Dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara - Wojciech Witkowski - ebook + audiobook + książka

Dalsze burzliwe dzieje pirata Rabarbara ebook i audiobook

Wojciech Witkowski

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Rabarbar staje się piratem coraz bardziej udomowionym - szybko wraca z morskich wypraw do swej żony Barbary i synka Krztynka, zajmuje się domem, chodzi na bale, a jego rodzina powiększa się o córeczkę oraz parę papużek. Jego burzliwe przygody mogą jednak niezmiennie rozśmieszyć czytelnika do łez.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 10 min

Lektor: The Author

Oceny
4,8 (86 ocen)
74
7
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
b00weck

Nie oderwiesz się od lektury

Wow
00
ewa_lom84

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książkap jest naj naj naj naj naj naj naj naj naj naj naj naj lepsza na świecie
00
ewezim

Nie oderwiesz się od lektury

To najlepsza książka którą czyałem 😃 .
00
Bakot78

Nie oderwiesz się od lektury

Ewa, lat prawie 6 daje 5 gwiazdek!
00
Wuerr

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00

Popularność




Copyright © 1986 Wojciech Witkowski

Copyright © 2009 Wydawnictwo BIS

Książka ukazała się po raz pierwszy w 1986 r. nakładem SW „Czytelnik”.

ISBN 978-83-7551-223-6

Wydawnictwo BIS

ul. Lędzka 44a

01-446 Warszawa

tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwobis.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o. o.

PIRACKA METODA ŁUSKANIA GROCHU

Zapowiadał się niezwykły dzień: zaraz z samego rana wzeszło słońce. Wzeszło i pracowicie pięło się w górę.

– Oj, niedobrze! Co to będzie? – stęknął najdzielniejszy z żeglarzy i amatorów grochówki, urlopowany pirat Rabarbar, który przysiadł na ławeczce przed domem, by odpocząć po ciężkim trudzie spożycia śniadania. I chociaż, jak zwykle w takiej sytuacji, kleiły mu się oczy, przemógł się bohatersko, zerknął znowu na niebo, gdzie trwało to niebywałe zjawisko, i stęknął ponownie: – To mi się zupełnie nie podoba. Ona gotowa się doliczyć… I co ja wtedy zrobię?

Wtem rozwarły się z trzaskiem drzwi domu i pojawiła się ona, czyli żona Rabarbara, Barbara, niosąc wielki kosz pełen strąków grochu. Bez słowa postawiła go u nóg zacnego pirata. Przyniosła jeszcze czterdzieści osiem takich samych koszy. Skąd ich tyle wzięła? Mąż przyglądał się z rosnącym zdziwieniem, ale kiedy żona jeszcze wytaszczyła przez próg historyczną wannę ludożerców i dosunęła energicznie do ławki, zaprotestował:

– Co robisz, Barbaro? Tak mnie obstawiłaś, że nie będę mógł swobodnie wyciągnąć nóg.

– A ja nie mam zamiaru wyciągać nóg przez twoje lenistwo! – odpowiedziała zaczepnie słodka żoneczka.

– Nie rozumiem – zdumiał się Rabarbar – jak można tak dzielnemu piratowi jak ja – tu uderzył się w dumnie wydęty brzuch – zarzucać lenistwo.

– Bardzo się cieszę, że nie jesteś leniwy, tym prędzej uwiniesz się z robotą – odpowiedziała z uśmieszkiem małżonka.

– Nie widzę tu żadnej pracy godnej pirata – Rabarbar na to z wielkim poczuciem godności.

– A wyłuskać groch nie łaska, co? – Barbara jakby zaczęła tracić cierpliwość.

– Ja, najdzielniejszy pirat w całej okolicy, mam łuskać groch?! -oburzył się Rabarbar.

– Tak, ty – ucięła Barbara.

– Przecież mam urlop. – bąknął niepewnie małżonek.

– Co ty sobie myślisz, że ja liczyć nie umiem? Zanim wróci „Pierś Łabędzia”, zanim znowu zostaniesz porządnym żeglarzem, będziesz pomagał w pracach domowych. Wczoraj skończyło się urlopowanie. A zresztą ciekawe, kiedy to niby ja miałam urlop? – natarła ostro żona.

– Dobrze, już dobrze, Barbaro – zgodził się szybko pirat – tylko zupełnie nie wiem, jak się do tego zabrać…

– Nie widziałeś nigdy, jak łuskałam groch?

– Oczywiście, że widziałem, też coś!

– Rób więc tak samo.

– Tak samo jak ty? – upewnił się pirat.

– Tak samo.

– O, nie! – zakrzyknął. – Pirat nie może tak zwyczajnie, a na dodatek tak jak kobieta!

Barbara zrobiła ze zdziwienia wielkie oczy, na chwilę odjęło jej mowę, wreszcie machnęła ręką: – A rób sobie, jak chcesz, byle groch był wyłuskany – i weszła do domu.

Rabarbar zapalił fajkę i zadumał się srodze. To nie takie proste wynaleźć piracki sposób łuskania grochu! Po paru godzinach wrzasnął: „Mam!” i popędził do armaty.

Szybko obrócił działo, wycelował na dach domu i po chwili już pierwszy ładunek strąków roztrzaskał się na dachówkach. Wystraszona Barbara wyskoczyła przed próg, ale szybko wycofała się do wnętrza, bo z góry leciały niczym grad grochowe ziarna i strąki, rozsypując się po całym podwórku.

– Coś ty najlepszego wymyślił, piracie zatracony?! – krzyknęła jeszcze z uchylonego okna.

– A co?! To się nazywa łuskać groch po piracku! – odkrzyknął Rabarbar pełen zachwytu nad własnym wynalazkiem i dalej walił z armaty.

Po jakimś czasie władował się do izby rozpromieniony i oświadczył:

– Już wyłuskany. Możesz pozbierać.

– Jeszcze czego! – odpaliła małżonka. – Miałeś taki genialny pomysł, to teraz sam sobie zbieraj. Do wanny. Po to ci ją przyniosłam.

I zanim Rabarbar zdołał zareagować, już stał, wypchnięty, przed domem. Popatrzył i opadł z rozpaczy na ławkę; prawie całe podwórze zaścielone było żółtawą warstwą grochu i strąków. Jak to pozbierać? Zakurzył fajkę, ale choć ssał ją chciwie przez dobrą godzinę, nic nie wymyślił, więc wreszcie z takim stęknięciem, jakby mu kto duszę wydzierał, podniósł się, po czym schylił z jeszcze okropniejszym jękiem i zaczął zbierać: ziarnko do ziarnka, ziarnko po ziarnku (oj, żeby tak groch był wielkości arbuza, no, chociaż jabłka), ziarnko do ziarnka, ziarnko po ziarnku (szybciej bym to zjadł, niż pozbierał), ziarnko do ziarnka, ziarnko po ziarnku (w krzyżu trzeszczy, plecy bolą, a tu prawie nic nie ubyło), ziarnko do ziarnka, ziarnko po ziarnku…

Z medytacji wyrwał go dziarski głos Krztynka, który właśnie wrócił ze szkoły:

– O rany, tato, kto rozsypał tyle grochu?

– Nie rozsypał, tylko wyłuskał. Ja to zrobiłem. Po piracku, przy użyciu armaty.

– Musiało być pięknie, szkoda, że tego nie widziałem – odrzekł Krztynek, zastanowił się chwilę i dodał: – Ja tobym jednak łuskał prosto do wanny.

– Nie da rady, za duży rozrzut przy tak lekkiej amunicji.

– Idę, tato. Dużo nam dzisiaj zadali do domu – uciął dyskusję syn, gdy raz jeszcze się zastanowił.

Do wieczora Rabarbar wydziobał jednak wszystek groch z podwórza, zaniósł pełną wannę do domu, po czym dosłownie padł bez sił na łóżko.

Barbara przyjrzała mu się dokładnie i nie bez satysfakcji, wzięła miotłę, rzekłszy: „Ale z ciebie pomocnik! Nawet strąków nie zamiotłeś. Taki bałagan wokół domu!” – i wyszła uprzątnąć podwórze.

Rabarbar nic nie powiedział, bo już nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje; co zamknął oczy, to widział wciąż tylko groch i groch, a w głowie cały czas czuł takie dziwne trzeszczenie, jakby ktoś sypał wysuszony groch na blachę – garść za garścią, garść po garści…

– Muszę coś przekąsić, bo zwariuję – zadecydował i trzymając się za obolały krzyż, poczłapał do pieca, na którym stała jego skądinąd ukochana grochówka.

Po raz pierwszy w życiu pirat jadł bez apetytu. Jednak pokrzepił się tak, że dotarło doń oświadczenie syna:

– Wiesz, tato, ja też będę piratem, ale nie ożenię się nigdy.

– Oczywiście. Jaka kobieta wyszłaby za pirata? Nie ma na całym świecie drugiej takiej naiwnej – skomentowała Barbara, która właśnie wróciła z podwórza. – Ja zresztą wyszłam za porządnego żeglarza, ale mi się rozpiracił.

– Co w tym złego? – próbował podyskutować Krztynek.

– Zdaje się, masz dzisiaj dużo lekcji do odrabiania – zauważyła mama, a przed małżonkiem postawiła wiaderko z ziemniakami: – Widzę, że już odpocząłeś. Obierz na kolację.

– Tato, jak będziesz obierał ziemniaki po piracku? – zaciekawił się Krztynek.

– E, wiesz, synku, obiorę je chyba tak zwyczajnie jak mama – odpowiedział pirat i westchnął sobie, aż zajęczały ściany.

– Ee, zwyczajnie… – rozczarował się syn.

Rabarbar obierał więc zwyczajnie, ale z każdym oskrobanym ziemniakiem wzrastała w nim nadzwyczajna tęsknota za morzem, za okrętem, żeglowaniem i piractwem, aż nie wytrzymał i zwierzył się:

– Zastanawiam się, Barbaro, czy ja wytrzymam w domu do powrotu „Piersi Łabędzia”?

– Znowu coś wymyślasz?

– Nie, nie, nic nie wymyślam – zapewnił szybko, chociaż chyba niezbyt szczerze, małżonek. – Ale dom, w ogóle ląd, to nie jest żywioł pirata… Żeglarza – poprawił się szybko, widząc spojrzenie Barbary.

– Dziwne, nawet nie przypuszczałam, że tak zgrabnie potrafisz skrobać ziemniaki. I w ogóle… to mi się dzisiaj podoba, że jesteś w domu.

– Wierzę ci – stęknął pirat i nie odezwał się więcej słowem, chociaż Barbara rzucała pytające spojrzenia, widząc, że się nad czymś srodze zamyślił.

STŁAMSZONY KWIAT PIRACTWA

Nazajutrz słońce znowu wzeszło z samego rana, dzień znowu mógł przynieść jakieś sensacje. Rabarbar na wszelki wypadek nie ruszał się z łóżka. Podciągnął pierzynę aż pod sam nos i postękiwał, bo w krzyżu łupało go solidnie po wczorajszym zbieraniu tak pięknie wyłuskanego grochu. Postękiwał coraz wymowniej, coraz głośniej, ale Barbara nie zwracała na niego najmniejszej uwagi. Wreszcie nie wytrzymał nerwowo i zaryzykował dyskusję z żoną:

– Gwałtowne zabranie się do pracy po urlopie jest bardzo szkodliwe. Okropnie bolą mnie plecy.

Barbara tylko wzruszyła ramionami.

– Taka raptowna zmiana może zagrozić życiu człowieka delikatnej budowy i wątłego zdrowia. Trzeba pomyśleć raczej o okresie przejściowym, w którym mógłbym zastanawiać się dogłębnie, jak trzeba by się zabrać do roboty.

Barbara znowu tylko wzruszyła ramionami, ale jakby trochę szybciej.

– Wyobraź sobie – ciągnął dalej Rabarbar – wczorajszy dzień do tego stopnia podkopał mi zdrowie, aż straciłem apetyt.

– A kto zjadł ten duży garnek grochówki? – tym razem nie wytrzymała Barbara.

– No ja, ale zupełnie bez apetytu.

– Wierzę ci, Rabarbarku, że wczoraj wieczorem nie miałeś apetytu akurat na grochówkę, ale tak w ogóle to miałeś niezgorszy apetycik. Jak zwykle zresztą. I przestań się wylegiwać. Rozruszasz plecy przy robocie.

– Moja żona stanowczo zrobiła się zbyt domyślna – westchnął sobie pirat, a głośno powiedział: – O jakiej pracy znowu mówisz? Narobiłem się wczoraj za cały miesiąc albo i więcej.

– Zdaje ci się. Przekonasz się, ile to pracy jest w domu.

– Nie jestem taki znowu ciekawy.

– Nie szkodzi. Już ja cię potrafię zaciekawić. No i wreszcie będę miała trochę czasu dla siebie.

I dotrzymała słowa. Miała teraz ciągle jakieś niesłychanie pilne sprawy do załatwienia w mieście, skąd wracała uśmiechnięta i wypoczęta – a Rabarbar czyścił, skrobał, mył, szorował, pucował, cerował, reperował, przyszywał, pruł, prał, suszył, prasował, kroił, siekał, obierał, gotował, piekł, dusił, smażył, zaprawiał, doprawiał, poprawiał, może nawet szczypał i drapał, a poza tym wykonywał jeszcze sto trzydzieści osiem innych czynności. Doszedł przy tym do takiej wprawy, że raz na tydzień udawało mu się nawet popatrzeć na morze, czy wreszcie nie wraca z rejsu ukochana „Pierś Łabędzia”. Już nawet w myślach przestał upierać się przy piractwie, już gotów był (i to z jaką ochotą!) wrócić do zwykłego żeglowania. Byle tylko poczuć pod stopami deski pokładu i nie mieć nad sobą innej władzy poza kapitańską! Na swój szkuner uciec nie mógł, bo honor mu nie pozwalał – dzielny pirat nigdy przecież nie ucieka.

Czy można więc się dziwić, że któregoś dnia Rabarbar omal nie przebił sufitu, podskoczywszy z radości…

Właśnie z udawaną ochotą, bo pod czujnym okiem Barbary, przyszywał nową koronkę do jej sukni, gdy nadleciała przyjaciółka-mewa i zakrzyknęła przez okno:

– „Pierś Łabędzia” wchodzi do zatoki!

Rabarbar, jako się rzekło, podskoczył… a kiedy się ocknął, stała nad nim Barbara i przykładała mu zimne żelazko do potężnego guza na głowie.

– Co się stało? – wymamrotał niezbyt jeszcze przytomny pirat.

– Nic szczególnego – powiedziała spokojnie Barbara – podskoczyłeś trochę za wysoko.

– Dlaczego?

– Nieważne…

– Nieważne? – zastanowił się Rabarbar i raptem sobie przypomniał: – „Pierś Łabędzia” przypłynęła! Gdzie moja czapka? Idę zamustrować. Znowu będę żeglarzem, hura! – I podskoczył sobie raz jeszcze, i wylądował na podłodze, i z dmgim równie okazałym guzem na głowie.

Trzeci raz już nie podskoczył. Kiedy ponownie oprzytomniał, Barbara uspokajała papugę, która darła się nieprzytomnie:

– Hurra! Hurra! Hurra! Rabarrbarrwyzwolony, hurra!

– Będziesz cicho, ptaszysko przebrzydłe! A ty wybij sobie z głowy – tu żonusia zwróciła się uprzejmie do mężusia – że popłyniesz teraz w rejs.

– Na wybijanie sobie czegokolwiek z głowy straciłem na dziś ochotę – wyjęczał szczerze Rabarbar, ostrożnie przykładając żelazko do guzów – ale dlaczego nie mam popłynąć? Sama przecież chciałaś…

– Sama chciałaś, sama chciałaś – przedrzeźniła Barbara – a teraz nie chcę i koniec!

– Jaki koniec, czego koniec?

– Koniec dyskusji! W sobotę jest bal u księżniczki Anny, musisz wystąpić jako pirat, a nie jakiś tam zwyczajny żeglarz.

– Jaki znowu bal, u jakiej znowu księżniczki? – zdziwił się Rabarbar.

– No tak, jeśli ktoś interesuje się tylko domem, kuchnią, garami, to nie wie, co dzieje się w eleganckim świecie.

– Ja interesuję się garami, kuchnią? – zdumiał się pirat, zrobił wielkie oczy i na moment kompletnie zbaraniał.

– Nie przerywaj! – Barbara na to, może niezbyt uprzejmie, nie mniej wymownie. – Już od miesiąca raczy bawić w naszym mieście księżniczka Anna wraz ze swym czarującym dworem. Burmistrzowa i ja zostałyśmy zaszczycone zaproszeniem na bal.

– Koniec świata, ty z burmistrzową, z Żabuleńką! – jęknął Rabarbar!

– Koniec świata! – powtórzyła papuga i z wrażenia spadła z drąż- – Ludzie się zmieniają – zauważyła wielce filozoficznie Barbara. – Pani burmistrzowa jest przezacną kobietą i prawdziwie światową damą.

– Koniec świata! – jęknął znowu pirat.

– Koniec świata! – powtórzyła znowu papuga i z najwyższym trudem zachowała równowagę, chociaż siedziała na podłodze, a nie na drążku.

– Nakręcono was? – zdziwiła się Barbara. – Nie żaden „koniec świata”, tylko wkraczam w wielki świat, zaczynam światowe życie.

„Koniec świata!” – jęknął sobie jednak w duchu mąż Barbary, a gramoląca się na drążek papuga zrobiła to samo.

– I dlatego – kontynuowała najspokojniej Barbara – popłyniesz dopiero w następny rejs. Teraz jesteś mi potrzebny w domu, gdyż mam mnóstwo pilnych spraw do załatwienia w związku z balem, a ponadto obiecałam baronowi de Bile’owi, że przybędę z piratem.

– Obiecałaś głupkowi, to nieważne – uspokoił się Rabarbar.

– Ważne! I nie żadnemu głupkowi, tylko, słuchaj uważnie, baronowi de Bile, bardzo dystyngowanemu baronowi.

Papuga, nic nie mówiąc, po prostu spadła kolejny raz z drążka. Miała tego wyraźnie dosyć, bo zaklęła szpetnie, po piracku, a kiedy Barbara, udając obrażoną, poszła do burmistrzowej „pooddychać kulturalną atmosferą”, sfrunęła z drążka, usiadła piratowi na ramieniu i poczęła długą mowę:

– Wierrny mój drruhu, Rabarrbarze, ja już nie mogę dłużej patrzeć, jak się marrnujesz, ulegając okrrutnej dyktaturze Barrbarry. Okrropne, żeby takiego pirrata, najpiękniejszy kwiat pirractwa…

– O, to, to! – przytaknął skwapliwie Rabarbar, jedną ręką trzymając żelazko na guzach, a drugą przyszywając nadal koronkę.

– …żeby kwiat pirractwa – kontynuowała papuga – spotykała taka hańba, żeby tak był brrutalnie tłamszony prrostackimi prracami domowymi.

– O, to, to! – przytaknął znowu Rabarbar i na moment nawet przestał szyć.

– Polecę do burrmistrza, do rratusza, by rrozejrzeć się w sytuacji. Może coś się porradzi?

– O, to, to! – ucieszył się Rabarbar i przegryzł nitkę, bo właśnie skończył robotę.

Papuga