Droga do szczęścia - Gina Wilkins - ebook

Droga do szczęścia ebook

Gina Wilkins

3,4

Opis

To nie był ani zwykły dom, ani też zwyczajna rodzina. Walkerowie wychowywali nie tylko własne dzieci. Pomagali stanąć na nogi także tym, których życie źle potraktowało. Molly Walker uznaje, że na przyjęciu zorganizowanym na cześć jej rodziców nie powinno zabraknąć żadnego z dawnych wychowanków. Jedynie Kyle Reeves zdecydowanie odmawia wzięcia udziału w uroczystości. Molly postanawia odwiedzić go w dalekim Tennessee i sprawdzić, co się za tym kryje.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 241

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (29 ocen)
8
6
9
2
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Gina Wilkins

Droga do szczęścia

Toronto • Nowy Jork • Londyn Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg Madryt • Mediolan • Paryż Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa

Harlequin.Każda chwila może być niezwykła.

Czekamy na listy Nasz adres:

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa 12, skrytka pocztowa 21

Tytuł oryginału: The Road To Reunion Pierwsze wydanie: Silhouette Books, 2006 Redaktor serii: Barbara Syczewska-Olszewska Opracowanie redakcyjne: Barbara Syczewska-Olszewska Korekta: Ewa Długosz-Jurkowska

© 2006 by Gina Wilkins

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2007

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych czy umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Orchidea są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: Studio Q, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-2903-4

Indeks 378577

ORCHIDEA – 134

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Prolog

– Molly, daj sobie spokój. Kyle nie przyjedzie.

Molly Walker skrzyżowała ręce na piersi i rzuciła gniewne spojrzenie przyrodniemu bratu.

– Chcę jeszcze raz spróbować go przekonać.

Shane zdjął kapelusz, wyciągnął z tylnej kieszeni wytartych dżinsów bandanę i otarł pot z czoła. Był już koniec września, ale w środkowym Teksasie wciąż panował piekielny upał. W dodatku Shane miał za sobą cały dzień ciężkiej pracy na ranczu, na którym gospodarzył z ojcem Jaredem Walkerem. Właśnie kończył robotę, gdy pojawiła się Molly. Chciał jak najszybciej wrócić do domu i usiąść do obiadu ze swoją żoną Kelly i dwiema córeczkami, lecz cierpliwie słuchał, co siostra ma do powiedzenia.

– Od końca lipca, gdy tylko ustaliliśmy jego miejsce pobytu, wysłałaś już tam dwóch posłańców. Obaj wrócili z informacją, że chce, by go zostawić w spokoju. Wiem, że rozszyfrowywanie aluzji nie jest twoją mocną stroną, ale ta wiadomość nawet dla ciebie powinna być czytelna.

– Nie jestem pewna, czy zrozumiał, co chcę zrobić dla mamy i taty. Wiem, ile by to dla nich znaczyło, gdyby na ich srebrne wesele przyjechały wszystkie przybrane dzieci. Kilkorga nie będzie, ale i tak zjawią się prawie wszyscy. Gdyby jeszcze Kyle przyjechał, nasze przyjęcie-niespodzianka byłoby naprawdę wspaniałe.

– Pod warunkiem, że faktycznie chciałby w nim uczestniczyć.

– A dlaczego miałby nie chcieć? Został ranny, to prawda, ale z tego, co mi mówiono, już prawie całkiem wrócił do zdrowia. Był bardzo zżyty z rodzicami, szczególnie z mamą. A oni tak go lubili. Pamiętam, jak pojechali do jego szkoły na rozdanie świadectw. Mama nawet wysyłała mu ciasteczka, gdy był na obozie dla rekrutów. Przecież należy do rodziny.

– Nie, skarbie. Po prostu jako dziecko mieszkał z nami przez jakieś dwa lata. W życiu wszystko się zmienia. Kyle też się zmienił. Może powodem była wojna, może tylko upływ czasu, ale przestał dzwonić, odpowiadać na listy. Nawet nie próbował utrzymywać z nami kontaktu. Mama była rozczarowana, ale zdawała sobie sprawę, że nie może go do niczego zmusić. Ty też nie powinnaś.

Molly czuła, że jej dolna warga zaczyna wysuwać się do przodu i zrobiła wszystko, żeby zmienić wyraz twarzy. Jeszcze tylko miesiąc i skończy dwadzieścia cztery lata. Kobiecie w tym wieku z pewnością nie przystoi odymać się jak dziecko.

– Nie mogę uwierzyć, że Kyle nie chce się z nami zobaczyć. Muszę go jeszcze raz zaprosić.

– W takim razie do niego napisz.

– List nic nie da. Kyle przepadał za tobą. Może gdybyś…

– Nie mogę w tej chwili jechać do wschodniego Tennessee. – Głos Shane'a był łagodny, lecz zdecydowany, a opalona twarz miała nieprzejednany wyraz. W tym momencie bardzo przypominał ojca. – Tata i mama wypływają w rejs już w piątek i nie będzie ich przez trzy tygodnie. I bez tego będę miał mnóstwo pracy.

To prawda. Podczas nieobecności rodziców Shane będzie miał pełne ręce roboty. Jareda i tak trudno było namówić, żeby wyjechał z żoną na pierwszy długi urlop. Przekonała go dopiero obietnica, że Shane dopilnuje pracy na ranczu.

– Wyślij do Kyle'a list. – Shane pogłaskał Molly po ramieniu. – Wyjaśnij mu, jakie to ważne dla ciebie, a także dla mamy i taty. Jeżeli mimo to postanowi nie przyjeżdżać, będziesz musiała zaakceptować jego decyzję. Nie pozwól, żeby ta sprawa popsuła ci humor. Już i tak dużo zrobiłaś. Tata i mama będą naprawdę zdumieni, gdy zobaczą, ile osób udało ci się odnaleźć.

Gdyby tylko mogła cieszyć się tym, co zrobiła przez ostatnie miesiące! Niestety, wciąż dręczyło ją uczucie, że coś jest nieskończone. Coś, czym najwyraźniej będzie musiała zająć się osobiście… Wiedziała jednak, że tych przemyśleń nie powinna zdradzać swojemu nadopiekuńczemu i znanemu z apodyktyczności starszemu bratu.

Rozdział 1

– Szesnaście… siedemnaście… cholera!… osiemnaście… niech to szlag!

Kyle Reeves puścił sztangę i ciężarki uderzyły z hałasem o betonową podłogę. Zwiększył dziś obciążenie, ale ból stał się zbyt dokuczliwy i w końcu musiał przerwać ćwiczenie. Od razu wpadł w fatalny humor. Chociaż, prawdę mówiąc, nie było w tym nic szczególnego. Dokładnie taki sam nastrój miał od ośmiu miesięcy, trzech tygodni i czterech dni. mniej więcej z dokładnością co do godziny.

Szyby zadrżały od grzmotu. Gniewny pomruk, który przetoczył się nad górami, zdawał się odzwierciedlać samopoczucie Kyle'a. Zaczął padać deszcz, choć na razie jeszcze niezbyt ulewny. Zapowiadano burzę na dziś wieczór, a burze w górach były zawsze bardzo gwałtowne. Kyle dosyć je lubił.

Podniósł się z ławeczki treningowej i utykając, przeszedł przez surowy, pomalowany na biało pokój do holu wyłożonego dębowymi deskami. Drewniany dom w górach Great Smoky w Tennessee nie był zbyt duży – dwie sypialnie, z których jedna służyła mu za pokój do ćwiczeń, łazienka, mały salon i kuchnia, która pełniła też rolę jadalni. Mebli miał niewiele, wyłącznie to, co niezbędne. Wystrój spartański, żadnych luksusów.

Dom wymagał remontu. Na ganku przegniło kilka desek, przez szpary w drzwiach i oknach dostawało się do wnętrza zimne powietrze, ale dach nie przeciekał, a widok z tarasu zbudowanego z drewna sekwoi był zachwycający. A co najważniejsze, przynajmniej zdaniem Kyle'a, w zasięgu wzroku nie było żadnych sąsiadów.

Wszedł do kuchni i sięgnął po proszki przeciwbólowe, które zapisał mu lekarz. Patrzył na fiolkę przez chwilę, po czym cisnął ją na gruby drewniany blat. W zamian za to wytrząsnął z opakowania dwie tabletki ibuprofenu, wrzucił je do ust i popił wodą z butelki.

Przegarnął dłonią zmierzwione brązowe włosy, targając je jeszcze bardziej. Odstawił wodę na miejsce i rzucił okiem na swoje odbicie w błyszczących drzwiach lodówki. Włosy sterczały mu teraz na wszystkie strony, a twarz pokrywał czterodniowy zarost, który nie ukrywał blizny przecinającej lewy policzek. Szary podkoszulek był mokry od potu, czarne dzianinowe szorty wisiały na wychudzonym ciele. Porządnie prezentowało się tylko obuwie – na bosych stopach miał wygodne sportowe buty. Wyglądał okropnie, ale niewiele go to obchodziło. Na szczęście w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby go zobaczyć.

Ledwie zdążył to pomyśleć, rozległo się pukanie do drzwi.

Nie spodziewał się odwiedzin, wątpił też, by jedyny przyjaciel, który mieszkał w okolicy, wiedząc o nadciągającej burzy, akurat tego czwartkowego popołudnia zaryzykował wędrówkę pod górę. Zdziwiło go, że nie słyszał jadącego samochodu. Chociaż to można było złożyć na karb odgłosów zwiastujących pogorszenie pogody.

Pukanie się powtórzyło. Z ciężkim westchnieniem Kyle pokuśtykał do salonu i gwałtownie otworzył drzwi.

– Czego?

Nie potrafiłby powiedzieć, kto miał bardziej zaskoczoną minę: jego gość, słyszący to obcesowe powitanie, czy może on sam, gdy zobaczył, kto stoi na progu.

Nawet w zapadających ciemnościach można było spostrzec, że dziewczyna jest zachwycająca. Burza rudych włosów, wilgotnych od deszczu, opadała falami na ramiona i sięgała połowy pleców. Ciemne rzęsy okalały ogromne zielone oczy. Złote piegi ozdabiały zgrabny nosek, a usta były pełne i błyszczące. Nieznajoma była średniego wzrostu, a smukłe ciało okrywał obcisły zielony sweterek i dżinsy, podkreślające długie nogi.

Nie potrafi ł wyobrazić sobie, czego taka dziewczyna szukała w jego domu.

– Zabłądziła pani?

Zmierzyła go uważnym spojrzeniem i nagle odniósł niemiłe wrażenie, że ani jeden szczegół jego nieporządnego wyglądu nie umknął jej uwagi. No i co z tego? Nic go to nie obchodzi. Przecież odejdzie stąd, gdy tylko wyjaśnię, jak trafić tam, dokąd chce dotrzeć.

Dziewczyna potrząsnęła głową, a w jej włosach rozbłysły złote pasemka.

– Nie zgubiłam drogi. W każdym razie nie sądzę, żeby tak było. Czy pan Kyle Reeves?

Zmarszczył czoło, słysząc w jej głosie wyraźny teksański akcent.

– Proszę posłuchać! Do tej pory starałem się zachowywać grzecznie, ale posuwacie się za daleko. To miło ze strony Molly i Shane'a, że pomyśleli o mnie, ale nie zamierzam brać udziału w tym zjeździe. Proszę im przekazać, że nie zmienię zdania i nie będę tego powtarzać po raz kolejny.

Mówił zwięźle i ostro, choć, prawdę mówiąc, mógł to zrobić znacznie mniej uprzejmie. W gruncie rzeczy był gotów tak właśnie się zachować, gdyby dziewczyna stała się zbyt nachalna. Nieważne, że miała piękne oczy i zmysłowe usta. Właściwie tylko sympatia, jaką darzył rodzinę Walkerów, i obawa, że mógłby zranić uczucia Molly, gdyby dowiedziała się o jego zachowaniu, powstrzymywały go przed podniesieniem głosu. Jednak nie mógł zagwarantować, że długo zdoła nad sobą panować.

Co za dużo, to niezdrowo!

Nieznajoma oparła ręce na biodrach i przechyliła głowę, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Ten gest wydał mu się znajomy, ale zanim zdołał sobie cokolwiek przypomnieć, dziewczyna spytała:

– Czy mogłabym wejść na kilka minut do środka? Nie spodziewałam się, że będzie tak chłodno i solidnie zmarzłam.

W Dallas na początku października wystarczyłaby jej ta bluzka i dżinsy, ale na tej wysokości w deszczowy dzień przydałaby się kurtka. Tyle że to nie jego sprawa…

– Nie ma potrzeby, żeby pani wchodziła do środka. Proszę wracać do Teksasu, gdzie jest ciepło, i przekazać Molly i Shane'owi moją odpowiedź.

Błyskawica, która przecięła fioletowe niebo, oświetliła odległe góry i ożywiła na moment wilgotne włosy dziewczyny. Już po chwili niebo pociemniało i nieznajoma znów znalazła się w cieniu.

– Proszę tylko o pięć minut pańskiego cennego czasu. Z pewnością może pan tyle poświęcić, panie Reeves.

Najwyraźniej nie jest tak bezwzględny, jak próbował to okazać. Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym, przeklinając się w duchu za głupotę, odsunął się, robiąc jej przejście.

– Ma pani pięć minut. Proszę mówić, co ma pani do powiedzenia, chociaż od razu uprzedzam, że i tak nie zmienię zdania. Oczekuję, że potem pani wyjdzie i dopilnuje, by już nikt nie zawracał mi głowy.

– Dziękuję.

Uważnie oglądała wnętrze pokoju. W salonie panował porządek, choć trzeba przyznać, że było trochę kurzu. Stały tu tylko najbardziej potrzebne meble, a najcenniejszym sprzętem był duży telewizor. Jedną ze ścian w całości zajmował kominek, teraz ciemny i pusty, bo w tym roku Kyle nie rozpalał jeszcze ognia.

Nie czekając na zaproszenie, usadowiła się na zniszczonej skórzanej kanapie, którą kupił na wyprzedaży. Czuł na sobie jej spojrzenie, więc starając się opanować utykanie, ruszył w stronę bliższego z dwóch foteli, pokrytych tkaniną w brą-zowo-beżową kratę.

– Może zaoszczędzę pani czasu. Chce mnie pani namówić, żebym w przyszłym tygodniu wziął udział w przyjęciu niespodziance na cześć Jareda i Cassie Walkerów. Zaproszono wszystkich wychowanków. Całą uroczystość organizują Molly i Shane, a mała Molly będzie bardzo rozczarowana, jeśli się nie pojawię. Ogólnie rzecz biorąc, to właśnie chciała pani powiedzieć, prawda?

– Całkiem dobrze pan to podsumował.

– No cóż, słyszałem to już dwukrotnie.

– Wiem.

– Molly i Shane są dość wytrwali, trzeba im to oddać. Nigdy jeszcze na żadne przyjęcie nie zapraszano mnie z takim uporem.

– Był pan w ich rodzinie kimś wyjątkowym i wciąż za panem tęsknią. Bardzo im zależy, żeby zechciał pan przyjechać.

– Przez ranczo Walkerów przewinęło się mnóstwo wychowanków. Jakie to ma znaczenie, że jeden z nich się nie pojawi?

– Wszyscy będą się dobrze bawić, nawet jeśli pan nie przyjedzie – przyznała. – Byłoby jednak lepiej, gdyby pan tam był.

– Przykro mi, ale to niemożliwe.

Przez moment przyglądała mu się uważnie, w końcu westchnęła.

– Widzę, że faktycznie powinniśmy zostawić pana w spokoju.

No wreszcie!

– Będę wdzięczny – odparł szorstko.

– Czy chciałby pan przekazać rodzinie wiadomość? Poza tym, żeby zostawili pana w spokoju?

Zorientował się nagle, że wpatruje się w jej usta. Jeśli nawet była rozczarowana, że nie udało jej się go przekonać, nie dała tego po sobie poznać. Spoglądała na niego zza gęstych rzęs, a jej ponętne wargi wygięły się w uśmiechu.

Musiał natychmiast skupić myśli na czym innym i nie zastanawiać się, od jak dawna nie miał kobiety.

– Wiadomość? Myślę, że może im pani przekazać moje najlepsze życzenia. Proszę też powiedzieć Molly, że mi przykro, iż z mojego powodu zadała sobie tyle trudu.

Jedna cienka brew uniosła się pytająco, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Czemu sam jej tego nie powiesz?

– Ja… O, do diabła! Ty chyba nie jesteś…

– Nie pytałeś mnie o nazwisko – przypomniała mu. – Naprawdę tak bardzo się zmieniłam?

Poczuł, że zapada się głębiej w fotel. Nieczęsto zdarzało się, aby Kyle czuł się zażenowany – a już szczególnie rzadko dawał się komuś tak zaskoczyć. Jednak tej dziewczynie udało się to znakomicie.

– Naprawdę jesteś Molly?

Przegarnęła palcami włosy, nie spuszczając z niego wzroku.

– Jeszcze przed chwilą nazwałeś mnie „małą Molly”. Wydawało ci się, że po tym, gdy niemal dwanaście lat temu opuściłeś ranczo, czas się zatrzymał?

– Ile masz lat?

– Za kilka tygodni skończę dwadzieścia cztery.

Dwadzieścia cztery. Z niedowierzaniem pokręcił głową.

Może faktycznie sądził, że czas się zatrzymał? Czasami, gdy przywoływał obraz Molly – a zdarzało się to niezwykle rzadko – przypominał sobie piegowatego rudzielca ze szczerbatym uśmiechem i brudną buzią. Tryskała energią, usta jej się nie zamykały i nie odstępowała ojca, gdy tylko jej na to pozwolił. Czyli dość często, bo Jared rzadko kiedy potrafił czegoś odmówić jedynej córce.

Kyle nigdy wcześniej nie miał do czynienia z towarzyskimi dziewczynkami i, prawdę mówiąc, Molly trochę go onieśmielała. Teraz też czuł się zakłopotany. To ci dopiero kłopot w ślicznym opakowaniu.

– A ty masz dwadzieścia dziewięć – odezwała się Molly. – Kiedy do nas przyszedłeś, miałeś prawie siedemnaście.

Zostałeś jeszcze kilka miesięcy po osiemnastych urodzinach, aż do ukończenia szkoły. A potem wyjechałeś do wojska. Miałam wtedy dwanaście lat. Byłam zrozpaczona. Za każdym razem, gdy ktoś opuszczał dom, myślałam, że mi serce pęknie.

– Pamiętam, jak wypłakiwałaś sobie oczy, kiedy wkrótce po moim przyjściu do was jakiś chłopak wyjeżdżał z rancza. Chyba miał na imię Daniel, prawda?

– Daniel Castillo. Teraz używa nazwiska Andreas. – Na jej twarzy znów pojawił się radosny uśmiech. – Wiesz, że do nas wrócił? Niedawno ożenił się z B.J., moją kuzynką.

– Żartujesz. – Wolał ciągnąć tę rozmowę, niż patrzeć, jak podczas uśmiechu w kącikach jej ust tworzą się małe dołecz-ki. – Pamiętam ją. Miała na imię Brittany, ale chciała, żeby używać inicjałów. A więc wyszła za Daniela?

Molly kiwnęła głową.

– Wszystko odbyło się w zawrotnym tempie. Są wspaniałą parą. Zresztą, zawsze tak było, nawet wówczas, gdy mieli po kilkanaście lat.

Kyle nagle się zachmurzył. Co on, u licha, wyprawia? Dlaczego siedzi tu i słucha, jak Molly Walker opowiada rodzinne ploteczki? Jeszcze trochę, a okaże się, że stroi się na przyjęcie, na które wcale nie zamierzał się wybrać.

Poprawił się w fotelu i w tym momencie jego ciało, od nogi aż do pleców, przeszył potworny ból. Zdążył się już do tego przyzwyczaić i dlatego zdołał ukryć swoją reakcję przed Molly. A przynajmniej tak mu się zdawało.

– Twoje pięć minut już minęło – zwrócił jej uwagę. Znów ogarnął go ponury nastrój.

Molly uznała, że całkiem nieźle udało jej się ukryć szok, jakiego doznała na widok Kyle'a. Nie mogła wyjść ze zdumienia, że tak bardzo różnił się od chłopca, którego fotografia stała na honorowym miejscu w salonie rodziców, wśród zdjęć innych przybranych synów, którymi Jared i Cassie zajmowali się przez lata swojego małżeństwa.

Zdjęcie zrobiono podczas uroczystości rozdania świadectw. Kyle był w przepisowym czarnym stroju. Miał opaloną twarz, na którą opadał złoty frędzel biretu. Wyglądał młodzieńczo i zdrowo. Gęste brązowe włosy były świeżo ostrzyżone, ze spojrzenia bursztynowych oczu biło zadowolenie. Mimo że wspomnienie o Kyle'u zdążyło wyblaknąć, od czasu do czasu zdarzało jej się przyglądać tej fotografii. Zastanawiała się wówczas, czemu spośród wszystkich chłopców, którzy przewinęli się przez dom, tylko jego twarz tak bardzo ją intryguje.

Gdyby tego popołudnia nie wiedziała, że to właśnie on otworzył jej drzwi, nigdy by nie odgadła, że to Kyle. Był niesamowicie wychudzony, wyraźnie utykał, a opaleniznę zastąpiła niezdrowa bladość. Pod kilkudniowym zarostem widoczna była podłużna szrama, która szpeciła lewą stronę twarzy. Potargane włosy wymagały mycia i strzyżenia.

Przez chwilę wydawało się, że zaczął się trochę odprężać, i miała nawet nadzieję, że zdoła go przekonać do udziału w przyjęciu. Zaraz jednak dostrzegła, że się wzdrygnął, jakby z bólu, i jego twarz znów przybrała nieufny wyraz.

– Miałam nadzieję, że kiedy dowiesz się, kim jestem, przesuniesz trochę ten nieprzekraczalny termin – przyznała z uśmiechem.

Kyle nie uśmiechnął się w odpowiedzi.

– Nie chcę być niegrzeczny, ale sądzę, że naprawdę powinnaś wyjść, zanim…

Potężny trzask pioruna zagłuszył jego słowa. Chwilę później rzęsisty deszcz zaczął bębnić o dach i okna.

-. zanim burza rozpęta się na dobre – dokończył z ciężkim westchnieniem.

Molly podniosła się z kanapy i wyjrzała przez okno, zaskoczona gwałtownością nawałnicy.

– Prawdziwa ulewa, co?

– Mało powiedziane. To pozostałości cyklonu, który kilka dni temu nawiedził Karolinę Południową. Nie słyszałaś prognozy pogody?

Odwróciła się plecami do okna.

– Prawdę mówiąc, nie. Radio w samochodzie nie działa i podczas jazdy słuchałam płyt.

Chociaż wydawało się, że to niemożliwe, jego mina stała się jeszcze bardziej ponura.

– Chyba nie jechałaś tu z Dallas?

– Owszem, jechałam – odparła. – To około szesnastu godzin jazdy, więc wystartowałam wczoraj w południe, zatrzymałam się na noc w Memphis i dziś rano ruszyłam dalej.

– Sama?

Wzruszyła ramionami.

– Droga była całkiem przyjemna. Pogoda ładna, przynajmniej do Gatlinburga. Rzadko mam okazję porozmyślać w samotności i posłuchać ulubionej muzyki.

– Uwierzyć nie mogę, że rodzice zgodzili się puścić cię samą w taką trasę.

Teraz to Molly się zachmurzyła.

– Po pierwsze, mam prawie dwadzieścia cztery lata i nie muszę już prosić rodziców o zgodę, gdy chcę gdzieś wyjechać na kilka dni. Po drugie, i tak bym ich nie spytała, bo przyjęcie ma być dla nich niespodzianką. A w ogóle przed dwoma tygodniami wypłynęli w trzytygodniowy rejs po Morzu Śródziemnym, żeby uczcić dwudziestopięciolecie małżeństwa.

– Brat nie miał nic przeciwko temu, że się tu wybierasz?

Odchrząknęła niepewnie i z trudem powstrzymała się od przestąpienia z nogi na nogę, jak dzieciak przyłapany na kłamstwie.

– Shane'owi również nie muszę się opowiadać. Uczciwie mówiąc, jest przekonany, że razem z koleżanką z college'u wybrałam się na zakupy do Houston.

– To znaczy, że nie pochwaliłby tej podróży.

– Shane uważa, że nie powinnam cię zadręczać prośbami o przyjazd, skoro już dwa razy odmówiłeś. Rzeczywiście chyba nie podobałoby mu się, że chcę sama jechać tak daleko, ale Shane jest nadopiekuńczy.

– Kiedy chodziło o ciebie, zawsze był taki. Chociaż z pewnością nie dorównywał w tym twojemu ojcu. Podejrzewam, że Jared dostałby zawału, gdyby się dowiedział, co zrobiłaś.

Molly słuchała tego z niechęcią. Od kilku lat starała się przekonać wszystkich w domu, że nie jest już małą dziewczynką, którą trzeba rozpieszczać i otaczać troskliwą opieką, lecz odpowiedzialną kobietą, zdolną do podejmowania decyzji. Nie spodziewała się jednak, że także Kyle'owi Reeveso-wi będzie musiała się tłumaczyć.

– Sama zajmę się reakcją swojej rodziny – oznajmiła szorstko. – Uznałam, że warto podjąć wysiłek, aby móc porozmawiać z tobą o przyjęciu.

– Przykro mi, że cała wyprawa poszła na marne. Gdybyś przyjęła do wiadomości odpowiedź, jaką przekazałem przez twoich posłańców, zaoszczędziłabyś sobie kłopotu.

– Niechętnie akceptuję odmowę.

Usta Kyle'a drgnęły. Mogłoby to wyglądać na uśmiech, tyle że trudno było dopatrzyć się w tym humoru.

– Z tego, co pamiętam, nigdy nie przyjmowałaś do wiadomości odpowiedzi odmownych.

Molly przeczekała kolejny ogłuszający grzmot, który zdawał się odzwierciedlać jej pogarszający się nastrój. Miała wrażenie, że Kyle traktuje ją jak dziewczynkę, którą poznał przed jedenastu laty.

– Moi rodzice bardzo cię lubili. W salonie nadal stoi twoje zdjęcie, a mama wciąż wspomina cię z rozrzewnieniem. Byliby szczęśliwi, widząc cię na przyjęciu.

– Nie jestem zbyt towarzyski.

Co do tego nie miała żadnych wątpliwości, tym bardziej teraz, gdy zobaczyła jego stojący na odludziu dom. Nawet nie było tu telefonu, który zapewniłby mu kontakt ze światem.

– To będzie nieobowiązujące przyjęcie. Każdy powinien czuć się na nim swobodnie. Myślę, że mógłbyś się całkiem dobrze bawić, gdybyś tylko trochę się rozluźnił. Jeśli nie dasz rady przyjechać na przyjęcie, może odwiedziłbyś kiedyś mamę i tatę. Zastanów się nad tym, dobrze? Dla nich to bardzo ważne, by wiedzieć, że ich chłopcom wszystko dobrze się układa.

Na krótką chwilę jego twarz przybrała dziwny wyraz, jakby zdumiało go, że miałby być jednym z „ich chłopców”. Podniósł się i podszedł do okna.

Zapadło milczenie i było słychać jedynie odgłosy nasilającej się burzy. Molly zdawała sobie sprawę, że nie udało jej się przekonać Kyle'a. Całkiem jasno powiedział, że chce, aby go zostawiono w spokoju, żeby mógł w samotności rozpamiętywać coś, co mu się przydarzyło. Poczuła się winna, że w ogóle tu przyjechała i zakłóciła jego prywatność, którą najwyraźniej bardzo sobie cenił.

– Chyba już pójdę. Nie wygląda na to, żeby wkrótce przestało padać.

– Obawiam się, że na razie nie będziesz mogła odjechać – powiedział zrezygnowanym tonem. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak niebezpieczne są tutejsze drogi przy takiej pogodzie. Strumienie występują z brzegów i mogą zmyć samochód z szosy.

Molly popatrzyła w okno. Smagany wiatrem deszcz walił w szyby z niesamowitą siłą. Wydawało się, że pada niemal poziomo. W tej chwili nawet nie mogła dostrzec swojego auta.

– Ile to może potrwać?

Brak odpowiedzi Kyle'a był bardzo wymowny. Przygryzła wargę, zastanawiając się, jak długo będzie zmuszona tkwić tutaj z mężczyzną, który marzył o tym, żeby zostać sam.

Rozdział 2

Tłumiąc przekleństwo, Kyle odwrócił się od okna.

– Właśnie skończyłem ćwiczyć i jestem potwornie spocony. Pójdę wziąć prysznic, a potem zastanowimy się, co robić.

Nie czekając na odpowiedź, wyszedł do holu. Musiał ochłonąć po szoku, jakiego doznał, widząc małą Molly Walker w dorosłej postaci. Może później zdoła zapanować nad sytuacją.

Zawsze miał takie pieskie szczęście! Czy musiała zjawić się akurat podczas burzy? Chętnie by ją odprawił, nie mógł jednak pozwolić, żeby wyruszyła w drogę przy takiej pogodzie. Tutejsze strome i kręte drogi i tak były niebezpieczne, a teraz jeszcze zostaną zalane. Lepiej by było, gdyby Molly nie przyjeżdżała, ale w obecnej sytuacji nie miał chyba wyjścia. Przez kilka godzin będzie musiał – chociaż bardzo niechętnie – odgrywać rolę gospodarza.

Celowo przeciągał pobyt w łazience. Bez pośpiechu wziął prysznic, ogolił się, przebrał w czystą koszulkę i wygodne, wytarte dżinsy, a nawet przeczesał grzebieniem wilgotne włosy.

Wreszcie uznał, że prezentuje się całkiem przyzwoicie.

Niestety, nie był już w stanie opanować utykania. Prawdopodobnie przesadził dzisiaj z treningiem. Gdyby nie obecność Molly, wyciągnąłby laskę i przez resztę wieczoru pozwolił nodze odpocząć. Jednak przy niej nie zamierzał tego zrobić.

W salonie nie zastał Molly. Ponieważ nie spotkał jej w korytarzu, należało się domyślić, że poszła do kuchni. Jednak tam również jej nie było. Zdenerwował się. Jeśli postanowiła wrócić do domu i teraz jechała po górskiej drodze.

Spostrzegł, że drzwi kuchenne są uchylone. Otworzył je na całą szerokość i wyszedł na zewnątrz. Molly stała pod okapem, który osłaniał taras do połowy. Ręce skrzyżowała na piersi i patrzyła na deszcz i spowite we mgle góry. Ciężkie czarne chmury przeobraziły krajobraz w szary impresjonistyczny pejzaż, który zdawał się ją fascynować.

Był pewien, że nie słyszała, jak do niej podchodzi, gdy nagle się odezwała:

– Pięknie tu.

Kusiło go, by przytaknąć, ale wiedział, że nie powinien wdawać się w rozmowę o krajobrazie, więc tylko zmarszczył brwi i wskazał na drzwi.

– Wejdź do środka. Zsiniałaś z zimna.

Wcale nie przesadzał. Ramiona Molly pokryły się gęsią skórką, a czubek nosa poczerwieniał od chłodnego wilgotnego powietrza.

Po jej minie widać było, że nie lubi, gdy się jej coś nakazuje.

– Nic mi nie będzie.

Kyle wzruszył ramionami.

– Rób, jak uważasz.

Całkiem możliwe, że chodziło jej tylko o to, by zrozumiał, że nie jest już małym urwipołciem, bo po chwili wróciła do kuchni. Kyle postawił czajnik na palniku i wyjął z szafci dwa kubki.

– Nie używam kofeiny, ale mam kilka rodzajów herbatek ziołowych – powiedział, wskazując pudełka na podręcznej półce.

Do swojego kubka wrzucił torebkę herbaty pomarańczowej, po czym odsunął się na bok, żeby Molly mogła wybrać ulubiony smak. Po nieskończenie długim namyśle zdecydowała się na jabłko z cynamonem.

Nie czekając na Molly, Kyle zniknął w salonie. Po chwili przyszła tam za nim.

– Co ci się właściwie stało? Jak zostałeś ranny?

– Miałem bliskie spotkanie z miną-pułapką na Bliskim Wschodzie – odparł szorstko. – Nie lubię o tym mówić.

– Kiedy to było?

– Osiem miesięcy temu. – Plus trzy tygodnie i cztery dni, dodał w duchu.

– Bardzo mi przykro – powiedziała cicho.

Wzruszył ramionami z wystudiowaną obojętnością.

– Niepotrzebnie. Miałem więcej szczęścia niż tamtych trzech, którzy byli razem ze mną. Im nie udało się wrócić.

Trochę czasu minęło, zanim doszedł do tego wniosku. Nadal zresztą zastanawiał się czasem, czy jego koledzy nie byli większymi szczęściarzami. Szybko jednak nauczył się, że takie przemyślenia wzbudzają zbyt wielkie zainteresowanie wojskowych psychiatrów, przestał więc je ujawniać.

– Czy dlatego nie chcesz przyjechać na przyjęcie? Bo byłeś ranny?

– Nie.

Szorstki ton nie zraził Molly.

– Chyba nie przyszło ci do głowy, że ktokolwiek będzie źle o tobie myślał, litował się nad tobą czy coś w tym rodzaju?

Z trzaskiem odstawił kubek i ze złością spojrzał na nieproszonego gościa.

– Lubisz ryzyko czy nie potrafisz zrozumieć wyraźnej aluzji?

Molly westchnęła.

– Obawiam się, że raczej to drugie. Shane powtarza, że zanim ja pojmę aluzję, można osiwieć. Prawdę mówiąc, niewiele w tym przesady.

– W takim razie powiem to w prostych słowach, żebyś na pewno zrozumiała: nie chcę o tym mówić – odrzekł ostro.

Wpatrywała się w niego, po czym uśmiechnęła się szeroko. Całkiem zbiła go tym z pantałyku.

– Zupełnie jakbym słyszała tatę, gdy zaczyna zrzędzić. Możliwe, że przejąłeś od niego więcej, niż ci się wydaje.

Czy długo jeszcze trzeba będzie czekać, aż ustanie deszcz i będzie mógł ją wyprawić w powrotną drogę?

Wizyta u Kyle'a nie przebiegała tak gładko, jak to sobie Molly wyobrażała. Była zbyt zarozumiała, sądząc, że zdoła go oczarować i namówić na zmianę decyzji. Była pewna, że nakłoni go do przyjacielskiej pogawędki i wspomnień, dołoży do tego kilka ujmujących uśmiechów i bez trudu osiągnie cel.

Na Shane'a zawsze to działało, pomyślała, wydymając wargi.

Chociaż nawet Shane nie dałby teraz rady dotrzeć do Kyle'a. Co za szkoda! Podejrzewała, że Kyle czuje się samotny i nieszczęśliwy, lecz jest zbyt uparty, by się do tego przyznać.

Rzuciła okiem na zegarek. Dochodziła szósta, a ulewa nie ustała. Ciężkie chmury przesłoniły niebo i pokój pogrążył się w półmroku. Kyle wyciągnął rękę i zapalił lampkę, która stała na stoliku między dwoma fotelami.

– Jesteś głodna?

Prawdę mówiąc, była. Zjadła lekki lunch, gdy w południe zrobiła krótką przerwę w podróży, ale od tamtej pory nie miała nic w ustach.

– Trochę.

Oparł dłonie na poręczach fotela i dźwignął się na nogi.

– Zobaczę, czym dysponuję.

– Nie rób sobie kłopotu.

– Zgłodniałem – odparł, nie zatrzymując się. – Zamierzam coś zjeść, więc ty też możesz.

Nie było to uprzejme zaproszenie. Jednak była niezapowiedzianym i w dodatku nieproszonym gościem, więc chyba powinna się cieszyć, że i tak do tej pory tolerował jej obecność.

– Czy mogę ci w czymś pomóc?

Kyle otworzył lodówkę.

– Dam sobie radę.

– Chciałabym czymś się zająć, żeby przestać myśleć o pogodzie.

Z ciężkim westchnieniem cisnął coś na blat.

– Możesz umyć sałatę, a potem posiekać pomidory i ogórki na sałatkę. Zjemy ją z makaronem i sosem pesto.

– Brzmi całkiem nieźle.

– Często korzystam z półproduktów. Nie jestem zbyt dobrym kucharzem.

– To tak jak ja. – Odkręciła wodę i zabrała się za mycie sałaty. – Na pewno pamiętasz, że w naszej kuchni rządzi mama. Bardzo lubi gotować i nie znosi, gdy ktoś jej się plącze pod nogami. A ponieważ wolałam spędzać czas w gospodarstwie i towarzyszyć tacie lub Shane'owi, rzadko jej pomagałam. Kilka lat temu mama uznała, że powinnam nauczyć się gotować. Jednak chyba za długo z tym czekała, bo okazałam się niezbyt pojętną uczennicą. Kiedy zaprezentowałam swoje umiejętności, tata i Shane zaczęli mnie błagać, żebym wróciła do pracy w stodole.

