Dom Czwartego Przykazania - Dariusz Papież - ebook + książka

Dom Czwartego Przykazania ebook

Dariusz Papież

0,0

Opis

Powieść o przemijaniu, o kruchości uczuć i samego życia. Autor stosuje bardzo oszczędny styl, sucha narracja, krótkie zdania, wciąż wracające imiona-podmioty, które zrównują bohaterów tej książki, bo przecież wszyscy jesteśmy równi wobec starości i śmierci.

Bałem się, że to będzie kolejna książka pod hasłem sex&drugs&rock'n'roll, w której alkohol płynie strumieniami a stronice lepią się od płynów ustrojowych. A tu zaskoczenie!

Owszem, pełno tu naturalistycznie przedstawionej cielesności ale jest to cielesność, której bliżej do setki niż do dwudziestki, wstydliwie ukryta za murem domu starców... Czy w atmosferze oczekiwania w zasadzie już tylko na śmierć możliwa jest prawdziwa miłość?

Autor sam pracował w domu pomocy społecznej. Nie mam powodów, by mu nie wierzyć, że wie o czym pisze. To nie jest jak poprzednia powieść "Zniszczenie" fantazja o przygodach młodego pisarza, który nie radzi sobie z nagłą popularnością. To jest realizm z krwi i kości. Papież, brawa za odwagę. Tak trzymać!

Grzegorz Kmita-Patyczak, lider zespołu Brudne Dzieci Sida

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 168

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Co­py­ri­ght by Da­riusz Pa­pież, 2013

© Co­py­ri­ght by Ji­ra­fa Roja, 2013

Re­dak­cja: Łu­kasz Go­łę­biew­ski, Le­szek Barszcz

Ko­rek­ta: Łu­kasz Go­łę­biew­ski

Ła­ma­nie: Tat­su tat­su@tat­su.pl

Zdję­cie na okład­ce: Pau­li­na Mać­ko­wiak

Zdję­cie au­to­ra: Pa­try­cja Cha­łup­ka

ISBN 978-83-63879-06-8

www.ji­ra­fa­ro­ja.pl

Wy­da­nie I 

War­sza­wa 2013

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla miesz­kań­ców i pra­cow­ni­ków do­mów po­mo­cy

Strach nas nie po­ko­na

Róż­ni­ce nas nie po­róż­nią

Czy­ny nas nie zra­nią

Sło­wa nie będą smu­cić

Mi­łość nas oca­li.

Pa­try­cja Cha­łup­ka

Prz 23,22: „Słu­chaj swo­je­go ojca, bo on cię zro­dził,

i nie gardź swo­ją mat­ką, dla­te­go, że jest sta­rusz­ką”.

I

1

Jest czwar­tek, bo Ali­cja, lat dwa­dzie­ścia sześć, ku­pu­je w pie­kar­nia­nym skle­pi­ku dwa pącz­ki na­dzie­wa­ne ajer­ko­nia­kiem i po­sy­pa­ne pu­drem. Do wscho­du słoń­ca po­zo­sta­ło pięć­dzie­siąt osiem mi­nut.

Za pięć go­dzin i trzy­dzie­ści dwie mi­nu­ty Ali­cja pod­pi­sze do­ku­ment upo­waż­nia­ją­cy ją do od­bio­ru co­mie­sięcz­nej wy­pła­ty. Na jej kon­to wpły­ną 954 zło­te i 96 gro­szy. Bę­dzie to efekt pię­ciu lat stu­diów ma­gi­ster­skich na wy­dzia­le nauk edu­ka­cyj­nych i otrzy­ma­nia sta­łe­go za­trud­nie­nia w domu po­mo­cy.

Ali­cja nie tak wy­obra­ża­ła so­bie przy­szłość pra­cow­ni­ka so­cjal­ne­go.

Za sześć go­dzin i osiem mi­nut upu­blicz­nio­ne zo­sta­ną ste­no­gra­my z pod­słu­chów przed­się­bior­ców z bran­ży ha­zar­do­wej. Bę­dzie to po­czą­tek afe­ry, w re­zul­ta­cie któ­rej kil­ku mi­ni­strów i wi­ce­mi­ni­strów poda się do dy­mi­sji.

Jest pierw­szy paź­dzier­ni­ka 2009 roku. Słoń­ce wsta­nie o szó­stej pięć­dzie­siąt sie­dem. Dzień bę­dzie po­chmur­ny, ale bez opa­dów. Tem­pe­ra­tu­ra mak­sy­mal­na wy­nie­sie 16 stop­ni Cel­sju­sza. Wiatr za­chod­ni o sile 11 km na go­dzi­nę.

W domu po­mo­cy jest szó­sta zero czte­ry. Po ko­ry­ta­rzu spa­ce­ru­je osiem­dzie­się­cio­let­nia Kry­sty­na. Idzie boso. Kap­cie zo­sta­wi­ła pod łóż­kiem. Jest ubra­na w ko­szu­lę noc­ną. Wsta­ła sześć mi­nut wcze­śniej. Sta­wia duże i zde­cy­do­wa­ne kro­ki. Co kil­ka­na­ście me­trów robi małe prze­rwy, za­sty­ga w bez­ru­chu i gło­śno od­dy­cha. Za­sta­na­wia się nad swo­im ży­ciem. Pa­mię­ta tyl­ko te przy­jem­ne rze­czy. Do przy­jem­nych za­li­cza lata dzie­ciń­stwa i mło­dość. O tych mniej przy­jem­nych za­po­mnia­ła. To wy­nik cha­rak­te­ry­stycz­nych dla ze­spo­łu Kor­sa­ko­wa za­bu­rzeń pa­mię­ci. Jest naj­młod­szą, a za­ra­zem naj­in­te­li­gent­niej­szą spo­śród sze­ściu dziew­czy­nek, có­rek ka­na­la­rza. W mło­do­ści pra­co­wa­ła jako księ­go­wa w urzę­dzie mia­sta. Nig­dy nie wy­szła za mąż. Było kil­ku kan­dy­da­tów, ale ża­den się nie oświad­czył. Pro­wa­dzi­ła nor­mal­ne ży­cie. Lu­bi­ła tań­ce i wód­kę. Miesz­ka­ła sa­mot­nie, w ma­łym miesz­ka­niu na przed­mie­ściach. Kil­ka­na­ście lat temu za­czę­ło się dziać z nią coś dziw­ne­go. Mia­ła na­gły pęd do prze­no­sze­nia róż­nych przed­mio­tów, któ­re wy­da­wa­ły się bez­sen­sow­ne. Są­sie­dzi czę­sto wi­dzie­li, jak wy­cią­ga coś ze śmiet­ni­ka przed blo­kiem. Zda­rza­ło się, że w środ­ku mroź­nej zimy spa­ce­ro­wa­ła po ryn­ku w swe­trze i do­mo­wych kap­ciach. Na py­ta­nie po­li­cjan­ta, gdzie miesz­ka? Od­po­wia­da­ła: na Ka­na­ło­wej. Po zwe­ry­fi­ko­wa­niu tej in­for­ma­cji oka­zy­wa­ło się, że nie miesz­ka na Ka­na­ło­wej od trzy­dzie­stu pię­ciu lat. Miesz­ka­ła na Świę­cie­chow­skiej, po prze­ciw­nej stro­nie mia­sta. Do domu po­mo­cy tra­fi­ła sześć lat temu.

Kry­sty­na wła­śnie spa­ce­ru­je ko­ry­ta­rzem. Za­mie­rza przejść z dru­gie­go pię­tra na pierw­sze, przejść całą dłu­gość ko­ry­ta­rza i wró­cić scho­da­mi na dru­gie. Ostat­nio jej ży­cie krę­ci się w kół­ko. Do­kład­nie z jed­ne­go pię­tra na dru­gie i od­wrot­nie.

– Dzień do­bry Kry­siu – mówi Ali­cja, któ­ra dwie mi­nu­ty wcze­śniej za­czę­ła po­ran­ną zmia­nę. Spóź­ni­ła się do pra­cy sześć mi­nut. Nie prze­wi­dzia­ła ko­lej­ki w skle­pie z pącz­ka­mi.

– Dzień do­bry – twarz Ali­cji wy­da­je się Kry­sty­nie zna­jo­ma. Stwier­dza, że wi­du­je ją czę­sto. A sko­ro tak, to musi być kimś waż­nym w jej ży­ciu.

– Chodź, pój­dzie­my do po­ko­ju – Ali­cja ła­pie Kry­sty­nę pod pa­chę i pro­wa­dzi do jej po­ko­ju – Jesz­cze nie czas. Po­śpij trosz­kę – kła­dzie osiem­dzie­się­cio­lat­kę na łóż­ku i przy­kry­wa koł­drą.

W po­ko­ju opie­ku­nów Ali­cja wi­dzi nową twarz. To dwu­dzie­sto­trzy­let­ni męż­czy­zna. Zna go z wi­dze­nia. Przy­po­mi­na jej się, że miał prak­ty­ki w domu po­mo­cy. Nie pa­mię­ta imie­nia. Wie, że dzi­siaj jest jego pierw­szy dzień pra­cy. Męż­czy­zna mówi skrom­ne Cześć. Ali­cja od­po­wia­da tym sa­mym. Uzna­je, że imię nie jest waż­ne. Waż­ne, żeby szyb­ko się uczył, bo nie za­mie­rza dłu­go tłu­ma­czyć. Kła­dzie pącz­ki na sto­le. My­śli, że le­piej je­śli zo­sta­ną w pa­pie­ro­wej to­reb­ce. Nie stra­cą na świe­żo­ści. Zdej­mu­je kurt­kę. Nosi ją od dwóch ty­go­dni. Po­cząt­ko­wo szu­ka­ła w skle­pach se­cond hand, ale nie zna­la­zła od­po­wied­niej, więc za­in­we­sto­wa­ła w mar­kę Adi­das. Sko­ro jest na die­cie, to może so­bie po­zwo­lić na mar­ko­wy ciuch. Spraw­dza w lu­ster­ku ma­ki­jaż. Nic się nie roz­ma­za­ło – mówi w my­ślach. Pa­trzy na No­we­go i za­czy­na szu­kać od­po­wied­nich słów:

– No to ru­sza­my. Po­ka­żę ci, co i jak.

Wcho­dzą do po­ko­ju nr 206. To po­kój Kry­sty­ny i pani M. Ali­cja bie­rze z to­a­le­ty mi­skę z wodą, dwie gąb­ki, ręcz­nik i za­czy­na in­stru­ować No­we­go, co po­wi­nien i w ja­kiej ko­lej­no­ści ro­bić. Obo­je pod­cho­dzą do Kry­sty­ny. Pa­trzy w su­fit, nie śpi.

– Spójrz Kry­sia, kogo ci przy­pro­wa­dzi­łam.

Kry­sty­na pa­trzy na mło­de­go męż­czy­znę i uśmie­cha się, a wy­raz jej twa­rzy przy­po­mi­na uśmiech ma­łe­go dziec­ka, któ­re do­pie­ro po­zna­je świat. W jej oczach męż­czy­zna nie może być kimś złym. Jej oczy prze­peł­nio­ne są ra­do­ścią i przy­glą­da­ją mu się. Jest kimś no­wym. Kimś kogo trze­ba po­znać. A sta­rusz­ki z de­men­cją i małe dzie­ci po­zna­ją przy­glą­da­jąc się.

Ali­cja po­da­je rękę Kry­sty­nie i po­wo­li sa­dza ją na łóż­ku. Ścią­ga ze sta­rusz­ki ko­szu­lę noc­ną i jed­ną gąb­ką myje ją od pasa w górę. Kry­sty­na zu­peł­nie nie­skrę­po­wa­na obec­no­ścią męż­czy­zny przez cały czas mu się przy­glą­da. Pa­trzy jak w świe­żo na­ma­lo­wa­ny ob­raz, któ­ry jesz­cze nie wy­sechł.

– Wsta­je­my Kry­siu – mówi Ali­cja. – Wsta­je­my – po­wta­rza, ale Kry­sty­na wpa­trzo­na w męż­czy­znę nie my­śli o wsta­wia­niu. – No w górę – ła­pie pen­sjo­na­riusz­kę pod pa­chę i pró­bu­je pod­nieść. Ale Kry­styn­ka się opie­ra. Przy­glą­da się męż­czyź­nie i mru­ży oczy, jak­by ko­goś jej przy­po­mi­nał. Za­czy­na po­ru­szać usta­mi. Naj­wy­raź­niej chce coś po­wie­dzieć, ale nie może zna­leźć słów.

– Praw­da, że przy­stoj­ny mło­dzie­niec? – pyta Ali­cja.

– Ro­bert – wy­po­wia­da Kry­styn­ka, pa­trząc męż­czyź­nie w oczy. – Ro­bert – po­wta­rza.

Ro­bert był jej naj­więk­szą mi­ło­ścią. Star­szy o pięć lat. Bru­net z cha­ry­zmą. Zna­jo­mi mó­wi­li do nie­go Bodo, bo był po­dob­ny do ak­to­ra, Eu­ge­niu­sza Bodo. Ale dla niej za­wsze był Ro­ber­tem. Wal­czył w Ar­mii Kra­jo­wej. Po woj­nie dzia­łał w pod­zie­miu. Znik­nął z dnia na dzień. Po­dob­no wy­wie­zio­no go w głąb Ro­sji. Kry­sty­na cze­ka­ła na nie­go po­nad sześć­dzie­siąt lat. Czyż­by wró­cił?

Męż­czy­zna uśmie­cha się sze­ro­ko i szcze­rze. Dla Kry­sty­ny jego uśmiech jest jak po­twier­dze­nie. Dla niej jest Ro­ber­tem.

– No to je­steś Ro­bert – stwier­dza Ali­cja, łą­cząc ręce w ge­ście speł­nio­nej mo­dli­twy. – A te­raz wsta­je­my Kry­siu. No już. Opie­ra­my się o stół – Kry­sty­na tym ra­zem wsta­je bez ja­kich­kol­wiek opo­rów i opie­ra dło­nie o stół, a Ali­cja za­czy­na ścią­gać prze­mo­czo­ne­go pam­per­sa. – Dru­gą gąb­ką my­je­my to, co jest pod pie­lu­chą – in­stru­uje. – Na szczę­ście dzi­siaj jest tyl­ko prze­mo­czo­na, ale nie za­wsze bywa tak pięk­nie – ubie­ra sta­rusz­kę, sa­dza na fo­te­lu i ście­li łóż­ko. Kry­sty­na wciąż przy­glą­da się męż­czyź­nie.

– Te­raz zrób to samo z pa­nią M.

Mło­dy przy­bysz pa­trzy na dru­gą sta­rusz­kę. Leży na są­sied­nim łóż­ku. Jest ob­ró­co­na twa­rzą do ścia­ny. Może już wy­star­cza­ją­co się na­oglą­da­ła jak myją jej współ­lo­ka­tor­kę – my­śli. A może po pro­stu wie­dzia­ła, że za­raz ktoś bę­dzie chciał z nią ro­bić to samo.

– Po­ra­dzisz so­bie?

– Po­sta­ram się.

– Je­śli bę­dziesz miał ja­kiś pro­blem, to wo­łaj. Będę obok.

Męż­czy­zna wcho­dzi do ła­zien­ki. Na­le­wa wodę i płyn do mi­ski. Na zle­wie leżą dwie gąb­ki. Na jed­nej jest na­pi­sa­ne mar­ke­rem: do twa­rzy. Za­sta­na­wia się, dla­cze­go nikt nie pod­pi­sał dru­giej gąb­ki. Uzna­je, że naj­wi­docz­niej nie lu­bią tu na­zy­wać in­nych czę­ści cia­ła po imie­niu. Bie­rze też dwa ręcz­ni­ki. Oba z ini­cja­ła­mi M.M.

Chwi­lę póź­niej do po­ko­ju wcho­dzi ład­na ko­bie­ta, lat dwa­dzie­ścia sie­dem. Ubra­na jest w nie­bie­skie, wy­tar­te dżin­sy, bia­łą ko­szu­lę i sza­ry swe­te­rek. Ma szczu­płą i de­li­kat­ną syl­wet­kę. Jej wło­sy o ja­snym od­cie­niu, ko­lo­ru zło­ty blond, się­ga­ją tro­chę po­nad ra­mio­na. Wy­róż­nia się ścię­tą po sko­sie grzyw­ką, spod któ­rej pa­trzy para nie­bie­skich oczu.

