Czas niezapisany - Jacek Waniewski - ebook

Czas niezapisany ebook

Jacek Waniewski

0,0

Opis

Zbiór obserwacji i  przemyśleń, ujęty w najróżniejsze formy literackie: od zwięzłych myśli, poprzez wiersze i krótkie opowiadania po... haiku. Po raz kolejny będziemy przysłuchiwać się rozmowom z wujem, a także dowiemy się, co się czasami śni fizykom

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 105

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jacek Waniewski
czas niezapisany
© Copyright by Jacek Waniewski 2015
ISBN 978-83-7564-488-3
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

czas mija ciągle

notujemy chwilami

chwile zmyślone

Notki z podniebia

Gdzie byli moi przodkowie, kiedy człowiek zwany Archimedesem odkrywał, że ciało zanurzone w wodzie traci na wadze tyle, ile waży wyparta przez nie woda? Gdzie byli moi przodkowie, kiedy ktoś po raz pierwszy przyłożył do ściany jaskini swoje dłonie umazane ochrą? A gdzie był mój przodek, kiedy oni wstali i zabrali swoje kobiety i dzieci, i poszli jeden dzień drogi, i jeszcze jeden, i jeden, i jeden, i tak wiele, wiele dni, i już tam zostali? A może wiecie, gdzie był mój przodek, kiedy komuś po raz pierwszy udało się rozpalić ogień? A gdzie on był, kiedy olbrzymi gad przeszedł po dnie płytkiego jeziora, zostawiając swój ślad, który teraz oglądam? Gdzie był mój przodek, kiedy ryba wyrzucona na brzeg przez fale zaczęła pełzać po lądzie, zamiast czekać na kolejną falę, która by ją zmyła z powrotem do morza? Gdzie oni byli, kiedy komórka po raz pierwszy wchłonęła bakterię i okazało się to dla nich obu pożyteczne? A co się działo z moimi przodkami, kiedy mieszanina cząsteczek kwasu rybonukleinowego, dezoksyrybonukleinowego i białek została nieoczekiwanie otoczona przez błonę fosfolipidową?

Nie wiem, gdzie oni wtedy byli. Ale jedno wiem na pewno: żaden z nich nie zginął, zanim nie spłodził potomka. I że była też linia moich matek, z których żadna nie zginęła, zanim nie urodziła potomka. I jeszcze wcześniej zawsze tej jednej komórce z mojej linii szczęściło się podzielić, a nie zginąć. A wszystko to działo się pod niebem, chociaż nie od razu niebieskim. Wcześniej jeszcze powstały protony i elektrony, które tworzą jon sodowy miotany potencjałem elektrycznym z jednej strony błony aksonu na drugą, akurat teraz, kiedy piszę te słowa. I jeszcze wcześniej powstały kwarki, które utworzyły te protony. Wszystkie cząstki, które przewinęły się przez ciało moje i moich przodków, można by zliczyć i prześledzić ich losy aż do ułamków pierwszej sekundy tego świata. A przedtem? Przedtem było coś, czego nawet nie potrafię nazwać, bo jeszcze nie ma równań matematycznych do jego opisu.

I już wszystko? Czy rzeczywiście to by było na tyle? Pióro się waha… Taki wspaniały rodowód. Dlaczego jednak nie mogę przestać myśleć o tych, którym się nie udało?

Są tacy, co nie pójdą drogą, której nie towarzyszą płoty – będą się bali, że wejdą w szkodę.

Są tacy, którzy nie przeskoczą nigdy płotu, ale zbudują zamiast niego mur.

„Milsza mi niebezpieczna wolność niż bezpieczna niewola” (Rafał Leszczyński do Zygmunta Augusta).

Lekkie pióro? Raczej miękka klawiatura.

poznawania żar i upór (Horacy w Komedii Boskiej, wg tłumaczenia Kuciak, str. 208)

Mało ludzi myśli, ale każdy chce mieć swoje zdanie (Berkeley, wg Borgesa).

– Zabłądziłem – powiedziałem na głos.

Otoczyły mnie postacie Kabały.

– Zabłądziłem – powtórzyłem.

– Tak – odpowiedziały.

Jak dzieciom zabawki, tak nam potrzebne są obrazy i zagadki. Wymyślamy je, aby mieć czym manipulować i jednocześnie mieć się czemu kłaniać.

Precz z cyklicznością. Można się trochę pobujać, ale ile można. Przecież to nie więzienie. W końcu trzeba spróbować czegoś innego niż cykle. A te nasze i tak wygasną.

Wojtek o słowie akcja: Przecież wiesz, że nie potrafię mówić ackja ale mówię ackja.

Ateizm: umysłowa kastracja. Na szczęście odwracalna.

Czy wolność ma kształt krzywej Gaussa?

Czarny sen demokracji: kibice z własnym zdaniem.

Pokusa wzbudzania zainteresowania.

Ludzie bez wartości.

Duch Święty nie ma swojego obrazu w żadnej z osób boskich. Może odciska właśnie swój obraz w świecie?

To granica umożliwia ciąg, a nie ciąg granicę. To mechanika klasyczna umożliwia mechanikę kwantową, a nie odwrotnie. To umysł umożliwia ewolucję, a nie ewolucja umysł. To absolut umożliwia przygodne, a nie odwrotnie (Kuzańczyk). Choć: nie można wyprowadzić ciągu z granicy, mechaniki kwantowej z klasycznej, ewolucji z umysłu ani przygodnego z absolutu, bo są one wyrazem wolności, która jest pierwotna, ale nie bezrozumna.

Czyż możliwość nie jest najbardziej porywającym dziełem Boga?

Czy można wyprowadzić nieokreślone z określonego? Nie, trzeba je stworzyć jako nieokreślone, aby mogło się określić w kontakcie z innym nieokreślonym.

– Dekonstrukcja?

– Konstrukcji!

– Konstrukcja?

– Ooo, tu trzeba pomyśleć.

A dzisiaj? No tak, dzisiaj. Kakofoniczny stukot czterech damskich obcasów na płytach chodnika z cichym motywem szybkich, miękkich kroków mężczyzny w tle.

Kiedyś, dawno, dawno temu, gdzieś na zakręcie drogi przewróciła się ciężarówka z czułością i jej ładunek wysypał się do rowu. Postawili ciężarówkę z powrotem na koła i pojechała dalej. Tą ciężarówką byłem ja.

Myślenie ma przyszłość? Bezmyślność też.

Bóg jest bez sensu. On po prostu jest, a to, co po prostu jest, nie ma sensu. A żeby całą sprawę jeszcze uprościć, On nie tylko po prostu jest – On jest miłością. I to jest podwójnie bez sensu. Tak więc, wszystko z Bogiem jest proste, bo co może być skomplikowanego w sprawach pozbawionych sensu. Schody pojawiają się jednak natychmiast, kiedy zaczynamy myśleć o naszych sprawach: każda z nich nabiera sensu tylko wtedy, kiedy odniesiemy ją do Boga i Jego miłości.

Poszukującym śladów inteligentnego projektu: Bóg nie robi drobnych błędów. Dlatego widzę Go we wszystkim, ale nie mogę udowodnić Jego obecności w żadnej poszczególnej rzeczy, bo On nie chce takiego dowodu. Dlatego też, zgodnie z Jego wolą, nie potrafię udowodnić jej działania w detalach świata.

Śmierć jest najlepszym przykładem czegoś, czego nie ma.

Ostry mróz. Jeszcze tylko prostata rośnie.

Bóg jest miłością, ale miłością ogniem pochłaniającym, a oni chcą go mieć jak filiżankę herbaty – nie za ciepłej, nie za chłodnej, w sam raz do picia.

Patrzę na zdjęcia twarzy żołnierzy wyklętych, których zwłoki zidentyfikowano na powązkowskiej łączce. Patrzę na zdjęcia ludzi zabitych przez snajperów na kijowskim Majdanie. Czytam o chrześcijańskich Koptach zamordowanych na plaży w Libii. Nasza wspólna matka wywędrowała osiemdziesiąt tysięcy lat temu z Afryki. To nie tak dawno. Była też matką tych, którzy strzelali więźniom w potylicę lub w usta. Była matką niechybiających snajperów z Berkuta. Była też moją matką.

I mnie uczyli kiedyś strzelać. Jeżeli już trafiałem w tarczę, to w prawy górny lub w lewy dolny róg, chociaż bardzo starałem się trafić w samą środkową dziesiątkę. Leżący obok mnie kolega nie miał nigdy mniej niż ósemkę. Ale czy te różnice między nami wszystkimi mają dla ciebie, pramamo, jakieś znaczenie?

Byłem młody, a nie jestem.

Byłem bezbożny, a nie jestem.

Byłem głupi i dalej jestem.

Forma wzywa i wyzywa.

Zrób krok. Albo coś. Rusz się. Podskocz. Napisz. Zasugeruj. Usiądź. Natychmiast. Nie czekaj ani chwili. Przecież już wiesz, że cię nie ma.

Hiperpowierzchnia stanów równowagi. Mulitistabilność. Ten jest. Tylko. I nie ma innego. Tamten jest. Wyłącznie. Na zawsze. No chyba. Fraktalna granica atraktorów. Ja spadam tu. Sąsiad spada tam. Nie ma zgody. Zatęsknić. Uciec. Porzucić baseny przyciągania. Domknąć. Uzwarcić. Z punktu w nieskończoności. Całą. Pociętą hiperpowierzchnią. Przestrzeń możliwości. Całą. Dostrzec piękno. Zachwyt. I miłość. Więc z powrotem. W zwartość. W domkniętość. Wolny. Bez atraktora. Po śladach na przełaj. Przez wszystko. Nieograniczonych. Bez prawa. Bez lewa. Nieustająco wzburzonych. Jak miłość w nieskończoności. Jak dynamiczna dynamika. Bez bezsilnej kinetyki. Bez przewodnika. Bez medium. W zaufaniu. W naszą przestrzeń. Żyjących możliwości. Na szczęście.

Podoba mi się to, co innym. A dlaczego by nie?

Możliwości nie grają w kości. Możliwości się rozwijają.

Nic nie satysfakcjonuje duszy poza tym, co przekracza moc jej rozumienia (św. Bonawentura).

Wiele prawd? Tak, o naszych wyborach, ale nie o tym, czego dotyczą.

O Parmenidesie! Tak długo już cię nie ma, a wciąż kuszą twoje myśli.

z kobietą wolniej

Lubię tych, którzy lubią słowo.

Do jakiego stopnia można wierzyć w rzeczywistość modelu, który się stworzyło? A czy nasza nauka nie jest modelem rzeczywistości? I czy to samo nie dotyczy tak zwanego światopoglądu? W końcu, może sama rzeczywistość też jest modelem? Jeżeli tak, to nie jest ona modelem matematycznym, ale być może jest rzeczywistym modelem modelu matematycznego?

Przypadek: jedyny (?) sposób, aby stało się więcej, niż stać się może.

Nasza wiedza jest tak bardzo ograniczona, że nasze nastawienie okazuje się znacznie ważniejsze.

Metafizyka: mój ogród igraszek.

Esteta: Mówi, że to mu się podoba, a tamto nie. Potem jego myśl szuka pierwszych lepszych uzasadnień.

Czas i przestrzeń to sposoby przejawiania się czegoś, co przejawia się w taki właśnie sposób. Ale to tylko jeden z możliwych dla nas sposobów ujmowania tego przejawiania się. Trzeba je uzupełnić o drugi sposób, czyli o ruch i energię, czyli dzianie się. Bez tego dziania się nie ma czasoprzestrzeni, a bez czasoprzestrzeni nic się nie dzieje. To drugie można by oprotestować, ale to już poza fizyką. Pierwsza z tych opinii natomiast mogłaby być fizyczną metahipotezą do poszukiwania nowych teorii.

Tarcza przed metaforami: skąpy umysł fizyka.

Przyszedł do mnie lud i powiedział „Chcę być elitą”. „Dobrze, bądź elitą”, odpowiedziałem. Po chwili przyszła do mnie elita i powiedziała „Chcę być ludem”. „Dobrze, bądź ludem”, odpowiedziałem. Jako trzeci przyszedł kot, piękny i puszysty, jak z bajki. Zjadł lud-elitę, a potem elitę-lud, oblizał się. I spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem wyrzut: „Po co ci to było?”.

To wspaniały literat. Zna swój język i potrafi się nim twórczo posługiwać. Wie, że jest to tylko jeden z wielu ludzkich języków i że mógłby przecież, gdyby urodził się gdzie indziej, używać innych słów, metafor, dźwięków. To, co tworzy w swoim języku, jest piękne. Wzrusza mnie i wywołuje uczucie wdzięczności. Zastanawiam się tylko, czy jest świadom tego, że istnieją też inne języki nie-języki, opowiadające o czymś całkiem innym, innym niż to, co wyraża się w literaturze?

Tyle niezwykłych słów wyszukujemy, aby powiedzieć to, co zwyczajne. A potem przychodzi to, co można powiedzieć tylko po prostu. Nie szkodzi, że wtedy nikt nie chce słuchać.

Wiem, że nie mam racji. Mimo to chcę fruwać.

William Ockham „O czasie”. To zdumiewające: Czas jest miarą ruchu i nie istnieje jako odrębna rzecz. Czas wszystkich ruchów mierzy się w poprawny sposób najszybszym istniejącym ruchem. Ockham opiera się w swoich twierdzeniach na Arystotelesie. Tym najdoskonalszym i najszybszym ruchem jest dla nich ruch pierwszy, czyli ruch sfery nieba. Oczywiście istnieją też bardziej praktyczne miary, jak np. ruch słońca. Zamieńmy teraz ruch pierwszy na ruch światła (najszybszy i stały), i mamy przeskok do teorii względności, gdzie czas jest tym, co określa się przez porównanie ruchów. Cała struktura logiczna teorii względności bierze się z założenia, że ruch światła jest najszybszym ruchem i to on stanowi ostateczną podstawę, do której porównuje się inne ruchy i ich czasy. A jednak, na setki lat przed Newtonem, który uznał czas za coś istniejącego odrębnie, powstała inna koncepcja i trzeba było dopiero Einsteina, aby wrócić do podejścia, które zaproponował Arystoteles w języku swojej epoki i w oparciu o jej wiedzę o świecie.

Wyzwalająca jest świadomość, że nic nie jest tak do końca w danym miejscu i nic się nie dzieje tak do końca w danej chwili. A w takim razie: jak jest i jak się dzieje?

Mierz, intelekcie, mierz, i dziw się, skąd taka rozmaitość rozmiarów.

Żeby poznać czas i przestrzeń, potrzebny jest układ z pamięcią. Żeby mógł istnieć układ z pamięcią, potrzebne są czas i przestrzeń (?).

Człowiek, który biczował Chrystusa.

Pamięć – klucz do ducha? Ktoś musi porównywać wspomnienie z aktualnym obrazem i wspomnienie ze wspomnieniem. Ale to wiedział już św. Augustyn.

To, co piszę, nie jest literaturą. Nie interesują mnie ludzie, nie interesują mnie krajobrazy. Za nic mam wypadki i przypadki. Tak naprawdę, to interesują mnie abstrakcyjne idee. Więc dlaczego piszę quasi-opowiadania, quasi-wiersze i quasi-dzienniki? Pociąga mnie lekkość i nieodpowiedzialność tej formy, tak różna od systematycznego dyskursu.

Ciężko pracuje mięśniami ta kobieta (obserwacja z toru łyżwiarskiego).

Nie wiem tego, co chciałbym wiedzieć, ale mogę się zastanawiać nad tym, co jeszcze chciałbym wiedzieć. Zastanawiam się również, czy jest coś jeszcze, o czym nie wiem, że mogłoby być i wtedy warto by to wiedzieć. I odpowiadam sobie: nie, przecież wiem, że czekam na nieśmiertelność.

Jeżeli kiedyś coś mi się uda, to będę musiał długo i mozolnie wygrzebywać się z tej klęski. Niechby się jednak chociaż raz udało.

Dlaczego publikujesz, zamiast pozostawiać skutki swojej działalności literackiej prawu entropii, aby spokojnie znikły, tak jak zamki z piasku zbudowane na plaży? Pozostawiam przemijaniu te moje twory, ale aby mogły przeminąć, trzeba je najpierw stworzyć i opracować, tak jak trzeba najpierw zbudować zamek z piasku, aby mógł się rozsypać. Prawo entropii byłoby bezskuteczne bez prawa tworzenia.

I głębia ma swoją powierzchnię.

Zło dzieckiem wolności? Bękartem? Beniaminkiem? Jakiś inny pomysł?

Istnienie jest chwałą (HUvB). Wyryjcie to na moim grobie, jeżeli w ogóle coś będziecie chcieli tam wyryć.

Byt daje byt.

Kibicuję swojemu życiu. Stadionem są te notatki. Boiskiem jest ten papier.

Przygoda ludzkości z Chrystusem.

Przyszli ci nowi, tak pewni siebie. Szybko i sprawnie zabili Archimedesa zastrzykiem fenolu w serce. Potem sfotografowali komórkami jego koła i trójkąty, które rysował na piasku, gdy przyszli. Ostrożnie obchodzili to miejsce dookoła, szukając najciekawszych ujęć, będą mieli fajną pamiątkę. Na koniec starannie zadeptali wszystko, co tylko można było zadeptać w jego ogrodzie.

Porusza