza tek­tu­ro­wej głowy dobie­gło tylko nie­wy­raźne mruk­nię­cie.

W mil­cze­niu wspi­nali się po scho­dach. Wod­nik czła­pał nie­zdar­nie w płe­twach, trzy­ma­jąc się porę­czy.

— Spró­buj tyłem — zapro­po­no­wał robot.

Net odwró­cił się i fak­tycz­nie szło mu się lepiej.

— Mózg w służ­bie czło­wieka… — mruk­nął.

Dotarli na trze­cie pię­tro. Kilka osób ze śmie­chem prze­bie­gło obok i znik­nęło za drzwiami naj­bliż­szej sali. Po chwili dobie­gły stam­tąd ści­szone chi­choty. Wod­nik tęsk­nie zer­k­nął na mumię, ale nic nie powie­dział. Robot za to patrzył w głąb kory­ta­rza.

— Czy tam coś nie bły­ska? — zapy­tał.

— Pożar? — wod­nik spoj­rzał we wska­za­nym kie­runku. — Aż dreszcz czło­wieka prze­cho­dzi. Uwiel­biam atmos­ferę Hal­lo­ween.

— To raczej zwar­cie elek­tryczne. Ale… może spo­wo­do­wać pożar.

Przyj­rzeli się dokład­niej dal­szej czę­ści kory­ta­rza. Coś fak­tycz­nie nie­re­gu­lar­nie bły­skało zza rogu, oświe­tla­jąc pło­żący się przy ziemi sztuczny dym.

— Może komuś o tym powiemy? — W gło­sie wod­nika dawało się wyczuć nadzieję.

— A jak to tylko zepsuta świe­tlówka?

— Wtedy… wyj­dziemy na idio­tów — przy­znał wod­nik.

— Więc zer­k­nijmy, zanim wezwiemy straż pożarną, poli­cję i woj­sko.

— Nie wiem, czy ja nie wolę wyjść na idiotę — przy­znał się wod­nik zza maski do nur­ko­wa­nia.

— Dla­czego tak lubisz hor­rory, skoro potem się boisz? — zapy­tała mumia.

— Lubię hor­rory… ale tak bez­piecz­nie. Przed tele­wi­zo­rem, z chip­sami do zagry­za­nia. I wami albo cho­ciaż Man­fre­dem, który w dra­ma­tycz­nych momen­tach pod­trzyma mnie na duchu. To jak szcze­pionka. Hor­rory są tak straszne, że potem przez kon­trast codzienne życie wydaje mi się znacz­nie przy­jem­niej­sze.

Prze­szli kory­tarz i zatrzy­mali się przed zakrę­tem. W wyfro­te­ro­wa­nej posadzce odbi­jało się nie­rów­no­mierne, fio­le­to­wo­nie­bie­skie świa­tło i pod­świe­tlało sztuczny dym, two­rzący przy pod­ło­dze fan­ta­styczne kształty. Trójka kre­atur kon­tem­plo­wała to zja­wi­sko dłuż­szą chwilę.

— Cza­sem jed­nak… — wod­nik prze­łknął ślinę. — Cza­sem szcze­pionka oka­zuje się za słaba.

Pierw­szy w kie­runku migo­ta­nia ruszył robot.

— Mało ci tej koperty? — zapy­tał pod­nie­sio­nym gło­sem wod­nik, ale poczła­pał za nim. — Pew­nie to świe­tlówka odcho­dzi wła­śnie do kra­iny wiecz­nych łowów. Kurde, chodźmy stąd. Prze­pali się w Hal­lo­ween i będzie nas potem stra­szyć.

Cała trójka doszła do win­kla, wpra­wia­jąc w powolny ruch resztki sztucz­nego dymu. Patrzyli chwilę na pul­su­jący blask, wydo­by­wa­jący się spod drzwi jed­nej z sal, po czym robot orzekł:

— To nie świe­tlówka.

— Pro­szę, choć raz się mnie posłu­chaj­cie! — bła­gał wod­nik. — Mało mie­li­śmy kło­po­tów przez ostatni rok?

— Ale przy­naj­mniej nie było nudno — zauwa­żył robot.

— No wiesz… Może ja się wolę nudzić?

— Nie wolisz — robot zde­cy­do­wa­nym, tek­tu­ro­wym kro­kiem zbli­żył się do drzwi.

— Co to za sala? — zapy­tał postę­pu­jący za nim wod­nik.

— Tam są drzwi do 308, a następne to 309 — zauwa­żyła mumia. — Tu nie ma numeru…

— To drzwi 308 i pół — wyszep­tał zło­wróżb­nie wod­nik. — Prze­cho­dzi­li­śmy koło nich nie­mal codzien­nie i nie zwró­ci­li­śmy na nie uwagi. Bła­gam was! Wra­cajmy na bal!

— Dokład­nie rok temu nad salą 309 uka­zał się nam duch pro­fe­sora Kusz­miń­skiego — przy­po­mniał robot. — Chyba to miej­sce sprzyja zja­wi­skom para­nor­mal­nym.

— Musisz teraz o tym wspo­mi­nać? — głos wod­nika drżał. — Może ktoś tam ogląda tele­wi­zję… z wyłą­czo­nym dźwię­kiem?

— Co wła­ści­wie jest za tymi drzwiami? — zasta­no­wił się robot. — Komórka tech­niczna?

Pod­szedł bli­żej i wycią­gnął rękę.

— Nie doty­kaj klamki… — gło­sem ska­za­nego na porażkę popro­sił wod­nik.

— To ponad moje siły — robot poło­żył już na niej dłoń.

— Cho­ciaż nie naci­skaj…

— To sil­niej­sze ode mnie… — robot zaczął naci­skać klamkę.

— Może fak­tycz­nie lepiej nie — nagle zde­cy­do­wała mumia. Robot cof­nął rękę. Poświata pod drzwiami zami­go­tała i przy­ga­sła, jakby zawie­dziona jego rezy­gna­cją.

Wod­nik prze­łknął ślinę.

— Inte­rak­tywny blask — szep­nął.

— Cof­ną­łeś rękę i przy­ga­sło — przy­znała mumia. — Chodźmy na bal.

Teraz blask led­wie peł­zał pod kra­wę­dzią drzwi.

— Zaj­rzymy tu póź­niej — zgo­dził się robot.

Wolno wyco­fali się z kory­ta­rza i dotarli do sali gim­na­stycz­nej.

— Dla­czego, jak ona cię prosi, to ule­gasz, a jak ja, to nie? — ura­żo­nym gło­sem zapy­tał wod­nik.

— Eee… Może cho­dzi o to, że popro­si­li­ście mnie oboje?

— No nie wiem… Jakoś ci nie wie­rzę.

Wkro­czyli w świat miga­ją­cych kolo­rów i wibru­ją­cych dźwię­ków. DJ ze zsu­nię­tymi na tył głowy słu­chaw­kami dawał z sie­bie wszystko. Mik­so­wał wła­śnie Annę Jan­tar z Pro­digy, przy­pra­wia­jąc to sound­trac­kiem z „Gwiezd­nych wojen”. Klau­dia, prze­brana za postać z Mangi, tań­cząc w rytm tej mie­szanki w dłu­giej wycię­tej sukni, wyglą­dała naprawdę nie­źle. Chyba tak jak Aure­lia szy­ko­wała się do tytułu kró­lo­wej balu, bo zało­żyła na głowę błysz­czący dia­dem. Dziś, wyjąt­kowo, kla­sowe pięk­no­ści omi­jały się spo­rym łukiem. Obok krę­ciła się Olena w stroju egip­skiej księż­niczki: wysoko wią­za­nych san­da­łach, bia­łej spód­niczce ze zło­tym paskiem i bia­łym bez­rę­kaw­niku. Miała mocno obry­so­wane czarną kredką oczy.

— Też czu­je­cie, że tro­chę nam prze­bra­nia nie wyszły? — zapy­tał cicho wod­nik, prze­stę­pu­jąc z płe­twy na płe­twę. — A mogłem się prze­brać za Jamesa Bonda…

— Masz czter­na­ście lat — przy­po­mniał robot. — W stroju Bonda wyglą­dał­byś jak grzeczny wnu­czek na uro­dzi­nach babci.

— To nie sprawa wieku, ale wewnętrz­nej siły — zaprze­czył wod­nik. — Tę siłę zasy­mu­lo­wał­bym groźną miną.

— Ja wcale nie mam zamiaru zosta­wać kró­lem balu — odparł robot. — W ogóle nie lubię takich imprez.

— Co tak sto­icie? — zawo­łał zza ich ple­ców ktoś prze­brany za yeti.

— Roz­grze­wamy się psy­chicz­nie — odparł Felix. — Widzia­łeś faceta w czar­nym kap­tu­rze i z kosą w dłoni?

— Nie­stety, nie — yeti pokrę­cił głową. — A co u was?

— Jakoś tak… — Net zasta­no­wił się chwilę — po sta­remu. A u cie­bie?

— Też… po sta­remu. Na kogo będzie­cie gło­so­wać?

Przy­ja­ciele spoj­rzeli na sie­bie.

— Jakoś się nie zasta­na­wia­li­śmy — przy­znał Net.

— Ja na tę, która będzie miała naj­krót­szą spód­niczkę. OK. Lecę. Zarka!

Yeti mach­nął ręką na poże­gna­nie i ulot­nił się, po dro­dze pod­ska­ku­jąc do rytmu.

— Cie­kawe, kto to był… — Szu­wa­rek uniósł maskę.

— Poję­cia nie mam — odparł Felix. — Dla­tego nie cier­pię balów prze­bie­rań­ców…

Roz­glą­dał się, pró­bu­jąc wypa­trzyć czarny kap­tur, ale było tu za dużo cią­gle prze­miesz­cza­ją­cych się dzi­wacz­nych postaci. Zoba­czył za to Spi­der­mana, który roz­da­wał karty do gło­so­wa­nia. Pod­szedł do niego, po dro­dze obi­ja­jąc się o India­nina, Kró­lewnę Śnieżkę i Pino­kia, któ­remu nie­chcący skrzy­wił papie­rowy nos.

— Pamię­tasz wcho­dzą­cego do szkoły faceta prze­bra­nego za śmierć? — zapy­tał Spi­der­mana. — Czarny kap­tur i kosa. To musiało ci się rzu­cić w oczy.

— Stary!… — odparł Spi­der­man. — Nie pamię­tam. Nawet cie­bie nie pamię­tam. Obej­rza­łem z bli­ska tyle dzi­wa­deł, że teraz będę się bał nor­mal­nych ludzi.

— Uwaga! Uwaga! — roz­le­gło się z gło­śni­ków. Wam­pir Sto­krotka uniósł ręce i zama­chał, żeby wszy­scy zwró­cili na niego uwagę. Stał na pod­wyż­sze­niu obok bary­kady DJ-a. Po chwili oświe­tlił go jasny reflek­tor. DJ nie­chęt­nie przy­sto­po­wał z muzyką. Nie mógł się jed­nak powstrzy­mać od ryt­micz­nego kiwa­nia.

— Dro­gie potwory! — krzy­czał do mikro­fonu wam­pir. — Pre­zen­ta­cja kan­dy­da­tów do tytułu króla i kró­lo­wej balu!

DJ zaczął deli­kat­nie pogła­śniać muzykę. Dopiero surowe spoj­rze­nie wam­pira spra­wiło, że znów ści­szył. Zało­żył jed­nak słu­chawki i zaczął koły­sać się jesz­cze ener­gicz­niej, sku­tecz­nie odwra­ca­jąc uwagę od Sto­krotki.

— Para z nume­rem jeden! — oznaj­mił dyrek­tor. — Aure­lia i Lucjan z dru­giej „a”!

Net jęk­nął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciem­nych oku­la­rach i ele­ganc­kim gar­ni­tu­rze a la James Bond. Pro­wa­dził pod rękę Aure­lię, która pły­nęła w się­ga­ją­cej ziemi, bły­ska­ją­cej tysią­cami dże­tów sukni. Roz­le­gły się pełne apro­baty gwizdy i gło­śne okla­ski.

— Para numer dwa! Olena i Mar­cel z trze­ciej „b”.

Egip­ską księż­niczkę i chi­ca­gow­skiego gang­stera z cyga­rem w ustach rów­nież przy­wi­tały okla­ski.

— Wygląda na to, że druga „a” zdo­mi­no­wała wybory. Oto Gil­bert i Zosia.

Przy­ja­ciele z zasko­cze­niem patrzyli na wcho­dzącą na pod­wyż­sze­nie myszkę z futrza­nym ogo­nem, pro­wa­dzoną przez… Wła­ści­wie nie spo­sób było powie­dzieć, za kogo prze­brał się Gil­bert. Miał na sobie T-shirt z napi­sem: „Ludzie się skoń­czyły. Jedz dżem”, za dużą wel­we­tową mary­narkę i spodnie w szkocką kratę.

— Pro­simy o brawa dla tej pary!

Odpo­wie­działo mu kilka nie­mra­wych kla­śnięć. Myszka schy­liła głowę i czym prę­dzej, cią­gnąc za sobą part­nera, umknęła poza zasięg świa­teł reflek­to­rów.

— Bez szans — mruk­nął pod nosem Net. — Myszka prze­brana za myszkę.

— Pro­szę pań­stwa! Sen­sa­cja! — krzy­czał dyrek­tor. — Para numer cztery rów­nież jest z klasy dru­giej „a”! Oto Klau­dia i Gerald!

— Mamy po pro­stu naj­ład­niej­sze dziew­czyny! — ryk­nął Net, ale szybko wyha­mo­wał pod czuj­nym spoj­rze­niem Niki.

Tym razem brawa były zde­cy­do­wa­nie gło­śniej­sze, zapewne dzięki wycię­ciom w sukni Klau­dii. Gerald był prze­brany za bia­łego kow­boja.

Wam­pir dostrzegł wresz­cie pod­ska­ku­ją­cego obok DJ-a. Patrzył na niego groź­nie kilka sekund, nim tam­ten się zre­flek­to­wał i sta­nął nie­ru­chomo.

Przy­ja­ciele, korzy­sta­jąc z tego, że tłum prze­stał tań­czyć, pró­bo­wali wypa­trzeć czarny kap­tur i kosę. Sta­nęli na dol­nych szcze­bel­kach dra­bi­nek gim­na­stycz­nych i lustro­wali salę. Ani śladu Ponu­rego Żni­wia­rza.

— A może ci się przy­wi­działo? — zasu­ge­ro­wał Net.

Felix bez słowa wska­zał dziurę po kosie w gło­wie robota.

— Nie widzę nawet tego yeti — zauwa­żyła Nika. — To na nic.

— Ostat­nia szansa na zgła­sza­nie kan­dy­da­tów! — krzy­czał do mikro­fonu Sto­krotka. — Karta do gło­so­wa­nia ma pięć pozy­cji. Jedna jest na­dal wolna!

Przy­ja­ciele nie zwra­cali uwagi na te roz­pacz­liwe wezwa­nia. Gorącz­kowo roz­glą­dali się po sali.

— Tam jest ktoś w kap­tu­rze! — Nika trium­fal­nie wska­zała na ciemną postać pod pod­wyż­sze­niem.

— Gdzie? Tam? — Net pod­niósł rękę w tym kie­runku. — To Robin Hood, kobieto. W zie­lo­nym kap­tu­rze.

— Mamy ostat­nią parę! — ryk­nął ura­do­wany Sto­krotka.

Reflek­tor zaświe­cił przy­ja­cio­łom w oczy. Net i Nika zdali sobie sprawę, że cała sala patrzy na nich, a oni mają unie­sione dło­nie.

— Zapra­szamy piątą parę do nas! — krzy­czał Sto­krotka. — To chyba znów druga „a”?

— O bosz… — jęk­nął Net.

Pona­glani reflek­to­rem wod­nik i mumia zsu­nęli się z dra­bi­nek i powle­kli do pod­wyż­sze­nia. Dyrek­tor pomógł im wejść na górę. Roz­le­gły się nie­zbyt inten­sywne okla­ski. Sto­krotka przyj­rzał im się dokład­nie.

— Jak mnie­mam… — wam­pir nachy­lił się i ści­szył głos — Nika i Net? — po czym gło­śniej zawo­łał do mikro­fonu. — Nika i Net! Zapa­mię­taj­cie ich pod nume­rem pięć! Wypeł­nione karty będzie­cie mogli wrzu­cać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powra­camy — zgro­mił spoj­rze­niem DJ-a — do tych potę­pień­czych dźwię­ków.

Reflek­tor zgasł, ryk­nęła muzyka i cała sala znów zamie­niła się w drga­jący kolo­rowy chaos. Para numer pięć smęt­nie zeszła na par­kiet, mię­dzy tań­czące znów kre­atury.

— Ja cię kręcę — wes­tchnął Net. — To jak wpaść pod samo­chód pod­czas mycia zębów. To się nie zda­rza nor­mal­nym ludziom.

Nika odwi­nęła z twa­rzy ban­daż. Chwilę zasta­na­wiała się, co z nim zro­bić, po czym okrę­ciła go sobie wokół pasa.

— Spoko, i tak nie wygramy — pokle­pała Neta uspo­ka­ja­jąco.

— No nie wiem… pamię­tasz, jak było z Feli­xem i wybo­rami do samo­rządu? Im mniej chciał, tym wyż­sze miał noto­wa­nia.

Zre­zy­gno­wani dotarli do przy­ja­ciela. Net podej­rze­wał, że chło­pak uśmie­cha się wewnątrz głowy robota, ale nie miał jak spraw­dzić. Zamiast tego powie­dział:

— Ste­phen King napi­sał taką książkę „Car­rie”. Szkolne mię­śniaki pod­mie­niają karty do gło­so­wa­nia. Kró­lem i kró­lową balu zostaje para naj­więk­szych jeło­pów.

— Myślisz o nas? — Nika spoj­rzała na niego krzywo.

— Nie — Net mach­nął ręką. — Tam cho­dziło o to, że dziew­czyna miała zdol­no­ści tele­ki­ne­tyczne.

Felix i Nika spoj­rzeli na niego uważ­nie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co wła­śnie powie­dział.

— I co było dalej? — zapy­tała ostroż­nie Nika.

— Eee… Wła­ści­wie to wszy­scy zgi­nęli.

— Ocze­kuj­cie wię­cej… — mruk­nął Felix.

Wycią­gnął z kie­szeni list i przyj­rzał mu się ponow­nie. Nagle papier bez­gło­śnie zamie­nił się w pył i opadł czar­nym obłocz­kiem na zie­mię.

— Stary, co ty zro­bi­łeś? — Net prze­łknął ślinę.

— Nic…

Patrzyli pod nogi, ale było tam za ciemno, żeby dostrzec jakie­kol­wiek resztki.

— No, to mamy kolejny powód, żeby już stąd iść — oświad­czył Net.

— Chcesz jechać w płe­twach auto­bu­sem? — zapy­tał Felix. — Tata przy­jeż­dża za dwie godziny.

Net posęp­nie zapa­trzył się na swoje stopy, po czym zako­mu­ni­ko­wał:

— Za rok w Hal­lo­ween biorę zwol­nie­nie lekar­skie. To miała być zwy­kła zabawa, a jestem pewien, że twój logiczny umysł już pró­buje połą­czyć Ponu­rego Żni­wia­rza, roz­sy­pu­jący się list i prze­pa­la­jącą się świe­tlówkę?

— Zga­dłeś. Te trzy rze­czy łączy… prze­mi­ja­nie.

— Zja­wi­ska para­nie­nor­malne… Gdyby list dał ci miś koala, też byś doro­bił do tego teo­rię. Zoo­lo­giczną.

— To miga­jące coś nie wyglą­dało na świe­tlówkę…

— Nie­ważne — wod­nik pokrę­cił głową w masce do nur­ko­wa­nia. — Nie zamie­rzam badać tego cze­goś. Nie ruszam się z tej sali aż do dzie­wią­tej.

Obok roz­legł się krzyk. Przy­ja­ciele odwró­cili głowy i ujrzeli Olenę, sto­jącą na ode­rwa­nym kawałku sukni Aure­lii.

— Ups, nie­chcący — uśmiech­nęła się Olena, ale wyraz jej twa­rzy mówił coś wręcz prze­ciw­nego. — Mam nadzieję, że się nie gnie­wasz?

Aure­lia przy­glą­dała się znisz­czo­nej sukience. Wresz­cie zaci­snęła pię­ści i unio­sła wzrok, ale egip­ska księż­niczka już się ulot­niła.

Dziew­czyna schy­liła się, jakby chciała przy­tknąć obe­rwany mate­riał, sprawa wyglą­dała jed­nak bez­na­dziej­nie. Kil­ku­war­stwowa suk­nia była roz­pruta powy­żej kolana. Dziew­czyna bez­rad­nie roz­ło­żyła ręce.

— Może uda się coś zro­bić — Felix zdjął tek­tu­rową głowę.

Aure­lia spoj­rzała na niego i w ułamku sekundy jej wykrzy­wiona gry­ma­sem zło­ści twarz roz­pro­mie­niła się w uwo­dzi­ciel­skim uśmie­chu.

— Naprawdę? — zatrze­po­tała rzę­sami. — Potra­fisz? Masz przy sobie to pióro do szy­cia?

— Pióra nie mam — przy­znał Felix — ale mogę ci skró­cić sukienkę do miej­sca, gdzie się koń­czy roz­pru­cie powłoki…

— Powłoki? — unio­sła brwi. — Chcesz ciach­nąć mi pół sukienki? — Mina dziew­czyny nieco zrze­dła. — Nie możesz wziąć taxy i wysko­czyć do domu po pióro?

— Wysko­czyć… Hm… Nie­chęt­nie. Zresztą nie wró­cił­bym przed gło­so­wa­niem.

Aure­lia biła się z myślami.

— Dobra! — zade­cy­do­wała despe­racko. — Cia­chaj!

Felix spraw­nym ruchem wycią­gnął z etui przy pasku mul­ti­to­ola i otwo­rzył koń­cówkę z nożycz­kami. Przy­kuc­nął i, z tru­dem poko­nu­jąc krę­pu­jący mu ruchy opór tek­tury, zaczął ciąć wszyst­kie war­stwy mate­riału tuż nad kola­nami. Aure­lia obra­cała się powoli.

— I jest kró­lowa w mini — oce­nił Net, gdy nie­po­trzebne kawałki mate­riału opa­dły na zie­mię. — Twoje szanse wzro­sły.

Nika zer­k­nęła na niego uważ­nie. Obok sta­nęła ubrana w spodnie w kan­cik, ele­gancka w swoim mnie­ma­niu Eryka Suro­wiec, prze­grana kan­dy­datka w wybo­rach samo­rzą­do­wych. Poki­wała smutno głową i powie­działa:

— Kobietę powinno się cenić nie za wygląd, tylko za jej wnę­trze, pro­staki.

— Jakoś mnie nie inte­re­suje twoja trzustka — odpa­lił Net.

Eryka wyglą­dała, jakby chciała go ude­rzyć, ale zaci­snęła usta i ode­szła.

— Dzięki! — Aure­lia poca­ło­wała Felixa i odbie­gła.

— Pogią­łeś sobie obu­dowę — zauwa­żyła Nika.

Kor­pus robota był wgięty w kilku miej­scach, a obu­dowa nóg miej­scami zamie­niła się w har­mo­nijkę. Felix przy­glą­dał się chwilę znisz­cze­niom, po czym wzru­szył ramio­nami i zaczął wypy­chać wgnie­cione miej­sca odcię­tym z sukni mate­ria­łem.

— Nie cier­pię balów prze­bie­rań­ców — powtó­rzył po raz setny. — Chyba to zdejmę.

— Wtedy dopiero wyglą­dał­byś jak prze­brany — zauwa­żył Net.

— Ale łatwiej skra­ca­łoby ci się sukienki kan­dy­da­tek — dodała z prze­ką­sem Nika.

— Prze­cież my nie chcemy wygrać — przy­po­mniał Net. — Nie chcemy też, żeby wygrali Mar­cel i Olena, więc poma­ga­nie Aure­lii jest roz­sądne.

— To niby logiczne…

— Moja głowa! — krzyk­nął nagle Felix.

Przy­ja­ciele spoj­rzeli na niego z zasko­cze­niem, nim zro­zu­mieli, o co cho­dzi. Tek­tu­rowe pudło, kop­nięte przez kogoś, wpa­dło w tłum i teraz, popy­chane kolej­nymi kop­nię­ciami, wędro­wało w stronę sceny.

Bez­głowy robot wszedł mię­dzy tań­czą­cych i, sie­jąc zamie­sza­nie, pró­bo­wał wypa­trzeć srebrny przed­miot. Kilka razy głowa mignęła mu mię­dzy kolo­ro­wymi posta­ciami. Gdy wresz­cie ją zlo­ka­li­zo­wał, Godzilla ogo­nem posłała ją pod ścianę. Felix mruk­nął coś pod nosem i ruszył w tym kie­runku. Zanim tam dotarł, błę­kitny mar­sh­mal­low piętą wystrze­lił głowę w prze­ciwną stronę.

Robot parł, tara­nu­jąc tań­czą­cych, i prze­stał już nawet powta­rzać „prze­pra­szam”. Na szczę­ście muzyka zmie­niła się na wol­niej­szą i ucie­ka­jąca głowa stra­ciła tempo. Felix obszedł pół sali, aż dopadł ją nie­mal w tym samym miej­scu, z któ­rego roz­po­czął pościg. Jed­nak, gdy miał ją pod­nieść, potknął się o polu­zo­waną obu­dowę nogi, stra­cił rów­no­wagę i upadł, roz­płasz­cza­jąc głowę i przód tek­tu­ro­wego kor­pusu.

Pod­niósł się z tru­dem i znów zaczął pro­sto­wać tek­turę. Spore pęk­nię­cie z przodu głowy robota nawet popra­wiło widocz­ność, ale prze­bra­nie było w opła­ka­nym sta­nie. Felix miał dość.

Rozej­rzał się po uspo­ko­jo­nej muzyką sali. Mumia tań­czyła sen­nie, przy­tu­lona do wod­nika, wkła­da­jąc sporo wysiłku w to, żeby mu nie dep­tać po płe­twach. Felix wes­tchnął po raz kolejny i zer­k­nął na zega­rek. Tata miał przy­je­chać za dwie godziny bez kwa­dransa. Poczuł się głu­pio, sto­jąc tutaj samot­nie. Wyszedł więc z sali, spłasz­czoną głowę niósł pod pachą. Sztuczny dym pło­żył się przy pod­ło­dze i leni­wymi smu­gami spły­wał po scho­dach. Roz­ma­wiało tam parę osób, wśród któ­rych Felix zauwa­żył ste­war­desę w nie­bie­skim kostiu­mie, z nie­bie­ską cza­peczką. Spoj­rzała na niego i już zasta­na­wiał się, czy nie wró­cić jed­nak na salę, kiedy dziew­czyna uśmiech­nęła się. Zachę­cony pod­szedł.

— Wiesz… — zaczął. — Nie będę mówił „sorki”, bo pew­nie chwilę póź­niej sta­nie się coś złego — dziew­czyna unio­sła pyta­jąco brwi. — Może posta­wić ci soczek… czy coś?

— Jabł­kowy z chę­cią — zgo­dziła się. Na jej twa­rzy nie było nawet śladu po poprzed­niej zło­ści.

— To ja zaraz… — wska­zał na schody, zawa­hał się, po czym zbiegł do skle­piku.

Gdy wró­cił, dziew­czyna cze­kała w tym samym miej­scu.

— Och, dzięki — powie­działa, gdy podał jej sok. — To naprawdę miło z two­jej strony. Wła­ści­wie się nie znamy, cho­ciaż widzia­łam cię kilka razy. Kan­dy­do­wa­łeś w wybo­rach. Jesteś z dru­giej „a”?

— Tak — zaciął się i nie wie­dział, co dalej powie­dzieć. — A ty do któ­rej klasy cho­dzisz?

— Do dru­giej „b”. Przy­szłam po waka­cjach, bo moja stara szkoła splaj­to­wała.

— A tak… coś sły­sza­łem.

Z sali docho­dziły teraz szyb­sze rytmy Juno Reac­tora.

— Obie­ca­łam ten kawa­łek Ant­kowi — oznaj­miła nagle, wci­ska­jąc Feli­xowi nie­do­koń­czony soczek. — Ucie­kam. Jesz­cze się spo­tkamy.

Pod­bie­gła do sali.

Chciał poma­chać ręką, ale w poło­wie gestu zro­zu­miał, że wyglą­da­łoby to dosyć głu­pio. Chwilę pokrę­cił się od nie­chce­nia, po czym spoj­rzał w kie­runku sali 308 i pół. Zer­k­nął przez drzwi do sali gim­na­stycz­nej, gdzie tań­czyły przy­tu­lone pary, a potem znów w ciemny kory­tarz, który nie wyglą­dał zachę­ca­jąco. Felix, już żału­jąc, wolno ruszył w ciem­ność, bro­dząc po kolana w falu­ją­cym dymie. Nie zwró­cił uwagi na to, że dymu jest jakby wię­cej niż powinno.

Obej­rzał się przez ramię. Oświe­tlone wej­ście do sali gim­na­stycz­nej wydało mu się dziw­nie odle­głe, a docho­dzące stam­tąd dźwięki przy­tłu­mione. Zdał sobie sprawę, że powi­nien sły­szeć muzykę, a tym­cza­sem dookoła pano­wała nie­mal kom­pletna cisza. Czuł też, że w ogóle nie powi­nien iść dalej. A jed­nak szedł. Nogi same pro­wa­dziły go w kie­runku zakrętu kory­ta­rza. Nie był w sta­nie prze­ciw­sta­wić się sile, która cią­gnęła go w stronę drzwi 308 i pół. I nawet nie chciał się jej prze­ciw­sta­wiać. Miał wra­że­nie, że ogląda film, nagrany kame­rami robota, za któ­rego jest prze­brany. Minął zakręt i mecha­nicz­nym kro­kiem dotarł do drzwi. Wzbity ruchem powie­trza dym zda­wał się oży­wać: uno­sił się za ple­cami Felixa i obej­mo­wał go mgli­stymi mac­kami. Jedna z nich wolno dotknęła karku chło­paka. Wzdry­gnął się, czu­jąc zimno. Poło­żył dłoń na klamce. Rów­nież była zimna. Blask za drzwiami sta­wał się coraz jaśniej­szy, teraz prze­bi­jał się przez wszyst­kie szcze­liny. Przez chwilę Feli­xowi wydało się, że świa­tło prze­bija nawet przez włókna drewna. Nie miał siły wal­czyć z tym, co kazało mu naci­snąć klamkę. Otwo­rzył drzwi.

W abso­lut­nej ciszy, która go oto­czyła, sze­roko otwar­tymi oczami wpa­try­wał się w źró­dło fio­le­to­wego świa­tła. Nie mógł zamknąć oczu ani odwró­cić wzroku. Nagle przez pochła­nia­jącą go ciszę przedarł się krzyk i wyrwał go z otę­pie­nia.

Felix zamru­gał oczami i potrzą­snął głową. Zamknął drzwi i cof­nął się pod ścianę. Blask pod drzwiami znik­nął. Chło­pak chwilę jesz­cze stał, oddy­cha­jąc ciężko, wresz­cie odwró­cił się i szyb­kim kro­kiem dotarł do sali gim­na­stycz­nej.

Muzyka uci­chła, ale wciąż trwało zamie­sza­nie.

— Co się stało? — zapy­tał sto­ją­cego obok ogórka.

— Ktoś pod­pa­lił jej włosy — wyja­śnił ogó­rek.

— Komu?

— Klau­dii.

Robot dopchał się do cen­trum zamie­sza­nia.

Klau­dia była wystra­szona, ale wyglą­dało na to, że nic się jej nie stało. Fry­zurę za to miała zruj­no­waną, wciąż lekko dymiącą i śmier­dzącą spa­le­ni­zną.

— Kto to zro­bił?! — zapy­tał gło­śno sto­jący obok Sto­krotka. Wodził wzro­kiem po kre­atu­rach. Nikt nie odpo­wie­dział.

— Jak wyglą­dam?… — zapy­tała ostroż­nie Klau­dia, zer­ka­jąc na Geralda.

— Z przodu bez zmian…

— O tył pytam.

— Z tyłu, od szyi w dół, też bez zmian.

— Mów, jak wyglą­dam! — wrza­snęła przez łzy dziew­czyna.

— Kto to zro­bił?! — pytał po raz kolejny Sto­krotka i po raz kolejny odpo­wie­działo mu mil­cze­nie.

Felix zer­k­nął na Nikę, wycią­gnął spod obu­dowy robota resztki sukienki Aure­lii i podał jej bez słowa. Nika pode­szła do Klau­dii.

— Napra­wię to, jeśli chcesz.

— Jasne… — Klau­dia spoj­rzała na nią zdzi­wiona, ale odwró­ciła się tyłem.

Nika uło­żyła jej blond loki, tak by zasło­niły wypa­lone miej­sce, i upięła misterną kokardę.

— Teraz wyglą­dasz jesz­cze lepiej — Gerald poki­wał głową. — Tak, teraz jest super.

Klau­dia spoj­rzała na niego ze zło­ścią.

— Też nie widzia­łeś, kto to zro­bił? — zapy­tała.

— Zacze­kaj! — Felix nachy­lił się nad jej wło­sami i wyjął mały zwę­glony przed­miot. — Zapałka…

Uniósł ją do góry.

— Kto ma zapałki?! — krzyk­nął Sto­krotka. — Przy­znać się natych­miast!

Nikt oczy­wi­ście nie zare­ago­wał.

Felix wypa­trzył w tłu­mie Olenę. Stała w prze­ciw­nym rogu sali i przy­glą­dała się całej sce­nie.

— Potem… — zaczął Sto­krotka. — Potem… prze­pro­wa­dzę śledz­two.

Dał znak DJ-owi i znów ryk­nęła muzyka, i znów zaczęły bły­skać kolo­rowe świa­tła. Tłum jakby zapo­mniał o całym zaj­ściu i zaczął tań­czyć.

— Czy są jesz­cze jakieś sen­sowne kan­dy­datki? — zapy­tał Felix, a widząc spoj­rze­nie Niki, szybko się popra­wił. — Mia­łem na myśli takie, które mają sen­sowne szanse na wygraną.

Nika pokrę­ciła głową, dając mu do zro­zu­mie­nia, żeby się dalej nie pogrą­żał.

— Myślisz, że atak się powtó­rzy? — odpo­wie­dział pyta­niem Net. — Gdy Klau­dii zapa­liły się włosy, Olena stała daleko od niej.

— Też pomy­śla­łeś, że to ona?

— Ma motyw…

— Ale to jesz­cze nie dowód — pod­kre­śliła Nika.

— Nie ma innych sen­sow­nych kan­dy­da­tek — zauwa­żył z samo­bój­czą szcze­ro­ścią Net. — Jeżeli atak się powtó­rzy, to zagro­żone będą te same kan­dy­datki.

— Nie cier­pię balów prze­bie­rań­ców — mruk­nął Felix, przy­glą­da­jąc się zapałce.

— Nie wiem jak ty, ale my idziemy tań­czyć — oznaj­mił Net.

Pocią­gnął Nikę i znik­nęli w sza­le­ją­cym tłu­mie.

Felix wes­tchnął po raz milio­nowy tego wie­czoru. Nało­żył pogiętą głowę, oparł się tek­tu­ro­wymi ple­cami o dra­binki i zapa­trzył w tań­czące dzi­wa­dła.

Nagle w kadrze wyzna­cza­nym przez otwór pudełka poja­wiła się dosyć ładna, opa­lona twarz nie­zna­jo­mej dziew­czyny. Miała pro­ste ciemne włosy się­ga­jące karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś bia­łego, co sko­ja­rzyło się Feli­xowi z rzym­ską tuniką. Mimo że uśmie­chała się, jej spoj­rze­nie było smutne.

— Co tak sto­isz? — wycią­gnęła rękę. — Jestem Paula. Zatań­czysz?

— Felix — odru­chowo uści­snął jej dłoń. — W tym stroju nie mogę.

— Da się z tym coś zro­bić — dziew­czyna się­gnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i roze­rwała tek­tu­rowy kor­pus na dwie czę­ści. — Uwol­ni­łam cię. Teraz możesz tań­czyć.

Zasko­czony Felix spoj­rzał po sobie.

— Teraz jesteś prze­brany za cyborga — uśmiech­nęła się. — Pół­czło­wieka, pół­ro­bota. No… głowę też zro­bimy ludzką. — Zdjęła pogięte tek­tu­rowe pudełko i odrzu­ciła pod ścianę. — Tak jest znacz­nie lepiej.

— Skąd wiesz, kto to jest cyborg? — zapy­tał Felix. — Inte­re­su­jesz się cyber­ne­tyką?

— Nie gadajmy, tańczmy! — pocią­gnęła go za rękę.

Miała miękki, ale zde­cy­do­wany chwyt. Felix pozwo­lił się zabrać na par­kiet, nawet nie­spe­cjal­nie się zasta­na­wia­jąc, co robi. Chwilę póź­niej, ku swo­jemu zasko­cze­niu, stwier­dził, że potrafi tań­czyć. Pod­ska­ki­wał do rytmu na wprost ciem­no­wło­sej dziew­czyny i czuł się dziw­nie szczę­śliwy.

Po kilku minu­tach muzyka prze­szła w spo­koj­niej­sze rytmy. Felix i Paula spoj­rzeli na sie­bie, po czym, wzo­rem innych par, objęli się i zaczęli wolno obra­cać.

— Inte­re­su­jesz się cyber­ne­tyką? — Felix powtó­rzył pyta­nie sprzed paru minut.

— To takie dziwne? — unio­sła brwi.

— Dziew­czyny zwy­kle nie zaj­mują się takimi spra­wami.

— Więc jestem odchyłką sta­ty­styczną — zaśmiała się. — Ty zresztą też. Nad czym teraz pra­cu­jesz?

— Nad Gole­mem. Będzie miał dwa metry wzro­stu, dwie nogi, dwie ręce i kom­pu­ter pokła­dowy ze sta­rego peceta.

— Mam przy­kre doświad­cze­nia z dużymi robo­tami… cybor­gami wła­ści­wie — posmut­niała.

— Przy­kre? Co się stało?

— Nie… nie chcę o tym mówić — wzru­szyła ramio­nami i spoj­rzała na Felixa wesel­szym wzro­kiem. — Opo­wiedz mi o swoim Gole­mie.

Felix, nie wie­dząc nawet kiedy, zdra­dził nie­mal wszyst­kie roz­wią­za­nia kon­struk­cyjne, o któ­rych nie miał zamiaru nikomu mówić.

— Wtedy oka­zało się — opo­wia­dał w naj­lep­sze — że sil­niki elek­tryczne są za słabe, bo robot waży pra­wie dwie­ście kilo­gra­mów. Posta­no­wi­łem więc, że będzie miał napęd hydrau­liczny. Poszpe­ra­łem na zło­mo­wi­sku i zna­la­złem pompę od sta­rej koparki. Nie­stety, pisz­czy na wyż­szych obro­tach.

— Spraw­dzi­łeś zim­me­ringi na wej­ściu mocy?

— Od tego zaczą­łem, ale to raczej coś z łoży­skiem. Sam już nie wiem…

— O, nie! — krzyk­nęła nagle tań­cząca obok Aure­lia. — O, nie!

Dziew­czyna bez­rad­nie wpa­try­wała się w przód swo­jej sukienki. Dolna jej część pokryta była gra­na­to­wymi pla­mami, jakby ktoś wychla­pał na nią atra­ment z pióra wiecz­nego.

Felix odsu­nął się od part­nerki i rozej­rzał się, ale sprawca nie zamie­rzał się ujaw­niać. Chło­pak zauwa­żył tylko, że Olena tań­czy z Mar­ce­lem dobre dzie­sięć metrów dalej, nie zer­ka­jąc nawet w stronę zroz­pa­czo­nej Aure­lii.

— Wiem, że to ona — wyce­dziła Aure­lia, patrząc na parę trze­cio­kla­si­stów.

— Jest dosyć daleko — zauwa­żył Felix. — Kiedy to się stało?

— Nie mam poję­cia! Teraz zauwa­ży­łam.

— Musimy skró­cić ją jesz­cze bar­dziej — Lucjan patrzył na sukienkę. — Ina­czej nici z wygra­nej.

Aure­lia wes­tchnęła, po czym spoj­rzała na Felixa.

— Tnij! — pole­ciła.

Felix przy­klęk­nął i mul­ti­to­olem skró­cił sukienkę do połowy ud.

— No, tak nawet lepiej wygląda — oce­nił ze znaw­stwem Lucjan.

Aure­lia poki­wała głową.

— Lepiej, żeby Sto­krotka tego nie zoba­czył… zbyt wcze­śnie — mruk­nęła. — Jesz­cze mnie skre­śli z listy kan­dy­da­tek.

— Mnie też skróć sukienkę — zażą­dała Klau­dia, poja­wia­jąc się obok. — Ma być tak krótka, jak jej.

Obie dziew­czyny popa­trzyły na sie­bie, mru­żąc oczy.

— Twoja nie jest uszko­dzona — zauwa­żył Felix.

— Nie­ważne. Tnij.

— Na pewno?

— Mówię prze­cież!

Felix wes­tchnął i przy­ciął sukienkę na wyso­ko­ści pół uda. Odcięte frag­menty mate­riału opa­dły na pod­łogę i wyglą­dały teraz jak roz­lane płynne złoto.

Wypro­sto­wał się i zer­k­nął w stronę głów­nej podej­rza­nej.

Olena tań­czyła, ale cały czas dys­kret­nie obser­wo­wała roz­wój wypad­ków. Aure­lia i Klau­dia zer­k­nęły na nią, teraz już w wyraź­nie lep­szych humo­rach.

— Dobra nasza — orze­kła Aure­lia. — Jej spód­niczka jest dłuż­sza. A teraz zasta­nówmy się, co zro­bimy.

Felix nachy­lił się i chwilę szep­tał jej do ucha. Na ustach dziew­czyny poja­wił się zło­śliwy uśmie­szek.

— Dzięki — roz­pro­mie­niła się i zwró­ciła do Klau­dii. — Przej­dziemy się do skle­piku?

— Po co? — Klau­dia spoj­rzała na nią podejrz­li­wie.

— Po sok pomi­do­rowy.

— Zaraz chyba będzie cie­ka­wie… — Felix zebrał z pod­łogi złoty mate­riał i wepchnął do pogię­tej obu­dowy nóg robota.

— Ty tań­czy­łeś! — krzyk­nął Net, prze­dzie­ra­jąc się przez koły­szący się tłum. Cią­gnął za sobą roz­wi­ja­jącą się znów mumię.

— Sam sie­bie nie poznaję — przy­znał Felix. — To dosyć wyczer­pu­jące. Poznaj­cie… — obej­rzał się przez ramię, ale Pauli już nie było.

— Kogo? — Net patrzył na niego zza zapa­ro­wa­nego szkiełka maski do nur­ko­wa­nia. — Z kim tań­czy­łeś?

— Wła­ści­wie to nie wiem… — mruk­nął Felix. — Dziś chyba jest wie­czór zni­ka­ją­cych gości.

— Może przy­nu­dza­łeś i zwiała? — Net odcią­gnął gumową opa­skę i prze­su­nął maskę na czoło. Na twa­rzy pozo­stał mu czer­wony owalny odcisk.

— Nie sądzę… Raczej poświę­ci­łem jej zbyt mało uwagi. Czuję się jak wie­lo­bran­żowa firma usłu­gowa, w któ­rej nie ma czasu na życie oso­bi­ste…

Nika zaczęła popra­wiać odwi­ja­jące się ban­daże.

— A może je jed­nak odwi­niesz bar­dziej? — zapro­po­no­wał Net. — Wzro­sną szanse na wygraną.

Nika posłała mu cięż­kie spoj­rze­nie, po czym zapy­tała Felixa:

— Byłeś jesz­cze raz przy tych drzwiach?

— Skąd wiesz? — spoj­rzał na nią zasko­czony.

— No, nie… — skrzy­wił się Net. — Już pra­wie udało mi się zapo­mnieć…

— Nie wiem, co tam jest — powie­działa wolno Nika — ale nie powin­ni­śmy ich otwie­rać.

— Nie powin­ni­śmy?… — Felix spoj­rzał na nią z nie­po­ko­jem. Pamię­tał, że zbli­żał się do drzwi 308 i pół, ale nie mógł sobie przy­po­mnieć, co było póź­niej.

— To nie jest sprawa do roz­wią­za­nia — cią­gnęła Nika. — To miej­sce… w jakiś spo­sób pro­wo­kuje takie zja­wi­ska, ale one poja­wiają się tylko raz w roku. W noc Hal­lo­ween.

— A ty niby skąd wiesz? — zapy­tał Net.

— Kobieca intu­icja.

— Jaaasne… Wystar­czy zacze­kać do jutra i będzie po spra­wie?

— Tak mi się wydaje.

— Super! — ucie­szył się Net. — Więc nic nie róbmy.

Wró­ciły Aure­lia z Klau­dią. Aure­lia dys­kret­nie trzy­mała w dłoni mały kar­to­nik z sokiem pomi­do­ro­wym. Od nie­chce­nia wbiła w niego słomkę i wygięła ją pod kątem pro­stym. Spoj­rzała na Felixa i mru­gnęła poro­zu­mie­waw­czo. Poło­żyła kar­to­nik na pod­ło­dze, tak by wylot słomki był skie­ro­wany do góry.

— Już mam wyrzuty sumie­nia… — wes­tchnął pod nosem Felix.

— To twój pomysł? — zdzi­wiła się Nika.

— Nie­stety, tak — poki­wał głową.

Aure­lia weszła mię­dzy tań­czą­cych, popy­cha­jąc pudełko czub­kiem buta. Wresz­cie szyb­kim ruchem nogi posłała je w kie­runku tań­czą­cej z Mar­ce­lem Oleny.

— Czy mnie się zdaje, czy?… — zaczął Net, ale nie dokoń­czył, bo czer­wony stru­mień wystrze­lił do góry, pokry­wa­jąc cały przód stroju i część fry­zury Oleny błysz­czącą czer­woną mazią.

Para znie­ru­cho­miała. Mar­cel chwilę patrzył na czer­woną Olenę, potem zer­k­nął w dół, na zgnie­ciony kar­to­nik po soku, na któ­rym stał. Prze­je­chał pal­cem po bez­rę­kaw­niku part­nerki i obli­zał go. Olena bez słowa ruszyła do wyj­ścia. Mar­cel dopiero teraz zauwa­żył, że przód jego bia­łej koszuli rów­nież jest czer­wony. Rozej­rzał się groź­nym wzro­kiem dookoła, ale nie miał szans na odna­le­zie­nie wino­wajcy. Podą­żył więc za dziew­czyną.

Aure­lia uśmiech­nęła się mści­wie, po czym przy­biła piątkę Klau­dii i posłała uro­czy uśmiech Feli­xowi.

— Czy to aby nie prze­sada? — zapy­tała cicho Nika.

— To wredna, pod­stępna baba — przy­po­mniał Net. — Wro­biła nas w pale­nie tych mózgo­trze­pów przed waka­cjami, pamię­tasz?

— Tak, ale…

— Mówię ci, ten sok pomi­do­rowy to spra­wie­dli­wość dzie­jowa.

Po nie­spełna pię­ciu minu­tach w drzwiach poja­wiła się Olena. Wyglą­dała fatal­nie: więk­szą część spód­niczki i bez­rę­kaw­nika miała czer­woną, w dodatku mokrą i powy­cią­ganą. Na jej stroju widać było, z góry ska­zane na nie­po­wo­dze­nie, próby zmy­cia soku. Nie spra­wiała jed­nak wra­że­nia zdo­ło­wa­nej. Wprost prze­ciw­nie: spoj­rze­niem rzu­cała bły­ska­wice i wypa­try­wała kogoś wśród tań­czą­cych. W dłoni trzy­mała zaku­pioną w skle­piku kanapkę, ale nie trzy­mała jej, jak trzyma się kanapkę. Trzy­mała ją jak broń. Wresz­cie zlo­ka­li­zo­wała tań­czącą na środku sali Aure­lię. Z zaci­śnię­tymi zębami ruszyła w jej stronę, dzier­żąc kanapkę jak rewol­wer. Aure­lia zoba­czyła ją, gdy było już za późno. Olena zasy­mu­lo­wała jesz­cze potknię­cie i, niby łapiąc rów­no­wagę, wysma­ro­wała kanapką przed­nią część bia­łej, błysz­czą­cej dże­tami sukni Aure­lii.

— Och! — przy­ło­żyła dłoń od ust. — Naj­moc­niej prze­pra­szam! Potknę­łam się!

Aure­lia zanie­mó­wiła z wra­że­nia, a Olena dys­kret­nie odda­liła się. Klau­dia, obser­wu­jąca całe zaj­ście z pew­nej odle­gło­ści, zaczęła się śmiać.

— Czego się cie­szysz!? — krzyk­nęła z furią Aure­lia.

Pode­szła i zerwała jej z głowy upiętą nie­dawno przez Nikę kokardę.

— Co robisz?! — Klau­dia zła­pała się za głowę. Jej fry­zura stra­ciła wła­śnie resztki jakie­go­kol­wiek stylu.

— To moje! — wyja­śniła Aure­lia. — Nie pozwolę, żebyś wygrała moim kosz­tem.

— Odda­waj! — krzyk­nęła Klau­dia i rzu­ciła się na Aure­lię.

Zła­pały się za włosy i zaczęły prze­py­chać. Kilka naj­bliż­szych osób patrzyło na to z zasko­cze­niem, ale w ogól­nym zamie­sza­niu, walka nie rzu­cała się w oczy.

Przy­ja­ciele obser­wo­wali zaj­ście spod dra­bi­nek. Nika wes­tchnęła i ruszyła, by roz­dzie­lić dziew­czyny, ale Net ją powstrzy­mał.

— To się nazywa impreza! — zatarł z uzna­niem ręce. — Walki w soku pomi­do­ro­wym i sma­ro­wa­nie się kanap­kami. Cie­kawe, co będzie dalej?

Aure­lia spraw­nym kop­nię­ciem zła­mała obcas rywalki, a ta w odwe­cie ode­rwała frag­ment rękawa sukni tam­tej. Szar­pa­nina sta­wała się coraz bar­dziej zacie­kła i pew­nie trwa­łaby dłu­żej, ale rap­tem muzyka uci­chła i roz­bły­sły świa­tła. Na sce­nie poja­wił się wam­pir tłusz­czowy i wbił wzrok w znaj­du­ją­cego się w sta­nie transu DJ-a.

Net nachy­lił się do przy­ja­ciół i kon­spi­ra­cyj­nie oznaj­mił:

— Ten wam­pir dora­bia sobie w kli­nice kosme­tycz­nej przy odsy­sa­niu tłusz­czu.

Felix i Nika par­sk­nęli śmie­chem.

— Albo nocami napada w par­kach puszy­ste kobiety — cią­gnął Net — i prze­mocą je odchu­dza.

Siła woli wam­pira tłusz­czo­wego wresz­cie zro­biła swoje. DJ drgnął, wyprę­żył się i ści­szył muzykę.

— Sza­nowne kre­atury! — krzyk­nął wam­pir do mikro­fonu. — Ostat­nia pre­zen­ta­cja par kan­dy­du­ją­cych do tytułu króla i kró­lo­wej balu. Zapra­szamy wszyst­kie pary do nas.

Tań­czący znie­ru­cho­mieli, przy­kro zasko­czeni nagłym ści­sze­niem muzyki. Zdy­szane Aure­lia i Klau­dia stra­ciły zain­te­re­so­wa­nie sobą nawza­jem i w roz­pacz­li­wym pośpie­chu zaczęły się dopro­wa­dzać do porządku.

— O, nie! — jęk­nął Net. — Znów mamy tam wejść?

— Chodź! — Nika chwy­ciła go za rękę. — To tylko for­mal­ność. I tak nie wygramy.

Nie­chęt­nie weszli na scenę i sta­nęli obok czer­wo­nych od soku pomi­do­ro­wego Mar­cela i Oleny. Po chwili dołą­czyli Aure­lia z Lucja­nem i Klau­dia z Geral­dem. Dyrek­tor z kwa­śną miną zlu­stro­wał wzro­kiem krót­kie spód­niczki dwóch kan­dy­da­tek. Dopiero po chwili zwró­cił uwagę na ewi­dentne nie­do­statki ich wyglądu. Mar­cel i Olena byli czer­woni i mokrzy. Aure­lia z cier­pięt­ni­czą miną i zmierz­wio­nymi wło­sami pró­bo­wała zakryć tłu­stą plamę na sukience i przy­trzy­mać odpa­da­jący rękaw. Naj­go­rzej wyglą­dała Klau­dia, chwie­jąca się, w bucie bez obcasa i z fry­zurą jak z filmu „Narze­czona Fran­ken­ste­ina”. Przy nich mumia i wod­nik nie wypa­dali wcale tak źle.

Dyrek­tor cze­kał jesz­cze na ostat­nią parę, ale Zosia ucze­piła się dra­binki w naj­ciem­niej­szym zakątku sali i krę­ciła głową, ile­kroć Gil­bert pró­bo­wał ją prze­ko­nać, by jed­nak wyszła na scenę. Wresz­cie zre­zy­gno­wał, spoj­rzał na dyrek­tora i roz­ło­żył ręce.

— Czyli… — wam­pir zawa­hał się na chwilę. — Czyli skre­ślamy parę numer trzy. Macie więc trudny wybór, czy wybrać piękną egip­ską księż­niczkę i gang­stera — Sto­krotka ponow­nie zawa­hał się, widząc stan ich stro­jów — czy pra­co­wi­cie zapa­ko­waną mumię i wod­nika. A może Kró­lewnę, hm… Śnieżkę i Jamesa Bonda? Czy też… złotą… Klau­dię i bia­łego cow­boya. Ciężki wybór…

W miarę pre­zen­ta­cji kolej­nych par kre­atury na dole przy­glą­dały się im z nie­do­wie­rza­niem, wycią­gały karty do gło­so­wa­nia i pró­bo­wały ście­rać lub zma­zy­wać wcze­śniej­sze wybory.

Sto­krotka przyj­rzał się jesz­cze raz kan­dy­da­tom, po czym zer­k­nął podejrz­li­wie na Mar­cela.

— Czy to cygaro wcze­śniej też było wypa­lone do połowy? — zapy­tał nagle, odsu­wa­jąc mikro­fon.

Mar­cel otwo­rzył sze­rzej oczy, nie wie­dząc, co powie­dzieć. Zezem prze­niósł wzrok na cygaro, potem na dyrek­tora.

— Opa­lał je nad kuchenką — wyja­śniła szybko Olena. — Przy włą­czo­nym wyciągu.

Wam­pir nie wyglą­dał na prze­ko­na­nego. Gdy wresz­cie odwró­cił się do sali, Mar­cel wypu­ścił nosem kłąb nie­bie­skiego dymu.

— Naprawdę… ciężki wybór… — bez entu­zja­zmu zawo­łał do mikro­fonu wam­pir. — Pozo­stało pół godziny. Pro­szę wszyst­kich o odda­nie głosu.

Pan Eftep wycią­gnął zza sceny i posta­wił przed DJ-em urnę w postaci tek­tu­ro­wego pudła z podłuż­nym otwo­rem. Sta­nął przy niej z poważną miną war­tow­nika sprzed Grobu Nie­zna­nego Żoł­nie­rza i zamia­rem pil­no­wa­nia popraw­no­ści prze­biegu gło­so­wa­nia.

DJ puścił wolną muzykę, pary prze­szły w zwar­cia. Co parę sekund ktoś pod­cho­dził do urny i pod czuj­nym okiem Eftepa wrzu­cał poma­zaną i wymiętą kartę. Zapa­liły się wyce­lo­wane w obra­ca­jącą się lustrzaną kulę reflek­tory. Ciemna sala pokryła się wędru­ją­cymi cęt­kami świetl­nych zającz­ków.

Feli­xowi wydało się, że zoba­czył ciemne włosy i białą tunikę. Odwró­cił się w tamtą stronę i, sta­ra­jąc się nie spusz­czać z niej wzroku, zaczął się prze­py­chać mię­dzy wolno krę­cą­cymi się parami. W kolo­ro­wym, pul­su­ją­cym cha­osie ktoś go potrą­cił i Paula znik­nęła mu z oczu. Pró­bo­wał szu­kać w zapa­mię­ta­nym kie­runku, ale już jej nie było.

Zer­k­nął w stronę wyj­ścia i momen­tal­nie stra­cił zain­te­re­so­wa­nie dziew­czyną. Ujrzał tam… postać w czar­nym kap­tu­rze, trzy­ma­jącą w dłoni kosę i pod­pie­ra­jącą się nią przy każ­dym kroku jak długą laską. Nie patrząc już na nic, ruszył bie­giem w kie­runku wyj­ścia. Sły­szał za sobą nie­miłe uwagi potrą­ca­nych kre­atur, wresz­cie źle wymie­rzył i zde­rzył się z impe­tem z jakimś ryce­rzem. Obaj wyło­żyli się na pod­łogę.

— Felix Polon? — zapy­tał Ernest z trze­ciej „b”, pod­no­sząc z ziemi przy­łbicę. — Co ty wyra­biasz?

— Sorki naj­moc­niej­sze. Pilna sprawa.

Felix pode­rwał się i dopadł drzwi. Na kory­ta­rzu stała Lara Croft, Jano­sik i Shrek. Osła nie było. Zasko­czeni spoj­rzeli na Felixa.

— Wycho­dził ktoś teraz? — zapy­tał. Pokrę­cili gło­wami. — Facet w kap­tu­rze z kosą w dłoni?

Znów pokrę­cili gło­wami.

Felix zauwa­żył kątem oka, że wypły­wa­jący z sali dym nie jest roz­darty czy­jąś nie­dawną ucieczką. Spoj­rzał jesz­cze w głąb ciem­nego kory­ta­rza i zre­zy­gno­wany wró­cił do sali.

— Powiesz nam, kogo goni­łeś? — Net dopadł go po kilku sekun­dach. — Sta­ra­no­wa­łeś parę osób.

— Trudno — Felix mach­nął ręką. — Widzia­łem go.

— Ponu­rego Żni­wia­rza? — zapy­tał Net.

— W warun­kach celowo gene­ro­wa­nych złu­dzeń optycz­nych ni­gdy nie ma cał­ko­wi­tej pew­no­ści, co się zoba­czyło. Ale pra­wie na pewno to był on.

— Celowo gene­ro­wa­nych… — powtó­rzył Net. — Masz na myśli tę kulę, odbla­ski i stro­bo­skopy?

— Tak.

— A jak mówisz na latarkę? Ręczny mio­tacz foto­nów?

— Widzia­łem Ponu­rego Żni­wia­rza — oświad­czył z prze­ko­na­niem Felix.

— Czy­ta­łeś ostrze­że­nie na opa­ko­wa­niu farby, zanim poma­lo­wa­łeś sobie nią kostium?

— Prze­stań — popro­sił Felix. — Widzia­łem go. Wycho­dził z sali, a ci, co stali na zewnątrz, go nie zoba­czyli.

— Czyli wątek z farbą –

— Nie. Czyli że sprawę trzeba potrak­to­wać poważ­nie!

— Ja bym naj­chęt­niej nie trak­to­wał jej wcale.

Z sali wyszła ste­war­desa w nie­bie­skim kostiu­mie. Felix uśmiech­nął się do niej, na co odpo­wie­działa groź­nym zmarsz­cze­niem brwi.

— Jeśli szu­kasz kogoś do pode­pta­nia, to ze mną nie da rady — oznaj­miła i prze­szła obok z dum­nie unie­sioną głową.

Felix odpro­wa­dził ją zdzi­wio­nym spoj­rze­niem i pomy­ślał, że kobieca natura zmienną jest. Następne kil­ka­na­ście minut spę­dził, snu­jąc się mię­dzy posta­ciami i spraw­dza­jąc oko­lice sali gim­na­stycz­nej. Do innych otwar­tych sal, z któ­rych docho­dziły podej­rzane chi­choty, nie zaglą­dał. Bez­na­dziejne poszu­ki­wa­nia prze­rwał mu dopiero wam­pir tłusz­czowy:

— Nad­szedł czas wybo­rów króla i kró­lo­wej balu Hal­lo­ween. Zapra­szam wszyst­kie pięć… cztery pary do mnie.

Przez ostat­nie pół godziny wygląd kan­dy­da­tek, mimo ich usil­nych sta­rań, nie uległ zmia­nie na lep­sze. Aure­lia, Klau­dia i Olena wyszły na scenę w ponu­rych nastro­jach u boku swo­ich rów­nie ponu­rych part­ne­rów. Net i Nika stali na końcu. Teraz, wobec skali znisz­czeń u kon­ku­ren­tów, ich kostiumy nie wyda­wały się już takie bez­na­dziejne.

Sto­krotka, Ekierka i Eftep otwo­rzyli urnę i szybko pose­gre­go­wali karty, a pan Czwar­tek spraw­dził i wypi­sał wyniki na kartce.

Dyrek­tor wziął listę, uniósł do ust mikro­fon i powie­dział:

— Umpf…

Opu­ścił mikro­fon i przyj­rzał się dokład­niej kartce. Potem spoj­rzał na Czwartka, który wzru­szył ramio­nami. Sto­krotka wziął głę­boki wdech i odczy­tał wyniki:

— Fre­kwen­cja była nie za wysoka — wes­tchnął. — Uzna­li­śmy więc za ważne rów­nież pokre­ślone karty. — Pierw­sze miej­sce z liczbą czter­dzie­stu pię­ciu gło­sów… Net i Nika z dru­giej „a”!

Roz­le­gły się nie­zbyt entu­zja­styczne okla­ski. Przy­ja­ciele spoj­rzeli na sie­bie z zasko­cze­niem.

— Dżi­sas, jak u Kinga… Wszy­scy zgi­niemy… — jęk­nął Net.

— Dru­gie miej­sce… też druga „a”… — dyrek­tor wes­tchnął ponow­nie. — Gil­bert i Zosia pięt­na­ście gło­sów. — Powiódł wzro­kiem po sali, ale nie udało mu się wypa­trzyć wymie­nio­nych. — Wyco­fali się… Trze­cie miej­sce ex aequo pozo­stali. Po dwa głosy… — Zro­bił prze­rwę, w któ­rej powinny zabrzmieć brawa, ale pano­wała cisza. Zawo­łał więc. — Brawa dla wszyst­kich par!

Roz­le­gły się nie­mrawe okla­ski, a wła­ści­wie poje­dyn­cze kla­śnię­cia. Dyrek­tor pogra­tu­lo­wał wszyst­kim, a pani Helenka, szkolna sekre­tarka, wrę­czyła dziew­czy­nom kwiaty. Sto­krotka wło­żył na głowę Neta i Niki zro­bione z tek­tury i folii alu­mi­nio­wej korony i wyko­nał rytu­alne uści­ski dłoni. Pary ukło­niły się i zaczęły scho­dzić ze sceny. Roz­le­gło się kilka spon­ta­nicz­nych kla­śnięć, ale nie prze­ro­dziły się w burzę.

— A dla was — wam­pir gestem zatrzy­mał zwy­cię­ską parę — mamy w nagrodę hono­rowe miej­sce na resztę balu.

Eftep i Czwar­tek wysta­wili na śro­dek sceny dwa krze­sła. Net i Nika nie­chęt­nie na nich zasie­dli.

— Czyli w nagrodę się nie bawimy… — mruk­nął pod nosem Net.

Sto­krotka nachy­lił się do Czwartka i szep­nął mu na ucho kilka słów. Zro­bił to nieco za gło­śno, więc kró­lew­ska para usły­szała:

— Zdję­cie do kro­niki szkol­nej chyba sobie daru­jemy…

Net i Nika spoj­rzeli na sie­bie zre­zy­gno­wani.

— Aha! Jesz­cze jedno! — Sto­krotka odwró­cił się do sali. — Póki mnie słu­cha­cie, przy­po­mi­nam prze­wod­ni­czą­cym klas, że do wtorku sekre­ta­riat przyj­muje zgło­sze­nia do kon­kursu mię­dzy­kla­so­wego.

DJ pogło­śnił muzykę, tym razem wybie­ra­jąc spo­koj­niej­sze rytmy.

— Obie­cajmy sobie, pro­szę — powie­dział Net — że zro­bimy wszystko, żeby nie zgło­sić się do kolej­nego kon­kursu.

Nika skwa­pli­wie przy­tak­nęła.

Olena z Mar­ce­lem wście­kli wyszli z sali, Klau­dia i Gerald zaczęli się kłó­cić i wza­jem­nie zwa­lać na sie­bie winę za nie­po­wo­dze­nie. Tylko Lucjan, igno­ru­jąc wszystko dookoła, zacią­gnął Aure­lię na śro­dek sali, by z nią zatań­czyć. Gil­berta i Zosi nie było ni­gdzie widać.

— Co w nie dziś wstą­piło? — zapy­tał Net. — Nie to, żebym pró­bo­wał zro­zu­mieć bab­ską psy­chikę, ale to już była prze­sada. Łatwiej wni­kam w cykl roz­wo­jowy pan­to­felka.

Sie­dzieli sztywno na tro­nach, jak przy­stało na króla i kró­lową, i smęt­nie obser­wo­wali bawią­cych się. Tek­tu­rowy cyborg krą­żył wśród tań­czą­cych, darem­nie poszu­ku­jąc faceta w kap­tu­rze i ciem­no­wło­sej dziew­czyny.

Lob­bo­wa­nie – nie do końca ofi­cjalne prze­ko­ny­wa­nie innych do swo­ich racji. [wróć]

Ści­ślej mówiąc, Hal­lo­ween to święto, które powstało w Irlan­dii. Dopiero stam­tąd zostało prze­nie­sione do USA i dalej. [wróć]

2. Wszyst­kich Świę­tych

Chłodny wiatr prze­ga­niał żółte, poma­rań­czowe i czer­wone liście wzdłuż cmen­tar­nych ale­jek. Bez­listne drzewa nie­chęt­nie poru­szały roz­cza­pie­rzo­nymi gałę­ziami. Było wil­gotno i nie­przy­jem­nie, a nisko sunące sine chmury wyglą­dały, jakby miały zaraz zwa­lić się na głowy krzą­ta­ją­cych się przy gro­bach ludzi. Nie­do­bitki pro­mieni sło­necz­nych z tru­dem docie­rały do powierzchni ziemi. Groby poprzy­kry­wane były róż­no­ko­lo­ro­wymi chry­zan­te­mami, zie­lo­nymi wia­nusz­kami i wią­zan­kami. Pło­myki tysięcy więk­szych i mniej­szych zni­czy mru­gały na wie­trze. Nawet na tych zapo­mnia­nych i opusz­czo­nych gro­bach migo­tały poje­dyn­cze lampki, zapa­lone życz­liwą ręką prze­chod­niów.

Nika, opa­tu­lona w za duży czarny płaszcz, sie­działa na niskiej ławeczce przed skrom­nym kamien­nym nagrob­kiem. Krzyż nieco się prze­krzy­wił, a z tabliczki z napi­sem „Paweł Mic­kie­wicz” zaczy­nała odła­zić farba. Na gra­ni­to­wej pły­cie leżała biała róża, bli­żej palił się mały znicz z gli­nianą obu­dową. Wiatr bez­sku­tecz­nie usi­ło­wał zdmuch­nąć pło­mień.

Nika posta­wiła koł­nierz płasz­cza i przy­gar­biła się. Nie zwra­cała uwagi na krzą­ta­ją­cych się przy pobli­skich gro­bach ludzi. Sie­działa nie­mal nie­ru­chomo, wpa­tru­jąc się w wal­czący z wia­trem pło­mień. Pochy­lał się, nie­mal zni­kał w podmu­chach, ale za każ­dym razem odra­dzał się i wsta­wał.

Na dźwięk zna­jo­mych kro­ków dziew­czyna odwró­ciła głowę. Net zdjął kap­tur bluzy, schy­lił się i poca­ło­wał ją na powi­ta­nie w poli­czek.

— Po co ci ten płaszcz? — zapy­tał, sia­da­jąc. — Wyglą­dasz, jak­byś tu pra­co­wała.

— Jak zwy­kle uro­czy — uśmiech­nęła się lekko. — Dosko­nale potra­fisz wczuć się w nastrój.

— OK, OK. Już nic nie mówię.

— Będzie Felix?

— Za tro­chę. Ma dziadka, trzy cio­cie i czte­rech wuj­ków, roz­rzu­co­nych… że tak powiem, po całym cmen­ta­rzu.

Sie­dzieli dłuż­szą chwilę w mil­cze­niu, obser­wu­jąc chwie­jący się na wie­trze pło­myk.

— Po raz pierw­szy nie sie­dzę tu sama — ode­zwała się cicho Nika.

Net nie miał poję­cia, co odpo­wie­dzieć, więc tylko kiw­nął głową. Nika wzdry­gnęła się lekko.

— Czy będzie bar­dzo nie­grzeczne… — Net zawie­sił na chwilę głos — jak zapy­tam o grób two­jej mamy?

Nika wolno pokrę­ciła głową.

— Nie mam poję­cia, gdzie on jest. Wiem o jej śmierci tyle samo co ty.

Poło­żyła mu głowę na ramie­niu. Net nie wie­dział, co powie­dzieć, po pro­stu ją objął.

— Jestem sama… — szep­nęła. — Cał­kiem sama…

— Cześć! — Felix usiadł z dru­giej strony Niki, tak by ją osło­nić od wia­tru. — Nie jesteś sama. Masz nas.

— Wiem — wypro­sto­wała się i zer­k­nęła na przy­ja­ciela. — Jestem sama w innym sen­sie.

— Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś tu sie­działa taka smutna — ode­zwał się Felix.

— Cyga­nie na gro­bach swo­ich bli­skich piją wódkę — wtrą­cił Net.

— W naszym wypadku chyba odpada — Nika uśmiech­nęła się deli­kat­nie i wstała. — Chodźmy. Wró­cimy, jak się ściemni. Lubię wtedy patrzeć na te wszyst­kie świa­tełka. Atmos­fera cmen­ta­rza w wie­czór Wszyst­kich Świę­tych jest nie­sa­mo­wita.

Felix wycią­gnął z kie­szeni notes i zapi­sał numer z naj­bliż­szego słupka.

— Co robisz? — zain­te­re­so­wał się Net.

— Zapi­suję… adres — wyja­śnił Felix. — To zde­cy­do­wa­nie uła­twia. Mam tro­chę cioć i wuj­ków na róż­nych cmen­ta­rzach. Bez tego bym nie tra­fił.

— Ni­gdy nie wpadł­bym na to, żeby zapi­sy­wać adresy umar­łych.

— Jak ktoś umiera, zmie­niam mu adres w note­sie… na ten cmen­tarny.

— Jesteś nie­sa­mo­wity — przy­znała Nika. — Mam nadzieję, że żywi o tym nie wie­dzą?

— Wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę bar­dzo prak­tyczne.

Samotny, uzbro­jony w mio­tłę dozorca w odle­głym końcu alejki toczył nie­równą walkę z przy­rodą. Led­wie oczy­ścił z liści kawa­łek asfaltu, wiatr nawie­wał je ponow­nie. Wyda­wało się, że mu to nie prze­szka­dza – po pro­stu dalej wyko­ny­wał swoją pracę.

Kolejny, ostry podmuch zmierz­wił włosy trójki przy­ja­ciół.

— Ale hebel! — wzdry­gnął się Net. — Fak­tycz­nie, chodźmy!

Gdy ode­szli, wiatr zdmuch­nął wresz­cie pło­mień zni­cza. Tego już nie zauwa­żyli.

* * *

Kwa­drans póź­niej sie­dzieli w przy­tul­nym wnę­trzu piz­ze­rii. Zapach wydo­by­wa­jący się z opa­la­nego drew­nem pieca odda­lał wszyst­kie pro­blemy. Nika patrzyła w świeczkę, aż zaczęły jej łza­wić oczy. Wtedy opu­ściła powieki. Gdy drzwi otwo­rzyły się, pchnięte przez kolej­nego gościa, pło­mień poło­żył się i nie­mal zgasł. Szybko osło­niła go dłońmi.

— To tylko świeczka — uspo­koił ją Net. — Wylu­zuj.

— Dziś nie powinny gasnąć żadne pło­mie­nie.

— Mam zapal­niczkę — mruk­nął Felix. — Wła­ści­wie to mam przy sobie nawet trzy zapal­niczki… Na wszelki wypa­dek.

— Zapa­lony ponow­nie pło­mień to coś zupeł­nie innego.

— Świeczka zom­bie? — wzdry­gnął się Net. — Nie mów w ten spo­sób, bo zaczy­nam się bać.

— Ale to prawda…

— Dżiss… nie! Po pro­stu zamówmy pizzę. Bez żad­nych meta­fi­zycz­nych pod­tek­stów.

Przej­rzeli leżące na stole menu.

— W tro­sce o nasz budżet — zasta­no­wił się Felix — pro­po­nuję hawaj­ską.

Przy­tak­nęli skwa­pli­wie.

— Dla­czego wszy­scy odwie­dzają groby wła­śnie tego dnia? — zapy­tał Net. — Wszę­dzie są mega­korki, mimo wysił­ków Man­freda. Moi sta­rzy poje­chali pod War­szawę na jakiś mały cmen­tarz, na grób pra­po­ciot­ków. Odmó­wi­łem uczest­nic­twa, bo wiem, że będą tam jechać pół­to­rej godziny.

— Powód jest pew­nie ten sam — odparł Felix — dla któ­rego wszy­scy idą do kina wła­śnie wtedy, kiedy jest wyświe­tlany film.

— Myślisz, że zmar­łych obcho­dzi, kiedy ktoś przyj­dzie na ich grób?

— To święto jest potrzebne żywym — zauwa­żyła Nika. — Żeby wie­dzieli, że jak odejdą, ktoś będzie o nich pamię­tał.

— Ste­phen King miał zna­jo­mego — ode­zwał się Net. — Ten zna­jomy hob­by­stycz­nie czy­ty­wał nekro­logi i wykre­ślał zmar­łych z książki tele­fo­nicz­nej. Ten twój notes z cmen­tar­nymi adre­sami…

— To nie jest notes z cmen­tar­nymi adre­sami, tylko ogól­nie z adre­sami.

Do sto­lika pod­szedł kel­ner. Wyglą­dał na nie­szczę­śli­wego, że musi pra­co­wać w święto.

— Popro­simy hawaj­ską — rzu­cił Net. — Zwy­kłą, bez wkładu ducho­wego.

— I trzy oranż… — Felix zająk­nął się. — Trzy cole.

— Dwie cole — popra­wiła go Nika — i sok poma­rań­czowy.

Za oknami zaczy­nało się ściem­niać. Przez zabyt­kową, otwartą na oścież bramę cmen­ta­rza prze­le­wał się tłum ludzi.

— Zna­cie jakiś spo­sób, żeby papier nagle zamie­nił się w popiół? — zapy­tała nie­spo­dzie­wa­nie Nika.

— Może był świa­tło­czuły — zasta­no­wił się Felix. — Pod wpły­wem świa­tła zaszła reak­cja przy­spie­sza­jąca sta­rze­nie. Jakieś utle­nia­nie…

— Plis… — Net zło­żył ręce jak do modli­twy. — Zapo­mnijmy o tym. Nie mamy już o czym roz­ma­wiać?

— Pod­cho­dzi­łeś do tych drzwi? — naci­skała Nika, nie zwra­ca­jąc uwagi na Neta.

Felix zmarsz­czył brwi.

— Chyba nie — powie­dział po namy­śle. — Na pewno sze­dłem kory­ta­rzem… Dużo się wczo­raj działo i nie pamię­tam dokład­nie. Czy to ważne?

— Ważne — Nika przy­glą­dała mu się badaw­czo.

— Kobieto! — prych­nął Net. — Hal­lo­ween był wczo­raj. Jak mnie nie nastra­szy­łaś wczo­raj, to szansa prze­pa­dła. Dziś już nie wolno.

— Nie stra­szę cię. Mam prze­czu­cie, że wczo­raj nie wszystko było tak, jak powinno.

— Jasne! W świe­cie Felixa nie ma przy­ci­sków, któ­rych nie wolno wci­skać, maszyn, któ­rych nie wolno uru­cha­miać, ani drzwi, któ­rych lepiej nie otwie­rać. Ale to jesz­cze nie zna­czy, że je otwo­rzył.

— Nie pamię­tam, żebym je otwie­rał — ode­zwał się Felix. — Sze­dłem w ich kie­runku, a potem… usły­sza­łem krzyk Klau­dii i wró­ci­łem.

— To już cie­kaw­szy temat — ucie­szył się Net. — Jak Olena pod­pa­liła włosy Klau­dii? Mio­ta­czem pło­mieni?

— Olena była wtedy kawa­łek dalej — Nika nie­chęt­nie zmie­niła temat. — Pięć, może dzie­sięć metrów od Klau­dii.

— To pro­ste. Pokażę wam póź­niej. Tu wywo­ła­li­by­śmy pożar.

Net spoj­rzał na niego podejrz­li­wie, ale nie docie­kał szcze­gó­łów.

— Aha! — przy­po­mniał sobie Felix. — Sobotni wie­czór fil­mowy musimy zor­ga­ni­zo­wać w nie­dzielę. W sobotę muszę jechać z bab­cią na bada­nia.

— A sta­rzy? — zapy­tał Net.

— Pra­cują… Teraz już oby­dwoje dużo pra­cują. Cza­sem nawet w week­endy.

* * *

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki