Emi i Tajny Klub Superdziewczyn - Agnieszka Mielech - ebook + książka

Emi i Tajny Klub Superdziewczyn ebook

Agnieszka Mielech

4,7

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Emi to dziewczynka taka jak ty. Wraz z mamą, tatą i czekoladowym labradorem Wedlem mieszka w dużym mieście w domu Na Bateryjce. Emi ma zwariowanych przyjaciół: Anielę, która nie cierpi księżniczek, muzykalną Faustynę, Franka-mądralę, czarującego Lucka i wielu innych.

Pewnego dnia dziewczyny wpadają na pomysł założenia tajnego klubu. Jego motto brzmi: NIGDY WIĘCEJ NUDY!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (98 ocen)
76
15
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KarolinaWalas

Nie polecam

okropny lektor
00

Popularność




Agnieszka Mielech

EMIi Tajny Klub Superdziewczyn

Ilustracje Magdalena Babińska

Tekst i ilustracje © Agnieszka Mielech

Edycja © Grupa Wydawnicza Foksal, 2013

Projekt okładki oraz ilustracje: Magdalena Babińska

Redaktor inicjujący: Marta Lenartowicz

Redaktor prowadzący: Joanna Liszewska

Redakcja: Julia Celer

Korekta: Anna Włodarkiewicz

Skład: www.pagegraph.pl

Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.

ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa

tel. 22 826 08 82, faks 22 380 18 01

e-mail:[email protected]

www.gwfoksal.pl

ISBN: 978-83-7881-431-3

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przekazywana lub wykorzystywana w jakiejkolwiek formie bez uprzedniej zgody Wydawcy.

Skład wersji elektronicznej: Michał Olewnik / Grupa Wydawnicza Foksal Sp. z o.o.i Krzysztof Talarek / Virtualo Sp. z o.o.

Basi, której pomysły, rysunki i przygody były inspiracją do powstania serii o Emi.

Mamie, za to, że dała nam skrzydła.

Wszystkim, którzy nas wspierają.

Z Tajnego Dziennika Emi

To ja, Emi. Właściwie nazywam się Stanisława Emilia Gacek. No właśnie – Stanisława. Dostałam takie imię, bo prababcia i babcia były Stanisławy. Dzisiaj dziewczynek już się tak nie nazywa. Banalne! Ale JA zostałam z kłopotem. Tata twierdzi, że w skrócie mogłabym po prostu być Stan. I byłoby po kłopocie. Co za pomysł! Stan od stanik. Potem zrymujemy Stan do kasztan, orangutan albo kaftan. Po prostu beznadziejnie.

Wymyśliliśmy więc, tata i ja, że na co dzień będę Emi – to taki skrót od Emilia. To nam się udało! Tym razem doszłam do porozumienia z rodzicami i mam najprostsze pod słońcem trzyliterowe imię. Ale i w przypadku trzech liter w imieniu mogą zdarzyć się wpadki. Kiedyś w parku usłyszałam, jak pewna pani nawołuje: „Emiś, Emi…”. Nie znałam tej pani, ale pomyślałam, że to może jakaś znajoma mamy. Potem pani wydała komendę: „Dziewczyny, za mną!”. Pobiegły za nią… dwa psy i jedna dziewczynka. Ta dziewczynka to byłam ja… Mama obserwowała mnie z ławki i dostała ataku śmiechu. Nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie naśmiewa! A już na pewno nie mama. Zdenerwowałam się okropnie i już nie chciałam nazywać się Emi. Tata przekonał mnie jednak, że takie przypadki mogą się zdarzać, bo ludzie lubią nazywać psy własnymi imionami.

Dziwne! Więc zgodziłam się być Emi. Niech będzie.

Mieszkamy z mamą i tatą (tyle że tata jest ciągle w podróżach) w domu z czerwonej cegły, przy ulicy Na Bateryjce. Dom ma pięć pięter, a na każdym jest kilka mieszkań. Na drugim piętrze – Gackowo. Ja wolałabym mieszkać wyżej, powiedzmy, na czwartym, bo stamtąd widać cały plac zabaw. Ale mama twierdzi, że nie cierpi wysokości i że drugie piętro to szczyt jej wytrzymałości. No i zawsze chciała mieć wielki taras z zielenią, jaki mamy. Tata narzeka, że ten taras to jego kara za grzechy i że niedługo nabawi się garba. Co najmniej dwa razy w roku dźwiga ziemię i kwiaty z piwnicy na to nasze drugie piętro.

– Na drugi rok kupię sobie prawdziwy ogrodniczy wózek! – odpowiada wtedy rozgniewana mama.

Lubię mieszkać w domu Na Bateryjce. Z tarasu widzę nasze podwórko, huśtawki na placu zabaw i zawsze wiem, co się dzieje.

Mama ma na imię Justyna. Zajmuje się wieloma rzeczami i spotyka się z różnymi ludźmi. Najczęściej wtedy, kiedy powinna odebrać mnie z zerówki. Pisze też na komputerze, rzecz jasna wtedy, kiedy ja chciałabym w coś pograć. W ogóle jest bardzo zajęta. To się nazywa praca w biznesie. Do tego jest ciągle głodna. Myślę, że nie dają im jeść w tym biznesie.

Tata nazywa się Kuba. Wiecznie coś rysuje. Wszędzie mamy mnóstwo szkiców budynków – na serwetkach, starych gazetach, na kartkach i w zeszytach. Jest architektem. To poważny zawód, bo z jego rysunków powstają prawdziwe budynki. Ma swój własny pokój (tak jak ja!). Trzyma tam mapy, swoje rysunki, stół do kreślenia i bardzo, ale to bardzo dużo książek. Na szczęście, to książki z obrazkami, więc kiedy mam z rodzicami ciche dni i chowam się za kanapą w pokoju taty, nuda mi nie grozi! Oglądam wtedy zamki i domy i wyobrażam sobie, że jestem księżniczką, więc nikt nie może mi rozkazywać. Mama i tata też nie.

No i jest czasem Czekolada. To pies cioci Juli. Mieszka z nami, kiedy ona wyrusza w świat. A to zdarza się co kilka tygodni. Czekolada to brązowy labrador. Tak naprawdę ma odcień smacznej czekolady. Mniam! Ma już swoje lata i choruje na nogi, więc wozimy go na spacery windą. Mama mówi, że ma reumatyzm, jak dziadek. I to już wszyscy z mieszkania numer 8 w domu Na Bateryjce 1.

Powstaje Tajny Klub Superdziewczyn

To był całkiem zwykły dzień. Dzień jak co dzień w naszej zerówce przy szkole podstawowej na ulicy Zielonej. Od początku roku szkolnego nie jesteśmy już przedszkolakami! Przeprowadziliśmy się do szkoły i chociaż mamy osobne wejście, inne niż uczniowie, to już jesteśmy w szkole! I nasza grupa nie nazywa się Żuczki albo Karaluszki czy Okrągłe Brzuszki. My jesteśmy zerówką, a w godle mamy delfiny. Dumne i energiczne delfiny. Lubimy sport, słońce i przygody. Ale najbardziej kochamy zagadki i tajemnice. Może z wyjątkiem Alana. On kocha wygłupy i bójki.

Tego ranka Alan, zamiast szczypać Michasia albo zaglądać dziewczynom pod spódnice, zwołał nas na naradę:

– Hej, mięczaki! Wszyscy na start!

Zeszliśmy się więc w strefie zabawek. Pierwsza przybiegła Pola, która jak cień podąża za nim wszędzie. Dalej Lenka z fryzurą księżniczki. Przyszła też Bianka, chociaż to dziwne, bo zwykle wszystkiego się boi.

Filip i Iwo. Jak zawsze nierozłączni. Michaś trzymał się z dala, to jasne, Alan znowu mu nie odpuści.

Z wrzaskiem wbiegli Maks i Wiktor ze świetlnymi mieczami – w poniedziałki można było przynosić do zerówki własne zabawki. Niechętnie dołączyła Aniela, moja najlepsza koleżanka. Nie cierpi spódnic i nigdy nie chciała zostać księżniczką. No i ja.

– Słuchajcie! Zaczynamy gwiezdne wojny! – ogłosił Alan.

Lenka i Bianka zaraz zaczęły się przekrzykiwać:

– Dzisiaj to ja będę księżniczką! – zawołała Bianka.

– Właśnie że ja! Ja! – odpowiedziała jej Lenka, potrząsając warkoczami.

Zazdrościłam jej. Naprawdę wyglądała dzisiaj jak księżniczka Leia. Od rana dumnie pokazywała warkocze skręcone wokół głowy jak obwarzanki.

Alan spojrzał na nas, dziewczyny, z góry.

– Gwiezdne wojny są dla dzieciaków! – oświadczył.

Miny nam zrzedły. Jako to? Gwiezdne wojny były naszą ulubioną zabawą, odkąd znaleźliśmy się w zerówce! Alan zwykle był Luke’em Skywalkerem, a my, dziewczyny, na zmianę grałyśmy rolę księżniczki Lei.

Alan powiedział tajemniczo:

– Będziemy mieli swój tajny klub. – Rozejrzał się po sali, aby się upewnić, czy pani jest odpowiednio daleko. – Mówię wam, tajny klub to supersprawa – dodał, ściszając głos.

Pani siedziała zamyślona przy oknie. Wycinała litery alfabetu z czerwonej tektury. Dzisiaj mieliśmy poznać literę P.

– Po co nam jakiś klub? – zapytał Filip. – Ja wolę gwiezdne wojny. Są super!

– Ja też, ja też! – chłopaki zakrzyczeli Alana i, gotowi do walki, skrzyżowali świetlne miecze.

– Dobra – zgodził się Alan. – Ale dzisiaj bawimy się bez dziewczyn!

– To niesprawiedliwe! – zawołałam i tupnęłam nogą.

– Jak nie, to nie! – Nadąsana Lenka odwróciła się na pięcie i usiadła przy stole.

Wkrótce potem zgromadziłyśmy się tam wszystkie i zabrałyśmy się za dziewczyńskie zajęcia. Rysowałyśmy i wycinałyśmy, ale każda z nas łypała z zazdrością na chłopaków i patrzyła, jak walczą.

– Nuda. – Aniela ziewnęła.

Nagle coś mi zaświtało w głowie: „Tajny klub? Alan miał świetny pomysł!”.

– Posłuchajcie – wyszeptałam. – Mam supermyśl! – Dziewczyny skupiły się ciasno nade mną. – My też założymy klub. Klub tylko dla dziewczyn – rzekłam uroczyście.

– Czy w tym klubie będziemy bawić się w gwiezdne wojny? – zapytała Lenka cienkim głosem.

– Wiesz, Emi, to fajny pomysł, ale kto będzie szefem? – zastanowiła się Bianka i dodała: – Szefem zawsze jest chłopak. Mój tata jest szefem i mówi, że kobieta-szef to katastrofa.

– Moja mama też jest szefem! – oświadczyłam. – I daje sobie radę!

Ale chyba żadna z nich już mnie nie słyszała, bo przekrzykiwały się wzajemnie.

– Może Alan zgodzi się zostać szefem naszego klubu? – piszczała Pola.

– Albo jakiś inny chłopak! – wtórowała jej Bianka.

– Chłopak nie będzie nami rządził – twardo odpowiedziała Aniela. – To klub dla dziewczyn!

– Tajny Klub Superdziewczyn – dodałam szybko.

I wtedy Bianka oświadczyła:

– Ja chcę być szefem. Tata nauczy mnie rządzić.

Umilkłyśmy wszystkie i popatrzyłyśmy na nią. Pierwsza odezwała się Aniela:

– Ty?! – Przewróciła oczami. – Szefem Tajnego Klubu? A kto boi się much, robali i kotów? I skarży pani? Chyba rozumiesz, że szef powinien być… hm… nieco bardziej odpowiedzialny.

Aniela spojrzała na nas wyczekująco, a kiedy żadna z nas nie zabrała głosu, zwróciła się do mnie:

– Ty, Emi! Ty będziesz najlepszym szefem. W końcu to twój pomysł. Głosujemy!

– Nieprawda. To Alan wymyślił tajny klub! – zaperzyła się Pola, ale ucichła, bo Aniela posłała jej swoje najgroźniejsze spojrzenie.

No i rozpoczęło się głosowanie. Trochę się bałam, że przepadnę. Ale po chwili każda podniosła rękę na znak, że jest za mną. Bianka też. I tak pierwszy raz w życiu zostałam wybrana na szefową. Szefową Tajnego Klubu Superdziewczyn. Jednogłośnie!

– Będziesz superszefem! – Aniela klepnęła mnie w plecy.

– Klub Superdziewczyn! To jest świetny pomysł! – Byłam już tego pewna. Ogłosiłam uroczyście: – Nigdy więcej nudy! Nigdy więcej siedzenia w kącie! Nigdy więcej czekania na rolę wymyśloną przez Alana! Jesteśmy superdziewczynami!

– A co właściwie będziemy robić w klubie? – zapiszczała Lena.

– Będziemy miały swoje tajemnice. I tajną bazę – odpowiedziała szybko Aniela.

– Znajdziemy sobie misję – dodałam. – Założymy Tajne Dzienniki.

– No i będziemy jak prawdziwe damy. Niedostępne!

– Niedostępne? – Zdziwiona Bianka odwróciła się na pięcie. – Zapytam panią.

Zatrzymałam ją.

– W Tajnym Klubie Superdziewczyn nie zdradzamy sekretów obcym.

Bianka wykrzywiła się, jakby miała się rozbeczeć.

– Beks też nie przyjmujemy – zauważyła Aniela. – Mów dalej, Emi – zwróciła się do mnie.

– Moja mama uważa, że kobieta powinna być tajemnicza i niedostępna – wyjaśniałam dziewczynom. – Na przykład, jeśli chłopak zechce wziąć was za rękę, to wcale nie musicie się na to godzić – tłumaczyłam.

– Nawet jeśli to Alan? – zdziwiła się Pola.

Aniela przewróciła oczami.

– Polka! – wrzasnęła. – Myśl, główko! Alan jest nieznośny!

– Ale ja go bardzo lubię – zapiszczała Pola.

Nie przerywałam swojego wykładu:

– Chłopaki powinni przepuszczać nas w drzwiach.

Dziewczyny patrzyły na mnie z podziwem.

– Jesteś ekspertem! – odezwała się nagle Bianka. – Ale czy damy sobie radę?

Nie miałam co do tego wątpliwości. Czułam, że będziemy prawdziwym Tajnym Klubem Superdziewczyn.

I nagle przypomniałam sobie moją sprzeczkę z mamą na temat księżniczki i żaby i chociaż wtedy się z nią nie zgadzałam, to teraz zawołałam:

– Nawet z żaby może wyrosnąć księżniczka! Tak będzie z nami!

Chciałam powiedzieć jeszcze więcej o planach klubu, ale wtedy pani klasnęła w dłonie i oznajmiła:

– Dzieciaki! Wszyscy do koła. Zaczynamy zajęcia!

– Kiedy dostaniemy odznaki? – zaczepiła mnie Aniela, gdy przepychałyśmy się do przodu.

„No tak. Odznaki muszą być” – pomyślałam, a głośno powiedziałam: – Praca domowa. Na jutro każda z nas zrobi projekt odznaki. A teraz musimy się rozdzielić. Już nie możemy siedzieć razem, wszyscy się domyślą, że coś knujemy.

Usiadłyśmy w różnych miejscach koła, aby odsunąć od siebie podejrzenia. Tylko pani patrzyła na nas uważnie i uśmiechała się zagadkowo.

Po południu, kiedy wszystkie dzieciaki poszły już do domu, a mama jak zwykle się spóźniała, narysowałam projekt odznaki klubu i ukryłam go głęboko w kieszeni.

– Wiesz, mamo – zagadnęłam ją, gdy już wreszcie byłyśmy w drodze do domu. – Jak spełnisz pewne warunki, to może przyjmiemy cię do Tajnego Klubu Superdziewczyn.

– Tak, Emiś, tak… Tajny Klub… – zamruczała mama, podśpiewując w rytm jakiejś piosenki „czili”, którą nadawało radio. A ja właśnie wyjawiłam jej wielką tajemnicę! Tajemnicę powstania Tajnego Klubu Superdziewczyn!

„Człowiek nie może liczyć na zainteresowanie. Nawet własnej mamy! – Skrzywiłam się w myślach. – Jeszcze usłyszy o Tajnym Klubie Superdziewczyn!”.

Pan ekolog przedstawia Kolumba

Pan ekolog odwiedza naszą zerówkę co dwa tygodnie. Zawsze nosi te same wysokie kalosze i kamizelę z mnóstwem kieszeni. W kieszeniach ma same skarby. Sznurki, scyzoryki, spinacze, a nawet lupę! No i uśmiecha się bardzo miło do naszej pani.

Kiedy pan ekolog nagada się już z panią, rozpoczyna zajęcia, na których poznajemy rośliny i zwierzęta. Alan uważa, że to okropne nudy. Nie zgadzam się z nim. Uwielbiam zwierzęta. Kozy, koty, psy. Pan Kacper, bo tak nazywa się pan ekolog, mieszka na farmie za miastem i ma mnóstwo zwierząt. Trzy koty i cztery psy, które znalazł w okolicy i przygarnął. Poza tym są tam jeszcze kozy, kury, kaczki i nawet jedna świnia.

Chciałabym mieć kota albo psa, albo chociaż szczurka. Bawiłabym się z nimi przez cały czas. Mama jest innego zdania. Uważa, że i tak często przychodzi do nas Czekolada i zostawia w mieszkaniu kilogramy kłaków. Dlatego w naszym domu nie ma zwierząt.

Dzisiaj zajęcia ekologiczne rozpoczęły się przed podwieczorkiem. Dobrze, że już zdążyliśmy zjeść obiad (mniam, były pulpety, moje ulubione, do tego makaron w sosie pomidorowym!). Dobrze też, że wybrałyśmy już odznakę dla Tajnego Klubu Superdziewczyn. Każda z nas pokazała swój projekt. Wygrała odznaka Bianki – na białej tarczy wielka, zielona litera S, a po bokach superbuty na obcasach. Bardzo dziewczyńska! Tak naprawdę wcale mnie to nie ucieszyło. Byłam zła, że dziewczyny wybrały odznakę Bianki. Po pierwsze, dlatego, że ona wszystko wypapla rodzicom i pani… a wtedy nasz klub przestanie być tajny. A po drugie, moja odznaka była tak samo fajna. A nawet fajniejsza. Wybór dziewczyn nie był do końca sprawiedliwy. Ale nie miałam wyjścia – musiałam przyjąć, że od dziś to odznaka Bianki, nie moja, będzie jedynym i oficjalnym symbolem Tajnego Klubu Superdziewczyn. Odrysowałyśmy w tajemnicy odznaki, żeby każda z nas miała taką samą. A potem wkroczył pan ekolog.

Dzisiaj przywiózł dwie klatki. W pierwszej klatce był gołąb. Taki zwykły, szary.

– I co jest ciekawego w takim gołębiu? – prychnął Alan.