Męż­czy­zna nie pa­mię­ta ko­bie­ty z prak­tyk. Jest prze­ko­na­ny, że musi być nowa. Stwier­dza, że ma wy­pi­sa­ne na twa­rzy coś na kształt fa­scy­na­cji wy­mie­sza­nej z za­in­te­re­so­wa­niem. Uwa­ża, że to cha­rak­te­ry­stycz­ny wy­raz twa­rzy dla osób, któ­re asy­mi­lu­ją się w no­wej pra­cy. Zna to po so­bie.

– Je­stem Ju­lia, a ty?

– Spy­taj Kry­sty­nę – męż­czy­zna kie­ru­je spoj­rze­nie na wpa­trzo­ną w nie­go sta­rusz­kę.

– Jak on ma na imię?

– Ro­bert – od­po­wia­da Kry­sty­na z taką pew­no­ścią, że nie moż­na do­szu­kać się w niej choć­by zia­ren­ka nie­praw­dy. Ju­lia uwie­rzy­ła, a męż­czy­zna stał się Ro­ber­tem, chło­pa­kiem z wy­obraź­ni osiem­dzie­się­cio­let­niej sta­rusz­ki.

Ju­lia i Ro­bert prze­no­szą spoj­rze­nia na pa­nią M. Jest uro­czą sta­rusz­ką o pięk­nych, bia­łych i dłu­gich wło­sach. Zwy­kle bar­dzo roz­mow­na. Uwiel­bia opo­wia­dać o stu­diach na uni­wer­sy­te­cie i wspo­mi­nać lata mło­do­ści. Czę­sto jej wspo­mnie­nia są żywe i ak­tu­al­ne do tego stop­nia, że jest pew­na, że ży­je­my w la­tach pięć­dzie­sią­tych. W ta­kich chwi­lach po­kój nr 206 za­mie­nia się w stu­denc­kie miesz­ka­nie. Wte­dy pan­na M. czę­sto szu­ka su­kie­nek w sza­fie. Chce ład­nie wy­glą­dać. Lecz su­kie­nek, któ­rych szu­ka, nie ma. Są tyl­ko we wspo­mnie­niach sprzed pięć­dzie­się­ciu ośmiu lat, w miesz­ka­niu w Kra­ko­wie, nie­opo­dal uli­cy Gro­no­sta­jo­wej, na któ­rej stu­dio­wa­ła. W 1951 roku była jed­ną z pierw­szych stu­den­tek nowo otwar­te­go Wy­dzia­łu Bio­lo­gii i Nauk o Zie­mi Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go. Dzi­siaj jest jed­ną z pięć­dzie­się­ciu lo­ka­to­rek domu po­mo­cy.

Pod­czas po­ran­nej to­a­le­ty nic nie mówi. Bez sło­wa wsta­je i ob­ra­ca się. Jak­by chcia­ła mieć te wszyst­kie czyn­no­ści jak naj­szyb­ciej za sobą i po­wró­cić do wspo­mnień z mło­do­ści. Jest za­wsty­dzo­na. Zdra­dza to wy­raz jej twa­rzy, a w szcze­gól­no­ści prze­peł­nio­ne nie­pew­no­ścią spoj­rze­nie.

Ju­lia do­kład­nie myje pa­nią M., a Ro­bert chwy­ta za pie­lu­chę i owi­ja wo­kół mied­ni­cy sta­rusz­ki, za­pi­na­jąc rze­py z tyłu.

– Czy ty na pew­no do­brze za­pi­nasz pie­lu­chę? – pyta Ju­lia.

Ro­bert jest prze­ko­na­ny, że to bez róż­ni­cy, z któ­rej stro­ny za­pi­na się pie­lu­chę. Wcze­śniej ro­bił to kil­ka­krot­nie na prak­ty­kach w po­dob­ny spo­sób.

– Ma­łym dzie­ciom za­pi­na się pie­lu­chy z przo­du. Ty za­pi­nasz pie­lu­chę z tyłu.

– Je­steś pew­na?

– Je­stem prze­ko­na­na, że pie­lu­chy za­rów­no ma­łym dzie­ciom, jak i do­ro­słym za­pi­na się w ten sam spo­sób.

– My­śla­łem, że to bez róż­ni­cy, czy za­pi­na się pie­lu­chę z przo­du, czy z tyłu. By­łem tu na prak­ty­kach i tyl­ko raz po­ka­za­li, mi jak to zro­bić. Na­stęp­nym ra­zem ro­bi­łem to sam.

– By­łeś tu na prak­ty­kach i nikt nie zwró­cił ci uwa­gi, że źle za­pi­nasz pie­lu­chy?

Ro­bert zo­rien­to­wał się, że pani M. pa­trzy na nie­go wro­gim spoj­rze­niem.

– Dłu­go jesz­cze mam tak stać? – pyta. Naj­wi­docz­niej nie spodo­ba­ła jej się sy­tu­acja wo­kół jej tył­ka.

2

Ali­cja jest zła, że ktoś po­sło­dził jej kawę. Od mie­sią­ca jest na die­cie. Pącz­ki o ni­czym nie świad­czą. Ku­pu­je je od dwóch lat w każ­dy czwar­tek. Uwa­ża, że trud­no jej się od­zwy­cza­ić. Twier­dzi, że raz w ty­go­dniu jej nie za­szko­dzą. Ale po­sło­dzo­nej kawy nie da­ru­je. Jesz­cze się nie na­uczy­li – my­śli. Roz­glą­da się, szu­ka win­ne­go. Po­zna­je w oczach Ro­ber­ta, że to on sło­dził. Pod wpły­wem jej spoj­rze­nia cho­wa wzrok, jak­by nic się nie sta­ło. Pierw­szy raz od daw­na nie wy­pi­ła kawy. Czu­je, że zbie­ra jej się na czkaw­kę. Ża­łu­je, że aku­rat jej przy­pa­dła zmia­na z no­wy­mi pra­cow­ni­ka­mi. Nie lubi po­uczać, dla­te­go nig­dy nie chce mieć dzie­ci. Uwa­ża, że by­ła­by kiep­ska w roli mat­ki.

Po śnia­da­niu za­bie­ra Ro­ber­ta do cięż­kie­go przy­pad­ku. Tak okre­śla tych, któ­rym zo­sta­ło nie­wie­le cza­su.

Na łóż­ku przy wej­ściu leży sie­dem­dzie­się­cio­ośmio­let­ni Fran­ci­szek.

– Co za smród – stwier­dza Ali­cja, marsz­cząc czo­ło. Fran­ci­szek trzy mie­sią­ce temu zła­mał bio­dro. Od tam­te­go cza­su nie wsta­je z łóż­ka. Po­dob­no ktoś go po­pchnął. Ale o tym się nie mówi. Ta­kie rze­czy wy­cho­dzą po śmier­ci. Te­raz waż­niej­sze jest, że nikt go nie od­wie­dza. Ma cór­kę. Pra­cu­je w War­sza­wie, w du­żej fir­mie re­kla­mo­wej, trzy­sta dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­me­trów od domu po­mo­cy. Cór­ka nie ma cza­su na da­le­kie po­dró­że. Ma zbyt duże zo­bo­wią­za­nia wo­bec fir­my. Pra­co­ho­licz­ka. Rzad­ko ko­rzy­sta z urlo­pów.

– Ra­czej już z tego nie wyj­dzie – mówi Ali­cja.

Ro­bert pa­trzy na Fran­cisz­ka. Za­sta­na­wia się czy sły­szał.

Jest przy­tom­ny. Mu­siał sły­szeć.

W ką­cie w fo­te­lu sie­dzi Pa­weł, współ­lo­ka­tor Fran­cisz­ka i je­den z naj­star­szych miesz­kań­ców. Ma dzie­więć­dzie­siąt osiem lat. Star­sza jest tyl­ko Ma­ria, któ­rej za kil­ka mie­się­cy stuk­nie set­ka. Pa­weł ma sła­by wzrok i słuch, ale za to węch ma bez za­rzu­tu.

– Ten mój wca­le się nie od­zy­wa i chy­ba na­rą­bał, bo strasz­nie śmier­dzi – stwier­dza.

Ali­cja pod­cho­dzi do Fran­cisz­ka.

– Do­brze się pan czu­je? – pyta.

Fran­ci­szek wol­no kiwa gło­wą w górę i w dół.

– Na­lej wody do mi­ski, bo za­raz wszy­scy tu umrze­my od tego smro­du.

Ro­bert wra­ca z mi­ską peł­ną wody i pia­ny. Za­sta­na­wia się, czy nie na­lał za dużo pły­nu. Dla­cze­go się tak pie­ni?

Ali­cja od­pi­na rze­py pie­lu­chy.

– Po­móż mi. Mu­si­my ob­ró­cić go jed­no­cze­śnie. Chwyć za nogę tak, żeby była usztyw­nio­na, ja bio­rę ple­cy. Raz, dwa, trzy. Ob­ra­ca­my.

– Aaa! – Fran­ci­szek za­czy­na krzy­czeć z bólu.

– Boli? Przez chwi­lę bę­dzie. Nie ma pan wy­bo­ru. Po­daj pa­pier.

Ro­bert wy­chy­la się i się­ga po sza­ry pa­pier, któ­ry leży na pół­ce za­wie­szo­nej nad łóż­kiem.

– Wszyst­ko upier­do­lo­ne – Ali­cja owi­ja so­bie ka­wa­łek pa­pie­ru wo­kół dło­ni, szyb­kim zgrab­nym ru­chem pod­cie­ra ty­łem cho­re­go, wy­cią­ga pam­per­sa i wrzu­ca do czar­ne­go wor­ka.

– Boli! Boli! Boli! – po­wta­rza Fran­ci­szek.

– A te­raz go umyj.

Ro­bert za­czy­na szyb­ko i sta­ran­nie myć ty­łek sta­rusz­ka. Woda pod pia­ną zmie­nia za­bar­wie­nie.

– Już star­czy – Ali­cja bie­rze wi­szą­cy na po­rę­czy łóż­ka ręcz­nik, wy­cie­ra ty­łek i pod­kła­da nową pie­lu­chę. – Wra­ca­my do po­przed­niej po­zy­cji. Na trzy. Raz, dwa, trzy.

Fran­ci­szek pa­trzy na Ali­cję prze­ra­żo­nym wzro­kiem.

– Już po wszyst­kim. Po­trze­bu­je pan cze­goś?

Fran­ci­szek kiwa w pra­wo i w lewo.

Pew­nie jest za bar­dzo prze­ra­żo­ny, żeby o coś po­pro­sić – my­śli Ro­bert.

– Trze­ba coś mu dać na wstrzy­ma­nie. Bo jak tak da­lej pój­dzie, to bę­dzie­my go myć pięć razy dzien­nie. Opłucz mi­skę. Będę w po­ko­ju obok.

Ali­cja ła­pie za czar­ny wo­rek z pam­per­sem i wy­cho­dzi.

W po­ko­ju obok leży pani Alek­san­dra, osiem­dzie­siąt dzie­więć lat. Ma pięk­ne siwe wło­sy i zie­lo­ne oczy. Pa­trzy w su­fit szkli­stym spoj­rze­niem. Ro­bert pa­mię­ta ją z prak­tyk. Czę­sto spa­ce­ro­wa­ła wo­kół bu­dyn­ku, pod­pie­ra­jąc się o sta­rą la­skę, któ­ra na­le­ża­ła jesz­cze do jej pra­bab­ki. Uwiel­bia roz­wią­zy­wać krzy­żów­ki i do­kar­miać go­łę­bie. Od­kąd pa­mię­ta, jej po­licz­ki były peł­ne, a usta uśmiech­nię­te. Dzi­siaj jej twarz ni­czym nie przy­po­mi­na tej uro­czej sta­rusz­ki, któ­ra na ław­ce przed do­mem kru­szy­ła su­chy chleb dla pta­ków. Twarz pani Alek­san­dry jest wy­chu­dzo­na. Skó­ra do­kład­nie ry­su­je ko­ści szczę­ki i po­licz­ki. Mimo, że jej oczy są szkli­ste, bra­ku­je w nich ży­cia. Pal­ce dło­ni są nie­wie­le grub­sze od ło­dy­gi psze­ni­cy. Na nad­garst­kach i ra­mio­nach są czar­ne pla­my od we­nflo­nów.

Przez cały czas po­wta­rza jed­no sło­wo.

– Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! Boli! – po każ­dym sło­wie ła­pie od­dech. Ból jest sil­ny. Jest je­dy­nym do­wo­dem jej obec­no­ści. Jak­by wy­do­by­wał się z in­ne­go świa­ta. Gdzieś z głę­bi du­szy. Jed­nym sło­wem woła o prze­trwa­nie.

– Bied­na Ola – Ali­cja głasz­cze sta­rusz­kę po twa­rzy. – Rak znisz­czył jej wą­tro­bę. Przez kil­ka dni plu­ła krwią. Od ty­go­dnia przyj­mu­je tyl­ko kro­plów­ki. Pew­nie nie­wie­le jej zo­sta­ło. Może umrzeć w każ­dej chwi­li.

Ali­cja po­wo­li po­da­je za­strzyk pani Alek­san­drze.

– Co jej po­da­jesz? – pyta Ro­bert.

– Mor­fi­nę.

– Nie po­win­na tego ro­bić pie­lę­gniar­ka?

– Po­win­na, ale aku­rat dzi­siaj nie mo­gła przy­je­chać. Gdy­by ktoś się do­wie­dział, że my to ro­bi­my, to mo­gli­by nas zwol­nić. W ra­por­cie bę­dzie od­zna­czo­ne, że była pie­lę­gniar­ka i zro­bi­ła za­strzyk. Jak­by ktoś py­tał, to mów, że była pie­lę­gniar­ka.

Ro­bert pa­trzy w oczy pani Alek­san­dry. Ból, któ­ry ją drę­czył, zgasł. Ro­bert chce, żeby cho­ciaż na chwi­lę spoj­rza­ła na nie­go i się uśmiech­nę­ła. Ale jej wzrok jest już nie­obec­ny. Skie­ro­wa­ny gdzieś da­le­ko. Poza miej­sce i czas.

Na biur­ku obok leży otwar­ta krzy­żów­ka. Jest nie­do­koń­czo­na. Bra­ku­je w niej kil­ku nie­roz­wią­za­nych ha­seł, nie­wy­pi­sa­nych słów. Kie­dyś roz­wią­zy­wa­ła w ca­ło­ści, stro­nę po stro­nie. Te­raz obok tych wy­pi­sa­nych słów po­zo­sta­ły pu­ste pola, któ­rych nie zdą­ży­ła wy­peł­nić do koń­ca.

A je­śli po każ­dym po­zo­sta­je nie­roz­wią­za­na krzy­żów­ka?

II

1

Każ­da noc­ka za­czy­na się od: Cześć i Co sły­chać?

Co sły­chać? jest o domu po­mo­cy. Rzad­ko o ży­ciu oso­bi­stym.

– Bez więk­szych atrak­cji. Nie wy­da­rzy­ło się nic nad­zwy­czaj­ne­go. Tyl­ko Kry­styn­ka nie mo­gła za­snąć. Cały czas wy­cho­dzi­ła z po­ko­ju. Do­pie­ro kil­ka mi­nut temu uda­ło nam się ją uśpić – mówi Ali­cja i na tym koń­czy.

Za­nim wyj­dzie, po­wie jesz­cze: Na ra­zie i Baw­cie się do­brze.

Po Baw­cie się do­brze Ju­lia i Ro­bert dla bez­pie­czeń­stwa za­mkną cały bu­dy­nek. To ich pierw­sza wspól­na noc­ka.

Naj­gło­śniej­sza bę­dzie ci­sza. Brak kłót­ni miesz­kań­ców i szu­ra­nia bal­ko­ni­ków. Zu­peł­nie jak­by ktoś wy­łą­czył wszyst­kie dźwię­ki.