Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę - Julia Cameron - ebook + audiobook

Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę ebook i audiobook

Julia Cameron

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

17 osób interesuje się tą książką

Opis

PYTANIE: Wiesz, ile będę miał lat, zanim nauczę się grać na fortepianie?

ODPOWIEDŹ: Tyle samo, co wtedy, kiedy się nie nauczysz.

Jeśli marzysz o tym, żeby malować, pisać, śpiewać, tańczyć, komponować lub po prostu być bardziej twórczym w jakiejś sferze życia, Droga artysty proponuje ci sprawdzone autorskie narzędzia, dzięki którym usuniesz przeszkody blokujące twoją kreatywność.

Nowatorska metoda JULII CAMERON pomogła odkryć uśpione talenty i zrealizować twórcze marzenia tysiącom ludzi na świecie.

Może pomóc także tobie.

W sierpniu 2013 roku "Droga artysty" znalazła się na liście 32 Książek, Które Mogą Zmienić Twoje Życie opublikowanej przez opiniotwórczy portal BuzzFeed, obok m.in. "Stu lat samotności", "Paragrafu 22" i "Zbrodni i kary". Znajduje się również na liście 100 Najważniejszych Poradników Wszech Czasów.

Julia Cameron jest dramatopisarką, poetką, kompozytorką, scenarzystką filmową i telewizyjną (m.in. serial "Policjanci z Miami"), reżyserką, dziennikarką oraz autorką ponad trzydziestu książek. Międzynarodowy sukces przyniosła jej bestsellerowa seria poradników z dziedziny procesu twórczego. Pierwszy z nich, DROGA ARTYSTY, został przetłumaczony na trzydzieści sześć języków i sprzedał się do dziś w ponad czterech milionach egzemplarzy. Julia Cameron stale pracuje twórczo i od dwudziestu lat prowadzi warsztaty kreatywności na całym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Ula Zawadzka

Oceny
4,3 (52 oceny)
29
12
8
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
firek

Nie oderwiesz się od lektury

warto. wzbudza do refleksji i motywuje do eksperymentowania i działania
10
Snejpowa

Nie polecam

Pierwszy rozdział i już kilka razy nawijka o bogu. No i o sobie. Poradnik dla wierzących Amerykanów. Nic naprawdę twórczego.
00
Kalina1

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która mnie zainteresowała do tego stopnia, że obecnie posiadam własny egzemplarz. Polecam.
00
Justyna_doe

Nie oderwiesz się od lektury

Czytałam już drugi raz i uważam że to absolutnie obowiązkowa Książka dla każdej twórczej osoby. Polecam baaaardzo!
00
legimizbiq

Nie oderwiesz się od lektury

Warta uwagi i bogata w cenne porady oraz inspirujące myśli. Bardziej spodoba się osobom wierzącym - myślę, że warto to zaznaczyć, żeby uniknąć rozczarowania 😉
00

Popularność




Wydawnictwo Szafa
Tytuł oryginału angielskiego: THE ARTIST’S WAY. A SPIRITUAL PATH TO HIGHER CREATIVITY
Redaktor: KLARA JAGIEŁŁO
Korektor: AGNIESZKA ŁODZIŃSKA
Projekt okładki: MAUNA EICHNER
Ilustracja na okładce: NAGASAWA ROSETSU
Zdjęcie autorki: MARK KORNBLUTH
Skład i łamanie: STILO
Original English language edition Copyright © 1992, 2002 by Julia Cameron Copyright © 2013 for the Polish edition by Wydawnictwo Szafa
ISBN 978-83-88141-14-0
WYDAWNICTWO SZAFAwww.wydawnictwoszafa.plwww.drogaartysty.pl
Konwersja:eLitera s.c.

Ten podręcznik dedykowany jest Markowi Bryanowi. To Mark nakłonił mnie do napisania go, pomógł nadać mu formę i wspólnie ze mną go wykładał. Bez niego książka ta nie mogłaby powstać.

PODZIĘKOWANIA

Wkład w Drogę artysty wniosło do dziś ponad cztery miliony ludzi. To jest już naprawdę ruch społeczny. Są jednak osoby, bez których ruch ten nie mógłby zaistnieć i swobodnie się rozwijać. Chciałabym tu podziękować przynajmniej niektórym z nich:

Jeremy’emu Tarcherowi za opublikowanie mojej pracy, zredagowanie jej i zaopiekowanie się nią w charakterystycznym dla niego, pomysłowym i wizjonerskim stylu.

Joelowi Fotinosowi za opiekę i czuwanie nad moją twórczością – za mądrą i stanowczą ojcowską troskę nie tylko o nią, ale i o moje najgłębsze życzenia i marzenia.

Markowi Bryanowi jestem wdzięczna za stawanie w obronie mojej pracy, za jego nowatorski i wizjonerski sposób myślenia oraz zdolność wybaczania tego, że nasze ścieżki nieraz musiały się rozchodzić.

Mojej córce, Domenice Cameron-Scorsese, za dzielenie się swoją matką z innymi i za to, że udało jej się udźwignąć podwójny ciężar: sławnego nazwiska i wybitnego talentu. Jestem jej także wdzięczna za to, że zawsze była taką artystką – i taką osobą – dla której chciało mi się pisać dobre i pożyteczne książki. Z podziwem dla jej przenikliwości, czułości i twórczych „bebechów”.

Emmie Lively za jej wizjonerską siłę oraz śmiałe zaangażowanie, z jakim podchodziła do pracy zarówno z moją muzyką, jak i z książkami. To prawdziwa przyjaciółka, sprzyjająca nie tylko mojej twórczości, ale także moim marzeniom i pragnieniom. Poznałyśmy się dzięki Drodze artysty oraz mojemu musicalowi Avalon, a przez ostatnie lata nasze drogi muzyczne stale się przeplatały.

Susan Schulman jestem wdzięczna za długie lata oddania Drodze artysty i pełna podziwu dla jej wizji, a także pełna pokory wobec odwagi, z jaką brnęła równolegle ze mną przez liczne trudne próby.

Dziękuję Pat Black i spółce za trzymanie kursu w okresie burzliwego rozwoju Drogi artysty oraz mojego własnego.

Jestem wdzięczna Davidowi Groffowi za jego wyśmienite pisarstwo i piękne myśli, Johannie Tani za redagowanie tekstu z wdziękiem i precyzją oraz Sarze Carder za zręczną i troskliwą asystę daleko wykraczającą poza poczucie obowiązku – trzy twórcze dusze. Jamesowi Navé za lojalność i wspaniałomyślność podczas długoletniej współpracy w nauczaniu.

A także Timowi Wheaterowi – specjalne podziękowanie za jego muzyczny kunszt i partnerską współpracę przy licznych projektach twórczych i dydaktycznych na przestrzeni lat.

Wyrazy wdzięczności składam Maunie Eichner i Claire Vaccaro za natchnioną i znakomitą szatę graficzną moich książek oraz pamięć o tym, że forma powinna wynikać z funkcji, dzięki czemu książki te są ucieleśnieniem zasady: „Piękno jest prawdą, a prawda jest pięknem”.

Wdzięczna, jak zawsze, jestem również mojej siostrze, Libby Cameron, często współpracującej ze mną znakomitej artystce i rysowniczce, której dowcip i fantazja umożliwiły mi stworzenie dodatkowych narzędzi dla Drogi artysty. Ona, która dobrze wie, że śmiech jest najlepszym lekarstwem, potrafiła osłodzić aplikowane przeze mnie gorzkie twórcze środki pierwszej pomocy. Z głębi serca dziękuję jej za natchnione prace, które uświetniły książki: The Artist’s Date Book, Supplies, God is Dog Spelled Backwards orazHow Not to Make Art – książkę „o tym, jak nie tworzyć sztuki” (ani niczego istotnego).

Chcę wyrazić swoją wdzięczność Soni Choquette i Larry’emu Lonerganowi za to, że ich miłość i zmysł krytyczny towarzyszyły mi w żmudnych staraniach o to, by śmiałe marzenia, które z początku były tylko maleńkimi ziarenkami, rozwinęły się i wydały owoce.

Edmundowi Towle i Robertowi McDonaldowi za kreatywność i rycerskość, z jakimi bronili mnie i inspirowali do uprawiania różnych form twórczości.

Wreszcie pragnę podziękować tym, którzy wskazali mi drogę, wędrując nią przede mną: zwłaszcza Juliannie McCarthy, Maxowi Showalterowi, Johnowi Newlandowi oraz wszystkim tym, którzy rozjaśniają naszą Drogę Artysty duchowym światłem twórczego kunsztu i hojnego serca.

O DRODZE ARTYSTY.PO DWUDZIESTU LATACH

Sztuka jest przedsięwzięciem duchowym.

My artyści jesteśmy wizjonerami. Na co dzień praktykujemy pewien rodzaj wiary: zmierzamy ku migoczącemu w oddali twórczemu celowi, który często jest dostrzegalny tylko dla nas. Choć rzadko się o tym pamięta, to nasza działalność kształtuje rynek, a nie rynek – naszą działalność. Sztuka jest aktem wiary – wiary, którą uprawiamy w praktyce. Czasem wiara wzywa nas do odbycia pielgrzymki i, jak wielu pielgrzymów, podajemy w wątpliwość to wezwanie z chwilą, gdy na nie odpowiadamy. A jednak odpowiadamy.

Piszę te słowa przy biurku z czarnej chińskiej laki, w pokoju z oknem wychodzącym na zachód, na rzekę Hudson, za którą rozciąga się Ameryka. Znajduję się na zachodnim krańcu wyspy Manhattan, która sama w sobie stanowi osobny kraj. Tutaj obecnie mieszkam i przenoszę musicale z papieru na scenę. To na Manhattanie są ludzie, którzy śpiewają – o Broadwayu nawet nie wspominam. Jestem tu, bo tutaj przywiodła mnie sztuka. Usłuchałam jej wezwania.

W przeliczeniu na liczbę mieszkańców Manhattan ma chyba największe zagęszczenie artystów w Ameryce. W mojej okolicy na Upper West Side wiolonczele słyszy się równie często jak krowy w Iowa. To po prostu nieodłączny element krajobrazu. Także ja z moją maszyną do pisania, spoglądająca przez okno na światła wielkiego miasta, jestem zjawiskiem typowym dla Manhattanu. Komponuję dziesięć przecznic od miejsca, gdzie chudy wyrostek nazwiskiem Rick Rodgers spotkał Larry’ego Harta[1], niewysokiego chłopaka, który miał zostać jego wieloletnim partnerem artystycznym. Wspólne marzenie połączyło ich na dobre i na złe.

Moje mieszkanie znajduje się przy Riverside Drive. Mając tuż za plecami Broadway, patrzę przez okno na zachód, na czarną już jak atrament rzekę, nad którą zachodzące słońce ściele kolorowe wstęgi. Rzeka jest szeroka i nie zawsze ciemna; w wietrzne dni, których nie brakuje, woda się burzy i pokrywa białymi grzywami. Wiśniowe holowniki niestrudzenie jak żuki prują dziobami fale – brnąc w górę i w dół rzeki, pchają pyskami długie barki. Manhattan jest portem morskim i przystanią dla marzeń.

Na Manhattanie roi się od marzycieli. Każdy artysta ma marzenia i każdy, który tu przybywa, przywozi je ze sobą. Wbrew kiczowatym wyobrażeniem o artystycznym znoju i niedoli nie wszyscy ubieramy się na czarno, nie zawsze palimy papierosy i pijemy mocne trunki, gnieżdżąc się w ciasnych mieszkankach na poddaszu bez windy pełnych jedynie nadziei i karaluchów, w dzielnicach tak nędznych, że nawet szczury się z nich wyniosły. Nie, artyści jak karaluchy są tu wszędzie - od czynszówek po penthouse‘y. W moim budynku oprócz mnie, mojego pianina i maszyny do pisania, spotkacie również śpiewaczkę operową, której trele rozbrzmiewają w wąwozach Manhattanu niczym głos skowronka wzbijającego się w niebo. Okoliczni kelnerzy często – choć nie zawsze – są aktorami, a ładne dziewczęta z płaskostopiem zajmują się zawodowo tańcem, choć trudno się tego domyślić, obserwując ich niezgrabny chód.

Dziś po południu piłam herbatę w Edgar’s Cafe, nazwanej tak na cześć Edgara Allana Poe, który mieszkał tu, a zmarł nieco dalej na północ, w Bronksie. Zaglądałam w okna dawnego mieszkania Leonarda Bernsteina na parterze kamienicy Dakota. Zawsze dostaję gęsiej skórki, mijając łukowatą bramę, przed którą został zastrzelony John Lennon. Dom, w którym mieszkam, położony jest raptem o przecznicę od klubów nawiedzanych przez Duke’a Ellingtona, a jedna z pobliskich ulic nosi jego imię. Manhattan jest pełen zjaw. W jego głębokich wąwozach kołaczą się twórcze moce.

To na Manhattanie zaczęłam wykładać Drogę Artysty. Jak każdy artysta – każdy, jeśli się wsłucha – doświadczam natchnienia. Do uczenia zostałam „wezwana” i odpowiedziałam na wezwanie z pewną niechęcią. A co z moją sztuką? – zastanawiałam się. Jeszcze nie wiedziałam, że zwykle wcielamy w życie to, co głosimy; że odblokowując innych, odblokuję siebie i że – jak każdy artysta – łatwiej rozwinę skrzydła w towarzystwie pokrewnych dusz, które decydują się na podobny „skok wiary”. Wezwana do uczenia, nie wyobrażałam sobie nawet, ile owo nauczanie przyniesie korzyści mnie samej, a przeze mnie – także innym ludziom.

W 1978 roku zaczęłam uczyć artystów, jak się odblokować i stanąć na nogi po twórczych kontuzjach. Dzieliłam się z nimi technikami, które poznałam dzięki własnej praktyce twórczej. Przedstawiałam swoje przemyślenia w sposób możliwie najprostszy i najdelikatniejszy.

Pamiętajcie, mówiłam, że istnieje twórcza energia, która chce się wyrazić za waszym pośrednictwem. Nie osądzajcie swoich dokonań ani samych siebie. Zajmiecie się tym później. Pozwólcie, aby to Bóg działał poprzez was.

Narzędzia, jakimi dysponowałam, były proste, a liczba uczniów niewielka. Przez następne dziesięć lat przybywało i jednych, i drugich. Niemal od początku większość uczniów stanowili zablokowani lub kontuzjowani artyści – malarze, poeci, ceramicy, pisarze, filmowcy, aktorzy oraz ludzie, którzy po prostu pragnęli stać się nieco bardziej twórczy w życiu osobistym lub w jakiejś dziedzinie sztuki. Nie komplikowałam sprawy, bo sprawa jest prosta. Kreatywność przypomina trawnik – wystarczy odrobina starań i odrasta. Uczyłam więc, jak dostarczyć twórczemu duchowi podstawowych składników odżywczych i jak opiekować się nim, żeby nie głodował. Uczniowie odpowiedzieli książkami, filmami, obrazami, fotografiami i innymi twórczymi działaniami. Wieść rozchodziła się pocztą pantoflową i na moje kursy zawsze znajdował się komplet chętnych.

Jednocześnie sama nadal tworzyłam. Pisałam sztuki, powieści i scenariusze filmowe. Realizowałam filmy kinowe i telewizyjne, pisałam opowiadania. Pisałam wiersze, a później scenariusze performance’ów. Pracując, odkrywałam nowe twórcze narzędzia i pisałam kolejne eseje dydaktyczne. W końcu za namową przyjaciela, Marka Bryana, złożyłam z tych esejów skrypt na zajęcia, a następnie podręcznik z prawdziwego zdarzenia.

Mark i ja, ramię w ramię, składaliśmy i drukowaliśmy prostą książkę, która mogłaby wspomóc ludzi w potrzebie. Wysłaliśmy ją chyba do tysiąca osób, które robiły kolejne kserokopie dla swoich znajomych. Zaczęły do nas docierać zadziwiające historie odrodzenia: malarze malowali, aktorzy znów występowali, reżyserzy reżyserowali, a ludzie niezwiązani z konkretną dziedziną sztuki zaczynali uprawiać taką jej formę, o jakiej zawsze marzyli. Opowiadano nam o nagłych przełomach i powolnych przebudzeniach.

Jeremy P. Tarcher, zasłużony wydawca książek o twórczym potencjale człowieka, przeczytał jedną z pierwszych wersji tej pracy i postanowił ją opublikować. Do tego czasu nadałam jej formę dwunastotygodniowego kursu – każdy rozdział był poświęcony jednemu konkretnemu zagadnieniu. Ta prosta książka zrodziła się z dwunastu lat mojego nauczania i dwudziestu lat uprawiania różnych form sztuki. Początkowo zatytułowałam ją Jak uzdrowić wewnętrznego artystę. Ostatecznie jednak po długich przemyśleniach zdecydowałam się na tytuł Droga artysty. Książka objaśniała i badała twórczość jako kwestię duchową. Zaczęłam być świadkiem cudów.

Nauczając, często podróżowałam, i przy okazji spotkań autorskich oraz innych moich publicznych wystąpień ludzie zaczęli mi wręczać płyty CD, książki, nagrania wideo oraz listy, a wszystkie one wyrażały jedną myśl: „Wykorzystałam(-em) twoje narzędzia i zrobiłam(-em) to i to. Wielkie dzięki!”. Najczęściej powtarzany komplement brzmiał: „Twoja książka zmieniła moje życie”. Słyszałam go zarówno od artystów nieznanych, jak i sławnych; na prowincji i na forach międzynarodowych. Używając proponowanych przeze mnie technik, zablokowani malarze zdobywali laury na ważnych wystawach konkursowych. Pisarze i tekściarze przebywali drogę od twórczej blokady do nagród Emmy i Grammy. Poczułam się mała wobec potęgi Boga – Wielkiego Twórcy, wobec jego mocy obdarzania indywidualnych ścieżek twórczych – różnorodnych, a często rozbieżnych – siłą, żywotnością oraz inwencją. Pewna zablokowana pisarka, kobieta pod sześćdziesiątkę, została nagradzaną dramatopisarką. Wieloletni sideman wymyślił i nagrał odważną płytę solową. Długo skrywane marzenia rozkwitały wszędzie tam, gdzie Wielki Twórca i Wielki Ogrodnik przyłożył swą rękę. Otrzymywałam podziękowania, które zasadniczo należały się Bogu. Byłam tylko duchowym kanałem, poprzez który ujawniał się fundamentalny duchowy fakt: Wielki Twórca kocha innych artystów i aktywnie pomaga tym, którzy otwierają się na własne moce twórcze.

Od artysty do artysty, z rąk do rąk, Droga artysty zdobywała coraz więcej zwolenników. Słyszałam o grupach w panamskiej dżungli, w australijskim buszu i w „jądrze ciemności” innego rodzaju: w redakcji dziennika „The New York Times”. W prostych wskazówkach podręcznika wspólny grunt znajdowały grupy druidów, sufich i buddystów. Droga artysty zaistniała w Internecie. Powstawały grupy – ja nazywam je „gronami” – rozrastające się jak kolonie melonów, wypuszczające coraz to nowe kłącza, z których wyrastały nowe grupy – to w Anglii, to w Niemczech, to w środowisku szwajcarskich jungistów. Droga Artysty, którą zaczęto nazywać „ruchem”, parła naprzód jak samo życie – wytrwale, wręcz zachłannie. Coraz więcej artystów pomagało innym artystom. Dzieła sztuki rozkwitały, kariery rozwijały się i krzepły w otoczeniu sprzyjających im pokrewnych dusz. A ja miałam przyjemność być tego świadkiem.

Książkę kupiło i skorzystało z niej sto tysięcy osób. Później dwieście tysięcy, milion i jeszcze więcej. Słyszeliśmy – sporadycznie działo się to przy naszym udziale – że z Drogi artysty korzystano w szpitalach, więzieniach, uniwersytetach, ośrodkach rozwoju ludzkiego potencjału, wśród terapeutów i lekarzy, w grupach wzajemnego wsparcia dla chorych na AIDS, w programach dla maltretowanych kobiet, nie mówiąc już o pracowniach plastycznych, kursach teologicznych i konserwatoriach. Przekazywana była z rąk do rąk, z ust do ust, z serca do serca, od artysty do artysty, w charakterze pierwszej pomocy i subtelnej reanimacji. Niczym cudowny ogród Droga Artysty rozkwitała coraz bujniej. I nadal się rozrasta. Dziś rano otrzymałam pocztą nowo opublikowaną książkę oraz podziękowania. Droga artysty ukazała się już w ponad trzydziestu językach; jest wykładana bądź rekomendowana wszędzie: od „The New York Times” po „Smithsonian”[2], od Esalen[3] po elitarną Juilliard School. Grona Drogi Artysty zbierają się często, podobnie jak grupy AA, w podziemiach kościołów i w ośrodkach medycyny alternatywnej. Można je też spotkać w krytej strzechą chacie w Ameryce Środkowej czy w australijskiej szopie, wokół której kłębią się pytony. Wspominałam o licznych grupach prowadzonych przez psychoterapeutów? Ludzie wracają do zdrowia, ponieważ twórczość jest zdrowa – uprawiając twórczość, odnajdują swoje pełniejsze ja. Każdy z nas jest kimś bardziej wartościowym, niż mu się wydaje.

Pragnęłam, by spotkania gron Drogi Artysty były nieodpłatne i żeby podobnie jak ruch dwunastu kroków AA działały bez liderów, na zasadzie samokształcenia. Żeby rozwijały się dzięki swojej prostocie i brakowi nadzoru; żeby ich ekspansja dokonywała się przez niewymuszony ciąg naturalnych „okresowych” udoskonaleń i korekt. One same będą siebie strzec, znajdować właściwe tory i korygować własne błędy – takie było moje podejście.

Kiedy przekroczyliśmy liczbę miliona zainteresowanych, przestraszyłam się, że nie wystarczy mi czasu i prywatności, by tworzyć własną sztukę – a bez osobistych doświadczeń nie mogłabym dalej pomagać innym. Jak napisać poradnik bez świeżych pomysłów na to, czego uczyć? Centymetr po centymetrze wycofywałam się do samotni mojego osobistego twórczego laboratorium – cichej, spokojnej przestrzeni w samej sobie, w której mogłam tworzyć i dzięki temu wciąż się uczyć. Każde dzieło sztuki uczyło mnie, czego uczyć innych. Każdy kolejny rok pracy twórczej uświadamiał mi, że kreatywność nigdy się nie wyczerpuje. Nie ma z góry określonego kresu naszych twórczych możliwości, choć czasem rozwój następuje powoli. Do tego potrzebna jest wiara.

Zaczęłam więc pisać „depesze” – krótkie, skupione na jednym zagadnieniu książki, obliczone na rozbrojenie konkretnych, realnych niebezpieczeństw, czyhających na drodze do zrównoważonego i spokojnego życia twórczego. Napisałam The Right to Write (Prawo do pisania), Supplies (Zaplecze frontu) oraz inne, bardziej swojskie i łagodne w wymowie poradniki, takie jak The Artist’s Date Book (Księga randek artystycznych), The Artist’s Way Morning Pages Journal (Dziennik stron porannych Drogi Artysty) oraz własne zbiory modlitw, których zadaniem jest budować poczucie bezpieczeństwa i dawać wsparcie tym, którzy idą przez świat twórczą ścieżką. Starałam się dodać ludziom otuchy i zapewnić im dobre towarzystwo. Twórczość jest ścieżką duchową, którą najlepiej kroczy się razem z innymi pielgrzymami. Ludzie mnie słuchali.

W tym czasie książki z serii „Drogi Artysty” były już lekturą obowiązkową podczas tras koncertowych zespołów muzycznych, pojawiały się jako rekwizyty w filmach, były polecane babciom przez wnuczki i wnuczkom przez babcie przeżywające trzecią młodość; wielu odnoszącym sukcesy artystom służyły za pomost umożliwiający zmianę twórczego środowiska i rodzaju uprawianej sztuki.

Zawsze zależało mi na tym, żeby ucząc innych, nie zaniedbywać własnej twórczości. Wśród opublikowanych przeze mnie książek znalazły się także powieść, zbiór opowiadań i trzy sztuki teatralne. Moi uczniowie zdobywali nagrody – i ja również. „Utne Reader”[4] wyróżnił Drogę artysty jako „arcydzieło”, album poetycko-muzyczny nagrany przeze mnie wspólnie z Timem Wheaterem został nagrodzony za najlepszą muzykę, a moje książki dydaktyczne trafiały na listy bestsellerów i listy rekomendacji czasopism w Ameryce i poza nią. Czy można się dziwić, że byłam oszołomiona i przygnieciona natłokiem ludzi i zdarzeń? Jak na ironię, im więcej sukcesów pisarskich odnosimy, tym trudniej jest nam zaspokajać naturalną skłonność do samotnego przesiadywania przy biurku. Nieocenionym przewodnikiem były dla mnie własne poranne notatki, które nazwałam „porannymi stronami”. Kazały mi szukać chwil w odosobnieniu lub w towarzystwie innych artystów, wierzących tak jak ja, że stale jesteśmy prowadzeni przez Wielkiego Twórcę oraz przez tych, którzy podążali Drogą Artysty przed nami i obdarzali miłością te same formy sztuki, co my. Wyższe moce czekają w gotowości, by przyjść nam z pomocą, gdy o to poprosimy. Musimy jednak dojrzeć do tego, by prosić i pozwolić się prowadzić, zachowując wiarę na przekór napadom zwątpienia. Twórczość jest aktem wiary. Musimy w niej trwać i chcieć dzielić się nią z innymi, aby pomagać i otrzymywać pomoc.

Za moim oknem nad rzeką Hudson szybuje wielki ptak. Widzę go od wielu dni, jak żegluje po niebie, unoszony przez nieposkromione wichry omiatające tę wyspę. Na jastrzębia jest za duży. Nie wygląda też na mewę. Dalej na północ w dolinie rzeki Hudson jest pełno orłów. Trudno mi uwierzyć, że to orzeł, ale ptak zdaje się doskonale wiedzieć, czym jest: orłem. Nie przedstawia się z imienia – uosabia je. Może my artyści jesteśmy właśnie takimi ptakami, branymi przez ludzi i przez siebie samych za coś innego, unoszonymi przez prądy naszych marzeń, polującymi w wąwozach komercji na jakiś upatrzony z wysoka cel? „Będzie, co będzie” to dla artysty standardowy modus operandi. Musimy wierzyć w sens tego, co robimy, sięgać wzrokiem poza namacalne rezultaty naszej pracy.

Artyści wszystkich wieków mówili o natchnieniu w ufnym przekonaniu, że przemawia do nich Bóg albo aniołowie. W naszych czasach rzadko mówi się o tym, że sztuka jest doświadczeniem duchowym. A jednak sama istota przeżyć twórczych ma charakter mistyczny. Otwierając duszę na to, co mamy uczynić, spotykamy naszego Stwórcę.

Na całym Manhattanie trudzą się w swych celach artyści. Jesteśmy oddani swojej pracy niczym mnisi – i jak to bywa z mnichami, jedni z nas miewają wizje, podczas gdy inni po kres swoich dni będą się trudzić, zaznając blasku chwały tylko z daleka. Będą klęczeć w kaplicy, nigdy nie dostępując nawiedzenia przez Tony’ego, Oscara czy Krajową Nagrodę Książkową. Mimo to mogą słyszeć cichy wewnętrzny głos równie wyraźnie jak inni.

A więc modlimy się. Na niektórych spłynie sława. Szacunkiem będą darzeni wszyscy, którzy pracują. My artyści przekonujemy się na co dzień, że Bóg tkwi w szczegółach. Tworząc dzieła artystyczne, tworzymy pełne artyzmu życie. Uprawiając sztukę, stajemy oko w oko z dziełem naszego (S)twórcy.

WPROWADZENIE

Pierwotną wyobraźnię uważam za Siłę Witalną.

SAMUEL TAYLOR COLERIDGE

Gdy ludzie pytają, czym się zajmuję, zwykle odpowiadam: – Jestem piszącą reżyserką i uczę na warsztatach twórczości.

To ostatnie wzbudza zainteresowanie.

– Jak możesz uczyć twórczości? – chcą wiedzieć. Na ich twarzach lekceważenie walczy z ciekawością.

– Nie mogę – mówię. – Uczę ludzi, jak wyzwolić w sobie kreatywność.

– Aha... Czyli uważasz, że każdy może być twórcą? – Teraz nadzieja walczy o lepsze z niedowierzaniem.

–Tak.

– Naprawdę w to wierzysz?

– Tak.

– No to co właściwie robisz?

To, co robię, zawarłam w tej książce. Od trzydziestu lat prowadzę duchowe warsztaty mające na celu wyzwolenie w ludziach kreatywności. Uczyłam artystów i nieartystów, malarzy i filmowców, gospodynie domowe i prawników – każdego, kto był zainteresowany życiem w bardziej twórczy sposób dzięki uprawianiu sztuki. Można to ująć jeszcze szerzej – każdego, kto ma chęć uprawiać sztukę twórczego życia. Wykorzystując, ucząc i dzieląc się narzędziami, które odkryłam, wymyśliłam, odgadłam i otrzymałam, obserwowałam, jak ustępują blokady, a życie ulega przemianie po prostu dlatego, że w proces odkrywania i regeneracji twórczych mocy zaangażowaliśmy Wielkiego Twórcę.

„Wielki Twórca? To brzmi jak imię indiańskiego bóstwa. To brzmi za bardzo po chrześcijańsku, zbyt new age, zbyt...” Głupio? Prostacko? Groźnie?... Wiem. Potraktuj to jako ćwiczenie na otwartość umysłu. Po prostu powiedz sobie: „No dobrze, Wielki Twórca, cokolwiek się za tym kryje” – i czytaj dalej. Pozwól sobie na poeksperymentowanie z ideą, że może naprawdę jest jakiś Wielki Twórca i że może ci się on przydać przy wyzwalaniu twojej kreatywności.

Człowiek ma sam siebie uczynić tym, kim ma być, aby wypełnić swoje przeznaczenie.

PAUL TILLICH

Ponieważ Droga Artysty jest w swej istocie ścieżką duchową, na którą wstępujemy i kroczymy nią poprzez twórczość, w książce tej posługuję się słowem „Bóg”. Na niektórych może to działać jak płachta na byka, przywołując przestarzałe, niepraktyczne, nieprzyjemne czy po prostu niewiarygodne wyobrażenia o Bogu, na jakich się wychowaliście. Proszę was o otwartość umysłu.

Pamiętajcie: by z powodzeniem odbyć ten kurs, nie trzeba odwoływać się do jakiegokolwiek wyobrażenia boga. Wiele powszechnie wyznawanych koncepcji okazuje się wręcz przeszkodą. Nie dopuśćcie, by problem semantyczny stał się kolejną blokadą.

Gdy na stronach tej książki pojawia się słowo „Bóg” (ang. God), można je zastąpić wyrażeniem good orderly direction – podążanie we właściwym kierunku – albo słowem przepływ. Mowa tu bowiem o twórczej energii. Dla wielu z nas „bóg” jest użytecznym skrótem myślowym, podobnie jak „bogini”, „umysł”, „wszechświat”, „źródło” czy „siła wyższa”. Nieważne, jaką nazwą się posłużysz. Ważne, żebyś postarał się to wykorzystać. Dla wielu z nas bardzo dogodnym punktem wyjścia jest myślenie o tym czymś lub kimś jak o swego rodzaju duchowej elektryczności.

Ja sam nic nie robię. Wszystkiego dokonuje przeze mnie Duch Święty.

WILLIAM BLAKE

Stosując proste naukowe podejście oparte na eksperymentach i obserwacji, można dotrzeć do strumienia energii płynącej we właściwym kierunku. Nie jest celem tej książki wdawanie się w wyjaśnianie, dyskutowanie czy definiowanie tego, czym jest przepływ. Nie trzeba rozumieć elektryczności, żeby z niej korzystać.

Nie nazywaj tej siły Bogiem, jeśli czułbyś się z tym nieswojo. Nie ma chyba potrzeby nadawania jej nazwy, o ile nazwa nie jest poręcznym skrótem opisującym twoje doświadczenie. Nie udawaj wierzącego, jeśli nim nie jesteś. Jeśli jesteś zdeklarowanym ateistą lub agnostykiem – pozostań nim. Jeśli będziesz działać zgodnie z przedstawionymi tu zasadami, twoje życie i tak ulegnie przemianie.

Pracowałam jak artysta z artystą z ceramikami, fotografami, poetami, scenarzystami, tancerzami, powieściopisarzami, aktorami, reżyserami – a także z tymi, którzy wiedzieli tylko, kim chcieliby być, albo jedynie marzyli, by żyć bardziej twórczo. Widziałam, jak zablokowani malarze malowali, pozbawionym weny poetom „rozwiązywały się języki”, niedołężni, kulawi i kalecy pisarze sprintem nanosili ostatnie poprawki w maszynopisach. Nie tylko uwierzyłam, ale wiem już na pewno, że:

Doprawdy, czy „Bóg” musi być rzeczownikiem? Dlaczego nie czasownikiem... i to najbardziej aktywnym i dynamicznym ze wszystkich?

MARY DALY, TEOLOŻKA

Bez względu na to, ile masz lat albo jak ułożyło ci się życie, i czy twórczość artystyczna jest dla ciebie ścieżką kariery, czy tylko hobby albo marzeniem – nigdy nie jest za późno, by rozwijać się twórczo i nigdy nie jest to zbyt samolubne ani głupie. Moja pięćdziesięcioletnia uczennica, która „zawsze chciała pisać”, skorzystała z tych narzędzi i została nagradzaną dramatopisarką. Pewien sędzia skorzystał z tych narzędzi, by zacząć rzeźbić, o czym marzył całe życie. Nie wszyscy uczniowie stają się dzięki temu kursowi pełnoetatowymi artystami. Wielu pełnoetatowych artystów za to przyznaje, że zostali twórczo „skrojeni” na pełnoetatowych ludzi.

Na podstawie własnych doświadczeń – wspólnych z doświadczeniami niezliczonych osób – przekonałam się, że twórczość jest naszą prawdziwą naturą, że blokady są sztuczne i próbują powstrzymać proces tak naturalny, a zarazem cudowny, jak rozwijanie się kwiatu na szczycie wiotkiej zielonej łodyżki. Zrozumiałam, że nawiązywanie kontaktu z tym, co duchowe, odbywa się w sposób prosty i bezpośredni.

Jeśli jesteś twórczo zablokowany – a uważam, że dotyczy to w pewnym stopniu nas wszystkich – jest możliwe, a nawet prawdopodobne, że nabierzesz większej swobody w tworzeniu, o ile zechcesz skorzystać z narzędzi, których dostarcza ta książka. Tak jak ćwiczenia rozciągające hatha jogi zmieniają stan świadomości, mimo że nie robi się nic poza rozciąganiem ciała, tak też wykonywanie ćwiczeń z tej książki zmienia świadomość, mimo że polegają „tylko” na pisaniu i zabawie. Wykonuj je, a nadejdzie przełom – czy wierzysz w to, czy nie. Czy nazwiesz to przebudzeniem duchowym, czy nie.

Krótko mówiąc, liczy się nie tyle teoria, co praktyka. Ona toruje w świadomości ścieżki, które umożliwiają działanie twórczych sił. Jeśli tylko zgodzisz się przetrzeć te ścieżki, twórczość ujawni się sama. Jest ona w pewnym sensie jak krew. Krew w twoim ciele jest materialnym faktem, a nie twoim wynalazkiem. Tak samo twórczość jest faktem w twoim ciele duchowym, a nie czymś, co musisz dopiero wynaleźć.

MOJA WŁASNA PODRÓŻ

Pierwsze warsztaty rozwoju twórczego prowadziłam w Nowym Jorku. Robiłam to, ponieważ coś kazało mi się tym zająć. Pewnego razu szłam brukowaną ulicą w Greenwich Village skąpaną w pięknym popołudniowym świetle. Nagle dotarło do mnie, że powinnam zacząć uczyć ludzi – grupy ludzi – jak pozbyć się twórczych blokad. Może było to życzenie, które wyszeptał inny spacerowicz. W Greenwich Village jest więcej artystów – również tych zablokowanych – niż gdziekolwiek w Ameryce.

Kiedy pędzel robi to, co ma do zrobienia, w pewnym momencie zdarza mu się zrobić coś, czego człowiek sam by zrobić nie potrafił.

ROBERT MOTHERWELL

Może ktoś westchnął: „Muszę się odblokować”. A ja podchwyciłam tę myśl i odpowiedziałam: „Wiem, jak to zrobić”. W moim życiu zawsze pojawiały się silne wewnętrzne wytyczne. Nazywam je „rozkazami wymarszu”.

W każdym razie nagle uświadomiłam sobie, że wiem, jak odblokowywać ludzi i że muszę się tym zająć, zaczynając od lekcji, które sama wcześniej przerobiłam.

Co to były za lekcje?

W styczniu 1978 roku przestałam pić. Nigdy nie uważałam, że alkohol czyni mnie pisarką, ale wówczas znienacka pojawiła się myśl, że jeśli nie będę pić, to przestanę pisać. W moim umyśle pisanie zawsze szło z piciem w parze jak, nie przymierzając, whisky z wodą sodową. W moim wypadku sztuczka polegała na tym, by pokonać lęk i przelać słowa na papier. Bawiłam się w wyścig z czasem, próbując pisać nim zamroczy mnie alkohol i twórcze źródełko wyschnie.

Zanim dobiegłam trzydziestki i raptownie wytrzeźwiałam, miałam już swoje biuro na terenie wytwórni Paramount i na uprawianej w taki sposób twórczości zbudowałam karierę. Była to twórczość spazmatyczna. Twórczość jako akt woli oraz ego. Twórczość w cudzym imieniu. Twórczość, o której można powiedzieć, że owszem, tryskała, ale nierówno jak krew z uszkodzonej tętnicy. Dziesięć lat pisarstwa nie nauczyło mnie niczego poza rzucaniem się na oślep na kolejne zadania i waleniem głową w mur. Jeśli twórczość miała wtedy dla mnie jakikolwiek sens duchowy, to tylko taki, że przypominała ukrzyżowanie. Kaleczyłam się o ciernie prozy. Krwawiłam.

Rola artysty jest skromna. Jest on w rzeczywistości przekaźnikiem.

PIET MONDRIAN

Gdybym była w stanie dalej pisać w ten sam przysparzający cierpienia sposób, na pewno robiłabym to do dziś. W tygodniu, kiedy przestałam pić, w ogólnokrajowych czasopismach ukazały się dwie moje publikacje, ukończyłam scenariusz filmu fabularnego i miałam problem alkoholowy, z którym przestałam sobie radzić.

Mówiłam sobie, że jeśli trzeźwość ma oznaczać brak twórczości, to nie chcę trzeźwieć. Zdałam sobie jednak sprawę, że dalsze picie w końcu zabije i mnie, i twórczość. Musiałam się nauczyć pisać na trzeźwo albo na zawsze zrezygnować z pisania. Nie cnota, lecz konieczność była korzeniem mojej duchowości. Po prostu musiałam znaleźć nową ścieżkę twórczą. I od tego zaczęła się moja nauka.

Nauczyłam się powierzać swoją twórczość jedynemu bogu, w jakiego byłam skłonna uwierzyć – bogu twórczości. Sile życiowej, którą Dylan Thomas nazywał „siłą, która biegnie przez zielony lont, by wybuchnąć kwiatem”. Uczyłam się ustępować tej sile twórczej z drogi i pozwalać, by działała przeze mnie. Nauczyłam się siadać nad kartką i zapisywać to, co słyszałam. Pisanie zaczęło bardziej przypominać podsłuchiwanie niż konstruowanie bomby atomowej. Przestało być skomplikowaną operacją i nie groziło już w każdej chwili wybuchem. Nie musiałam być w odpowiednim nastroju. Nie musiałam mierzyć emocjonalnej temperatury, by sprawdzić, czy zbliża się natchnienie. Po prostu pisałam. Bez targowania się. Dobrze? Źle? Nie moja sprawa. Nie ja to robię. Przestałam być autorką świadomą własnych ograniczeń, więc pisałam swobodnie.

Patrząc wstecz, jestem zdumiona, że potrafiłam porzucić rolę artysty cierpiącego. Nic nie umiera z większym trudem niż fałszywe wyobrażenia. A trudno o wyobrażenia bardziej fałszywe niż te, które mamy na temat sztuki. Na mitycznego cierpiącego artystę możemy zwalić tak wiele: pijaństwo, rozwiązłość, problemy finansowe, bezwzględność czy skłonności autodestrukcyjne w sprawach sercowych. Przecież każdy wie, że artyści są bez grosza, stuknięci, amoralni i niegodni zaufania! Gdyby było inaczej, jak bym się tłumaczyła?

Myśl, że mogłabym być normalna, trzeźwa, a zarazem twórcza, przerażała mnie. Oznaczałoby to bowiem, że odpowiedzialność spada na mnie. „Skoro mam takie dary, powinnam z nich korzystać?” Owszem.

Szczęśliwie w moim życiu pojawił się wówczas inny zablokowany pisarz, z którym – i nad którym – pracowałam. Zaczęłam uczyć go tego, czego sama się uczyłam. (Usuń się z drogi. Niech to coś działa poprzez ciebie. Mnóż zapisane strony, a nie krytyczne oceny). I on także zaczął się odblokowywać. Było nas już dwoje. Niebawem dopadłam kolejną „ofiarę”, tym razem malarkę. Narzędzia okazały się użyteczne również dla przedstawicieli sztuk wizualnych.

Trzeba, żeby w naszej świadomości Bóg stał się działaniem.

JOEL S. GOLDSMITH

Byłam podekscytowana. W chwilach uniesienia wyobrażałam sobie, że staję się kartografem krainy twórczości kreślącym na mapie drogę wyjścia z chaosu – dla siebie i dla każdego, kto zechce pójść w moje ślady. Nigdy nie zamierzałam zostać nauczycielką! Złościłam się tylko, że sama nie miałam nauczyciela. Dlaczego muszę wszystkiego uczyć się sama, metodą prób i błędów, raz po raz natrafiając na mur? Powinna istnieć, myślałam, jakaś metoda uczenia nas, artystów. Skróty i zagrożenia na szlaku mogłyby być jakoś oznakowane.

Takie myśli kłębiły się w mojej głowie podczas popołudniowych spacerów, kiedy syciłam oczy świetlnymi refleksami na rzece Hudson i kombinowałam, co by tu nowego napisać. I oto przychodzi rozkaz wymarszu: mam uczyć!

Nie minął tydzień, a zaoferowano mi posadę nauczycielską i miejsce do pracy w Nowojorskim Instytucie Sztuki Feministycznej, o którym nigdy dotąd nie słyszałam. Moja pierwsza grupa kursantek – zablokowanych malarek, pisarek, poetek i filmowców – zebrała się sama. Zaczęłam wykładać lekcje, które znajdziecie w tej książce. Po pierwszym kursie pojawiło się wiele następnych, przybyło też pomysłów na nowe lekcje.

Droga artysty zaczęła się od notatek z zajęć, których spisywanie zlecił mi mój partner Mark Bryan. Gdy wieść o nich się rozniosła, zaczęłam rozsyłać materiały pocztą. Jeżdżący z wykładami jungista John Giannini wspominał o tych technikach, gdziekolwiek dawał odczyt – czyli najwyraźniej wszędzie. W ślad za jego rekomendacjami nadchodziły prośby o materiały. Następnie o mojej działalności dowiedziała się organizacja zajmująca się duchowością procesu twórczego – i zaczęłam dostawać listy z Iowa, z Kolumbii Brytyjskiej, z Indiany... Uczniowie pojawiali się na całym świecie. „Przebywam w Szwajcarii na zlecenie Departamentu Stanu. Proszę mi przysłać...” No to słałam.

Materiały się rozrastały, rosła też liczba uczniów. W końcu nakłaniana bardzo stanowczo przez Marka: „Spisz to wszystko. Możesz pomóc wielu ludziom. Z tego powinna być książka!”, zaczęłam nadawać moim przemyśleniom uporządkowaną formę. Ja pisałam, a Mark, który stał się moim współwykładowcą i ekonomem, wskazywał to, co pominęłam. Pisałam dalej, a Mark mówił, co jeszcze przeoczyłam. Przypominał, że byłam świadkiem masy cudów przemawiających za prawdziwością moich teorii, i nalegał, żebym je również uwzględniła. Przelewałam na papier wszystko, co od dziesięciu lat stosowałam w praktyce.

Notatki te przybrały w końcu postać planu odrodzenia twórczego na zasadzie „zrób to sam”. Narzędzia przedstawione w tej książce są procedurami reanimacyjnymi, takimi jak oddychanie „usta-usta” czy rękoczyn Heimlicha. Proszę, korzystajcie z nich i przekazujcie innym.

Wielokrotnie słyszałam coś w tym stylu: „Zanim przerobiłam twój kurs, byłam całkowicie odcięta od własnej kreatywności. Lata zgorzknienia i poczucia straty zbierały swoje żniwo. A później stopniowo zaczęły dziać się cuda. Wróciłam do szkoły, żeby zrobić dyplom aktorski. Po raz pierwszy od lat idę na casting. Regularnie piszę, a co najważniejsze, wreszcie bez zażenowania nazywam siebie artystką”.

Wątpię, czy zdołam opisać wrażenie cudowności, którego doświadczam jako nauczycielka, kiedy widzę „przed” i „po” w życiu moich uczniów. Przeobrażenie fizyczne, jakie przechodzą już w trakcie kursu, bywa szokujące. W takich chwilach uświadamiam sobie dosłowność terminu „oświecenie”. Gdy uczestnicy kursów docierają do własnej energii twórczej, ich twarze jaśnieją. Ta sama naładowana duchowością atmosfera, która emanuje z wielkich dzieł sztuki, może zaistnieć na zajęciach poświęconych rozwojowi twórczości. W pewnym sensie, ponieważ jesteśmy istotami twórczymi, nasze życie staje się dziełem sztuki.

Duchowa elektryczność Podstawowe zasady

Idea, że stwórca sprzyja naszej twórczości, większości z nas wydaje się rewolucyjna. Jesteśmy skłonni sądzić, a przynajmniej żywić obawę, że artystyczne marzenia są egoistyczne i że Bóg ich nie pochwala. Bądź co bądź nasz wewnętrzny artysta jest młokosem i ma skłonność do dziecinnego myślenia. Jeśli mama lub tata wypowiadali się sceptycznie albo z dezaprobatą o naszych twórczych marzeniach, zdarza się nam rzutować ich stanowisko na pojmowanego na ich podobieństwo Boga. Z takim myśleniem trzeba skończyć.

To, czym się tu będziemy zajmować, to celowo wywołane – albo sprowokowane – doświadczenie duchowe. Nazywam je duchowym kręgarstwem. Będziemy wykonywać pewne ćwiczenia duchowe, które umożliwią swobodny przepływ twórczej energii wszechświata.

Muzyka do tej opery została mi podyktowana przez Boga; moja rola ograniczyła się do przelania jej na papier i przekazania ogółowi.

GIACOMO PUCCINIOMADAME BUTTERFLY

Jeśli wyobrazimy sobie wszechświat jako rozległe morze elektryczności, w którym każdy z nas jest zanurzony i z którego jesteśmy ukształtowani, to otwarcie się na własną kreatywność sprawia, że z dryfującego po tym morzu obiektu zmieniamy się w sprawniej funkcjonującą, bardziej świadomą i zdolną do współpracy cząstkę ekosystemu.

Pomysły spływają na mnie wprost od Boga.

JOHANNES BRAHMS

Prowadząc zajęcia, często wyczuwam obecność transcendencji – jeśli wolicie: duchową elektryczność – i nauczyłam się w oparciu o nią przekraczać własne ograniczenia. „Natchniona nauczycielka” to dla mnie komplement. Nami wszystkimi kieruje dłoń większa od mojej. Chrystus powiedział: „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich”[5]. Wydaje się, że z bogiem twórczości jest tak samo.

Musimy przyjąć, że nasz wewnętrzny twórczy puls jest twórczym pulsem samego Boga.

JOSEPH CHILTON PEARCE

Jądrem twórczości jest doświadczenie mistycznej jedności; jądrem mistycznej jedności jest doświadczenie siły twórczej. Ci, którzy posługują się językiem duchowości, zwykle nazywają Boga stwórcą, lecz rzadko widzą w nim twórcę, czyli artystę. Proponuję przyjąć takie właśnie, dosłowne rozumienie terminu „stwórca”. Dążymy bowiem do zawarcia twórczego przymierza z Wielkim Twórcą – jak artysta z artystą. Akceptacja takiego podejścia może ogromnie poszerzyć twoje twórcze możliwości.

Obrazem Boga w człowieku jest jego twórczy potencjał.

MARY DALY

PODSTAWOWE ZASADY

1. Twórczość to naturalny porządek życia. Życie jest energią – czystą energią twórczą.

2. Twórcza siła przenika i ożywia wszystko, co żyje – nas także.

3. Kiedy otwieramy się na swoją kreatywność, otwieramy się na kreatywność stwórcy w nas i w naszym życiu.

4. Sami będąc stworzeniami, powinniśmy kontynuować dzieło stworzenia poprzez twórcze życie.

5. Twórczość jest bożym darem dla nas. Odwdzięczamy się mu, wykorzystując swoją kreatywność.

6. Wyrzekanie się twórczości jest samowolą, sprzeczną z naszą prawdziwą naturą.

7. Kiedy otwieramy się na zgłębianie własnej kreatywności, otwieramy się na Boga; podążamy we właściwym kierunku.

8. W miarę otwierania własnego kanału twórczego na (S)twórcę, należy się spodziewać wielu subtelnych, ale głębokich zmian.

9. Otwieranie się na coraz pełniejszą kreatywność jest bezpieczne.

10. Nasze twórcze marzenia i tęsknoty pochodzą z boskiego źródła. Podążając za nimi, przybliżamy się do boskości.

Posługiwanie się narzędziami opisanymi w tej książce oraz wykonywanie cotygodniowych zadań wywoła w twoim życiu wiele zmian. Do najważniejszych będzie należało prowokowanie synchroniczności: kiedy my się zmieniamy, wszechświat posuwa tę zmianę dalej i zwiększa jej zasięg. Mam to zapisane niedbałym, odręcznym pismem i przyklejone taśmą do biurka: „Skocz, a na pewno pojawi się siatka zabezpieczająca”.

Każde źdźbło trawy ma swego Anioła, który pochyla się nad nim i szepcze: „Rośnij, rośnij”.

TALMUD

Moje doświadczenie, zarówno artystyczne, jak i dydaktyczne, mówi mi, że wszechświat jest w stanie ruszyć do akcji, kiedy zanurzymy się z wiarą w akt tworzenia. Przypomina to otwieranie śluzy systemu nawadniającego. Wystarczy usunąć blokady, a kanały napełnią się same.

Wielcy improwizatorzy są jak kapłani. Myślą jedynie o swoim bogu.

STÉPHANE GRAPPELLI, MUZYK

Powtarzam: nie musisz w to wierzyć. By doświadczyć przypływu kreatywności, nie musisz wierzyć w Boga. Proszę jedynie, byś obserwował, jak ten proces będzie przebiegał. W rezultacie staniesz się akuszerem i świadkiem własnego rozwoju twórczego.

Twórczość, tak jak ja ją widzę, jest doświadczeniem duchowym. Nieważne, w jaki sposób się to twoim zdaniem odbywa: czy twórczość prowadzi do duchowości, czy duchowość do twórczości. Nie czynię rozróżnienia między jednym a drugim. W obliczu owego doświadczenia znika kwestia wiary. Carl Gustav Jung u schyłku życia na pytanie o wiarę odpowiadał: „Ja nie wierzę, ja wiem”.

Co gramy? Życie.

LOUIS ARMSTRONG

Przedstawione na poprzedniej stronie duchowe zasady są fundamentem, na którym opiera się odrodzenie i odkrywanie twórczego ja. Czytaj je raz dziennie i nadstawiaj wewnętrznych uszu na zmiany w swoich postawach lub poglądach.

Twórczość polega na ujarzmianiu tego, co uniwersalne, za pomocą naszych oczu.

PETER KOESTENBAUM

JAK KORZYSTAĆ Z TEJ KSIĄŻKI, BY PRZEŻYĆ TWÓRCZE ODRODZENIE

Korzystać z tej książki można na wiele sposobów. Przede wszystkim, róbcie to twórczo! Rozdział wstępny stanowi rodzaj mapy twórczego odrodzenia i podsuwa pewne konkretne pomysły, jak się do tego zabrać. Jedni przerabiają kurs w pojedynkę, inni łączą się w grupy, by omawiać książkę razem (na końcu znajdziecie wskazówki do pracy grupowej). Bez względu na to, którą metodę wybierzesz, Droga artysty przyniesie ci pożytek.

Możliwe, że zechcesz przejrzeć pobieżnie całość, żeby się zorientować, na jaki teren wstępujesz (czytanie pobieżne nie oznacza robienia z książki użytku). Każdy rozdział zawiera eseje tematyczne, ćwiczenia, zadania oraz cotygodniowe pytania kontrolne. Niech cię nie przerazi pozorny ogrom pracy, jaka cię czeka. Duża jej część to właściwie zabawa, a kurs będzie ci zajmował niewiele więcej niż godzinę dziennie.

Nie maluję poprzez wzrok, lecz poprzez wiarę. Wiara obdarza człowieka wzrokiem.

AMOS FERGUSON

Podczas warsztatów radzę kursantom, by ułożyli sobie tygodniowy rozkład zajęć. Na przykład, jeśli masz zamiar pracować od niedzieli do niedzieli, zacznij od przeczytania rozdziału w niedzielę wieczorem. Później bez namysłu wykonaj ćwiczenia. Cotygodniowe ćwiczenia są niezmiernie ważne, podobnie jak poranne strony i randki artystyczne (więcej na ich temat w następnym rozdziale). Pewnie zabraknie ci czasu na odrobienie wszystkich zadań z danego tygodnia. Postaraj się wykonać mniej więcej połowę. Do pozostałych możesz wrócić, gdy poczujesz się gotowy. Przy wyborze połowy zadań kieruj się dwoma kryteriami: wybieraj te, które cię pociągają, oraz te, które budzą w tobie opór. Bardziej obojętne zostaw na później. Pamiętaj, że często opieramy się właśnie temu, czego najbardziej potrzebujemy.

Dlaczego każdy z nas powinien korzystać ze swojej mocy twórczej? Ponieważ nic innego nie czyni człowieka tak hojnym, radosnym, ożywionym, śmiałym i współczującym, tak obojętnym na wojowanie oraz na gromadzenie przedmiotów i pieniędzy.

BRENDA UELAND

Obiecaj sobie poświęcić na tę pracę od siedmiu do dziesięciu godzin tygodniowo – godzinę dziennie lub nieco więcej, jeśli masz ochotę. Podjęcie tego skromnego zobowiązania – używanie proponowanych narzędzi przez dwanaście tygodni kursu – przynosi zdumiewające rezultaty. Używanie narzędzi przez dłuższy czas może zmienić trajektorię całego życia.

Celem sztuki nie jest rozcieńczony intelektualny destylat, ale życie – intensywne, olśniewające życie.

ALAIN ARIAS-MISSON

Korzystając z tej książki pamiętaj, że Droga Artysty jest szlakiem spiralnym. Będziesz wielokrotnie krążyć wokół tych samych spraw, za każdym razem na innym poziomie. Życie artystyczne nigdy nie jest spełnione do końca. Na każdym etapie tej drogi czekają nas rozczarowania i nagrody. Naszym celem jest odnalezienie szlaku, solidnego oparcia dla stóp i rozpoczęcie wspinaczki. Twórcze perspektywy, które się przed tobą roztoczą, wkrótce zaczną cię zachwycać.

Czego można oczekiwać?

Wielu z nas chciałoby być bardziej twórczymi. Wielu z nas przeczuwa, że w rzeczywistości jesteśmy bardziej twórczy, ale nie potrafimy dotrzeć do strumienia kreatywności. Marzenia się nam wymykają. Nasze życie wydaje się płytkie. Często miewamy świetne pomysły, wspaniałe marzenia, ale nie potrafimy ich urzeczywistnić. Czasem odczuwamy konkretne twórcze tęsknoty – nauczyć się grać na fortepianie, malować, pójść na kurs aktorski czy zacząć pisać. Czasem nasze cele są bardziej rozmyte. Łakniemy czegoś, co można nazwać twórczym życiem – silniejszym poczuciem własnej kreatywności w życiu zawodowym, w kontaktach z własnymi dziećmi, współmałżonkiem, przyjaciółmi.

Co prawda nie ma recepty na natychmiastowe i bezbolesne wyzwolenie kreatywności, ale proces duchowy prowadzący do jej odzyskania (lub odkrycia) można opisać i prześledzić. Mimo że każdy z nas jest złożonym, niepowtarzalnym indywiduum, w procesie twórczego odrodzenia da się wyróżnić pewne wspólne mianowniki.

Na początku pracy podczas pierwszych kilku tygodni obserwuję u uczniów mniejsze lub większe przejawy buntu i gorączkowości. Zaraz po fazie wstępnej w połowie kursu przychodzą wybuchy złości. Po złości następuje żal, a później, na przemian, przypływy oporu i nadziei. Ta rozwojowa sinusoida staje się serią twórczych skurczów porodowych, w czasie której uczniowie doświadczają zarówno silnych uniesień, jak i napadów „obronnego” sceptycyzmu.

To, co za nami, i to, co przed nami, niewiele znaczy w porównaniu z tym, co tkwi w nas.

RALPH WALDO EMERSON

Po tej fazie rozwoju zrywami pojawia się silna chęć powrotu do dawnego, znanego życia. Inaczej mówiąc, jest to etap pertraktacji. W tym czasie wielu uczniów odczuwa pokusę, by zrezygnować z kursu. Nazywam to „twórczym odwrotem”. Gdy ponownie zaangażujemy się w pracę, następuje „swobodne spadanie” – ego zaczyna kapitulować. Ostatni etap kursu charakteryzuje się nowym odczuwaniem własnego ja, które jest nacechowane większą autonomią, odpornością, nadzieją i radosnym podnieceniem, a także zdolnością wymyślania oraz realizacji konkretnych planów twórczych.

Wydaje ci się, że szykuje się emocjonalna zawierucha? Słusznie. Twórcze odrodzenie to odwyk od znanego nam życia. Odwyk to inne określenie na uwolnienie się od nawyków, czyli stan, do którego prowadzi każda konsekwentna praktyka medytacyjna.

W języku sztuki filmowej powiedzielibyśmy, że stopniowo oddalamy obiektyw od miejsca, w którym tkwiliśmy, aż do uzyskania widoku panoramicznego. Właśnie ten całościowy ogląd umożliwia dokonywanie trafnych wyborów twórczych. Wyobraź to sobie jako wędrówkę po trudnym, urozmaiconym i fascynującym terenie. Wspinasz się coraz wyżej. Odwyk rozpoczyna proces pozytywnych zmian, równocześnie bolesnych i upojnych.

Wielu z nas odkrywa, że trwoniliśmy twórczą energię, inwestując nieproporcjonalnie dużo w cudze życie, cudze nadzieje, marzenia i plany. Życie innych przyćmiewało nasze i spychało je na niewłaściwe tory. Im bardziej dzięki odwykowi odzyskujemy siebie, tym łatwiej przychodzi nam artykułować własne granice, marzenia i autentyczne dążenia. Stajemy się bardziej elastyczni, a zarazem mniej ulegli wobec cudzych zachcianek. Rośnie nasze poczucie autonomii i wiara we własne możliwości.

Odwyk zwykle kojarzy się z odstawieniem jakiejś substancji. Rezygnujemy z alkoholu, narkotyków, słodyczy, tłuszczu, kofeiny, nikotyny – i odczuwamy głód. Na twórczy odwyk lepiej patrzeć trochę inaczej. Tutaj to my sami jesteśmy substancją – substancją, do której odwyk nas zbliża. Ściągamy własną energię twórczą, dotąd rozproszoną i źle wydatkowaną, do jądra własnej istoty.

Zaczynamy odkopywać pogrzebane marzenia. Wymaga to zręczności. Niektóre z naszych marzeń są wrażliwe niczym ładunek wybuchowy. Gdy tylko je odkurzymy, poruszamy potężną chmurę energii, która uaktywnia system zaprzeczeń. Taki żal! Taka strata! Taki ból! Właśnie na tym etapie powrotu do zdrowia wykonujemy to, co Robert Bly nazywa „zstąpieniem w popioły”. Opłakujemy porzucone ja. Witamy je jak ukochaną osobę po długiej, kosztownej wojnie.

Twórcze odrodzenie wymaga odbycia żałoby. W obliczu samobójstwa „grzecznego” ja, którym się dotąd zadowalaliśmy, niezbędne jest wylanie pewnej ilości łez. Łzy przygotowują glebę pod przyszły plon. Bez jej twórczego zwilżenia moglibyśmy pozostać jałowi. Musimy pozwolić, by przeszył nas ból. Pamiętajmy, że to ból pożyteczny. Błyskawica bólu rozjaśnia mrok.

Po czym możesz poznać, że jesteś twórczo zablokowany? Znakomitą wskazówką jest zazdrość. Czy są jacyś artyści, którzy cię złoszczą? Czy mówisz: „Ja też bym potrafił, gdyby tylko...”? A może powtarzasz sobie, że gdybyś tylko potraktował poważnie swój twórczy potencjał, to mógłbyś: