Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Na scenie - Agnieszka Mielech - ebook

Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Na scenie ebook

Agnieszka Mielech

4,6

Opis

Kolejny tom bestsellerowej serii o przygodach Emi! Dziewczyny z Tajnego Klubu zapisują się do szkoły musicalu. W przeddzień wielkiego spektaklu giną teatralne rekwizyty. Przedstawienie wisi na włosku.

Czy dziewczynom uda się je uratować?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (28 ocen)
21
6
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rodz-bieniarki

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
10

Popularność




Agnieszka Mielech

EMI i Tajny Klub Superdziewczyn

Na scenie

Ilustracje Magdalena Babińska

Podziękowania dla Autorskiej Akademii Musicalowej Macieja Pawłowskiego.

Wszystkie postaci, zdarzenia, miejsca i produkty opisane w tej książce zostały wymyślone, a jeśli są rzeczywiste – wykorzystano je wyłącznie w celach fikcyjnych.

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przekazywana lub wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez uprzedniej zgody Wydawcy.

Tekst i ilustracje © Agnieszka Mielech

Edycja © Grupa Wydawnicza Foksal, 2014

Projekt okładki oraz ilustracje: Magdalena Babińska

Redaktor inicjujący: Marta Lenartowicz

Redaktor prowadzący: Joanna Liszewska

Redakcja i korekta: Julia Celer

Skład: www.pagegraph.pl

Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 08 82, faks 22 380 18 01

e-mail:[email protected]

www.gwfoksal.pl

ISBN 978-83-7881-405-4

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Krzysztof Talarek / Virtualo Sp. z o.o.

Dla Basi, aby zawsze kochała Dorotkę

Z Tajnego Dziennika Emi

Witajcie!

Dawno nie pisałam w Tajnym Dzienniku. W ciągu ostatnich tygodni leżał samotny pod stołem w mojej tajnej bazie. Ale mam coś na swoje usprawiedliwienie. Zajmowałam się w tym czasie ważnymi sprawami. Było tyle zamieszania. Poszłam do szkoły (wreszcie!). Musiałam się przyzwyczaić do mojej klasy i nowej pani. Na szczęście razem ze mną jest też Aniela. Nie siedzimy w jednej ławce, no, może czasami. Nasza pani przesadza nas wszystkich co tydzień, abyśmy mogli dobrze się poznać. Fau i Flora też chodzą do tej samej szkoły, ale obie są już w starszych klasach. W naszej szkole jest więc cały Tajny Klub Superdziewczyn! No, prawie cały. Bianka i Lena, które wstąpiły do Klubu, uczą się w zupełnie innej części miasta.

Nie ma też Alana, Michasia i Franka.

Tajny Klub ma się dobrze. Przed feriami rozwiązałyśmy nową zagadkę. W naszej szkole zaginęła papuga. I to nie byle jaka, bo gadająca! Gaduła mieszkała w szkolnym zwierzyńcu w szopie. Ptaka udało się odnaleźć dzięki pomocy Konstancji, która uczyła mnie rysunków. Okazało się, że papuga trafiła do pani Flamenko, naszej nauczycielki hiszpańskiego – przyznała, że Gaduła była jej bardzo potrzebna. Pani Flamenko chciała pomóc innej papudze – Pucusiowi. Bała się, że nie dostanie zgody na wypożyczenie Gaduły ze szkoły, więc ją po prostu wzięła na jakiś czas.

Już całkiem niedługo, bo wiosną, Gaduła wróci do szkolnego zwierzyńca. Hurra! Wtedy też poznamy wszystkie zwierzęta, które tam mieszkają. Na zimę pan Ogórkiewicz przeniósł je do zaprzyjaźnionego sklepu zoologicznego, gdzie mają przyjemnie i ciepło.

To tyle. Czytajcie moje zapiski! Będzie tu wiele ciekawych i TAJNYCH wiadomości.

Zbliża się rok konia. Czekolada nie chce mówić ludzkim głosem

Dzień zaczął się całkiem zwyczajnie. A przecież to był 31 grudnia. Ostatni dzień roku, który powinien być wyjątkowy i niezwykły! Czekałam, aż wydarzy się coś nadzwyczajnego.

– Rok minął jak z bicza strzelił! – powtarzał tata, chodząc od okna do okna. – A świat wygląda zupełnie tak samo jak dwanaście miesięcy wcześniej.

– Niezupełnie – powiedziała mama. – Mamy zimę bez śniegu.

Po chwili namysłu dodała obrażonym tonem:

– Kolejny rok z rzędu nie idziemy na bal sylwestrowy! Więc masz rację. Jest tak jak zwykle!

– Sylwestrowe imprezy to niepotrzebnie wydane pieniądze – oświadczył tata i wsadził nos w nowy magazyn o domach, który przyniósł rano ze sklepu.

Zapadła cisza. Postanowiłam przerwać milczenie, bo naprawdę chciałam dzisiaj czegoś nieziemskiego.

– Mamy fajerwerki. Możemy postrzelać. Będzie fajnie! – zawołałam.

Tata zaraz się włączył:

– Przyjdą państwo Zwiędły. Emi grzecznie pobawi się z Florą. My rozegramy partyjkę Rummikuba. – Zatarł ręce, rozgrzewając się do gry.

– Mamy się grzecznie bawić?! – zawołałam. – W ostatni dzień roku?!

– Myślałem, że pobawicie się w ten wasz Tajny Klub – wyjaśnił tata.

– Tajny Klub nie jest zabawą! Tajny Klub istnieje! – wrzasnęłam. – Nikt mnie nie rozumie – poskarżyłam się na ucho Czekoladzie, która była u nas od świąt.

Nagle przyszło mi do głowy coś megainteresującego.

– Czy Czekolada będzie dzisiaj mówiła ludzkim głosem? – zapytałam z nadzieją. – To jedyna szansa, że ktoś mnie zrozumie.

Tata uniósł brwi ze zdziwienia.

– W Sylwestra? W ostatni dzień roku? Jeśli już, to zwierzęta mogą mówić ludzkim głosem w Wigilię Bożego Narodzenia!

– Eee… – Westchnęłam. – Szkoda, że nie pogadałam z Czekoladą w Wigilię!

– To legenda – wyjaśnił tata. – Zwierzęta nie mówią ludzkim głosem.

– Szkoda… – Byłam przygnębiona. – Za rok jednak spróbuję pogadać z Czekoladą. Ona na pewno wie, że Tajny Klub istnieje!

Czekolada jak na sygnał poderwała się z podłogi i zaczęła lizać mnie po nogach.

Słodziutka jest!

Powędrowałyśmy do mojego pokoju. Postanowiłam, że będę cały czas czujna i poszukam nowej tajemnicy. Pokażę wszystkim, że Tajny Klub to nie jakaś tam zabawa.

Wygrzebałam z sekretnej bazy moją klubową odznakę. Przyjrzałam jej się czule i przypięłam ją na piersi. Zabrałam też dziennik. Będę go uzupełniała w wolnych chwilach.

Tak wyposażona wróciłam do rodziców. A Czekolada podreptała za mną.

– Skoro bal sylwestrowy jest w domu, to bierzmy się za przygotowania! – zawołała energicznie mama.

Położyła przed sobą kartkę z zapiskami.

– Mam tu plan balu – oświadczyła.

Tata i ja wlepiliśmy w nią oczy.

– PLAN? – wykrztusił tata. – Czy dzisiaj też musimy planować? Myślałem, że po prostu sobie posiedzimy…

– W ostatni dzień roku? – zdziwiła się mama. – Zwiędli przygotowali kostiumy! Za parę godzin wkroczą tutaj przebrani za postaci z przyszłości! I zaskoczą nas w kapciach i wyciągniętych bluzach!

– Z jak odległej przyszłości te kostiumy? – zainteresował się tata, puszczając mimo uszu uwagę o wyciągniętych bluzach.

Mama zmrużyła oczy.

– Tego nie wiem, ale stańmy na wysokości zadania. Nasze hasło to „ŚWIAT ZA 100 LAT”.

Po chwili przyciągnęła wielki worek i wysypała jego zawartość na środek pokoju. Czegóż to w nim nie było: skrawki tkanin, zwoje srebrnej folii, tekturowe pudełka, kolorowe torby foliowe i świąteczne ozdoby. Czyli, jednym słowem, same bardzo potrzebne rzeczy.

– Ej! To zadanie dla architekta! – zapalił się tata.

– Ja zrobię odznakę, którą Tajny Klubu Superdziewczyn będzie nosił za 100 lat! – ogłosiłam uroczyście.

Rzuciłam się na stertę skarbów. Czekolada wskoczyła za mną, merdając z radości ogonem. Razem kotłowałyśmy się w szmatkach i folii. Czułam się jak na kosmicznym poduszkowcu!

Tata posłał nam piorunujące spojrzenie. Zrezygnowana mama popatrzyła na nas w milczeniu, wzruszyła ramionami i wyszła do kuchni.

– Ugrzeczniamy się – szepnęłam do psa. W końcu to ma być niezwykły dzień.

Wygramoliłyśmy się spod sterty. Otrzepałam siebie i Czekoladę ze skrawków, z nitek i papierków. Czekolada przyjęła to ze wstrętem i teraz dumnie trzymała w pysku swoją zdobycz: zgniecioną srebrną torbę.

Doprowadzone do ładu, usiadłyśmy na podłodze. Zaczęłam wybierać ze stosu te materiały, które wydały mi się potrzebne do przygotowania odznaki: świecącą folię, całkiem przezroczystą fioletową postrzępioną tkaninę, która podobno nazywa się organza, grube nici, karton i klej.

W kilka kwadransów zrobiłam odznakę! Oczywiście „S” pozostało w centrum, ale kształtem przypominało błyskawicę i widniało na lśniącym statku kosmicznym. Ze statku wystawały warkoczyki (żeby było po dziewczyńsku!). Dookoła dokleiłam też kilka niewielkich planet.

– Fiuu! – Tata aż zagwizdał na widok mojej nowej kosmicznej odznaki. – Tajny Klub żyje! Będzie żył nawet za 100 lat!

Na okrzyk taty dołączyła do nas mama z kubkiem herbaty w ręku.

Czekolada zadowoliła się klejem, którego nie zamknęłam. Lizała go teraz z zapałem.

– Mamy już część kostiumów! – Tata zademonstrował coś w rodzaju kosmicznego hełmu z tektury i folii aluminiowej. Ja pochwaliłam się swoją kosmiczną odznaką.

– Same wspaniałości! – Mama była zachwycona. – Teraz ja!

Zręcznie pozbawiła Czekoladę kleju i zanurzyła ręce w stercie rozmaitości.

– Potrzebowałam prawdziwej inspiracji. – Mama puściła do mnie oko, po czym otrzepała się ze skrawków, a ja patrzyłam na nią z rozdziawionymi ustami.

Wkrótce potem razem z tatą wyczarowali ze starego kapelusza słomkowego najdziwniejsze nakrycie głowy, jakie widziałam. Pokryty grubą przezroczystą folią, kapelusz był ozdobiony plastikowymi kubkami i przewiązany wstążką z mojej starej przedszkolnej sukienki w ciapki. Z przodu, ku mojemu zaskoczeniu, również widniała litera „S”.

– Tajny Klub Superdziewczyn istnieje! – wrzasnęłam i porwałam to cudo. Uprzedziłam też mamę: – Po sylwestrze przejmujemy kosmiczny kapelusz.

– Drużyno! Do kuchni! – wpadła mi w słowo mama.

Zaraz podebrała tacie jego hełm i w takim rynsztunku pociągnęła nas do kuchni, z której wydobywały się coraz przyjemniejsze aromaty.

Okazało się, że chwilowe zniknięcie mamy z pola bitwy miało wiele wspólnego z tymi zapachami… Na płycie kuchennej stały garnki i garnuszki, w których skwierczało i bulgotało.

Na blacie kusiły nas orzeszki, suszone i świeże owoce, umieszczone w barwnych miseczkach i pojemnikach. Były też oczywiście pokrojone warzywa. Na pewno te, o których mama mówi, że są ekologiczne. Nie cierpię ich! Ogórki, marchewki, papryka i buraczki!

Skrzywiłam się na widok tych ostatnich. Za to tata radośnie wpakował sobie pełną garść do ust, mrucząc z zachwytem:

– Buraczki-chrupaczki…

Mamie to się nie spodobało.

– Nakrywamy do stołu! Nie podjadamy!

Poszło nam dość sprawnie. Po kwadransie stół był nakryty. Wyglądał imponująco. Miseczki, półmiski, talerzyki i inne naczynia tworzyły barwną mozaikę na białym obrusie.

Tata krążył niecierpliwie wokół stołu, a za nim podążała Czekolada.

Przypuszczam, że oboje mieli ochotę na buraczki-chrupaczki.

– Więc co podajemy jako główne danie? – zapytał wreszcie tata.

– Chińszczyznę – odpowiedziała mama.

– Ale chiński nowy rok zaczyna się dopiero 31 stycznia… – Tata miał wątpliwości.

– Chińszczyzna będzie jedzona i za 100 lat – odparła mama. – To świetne danie na nasz wieczór.

Ja nie zabierałam głosu, nie przepadam wprawdzie za tymi potrawami, ale wystarczy mi ryż. Chińczycy jedzą go mnóstwo! A ja uwielbiam ryż. Flora zresztą też.

A właśnie! Gdzie Flora i jej rodzice?

Otóż i oni! Właśnie wtoczyli się do mieszkania w barwnym korowodzie.

Przodem kroczyła pani Laura w srebrnej sukni z brokatowym makijażem. Za nią stąpał pan Zwiędły w pływackich okularach i plastikowych płetwach na dłoniach, a na końcu szła Flora.

Zaparło mi dech!

Flora miała na sobie najpiękniejszą kosmiczną suknię, jaką kiedykolwiek widziałam. To była biała połyskująca długa sukienka z trenem. Wydawało się, że po spódnicy wiją się węże! Dotknęłam ich delikatnie (choć wiedziałam, że nie są prawdziwe). To były plastikowe długie rurki przyczepione do paska, które zwisały aż do ziemi! A kiedy Flora okręcała się dookoła, wirowały tak pięknie! Podobną białą rurkę miała zakręconą we włosach wokół głowy.

– Wyglądasz jak… jak królowa kosmosu! – wypaliłam.

– Tata to wymyślił! – z dumą odpowiedziała Flora.

– Wspaniałe przebranie! – pochwaliła mama.

Pan Zwiędły, który był u nas rzadkim gościem, już kręcił się wraz z tatą wokół stołu.

– Rurki montażowe kupiłem rano w sklepie budowlanym – zdradził z pełnymi ustami.

Przy stole była już pani Zwiędły. O, przepraszam. Srebrna Królowa, bo tak kazała się tytułować.

– Jakie pyszności, Justysiu! Miód na nasze wygłodniałe podniebienia! Od rana nie mieliśmy nic w ustach!

– Tak? – zdziwiła się mama.

– Cały dzień przygotowywaliśmy kostiumy. Chcieliśmy dobrze wypaść na balu! – oświadczyła pani Laura, a Flora znowu okręciła się, wprawiając zestaw rurek ze sklepu budowlanego w kosmiczny wir.

Tylko pan Zwiędły ciągle nadawał z zapchanymi ustami:

– Mówiłem, że trzeba wziąć do tej konstrukcji studenta z politechniki. Ja tam się zajmuję liczeniem.

– I dobrze mu to wychodzi – szept pani Laury brzmiał konspiracyjnie.

Przy tym, co zaprezentowali Zwiędli, nasze kostiumy były, delikatnie mówiąc, dość skromne.

– Zrobiłam nową odznakę Tajnego Klubu Superdziewczyn! – pochwaliłam się Florze.

– Po co nam nowa odznaka? – Wzruszyła ramionami.

– Żeby Klub istniał nawet za 100 lat! – odburknęłam obrażona. Zaraz też dodałam: – Idę myśleć o nowym dochodzeniu. – Dumnie prężąc pierś z kosmiczną odznaką, skierowałam się do swojego pokoju.

Wpadłam do kryjówki pod stołem.

– To nie jest sprawiedliwe! – mruknęłam pod nosem. – Mamy marne kostiumy, Flora jest złośliwa, na kolację będą buraki, a Czekolada nie będzie mówiła ludzkim głosem! Też mi wyjątkowy dzień!

Wieczór sylwestrowy spędzę w kryjówce. W końcu jestem szefową Tajnego Klubu i tak mogę zadecydować.

To wszystko zapisałam w Tajnym Dzienniku. Na czerwono podkreśliłam: FLORA JEST ZŁOŚLIWA.

Wtedy do pokoju wgramoliła się właśnie ona.

– Na stół wjeżdża akurat ryż! Będą chińskie dania! – zawołała, szeleszcząc swoją kosmiczną suknią.

– Nie jestem głodna – mruknęłam.

– Hej. Twoja odznaka jest naprawdę świetna – zaczepiła mnie nagle. – Superpomysł.

– Jasne – burknęłam. – Ale ja nie mam takiej kosmicznej sukni.

– Powiem ci coś w tajemnicy. Wcale mi się nie podoba. Nie chciałam robić przykrości tacie, bo spędził cały ranek, szukając tych rurek – wyznała Flo.

Poczułam się trochę udobruchana i wypełzłam spod stołu.

– Dobra – zgodziłam się. – Idziemy na ryż. Chociaż chiński nowy rok zaczyna się dopiero 31 stycznia.

Flora spojrzała na mnie zdziwiona.

– Jak to? Myślałam, że nowy rok zaczyna się wszędzie o tej samej porze?

Wtedy w drzwiach stanął tata.

– Czekolada z radością spałaszuje wasz noworoczny ryż – oświadczył. – A nowy rok rozpoczyna się zależnie od strefy czasowej, w Australii już go powitali, a w Nowym Jorku zacznie się sześć godzin po tym, jak u nas wybije północ.

– A w Chinach? – zawołałyśmy równocześnie.

– To zupełnie coś innego. Chiński nowy rok jest świętem ruchomym, zgodnym z kalendarzem chińskim. W tym roku zacznie się rok konia – wyjaśnił tata.

Wybuchłyśmy śmiechem.

– Jak to rok konia?

– A tak, to symbol. Właśnie kończy się rok psa. Każda religia jest inna.

Spojrzałyśmy na siebie. Ci dorośli. Wiedzą wszystko!

Tata zagarnął nas do salonu, gdzie stół uginał się pod daniami. Rzuciłyśmy się na parujący półmisek z ryżem.

– Tyle pyszności – zauważyła pani Laura i mlasnęła. – A wy jecie suchy ryż?

– To za rok konia! – Flora uniosła łyżkę pełną ryżu, a ja dołączyłam do niej.

Zrobiła się dziewiąta i do północy zostały tylko trzy godziny. Po chińskiej uczcie tata włączył muzykę i zaczęły się tańce. Okazało się, że pan Zwiędły jest świetnym tancerzem. Wirował na parkiecie nie gorzej niż rurki z marketu budowlanego na sukni Flo!

– Zwiędły tańczy wybornie! – zawołała zdyszana pani Laura, kiedy skończyli wywijać rock and rolla. – Jak za dawnych lat!

Mama tylko pokręciła głową. A tata? Nie chciał być gorszy i porwał ją do rumby! Tyle że po kilku minutach, kuśtykając, z trudem dowlókł się do kanapy.

– Moja kostka! – narzekał, trzymając się za nogę. – Justysiu, może zrobimy okład?

– W lodówce jest żel. Emi go stosowała, gdy złamała rękę – odkrzyknęła mama, którą właśnie okręcał pan Zwiędły w rytm jakiejś skocznej melodii.

„Pójdę boso… Pójdę boooosooooo” – grzmiało z głośników.

Tata ze skwaszoną miną pokuśtykał do kuchni.

Tańce trwały aż do dwunastej. O północy wystrzeliły szampany. Nasz bezalkoholowy szampan dla dzieci w ogóle nie strzelił. Wypiłam go jednak z chęcią, chociaż nie lubię napojów gazowanych. W końcu zaczyna się nowy rok!

Potem wybraliśmy się do parku oglądać sztuczne ognie. Było pięknie. Mnóstwo świetlistych wzorów na niebie! Tylko mama narzekała, że puszczanie fajerwerków jest zupełnie nieekologiczne i że Czekolada nie zniesie tych wystrzałów. Ale Czekolada w ogóle się nimi nie przejmowała i spokojnie obwąchiwała drzewa w parku.

Do domu wróciliśmy po godzinie.

I wtedy pani Laura poprosiła o ciszę.

– Szanowni Kosmici! Pragnę ogłosić, że Zwiędły zrobił nam wszystkim ogromną niespodziankę. Jedziemy do Wielkiego Buta!

Zapadła cisza.

Odezwałam się pierwsza:

– Jak to do Wielkiego Buta?

– Do Włoch, Emciu! Do kraju mojej młodości! Kraju Leonarda da Vinci, parmezanu, krzywej wieży w Pizie i Pinokia – odpowiedziała wzruszona. I ścisnęła mnie tak, że nie mogłam złapać powietrza.

– Ale jak to? Przecież to są koszty! – obruszył się tata.

– Zwiędły uzbierał jakieś punkty za wszystkie kupione bilety lotnicze. Ciągle lata po świecie. I ustaliliśmy, że skoro mamy dodatkowe bilety, jedziemy z wami – tłumaczyła pani Flora.

– Ale hotele, wyżywienie, urlopy… – Mama miała wątpliwości.

– Da się załatwić. W Mediolanie mieszka Frania, moja przyjaciółka z czasów studiów. Zaprasza nas! – wyjaśniła pani Laura.

– Francesca – poprawił ją pan Zwiędły.

– Poznałam ją, kiedy była jeszcze Franią – burknęła obrażona pani Zwiędły.

Wreszcie po wielkiej naradzie uzgodniliśmy, że skorzystamy z zaproszenia.

– Musimy jednak coś ustalić. Nie ulega wątpliwości, że będziemy chcieli się wam zrewanżować. No, może nie uda się zaproponować czegoś tak wyjątkowego, ale coś wymyślimy! – zaznaczył tata.

Flora i ja skakałyśmy do góry z radości. Tym bardziej że okazało się, iż Flora i państwo Zwiędli zostają u nas na noc!

– Mega i przefajnie! Mega i przefajnie! – skandowałyśmy, aż wreszcie rodzice zagonili nas do łóżek. Właściwie na materac. Bo spałyśmy na wielkim dmuchanym materacu. Zupełnie jak na biwaku! Czekolada położyła się w drzwiach pokoju, i zaraz rozległo się chrapanie.

Florze też nie trzeba było wiele, przyłożyła tylko głowę do poduszki i już spała.

Zanim