Paplała jak najęta. Nie darmo Shane mawiał, że buzia jej się nie zamyka.

Kyle nie uśmiechnął się ani nie oderwał wzroku od przygotowywanego posiłku. Zastanawiała się właśnie, czy w ogóle słyszał, co mówiła, gdy się odezwał:

– Nadal mieszkasz z rodzicami?

Zdenerwował ją ton, jakim Kyle zadał pytanie. Chyba nie podejrzewał, że od jego wyjazdu niczego nie osiągnęła?

– W tej chwili mieszkam na ranczu. Wróciłam tam po studiach. Zeszłej wiosny zrobiłam magisterium z pedagogiki na Rice University w Houston. Czekam na miejsce w jednej z miejscowych szkół, a na razie zajmuję się naszymi wychowankami. Powiedziano mi, że w styczniu będzie wolny etat. Jak tylko dostanę pracę, poszukam mieszkania.

Znowu powiedziała znacznie więcej, niż chciał wiedzieć. Czyżby w ten sposób starała się odeprzeć zarzut, że nadal mieszka u rodziców? Prawdopodobnie w Dallas nie byłoby takich problemów ze znalezieniem pracy, jednak w lokalnej szkole, która mieściła się znacznie bliżej rancza, rotacja kadr była o wiele mniejsza.

To ojciec namówił ją do powrotu. Jego zdaniem, nie powinna mieszkać dalej niż godzinę drogi od rancza, tym bardziej że potrzebował jej pomocy w pracy z nowymi wychowankami. Od pewnego czasu rozszerzyli działalność i stworzyli całodzienny ośrodek dla chłopców ze środowisk patologicznych. Prawdę mówiąc, Jaredowi najbardziej odpowiadałoby, gdyby córka została w domu rodzinnym.

– Shane także mieszka ciągle na ranczu – dodała, bo Kyle się nie odzywał. – Kiedy urodziły im się córeczki, rozbudowali z Kelly swój dom. Teraz to przede wszystkim Shane zajmuje się inwentarzem i większością prac gospodarskich, a tata może poświęcić czas na prowadzenie ośrodka.

– Ilu macie teraz chłopców?

Ucieszyła się, że wreszcie zadał pytanie. To chyba znaczyło, że zdołała go czymś zainteresować.

– W tej chwili czterech, ale dostaliśmy zgodę na przyjęcie sześciu. Właściwie oficjalnie to nie jest terapeutyczna rodzina zastępcza, ponieważ nie przyjmujemy chłopców z poważnymi problemami emocjonalnymi i wychowawczymi. Raczej takich, co mają kłopoty z przystosowaniem się. Kiedyś mogło u nas mieszkać najwyżej dwóch chłopców, ale od czasu twojego pobytu wiele się zmieniło. Jedna ze stodół została przebudowana. Teraz znajduje się tam sypialnia, jadalnia i duża sala wyposażona w komputery, w której można odrabiać lekcje. Tam właśnie spędzam z chłopcami większość czasu.

– Nadal nie ma dziewcząt?

– Nie. Rodzice postanowili skupić się na chłopcach. Przyjęcie dziewcząt wiązałoby się z koniecznością wprowadzenia dalszych zmian.

Mruknął pod nosem coś, co ostatecznie mogła uznać za aprobatę.

– Shane ma już własne dzieci? – spytał po chwili.

– Dwie dziewczynki, Annie i Lucy. Zajęły moje miejsce i teraz to one są młodszymi siostrami dla naszych chłopców.

Kiedy Kyle przybył do rodziny zastępczej, Shane, starszy od siostry o piętnaście lat, był dorosłym mężczyzną. Zajmował się swoimi sprawami, a czas spędzał z przyjaciółmi oraz z Kelly Morrison, z którą ożenił się wkrótce po wyjeździe Kyle'a.

– Dziewczynki owinęły sobie Shane'a wokół małego palca – oznajmiła Molly. – Zresztą tatę także.

– Wcale mnie to nie dziwi. Ty zrobiłaś to samo.

– Wiem. – Uśmiechnęła się bezwstydnie. – Potwornie mnie rozpuścili, a teraz to samo robią z córeczkami Shane'a. Na szczęście Kelly trochę przypomina moją mamę i potrafi zaprowadzić dyscyplinę. Inaczej dziewczynki byłyby nieznośnymi bachorami.

Kyle odcedził makaron i przełożył go do miski.

– Jeśli dobrze pamiętam, twój tata też potrafił przywołać cię do porządku.

– Powiedzmy raczej, że wiedziałam, na ile mogę sobie pozwolić, żeby nie przeciągnąć struny. Zresztą gdy trochę podrosłam, stał się znacznie surowszy.

– Nie dziwię się.

Czy to możliwe, że w głosie Kyle'a zabrzmiało rozbawienie? Molly, pełna otuchy, postawiła miskę z sałatą na okrągłym dębowym stole, który stał po drugiej stronie wąskiej kuchni.

– To zabawne, bo gdy chodzi o naszych wychowanków, tata jest zwolennikiem surowej dyscypliny. Za to mama ich rozpieszcza.

– To również pamiętam.