Dom wzajemnych rozkoszy - Hanna Samson - ebook + książka

Dom wzajemnych rozkoszy ebook

Hanna Samson

2,0

Opis

Nowy reality show o erotycznej formule inspirowanej „Dekameronem” przyciąga przed telewizory miliony widzów. Prowadzący robią, co mogą, by podgrzać atmosferę. Ludzkie historie rządzą się jednak własnymi prawami. Spod słodkich z założenia opowieści wyziera gorzko-kwaśna rzeczywistość. W dodatku ginie jedna z uczestniczek programu. Czy jej śmierć uda się utrzymać w tajemnicy przed telewidzami? Inspektor Malicki rozumie powagę sytuacji, ale ta coraz szybciej wymyka się spod kontroli…

Śmieszno-smutna opowieść o szaleństwie świata, w którym ważniejsze od życia i śmierci są słupki oglądalności. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 236

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




DZIEŃ PIERWSZY

Królowa i jej poddani

O tym, że w korporacji można znaleźć szczęście i stworzyć innym szansę na spełnienie marzeń.

Wie, jakie robi wrażenie, drobna blondynka za swoim wielkim biurkiem. Lubi patrzeć na siebie z góry, okiem kamery wmontowanej w sufit. Oko porusza się, omiata ogromny gabinet, fotele, stolik, stół konferencyjny, wraca za biurko, gdzie siedzi Jowita, potem spoczywa przez chwilę na kobiecie siedzącej naprzeciwko. Jowita raz jeszcze przegląda jej papiery, wydłuża ciszę, choć od początku dobrze wie, że ta dziewczyna ma szczęście. Jowita siedzi za wielkim biurkiem w swoim wielkim gabinecie, elegancka i przyjazna, żaden mur nie oddziela jej od Weroniki, jeśli nie liczyć garsonki od Prady, szpilek od Blahnika i tak dalej, ale nie ma co liczyć, bo Jowita łamie dystans przyjaznym uśmiechem, który wbija się w serce Weroniki jak strzała Amora. Ależ ona jest zajebista, myśli Weronika, która jeszcze nie wierzy swemu szczęściu, jeszcze nic nie zostało powiedziane, ale chemia działa i Weronika jest pewna, że to uczucie wzajemne, patrzy wyczekująco w oczy Jowity, w których widzi ciepło i zrozumienie swojej chujowej sytuacji, w której znalazła się po rozwodzie z Norbertem, co szczerze opowiedziała, skoro Jowita chciała wszystko wiedzieć, i może to nie obróci się przeciwko niej, skoro Jowita wybucha śmiechem, ciepłym i życzliwym, Boże, jaka to cudowna osoba, myśli Weronika, i nagle sytuacja, w której znalazła się po rozwodzie z Norbertem, nie wydaje się jej dramatyczna, w tym gabinecie wraca na właściwe tory, ot, były turbulencje, ale właśnie się skończyły, i Weronika śmieje się razem z Jowitą, obydwie połączone dystansem do sytuacji, z której Weronika nie widziała wyjścia, a teraz proszę, dramat niknie, jaki dramat?, po prostu życie, które trzeba brać za rogi, Jowita przestaje się śmiać, ale dalej przyjaźnie się uśmiecha.

– Uwielbiam samotne matki z kredytem! – wykrzykuje entuzjastycznie i znów wybucha śmiechem, Weronika znów do niej dołącza, czy to nie wspaniałe, że znalazła się w grupie wybrańczyń, jakie to szczęście, że jest samotną matką i że wzięła kredyt na mieszkanie, w którym została sama, no nie całkiem sama, bo z córką, ale sama została z kredytem, alimenty wpływają rzadko, więc Weronika śmieje się z tej sytuacji, bo właśnie ów kataklizm, który spadł na jej życie, okazuje się jednocześnie szalupą ratunkową, w którą wskakuje zgrabnie w zadziwiająco wielkim gabinecie Jowity.

Jowita, lat 38, w czerwonej sukience i srebrnym naszyjniku, od początku rzuca się w oczy, bo ma prezencję. Jako prezeska polskiego oddziału międzynarodowej korporacji jest najważniejsza po bogu, czyli właścicielu firmy, który mieszka za oceanem i rzadko przyjeżdża, więc pracownicy nie mają szans, by się do niego odwołać. Związki zawodowe w korporacji nie istnieją, Jowita rządzi niepodzielnie i sprawiedliwie wedle swego uznania i nastroju. Prywatnie: żona i matka dwóch synków, wciąż ma nadzieję na córeczkę, słodką mini-Jowitkę.

Jowita.kontynuacja:

– Uwielbiam, naprawdę uwielbiam – Jowita poważnieje, wysuwa lekko język, który wydaje się na końcu rozdwojony, Weronika czuje przypływ strachu, po cholerę tak się śmiała, może to się nie spodobało Jowicie, może w tym gabinecie tylko ona może się śmiać, a nie jakaś samotna matka z kredytem w tych cholernych frankach, co to w nich miało być najlepiej, a zmieniło się w pętlę na szyję.

– Są zdeterminowane. Zrobią wszystko, żeby utrzymać się w pracy. Mamy tu kilka takich – wyjaśnia Jowita, a w Weronikę znów wstępuje nadzieja, która właściwie wcale nie zniknęła, a jedynie na chwilę przygasła, Weronika wstrzymuje oddech, jeszcze nie do końca pewna wygranej, ale przecież to prawda, żeby utrzymać się w tej pracy, zrobi wszystko, Jowita nie będzie żałować, nigdy się na niej nie zawiedzie, jej teoria o samotnych matkach z kredytem potwierdzi się w stu procentach ku obopólnym korzyściom, Weronika patrzy pokornie w oczy Jowity i widzi w nich ciepły płomień, który rozpala jeszcze bardziej jej nadzieję, znów czuje się pewnie, zakłada nogę na nogę, szybkim ruchem obciąga spódniczkę, żeby było skromnie, bo to jednak interview, czyli rozmowa kwalifikacyjna, i wszystko zależy od tego, jak wypadnie, ale wszystko idzie jak po maśle i tylko czekać na wynik.

Jowita wstaje nagle, wychodzi zza biurka, jakby dawała znak, że rozmowa skończona, ledwo Weronika zdążyła nogi rozplątać i zerwać się na baczność, a ta już stoi przy niej i rękę z wielkim pierścieniem Kruka lub Apart wyciąga.

– Witaj na pokładzie – mówi, a pod Weroniką nogi się trzęsą ze szczęścia, rzuciłaby się na kolana rękę z pierścieniem całować, ale się powstrzymuje, a co to, dwa języki obce, dzieciństwo spędzone we Francji, dwa fakultety, doświadczenie zawodowe sprzed porodu: trzy lata w marketingu, niech Jowita wie, że Weronika ma klasę i nie będzie klękać jak prostaczka, choć ten rozwód i kredyt, i dziecko, więc jakby trzeba było, to klękać gotowa i na kolanach iść do Częstochowy, Jowita to czuje, umie czytać w myślach i odbierać sygnały z ciała rozmówcy, śmieje się znowu lekko, Weronika opuszcza szalupę ratunkową i z klasą wczołguje się na statek, którym będzie pływać po morzach i oceanach, i cały smutek zostawi za sobą i nie będzie jak głupia czekać na alimenty, żeby dziecku kupić buty, już ciepłe miejsce poczuła pod pupą, a miejsce jeszcze ciepłe po Gośce, ale Weronika jej nie zna, nawet nie wie o jej istnieniu, wiadomo, każde miejsce jest po kimś, bo kto by tworzył nowe miejsce specjalnie dla Weroniki, Weronika zna swoją wartość, ale bez przesady, stoi na ziemi, zresztą mało dla kogo tworzą nowe, zwłaszcza teraz, gdy liczba miejsc zmniejsza się radykalnie, jak w komórkach do wynajęcia o zaostrzonej regule, zawsze ktoś musi odpaść, a nawet wielu. Weronika tym razem nie odpada, sadowi się jeszcze niepewnie na brzegu fotela, a i to tylko w myślach, bo przecież nadal stoi i żegna się z Jowitą, ale nawet w myślach nie będzie się rozpierać, nim akta nie zostaną podpisane. Wkrótce zostaną.

Oto jeden dzień z życia Jowity, w którym uszczęśliwiła Weronikę.

Jowita kończy zadowolona z siebie jak zwykle. Jako pierwsza opowiedziała swoją historię i pokazała się od najlepszej strony, bo innych nie ma. Uczestnicy – choć konkurenci – potrafią to docenić, gratulują, chwalą opowieść, że taka ciekawa i że Jowita niesie dobro po świecie jak kaganek. Tylko MacPenis grzmi sarkastycznie z offu:

– A gdzie tu seks? Czyżby władza była dla ciebie ważniejsza od seksu?

MacPenis? Żenująca nazwa prowadzącego wygrała w wewnątrztelewizyjnym konkursie, bo skończmy z tą pruderią na pokaz i skoro miliony Polaków oglądają pornografię, a drugie tyle się do tego nie przyznaje, to przestańmy owijać penisa w bawełnę i wyjdźmy śmiało naprzeciw oglądalności. I zważcie, proszę, że Boccaccio też sobie współczesnych szokował i dobrze na tym wyszedł, a my chcemy iść jego tropem i już niewiele zostało, by szokować, więc niech chociaż ten penis kłuje w oczy. Zakłuł feministki, które natychmiast zaprotestowały, bo dość już tego patriarchatu i chyba w telewizji słyszeli o parytetach, prawda? Niech poprowadzi program z MacWaginą! Głos był zbyt mocny, by go zignorować, ale bez przesady, telewizja nie będzie działać pod dyktando i ulegać ideologii gender! Ostatecznie do MacPenisa dołączyła MacCipka, co od razu ociepliło atmosferę i tylko feministki nadal grymasiły, ale już nikt nie rozumiał dlaczego. I nawet jeśli te nazwy nie wszystkim się podobały, bo co to za pomysł wstydliwe części na światło wystawiać, to pomysł był dobry, bo wzniecił dyskusję na długo przed emisją programu, którego wydawcy zacierali ręce i już gratulowali sobie sukcesu. A zresztą ludzie szybko się przyzwyczaili, bo do wszystkiego potrafią się przyzwyczaić, choć są i tacy, którzy nie potrafią, ale kto by się nimi przejmował.

MacCipka zwraca się do uczestników, których jest, oczywiście, dziesięcioro, proporcje wzięte wprost z „Dekameronu”: 7 kobiet i 3 mężczyzn, jak 7 dziewcząt z Albatrosa, tyś jedyna, bo tylko jedna wygra albo jeden.

– Telewidzowie będą na was głosować. Ten, kto otrzyma najwięcej głosów, jutro wyznaczy temat opowieści, choć oczywiście trzeba trzymać się „Dekameronu”.

MacPenis wciela się odważnie w rolę kata:

– Ten, kto otrzyma najmniej głosów, niestety, odpada.

Powiało grozą. Jedna z uczestniczek niemal zemdlała, któryś uczestnik złapał za rękę sąsiadkę, jakby to, że jest ich dwoje, miało go uchronić przed nieszczęściem. Oczywiście wszyscy znali od dawna reguły, kontrakt podpisany, ale może coś się da wynegocjować? Przecież są na wizji, a to zobowiązuje do aktów niezwykłych, interakcja, demokracja, branie pod uwagę głosów osób zainteresowanych, przeciwdziałanie wykluczeniu i tak dalej. Jeden z mężczyzn, ten z długimi włosami, do opisu wyglądu zewnętrznego bohaterów dojdziemy później, jeśli w ogóle znajdziemy na to czas w ogólnym poruszeniu wywołanym nowym programem, więc ten z długimi włosami znajduje argument merytoryczny i rzuca nim, chciałoby się powiedzieć prosto w twarz, ale twarz MacPenisa pozostaje w ukryciu, jedynie głos rozbrzmiewa raz po raz w salonie Domu Wzajemnych Rozkoszy jakby ze wszystkich stron, więc nie wiadomo, w którą stronę się zwrócić, ale ten z długimi włosami chce zawalczyć, patrzy w górę, jakby do Pana Boga się zwracał, i rzuca w twarz nietwarz głosowi:

– Przecież w „Dekameronie” nikt nie odpadał! Wszyscy dotrwali do końca, choć szalała zaraza, a tu co?

– No właśnie! To nie w porządku – dorzuciła znana nam już dobrze Jowita.

– A kiedy powstał „Dekameron”? – zripostował sarkastycznie MacPenis. – Minęło kilka wieków, prawda? Świat się zmienia. A poza tym właśnie to jest niewiarygodne. Uciekali przed epidemią i żeby tak nikogo nie dopadła? U nas będzie bardziej jak w życiu. Tylko najlepsi dotrwają do końca, no wiecie, wyścig szczurów, rywalizacja, kopulacja, przetrwają najseksowniejsi!

Smutek okrył cieniem uczestników, gdzieś podskórnie pulsowała złość, bo postawili wszystko na jedną kartę i każdy chce wygrać. MacCipka próbuje ocieplić atmosferę:

– To tak jak w tej piosence o dziesięciu małych Murzynkach, pamiętacie? To będzie nasz hymn, telewidzowie będą śpiewać z nami! Dziesięć małych Murzynków – intonuje i nie wie jeszcze, że zbierają się nad nią czarne chmury. Dzwonią telewidzowie, że to rasizm i brak poprawności politycznej, czarni dyplomaci nadsyłają noty dyplomatyczne, szefowie rządów państw afrykańskich też protestują i huzia na Józia.

– No co wy? Przecież ja to miałam w scenariuszu! Wszyscy zatwierdzili, a teraz co? Huzia na Józia?

Próbuje zgadnąć, kto jej tę świnię podłożył, ciska się, rzuca, nie zamierza poddać, nie zrobią z niej kozy ofiarnej, czyżby to ona miała być pierwszym Murzynkiem, który opuści pokład? O nie! Noty dyplomatyczne w drugą stronę, kara pieniężna uiszczona, przeprosiny we wszystkich tytułach, sprawa została zażegnana i program może toczyć się bez przeszkód, choć i bez hymnu. Ale nikomu nie żal, bo co to był właściwie za hymn? Nie dość, że niepoprawny, to infantylny, a program jest dla dorosłych. A te protesty są poza ekranem i w Domu Wzajemnych Rozkoszy jeszcze nikt nie ma o nich pojęcia, nastrój niczym niezepsuty i MacCipka ogłasza Najlepszą Nowinę:

– Ten, kto w Domu Rozkoszy zostanie ostatni, sam po dziesięciu dniach zgarnie nagrodę godną Szeherezady: milion euro!

Owacje, piski, podskoki, zapach szmalu dotarł nawet do mieszkań telewidzów.

– No nie! Ja cię kręcę!

– Jakbym wiedział, tobym sam się zgłosił!

– I za co ta kasa? Za jakieś bajki erotyczne. Ja pierdolę!

– Za tę kasę, to ja bym się mogła pierdolić na wizji.

– Wszyscy by mogli!

Chciałoby się powiedzieć, że komentarzom nie było końca, ale był, i to szybko, bo już MacPenis wykrzykuje:

– Zaczynamy!

– Kto pierwszy, ten lepszy! – MacCipka jak cheerleaderka zagrzewa do walki.

Kobiety siedzą pięknie wystylizowane, mężczyźni prężą muskuły, już pierwszy z nich otwiera usta, zaraz zagarnie całą przestrzeń i pawi ogon rozłoży, ale nie. Ona była pierwsza. Ma wprawę. Zawsze pierwsza, najważniejsza, obiekt westchnień i tak dalej. No więc pierwsza do głosu dorwała się Jowita, co już wiemy. Teraz pora na drugą opowieść.

– A zatem: kto da więcej? – pyta MacPenis. – Następna opowieść powinna wywołać choć jeden dreszcz podniecenia, bowiem widzowie na to czekają i nie po to nas oglądają, żeby słuchać, jak Jowita jest dobra dla swoich podwładnych, choć to się chwali, ale mamy ważniejsze sprawy na głowie, a raczej w kroczu – śmieje się z własnego dowcipu, choć tak naprawdę to nie jego dowcip, wziął go ze scenariusza, nad którym wielu pracowało, by perły powtykać i dać je prowadzącym na każdą okazję, ale to, że okazję znalazł, jest jego zasługą, jako pierwszy przekroczył granice przyzwoitości, co jest zgodne z wytycznymi i oczekiwane, maleńki kroczek za pomocą krocza, zna miarę, nie porównuje go do kroku Armstronga, choć ma na to wielką ochotę, krok, kroczek, kroczkiem, tak czy siak udowodnił, że słusznie go wybrano na stanowisko MacPenisa i on akurat sprosta swojej roli i zgarnie szmal niewiele mniejszy niż zwycięzca, a na pewno większy niż MacCipka, i bardzo słusznie, bo po tej cipie nie wiadomo, czego się spodziewać, niechby mu tylko nie wchodziła w drogę, z zadowolenia wykonuje gest Michaela Jacksona, lecz nikt tego nie widzi, bo MacCipka patrzy w inną stronę, uczestnicy tymczasem zbierają się na odwagę, facet z długimi włosami znów otwiera usta, ale dziewczyna w szortach, z których wyrastają prawie nieziemsko zgrabne nogi, mówi:

– Teraz ja – i patrzy na Jowitę. Co tak patrzy? Jowita nagle rozpoznaje w niej coś znajomego, ale nie, niemożliwe, tamta miała inne włosy i w ogóle nie jest podobna. Ale Gośka przytrzymuje spojrzenie, aż Jowita poci się lekko pod pachami, żeby tylko nie przeszło przez sukienkę, no, ten wieczór nie należy do łatwych, po co się tu zgłosiła?, to wszystko z nudów, wysoki sądzie, bo przecież ma wszystko i nawet milion euro na niej jednej nie robi wrażenia. Chciała przeżyć coś nadzwyczajnego, a tu masz! Zaraz jej się zrobią plamy pod pachami i cała Polska zobaczy! Gośka w końcu odwraca wzrok i mówi do innych:

– Być może rozpoznałam się w opowieści Jowity. Tamta ledwie wspomniana dziewczyna też ma na imię Gośka, więc pójdę za ciosem. Opowiem niby to o Jolce, a co tu o mnie, to tylko ja wiem.

Uczestnicy kiwają głowami z aprobatą, skoro tak, to nie mają nic przeciwko, MacCipka zagrzewa:

– No to dawaj! Ale zrób to tak, żeby dziewczyny miały mokro w majtkach, a panowie to już sami wiecie co! – śmieje się z własnego dowcipu z kartki, bo dzięki niemu nie została w tyle za Penisem, dogoniła go lekko i zaraz przegoni, bo skoro wygrała casting na MacCipkę, to nadaje się do tej roli jak nikt inny, co należało okazać.

– Ha, ha!, dawaj, Gośka, czekamy!

Gośka nie śmieje się z dowcipu MacCipki, coś za poważna, żeby znowu nie było kaszany, martwi się MacCipka, martwi się MacPenis, martwią się reżyser, producent, scenarzysta, no ktokolwiek czerpie kasę z tego programu, to od razu się martwi, że od początku za mało seksu i może teraz znowu nici, bo ta Gośka seksowna z tymi prawie nieziemsko zgrabnymi nogami, ale coś za poważna jak na seks, który jest koniem pociągowym i ciągnie. Gośka patrzy poważnie wokoło, zbiera myśli, rozsiada się wygodnie, dobrze chociaż, że nieźle wygląda, te nogi prawie nieziemsko zgrabne robią swoje.

Opowieść Gośki

lat 28, już wiemy, że w szortach, oczy niebieskie, sytuacja życiowa nieustabilizowana, a właściwie katastrofalna, udział w programie o dziesięć dni odwleka perspektywę bezdomności lub powrotu do mamy. Mama jest kochana, ale powrót to byłaby klęska, przed którą Gośka broni się pazurami i dlatego bierze udział w programie. W jej opowieści te wątki będą chyba poruszone, bo o czym innym Gośka miałaby mówić, skoro grunt spalił jej się pod nogami i co ma robić?

Dziewczyna w opałach

O tym, że nie wiadomo, kiedy cię szczęście opuści i kiedy znowu do ciebie wróci, a może nigdy. A i tak trzeba ciągnąć ten wózek.

Granica między rajem a piekłem nie jest zbyt wyraźna, czasem nie widać jej wcale, ale łatwo poczuć. Na tym balkonie Jolka jeszcze niedawno czuła się jak w raju, teraz przewraca się na drugą stronę jak kurczak na rożnie i tak się czuje, słońce parzy, jest czerwona jak rak wsadzony do wrzątku. Może za dużo tych zwierzęcych porównań, ale że też ludzie robią takie rzeczy zwierzętom, Jolka jest oburzona i nie może się temu nadziwić. Mówią, że słońce ładuje akumulatory, ale to w jej przypadku nieprawda, z niej wysysa energię, już nawet nie ma siły iść po coś do picia, poczeka, aż słońce zajdzie, leży w półśnie, półmalignie, czerwona, z bąblami na stopach, nie ma pojęcia, jak założy buty, kiedy już będzie musiała wracać do życia. Gdyby tylko miała dokąd wracać! Niestety! Życie legło w gruzach, nim zdążyła cokolwiek wybudować.

– No nie! – głos MacPenisa rozbrzmiewa w salonie i daje Gośce popalić. – Ludzie! Czy wy nie wiecie, po co się tu zebraliśmy? To nie jest grupa terapeutyczna dla nieudaczników, wygraliście casting, by odnieść sukces, a nie pławić się we własnych klęskach!

MacPenis wściekły, MacCipka grzebie nerwowo w kartkach, w końcu znajduje coś à propos:

– Sex, drugs and rock’n’roll!!! Bawimy się!!! Wesoło!!!

Gośka jest nieco zbita z pantałyku, miała być pełna wolność, a tu co? Ale nie chce rezygnować ze swojej historii, więc ciągnie dalej, zamiast zgodnie z wytycznymi zmienić kurs. Dodaje jednak trochę optymizmu, bo nie chce odpaść.

Gośka.kontynuacja:

Nawet człowiek porażka odnosi czasem sukcesy. Jolce w końcu udaje się zasnąć. Potrzebowała do tego butelki wina Frontera Cabernet Sauvignon, kilku godzin kręcenia się na karuzeli przerywanych spadaniem w przepaść, gdy tylko zamknęła oczy, szybki paw do miski przewidująco postawionej koło łóżka, wyrzyganie czarnych myśli w dramatycznym szlochu, który w końcu wydobył się z jej gardła wraz ze strumykiem łez, a wszystko to sprawiło, że Jolka nie lubi siebie jeszcze bardziej niż zwykle. Czy może być coś gorszego niż być Jolką? Panną, która wyrwała się ze swojej wioski, żeby podbić świat, i utknęła tu, w obskurnym wynajętym pokoju, przez ścianę z innymi nieszczęśnikami, którzy wierzą naiwnie, że im akurat się uda. Jolka budzi się w środku nocy, sukces trwał kilka godzin, ale przecież nie będzie trwał wiecznie, patrzy na zegar, trzecia trzydzieści, o kurwa, żeby tak dospać do rana, lecz zamiast snu napływa fala przerażenia.

– Mamo, mamusiu, mamuńku – Jolka szeptem przyzywa swoją matkę, jakby ta mogła jej pomóc. A jej matka ledwie wiąże koniec z końcem i jedyne, co może zrobić, to wpuścić ją do siebie, do domu, gdzie zawsze może wrócić jak niepyszna, pani magister z podkulonym ogonem wygnana ze stolicy.

– O mamuniu, mamusiu, mamuńku – Jolka szepcze zaklęcie, kołysze siebie do snu, który nie nadchodzi. Uspokaja przerażone dziecko, ale po chwili razem z nim wpada w otchłań, w którą zepchnęła ją Jowita, wymanikiurowanym palcem wskazując drzwi na znak, że rozmowa skończona.

– No co też! – Jowita protestuje, bo kto to widział wciągać ją w czyjąś opowieść bez jej zgody i autoryzacji! Czuje, że przypada jej w tej opowieści rola szwarccharakteru, a ona nie ma predyspozycji i sobie wyprasza, wredna dziewucha, najpierw się gapiła, aż Jowicie mokre placki wystąpiły pod pachami na sukience, że teraz musi trzymać ręce przy sobie i o tym pamiętać, a ta sobie gada, co chce.

– Protestuję! – krzyczy Jowita, MacPenis wybucha śmiechem.

– No kochani, wreszcie coś się dzieje! Co prawda z seksem nie ma to wiele wspólnego, ale konflikt też ma swoją moc i może zainteresować naszych kochanych telewidzów. Wznoszę toast za słupki oglądalności! Brawo, Gośka! Brawo, Jowita!, uczestnicy przyłączają się i biją brawo, ktoś tam szturcha kogoś łokciem na znak, że jest dobrze, gra muzyka, program się toczy, a my razem z nim kręcimy się w kole fortuny.

Jowita nie ma pewności, czy cieszyć się z tych braw, czy złościć. Z przyzwyczajenia robi dobrą minę do złej gry, a niech tam, nie wiadomo, co z tego wyniknie, więc kłania się jak po występie na scenie, bierze na siebie wszystkie brawa łącznie z tymi przeznaczonymi dla Gośki, która siedzi z opuszczoną głową, bo opowieść przerwana, chciałaby ją doprowadzić do końca, ale czy MacPenis pozwoli? Z odsieczą przychodzi MacCipka.

– Proszę kontynuować – mówi z offu, nie wiadomo, co ma na myśli, ale Gośka bierze to do siebie i mówi dalej.

Gośka.kontynuacja:

Rano jest dużo łatwiej. Gdyby dzień składał się tylko z poranków, dałaby radę. Czuje niesmak nocnego pawia w ustach, lekki ból głowy, ogólną ociężałość, ale i tak jest dobrze. Blask słońca za oknem sprawia, że przerażenie nie ma do Jolki dostępu, może i tli się gdzieś pod powierzchnią, ale Jolka nie przyjmuje go do wiadomości. Nie musi walczyć z nieprzyjaznym światem, zajmuje się po prostu sobą, przeciąga się, podnosi na łokciu, siada, idzie do łazienki i tak dalej. Na szczęście poranek stawia przed nią zadania, z którymi nie zamierza dyskutować. Nawet człowiek, który nie ma pracy ani perspektyw, musi wstać, wziąć prysznic, zjeść śniadanie. Wciągnięta w poranny rytuał zapomina o swoim bólu, o sercu wydziobanym przez Jowitę, której ostra ptasia twarz z wielkim dziobem zerka na nią czasem a to z lustra, a to gdzieś zza okna, ale Jolka odgania ją w mgnieniu oka. Czuje się samotna i opuszczona, więc wchodzi na fejsa, żeby nawiązać bliski kontakt z ludźmi. Przez lata prosperity nazbierała znajomych, może nawet przyjaciół, sprawdza, 789 osób, liczba schodkowa lepsza niż okrągła, bo bardziej oryginalna i od rewolucji francuskiej, którą Jolka też zrobiła w swoim życiu, więc już nikogo nie przyjmuje. Nie jest sama na świecie, w gęstej sieci kontaktów społecznych jednostka nie zginie, z nadzieją odpowiada na usłużnie podsunięte pytanie: O czym teraz myślisz?

– Kurwa, wylali mnie z pracy – pisze i zmienia swój status z „błyskotliwa kariera w wielkiej korporacji” na „bezrobotna”, wali wprost, bez ogródek i zbędnego certolenia się, bo wśród przyjaciół nie ma co udawać, że jest inaczej, może ktoś rzuci koło ratunkowe, a przynajmniej odgoni złe myśli, enter, stało się, wszyscy widzą zmianę statusu Jolki i podpływają zwinnie jak piranie, podgryzając ją swoim dobrym samopoczuciem, nie pękaj, też tak miałam, po dwóch latach znalazłam pracę, trzymaj się, raz na wozie, też to przerabiałam, zmiana jest solą życia, o kurwa, bardzo ci współczuję, każdy koniec jest nowym początkiem, nie martw się, nie jesteś sama, dotknął cię kryzys globalny, trzymam kciuki, może coś znajdziesz, no to możesz jechać na wakacje, zwinne piranie uwijają się wokół niej, nie zmniejszając jej poczucia samotności. Bo niby czego się spodziewała? Że ktoś stoi i tylko czeka, żeby jej przyjść z pomocą? Kryzys globalny, ale trzeba go rozwiązać indywidualnie, niektórym się udaje, Jolka nie zamierza się poddawać. Wzmocniona energią przyjaciół odgrzebuje stare CV, dzięki któremu kilka lat temu znalazła pracę. Dodaje trzy lata doświadczeń na stanowisku asystentki królowej w Wielkiej Korporacji, która świetnie sobie radzi mimo kryzysu. Zagląda na fejsa, w końcu ludzka propozycja spotkania bezpośredniego od dziewczyny, która też nie ma pracy. Co dwie głowy, to nie jedna, myśli Jolka, która ze swojej wsi przywiozła do miasta aforyzmy na każdą okazję. Ci tutaj już ich nie używają, Jolka szybko się zorientowała, że nie ma co się dzielić ludową mądrością, która zdradza jej pochodzenie bardziej niż wstawianie „bynajmniej” w zaskakujących innych miejscach, które Jolce bynajmniej wydają się w sam raz. Bynajmniej mam ochotę na spacer, myśli i umawia się z bezrobotną w parku. Tak naprawdę nie wie, z kim się umawia. Sprawdza zdjęcie, ale zamiast własnego, bezrobotna wstawiła sobie zdjęcie Amy Winehouse. Jolka nie ma pojęcia, po czym się poznają, ale może tamta ją pozna, bo Jolka ma swoje zdjęcie na fejsie. Zdjęcie z czasów sukcesu. Ładna laska z zadowolonym z siebie uśmiechem. Jolka próbuje go przywołać, rozciągnąć w nim usta, patrzy w lustro, ale to tylko nieprzekonujący grymas. Uśmiech sukcesu chwilowo niedostępny, daje za wygraną.

Opowieść trwa, uczestnicy wsłuchani, patrzą ze współczuciem i zrozumieniem, przed telewizorami też słychać westchnienia i głosy aprobaty, że tak jak w życiu, dobry program, bez ściemy, tylko Jowita nadal nieco podkurwiona, ale słucha, Gośka na szczęście z niej zeszła i może nikt już nie pamięta, że uwikłała ją w tę historię bezprawnie i bez autoryzacji, ale MacPenis nie zamierza czekać do końca, bo co jest? Na to się umawialiśmy? Chyba nie, więc wrzeszczy z offu:

– A co to za historia! Więcej seksu!!!

Więc Gośka zbacza w końcu w stronę seksu, choć bez fajerwerków.

Gośka.kontynuacja:

W kuchni spotyka lokatora największego pokoju. W rozciągniętym T-shircie i spodniach od dresu, potargany, prosto z łóżka, smaży sobie jajecznicę na bekonie. Zapach dociera do Jolki, robi jej się niedobrze, zasłania usta ręką, na wypadek gdyby paw był szybszy od niej, biegnie do łazienki, paw wycofuje się, żołądek wraca na miejsce, a Jolka do kuchni.

– Chcesz trochę? – pyta bez wyczucia lokator, z którym dzieli to mieszkanie w bloku, dzięki czemu wytworzyła się między nimi więź, ale bez przesady, nie poszli ze sobą do łóżka, nigdy nie przegadali wieczoru, może dlatego, że lokator w każdy wieczór zaprasza tu panny, Jolka słyszy zza ściany ich głosy, czasem ją to podnieca, wyjmuje z szafki wibrator i dołącza do nich, seks w trójkącie sprawia, że relacja z lokatorem nie komplikuje się, mogą rano spotykać się w kuchni bez większych pretensji, bo te mniejsze czasem się zdarzają, gdy panna lokatora wyżre wszystko z półki Jolki w lodówce, bo sorry, nie wiedziała, a on nie powiedział, bo leżał pijany i miał w dupie. No chyba nie będziesz robić awantury o chleb i masło? Jasne, że nie. Zwłaszcza że lokator nie jest skąpy, gdy wraca od mamy, przywozi słoiki i słoiczki, całe blachy ciasta albo tarty ze szpinakiem i częstuje Jolkę, no jedz, przecież sam tego nie zjem, moja mama robi też dla ciebie.

Jolka wychodzi z domu, idzie na spotkanie ze znajomą z Facebooka, choć ma jeszcze kilka godzin, ale idzie, bo nic innego nie ma do roboty, idzie i marzy, żeby wejść do jakiejkolwiek pracy. Stanąć za ladą w warzywniaku, usiąść w kasie Tesco, parzyć kawę w biurze architektonicznym, piec chleb w piekarni, rozciągać buty u szewca, wykształcona, po dwóch fakultetach, pedagogika specjalna na początek, potem jeszcze marketing i zarządzanie jak wszyscy, świetne zdolności komunikacyjne, dwa lata pracy w obsłudze klienta, trzy lata w obsłudze Jowity, wszędzie mogłaby się poczuć u siebie. Na swoim miejscu, którego brak odczuwa boleśnie. A gdyby tak wejść i zacząć robić swoje? Na przykład tutaj, kolejka czeka, a ekspedientka ślamazarna, dopytuje, podsuwa, zamiast szybko kroić i następny. Och, ona by jej pokazała. By pokazała im wszystkim, jak się pracuje, a nie tak byle jak. Nawet Jowita była z niej zadowolona. Do czasu, aż ją zwolniła. Dlaczego? Co ja jej, kurwa, zrobiłam? Myśli Jolka nie po raz pierwszy, choć przecież wie, że nic, ale chciałaby, żeby świat rządził się jakąś logiką i żeby coś tu od niej zależało. Panna Jola spod Białegostoku chciałaby kierować swoim życiem tu, w Warszawie, gdzie pani Jowita dla rozrywki gra w rosyjską ruletkę, tyle że nie stawia swojej głowy, ale cudze. Na kogo wypadnie, na tego bęc. I niech już Jolka nie rozkminia, szat nie rozdziera, nie lituje się nad sobą, bo sprawa jest prosta. Tego dnia Jowita miała ochotę zatrudnić kogoś nowego. Czasem tak ją nachodzi. Pragnie spełnić marzenia jakiejś dziewczyny, która szuka pracy i za nic nie może jej znaleźć, rozesłała tysiące CV i oczywiście zero reakcji, a tu proszę. Jowita nagle oddzwania, jasne, że nie osobiście, ale to ona losuje z morza nadesłanych CV pięć szczęśliwych numerków. Spotka się z pięcioma osobami i może którąś wybierze. A do tego musi mieć miejsce. Przecież nie będzie zatrudniać więcej osób, niż trzeba, bo jeśli wziąć ludzi do galopu i obiecać premię, to pracują za dwóch. A dlaczego akurat na miejsce Jolki? A dlaczego, dlaczego. Dla gówna psiego. Tak akurat wypadło i już. Jowita ma różne systemy, które pozwalają jej sprawnie zarządzać ludźmi. Na przykład tego dnia, gdy postanowiła być dobrą wróżką dla Weroniki, założyła niebieski sweterek Deni Cler pięknie podkreślający jej kształty. Która będzie miała dziś coś niebieskiego, to wyleci, bo Jowita chce być oryginalna i nie będą po niej papugować. Prosta reguła, od której nie ma odstępstw. Ślepy los wybrał Jolkę i szkoda, bo Jolka bardzo się stara i złego słowa nie można powiedzieć, i jak Jowita sobie bez niej poradzi, jak bez ręki. Jolka wchodzi do gabinetu Jowity z kawą, choć ta jeszcze nie zdążyła poczuć, ale tak, ma ochotę. Głupia Jolka. Przepasała dziś sukienkę niebieskim paskiem, choć ten fason bez paska wygląda równie dobrze, a nawet lepiej. Co za bezguście, myśli Jowita i wydaje kadrom stosowne polecenie.

– Pani już dziękujemy! – tym razem MacCipka przerywa Gośce, choć trochę seksu już było, ale tylko przez ścianę, a ten wieczór może decydować o oglądalności, najwyższa pora, żeby podkręcić atmosferę.

– No nie! – protestują uczestnicy i telewidzowie, choć to z myślą o telewidzach interwencja, ale nawet oni protestują.

– No nie! Fajna historia, chcemy wiedzieć, co będzie dalej. Gdzie tu puenta? Niech ta MacCipka nie przerywa, bo co jest? To my robimy wam słupki i się nie zgadzamy! Wypisują protesty na Facebooku, MacCipka słyszy przez słuchawki, że panna ma kontynuować, bo telewidzowie protestują, o kurwa, myśli, interwencja przedwczesna, może jakoś wybrnę, chce uratować sytuację i własny tyłek, ale MacPenis ją wyprzedza:

– Znajcie dobroć waszego MacPenisa – mówi, żeby podkreślić i żeby wryło się w pamięć, że to on jest ten dobry i odczytuje bezbłędnie ich pragnienia, a nie ta cipa. – W drodze mojej łaskawości Gośka może opowiadać dalej.

– Więcej seksu! – krzyczy histerycznie MacCipka, żeby ratować honor nieco nadszarpnięty i kopie MacPenisa w kostkę. Jest wściekła, że tak ją załatwił. On ten dobry, ona ta zła, no nie!

– Au! – krzyczy Penis i łapie się za kostkę, patrzy ze złością na MacCipkę, która uśmiecha się złośliwie, ale nic nie mówi, niech Gośka opowiada dalej. A Gośka nie! Strzela focha i dalej mówić nie będzie.

– Może teraz niech mówi ktoś inny, bo nie lubię stosunków przerywanych – świetnie odnalazła się w konwencji, uczestnicy patrzą z uznaniem, MacPenis rozciera kostkę i pozwala na zmianę narratora, choć wszyscy protestują, ale Penis jest wściekły i nie zamierza się z tym liczyć, długowłosy znów chciałby się dorwać do głosu, otwiera usta, lecz nic z tego, starsza pani jest szybsza. Długowłosy wkurwiony, kto to widział starą babę angażować do takiego programu, wszystkie oczy zwracają się na kobietę w szarej garsonce, kto pozwolił jej tak się ubrać?, to chyba żarty, a nie program erotyczny o śmiałej formule i według własnego formatu, który inni będą od nas kupować, a nie jak zwykle odwrotnie, bo stać nas na oryginalne pomysły i na czasie, bo Polacy nie gęsi i nie będzie Niemiec, to wszystko długowłosy wie ze szkolenia wstępnego, a z własnego życia wie, że Polak potrafi, niemniej starsza pani ani myśli mu ustąpić, bo zamroczona własną odwagą nie widziała, że jest gotowy do skoku.

Opowieść Zofii

lat 55, nauczycielka na wcześniejszej emeryturze, której nuda codziennie podchodzi do gardła i ten program to wybawienie, bo coś się dzieje. Jak udało jej się przejść przez casting? Zofia uśmiecha się na wspomnienie opowieści, którą oczarowała jury czy kto tam siedział za stołem, zna te historie z książek, dużo czyta, bo co ma robić? Wypełnia życie czym może, a prócz książek nie bardzo ma czym. Jury nie rozpoznało opowieści Anaïs Nin o małych ptaszkach i uznało, że ma fantazję.

Gra pozorów

O tym, że los sprzyja odważnym, że czasem nie wiesz, z kim idziesz do łóżka, i że nie zawsze warto słuchać matki.

W mieszkaniu jest jeszcze trzeci pokój. Zajmuje go nauczycielka wuefu i zajęć technicznych z pobliskiej podstawówki, kobieta dużo starsza od nich, żeby nie powiedzieć stara, bo mogłoby to jej sprawić przykrość, ale faktem jest, że ma dwa lata do emerytury. Wierzy, że tego nie widać, bo praca z młodzieżą i sport konserwują. Seks konserwuje podobno jeszcze bardziej, ale akurat Maria, bo tak ma na imię bohaterka mojej opowieści, nie ma jak tego sprawdzić, bo dla mężczyzn jest niewidzialna. Normalna sprawa w tym wieku i nie ma się co dziwić, choć nieźle wygląda. Jak na swoje lata. To konieczny dodatek do komplementu dla kobiety w pewnym wieku. Dobrze wyglądasz – to najlepsze, co może usłyszeć. Inne przysłówki, takie jak ładnie, seksownie, atrakcyjnie czy pięknie nie mają już zastosowania. Wyglądasz dobrze albo na zmęczoną, to wszystko, choćbyś nie wiem jak się starała i zachowała figurę z liceum. Maria zachowała. Pomogły jej w tym lekcje wuefu, a szczególnie aerobik, który prowadzi dodatkowo dla dziewcząt z technikum gastronomicznego. I co z tego? Nikt tego nie widzi, a już na pewno mężczyźni. Ale Maria nie daje za wygraną. Całe życie spędziła w jednym związku z mężem alkoholikiem, który rozczarował ją jeszcze przed ślubem. A w noc poślubną to już lepiej nie wspominać. I takie było jej życie. Urodziła dwoje dzieci, więc nie żałuje. Ale po drugim dziecku odmówiła współżycia z wiecznie pijanym i w gruncie rzeczy obcym jej facetem, na którego widok chciało jej się rzygać. Już wtedy wiedziała, że seks konserwuje, ale nie mogła. Przez ostatnie dwadzieścia parę lat stanowili białe małżeństwo, choć Maria uważała je raczej za czarne. Ale co miała robić? Dzieci małe, pensja nauczycielska, wspólne mieszkanie. Któregoś dnia odejdę – myślała przez lata – i zacznę nowe życie. Obiecanki cacanki – kwitował mąż, gdy dzieliła się z nim swoimi marzeniami. Maria nie była pewna, czy zdoła to zrobić, ale dzieci podrosły, wyprowadziły się z domu, a odruch wymiotny na widok męża pozostał i wciąż się nasilał.

Tego dnia jak zwykle powoli i niechętnie wracała z pracy, no bo dokąd miała się spieszyć? Wstąpiła po drodze do osiedlowego sklepu po chleb, masło, ser, proza życia, nic nie zapowiadało przemiany. A jednak! Niezbadane są wyroki losu. Czasem wszystko zmienia się niespodziewanie, więc pamiętajcie: nie warto tracić nadziei. Zresztą jak świetnie wiemy, nadzieja umiera ostatnia, więc Maria ciągle ją miała. Ciągle miała nadzieję, że zdoła zacząć swoje życie od nowa, choćby nowa miała być tylko końcówka. Dlaczego to zrobiła? Dlaczego powiedziała to pieprzone „tak”, zamiast uciekać, gdzie pieprz rośnie? Oj tam, oj tam, nie ma czego rozpamiętywać i analizować i dzielić włos na czworo, powody miała takie jak większość kobiet, które stają z ufnością na ślubnym kobiercu. Czy jeszcze tak się mówi? Maria czuje, że należy do innego pokolenia, do pokolenia, które mówi „w moich czasach mówiło się stanąć na ślubnym kobiercu”. Ale może tak się wcale nie mówiło? Może to sformułowanie zostało zaczerpnięte z literatury, a nie z życia, i dlatego przetrwało do dzisiaj? Albo z tej wróżby na akacji, co to kocha, lubi, szanuje. W myśli, w mowie, w sercu, na ślubnym kobiercu. Maria nie chce myśleć, że kiedyś były jej czasy, a teraz to już nie są i zapomnij. Woli wierzyć, że jej czas nadejdzie, bo jakoś dotąd nie czuła, żeby to był jej czas i nie spełniły się obietnice losu składane każdej dziewczynie, że będą żyli długo i szczęśliwie. A ona dosyć już się namęczyła z tym pijakiem i chce zacząć swoje własne życie. W którym kocha, lubi, szanuje, a jeśli chodzi o ślubny kobierzec, to niekoniecznie, Maria wyciąga wnioski, uczy się na błędach i drugi raz nie wejdzie do tej samej rzeki. I dlaczego w ogóle tam wlazła? Oj tam, oj tam, powód oczywisty, miała już swoje lata i on jeden koło niej się kręcił. Pewnie sama by za niego nie wyszła, bo już wtedy widziała, że pije, gdyby nie matka, której serce podbił, bo serca Marii podbić mu się nie udało. Przychodził z wizytą do Marii, a gadał głównie z jej matką. Matka wysłuchiwała cierpliwie jego opowieści o samotnym dzieciństwie, bowiem mąż Marii, nim został jej mężem, był sierotą i wychował się w domu dziecka. Tym podbił serce matki Marii, podsuwała mu najlepsze kąski, traktowała go jak własne dziecko, któremu trzeba wynagrodzić smutną przeszłość. A tym bardziej to Marię złościło, że jej nigdy tak nie traktowała.

– Jaki on biedny – wzdychała zwykle matka po jego wizycie. – W końcu musi zaznać miłości.

Matka Marii wierzyła w sprawiedliwość losu i jeśli ktoś był nieszczęśliwy, to z automatu potem należało mu się szczęście, prosta sprawa. Maria nie powinna się opierać, tylko stworzyć dom nieszczęśnikowi, który dotąd był go pozbawiony.

– A jeśli ktoś był szczęśliwy, to co? – pytała Maria zaczepnie, choć dotąd nigdy nie uważała się za szczęśliwą. Ot, zwykłe życie, które chciałoby się zamienić na lepsze. – To musi się poświęcić, żeby uszczęśliwić biedaka?

– A może to dla ciebie też będzie szczęście? W końcu zrobisz coś dobrego dla innych, a nie tylko brać i brać.

I tak długo użalała się nad nieszczęśnikiem i wierciła Marii dziurę w brzuchu, aż ta uległa.

– Chcesz, żebym wyszła za pijaka? – zapytała jeszcze w dzień ślubu, nim klamka zapadła.

– A jak on ma nie pić, dziewczyno? – Matka bierze się pod boki, w tej pozycji jej słowa zmieniają się w fakty, których nawet łomem nie podważysz. – Jak mężczyzna jest samotny, to pije. A jak zazna miłości, to będzie umiał ją docenić jak żaden inny. Zresztą, ja tu innych jakoś nie widzę – dodała złośliwie, rozglądając się teatralnie wokół siebie. – A lata lecą i taka okazja może się więcej nie trafić.

Więc Maria powiedziała „tak”, może chciała zadowolić matkę, a może wierzyła w jej słowa, że po ślubie nastąpi przemiana. Nie nastąpiła. Być może miłość Marii była zbyt słaba, by mąż mógł ją docenić, być może w ogóle jej nie było, ale o to, to już może mieć pretensje wyłącznie do samej siebie.

– Gdybyś go kochała, to co innego, ale widziałaś kiedyś, żeby brak miłości powstrzymał kogoś od picia? – Matka zgrabnie odpiera zarzuty, że wpakowała ją bez sensu w to małżeństwo, a on pije, jak pił albo jeszcze bardziej, bo wtedy chociaż z wizytą przychodził trzeźwy, a teraz wraca do siebie, więc nie będzie się powstrzymywał. Do siebie – czyli do domu rodziców Marii, to znaczy ojciec już dawno nie żyje, czyli teraz mieszkają razem matka i Maria z małżonkiem, na którego widok chce jej się rzygać, ale jeszcze próbuje coś wykrzesać z tego małżeństwa, czyni kobiecą posługę z zapałem młodej mężatki, sprząta, pierze, gotuje, pijanego rozbiera, rano podaje wodę albo kefir. No i tyle się w życiu Marii zmieniło od tego zamążpójścia. Mieszka w swoim pokoju dziecięcym, tyle że teraz szersze łóżko tu wstawili po rodzicach i własny pokój musi dzielić z mężem w swoim domu rodzinnym. Bo dom to w znaczeniu symbolicznym, w dosłownym chodzi o mieszkanie w bloku, dwa pokoje ze ślepą kuchnią i tyle. I teraz w trójkę się tu gnieżdżą, matka abdykowała z roli gospodyni, teraz córka musi się krzątać, gotować, troszczyć, no bo skoro ma męża i związane z tym przyjemności, niech poczuje także trudy życia. A matka nadal podsuwa zięciowi najlepsze kąski, użala się, wścieka razem z nim na szefa, który wywalił go z pracy za pijaństwo, są w świetnej komitywie, tylko Maria trochę nieszczęśliwa, czym potwierdza regułę matki o sprawiedliwości losu. Bo skoro miała szczęśliwe dzieciństwo, na głowę jej nie padało i rodzice dbali, to naturalny odwrót fortuny nie powinien dziwić. I Maria się nie dziwi, tylko hoduje w środku złość, a może nawet nienawiść do matki, która żartuje z tym pijakiem przy stole i woła:

– Zrób nam jeszcze herbaty.

Królowa matka podczepia się pod należną mężowi posługę. Niby abdykowała i palcem nie ruszy, ale rządzi Marią w najlepsze.

MacPenis i MacCipka coraz bardziej zniecierpliwieni, bo co też ona wygaduje, jakieś starocie nie na czasy Red Tuba i klubów lesbijsko-gejowskich i przede wszystkim naszego programu, który ma chwytać w locie ducha czasu i przyszpilić telewidzów przed telewizorem. Na castingu pięknie opowiadała o małych ptaszkach, które kupił pewien malarz, by zwabić do siebie dziewczynki, bo okazał się ekshibicjonistą, a one uciekły w popłochu, i to ludzi interesuje. A teraz co? Jakieś łzawe opowieści, pewnie z własnego życia, które toczyło się w minionym wieku i dzieci dziś się uczą na historii. Z reżyserki nie dochodzą ponaglenia, strach interweniować przedwcześnie, więc czekają, każde gotowe, by jako pierwsze przerwać tę narrację i domagać się więcej seksu. Na razie Zofia ciągnie swą opowieść bez przeszkód, uczestnicy zasłuchani, nie wiercą się, nie dają sobie znaków porozumiewawczych, wznosząc oczy w niebo lub uśmiechając się z przekąsem, więc może jest dobrze?

Zofia.kontynuacja:

Gdy Maria zaszła w pierwszą ciążę, matka zachorowała na raka i zawinęła się w trzy miesiące. Pierwsza urodziła się córeczka. Mąż chciał, żeby dali jej imię po nieboszczce, ale Maria pierwszy raz postawiła się mężowi.

– Po moim trupie – powiedziała jasno i dobitnie. Mąż jeszcze chwilę nalegał, ale poczuł, że nic nie wskóra. Pierworodna dostała imię Julka, na cześć kobiet, których z pewnością w tej rodzinie nigdy nie było.

Najpierw z małą Julką w wózku, potem z Julką za rękę, a w wózku z Krzysiem, Maria co najmniej raz w miesiącu odwiedzała cmentarz. Uważała to za swój córczany obowiązek. Matka często odwiedzała ojca, więc teraz Maria wzięła to na siebie. Ale złość do matki nie zniknęła wraz z jej śmiercią, choć podobno po śmierci łatwiej jest winy wybaczyć. A tu wręcz przeciwnie. Z każdym powrotem pijanego męża do domu złość na matkę, która wepchnęła ją w ten związek ze współczucia dla tego pijaka, na którego widok Marii chce się rzygać, nie malała, lecz rosła, i wizyty na cmentarzu też coraz częściej przyprawiały ją o mdłości.

– Pewnie patrzy gdzieś z góry i jest przekonana, że to ją odwiedzam – myślała Maria i złość rosła w niej jeszcze bardziej. Chodziła tylko do ojca, z nim omawiała swoje życie, jemu opowiadała o pierwszych ząbkach dzieci, potem kroczkach, o powrotach męża pijaka i nieudanym życiu, które w imię własnego miłosierdzia zafundowała jej matka. Jakby całą miłość macierzyńską przelała na niego, a dla niej nie została nawet kropla.

– A może ona mnie nigdy nie kochała? – myśli Maria i znajduje na to tysiące dowodów w rozsypanych w pamięci wspomnieniach dzieciństwa. Jak musiała oddać ulubioną przytulankę jakiejś nieznanej dziewczynce, bo tamtej się podobała, więc nie bądź chytra i się podziel. Albo jak matka nigdy nie zgodziła się na psa, bo to kłopot, a Maria całe życie chciała mieć psa. Dlaczego chciała? Pewnie czuła się bardzo samotna pod troskliwą opieką matki. A ile razy nie miała w szkole drugiego śniadania. A jak raz była Matką Boską na jasełkach, to matka nawet się nie pofatygowała, żeby zobaczyć.

– Wszystkie mamy były, tylko ciebie nie było – powiedziała z wyrzutem Maria, wtedy jeszcze Marysia, po powrocie z występu.

– A co to? Mało to ja się ciebie naoglądam w domu?

Matka jak zwykle odbiła piłeczkę. Nic z tego, co mówiła do niej Maria, nie trafiało. I ona miała latać z dwójką dzieci na jej grób? Niedoczekanie. Pewnego dnia Maria kupiła rolkę srebrnej taśmy, którą można zakleić wszystko. Odtąd zawsze brała ją na cmentarz. I nożyczki. Nim zaczęła rozmowę, nim przywitała się z ojcem, zaklejała na wspólnym z ojcem nagrobku tę część napisu, która dotyczyła matki. Imię, data urodzenia, data śmierci, nawet świętej pamięci zaklejała. Dopiero wtedy mościła się wygodnie na ławeczce. Sam na sam z ojcem, choć obecność matki była jednak wyczuwalna.

– Widzisz? Nie do ciebie przychodzę, lecz do ojca – z satysfakcją mówiła Maria raz po raz i wracała do opowieści przeznaczonej dla taty.

Gdy kończył się czas wizyty, odklejała taśmę, zgniatała w kulkę i wyrzucała do kosza.

MacCipka nabrała pewności, że oto nadszedł moment, by wykazać się kobiecą intuicją i wyczuciem, czego pragną telewidzowie. Nie patrząc na MacPenisa, by nie sprowokować go wzrokiem i nie dać się wyprzedzić, zaśmiała się szyderczo do mikrofonu, a jej śmiech rozniósł się złowieszczo po salonie Domu Wzajemnych Rozkoszy:

– Ha, ha, ha! Tak to jest przyjąć do programu kobietę w pewnym wieku! Widzę, że bardziej interesuje cię cmentarz niż seks, a nie taka była umowa!

MacCipka chciała szydzić dalej, ale ze wszystkich stron rozległy się głosy protestu. Uczestnicy wyrwani nagle z zasłuchania, mówili coś w rodzaju, niech ona się zamknie, ta idiotka znów się wpycha nie wiadomo po co, Zofio, proszę opowiadać dalej, z reżyserki dobiegł jęk reżysera:

– Czyś ty na głowę upadła! Wszyscy słuchają, na Facebooku pełno głosów zachwytu, ludzie tego chcą, są wdzięczni za pomysł z taśmą, bo niejeden ma takiego nieboszczyka, którego chciałby zakleić, a na to nie wpadł!

MacPenis poczuł wiatr w żaglu i okazję do odbicia się w górę od koleżanki:

– Zofio, proszę mówić dalej – wyszeptał konfidencjonalnie nad głową MacCipki, która zapadła się w fotel. Nie po raz pierwszy poczuła, że nie będzie łatwo, ale nie zamierzała się poddać, bo nie należała do kobiet, które się poddają i z niejednej opresji już wyszła o własnych siłach.

– Bardzo proszę, Zofio – powiedziała ciepło, jakby to, co mówiła wcześniej, nigdy nie padło, a już na pewno nie z jej ust. – Czekamy!

MacPenis spojrzał na nią z uznaniem. Może jest głupia, ale za to sprytna i szybko się uczy, pomyślał, a nim koniec tej myśli przebiegł mu przez głowę, Zofia zaczęła mówić.

– Wiem, że chodzi o seks i do niego zmierzam. A że historia rozgrywa się powoli? Czasem w życiu tak jest, że to, na co czekamy, pojawia się dopiero o zmierzchu.

A coś takiego było w głosie Zofii, że chciało się jej słuchać i jej wiek nic tu nie zepsuł ani nawet komendy wydawane ostro na wuefie, żeby przekrzyczeć wrzeszczącą dzieciarnię. Jej głos płynął łagodnie, to wznosił się, to opadał jak prawie spokojne morze, na które można patrzeć godzinami. Ludzie słuchali szumu fal, rytmicznie wpadających na piasek.

Zofia.kontynuacja:

Więcej nie będę kluczyć i nakreślać tła historycznego, bo to, co najważniejsze, już wiadomo. Wracam zatem do dnia, gdy Maria jak zwykle powoli i niechętnie wracała z pracy, no bo dokąd miała się spieszyć? Wstąpiła po drodze do osiedlowego sklepu po chleb, masło, ser, proza życia, nic nie zapowiadało przemiany. Wychodząc z pełnymi siatami, spojrzała na tablicę ogłoszeń lokalnych. Jak ktoś czegoś szukał albo miał na zbyciu, to pisał kartkę i przypinał pinezką, to lepsze niż internet, bo wiadomo, że czytają miejscowi i łatwo się spotkać, przenieść stół albo szafę z ogłoszenia, a nie organizować transport i jeszcze płacić. Ogłoszeń było pełno. A to ktoś szuka niani, ktoś udziela lekcji angielskiego, sprzedaje stary wózek lub potrzebuje łóżeczka dla malucha, nic ciekawego dla Marii, której dzieci już dawno wyrosły i wyszły z domu. I tylko jedno ogłoszenie przykuło jej uwagę. Jakaś kobieta szukała współlokatorów do trzypokojowego mieszkania. Właściwie nie przykuło, przeleciała po nim wzrokiem jak po innych, bo co to Marię obchodzi? Jednak to ogłoszenie zapadło jej w pamięć. Nie wiedziała dlaczego, i dopiero po chwili przypomniała sobie o tym, że chce zacząć nowe życie, bo to stare to już naprawdę jej nie pasowało i właściwie nie było powodu, żeby w nim tkwić, gdyby nie mieszkanie. Nie mogła liczyć na to, że mąż się wyprowadzi, bo on akurat nie miał interesu ani dokąd. Umościł się wygodnie we wspólnym życiu, jej rodzinne mieszkanie traktował jak własny hotel, do którego wracał, kiedy chciał w wiadomym stanie, a lodówka pełna. I nawet na grób matki nie chodził, tej, co miała dla niego zawsze najlepsze kąski, ale za to zajął jej pokój, a Maria została w swoim dziecięcym, tyle że z pijakiem za ścianą. Na wynajęcie mieszkania nie było jej stać, zresztą czy jest sens wynajmować, skoro miała swoje. Ale pokój? Pokój nie może być za drogi, dałaby radę, w każdym razie postanowiła to sprawdzić. Wróciła do sklepu i urwała kartkę z numerem telefonu.

Casting na współlokatorów odbywał się następnego dnia o siedemnastej, dobry znak, bo akurat w ten dzień nie prowadziła SKS-u i mogła przyjść bez problemu. Ale jeszcze tego samego dnia poszła pod podany przez dziewczynę adres, żeby zobaczyć, gdzie to. Blok był piękny. Mieścił się w lepszej części osiedla niż ta, gdzie mieszkała Maria, był świeżo odnowiony, blisko przystanek, z którego mogłaby jeździć do szkoły, no naprawdę. Maria czuła przyjemne mrowienie w palcach i w całym ciele, to się chyba nazywa ekscytacja, dawno nic takiego nie czuła. Może ostatni raz wtedy, jak córka miała przyprowadzić po raz pierwszy swojego chłopaka, który potem został Marii zięciem. Maria ciężko westchnęła, bowiem los córki układał się podobnie do jej losu, imię spoza rodziny nie uchroniło jej przed bolesną powtórką rodzinnych historii. Chłopak oczywiście pił. Ale przynajmniej pracował i zarabiał, kupili własne mieszkanie na kredyt, co było pewnym postępem. Ciekawe, co dzieci powiedzą, jak się wyprowadzę od ojca – pomyślała, ale ich potencjalne słowa właściwie nie miały znaczenia. Maria dojrzała do tego, żeby robić swoje. O ile oczywiście uda jej się z tym mieszkaniem, bo trudno się spodziewać, że wygra casting, skoro dotąd nigdy w życiu nic nie wygrała.

Następnego dnia wróciła zaraz po szkole, nie wstępowała nawet do sklepu. Męża na szczęście nie było. Maria wzięła prysznic, wysuszyła włosy, wsmarowała w siebie balsamy. Założyła dżinsy i marynarkę, na szyję perły po matce. Z zadowoleniem spojrzała w lustro, co oczywiście nie rozwiało jej obaw. Głos w słuchawce był bardzo młody. Ta dziewczyna mogła chcieć mieszkać z młodymi, a nie z kobietą, która mogłaby być jej matką, trudno będzie z tym dyskutować, bo Maria świetnie rozumiała tę potrzebę. Gdyby jeszcze raz była młoda, wyprowadziłaby się do innego miasta, z dala od matki, od grobu ojca-pijaka, który dopiero po śmierci przybrał formę wspaniałego męża i ojca, bo tak chciała go widzieć matka i Maria zgodziła się podtrzymywać mit zbolałej wdowy i ukochanej córeczki tatusia, którą za życia ojca rzadko się czuła, ale po śmierci to już tak, i z dala od nieszczęśnika, który został jej mężem na lata, i wynajęłaby mieszkanie z innymi i też by wolała, żeby byli młodzi, bo kto by chciał mieszkać z matką, choćby i nie własną. No a może? Próbowała podnieść swoje morale przed walką, bo nie ma co ruszać do boju bez odrobiny wiary w zwycięstwo. Wzięła dużą modną torbę, którą szczęśliwie kupiła ostatnio, niech zobaczą, że nadąża za czasem, że to dalej jej czas, a nie że jej to był kiedyś i się skończył.

W jednym pokoju siedzieli stłoczeni wszyscy chętni. Chłopaki i dziewczyny, z kolczykami w nosie i brwiach, tatuażami i innymi oznakami młodości. Maria przycupnęła w kącie, całe zadowolenie z własnego wyglądu wyparowało. Wchodzili pojedynczo, mniej więcej na pięć minut, wychodzili radośni, jakby mieli w kieszeni angaż do filmu. Raz kozie śmierć – pomyślała Maria, gdy przyszła jej kolej, i weszła do dużego pokoju. Dziewczyna przywitała się z nią miło, choć z pewnym zdziwieniem, a może Marii tak się tylko wydawało, w końcu czy tylko młodzi mogą wynajmować pokój? Usiadły przy stole. Pokój był duży, nieźle urządzony, chyba dziewczyna już od dłuższego czasu w nim mieszkała.

– Pozwoli pani, że zapytam – zaczęła, a Maria przytaknęła, dając jej prawo do wszelkich pytań, które w tych okolicznościach paść musiały. I oczywiście padło to najbardziej banalne z banalnych, którego można się było spodziewać:

– Dlaczego osoba w pani wieku szuka pokoju?

Maria zawahała się chwilę. Czy opowiedzieć tej dziewczynie swoje losy, historię małżeństwa z pijakiem i grobu matki zaklejanego taśmą? Chyba lepiej wypadnie krótka, jasna odpowiedź, która też przecież jest prawdziwa.

– Chcę zacząć nowe życie – powiedziała. Dla dwudziestokilkulatki mogło to brzmieć śmiesznie, w tym wieku nowe życie? Czy nie pora pomyśleć o śmierci i zainwestować w nagrobek? Ale dziewczyna przyjęła odpowiedź ze zrozumieniem. Wypytała, czy ma na czynsz i czy pali. Czy wystarczy jej półka w lodówce, a na koniec powiedziała, że do wybranych osób zadzwoni. Podała jej rękę z uśmiechem, który Maria zabrała ze sobą jak obietnicę, bo chybaby się tak miło nie uśmiechała, gdyby nie chciała z nią mieszkać? A może uśmiechnęła się tak miło na osłodę? Pewnie tak samo uśmiechała się do wszystkich, dlatego wychodzili, jakby mieli angaż w kieszeni, i Maria też tak wyglądała, wychodząc, chociaż babka jak zwykle wróżyła na dwoje i dopiero telefon od dziewczyny przesądził sprawę.

– Zapraszam jutro, może pani obejrzeć swój pokój.

No i co na to powiecie? Starym też coś się trafia w życiu, chociaż rzadko i tylko nielicznym.

MacCipka i MacPenis kręcą się niespokojnie, jakby siedzieli na rozżarzonych węglach, a nie w wygodnych fotelach i do tego w klimatyzowanym wnętrzu. Przerwać jej czy nie przerwać? Z reżyserki żadnej podpowiedzi, nie pytają, bo chcą wykazać się samodzielnością i profesjonalizmem, dzięki którym zostali zatrudnieni. Ale ile można siedzieć na węglach, które parzą w dupę? Siedzą.

Zofia.kontynuacja:

Maria szybko urządziła swój pokój, który sąsiadował z pokojem Mateusza. Przywiozła kilka sprzętów, trochę ciuchów, kilka garnków do kuchni i tyle. Na nowe życie nie warto się zanadto obciążać. Stosunki w nowym życiu układały się nadspodziewanie dobrze. Gośka, która była główną najemczynią, do niedawna jedyną i początkowo cierpiała z powodu konieczności dokooptowania lokatorów, wynikającej w sposób oczywisty z utraty pracy, szybko zaczęła znajdować przyjemność w nowej sytuacji. Bo kto to widział mieszkać samej, jak człowieka w każdej chwili może dopaść depresja? Z ludźmi raźniej. Starannie wybrani w castingu świetnie nadawali się do odegrania roli w życiu Gośki, jeśli nie głównej, to przynajmniej podnoszącej na duchu. Mateusza wybrała dlatego, że dobrze, żeby w domu był facet, na wypadek gdyby trzeba było walczyć z włamywaczami, bo z innymi sprawami Gośka sobie radziła i właściwie nie wiedziała, dlaczego facet jak zwykle ma fory, nawet jeśli to jest jej prywatny casting, a nie wybory do rady nadzorczej. Była zła na siebie, że okazała się nieodrodną córką kultury, która faworyzowała facetów zawsze i wszędzie, w przedszkolach byli uroczymi rodzynkami, na budowach na swoim miejscu, w klubach u siebie, na drogach u siebie, i nawet u niej w domu, ale faktem jest, że zapach testosteronu w łazience pomagał odganiać myśli o samotności, która w połączeniu z brakiem pracy mogła wywołać w Gośce poczucie klęski, nie za bardzo przyjemne i Gośka akurat teraz nie miała siły, żeby się z nim mierzyć. Mateusz był wysoki, przystojny i miał stałą pracę. Pił i palił, co pozwalało od czasu do czasu zrobić mu uzasadnioną awanturę, choć na castingu nie ukrywał stanu rzeczy. Może właśnie to przeważyło na jego korzyść, bo awantura lepiej oczyszcza ze złości i rozpaczy niż łzy wylewane w poduszkę. A Maria? Dlaczego ją wybrała? Gośka sama była zaskoczona swoją decyzją, która dla odmiany biegła pod prąd kulturowych wytycznych. Czy zrobiła to ze współczucia dla starej kobiety? Nie. Gośka jest z pokolenia, które dobrze wie, że każdy sam odpowiada za swoje życie i co z tego, że nie wszyscy mają takie same warunki na starcie, a niektórzy to w ogóle nie mają startu? I co z tego? Gośka wie swoje, bo ta wiedza płynie do niej wartkim nurtem z ust polityków, z pism dla kobiet i z jej własnej potrzeby, żeby stać się kimś, kto wpada na wioskę tylko po to, by odwiedzić matkę, bo swoje życie ma zupełnie gdzie indziej, a w nim ważne sprawy, więc wpada jak po ogień świetnym samochodem, audi lub BMW, Gośka jeszcze nie zdecydowała, czym chciałaby jeździć, ale z pewnością by chciała i niech zobaczą. Więc fakt, że Maria chciała uciec ze swojego życia przemawiał w zasadzie na jej niekorzyść, skoro przez tyle lat nie zbudowała czegoś, w czym chciałaby być, ale z drugiej strony działał na jej korzyść, bo zdobyła się na odwagę, by uciec. Pokazywał, że i przed sześćdziesiątką można zaczynać nowe życie. A jeśli tak, Gośka zdąży parę razy odmienić swoje i nie ma czym się za bardzo przejmować. Ale chyba najbardziej zaważyło to, że Maria się nie spodziewała. W każdym razie nie miała podstaw, żeby się spodziewać, tak jak Gośka, kiedy starała się o pracę u Jowity. Nic za nią nie przemawiało, a została przyjęta, choć inne były nawet lepiej wykształcone, z większym doświadczeniem i tak dalej.

Czym kierowała się Jowita? Jeśli cię przyjmę, choć nie masz kwalifikacji, wiem, że będziesz mi wdzięczna i będziesz się starać bardziej niż te, które mają. I będziesz chciała mi pokazać, że się nadajesz. Uwielbiam takie zdeterminowane dziewczyny, bo zrobią wszystko, żebym była zadowolona.

I rzeczywiście, Gośka się starała, robiła wszystko, co do niej należało i dużo więcej, odgadywała chęć napicia się kawy, nim Jowita sama ją poczuła, zjedzenia kanapki z jajkiem lub tuńczykiem, odbierała dzieci z przedszkola, kupowała im stroje na bal przebierańców, była jej asystentką 24h na dobę, czujna, gotowa, oddana.

Teraz Gośka czuje się jak Jowita. Uszczęśliwiła Marię i chyba może liczyć na jej wdzięczność. Po tylu latach małżeństwa Maria z pewnością umie robić ruskie pierogi, ulubione Gośki. I pewnie zadba o czystość w łazience, bo Gośka nie zamierza sprzątać po Mateuszu, a on po sobie i swoich dziewczynach też nie. A dlaczego ta kurwa mnie zwolniła? To pytanie wraca do Gośki dość często, choć najchętniej by o tym nie myślała, bo dobrze wie, że nie było powodu, starała się tak samo jak zawsze, choć już nie musiała się starać, bo przez te lata zdobyła kwalifikacje i doświadczenie i właśnie wtedy Jowita ją zwolniła. Była taka z nią zżyta, ciągle jej potrzebowała, wydawało się, że Gośka jest jej niezbędna do życia, więc pewnie zwolniła ją dlatego, że Gośka się kompletnie tego nie spodziewała. Jowita lubi zaskakiwać, rozmyśla Gośka, dobrodziejka Marii, która tymczasem zadomawia się w swoim nowym życiu.

Dzieci przyjęły jej wyprowadzkę spokojnie, w końcu mają swoje życie i aberracje w życiu matki nie mają już dla nich znaczenia. Mąż zareagował piciem, co było do przewidzenia, bo pił i bez jej odejścia, a teraz przynajmniej miał powód. Swój pokój, trochę mniejszy niż jej własny, w którym przeżyła stare życie, ale niech tam, od czegoś trzeba zacząć, i tak dobrze, że ten pokój jest inny i bardziej ustawny, więc swój pokój Maria mebluje, jak chce, i całkiem jej się podoba. Nowocześnie. Zamiast szafy – stojący drążek, wszystko na wierzchu, Maria wzięła tylko fajne ciuchy, więc ma ekspozycję, której nie musi się wstydzić, gdyby ją ktoś odwiedził, choć się nie zanosi. Łóżko, fotel i półki, schludny pokój kobiety po przejściach, która jeszcze nie urządziła się do końca, ale bez obciachu.

Siedzą dalej, choć węgle parzą w dupę, cały czas mają wątpliwości, bo czy ludzi obchodzi to, co ta kobieta opowiada i skąd to wiedzieć? I gdzie tu, kurwa, seks?

Zofia.kontynuacja:

Pierwszej nocy obudziły ją dziwne dźwięki. Nasłuchiwała przez chwilę, nim rozpoznała seksualny charakter westchnień przenikających przez ścianę oddzielającą ją od pokoju Mateusza. Wzdychała kobieta, Maria była tego pewna. To taki sam dźwięk jak wtedy, gdy w niedzielny poranek wracała z kościoła. Miała jakieś jedenaście lat i zero pojęcia o seksie. Gdy przechodziła pod otwartymi oknami na parterze jej bloku, zatrzymały ją te westchnienia. Myślała, że ktoś chrapie, ale nie, to były westchnienia, przejmujące, głębokie, dotarły do niej wraz z ciepłym powietrzem z ust i przeszyły dreszczem. Czuła, że nie powinna tego słuchać. Że w tym mieszkaniu na parterze odbywa się jakieś misterium, którego nie powinna być świadkiem. Tajna ceremonia dla wtajemniczonych. Ale wrosła w chodnik i ani kroku. Stała tak i stała zasłuchana w coraz szybszy rytm oddechu, który dochodził gdzieś z głębi kobiety, przenikając Marię, a wtedy jeszcze Marysię, nieznanym dreszczem. I do tej sceny tajemnej wkroczyła matka. Szła wolniej z kościoła, bo spotkała znajomą i dopiero teraz dotarła pod dom. Szybko odkryła znaczenie tajemnej sceny i równie szybko ją odczarowała swoim tupetem, który pozwalał jej zabierać głos w każdej sprawie i robić to odpowiednio głośno.

– A co ty tak słuchasz, jak się pieprzą! – Walnęła córkę w głowę otwartą dłonią, aż zadzwoniło jej w uchu. – Szybko na górę! – wrzasnęła i Marysia pobiegła do domu. Już na schodach słyszała krzyki matki:

– Wstydu nie macie! W niedzielę podczas mszy się pieprzyć! Jak psy! Dzieci gorszycie!

I jeszcze trzask zamykanego okna. Marysia wpadła do domu czerwona ze wstydu. Nie czuła się zgorszona, bo nie wiedziała, co to znaczy, ale wstydziła się i tego, że stała pod oknem i matka zobaczyła, że słucha, i wrzasków matki, które rozniosły się po całym bloku. I kiedy potem spotykała czasem na klatce czy przed domem lokatorów z parteru, małżeństwo z małym dzieckiem, mówiła grzecznie dzień dobry, ale spuszczała oczy zawstydzona i czuła, że się czerwieni.

Teraz też była pewna, że jest czerwona. Ze wstydu. Nie powinna słuchać tych westchnień, które stawały się coraz szybsze, ale co ma zrobić? Wyjść z pokoju? Da w ten sposób znak, że nie śpi i słyszy, jeszcze gorzej niż udawać, że śpi. Westchnienia dziewczyny przeszły w zduszony krzyk, słyszała jego jęk i głośne opadnięcie ciała na łóżko, potem szepty. Czy ona tak kiedyś wzdychała? Czy z jej ust wydobywał się ni to krzyk, ni to jęk rozkoszy? Chyba nie. Na pewno nie w noc poślubną, bo był zbyt pijany, żeby trafić do łóżka, zasnął na podłodze pod drzwiami. No a potem? Maria nie pamięta. Może to słyszą tylko inni, a ta, która wydaje z siebie tchnienia, wcale o tym nie wie? Ale chyba by pamiętała, że było jej dobrze, a pamięta, że raczej nie było. Seks kojarzył jej się z zapachem alkoholu, którego nie znosiła, nigdy na trzeźwo nie próbował się z nią kochać. Poddawała się jego ruchom z nadzieją, że zaraz skończy. Nawet nie chce tego wspominać, wymuszona bliskość z pijakiem, na którego widok już wtedy chciało jej się rzygać. Po drugiej ciąży powiedziała dość, czasem próbował dobierać się do niej siłą, ale dawała radę się obronić.

– Weź te łapy, pijaku, bo wezwę milicję! – krzyczała głośno jak jej matka wtedy pod blokiem, niech się wystraszy, że sąsiedzi słyszą, będzie spokój.

Zostawiła za sobą ten blok i stare życie, w którym była wierna mężowi, choć z nim nie współżyła. Seks, o którym marzyła w młodości, gdy już znała znaczenie sceny słyszanej pod oknem, nigdy nie był dla niej przyjemnością. Obwiniała o to swoją matkę, jak i o wszystko inne, co przydarzyło się jej w życiu za sprawą pijaka, nad którym matka użaliła się jej kosztem, a i za sprawą wstydu i poczucia winy, z którymi matka związała seks w jej duszy na lata.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki