Co się stało w 966 - Przemysław Urbańczyk - ebook

Co się stało w 966 ebook

Przemysław Urbańczyk

0,0
24,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Celem niniejszej publikacji jest zapoznanie czytelników z aktualnym stanem dyskusji nad przyczynami, okolicznościami, a nawet samą datą chrztu Mieszka I. Przegląd źródeł historycznych i świadectw archeologicznych pokazuje, że wręcz niemożliwe staje się udzielenie jednoznacznej odpowiedzi na mnożące się wątpliwości. By móc wyrobić sobie własne zdanie, czytelnik tym bardziej powinien zaznajomić się ze wszystkimi dostępnymi przekazami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 128

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Przemysław Urbańczyk Co się stało w 966 roku ISBN: 978-83-65521-06-4 Copyright © by Przemysław Urbańczyk, 2016 All rights reserved Redaktor: Karolina Kaczorowska Projekt okładki i stron tytułowych: Agnieszka Herman Wydanie I Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Wstęp

Ulokowany tradycyjnie w 966 roku chrzest Mieszka I, nazywany na wyrost „chrztem Polski”, jest dzisiaj fundamentalnym elementem narodowej samoświadomości Polaków. Nic więc dziwnego, że wielkie obchody tysiąc pięćdziesiątej rocznicy tego wydarzenia, z kulminacją zaplanowaną na kwiecień 2016 roku, poprzedzane są licznymi konferencjami, wystawami i okolicznościowymi publikacjami. Nadano mu bowiem rangę początku historii narodowej, co skutecznie utrudnia racjonalną refleksję nad faktycznym stanem naszej wiedzy o tych odległych czasach. Okołorocznicowy entuzjazm podsycany przez intensywną kampanię medialną jeszcze bardziej zaciera granicę między informacją a interpretacją, między podstawą wnioskowania a wnioskami, czy też między wiedzą a narracją. Wszystko to zlewa się w jedną zmitologizowaną całość bez zachowania należnej dozy krytycyzmu badawczego.

Jubileuszowy przypływ zainteresowania tym, co się stało w 966 roku, prowokuje różne wypowiedzi. Swoje opinie formułują fachowcy od dziejów wcześniejszego średniowiecza, zawodowi popularyzatorzy wiedzy historycznej, jak też amatorzy, wśród których nie brak i polityków przeświadczonych, że znają się na wszystkim. Łączy ich wszystkich zbożna chęć umocnienia samoświadomości historycznej Polaków, którym skomplikowana przeszłość i teraźniejszość odbierają poczucie jedności. Szukanie jej w odległych czasach może się jednak okazać płonne, bo ówczesna jedność, choćby tylko religijna, jest tylko pięknym, lecz dalekim od prawdy mitem.

Zakorzenienie wspólnej drogi w pradziejach stwarza pozornie bezpieczne forum poszukiwania narodowej wspólnoty. Bardzo odległe czasy wydają się niekonfliktowym, bo dawno minionym światem, który nie powinien wzbudzać emocji prowokowanych przez współczesne debaty i podziały. Daleka przeszłość jawi się jako stabilna w swojej obiektywnej niezmienności. Wystarczy ją tylko sformatować odpowiednio do potrzeb percepcji współczesnych konsumentów strumienia informacji, karmionych na co dzień skrajnie uproszczonymi przekazami.

Jubileuszowe wzmożenie nie musi jednak znaleźć wyrazu tylko w akcji propagandowej. Skokowe zwiększenie zainteresowania rokiem 966 można bowiem wykorzystać do skłonienia mas czytelników, słuchaczy i widzów do refleksji nad kruchością dominującego obrazu przeszłości, której przecież nie znamy, lecz tylko mniej lub bardziej świadomie kształtujemy jej wizję na podstawie dostępnych nam dzisiaj strzępów informacji. Jako że wiadomości pewnych jest wśród nich bardzo mało, to rekonstruując dawne czasy, posiłkujemy się często domysłami o bardzo różnym stopniu prawdopodobieństwa.

