Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza - Ludwika Włodek - ebook

Cztery sztandary, jeden adres. Historie ze Spisza ebook

Ludwika Włodek

4,3

Opis

Co miał wspólnego gazda w cyfrowanych portkach, przekonujący na konferencji w Wersalu prezydenta Wilsona do polskich roszczeń terytorialnych, z węgierskim paniczem, który zaproszenie na własny pogrzeb rozsyłał telegramem? Obaj byli Spiszakami. Podobnie jak polsko-słowacki burmistrz Kieżmarku, który swoje miasto wprowadzał do Unii Europejskiej przez euroregion Tatry, Niemiec uciekający najpierw przed Wehrmachtem, a potem przed NKWD, czy słynna cygańska pieśniarka, na której koncerty schodzą się wielbiciele muzyki folkowej z całej Polski.

Na Spiszu mieszkali obok siebie Węgrzy, Słowacy, Polacy, Niemcy, Rusini, Żydzi i Cyganie. Dlatego uważa się o nim, że jest krainą siedmiu kultur, sercem Europy Środkowej. Spiszacy twierdzą, że mówią „po nasymu”, choć dla każdego to co innego znaczy. Wielu do dziś uważa się przede wszystkim za tutejszych, ale są też tacy, którzy daliby się pokroić za to, że ich przodkowie od setek lat byli Polakami albo Słowakami.

Ludwika Włodek od dzieciństwa przygląda się temu pogranicznemu tyglowi. Spędzała na Spiszu wakacje. Potem wracała tam jako badaczka i reporterka. Zebrała relacje zaskakujące i nieoczywiste, w których ideologia przeplata się z codziennością, a wielkie wojny z małymi ludzkimi dramatami. Oddała głos samym Spiszakom, tym urodzonym na arystokratycznych zamkach i tym w chłopskich chatach. Bogatym i biednym, wesołkom i ponurakom, kobietom i mężczyznom. Opowiadają jej o swoich trudnych wyborach i zawiedzionych nadziejach, miłościach i goryczy porażek. Wyłania się z tych historii fascynujący portret regionu, stosunków sąsiedzkich i uniwersalnych ludzkich namiętności, tych prywatnych i tych politycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 477

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (13 ocen)
5
7
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Baleron28

Dobrze spędzony czas

dobrze spędzony czas, ale mam wrażenie że książka nierówna pierwszą piłowa dużo ciekawsza niż druga
00
gran_kanalia

Dobrze spędzony czas

fascynujący portret mało znanego regionu Polski
00
beatakuczekmaruta

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale ze znajomością tematu i realiów napisana książka. Autorka opisuje miejsca, które są mi bardzo bliskie.
00

Popularność




Opieka redakcyjna: WALDEMAR POPEK
Redakcja: WOJCIECH ADAMSKI
Korekta: JACEK BŁACH, ETELKA KAMOCKI, ANETA TKACZYK
Mapy: JACEK MAJERCZAK
Projekt okładki, opracowanie graficzne: MAREK PAWŁOWSKI
Zdjęcie na okładce przedstawia członków zespołu ludowego z Osturni, Michala Lešundaka i Katerínę Slavkovską. Fot. Marzena Hmielewicz / Adventure Pictures
Redaktor techniczny: ROBERT GĘBUŚ
Skład i łamanie: Infomarket
© Copyright by Ludwika Włodek © Copyright by Wydawnictwo Literackie, 2017
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-08-05953-1
Wydawnictwo Literackie Sp. z o.o. ul. Długa 1, 31-147 Kraków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bezpłatna linia telefoniczna: 800 42 10 40 e-mail: [email protected] Księgarnia internetowa: www.wydawnictwoliterackie.pl
Konwersja: eLitera s.c.

Rozdział XIII

(...)

Tak jak Cyganie, Rusini rozsiani są po całym byłym imperium austro-węgierskim. Nawet uprawiali kiedyś podobne do Cyganów zawody. Tak jak oni bywali druciarzami.

Z polecenia Mikuláša Konevala spotkałam się z profesorem Jozefem Sipko. Sipko mieszka w Preszowie, stolicy słowackich Rusinów i wykłada na tamtejszym uniwersytecie, ale urodził się w Kamience, a właściwie w Kamjunce, bo tak mówią Rusini, i jest dobrym kolegą pana Mikuláša.

Na drutarkę chodził jeszcze ojciec profesora Sipki i przekazał mu wiele z etosu tego dawno już wymarłego zawodu. Druciarze zajmowali się naprawą ceramicznych naczyń za pomocą drutu. Pewnie każdy kojarzy z targów ze starociami widok obszczerbionych dzbanków czy misek oplecionych metalową siateczką – to właśnie dzieło druciarzy. Czasem robili też z drutu lub z blachy, zależnie od specjalizacji, całe, niezwykle delikatne i kunsztownie zdobione naczynia. Mogły to być koszyczki na chleb czy owoce, puzderka, lichtarze, co kto sobie wymarzył. Druciarstwo było dla Rusinów dodatkowym źródłem dochodu. W lecie pracowali na roli, obrabiali pole, wypasali bydło, ale gdy nachodziła jesień, pakowali swoje przenośne druciarskie warsztaciki i wyruszali w świat. Na Spiszu ze świetnych druciarzy słynęła właśnie Kamjunka i sąsiednia Jarabina, po rusińsku Orjabina. Wyprawy odbywały się zgodnie z odwiecznym rytuałem. Zaczynały się we wrześniu, kończyły najczęściej tuż przed Bożym Narodzeniem. Na kilka dni przed świętami kobiety zaczynały wyglądać swoich chłopów. Gdy pierwszy wracał do wsi, inne wiedziały, że tylko patrzeć, a i ich chłopy zawitają lada dzień do domu. Kiedy już wszyscy bezpiecznie powracali, we wsi robiła się wspaniała atmosfera. Baby się cieszyły. No i dzieci, że wreszcie wrócił ich nianio, czyli tata.

O przygodach druciarzy krążyło mnóstwo ludowych opowieści i przyśpiewek. Na przykład taka, którą zanucił mi profesor Sipko:

Ked povandryjeme, ked povandryjeme

Z Peštu do Budina, z Peštu do Budina

Dame sy nal’aty, dame sy nal’aty

Do pohara vyna, do pohara vyna.

A toto vinečko, a toto vinečko

Po pohari skače, po pohari skače

Nejedna divočka, nejedna divočka

Za drytariom plače, za drytariom plače

Ne plačte divčata, ne plačte divčata

Ne plačte za namy, ne plačte za namy

Bo my sia verneme, bo my sia verneme

Z Peštu z grajcariamy, z Peštu z grajcariamy.

Gdy syn z chłopca zmieniał się w młodzieńca, szedł na pierwszą wyprawę z ojcem i przyuczał się do zawodu. Jednocześnie poznawał nowe kraje, dowiadywał się wiele o świecie, zdobywał pierwsze doświadczenia. – We wsi mówiło się, że kto nie był druciarzem, nie jest mężczyzną – opowiadał profesor.

Wyprawy bywały ciężkie i niebezpieczne. Zdarzało się, że druciarzy okradli, a czasem nawet zabili. Nie wszędzie przyjmowano ich z otwartymi rękoma, gdzieniegdzie przepędzano jak zwykłych włóczęgów. Trudno było o nocleg. Byli zadowoleni, jeśli im gospodarz pozwolił spać w stodole między bydlętami (bo cieplej), ale nierzadko przychodziło nocować w jakiejś szopie albo w ogóle pod gołym niebem.

– Mój nianio najlepiej wspominał wyprawy druciarskie do Serbii – opowiadał profesor. – Z domu do Budapesztu szli pieszo, a potem płynęli łodzią po Dunaju aż do ujścia Sawy. Na Sawie był port, w którym przybijali do brzegu i tak znajdowali się w Belgradzie. Kiedyś szli po głównej ulicy Belgradu, bulwarze Króla Aleksandra. Przyzwyczajeni do złego traktowania, a nierzadko wyzwisk kierowanych pod swoim adresem, szli ze skromnie spuszczonymi głowami. Nagle rozległ się okrzyk: „Odi vamo, mastore!”. Nianio na początku w ogóle nie pomyślał, że to do niego. „Chodź tu mastore – majstrze”. Na Węgrzech nikt tak elegancko się do niego nie zwracał. Ale to było do niego, w kawiarnianych ogródkach przy stolikach siedzieli Serbowie i wołali go, żeby do nich dołączył. Podszedł nieśmiało, a ci od razu nalali mu rakiji albo winka. Tacy to byli dobrzy ludzie, ci Serbowie, serdeczni, gościnni, nie wywyższali się nad Rusinów, których bieda wygnała z domów.

Profesor Sipko postanowił przy okazji jakiejś konferencji powtórzyć trasę, jaką w młodości przebywał jego ojciec druciarz. W Belgradzie przechadzał się z kolegami po tym samym bulwarze Króla Aleksandra. I znów od kawiarnianego stolika ktoś ich zawołał: „Wy jesteście Słowacy? Jesteście naszymi przyjaciółmi, też nie uznaliście Kosowa”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki