Dzieła rozebrane - Daniel Passent - ebook

Dzieła rozebrane ebook

Daniel Passent

3,2

Opis

Skrząca się humorem kontynuacja bestselleru „Passa”. Tym razem Daniel Passent opowiada o swoich najsławniejszy felietonach, kulisach ich powstawania, ich bohaterach, epoce. Nad swoimi tekstami pochyla się z Janem Wróblem, felietonistą młodszym o pokolenie, jednak z równie ciętym, jak Passent, poczuciem humoru. Kto wygra ten pojedynek? Passent czy Wróbel?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (19 ocen)
3
5
6
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Daniel Passent, Czerwone i Czarne

Projekt graficzny FRYCZ I WICHA

Zdjęcie na okładce Michał Mutor/Agencja Gazeta

Redaktor prowadzący Katarzyna Litwińczuk

Korekta i indeks nazwisk Małgorzata Ablewska, Katarzyna Szol

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwone i Czarne sp. z o.o. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa

Druk i oprawa Drukarnia Colonel ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 16 30-532 Kraków

Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki

JEDNA TRZECIA BOHATERA

Pierwszy felieton – że się pan nadął jak balon. Dla mnie radość.

Radość?

Bo parę lat temu jeden z pańskich kolegów z „Polityki” napisał tak o mnie. Że się jak balon nadąłem.

To pan jest jednym z tych, którzy całe życie pamiętają, co o nich „napisali w gazecie”? Tkwi to w nich jak odłamek i do śmierci to pokazują: „tu, o tu mnie obsmarowali”. Ten felieton o nadęciu faktycznie nadaje się na otwarcie, bo felieton nie znosi koturnów, to zaprzeczenie nadęcia.

Oczymże pisać na warszawskim bruku, żeby na nim nie wylądować?

Felietonem sprzed dwóch tygodni poczuły się obrażone cztery osoby, z tego dwie telefonowały do Rakowskiego, którego widocznie uważają za chłopca do bicia. Ten zaś natarł mi uszu; teraz nie tylko mam nos duży, ale i uszy spuchnięte. Cóż za obyczaje?! Zamiast mnie po tyłku nałożyć – do wychowawcy dzwonią, bo u nas nawet byka po czterdziestce traktuje się jak dziecko, i trzeba je wychowywać. „Nasza inteligencja jest pacyfistyczna, wolnomyślna, wygadana, encyklopedyczna, ciekawska i anarchistyczna” – pisał Ignacy Fik, ale zapomniał dodać, że jest obrażalska.

Jak gdyby nie dość było rozwagi, delikatności i oględności, to jeszcze nazwisk się nie wymienia, taka zapanowała grzeczność. Czytam felieton Toeplitza – mistrza naszego gatunku, o którym mówiono „cudowne dziecko”, kiedy do mnie (bo o mnie nikt tak nie mówił) zwracano się per smarkaczu – felieton o tym, że może ludzie nie chodzą na filmy niektórych reżyserów, bo są złe, a na filmy innych wolą, bo są dobre i do końca niewyeksploatowane, że filmy złe są produkowane zwłaszcza przez „zespół filmowy w Łodzi”, i nie pada ani jedno nazwisko filmowca, ani też nazwa żadnego zespołu.

Jedynym człowiekiem, z którego można się śmiać, którego można kopać, gryźć i nim pomiatać, jest niejaki Passent i jemu też dziś nałożę po ryju. „Doszło do tego, panowie, że muszę z braku przeciwników sam ze sobą dyskutować” – jak pisał Antoni Słonimski.

Otóż ta bulwa nadęta z Polityki, ta rzodkiewka z wierzchu biało-czerwona, a w środku sparciała, ten balon nadmuchany nie helem, nie powietrzem nawet, ale próżnią wypełniony, od pewnego czasu obnosiła się z ogłoszeniem, które ukazało się w prasie 19 czerwca: „W dniu 30 czerwca 1980 w Instytucie Badań Literackich PAN w Sali 103 o godz. 12.30 odbędzie się publiczna obrona rozprawy doktorskiej mgra Piotra Stasińskiego «Poetyka i pragmatyka felietonu w polskiej prasie» (…) ilustrowana analizami trzech jego realizacji: albumy fotograficzne Kazimierza Chłędowskiego, kroniki tygodniowe Antoniego Słonimskiego i felietony Daniela Passenta z Polityki. Promotor: doc. dr hab. Janusz Sławiński…”.

Zamiast spalić się ze wstydu, że jest świnką morską, psem Pawłowa, gorzej – Łajką literacką (która lepiej, żeby nie wróciła na ziemię), ten buc, z właściwą sobie hucpą, zajechał przed Pałac Staszica kosztowną limuzyną (wiadomo, za czyje pieniądze kupiona), nie odkłonił się Mikołajowi Kopernikowi, bądź co bądź naszemu największemu uczonemu, którego teorii nie śmieją podważyć nawet najbardziej niechętne nam ośrodki dywersyjne, zbezcześcił świątynię nauki, przekraczając jej drzwi frontowe, wcale nie dla niego przeznaczone, nie podał ręki popiersiu Stanisława Staszica, tylko udał się wprost do sali 103, żeby usiąść w prezydium, dokąd go nikt nie prosił i gdzie nawet taki spryciarz jak on się nie zmieścił, ponieważ obok prof. Żółkiewskiego trudno się zmieścić.

Usiadł obrażony pośród publiczności, której się nawet nie ukłonił, wpatrując się cały czas w portret Tadeusza Kotarbińskiego, a i głowę dam, że albo myślał, że lepiej by namalował, albo sam korzystniej by w tym miejscu wyglądał. Nie mogąc jednak pogodzić się z tym, że ktoś może wziąć go za zwykłego słuchacza, zaczął odbierać ludziom kwiaty przyniesione dla Piotra Stasińskiego, kiedy ten z magisterskiej larwy pofrunie doktorskim motylem, skromnie nieraz, ale z głębi serca kupione storczyki (primo voto orchidee), które splecione następnie w wieniec własnoręcznie założył na swój pusty łeb, a co się nie nadawało, to deptał, a deptał tak zajadle, jak zazwyczaj depce ludzi, aż litościwa teściowa magistra (wówczas jeszcze) musiała wyprowadzić jego nieletnią dziecinę, żeby pobawiła się z koryfeuszami nauki w kuluarach.

Na tym tle zachowanie Kazimierza Chłędowskiego i trzeba przyznać, że mimo wszystkich zastrzeżeń również Antoniego Słonimskiego, nie budziło zastrzeżeń. Chłędowski, były urzędnik namiestnictwa lwowskiego, który pisał felietony sto lat temu, kiedy Passent ledwo robił pod siebie, ale jeszcze pod siebie nie pisał, i Słonimski, który bądź co bądź sfinansował przewrót majowy, pożyczając Wieniawie na taksówkę, mieli na tyle kindersztuby, żeby się nie pchać między uczonych, skoro obaj nie byli magistrami.

Felietonista Polityki natomiast o istnieniu Chłędowskiego nigdy nie słyszał, a zachowywał się tak, jak gdyby każde jego zdanie umiał na pamięć, zwłaszcza: „Kąsaliście wy, panie hrabio, trzeba i was troszeczkę pokąsać”, i dlatego telefon Rakowskiego zadzwonił dwa razy. Chłędowski, który „fotografował” ludzi, a nie system, gdyż system wówczas był nie nasz – tylko zaborczy, powinien był wbić szczeniakowi do głowy swoją maksymę retuszera, którą miał krótką: „Lepiej obielić aniżeli zaczernić”, i dlatego telefon w redakcji Kraju u Adama ks. Sapiehy nigdy nie dzwonił, chociaż Bell i Popow już kombinowali, a Marconi nawet wykombinował sobie wkrótce Nagrodę Nobla za to właśnie, przez co dziś telefonują obrażeni do MFR.

Podczas uroczystości Passent naruszył nie tylko wszelkie reguły dobrego wychowania, ale i prawa fizyki, zaczął bowiem przez swą próżność unosić się w górę „wciąż wyżej i wyżej, i wyżej”, jak w zapomnianej dziś piosence lotników, ilekroć w rozprawie doktorskiej padały takie nazwiska, jak Prus, Świętochowski, Dostojewski, Tuwim, a nawet Urban, bo już mu było wszystko jedno z tego nadęcia, z tej rozedmy, z tego spurchawienia, tak że nawet nie dotarło doń nazwisko Gogola, autora bądź co bądź znacznego, a wymienionego w związku z opowiadaniem Passenta „Cyceron” (Polityka 1976).

Unosząc się tak wysoko, cwaniak ten udawał, że nie słyszy, iż felieton cofa się obecnie od inteligenckiej walki światopoglądowej do niepoważnej formy mieszczącej aktualne variété, on zaś stosuje dwupiętrową ironię i jest autosatyrycznym kpiarzem, że rozdział o Słonimskim nie bez powodu jest najdłuższy i ma trzy razy tyle przypisów co rozdział o felietoniście Polityki (zaledwie 50), a przede wszystkim całą plejadę prostych skądinąd terminów, dla nieuka jednak niedostępnych, jak: modalność, nadadresat, lektura nielinearna, instytucjonalizacja retoryki kontekstu, satyra prewencyjna, aposiopesis, zabawa autoteliczna, uwewnętrzniona pragmatyka felietonu, polemika implicytna, realistyczne i perswazyjne „my” Słonimskiego, tytuł oksymoroniczny, totum pro parte i pars pro toto, bo chociaż załatwił sobie niejeden wyjazd, to do łaciny nigdy go nie wysłali.

Przekłuta lancetem nauki, jedna trzecia bohatera pracy doktorskiej zaczęła opadać na salę, która słyszała syk, z jakim uchodziła zeń spieniona żółć, jad i szumowina wszelaka. Spadł jednak znów na cztery łapy (które mu w końcu ktoś przetrąci), w sam raz – choć niby przypadkowo – kiedy recenzenci mówili, że jest to praca wybitna, pierwsze w polskim literaturoznawstwie dzieło o felietonie, i to w dodatku na przykładach wybitnych przedstawicieli gatunku. W tym miejscu, za pozwoleniem, doszło do gorszącego incydentu, ponieważ felietonista Polityki zakłócił przebieg obrad, przedzierając się do prezydium, żeby ucałować prof. Michała Głowińskiego, który to powiedział, po gospodarsku, prosto w usta, i było w tym nawet coś pocieszającego, że i ten szakal zdolny jest do odruchu ludzkiego. Inny profesor wzywał nadaremnie milicję, która nie przybyła dzięki znajomościom Passenta w aparacie ścigania i której niespecjalnie zależy na ochronie Głowińskiego. Zawarł te znajomości z MO w trakcie odsiadywania długoletnich, a jakże zasłużonych wyroków, m.in. za gwałt, podczas którego zginął w dodatku kożuch, i za Powiatowy Ośrodek Maszynowy, będący inwestycją wiodącą w województwie ciechanowskim.

Na zakończenie obrony goście udali się na najwyższe piętro Pałacu Staszica celem skonsumowania lampki wina, gdzie zastali jedynie okruchy po ciasteczkach i puste szkło, opróżnione przez nieznanego sprawcę. Felietonista Polityki tymczasem, udając Greka, odepchnął ojca, matkę, teściową i dziecko doktoranta, wdrapał się na profesora Żółkiewskiego, żeby jako pierwszy złożyć zasłużone, zwłaszcza ze swojego punktu widzenia, gratulacje. A że miał gębę pełną ciasteczek, dr Stasiński uprzedził go, że ma nadzieję na ogłoszenie swojej pracy drukiem, ale bez rozdziału o Passencie, który nie przejdzie, i dlatego dopisze rozdział o Nowaczyńskim. Założę się, że teraz felietonista Polityki dyskontuje i ten policzek, paradując bezwstydnie po Nowym Świecie jako ofiara endecji i udając niewiniątko z każdej budki telefonuje do Rakowskiego. Ale tam jest stale zajęte, ponieważ felietonem sprzed dwóch tygodni poczuły się obrażone i da capo…

12 lipca 1980 r.

* * *

Nie boi się pan dzisiaj takiej dawki autoironii? Zakłada ona inteligencję nie tylko piszącego, ale i odbiorcy. Różnie się dzisiaj o tej drugiej mówi.

Im mocniejszy się czuję jako autor, tym swobodniej mogę się sam smagać, wiem, że mi to nie zaszkodzi, tylko pomoże. Głupoty niektórych czytelników nie można przeszacować. Napisałem kiedyś felieton o tym, że Gustaw Holoubek kupił Magdę Zawadzką, ofiarując za nią malowaną ludową szafę. I pojawiły się pretensje – a po co zaraz o tym pisać? Jednak z felietonem jest dzisiaj tak, że czyta go ten, kto chce i kto szuka w felietonach felietonu. Dawniej autoironia była chyba znakiem rozpoznawczym pewnego środowiska, powiedzmy STS-u, Kabaretu Starszych Panów. Środowiskowa zabawa.

Ale napisał pan, że inteligencja jest obrażalska. Była i jest?

Była i jest. Spotykam ludzi, którzy pamiętają, co napisałem o nich trzydzieści, czterdzieści lat temu. Noszą to w sercu. Feliks Falk ma do mnie pretensję (słuszną!), że w pewnym tekście nie wymieniłem go wśród wybitnych osób, z którymi chodziłem do szkoły. A polemiki? Skrytykuje pan kogoś, to zaraz usłyszy, że przeprowadził „histeryczny, furiacki atak”. Andrzej Wajda się nie obraża, tłumaczył mi kiedyś, że recenzje ze swoich filmów ma zamiar czytać na emeryturze, jak już nie będzie kręcił filmów. Atakują go nawet dzisiaj, niedawno Krzysztof Kłopotowski…

Atakuje?

Krytykuje. Ale tak jakoś atakująco, nienawistnie, obsesyjnie. Kłopotowski chce na plecach Wajdy wjechać do raju. Nie wie, że już jest w piekle, polskim piekle. Rozumiem, że można kogoś zaatakować, skrytykować, potępić, ale ile razy? To jakaś obsesja!

NIEPOTRZEBNY JUBILEUSZ

Mnóstwo jest w pana felietonach odwołań do dorobku tak poważnego, że aż dech zapiera. Forma lekka, a tu nagle Schumpeter, Mill, Tocqueville…

To trochę dlatego, że jakieś wykształcenie przecież otrzymałem i chciałem się nim popisać. Aczkolwiek również dlatego, że stosowałem fortel. Przygotowywałem się do pisania felietonu.

Rany boskie!

Tak, tak, odrabiałem pracę domową. W rezultacie te felietony, do których się szczególnie przygotowywałem, powstały na poziomie dużo wyższym, niż ja sam reprezentuję. Kiedy czytam tamte teksty po latach, myślę, że są lepsze od ich autora. Cytuję Woltera, a niechby tak mnie pan zapytał, co myślał na podobny temat Rousseau…

A wtedy…

A wtedy musiałbym sprawdzić.

A ja myślałem, że dojdzie do co najmniej manipulacji.

No właśnie do niej by doszło.

Felieton o Wolterze jest o panu, tak nawiasem mówiąc.

Pan kpi czy o drogę pyta? Myślę, że to jest popis erudycyjny, ale tylko o Wolterze.

Lekkość, dowcip, trafność, waga spraw poruszanych pod pozorem żartu, ironia, rola historyczna ni to opozycjonisty, ni to przyjaciela królów, światły i niezależny umysł. O Passencie…

Jeżeli tak, to podświadomie. Wolter miał cechy, które felietoniście muszą imponować. Pisząc o nim, chciałem jednak imponować swoją wiedzą na jego temat, napisać jak najlepszy felieton. Nieźle się napracowałem. Skromny nie jestem, ale taka grzeszna myśl, że jestem reinkarnacją Woltera, nie przyszła mi do głowy.

Dwóchsetlecie śmierci Woltera minęło w atmosferze godności i spokoju, bez zbędnych obchodów. Po pierwsze, po co obchodzić coś, co mało kogo obchodzi? Po drugie, dosyć hałasował za życia, żeby jeszcze był szum po śmierci. Nie żył już, a tłum jeszcze wiwatował przed jego domem, nie wiedząc, że w środku leży trup. Szaleć dla kogoś, kto już ostygł?

Piszę o Wolterze, ponieważ był dziennikarzem. Może się komuś nie podobać, że bierzemy sobie takiego patrona, ale faktem jest, że Wolter nie ostał się ani jako filozof, ani jako poeta, a także nie jako dramaturg czy uczony. Ostał się natomiast jako człowiek, który wszystko komentuje, walczy, angażuje się, a swoje drwiny, kpiny i szyderstwa kieruje dokładnie tam, gdzie chce. Nie ma nic złego w tym, że szydził, ważne z kogo i z czego szydził, a szydził z absolutyzmu Ludwików, z intryg kardynałów, z ciemnoty pasterzy i ich owieczek, czyli z tego, co Francję hamowało.

Publicystą pozostał aż do śmierci, gdyż jeszcze nad grobem jako patriarcha Francuzów angażował się w obronę niewinnie połamanego kołem Jana Calasa. Więc chociaż jubileusz Woltera minął skromnie, my, dziennikarze, możemy go wspomnieć. „Większa część tej twórczości – pisał w jego biografii Maurois – są to jednak pamflety, broszury i dialogi, dzięki którym Woltera (...) można uznać za największego w świecie dziennikarza”. Również Lanson w książce „Wolter” pisze, że „był on niedyskretny jak współczesny dziennikarz”.

Sam będąc przysięgłym szydercą, zasłużył na to, żeby i z niego zakpić. A więc jako dziennikarz pracował w pojedynkę, był to wolny strzelec, pozbawiony zespołu i kierownictwa redakcji, które by nad nim czuwało. Zdaniem współczesnych był zdecydowanie za bardzo wolny i zdecydowanie za bardzo strzelcem. Pozbawiony drogowskazu – błądził. Jak słusznie zwraca uwagę Jerzy Adamski („Sekrety wieku Oświecenia”), nie wiadomo, czy to był właściwie monarchista, czy republikanin. Dopiero kiedy za jego utwory zabrał się Mickiewicz, który z bezczynności przełożył je na polski, nadał tym wierszom nieco bardziej postępowy charakter. Dlatego Mickiewicza czcimy, a Woltera mniej. Gramy go, po teatrach, owszem, ale nie będziemy budowali mu kapliczki.

Poza tym był oportunistą. Jest to ciemna karta zawodu dziennikarskiego. Dość mamy już dziennikarzy uczciwych, żebyśmy sobie zawracali głowę krętaczami. Każda jego sztuka – jak pisał Maurois – „była to mieszanina odrobiny odwagi z wielką ostrożnością”.

W naturze Woltera leżało niezadowolenie, walka, tym bardziej godna potępienia, że osobiście powodziło mu się dobrze. Pochodził z rodziny inteligenckiej i od wczesnej młodości grymasił. Posłany na naukę do jezuitów – nie został jezuitą, a nawet nienawidził swoich nauczycieli przez następne siedemdziesiąt lat, mimo że zawdzięczał im wprowadzenie w świat alfabetu, tabliczki mnożenia i katechizmu. Niczego pożytecznego studiować nie chciał, nawet prawa, nie imał się też stałej pracy etatowej. Z punktu widzenia prawa był pasożytem – wierszyki, komedyjki, facecje, epigramy, pamflety, a do roboty pójść nie chciał. Mając dwadzieścia lat, ten złoty młodzieniec był już ozdobą salonów, w kilka lat później był już na dworze, skąd pobierał rentę, choć – cwaniak – zdrów był jak ryba i dożył sędziwego wieku.

A mimo to narzekał, bo wszystko mu się nie podobało: Bóg, Honor i Ojczyzna – to dla niego nie istniało. Kardynałowie, duchowieństwo, wojsko, ministrowie, dwór, podatki – nic mu się nie podobało. „Mają stworzyć nowy podatek, ażeby mieć za co kupić koronki i materye dla panny Leszczyńskiej. Podobne to jest do małżeństwa słońca, które wywołuje szmer niezadowolenia wśród żab”. Jego ulubiony bohater, Kandyd, mówił, jak „przyjemnie wszystko krytykować, widzieć braki tam, gdzie inni ludzie widzą piękności”. Nawet jeśli pamiętamy, że krytykował z pozycji naonczas postępowych, torował drogę Oświeceniu i burżuazji, to jednak trudno kochać kogoś, kto kochać nie umie, trudno czcić tego, dla kogo nie ma nic świętego. Był to faktycznie paszkwilant i wesz kałamarzowa. Tylko człowiek, który nie ma za grosz instynktu państwowego, może włożyć w usta Kandyda okrzyk: „królowe do kloaki”, i to à propos królowej angielskiej, a więc w newralgicznej sprawie polityki zagranicznej. „To wieczny malkontent – mówi o pewnym dziennikarzu, a faktycznie o sobie – który zarabia mówieniem źle o każdej sztuce i każdej książce! Nienawidzi wszystkiego, co ma powodzenie, jak eunuchy nienawidzą ludzi z wigorem, i to jeden z owych płazów literackich żywiących się błotem i trucizną, zwykła wesz kałamarzowa”.

Jego zamiłowanie do szkalowania posunęło się do tego stopnia, że będąc w Holandii, utrzymywał stosunki z niejaką panią Dunoyer, która nie tylko była niebezpieczną protestantką, ale „utrzymywała się ze sprzedaży paszkwilów” (Maurois), i był nią zafascynowany, dopóki nie poznał jej córeczki, Pimpetty, na którą przerzucił swoje wysiłki.

Środowisko dziennikarskie nie ma powodów do dumy z Woltera, gdyż ta kanalia kpiła nawet z macierzyństwa! Gdyby w jego rączki trafił eksperyment z probówką, to Jan Paweł I miałby już trudny początek pontyfikatu. Oto jak pisał o porodzie z łona matki, która w dodatku była kobietą uczoną: „Tej nocy pani du Châtelet, pracując nad swoim Newtonem, uczuła małą potrzebę. Przywołała swą pokojówkę, która zaledwie zdołała nadstawić fartuch, ażeby pochwycić maleńką dziewczynkę, którą zaniesiono do kołyski”.

Gdyby to był człowiek, który zbłądził, uległ wpływom środowiska, można by nad nim pracować. Ale to był kpiarz z przekonania, z zamiłowania. „Krocz zawsze drogą prawdy, śmiejąc się szyderczo!” – to była jego maksyma.

I jeszcze jedno: stronił od prostych ludzi, nie był związany z ludem. Mało, że był z pochodzenia inteligentem i drobnomieszczaninem, to piął się wyżej, chciał być dużo-mieszczaninem, kochał pieniądze, nieobce były mu lichwa i interesy. Umysł stworzony rzekomo do celów wyższych, a wiedział, z której strony chleb jest posmarowany. Zaludniał sobą dwory i pałace nawet monarchów wrogich Francji, jako to Fryderyka II i Katarzyny Wielkiej. Był do kupienia, ale za duże pieniądze. Kiedy chciano mu wznieść pomnik za życia, czterej królowie ofiarowali datki: rosyjski, polski, duński i pruski, ale nie francuski. „Mam czterech królów, ale muszę jeszcze wygrać partię” – mówił nienasycony.

Dokąd zaprowadziła Woltera taka postawa? Gdzie mu się podobało? Oczywiście – za granicą. W kapitalizmie. Niestety feudalizm mu się nie podobał, a kapitalizm bardzo. Nawet fakt, że znalazł się tam nie z własnej woli, nie otworzył mu oczu. Wystarczyła byle Holandia, a już był zachwycony. Anglii nie mógł się nachwalić. Że tyle jest religii, iż żadna nie dominuje. Że nie ma stanów, a ludzie różnią się tylko posiadaną gotówką (to mu odpowiadało). Że Newton miał pogrzeb królewski. Istnieją poważne przesłanki, by sądzić, że gdyby w kwiecie wieku Woltera istniały Stany Zjednoczone, toby mu się podobały, ponieważ nigdy nie był wrażliwy na wyzysk, rasizm i niedolę ludzi prostych, natomiast imponowały mu interesy: bogactwo, bezbożność i brak poszanowania. Nie zawsze mając odwagę krytykować swój kraj otwarcie, uciekał się do aluzji. Oczerniał stosunki w Paryżu, pisząc o rzekomym Kaszmirze, który oczywiście mało kogo obchodził, zwłaszcza kiedy książkę spalono. Ostatecznie jednak przekonał się, do czego prowadzi zdrada. Fryderyk II powiedział, że wyciśnie z niego sok, a skórkę wyrzuci, i tak postąpił. Katarzyna chciała kupić tylko jego bibliotekę, a Józef II, będąc we Francji, nawet go nie odwiedził. Niech to będzie przestrogą dla naszych korespondentów zagranicznych.

Postawa jego spotkała się z niechętnym stosunkiem władz. Od wczesnej młodości zapoznał się z Bastylią i innymi osiągnięciami monarchii w dziedzinie penitencjarnej. Mimo to po wyjściu żartował dalej. Prosił, aby Jego Wysokość w przyszłości również troszczyła się o jego wyżywienie, natomiast o mieszkanie zadba sam.

Miał jeszcze jedną cechę, tak charakterystyczną dla szyderców, aluzjonistów oraz ironistów wszelkiej maści: był zarozumiały. „Uczyniłem w mojej epoce więcej niż Luter i Kalwin” – mówił. Albo: „Mam dość ich wiecznego powtarzania, że dwunastu ludzi wystarczyło, ażeby poprawić chrześcijaństwo, i mam ochotę dowieść im, że wystarczy jeden człowiek, aby je zniszczyć”.

Nic więc dziwnego, że pewien kardynał w jego powiastce, wykrzykuje: „Nie tylko zdradziłeś religię, ale i państwo”. To zresztą na ogół idzie w parze i za to spotkała Woltera zasłużona kara. Pogrzeb jego odbył się potajemnie, zwłoki bezczeszczono, pocięto na kawałki i rozkradano, ekshumowano, zakopywano i rozwłóczono po świecie. I my nie wracalibyśmy do tego szydercy, gdyby nie pewien fragment, który nam poświęcił: „Wolność pióra – pisał – wprowadzono w Anglii i w Polsce...”.

Na dowód, że miał rację, niniejszy wstrętny felieton mógł się ukazać i niech nam będzie odpuszczony.

9 września 1978 r.

JESTEM GŁĘBOKO ZOBOWIĄZANY

Kilka razy pojawia się w pana tekstach uznanie dla sitwy. Tak ten kraj wygląda – ten pomógł temu, ten tamtemu, a ów nie zaszkodził owemu, chociaż mógł. Przepraszam, ale gdzie w tym wszystkim potępienie nepotyzmu? Kolesiostwa?

Felieton o tym, ile ludziom zawdzięczam, był ewidentną krytyką poprzedniego systemu, w którym wszystko trzeba było załatwiać przez kogoś, prawie niczego nie można było po prostu kupić. Wszystko w tym felietonie było prawdą. Wszyscy zawdzięczaliśmy dużo innym ludziom.

Dużo?

Jak na tamte czasy dużo. A czasem i na dzisiejsze czasy. Pierwsze mieszkanko załatwił mi Dariusz Fikus. Dom, w którym mieszkam teraz, wybudowany został na działce, którą dostaliśmy z Agnieszką dzięki przydziałowi. Bez szczególnych znajomości. Prezes spółdzielni w ostatniej chwili dodał tylko: „No dobrze, ale kto zadzwoni w pana sprawie?”. Kogoś na szczęście znalazłem, kto z odpowiedniej wysokości zadzwonił do prezesa. „Kto zadzwoni w pańskiej sprawie?” – to było ulubione powiedzenie Andrzeja Krzysztofa Wróblewskiego, mojego przyjaciela. Bardzo dużo zawdzięczam różnym ludziom, także czytelnikom. Jeden z nich, inżynier Jan Walas, zaprosił mnie z rodziną do Algierii, gdzie pracował, obwiózł nas po Saharze, z przenośną lodówką w bagażniku… Spałem u Beduinów pod gołym niebem. Kiedy mieszkałem w Ameryce, inny czytelnik, Darek Wiatr, zaprosił nas do siebie, do San Francisco. W Polsce znajomym i nieznajomym zawdzięczaliśmy dużo radości, a także usług i dóbr konsumpcyjnych. Świat równoległy wobec świata oficjalnego.

Ale żeby aż taka afirmacja, było nie było, patologii?

Panie Janku, to była ironia.

Polska Ludowa czy pana tekst? Pytanie retoryczne.

Dziękuję żonie znanego tłumacza i intelektualisty za to, że zadzwoniła pod sobie tylko znany adres w Olsztynie i znalazła dla mnie zlewozmywak blaszany, nierdzewny, dwukomorowy, z ociekaczem z prawej strony. Zlewozmywaki takie były kiedyś łatwo dostępne – greckie, austriackie i polskie, ale rozwój budownictwa i remontów wyprzedzał rozwój wanien i zlewozmywaków. Jestem pani szczególnie zobowiązany i jeśli przyjdę po odbiór bez kwiatów, to okażę się ostatnim chamem.

Dziękuję pani znajomemu, a mnie absolutnie obcemu (do wczoraj), inżynierowi N. za to, że nie tylko kupił zlewozmywak, ale jadąc do stolicy, wziął go i przydźwigał własnymi rękoma. Wszystkim, którzy przyczynili się do tego sukcesu, składam tą drogą serdeczne podziękowania.

Dziękując kierowcy ciężarówki PGR w N. za to, że jadąc przez Przasnysz, zgodził się za mniej niż tysiąc złotych zabrać pianino, którego PKS z Warszawy nie chciał przewieźć legalnie za żadne pieniądze, ponieważ nie miałem niczego do przewiezienia do Przasnysza, a pustego kursu nawet za moje pieniądze wykonać nie wolno.

Dziękuję pani doktor od chorób kobiecych, znajomej mojej znajomej, za to, że kiedy mój lekarz był na urlopie, bez badania przepisała mi valium na uspokojenie. Jestem zobowiązany. Przy okazji dziękuję w imieniu drugiego męskiego pacjenta za zaświadczenie, iż nie może latać samolotem. On też jest zobowiązany.

Dziękuję pani magister farmacji, że zechciała przeoczyć pieczątkę ginekologa i sprzedała mi proszki.

Dziękuję uroczej pani Ewie, kierowniczce domu wczasowego na Wybrzeżu, za to, że kiedy nie było już mowy o kupieniu biletu kolejowego do Warszawy, pozwoliła mojemu dziecku przenocować jeszcze jedną noc, żeby mogło odjechać rano, choć był to okres przeznaczony na sprzątanie, a nie dla gości. Jestem naprawdę zobowiązany.

Dziękuję panu kierownikowi w Urzędzie Dzielnicowym za to, że kiedy zostałem okradziony, nie żądał nawet zaświadczenia z milicji, tylko uwierzył mi na słowo, nie kazał odtwarzać wszystkich ukradzionych dokumentów i tym samym uchylił decyzję złośliwej urzędniczki. Jestem panu, panie kierowniku, głęboko wdzięczny.

Dziękuję ślusarzowi i hydraulikowi z naszej spółdzielni mieszkaniowej, że choć nie było to wcale ich obowiązkiem, w każdym razie nie tego samego dnia, zgodzili się za 500 zł przyjść i załatać dziurę w cieknącym bojlerze. Tylko człowiek, któremu woda cieknie na podłogę, jest w stanie zrozumieć, jak głęboko jestem wdzięczny obu panom oraz ich palnikowi acetylenowemu.

Dziękuję pracownikom MPO, zwanym dawniej pracownikami asenizacyjnymi, że po przyjęciu wyznaczonej przez siebie kwoty na jajko wielkanocne przyjeżdżają już po śmieci raz na dwa tygodnie, co zbliża nas poważnie do częstotliwości, jaka widnieje w przepisach.

Dziękuję panu dyrektorowi stacji samochodowej, że mimo półtoramiesięcznego terminu napraw gwarancyjnych wczuł się w sytuację rodziny podmiejskiej dojeżdżającej i wykonał naprawę w ciągu trzech dni. Tylko człowiek, który dojeżdża do pracy i zaznał czaru czterech kółek, a później miał go być pozbawiony na prawie dwa miesiące, jest w stanie docenić moją wdzięczność.

Dziękuję pani ze sklepu monopolowego za to, że kiedy potrzebowałem sto gram spirytusu do zamoczenia truskawek przed smażeniem konfitur – powiedziała mi, gdzie i za jaką walutę go kupić.

Dziękuję nieznajomemu kierowcy stara za to, że zaczął holować mnie służbowym (jak sądzę) wozem w Borach Tucholskich, z dala od telefonizacji i urbanizacji. Tylko człowiek, którego samochód, pełen żony i dzieci, okazał się nagle kupą martwego złomu w najbardziej niepożądanym miejscu, będzie w stanie docenić moje zobowiązanie.

Dziękuję towarzyszom sztuki drukarskiej za to, że kiedy miałem dyżur uwinęli się prędzej niż zwykle z przygotowaniem Polityki do druku, dzięki czemu mogliśmy obejrzeć transmisję meczu Real Madryt – Benfica Lizbona. Tylko kibic, który podczas meczu musi siedzieć w pracy, doceni szczerość tych podziękowań. Dziękuję również w imieniu kolegi Janka monterowi telewizyjnemu za to, że mimo późnej pory i długich przedolimpijskich terminów zgodził się za niewygórowaną opłatą zajrzeć do jego telewizora. Na godzinę przed meczem żadna opłata nie jest wygórowana.

Dziękuję kasjerce teatru dla dzieci za to, że sprzedała mi bilety na dziś, choć przez telefon powiedziała, że miejsc nie ma. Kiedy jednak mimo to przyjechałem z Falenicy na ul. Różaną i kazałem dziecku ładnie prosić – bilety sprzedała, informując jednocześnie, że przez telefon ludzie zawracają głowę. Tylko człowiek, którego dziecko zamęcza, żeby pójść na „Lisa chytruska”, zrozumie, że czuję się naprawdę zobowiązany.

Dziękuję pani telefonistce z międzymiastowej za to, że nie odłożyła słuchawki, tylko wysłuchała wyjaśnienia, a następnie połączyła mnie z potrzebnym numerem. Tylko człowiek, który usiłował z cudzego telefonu dodzwonić się do międzymiastowej, zrozumie mój dług wdzięczności.

Dziękuję ajentowi budki „Rożen – szaszłyki – węgorze” z Trójmiasta za to, że obiecał mi sprzedać 60 dkg węgorza, jak będzie miał, i zobowiązania tego dotrzymał. Tylko gospodarz, który ma mieć gości i nie jest do tego przygotowany gastronomicznie, doceni moją wdzięczność, wyrażoną ustnie i finansowo.

Dziękuję dyrektorowi wydawnictwa za to, że odwołał się od niekorzystnej dla mnie decyzji władz nadrzędnych w sprawie włączenia mojej książki do planu wydawniczego. Dziękuję, że umówił się z drugim zawiadowcą stacji wydawniczej, który obiecał doczepić moją książkę do pociągu jadącego w kierunku stacji Publikacja. Jestem im obu szczerze zobowiązany.

Dziękuję docentowi doktorowi habilitowanemu za w sumie jednak pozytywną recenzję maszynopisu, „po usunięciu wymienionych usterek i przeróbce dwóch ostatnich rozdziałów”. Dziękuję tym bardziej spontanicznie, że docent podłożył mi kiedyś świnię i teraz – mając taką okazję – w ogóle się na mnie za to świństwo nie mścił. Jestem głęboko zobowiązany.

Dziękuję redakcjom, które od czasu do czasu podszczypuję w swoich felietonach, za to, że nie wprowadziły mimo to zakazu druku na swoich łamach moich tekstów. Tylko dziennikarz, który miał wstęp wzbroniony do niektórych redakcji, ponieważ z nimi polemizował, a tym samym zawężał krąg swoich potencjalnych chlebodawców – zrozumie, że nie żartuję, kiedy wyrażam wdzięczność.

Dziękuję mojej własnej redakcji, maszynistkom, gońcom, redaktorom, korektorom i przełożonym za to, że opublikują tę litanię. Kiedy patrzę na Was, nigdy nie zapominam, ile zawdzięczam dobrym ludziom. Tylko dziennikarz, któremu odrzucają co trzeci tekst, doceni, jak wiele zawdzięczamy tym, którzy drukują pozostałe dwa.

10 lipca 1976 r.

RYBI SZEPT

Wyjątkowo erudycyjny tekścik! Trudno mi sobie nawet wyobrazić, że ktoś zacząłby dzisiaj felieton od zdania: „Robert Hooker w wydanej ostatnio przez Państwowy Instytut Wydawniczy książce wprowadza podział na epitety klasowe i bezklasowe”. A oś tekstu to zestawienie ze sobą dwóch różnych badań nad kulturą robotniczą.

Wówczas felietonistami byli członkowie elity, świetnie wykształceni. Słonimski, Toeplitz, Kisielewski. Byłem w nich zapatrzony. A i czytelnicy byli przywiązani do poziomu pisma, stanowili wówczas intelektualną warstwę społeczeństwa. Oni już byli „kupieni”. Były to czasy, kiedy w tygodniku ukazywały się pamiętniki Ilji Erenburga i esej Sandauera o młodej poezji, podzielony na trzy odcinki. Dzisiaj już bym się bał napisać taki tekst. Dzisiaj można pisać tylko o gorących książkach.

W pana tekstach nie widać śladu sympatii do klasy robotniczej. Przypomnijmy – przez kilka dekad był pan piórem tygodnika ozdobionego na pierwszej stronie mottem: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”. A waszym wydawcą była RSW Prasa, koncern medialny Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Lubiłem socjalistów, ale tych od Towarzystwa Fabiańskiego.

Elita lewicowej inteligencji brytyjskiej.

Socjalizm, ale tweedowy. Klasy robotniczej w ogóle nie znałem. Chyba jedyny robotnik, jakiego znałem, to wzorowy murarz, którego poznałem w podróży służbowej do Wilna. Wszystkie urlopy poświęcał na naprawianie muru kremlowskiego. Podczas mojej wizyty w jego domu tak się rozkrochmalił, że wyjął z szafy i pokazał z dumą parę jugosłowiańskich butów. Chował je dla syna, jak wróci z wojska… W Polsce znałem ludzi, którzy przychodzili coś nam reperować.

Fachowcy z PRL. W wolnym tłumaczeniu – jeźdźcy Apokalipsy.

Rzeczywiście nie znałem robotników. Czerpałem o nich wiedzę od reporterów Polityki, jak Hanna Krall, Zygmunt Szeliga czy Andrzej Krzysztof Wróblewski. Mnie nie ciągnęło w tamtą stronę. Była to strona bardzo egzotyczna. Dobrze się czułem wśród inteligentów, a nie w PKP czy w PKS.

Jak to się wtedy mówiło: „inteligentów pracujących”.

Dziwoląg słownictwa peerelowskiego. Inteligent to ktoś używający swojego wykształcenia w pracy.

Proszę pana redaktora, klasa robotnicza stanowiła przewodnią siłę narodu, a nie inteligencja, chociażby nie wiem jak ciężko pracująca.

Pamiętam to nieco inaczej. Władzy bardzo zależało na poparciu właśnie dziennikarzy, pisarzy, artystów, inżynierów. W każdym razie Polityka była pismem inteligencji i dla inteligencji, chociaż czytelników miała pewno w różnych siłach społecznych, i tych przodujących, i tych nieprzodujących. Takie były wówczas tygodniki – Przegląd Kulturalny, Nowa Kultura, Kultura, Życie Literackie, Tygodnik Powszechny, Polityka – ja jestem z tamtych czasów. To były czasy świetności felietonów – pomimo, a może z powodu cenzury.

Richard Hoggart w wydanej ostatnio przez PIW książce Spojrzenie na kulturę robotnicząw Anglii wprowadza podział na epitety klasowe i bezklasowe. Określenie „bombowe” nie jest własnością żadnej klasy, może być używane przez młodzież różnych środowisk, jest stosunkowo nowe i rozpowszechnione przez środki masowego przekazu. Natomiast nazwa „hipokrytka” (przód bluzki, który ma udawać całą bluzkę) jest pochodzenia robotniczego i w sposób oczywisty wskazuje „istnienie naturalnego instynktu moralnego”. Autor, profesor anglistyki, a od pewnego czasu zastępca dyrektora generalnego UNESCO, napisał swoją książkę z sympatią dla klasy robotniczej i jej kultury, co widać nawet w takim szczególe jak interpretacja słowa „hipokrytka”.

Hoggart przytacza kilka powiedzeń, które jego zdaniem są autentycznie robotnicze, jędrne, rubaszne, a jednocześnie w dobrym tonie: „Nie brakuje kawałka z napoczętego ciasta” (na temat łatwości w nawiązywaniu stosunków przez niektóre zamężne kobiety), „Pieca nie otwiera się dla jednego bochenka” (do kobiety, która oczekuje pierwszego dziecka i zapowiada, że więcej nie będzie miała), „Głód jest najlepszą przyprawą” i inne.

Z kolei przeprowadza autor analizę stereotypu robotniczego w literaturze, od ubolewania: „Jacyż byliby wspaniali, gdyby tylko…”, do pochwały: „Jacyż są wspaniali, po prostu dlatego, że…”; ludzie prości w takich książkach cieszą się na ogół dobrym zdrowiem, krzepą, niewyparzonym językiem, są chropowaci i nieoszlifowani, klną, używają w kółko kilku tych samych słów, nie odznaczają się subtelnością manier ani intelektu, choć w gruncie rzeczy mają dobre serca, zdrowe odruchy i stoją mocno na ziemi.

W naszej literaturze współczesnej, a zwłaszcza w reportażu, spotyka się liczne próby naśladownictwa języka robotniczego i półinteligenckiego, przy czym zabiegiem stosowanym ze szczególnym upodobaniem jest konstruowanie zdań z czasownikiem bądź orzeczeniem na końcu. Autorzy sądzą, że tak mówią ludzie prości. W natrętnie stylizowanej powieści Daniela Bargiełowskiego „Tropem krętym, fałszywym” tak zbudowane jest co drugie zdanie. „Dźwięk syreny w dół leci i w charkocie zapada”. „…gapią się we wrota jasnym chemolakiem świecące”. „Więc się tylko rozsunęli na boki, drzwi otworzyć słusznie skoczyli…”. „Z rok już nie siedział w tym kurwidołku zaplutym, albo może i więcej, i czort wie, co go dziś podkusiło, żeby nagle moczyć wąsa w pilznerze i ból z serca przed szwagrem, Pawełczukiem Antonem, wyrzucać”. „…wrzuca Witerek ot tak, żeby tylko ten dyskurs w monotonny monolog się nie przemienił”.

Chcąc lepiej wprowadzić nas w egzotyczne środowisko prostych ludzi, Bargiełowski pisze językiem sztucznym, którym nie posługuje się żadna społeczność w Polsce. Język ten nie nosi piętna indywidualności autora, co mogłoby usprawiedliwiać taki zabieg stylistyczny, jest to po prostu podręczny słowniczek żargonu, którego autor nie pożałował czytelnikom, zazdroszcząc Hłasce i Nowakowskiemu. Oto niektóre słowa wraz z moją niezręczną próbą ich objaśnienia. Tam, gdzie nie wiedziałem, o co chodzi – stawiałem pytajnik.

Ulęgałki parszywe – dzieci.

Przykosić – tu: zauważyć. Np. „…ulęgałki parszywe przykosiły karetkę”.

Katabas i zatłamsić – unieszkodliwić (?). Np. „Jak do pierdla katabasa wygarną”.

Brzozówkarze – (?) zapewne amatorzy picia wody brzozowej.

Rabociągi – (?) zapewne arystokracja robotnicza.

„Rabociągi stateczne, w szmalu tłustym topione”.

Dżojowy – (?) może od angielskiego joy – radość, dżojowy to „zabawowicz”.

Kotwiarze – (?) może złodzieje, którzy zakotwiczają cudze mienie, ale kto wie, czy nie więźniowie, którzy połykają ostre narzędzia, aby zakotwiczyć się w szpitalu.

Kurwidołek zapluty – pejoratywne określenie miejscowości.

Strzałowi – (?).

Stłuczka – (?) znaczenie dosłowne wykluczam, może zderzenie samochodów.

Palcem zrobiony – nieudany. „Kapitan nie był przecież palcem robiony”.

Nenufar – tu: członek. Np. „Jak weźmie w dwa palce nenufara, to ten flak zgniły od razu do rozmiarów kosmicznych wyrasta”.

Naganiacz – por. Nenufar

Patafian – patrz: Naganiacz

Farmazon – tu: bzdura, „…farmazonów nie zalewajcie”.

Opierniczać – opieprzać

Sukinkot – sukinsyn

Tarantas – (?).

Kurewska maszyna – (?) może tarantas.

Rozgildziajstwo – może niechlujstwo? „Kurewska ta maszyna (…) wasze rozgildziajstwo poczuła…”.

Fujara – patrz patafian. „Taki samarytanin to już Okłosa nie był, żeby (cudzą – DP) fujarę w rękach swych kapitańskich miętosić”.

Ujaić – załatwić kogoś. „…ujają gościa i kogel-mogel mu skręcą”.

Pisarczyki z gazety – dziennikarze.

Nie zawracać tyłka – nie zawracać głowy.

Zetrzeć sobie z tapety – zapomnieć.

Szajs – tu: błoto, glina. „…kiedy woda chlusnęła na grzbiety, oni stali w tym szajsie…”.

Brzana – ryba, tu: ryba-erotomanka; np. w pościeli „tlen łapiąc łapczywie jak brzana, szeptem rybim jęknęła – puść…”

Rzucić połów – rzucić dziewczynę. „Rzucić połów na łóżko”.

Brzanę na płytkach pe-ce-wu postawił – odstawił dziewczynę.

Szmata krwawa – ofiara wypadku. Np. „szmata krwawa, rozmazana w cemencie” jeszcze o życie walczyła.

Obiekt aerodynamiczny – nowa sekretarka.

Wyrokowiec – patrz typ zmyłkowy.

Kmiot – naiwny chłopak. „Wziął kadrowiec kmiota basem surowym”.

Sieczką karmiony – cwany. „Sieczką karmiony tak się znał na cemencie”.

Malety – (?) „miejsce przy maletach kolesiowi ustąpił”.

Szargula – dziewczyna.

Kołdra watą kurwiszonowatą podszyta – dyskwalifikacja moralna właścicielki łoża i kołdry.

Nie mogąc do końca zrozumieć książki Bargiełowskiego, sięgamy raz jeszcze do profesora Hoggarta, który pisze: „Można zobaczyć, że styl jest dziesiątą wodą po Hemingwayu – narrator to twardy byk, któremu słowa przychodzą niełatwo, albo włochata małpa miejska, której wystarczy do minimum redukowany słownik”. Autor wstydzi się zwrotów „mięczakowatych” jako niegodnych stuprocentowego narratora. Po omówieniu powieści pisanych na temat lub dla prostych ludzi Hoggart – niepozbawiony talentu literackiego – ilustruje tę metodę na przykładzie rozpowszechnionych groszowych opowiadań gangsterskich: „Nagle Gruby wbił z całej siły kolano w pachwinę Ziółka. (Pachwina – to słowo jest dla bohaterów powieści Bargiełowskiego zbyt trudne, nasz autor sięgnąłby do kogla-mogla). Ziółek zwinął się z bólu, a wtedy silna pięść Grubego wylądowała na jego twarzy. Trzasnęła pęknięta kość, a krew i ciało przybrały wygląd miazgi rozgniecionego owocu. Ziółek upadł tyłem na kaflową posadzkę, wyrzygując zęby. Gruby na wszelki wypadek postawił nogę na galaretowatej masie, która kiedyś była twarzą Ziółka”.

Jeśli chodzi o brzanę-erotomankę, co szeptem rybim jęknęła – puść, to jej angielski odpowiednik przytoczony u Hoggarta brzmi: „…cały czas biodra jej chodziły jak na sprężynach… oderwała się, a potem zamruczała jak kotka, kiedy przyciągnąłem ją znowu”. Oczywiście takie czy inne słownictwo nie przesądza o wartości utworu, czasem młodzieńcza chałtura może się udać jak Azyl Faulknerowi. Nie jakość utworu mnie interesuje, tylko sposób widzenia prostych ludzi, który jest zapewne skrajną reakcją na przesłodzone wizerunki ludzi pracy, stanowiące drugą skrajność.

Przykłady te nie są dokładnie à propos, ale w sposób wyrazisty ilustrują, że od oryginalności do śmieszności maniery pisarskiej jest tylko jeden krok. Nie jest konieczne, żeby czytali państwo książeczkę Bargiełowskiego, ale byłoby wskazane, żeby on sam zapoznał się z tomem Hoggarta. Może wówczas nie szedłby tropem krętym, fałszywym.

13 listopada 1976 r.

SZKLIMY NA ZAKŁAD

Kontakty z „prywatną inicjatywą”?

Nieuchronne. Szewcy, murarze, rymarze, mechanicy – wszyscy ci ludzie ratowali nas przed wieloma kłopotami. Traktowano rzemieślników jako przeżytki kapitalizmu, a przetrwali do końca PRL. Niektórzy byli zamożni. Wezwał mnie dyrektor szkoły, kiedy byłem w gimnazjum, i zapytał: „Chciałbyś mieć motocykl?”. No, chciałbym. „To będziesz udzielał korepetycji M.”. Motocykla na tych lekcjach nie dorobiłem się, ale widziałem klasę finansową państwa M. (zakład fotograficzny przy placu Trzech Krzyży, obok Szpilek).

Imponowała?

Imponowała. Ale ani klasa robotnicza, ani klasa majątkowa nie stały mi się w życiu szczególnie bliskie. Korepetytorem też nie zostałem. Cały pogrzeb na nic.

Warszawa jest zapewne jedyną stolicą, w której stoi pomnik szewca. To zobowiązuje nas i szewców. Poczynimy zatem kilka uwag na temat życia duchowego rzemieślników polskich. Pragniemy dać dowód, że szewc to dla nas nie tylko ćwiek, a malarz to nie jest wyłącznie pijak, który zamiast stołka barowego używa drabiny, lecz że w każdym bojowniku frontu usług dostrzegamy człowieka z całą pajęczyną kompleksów i namiętności. Przez lata obcowania z rzemieślnikami zgłębiam zakamarki ich dusz niczym speleolog, który penetruje coraz ciemniejsze zakamarki jaskini.

Kto raz nurkował w głębię psychologii szewca, ten wie, jak bezduszne jest określenie „usługi dla ludności”, ponieważ słowo „ludność” miało nie zawsze miłe skojarzenia. Biurokrata, co stworzył ten termin, powinien zawisnąć do góry nogami na pomniku Kilińskiego, który jest symbolem cnót drobnej wytwórczości, spychanej na margines zainteresowań.

Na peryferiach Warszawy po dwóch stronach ulicy stoją dwie kuźnie, oddalone od siebie najwyżej o pięćdziesiąt metrów. Jak w jednej odbijają butelkę, to w drugiej widać, co będzie pite. Jak w tej drugiej kują konia, to w tej pierwszej wiadomo, ile wpłynie gotówki. Kucie konia latem – 400 zł, zimą więcej, bo dochodzi gwintowanie. Dwa konie podkuć, plus pół litra i tysiąc złotych diabli wzięli. A ludzie myślą, że chłop nie ma wydatków.

Stare i nowe w tych kuźniach zespawane jest na amen. Symbolem starego jest właściciel kuźni pierwszej. Kiedy jest pijany, to nawet najjaśniejsze iskry, które skaczą od palnika, nie są w stanie rozjaśnić jego zamroczenia. Zamiast za kopyto, chwyta wówczas konia za ogon. Twarz ma czerwoną, a wygląd niechlujny, jak z Rewizora. („Horodniczy: Proszę, ażeby wszystko było przyzwoicie. Szlafmyce powinny być czyste, chorzy zaś lepiej ubrani niż codziennie, niepodobni do kowalów”). Naprzeciwko, w drugiej kuźni, mieści się przyczółek nowego. Szefową jest kobieta, zapewne jedna z nielicznych w Polsce niewiast na kierowniczym stanowisku w resorcie hutnictwa i stali. Ma własny kantorek do pracy umysłowej, budkę zbitą z desek i przytuloną do szopy, w której mieści się kuźnia. Uosobieniem nowego jest także młody kowal. Podobnie jak konie, które podkuwa – jest silny i trzeźwy, ale w odróżnieniu od nich – jest absolwentem szkoły dla kowali i mechaników. Przygarnięty z kraju Kurpiów, od lat mieszka u szefowej w zgodnej symbiozie. Nieraz widać go na ulicy, jak ciągnie ręczny wózek niczym mleczarz, ale zamiast butelek ma aparat do spawania, niezwykle ciężki. Jedna wizyta u klienta kosztuje tyle co kucie konia.

Najbogatsze życie wewnętrzne mają jednak nie kowale, lecz stolarze. Stanowią arystokrację duchową sektora usług, gatunek zanikający, który cieszy się jednak mniejszą opieką niż żubry. Najlepsi z nich są artystami dłuta i holajzy na skalę światową. Gnieżdżą się na ogół w piwnicach albo w budach własnej roboty. Są zazwyczaj po pięćdziesiątce, gdyż ludzi młodych udało się odciągnąć od sfery usług. Pomagałem niedawno stolarzowi z przedwojenną tradycją umieścić ogłoszenie w rubryce „Przyjmę do pracy”. Nie zgłosił się prawie nikt, mimo pensji ponad 7 tys. zł. Inna sprawa, że i kwalifikacje wymagane są wyższe.

Stolarze nie piją codziennie. Ze względu na wiek przestrzegają diety, tylko od czasu do czasu wpadają w trans. Ujawniają wówczas głębię Marii Stuart i przebiegłość królowej Elżbiety. Znam stolarza, który w środku heblowania futryny wyszedł z pracy do swojej oblubienicy (mogłaby być jego córką), u niej zaś na skutek bliżej nieznanej tragedii miłosnej rzucił się z drugiego piętra, pozostawiając robotę na tak długo, jak długo zrasta się miednica po czterdziestce.

Termin i cena u stolarza praktycznie nie istnieją, zaś warunki uzgodnione bywają gwałcone jak traktat wersalski. Stolarz w rozmowie wyciąga rachunki za czynsz, wodę, energię etc. Jest kapryśny, a jego słowo jako rękojmia warte jest tyle co trociny. Sylwetka psychiczna stolarza polskiego wzorowana jest na postaci René, opisanej przez François-René de Chateaubrianda. „Jest to obraz młodzieńca znudzonego przedwcześnie nadmiarem życia, pełnego żądz niespokojnych, których zadowolić nie może. Temperament jego był gwałtowny, charakter niesforny” – tak charakteryzował go wielki polonista Piotr Chmielowski. „Oskarżają mię, że mam upodobania zmienne, że nigdy długo nie mogę zająć się jednym przywidzeniem, że padam ofiarą imaginacji zbyt spiesznie sięgającej do dna przyjemności, oskarżają mię, że mijam zawsze cel, który mógłbym osiągnąć! A ja szukam tylko niewiadomego dobra, którego instynkt ciągle mnie ściga”. (Przekład Boya). Taka nawałnica uczuć miota dziś stolarzem, kiedy struga capy (w miastach mówią „czopy”).

Znam stolarza, który mógłby konserwować Wawel, takie ma złote ręce, a nawet kupić ten zamek dziecku, tyle ma pieniędzy. Rozmawialiśmy kiedyś na ulicy, gdy nie mógł utrzymać się na nogach i padł w błoto, podcięty przez alkohol. Zanik rzemiosła stolarskiego powoduje, że ceny są zawrotne. Pewien marny stolarz z Wołomina (specjalność: wieszanie szafek kuchennych) żąda za popołudnie tysiąca złotych, za metr boazerii 2,5 tys., a za jeden stopień dębowy niewiele mniej. Trudno się dziwić, skoro w Polsce zbudowano w tym roku prawie 50 tys. domków jednorodzinnych, to jest znacznie więcej, niż mamy stolarzy, nie mówiąc o mieszkaniach, które ludzie przerabiają jak źle skrojone sukienki. Wkrótce będą to rzemieślnicy tylko dla wybranych, pozostali będą oglądać ich dzieła w muzeach jak portrety szlachetnie urodzonych pędzla Goi.

Zaprzeczeniem stolarza jest cykliniarz. Współczesne pokolenie cykliniarzy przeżyło rewolucję, jaką było wyeliminowanie cykliny ręcznej przez tarczę pokrytą papierem ściernym i obracaną elektrycznie. Wałek wyeliminował typ cykliniarza osiłka, tak jak wynalazek Gutenberga wykończył kaligrafów-zakonników. Dawniej cyklinowanie odbywało się na kolanach, osłoniętych nakolannikami z kawałków opon. Cykliniarz pracował w tej samej poniżającej pozycji co brukarz. Dzięki maszynie przybrał pozycję pionową, przestał poruszać się na czterech łapach. Dawniej motorem jego pracy był alkohol. Stawiał butelkę pod przeciwną ścianą i zlany potem zmierzał do niej jako do jedynej satysfakcji, po czym przenosił ją pod drugą ścianę. Najbardziej narażoną częścią ciała były kolana i wątroba. Obecnie, ze względu na hałas maszyny, na pierwszej linii frontu są uszy – jak napisano by w raporcie o cykliniarzach, gdyby ten temat godny był ofensywnych dziennikarzy. W dalszej kolejności są oczy i płuca, atakowane przez lakiery do podłóg, tak szkodliwe, że powinny być zakazane. Wątroba spadła na czwartą pozycję.

Życie duchowe cykliniarza jest uboższe, ponieważ hałas i smród uniemożliwiają skupienie. Otuchę czerpie z pieniędzy. Jak państwo wiedzą, „cyklinowanie” i „bezpyłowe cyklinowanie” wypełnia połowę działu ogłoszeń Życia Warszawy. Są to ludzie tak chętni do pracy, że na pierwsze zawołanie zjeżdżają ze swoją maszyną o każdej porze dnia i nocy, gotowi budzić dzieci i starców, byle tylko zacząć jeszcze dziś wieczór. Tajemnica tej podaży jest zrozumiała. Metr kwadratowy cyklinowania i lakierowania od zaraz kosztuje 80-110 zł, z tego robotnik otrzymuje nie więcej niż 30, reszta idzie na lakier, inne koszty i zysk przedsiębiorcy. Podobnie jest u parkieciarzy, którzy płacą robotnikowi najwyżej 300 zł dziennie, a jego dzienną pracę sprzedają za tysiąc.

Nic dziwnego, że panuje pogoń za gotówką i nie ma czasu na życie duchowe. Niczego nie brak: klepki w nowych mieszkaniach, lakierów i ludzi chętnych do ciężkiej, akordowej, ale dobrze płatnej roboty.

Co innego w branży szkieł i luster. Tu odpędzają klienta drzwiami i oknami z braku szkła. Oszklenie dużego okna jest problemem i mówi się „oszklimy na zakład”. Nowicjusze sądzą, że okno będzie zabrane do zakładu, skąd wróci gotowe, tymczasem zamiast jednej dużej – otrzymują dwie szyby mniejsze, z których jedna zachodzi na drugą, i to jest ten zakład. Jednak wizyta u szklarza zawsze jest pouczająca, można się dowiedzieć, że lustro wolno myć tylko wodą, a kwasu solnego nie należy w ogóle wpuścić do domu, bo koniec z lustrem. Patrząc na napis „Luster nie odświeżamy”, można pękać ze śmiechu na widok klientów. Tak jak w bajce Kryłowa:

Gdy małpa siebie w lustrze zobaczyła,

Niedźwiedzia skrycie łapką potrąciła.

„Patrz, mówi ona, mój dobry kumie stary,

Czyj w lustrze może być obrazek tej poczwary?”

20 listopada 1976 r.

KULT LUZU

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

PIERWSZY KROK W STUDIO

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

JAK PIŁKĘ KOCHAM!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

NIE BÓJ SIĘ CZARNEGO LUDA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

ŻYCIE SKŁADA SIĘ Z DROBIAZGÓW

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

TAJNE DOKUMENTY W POLITYCE

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

PER ADRIA AD ASTRA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

STUDIA NAD PRZYCZYNAMI CIEMNIENIA CIASTA MAKARONOWEGO

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Z DYMEM

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

WIELKIE SĄ WROTA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

WĘDRUJĄCE SERCE

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

TOWARZYSZ KAPUCZYCKY

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

FELIETONOWY ŚWIATOPOGLĄD

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

ZAPISKI GŁUCHEGO JURORA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

REWIA PIOSENEK NIESŁUSZNYCH

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

CO TAM, PANIE, W POLITYCE?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

ANI WSZYSTKO, ANI NIC

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

DWA OPORTUNIZMY

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

WYROSTKI

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

MASKARADA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

PAMIĘTNIK JURORA MISS POLONIA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

TA KARCZMA „RZYM” SIĘ NAZYWA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

GROŹNY WIRUS K.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

MAŁY PEOPLE

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

BYŁEM TAJNYM WSPÓŁPRACOWNIKIEM...

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

W PUŁAPCE

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

O JEDNO ZDANIE ZA DUŻO

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

ĆWIR, ĆWIR?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

NA DZIURAWYM STATKU

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

GOWIN TAXI

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

ABC IV RP

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

HUZIA NA CAŁĄ!

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

IPN

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

BYŁBYŻ TO CUD?

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

TURBORECENZJA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

NIE WIEDZĄ, CO CZYNIĄ

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

GWIZDEK Z CZERSKIEJ

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

APEL POLEGŁYCH

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

OBLANA MATURA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Indeks nazwisk

A

Abramow Jarosław 199, 209

Adamski Jerzy 14

Anderson Jack 72

Andrzejewski Jerzy 208

Applebaum Anne 36, 166

Arciszewska Zofia 200

Atlas Janusz 177, 183

Aust Stefan 235

B

Babel Izaak 56

Badeński Andrzej 59, 61

Baker Josephine 119

Balcerowicz Leszek 235–237

Bardot Brigitte 178

Bargiełowski Daniel 26, 28–29

Bartosz Julian 186

Bartoszewski Władysław 236, 274

Batory Stefan 212

Beck Józef 85

Bej Aleksander 187

Bell Aleksander 9

Benedykt XVI (Joseph Ratzinger) 243–246, 248–250

Berg Alban 119

Beria Ławrientij 272

Bielecki Czesław 236

Bielik-Robson Agata 191

Bilik Andrzej 186

Blair Tony 261

Błoński Jan 241, 252

Bonaparte Napoleon 234

Bondaryk Krzysztof 218

Borejsza Jerzy Wojciech 137

Borusewicz Bogdan 225

Boy-Żeleński Tadeusz 32, 113

Brandt Willy 93

Brandys Marian 208

Bratek Małgorzata 128

Bratkowski Stefan 215–216

Braun Grzegorz 265–267

Braunek Małgorzata 54

Breughel Pieter starszy 67

Broniewski Władysław 167, 169

Brook Peter 40

Bryll Ernest 92, 97, 99–104, 119, 122

Brystiger Julia Luna 238

Brzechwa Jan 167

Bujak Zbigniew 166

Bułhakow Michaił 233

Buzek Jerzy 194

C

Calas Jan 13

Cała Alina 238–240

Carter Rosalynn 37

Casanova José 255–256

Castro Fidel 65, 157, 220

Cejrowski Wojciech 269

Châtelet Émilie du 15

Chateaubriand François-René de 32

Cheney Dick 194

Chirac Jacques 261

Chłędowski Kazimierz 7–8

Chmielowski Piotr 32

Chodakowska Anna 118

Chopin Fryderyk 168

Chrobry Bolesław 170, 173

Chromik Jerzy 50

Ciesiołkiewicz Zdzisław 171

Cimoszewicz Włodzimierz 194

Ciszewski Jan 48

Cronkite Walter 43

Cymański Tadeusz 268

Cyrankiewicz Józef 54, 203

Czabański Krzysztof 42, 264, 270

Czechowicz Jerzy 93

Czejarek Roman 271

Czuma Andrzej 201

Czyżewska Elżbieta 208–209, 211

Czyżewski Tytus 114

Ć

Ćwójda Kazimierz 99

D

Dałkowska Ewa 205

Danton Georges 164

Darnton John 234

Daszyński Ignacy 167

Dąbrowa Kamil 270

Dąbrowski Andrzej 93, 95

Dąbrowski Jarosław 137

Dąbrowski Witold 101

Degas Edgar 178

Dejmek Kazimierz 104, 212

Deyna Kazimierz 48

Dietrich Marlena 119

Dlouhy Leszek 224

Dmowski Roman 166

Dobosz Andrzej 81

Dobrowolski Stanisław Ryszard 155

Dorn Ludwik 199, 236

Dostojewski Fiodor 9

Drabik Grażyna 210

Drozdowski Bohdan 112, 184–186

Drzewiński Jan 76

Dubois Jacek 227

Dubois Maciej 227

Dudziński Roman 172

Dunin Kinga 235

Dunoyer Olympe 15

Dunoyer Pimpette 15

Duński Witold 60

Durczok Kamil 250

Dwurnik Edward 194

Dygat Stanisław 54, 209

E

Eichmann Adolf 73, 174, 203

Ellsberg Daniel 75, 184

Elżbieta I 32

Erenburg Ilja 23, 259

F

Falk Feliks 11

Falska Irena 43

Fassbinder Rainer 157

Faulkner William 29

Fedorowicz Jacek 126

Fibak Wojciech 191

Fijor Krystyna 94

Fik Ignacy 7, 252

Fikus Dariusz 18, 59, 130, 202

Filler Witold 113

Fonda Jane 157

Franciszek z Asyżu 96

Franco Francisco 220

Frasyniuk Władysław 166

Fredro Aleksander 236

Fronczewski Piotr 39, 203, 205

Frost David 44

Fryderyk II Wielki 16

Frykowska Ewa 209

Frykowski Wojciech 209

G

Gadomski Jan 77–78

Gaertner Katarzyna 91, 94, 100

Gargas Anita 269, 272–273

Gauck Joachim 246

Gavras Costa 157

Gaworski Henryk 184, 186

Gawryluk Dorota 271, 273

Gawrzyał Agenor 193

Geremek Bronisław 236

Giddens Anthony 256

Giedroyc Jerzy 199

Gierek Ariadna 121

Gierek Edward 41, 125, 200, 217–219

Giertych Roman 199, 236

Gintrowski Przemysław 127

Glemp Józef 138, 148, 155

Głowiński Michał 10, 71

Głowacki Janusz 112, 204

Gmoch Jacek 48–49, 52

Gogol Nikołaj Wasiljewicz 9

Gomułka Władysław 54, 167, 174–175, 200

Gontarz Ryszard 172, 185

Gorgoń Jerzy 51

Gosiewski Przemysław 236

Gottwald Klement 170

Gowin Jarosław 167, 227–229, 231

Goya Francisco 33

Górnicki Wiesław 220

Górny Grzegorz 269

Górski Janusz 128

Grabski Tadeusz 172

Graff Agnieszka 235

Grass Günter 157

Grechuta Marek 115

Gronkiewicz-Waltz Hanna 194, 235

Groński Ryszard Marek 102, 125, 203–205

Grotowski Aleksander 128

Grotowski Jerzy 68

Grzesiowski Krzysztof 271

Gruza Jerzy 54

Gudzowaty Aleksander 191

Gudzowaty Tomasz 195

Gutenberg Johannes 33

Gwiazda Andrzej 225–226

H

Hackman Gene 156

Hajle Sellasje 107

Halberstam David 209–210

Hall Stuart 51

Haller Józef 167

Hamilton (właśc. Jan Zbigniew Słojewski) 113–114

Handke Mirosław 110

Hańcza Ryszard 270

Heidegger Martin 114

Hemingway Ernest 113

Herbert Zbigniew 116, 127

Herer Wiktor 207

Hitler Adolf 241

Hłasko Marek 197, 199

Hoggart Richard 25, 28–29

Holoubek Gustaw 11, 209

Hooker Robert 23

Horubała Andrzej 257

Hutt Sarah Jane 182

I

Iharos Sándor 50

Irzykowski Karol 113

Iwaszkiewicz Jarosław 167

J

Jacewicz Tadeusz 186

Jagiełło Władysław 171

Janda Krystyna 97–98, 102, 126

Janecki Stanisław 228

Janeczko Andrzej 118

Janik Krzysztof 193

Jankowska Janina 263

Janowska Alina 54

Janowska Monika 194

Jan XXIII 94

Jan Paweł II (Wojtyła Karol) 15, 99, 158, 166, 198, 255–256

Jaranowski Michał 171

Jaroszewicz Piotr 218–219

Jaroszyński Krzysztof 126

Jaruga-Nowacka Izabela 216

Jaruzelski Wojciech 106, 129, 155, 160, 185, 200, 203, 212, 215–216, 234–235

Jaworska Magdalena 179

Jeanmaire Zizi 119

Jedlicki Witold 235

Jędrecki Marek 179

Józef II Habsburg 16

Juchniewicz Bohdan 189

Juliusz Cezar 153

Jungingen Ulrich von 171

Jurczyk Marian 172, 221, 224–225

Jurkowlaniec Rafał 270

Juszczenko Wiktor 261

K

Kaczmarski Jacek 121, 125, 127–128

Kaczyńscy (rodzina) 205

Kaczyński Jarosław 203, 232, 236, 254, 268, 270, 272

Kaczyński Lech 254

Kafka Franz 233

Kalwin Jan 17, 96

Kałużyński Zygmunt 41, 46, 167

Kanai Ryota 231

Kania Dorota 243, 273

Kant Immanuel 149

Kantorski Leon 93–94, 96

Kapuściński Ryszard 105–109, 112, 184, 222

Karaś Romuald 186

Karnowski Jacek 269, 273

Karnowski Michał 273

Karpiński Maciej 123–124

Karska Joanna 180

Kasperczak Henryk 45, 49

Kasprzak Marcin 166, 169

Kaszycki Lucjan 117

Katarzyna II Wielka 16

Kennedy John 210

Kennedy Robert 210

Kieniewicz Stefan 137

Kiliński Jan 31

Kisielewski Stefan 23, 213

Kiszczak Czesław 199

Klaczko Julian 137

Klauze Karol 94

Kleiber Michał 71

Kleyff Jacek 128

Klimaj Mieczysław 50

Kłopotowski Krzysztof 11

Kobuszewski Jan 38

Kofta Jonasz 124, 204

Kohl Helmut 146

Kolenda-Zaleska Katarzyna 250

Kolińska-Dąbrowska Małgorzata 271

Kołakowski Roman 118

Komendołowicz Izabela 209

Komorowski Bronisław 166, 275

Konieczny Zygmunt 116–117

Konwicki Tadeusz 54, 214

Kopernik Mikołaj 7, 88, 170

Korzeniowski Robert 236

Korzyński Andrzej 182

Kościuszko Tadeusz 64, 169

Kotarbiński Tadeusz 8,

Koterbska Maria 116–117

Kozakiewicz Władysław 59–62

Kozielecki Józef 207

Krajewski Waldemar 60

Krall Hanna 24

Krasicki Ignacy 172, 186

Krasnodębski Zdzisław 233, 236, 252–257, 272–273

Kreczmar Adam 204

Krych Jan 50

Kryłow Iwan 34

Krzemiński Ireneusz 253, 256

Krzesiński Witold 271

Krzywobłocka Bożena 172, 185

Kulczyk Jan 191, 193–195

Kułakowski Jan 63

Kurski Jacek 236, 268

Kutz Kazimierz 209

Kwame Nkrumah 108

Kwaśniewski Aleksander 199, 216, 236, 259

Kwiatkowski Robert 195, 251

L

Lanson Gustaw 14

Laskowik Zenon 121

Laskowski Witold 270

Lato Grzegorz 229

Lec Stanisław Jerzy 114

Lenin Włodzimierz 169, 265

Lepper Andrzej 236

Leszczyńska Maria 15

Lichocka Joanna 269, 271–274

Lindley William 162

Linke Bronisław 70

Lipińska Olga 38, 77

Lipski Jan Józef 195

Lis Bogdan Jerzy 225–226

Lis Tomasz 228

Lisicki Paweł 263, 273

Lisiewicz Piotr 273

Lumumba Patrice 108

Luter Marcin 17, 96

Ł

Łagowski Bronisław 215

Łapicki Andrzej 209

Łazuka Bohdan 85

Łebkowska Elżbieta 194

Łętowski Maciej 270

Łuczywo Helena 195, 232, 236

Łukaszenka Aleksander 261, 268

Łukaszewicz Jerzy 125, 138, 142, 220

Łukaszewicz Olgierd 102

Łysiak Waldemar 273

M

Majakowski Włodzimierz 57–58

Małachowski Stanisław 97

Małcużyński Karol 110

Małysz Adam 236

Mann Wojciech 53

Marconi Guglielmo 9

Markowski Radosław 215

Marks Karol 233, 254

Márquez Gabriel Garcia 157, 233

Masłoń Krzysztof 228, 231, 234

Masłowska Dorota 53

Matejko Jan 114

Maurois André 13–15

Mazur Marian 179

McLuhan Marshall 228

Mengistu Haile Mariam 108

Merkel Angela 233

Messner Zbigniew 207

Michalkiewicz Stanisław 271

Michnik Adam 192, 194, 197, 199, 206, 232, 235–236, 266–267

Mickiewicz Adam 14, 169

Mieszko I 170

Mikołajska Halina 209

Mill John Stuart 12

Miller Arthur 210

Miller Leszek 191–192, 195, 229

Miłosz Czesław 241

Minkiewicz Janusz 112

Mleczko Andrzej 66, 173–174

Młynarski Wojciech 116–117, 122

Moczar Mieczysław 272

Moniuszko Stanisław 169

Monroe Marylin 209

Monteverdi Claudio 95

Morawski Jerzy 166

Morris Desmond 51

Morysiak Przemysław 193

Moszkowicz Franciszek 83–84

Mroczek Jarosław 221, 224–225

Mucha Joanna 229

Mularczyk Arkadiusz 243

N

Nahorny Włodzimierz 93

Nasierowska Zofia 177

Nawałka Adam 49

Neruda Pablo 167

Nesterowicz Tadeusz 189

Newton Isaac 15–16

Niedźwiecki Marek 271

Nielubowicz Jan 161

Niemczycki Zbigniew 191

Niesiołowski Stefan 200–201

Nixon Richard 219–220

Niziołek Andrzej 206

Nono Luigi 119

Nowaczyński Adolf 10, 113

Nowak Leszek 271

Nowakowski Marek 26, 116

O

Odorowicz Agnieszka 265

Okrzeja Stefan 167

Okudżawa Bułat 114

Olbromski Rafał 183

Olbrychski Daniel 92, 98, 101, 103–104, 116, 126, 128, 209

Olejnik Monika 41

Oleksy Józef 236

Olszewska Barbara 84

Olszowski Stefan 185, 218

Orliński Wojciech 214

Orwell George 272

Osiecka Agnieszka 54, 81, 91, 116, 197, 199–201, 204, 209–210

Osiecki Wiktor 84

Osmańczyk Edmund 110

Owsiak Jerzy 235

P

Pacino Al 157

Palikot Janusz 229

Paradowska Janina 236

Pardus Jerzy 172, 186

Passent Agata 54

Passent Daniel 7–10, 12, 53, 59, 81, 92, 115, 153, 184 202, 242, 253, 259

Pastusiak Longin 195

Pawlicki Szymon 124

Pawłow Iwan Piotrowicz 7

Penderecki Krzysztof 187, 236

Perykles 87

Picasso Pablo 178

Pieńkowska Alina 225–226

Pieronek Tadeusz 236, 243

Pietrzak Jan 97, 120, 125, 127, 202–206, 268, 271, 273

Pilch Jerzy 176, 194

Piłsudski Józef 56, 166–167

Pinochet Augusto 220

Piotrowski Mirosław 268

Piwowski Marek 181

Plater Emilia 166

Pociej Bohdan 94

Poczobut Andrzej 268

Polak-Pałkiewicz Ewa 200

Polański Roman 113, 211

Połomski Jerzy 115–116

Popow Aleksandr Stiepanowicz 9

Poppek Anna 205

Poręba Bohdan 102, 171–173

Pospieszalski Jan 234, 269, 273

Prońko Krystyna 120, 122

Prus Bolesław 9, 113

Przybora Jeremi 122

Przybylik Marek 177, 183

Przymanowski Janusz 172–173

Pszoniak Wojciech 203, 205

Pulitzer Joseph 72, 75, 210, 234

Puskás Ferenc 49

Putin Władimir 261, 265

Putrament Jerzy 111

Puzyna Konstanty 113, 124, 252

R

Radgowski Michał 93, 132, 213

Rakowski Mieczysław 6, 8, 10, 66, 129–130, 132, 142, 173, 204, 209, 218–221, 223, 225

Ramotowski Zbigniew 186

Rapaczyńska Wanda 192

Reagan Ronald 148, 178

Rem Jan (właśc. Jerzy Urban) 152, 155, 157

Reszczyński Wojciech 269

Riefenstahl Leni 197

Rinn Danuta 97

Robespierre Maximilien de 164

Rodowicz Maryla 92, 101, 115

Rokita Jan 193, 236

Roosevelt Franklin Delano 276

Roosevelt Theodore 276

Roszko Janusz 186

Rousseau Jean-Jacques 12

Rowiński Aleksander 186

Rumiński Bolesław 174

Rybiński Maciej 251

Rydzyk Tadeusz 236

Rylska Barbara 84

Rymkiewicz Jarosław Marek 272

Rywin Lew 191–192, 194–195, 260–262

S

Sadowski Zdzisław 207

Sakiewicz Tomasz 269, 271, 273

Salomon 189

Sandauer Artur 23, 145, 252

Sapieha Adam ks. 9

Sartre Jean-Paul 81, 254

Schmidt Helmut 149

Schön Helmut 48

Schroeder Gerhard 235

Schumpeter Joseph 12

Seidler Barbara 112

Semka Piotr 234, 263, 273

Shore Marci 167

Siatkowska Ewa 86

Siemion Wojciech 187

Siezieniewski Andrzej 270

Skolimowski Jerzy 208–209

Skowroński Krzysztof 270

Skrzek Józef 116–117, 119

Skrzynecki Piotr 197, 200–201

Skwieciński Piotr 240

Sławiński Janusz 7

Słomkowska Małgorzata 271

Słonimski Antoni 7–9, 23, 85, 111, 113, 116, 208

Słowacki Juliusz 168

Smoleń Bohdan 121

Sobala Jacek 269–271

Sobański Tomasz 85

Solorz-Żak Zygmunt 266

Spielberg Steven 260

Stalin Józef 232, 235

Stanisławski Jan Tadeusz 125, 204

Staniszkis Jadwiga 236

Stankiewicz Ewa 272–274

Starowieyski Franciszek 177–279, 281

Stasiński Piotr 7–8, 10

Stasys Eidrigevičius 194

Staszewski Paweł M. 64

Staszic Stanisław 7–8, 10, 169–170

Stefanowicz Witold 186

Stockhausen Karlheinz 119

Strzelecki Andrzej 128

Stuart Maria 32

Studziński Andrzej 64

Stuhr Jerzy 126–127

Styron William 210

Suchocka Hanna 247

Swinarski Konrad 219

Szabłowska Maria 271

Szczepański Maciej 41, 115

Szczuka Kazimiera 235

Szeliga Zygmunt 24

Szmajdziński Jerzy 216

Szmidt Józef 59, 61

Sznuk Tadeusz 271

Szpilman Władysław

Sztur Ludwik 169

Szybis Antoni 270

Ś

Śpiewak Paweł 253, 256

Świerczewski Karol 168–169

Świętochowski Aleksander 9

T

Targalski Jerzy 42, 264, 270

Tejchma Józef 166

Telakowska Wanda 166

Terentiew Nina 265

Terlikowski Tomasz 269

Tocqueville Alexis de 12

Toeplitz Krzysztof Teodor 7, 23, 54, 66, 112–216

Toeplitzowie (rodzina) 212

Togliatti Palmiro 157

Tomaszewski Jan 49, 194

Trepczyński Stanisław 174–175

Treugutt Stefan 45, 252

Trojanowska Izabela 119

Trzciński Wojciech 119, 122

Trzos-Rastawiecki Andrzej 158–159

Tuleja Igor 243, 265

Tusk Donald 110, 229, 231, 235–236, 264, 268–269, 275

Tuwim Julian 9

Tycner Henryk 172, 186

Tyrmand Leopold 36, 53

Tyszkiewicz Beata 209

U

Umer Magda 178

Urban Jerzy 9, 66, 85, 91, 125, 129–130, 152, 194–195, 233, 262

Urbański Andrzej 42

V

Verhofstadt Guy 268, 270

Vonnegut Kurt 210

W

Wajda Andrzej 11, 98, 102, 123, 184, 187, 212, 214, 219, 234, 236

Walas Jan 18

Walendziak Wiesław 236, 264

Walter Mariusz 41

Walters Barbara 43

Wałęsa Lech 123, 166, 197–199, 203, 221–222, 224–226, 229, 234

Waryński Ludwik 38, 166

Waschko Roman 36

Wasowski Jerzy 122

Wassermann Zbigniew 251

Weber Max 255–256

Wen Sybilla 84

Werner Stanisław 94

Wiatr Dariusz 18

Widawski Jerzy 171–172

Wiech (Stefan Wiechecki) 53

Wieniawa-Długoszowski Bolesław 8, 82, 85

Wierzbicki Piotr 99

Wildstein Bronisław 42, 242, 264, 269–270, 273

Wilhelm III 95

Winiecki Jan 105

Wojciechowski Janusz 268

Wolski Marcin 126, 271, 273

Wolter 12–17

Wołek Tomasz 275

Wołłejko Czesław 37

Woroszyłow Kliment 108

Wójcik Wojciech 271

Wróbel Jan 263, 272–273, 275

Wróbel Zbigniew 194

Wróblewska Agnieszka 224

Wróblewski Andrzej Krzysztof 18, 24, 221, 223–224

Wróblewski Tomasz 224

Wróblewski Walery 137

Wyrzykowski Mirosław 243

Wysocki Włodzimierz 127

Wyspiański Stanisław 143, 219

Wyszyński Stefan kard. 99, 148, 167

Z

Zabłocki Wojciech 54

Zalewski Igor 271

Zanussi Krzysztof 113

Zapała Krystyna 96

Zapała Szymon 94–96

Zapatero José 261

Zaremba Piotr 228, 231, 263

Zawadzka Magda 11

Zawisza Artur 236

Zembaty Maciej 116, 123, 125–128

Zieliński Andrzej 223–225

Ziemkiewicz Rafał 239–240, 269, 271, 273

Zimmerer Ludwig 93

Ziobro Zbigniew 218, 262, 268

Zoll Andrzej 236–237

Zwoźniak Jacek 125, 128

Zybertowicz Andrzej 273

Zychowicz Piotr 239

Ż

Żak Andrzej 271

Żakowski Jacek 35, 236

Żółkiewski Stefan 8, 10

Żółkowska Joanna 205

Wydawnictwo dziękuje tygodnikowi „Polityka” za zgodę na przedruk felietonów