Uczciwe „położenie na stole kart”, którymi teraz dysponujemy, powinno więc skłonić niektórych do refleksji nad trudną do uchwycenia wielowymiarowością przeszłości, której nie da się zredukować do jednej, kanonicznej i niezmiennej wizji. Skutki takiego zastanowienia będą dużo bardziej wartościowe od biernego skonsumowania gotowego dania — może niezbyt wyrafinowanego, ale łatwo przyswajalnego. Wielkie jubileusze powinny być nie tylko okazją do świętowania, ale też pretekstem do refleksji nad niepewną materią historii — również tej, którą uważamy za niepodważalną.

Spróbujmy więc zmierzyć się z „naszym” rokiem 966, przyglądając się jego rozmaitym uwarunkowaniom historycznym — zarówno tym poprzedzającym go, jak i późniejszym. Będzie to nie tyle udzielenie autorytatywnej odpowiedzi na pytanie: „Co się naprawdę stało?”, ile raczej autorska próba opowiedzenia: „Co mogło się wówczas stać?”.

Nie jest moim zamiarem zakwestionowanie fundamentalnego znaczenia decyzji o związaniu się dynastii piastowskiej z chrześcijaństwem łacińskim, co miało wymiar zarówno religijny, jak i polityczny i kulturowy. Wejście w krąg cywilizacji zachodnioeuropejskiej trzeba rozpatrywać nie tylko w kontekście historycznym X wieku, ale też w wymiarze jego ponadtysiącletnich skutków dla wszystkich późniejszych generacji mieszkańców kraju nazwanego u progu XI wieku Polską. Wybranie przez poza-rzymskich „barbarzyńców” chrześcijaństwa rzymskiego oznaczało przecież związanie się z cywilizacją po-rzymską, co miało długofalowe, odczuwane do dzisiaj konsekwencje geopolityczne i kulturowe.

Czas, okoliczności i przyczyny podjęcia tej decyzji są i będą jeszcze długo przedmiotem analiz specjalistów z różnych dziedzin, ale tysiącpięćdziesięciolecie 966 roku nieuchronnie owocuje mniej lub bardziej poważnymi publikacjami i mniej lub bardziej ciekawymi konferencjami, które podsumowują dostępną już wiedzę. Może przyniosą też nową wizję okoliczności tego wydarzenia, które wprowadziło państwo piastowskie na geopolityczną scenę chrześcijańskiej Europy? Nowe spojrzenie wymaga jednak wyjścia poza sztywne ramy obowiązującego kanonu interpretacyjnego. Nie chodzi o zastąpienie jednej interpretacji przez jej bezwzględną alternatywę, lecz o pogłębienie świadomości tego, jak trudno jest dotrzeć do przeszłości — tym trudniej, im bardziej jest odległa.

Niestety, okoliczności przystąpienia Piastów do świata chrześcijańskiego nie oświetla żadne ze źródeł, które zostały spisane przez współczesnych Mieszkowi I obserwatorów i komentatorów wydarzeń, jakie wówczas miały miejsce w Europie Środkowo-Wschodniej! Musimy więc sami konstruować ze strzępów mniej lub bardziej wiarygodnych informacji pośrednich wizję, która ma być spójna, przekonująca i jednoznaczna. Jej od dawna obowiązującą wersję zna każdy, kto przyswoił sobie wykładnię promowaną przez powszechnie obowiązujące podręczniki szkolne.

A zatem: Wielkopolanin Mieszko, książę Polan, zjednoczył ziemie wszystkich plemion prapolskich, tworząc państwo, które wprowadził następnie do cywilizowanej Europy przez ochrzczenie się w 966 roku. Następnie sprawnie skłonił swoich poddanych do przyjęcia nowej religii. Tym samym związał Polskę z chrześcijańskim Zachodem, czyniąc ją trwałym elementem europejskiej sceny geopolitycznej. Jeszcze krócej ujął to Jan Matejko, objaśniając swój słynny obraz: „Z przyjęciem wiary Mieczysław I zatknął na Polańskiej ziemi krzyż” (ryc. 1).

Ryc. 1. Obraz Jana Matejki Zaprowadzenie chrześcijaństwa

Ta prosta opowieść, znana każdemu uczniowi, który zapamiętał podstawowy kurs historii, ma jedną zasadniczą wadę — jest w znacznej części wątpliwa, a w niektórych punktach nawet nieprawdziwa! Dotyczy to głównie jej „plemiennego” początku, który jest utkany z domysłów o tak niskim poziomie wiarygodności, że co najwyżej możemy go nazwać wizją bajeczną. Podobny zarzut postawimy drugiemu zdaniu, które kreuje wiarę w szybkie schrystianizowanie całego Mieszkowego państwa. Na usprawiedliwienie zwolenników takich uproszczeń można powiedzieć, że źródła historyczne dotyczące tego okresu są nieliczne i niejasne. Tym bardziej jednak trzeba unikać nadinterpretacji przedstawianych jako historia jedynie prawdziwa i bezalternatywna.

Poniższe rozważania są próbą szerszego uzasadnienia tej krytyki, ale nie w celu jednoznacznego zaprzeczenia obecnej wykładni, lecz raczej ukazania wizji opartej na trochę innych lub zupełnie innych interpretacjach dostępnych nam źródeł informacji — zarówno historycznych, jak i archeologicznych. Nie chodzi mi o radykalne zastąpienie jednej wykładni całkowicie inną, lecz o zniuansowanie obrazu przez ukazanie niepewności lub wręcz luk informacyjnych, których przy dzisiejszym stanie naszej wiedzy nie da się usunąć. Można je wypełniać domysłami, ale ich niepewność powinna być jasno postawiona, a alternatywy ujawnione.

1

Wątpliwości

Wpolskiej tradycji chrzest Mieszka I został utożsamiony z „chrztem Polski”, wyznaczając początek polskiej państwowości. Taką interpretację utrwalił w powszechnej świadomości wielki program archeologicznych i historycznych badań „milenijnych”, uruchomiony oficjalnie przez Sejm PRL 25 lutego 1958 roku. Zaowocował on chyba największym w dziejach światowej archeologii programem badań wykopaliskowych, które całkowicie zmieniły nasz naukowy i popularny obraz tych odległych czasów. Jego propagandową kulminacją były zorganizowane z rozmachem w 1966 roku obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, uczczone nawet wybitą w srebrze piękną monetą z wizerunkami Mieszka I i Dąbrówki (ryc. 2).

Ryc. 2. Srebrna moneta jubileuszowa wybita w 1966 roku (zdjęcie z wcn.pl)

Dwie główne siły, które po drugiej wojnie światowej konkurowały ze sobą o rząd dusz Polaków, tj. Kościół katolicki i partia komunistyczna, odmiennie rozkładały akcenty przygotowań do obchodów tej rocznicy, alternatywnie podkreślając jej wymiar religijny albo polityczny. Obie zaangażowały w nie duży wysiłek — Kościół, oddolnie mobilizując masy wiernych, rząd, odgórnie inicjując programy badawcze. Obchody kościelne podsumowano w Gnieźnie w dniach 13-14 kwietnia 1966 roku, podczas gdy uroczystości państwowe powiązano z tzw. Świętem Odrodzenia Polski obchodzonym 22 lipca. Zorganizowaną wtedy z rozmachem okolicznościową defiladę poprowadzili piastowscy wojowie, co miało podkreślić ciągłość dziejów narodowych (ryc. 3).

Ryc. 3. Defilada „milenijna” 22 lipca 1962 roku na placu Defilad w Warszawie (fot. Lech Charewicz/EAST NEWS)

W ten sposób odległe wydarzenie nabrało po tysiącu lat zupełnie nowego znaczenia, stając się ważnym elementem całkowicie współczesnego konfliktu ideologicznego, mającego charakter walki politycznej. Dzisiaj już mało kto pamięta ten emocjonalny spór o polityczny wymiar symboliki historycznej, ale długotrwałe zaangażowanie obu stron w przekonywanie społeczeństwa do swoich racji utrwaliło powszechne przekonanie, że tak czy inaczej rok 966 był rokiem „pierwszym” w naszych dziejach narodowych. Nabrał więc cech kamienia węgielnego naszej kolektywnej tożsamości — wydarzenia początkowego, od którego „wszystko się zaczęło”.

Podobne mity założycielskie funkcjonują chyba we wszystkich krajach, spełniając pożyteczną funkcję unifikującą ludzi przez wskazanie wspólnego początku. Ta pożyteczność jednak niekoniecznie przekłada się na prawdziwość naukową, która funkcjonuje na innej płaszczyźnie poznawczej niż zbiorowe przekonanie o tym, jaka przeszłość powinna była być. Wiedza o tym, jak przeszłość prawdopodobnie wyglądała, i chęć tego, żeby przede wszystkim była ona jednoznaczna i chlubna, to dwie odrębne wizje, które nie muszą mieć ze sobą wiele wspólnego. Bo też pełnią zupełnie inne funkcje — jedna raczej naukowo-edukacyjną, a druga dydaktyczno-formującą. Problem pojawia się wtedy, kiedy chcemy je wzajemnie skonfrontować.

W obu tych sferach poznawczych ważną rolę odgrywa fascynacja „początkiem” — punktem, z którego można wyprowadzić stosowną narrację. Toteż kolejne pokolenia badaczy i interpretatorów przeszłości poszukują może już nie pierwszych, ale przynajmniej najstarszych przykładów zjawisk oraz tworów i wytworów powstałych wskutek aktywności naszych przodków. W razie braku przekonujących informacji o czasie i miejscu, gdzie najwcześniej pojawił się badany element, wskazuje się często początek symboliczny, który po obudowaniu go specyficzną tradycją dobrze odgrywa rolę tak pożądanego „początku”, od którego można zacząć zgrabną opowieść.

Tymczasem badania, których celem jest wskazanie jakiejś starożytnej „kolebki” (np. ludu czy państwa), należą na ogół do kategorii zadań niemożliwych do zrealizowania. Bo też pierwotna przyczyna i miejsce pierwsze większości zjawisk i procesów społeczno-kulturowych po prostu nie istniały. Historia ludzkości ma bowiem charakter ciągły i kumulatywny i zawsze można cofnąć rekonstruowany łańcuch zdarzeń o jeszcze jedno ogniwo logicznie poprzedzające już uchwycony „początek”. Nie inaczej jest z próbami wskazania na przykład pierwszego na danym terenie miasta czy pierwszego państwa. Pierwszeństwo jest bowiem zależne od kryteriów, według których je zdefiniujemy.

Te, wydawałoby się, oczywiste problemy nie powstrzymują interpretatorów przeszłości od pogoni za rozmaitymi „początkami”. Im bardziej są one starożytne, im bardziej heroiczne i im bardziej symboliczne, tym lepiej dla dydaktycznej narracji, która ma być perswazyjna przez swoją atrakcyjność i wyrazista przez swoją jednoznaczność. Wskazanie punktu, od którego „wszystko się zaczęło”, pozwala uniknąć konieczności zaczęcia przekazu od typowej dla opowieści bajecznych inwokacji „dawno, dawno temu”, która obnaża faktyczną niewiedzę autora. Dużo bardziej przekonujące jest wskazanie momentu przełomowego, który pozwala podzielić całą przeszłość na „przed” i „po”.

Takie założenie przyświecało już wczesnośredniowiecznym kronikarzom chrześcijańskim, którzy chętnie wyodrębniali z przeszłości dwie rozłączne epoki przedzielone wydarzeniami będącymi realizacją boskiego planu uporządkowania uprzedniego chaosu moralno-religijnego. Chrzest władcy doskonale się nadawał na taki punkt zwrotny. Toteż autor notatki wpisanej do Rocznika poznańskiego starszego jednoznacznie napisał: „Mieszko książę Polski, pierwszy Polak chrześcijanin” (Mesco dux Polonie, primus christianus Polonus). Umożliwiało to prostą periodyzację jednoznacznie rozdzielającą czasy pogańskiego barbarzyństwa i chrześcijańskiego oświecenia, które miało być właściwym początkiem historii narodowej, kroczącej prostą drogą od pierwszego historycznego władcy ku współczesności.

Z biegiem czasu widać eskalację znaczenia roku 966. Według najstarszych informacji, zapisanych w Polsce w XI wieku, to wtedy ochrzcił się piastowski władca. Te dość lakoniczne wzmianki sucho informowały tylko, że „książę Mieszko przyjmuje chrzest”. Ale na początku następnego stulecia Anonim Gall napisał już, że dzięki chrztowi Mieszka I cały „naród polski uratowany został od śmierci w pogaństwie”. Tym samym indywidualna decyzja o konwersji religijnej zyskała wymiar kolektywny. Później to wydarzenie nabierało sensu coraz bardziej mistycznego i dzisiaj powszechnie mówi się o „chrzcie Polski” rozumianej całościowo w symbolicznych kategoriach wspólnoty demograficzno-kulturowo-politycznej. W ten sposób decyzja jednego człowieka stała się kamieniem węgielnym narodu utożsamionego z państwem, a chrzest Mieszka stał się chrztem Polski, a więc i nas wszystkich.

Niestety, żadne z zachowanych do dzisiaj źródeł, które spisano w czasach Mieszka I, nie zanotowało jakiejkolwiek informacji o ochrzczeniu się naszego pierwszego historycznego władcy. Możemy się tylko dziwić, że to fundamentalne dla naszej historii wydarzenie nie zwróciło uwagi autorów zachowanych kronik i roczników. Można to tłumaczyć ich znacznym oddaleniem od ziem dzisiejszej Polski, gdzie z kolei nie było jeszcze środowiska intelektualnego zainteresowanego spisywaniem swojej wiedzy o świecie.

Dopiero po niemal półwieczu saski biskup Merseburga Thietmar, czujny obserwator początków drugiego tysiąclecia ery chrystusowej i komentator czasów dawniejszych, zapisał w swojej kronice dydaktyczną opowiastkę o okolicznościach nawrócenia Mieszka I na drogę jedynie słusznej wiary przez jego wierną chrześcijańskim ideałom żonę. Kronikarz przyznał się jednak uczciwie do niepewności, czy księżna Dąbrówka1/Dobrawa dzieliła łoże z poganinem i nie przestrzegała postów tylko przez jeden rok, czy aż przez trzy lata. Nie podał konkretnych lat, ale znając datę ich ślubu w 965 roku, możemy sami ocenić, czy Mieszko I dał się przekonać do porzucenia starych wierzeń już w 966, czy dopiero w 968 roku. Tę wcześniejszą datę wskazała większość przepisywaczy, którzy jakiś czas później zaczęli kompilować tzw. roczniki polskie, tj. wyliczenia najważniejszych wydarzeń politycznych z dziejów państwa piastowskiego. W jednym z nich, Roczniku dawnym, znajdziemy informację o tym wydarzeniu zapisaną pod rokiem 967 (DCCCCLXVII).

Zatem data powszechnie dziś uznawana za oczywistą bynajmniej nie ma charakteru bezalternatywnego pewnika. Wybrano ją chyba na zasadzie „głosowania”, ponieważ to ją wskazuje najwięcej źródeł. Jest też najbardziej atrakcyjna, bo najstarsza z trzech możliwości. Usuwa także ewentualne wątpliwości odnośnie do urodzin Bolesława Chrobrego, który powinien być owocem w pełni chrześcijańskiego związku. Współgra to z uwagą Thietmara, który specjalnie podkreślił zadowolenie Mieszka I i „jego szlachetnej żony z ich legalnego już związku”. Gwoli prawdy źródłowej trzeba jeszcze wspomnieć, że w Roczniku poznańskim starszym wymieniono nawet rok 960, ale ta informacja jest podawana w wątpliwość.

Z perspektywy ponad tysiąca lat nie ma to większego znaczenia historycznego, ale wybór 966 roku zdeterminował nasz kalendarz obchodzenia „okrągłych” rocznic, które nieodmiennie przyciągają uwagę opinii publicznej, a więc otwierają kasę z funduszami państwowymi, uaktywniają badaczy odległej przeszłości i wzmagają zainteresowanie mas konsumentów informacji, próbujących zachować orientację w zalewie oferowanych im wiadomości okolicznościowych.

Taka koncentracja uwagi na konkretnym roku skutecznie zaciemnia źródłową niepewność odnośnie do daty świętowanego wydarzenia. Sprawia to, że rok 966 stał się pewnikiem utrwalonym w powszechnej świadomości, a jako taki jest skutecznie chroniony przed kontestacją, która może być uznana wręcz za „szarganie świętości” i podejrzliwie potraktowana jako podważanie rangi początku historii narodowej.

Dla złagodzenia takiej reakcji obronnej można przypomnieć, że polski przypadek nie jest wyjątkowy. Nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi mają bowiem podobne problemy z ustaleniem „kto, gdzie i kiedy?” się ochrzcił i jaki to miało skutek historyczny, czy też z ustaleniem początkowej daty wprowadzenia nowej religii. Również u nich wskazanie konkretnego momentu przełomowego jest utrudnione wskutek nieoczywistości dostępnych nam informacji źródłowych, które sugerują raczej długi proces zmian niż jednorazową rewolucję. Nie powinniśmy więc czuć się osamotnieni w naszych rozterkach historycznych.

Pewnej analogii można upatrywać w długo chrystianizowanej Danii. Według saskiego kronikarza Widukinda już przed oficjalnym chrztem króla Haralda Gormssona Sinozębego w 965 roku „Duńczycy byli od dawna chrześcijanami, ale mimo to służyli idolom według pogańskiego obyczaju”. Choć już wcześniej ochrzczeni i ewangelizowani, byli więc wciąż złymi chrześcijanami, którzy wymagali nie tyle nawrócenia, ile raczej ponownego zawrócenia na właściwą drogę. Toteż merseburski kronikarz Thietmar uważał, że misjonarz „Poppo dokonał odnowienia chrześcijaństwa, które znajdowało się w upadku… [gdyż Duńczycy] odstąpiwszy od wiary swoich przodków, bożkom służyli i demonom”. Wyrazistym symbolem powrotu do chrześcijańskiej ortodoksji i początku właściwej drogi stał się więc chrzest ich władcy w 965 roku.

Dawna szwedzka tradycja lokowała chrzest urodzonego około 987 roku króla Olofa Skötkonunga dopiero w 1008 roku w Husaby, chociaż jego polska matka była chrześcijanką. Kronikarze potwierdzają, że córka Mieszka I, Gunhilda/Świętosława2, wychowała go w wierze chrześcijańskiej, a on sam już w 995 roku wybił zaprojektowane według chrześcijańskich wzorców monety z wizerunkiem krzyża. Poza tym już dużo wcześniej przyjeżdżali do Szwecji frankijscy i angielscy misjonarze, ale ich próby nawrócenia tubylców spełzły na niczym wskutek oporu szwedzkich elit silnie zakorzenionych w tradycji pogańskiej. To wszystko uznano za okres wstydliwej niepewności, który nie oferował punktu jednoznacznie przełomowego, jakim mógł być konkretny, choćby tylko wymyślony rok ochrzczenia się króla, który podjął świadomą decyzję jako dorosły już mężczyzna.

Również na Węgrzech już przed objęciem w 997 roku władzy przez księcia Vajka, który później został świętym królem Stefanem, wśród Madziarów „przyjęło się chrześcijaństwo, lecz zmieszawszy się z pogaństwem, stało się religią skażoną, a to ospałe i trwożliwe chrześcijaństwo zaczęło być gorsze niż barbarzyństwo”. Tak to widział misyjny biskup Bruno z Kwerfurtu, który sam pojechał na Węgry, aby wesprzeć chrześcijańskiego króla w ewangelizacji jego poddanych uparcie trzymających się dawnych obyczajów. Wobec niepewności początku dużo atrakcyjniejszy, bo pewny, jest rok 1001, kiedy Stefan otrzymał koronę królewską, a Węgry arcybiskupstwo.

Podobnie na Rusi lokalna tradycja pomniejszyła znaczenie penetracji chrześcijaństwa przed oficjalną konwersją kijowskiego księcia Włodzimierza (Vladimira) Wielkiego dokonaną uroczyście w 988 roku. A przecież jego babka Olga-Helena już w 957 roku ochrzciła się w Konstantynopolu i rozpoczęła proces chrystianizacji kraju. Jednak dydaktyczny przekaz autora Powieści minionych lat ograniczył zasięg tej wcześniejszej konwersji religijnej tylko do elitarnego kręgu skandynawskich Waregów, którzy pływali do Bizancjum i tam zostali ochrzczeni. „Chrzest Rusi” skojarzono więc jednoznacznie z decyzją dorosłego już Włodzimierza, który został potem nagrodzony kanonizacją.

W historii Czech za punkt zwrotny uznaje się rządy księcia Wacława, kanonizowanego wkrótce po jego tragicznej śmierci w 929 albo 935 roku. Ale gorliwą chrześcijanką była już jego babka Ludmiła, która wychowała wnuka, próbując zniwelować wpływ pogańskiej matki, jego dziad zaś książę Bořivoi miał być ochrzczony przez samego świętego Metodego w 884 roku. A źródłowe początki wejścia Czechów w orbitę cywilizacji chrześcijańskiej można cofnąć przecież nawet do 845 roku, kiedy to czternastu książąt czeskich pojawiło się w Ratyzbonie/Regensburgu, prosząc wschodniofrankijskiego króla Ludwika II Niemieckiego o udzielenie im chrztu. Te wszystkie drobne kroki nie miały jednak rangi konkretnego przełomu, od którego można by zacząć dydaktyczną opowieść.

Te przykłady z sąsiednich krajów zdają się tworzyć wspólny horyzont średniowiecznych zabiegów propagandowych, które próbowały usunąć niepewność odnośnie do początków chrześcijaństwa w państwach, które w X wieku stopniowo dołączały do „cywilizowanej” Europy. Chodziło bowiem o wskazanie przełomowych dat włączenia każdego z nich do Kościoła powszechnego. Takie zabiegi pozwalały podzielić wczesne dzieje narodowe na dwa skontrastowane ze sobą okresy — „przed” i „po” oficjalnej konwersji utożsamionej z decyzją świadomie podjętą przez konkretnego, dorosłego już władcę — Haralda, Olofa, Włodzimierza, Bořivoia czy Mieszka. Zapisana około połowy XI wieku w polskich rocznikach sucha informacja, że „książę Polski przyjmuje chrzest”, ustanowiła właśnie taki moment jednoznacznego przełomu religijnego, który ulokowano w 966 roku.

Wobec braku informacji o wewnętrznych rozterkach Mieszka I, rozważając okoliczności tego wydarzenia, musimy uciec się do analizy kontekstu historycznego, w którym książę działał przed podjęciem najważniejszej decyzji swojego życia. Decyzji, która w dużym stopniu ograniczyła swobodę jego bieżących posunięć politycznych, a w dłuższej perspektywie zdeterminowała kierunek rozwoju jego państwa, włączając je w krąg cywilizacji zachodnioeuropejskiej, tj. tradycji wywodzącej się ze starożytnego cesarstwa i związanego z nią Kościoła łacińskiego z jego centrum ulokowanym w „apostolskim” Rzymie.

Taka wersja imienia wraca ostatnio do łask. [wróć]

Jej imię budzi liczne kontrowersje. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki