Cień duszy - Janusz Starzyk - ebook

Cień duszy ebook

Janusz Starzyk

4,1

Opis

Spokojne, dostatnie życie rasy Shoaru zostaje niespodziewanie zakłócone nadejściem niszczycielskiej siły, zwanej Czarnym Morzem, zostawiającej za sobą wyschniętą, martwą ziemię i ginące z braku pożywienia zwierzęta. Mieszkańcom królestwa Yovar grozi śmierć – jeśli nie z głodu, to z rąk otaczającego gród upiornego wojska, złożonego z ożywionych trupów.
Ani żołnierze Yovaru, ani nawet szamani wspomagani przez żywioły nie są w stanie w nieskończoność powstrzymywać wroga, który zdaje się mieć nieograniczone możliwości regeneracji. Młody wódz Etheryon, w którym pokładano największe nadzieje, ginie już w pierwszym starciu.
Ginie – lecz nie umiera. Jego dusza pozostaje zawieszona gdzieś między życiem a śmiercią, w osobliwym świecie pełnym zjaw i tajemniczych artefaktów. W tym właśnie miejscu Etheryon ma szansę znaleźć rozwiązanie zagadki: czym jest Czarne Morze, do czego dąży i jaka siła nim kieruje. Niebawem okazuje się, że na szczęście w tym koszmarnym miejscu nie jest sam, lecz może liczyć na wsparcie nieco zgryźliwego, ale zawsze służącego dobrą radą i pomocą upiora Vyrthuma.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 484

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (21 ocen)
8
8
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Janusz Starzyk
Cień duszy
© Copyright by Janusz Starzyk 2012Okładka: Alicja Lipowskahttp://alipowska.artworkfolio.com
ISBN 978-83-7564-378-7
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Dla wszystkich pozbawionych nadziei na spełnienie marzeńoraz osobie, która zrealizowała moje.

 I

„Zbierzcie się i oczekujcie chwili, gdy upadnie ich przywódca… Idźcie przed siebie i zniszczcie wszystko na swej drodze! Zabijcie każdego, kto skrzyżuje z wami broń! Wymażcie wszelki ślad ICH istnienia, nie bierzcie żadnych jeńców! JA zajmę się kluczem do przełamania oporu przed waszym przemarszem…”

* * *

Spokój. Pierwsza myśl, która przeszyła jego przepełniony obawami umysł. Pomimo że oczy twierdziły jedno, on miał przeczucie otaczającej go iluzji. Czuł, że wszystko, na co w tej chwili patrzy, jest krytycznie zagrożone. Stał na murze nad główną bramą prowadząca do miasta. Etheryon, dowódca klanu wojów ludu Shoaru, również znakomity przedstawiciel tej rasy oraz przykładny obywatel królestwa Yovar. Zarówno jego lwi pysk, jak i całe przygarbione, humanoidalne ciało pokryte było czarną, krótką sierścią. Bladła ona jedynie w okolicy policzków oraz pomiędzy nosem i ustami, z których wyrastały długie, sięgające początku mostka kły, przypominające dwie szable barwy kościanej. Kły te stanowiły dumę każdego Shoaru, a ich okazałość była oceniana nawet przez potencjalne partnerki. Z mroku nocy Etheryona wyróżniały jedynie kocie, srebrne oczy, niemal biały podbródek oraz jaskrawe, srebrne włosy, z których wyłaniały się długie, wygięte w tył uszy. Jego lwia grzywa przylegała całkiem blisko do powierzchni głowy, stercząc nieco na policzkach i z tyłu, gdzie włosy odstawały ukośnie w dół niczym ostre, długawe kolce. Na wysokości ramion włosy związane były w niedługi, lecz gruby warkocz, upięty w równych odległościach srebrnymi obręczami. Podobnie w miejscu łączenia się włosów z policzków i reszty grzywy znajdowały się nieliczne i drobne warkocze, tak samo przytrzymane obręczami. Posturą nie wyróżniał się zbyt wiele ponad przeciętnych Shoaru, pomimo solidnych ramion i całkiem okazałego wzrostu. Ubrany był w szal owinięty wokół przygarbionej szyi, opadający w niewielkim stopniu na ramiona, plecy oraz przykrytą metalowym napierśnikiem klatkę. Prawą rękę okrywał jedynie masywny naramiennik, z którego zwisał przeciągnięty szal, niczym krótka peleryna. Nadgarstki osłaniały srebrne, szerokie bransolety, wokół których nawinięte były łańcuchy. Z materiałowego pasa brały początek metalowe płyty sięgające do kolan, od których nogi miały budowę zwierzęcą. Poniżej owego stawu łydki zgięte były pod kątem prostym w tył, a dalej już zaczynały się masywne, zakończone czarnymi pazurami łapy. Pas zasłaniały opadające między nogi płachty: jedna z przodu, druga, niemal identyczna z tyłu, spod której wystawał ruchliwy, gruby ogon. W szponiastej dłoni trzymał niewielki wisior z nanizanych na cienki sznur zwierzęcych kłów. Drugą ręką podpierał się o okazałych rozmiarów oręż, którego ostrza znajdowały się po dwóch stronach długiej rękojeści, oba równej długości, wykrzywione łagodnym łukiem w przeciwnych kierunkach.

Wypadając wreszcie z głębokiej zadumy, spostrzegł, że powoli zaczyna świtać, co oznaczało koniec jego czuwania i początek ruchliwej pobudki miasta. Zbliżył się ku niemu strażnik o szarej sierści, ubrany w kompletną zbroję, zakrywającą większość ciała, a następnie skinął głową, nieprzerwanie mierząc wzrokiem srebrne spojrzenie obserwatora. Etheryon zawiesił trzymany wcześniej naszyjnik pod granatowym szalem, przełożył ciężki miecz w wyznaczone miejsce na plecach, po czym skierował się w stronę oświetlonych już porannym światłem schodów. Będąc już u ich stóp, zawitał jeszcze do zbrojowni, gdzie złożył obowiązkową na warcie zbroję oraz broń – wielki miecz zwany przez Shoaru qurionem.

Wychodząc z punktu militarnego, młody dowódca starał się przedrzeć jak najszybciej przez coraz to bardziej tłumne uliczki i place miasta, jednak wyglądało na to, że wcale nie pójdzie to tak sprawnie, jak początkowo zakładał. Przechodził przez rynek, gdzie prości obywatele zaopatrywali się w codzienne posiłki, wodę, surowce czy przeróżne materiały. Dalej trafił do dzielnicy Szlachetnej, gdzie domy stanowiły monumentalne, wydrążone wewnątrz drzewa, połączone z efektem pracy rąk Shoaru. Przeciętni mieszkańcy patrzyli często z zazdrością na owe wille, jednak społeczeństwo nie miało w zwyczaju zawiści na jakiejkolwiek podstawie.

Etheryon znajdował się już prawie przed własnym domem, jednak zatrzymał go nieco niższy, odziany w bogatsze szaty i złote zdobienia Shoaru.

– Uru’lijah! Etheryon, wódz klanu wojowniczego Yovar? – zasalutował okazały rozmówca.

– Uru’lijah, panie. Zgadza się. Jak mogę służyć?

– Głos Yovaru wzywa cię na zgromadzenie. Dzisiaj, panie, o zmierzchu.

– Rada? Czy kiedykolwiek dadzą mi się wyspać… – odwarknął sarkastycznie dowódca. – Zatem nie pozostaje mi nic innego, niż się stawić. Dziękuję za informację.

Odsalutował przybyszowi, po czym rozeszli się w swoje strony.

Podczas reszty niedługiej już drogi do domu, wojownik zastanawiał się, w jakim celu rada powołuje go na swoje zamknięte posiedzenie. Kiedy doszedł do swego kamiennego kurhanu ze spadzistym, drewnianym dachem, szybko zorientował się, że nie jest sam. Przystanął cicho zaraz za progiem i pociągnął dwukrotnie nosem.

– Raiva…

Chwilę po tym zza łuku dzielącego pomieszczenia ukazała się smukła postać. Była to Raiva, partnerka Etheryona oraz biegła w różnych dziedzinach magii szamanka, należąca do klanu przodków w Yovarze. Shoaris o brązowej sierści niewiele wyróżniała się od przeciętnych kobiet Shoaru. Na głowie z reguły nie miały one aż tak okazałych włosów jak partnerzy, najwyżej rzadkie i sięgające szyi. Raiva splatała swoje w połowie wysokości głowy, tworząc cienkie warkocze, ozdobione złotymi pierścieniami. Jej uszy były również przekłute złotymi kolczykami, znajdującymi się jeden obok drugiego. Biodra oraz tors zasłaniała jasnopopielata, delikatna tkanina, która zwiewnie poruszała się przy ruchu powietrza w pomieszczeniu. Etheryon natychmiast zmierzył postać wzrokiem, mruknął pod nosem, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym ruszył w kierunku Shoaris, nieustannie patrząc w jej wyraźnie zielone oczy. Obdarowała go skromnym uśmiechem, a kiedy się zbliżył, oparła łokcie na jego ramionach.

– Witaj, mój drogi. – Uśmiechnęła się teraz znacznie okazalej.

– Witaj. Co cię sprowadza w te skromne progi?

– Po rytuałach tu zawitałam… Powiedzmy, że… Powinęła mi się łapa. – Bawiła się przez chwilkę kępą dłuższych, białych włosów za jego policzkiem, z wyraźną ochotą na mały flirt.

– Siedziałaś tu całą noc?!

– A przeszkadza ci ten mały… włam?

– Wiesz, że nie. Tylko szkoda mi zmarnowanego czasu, byłem na warcie. – Sposępniał na twarzy, kończąc odpowiadać.

– Nie martw się. Jeszcze mnie zobaczysz.

– A ty dokąd? – Pozostając w szoku, śledził wzrokiem partnerkę, obchodzącą go za plecy i kierującą się do wyjścia.

– Mam nauki sfery spirytystycznej i mocy natury, poza tym staram się pojąć kilka rzeczy ponadto…

– Jak zawsze nadgorliwa. Te twoje duszki i nasionka… Może ja będę tymi „rzeczami ponadto”, hmm? – Podjął spóźniony flirt, byleby zatrzymać towarzyszkę, lecz na próżno.

– Jeszcze ci się kiedyś przydadzą duszki i nasionka, zobaczysz, mój drogi – dodała entuzjastycznie, widząc desperackie zagranie partnera. – Zapomniałabym, był tu jeszcze jakiś szlachetny wysłannik, poszukiwał cię.

– Wiem, spotkałem go. Wezwał mnie na radę. Niepokoi mnie to. – Potwierdził swoje słowa wyrazem twarzy, następnie podszedł do wybranki. – Opowiem ci wszystko, czego się dowiem, jak tylko się zobaczymy, obiecuję. – Pogładził ją delikatnie po uchu w geście pożegnania.

– Lunassei, najdroższy. – Wychodząc z kurhanu, obdarowała go serdecznym uśmiechem.

Niewiele później Etheryon odczuł zmęczenie wywołane nocnym czuwaniem, a chcąc stawić się przed zgromadzeniem Głosu, musiał zachować trzeźwy umysł i dobrą kondycję fizyczną, by godnie reprezentować klan wojowniczy. Postanowił wypocząć kilkoma godzinami snu. Ułożył się na poduszkach, okrywających kamienny owal łoża, po czym błyskawicznie usnął.

* * *

Straż osłaniająca tyły oraz front karawany zbiegła się do lewej strony wozu, ciągniętego przez dwóch sługów, którzy w tej chwili razem ze strażą chwycili za broń. Podróżni karawany zamarli ze strachu, a obrońcy przygotowani na nieunikniony atak, zaparli łapy mocno o ziemię; trzęsienie podłoża odczuwalne było coraz mocniej i szybciej. Worg, ogromna czarna bestia, przypominająca wilka skrzyżowanego z hieną, o upiornych pazurach i z niemal zawsze wygłodniałą paszczą, pędziła prosto w stronę niewielkiej gromady Shoaru. Prawie trzykrotnie większy stwór wpadł bezpośrednio na straż obstawiającą wóz z zapasami, miażdżąc jednego z żołnierzy masywną łapą i zostawiając w nim odcisk wielkości niemal całej jego klatki piersiowej; następnie chwytając drugiego w pysk, przegryzł natychmiastowo. Towarzyszący temu gasnący jęk oraz trzask kości ofiary obudził w obrońcach wolę walki na tyle, iż rzucili się dosłownie jednocześnie na agresora. Worg, słysząc szarżujących strażników, wypluł resztę ciała pożeranego Shoaru, po czym zrywając się gwałtownie, potrącił wielkim ciałem wóz na ukrywającą się za nim trójkę podróżnych. Będąca wśród nich Shoaris nie miała na tyle szczęścia, by przeżyć. Ciężar ładunku na wozie sprawił, że ten przygniótł ją z impetem, opierając się na jej ciele i jednocześnie uchraniając pozostałą dwójkę przed zmiażdżeniem. Humanoidalny lew średniego wieku, widząc tragiczny los towarzyszki życia, jedynie krzyknął bezgłośnie, po czym opadł w rozpaczy z wyciągniętą w jej stronę ręką. Zaledwie kilka sekund później ucichły odgłosy walki strażników z potworem. Worg wyczuł jednak obecność ocalałych, znajdujących się pod przewróconym wozem, a jego żądza krwi nie pozwalała mu spocząć, dopóki nie rozerwie każdej żywej istoty w zasięgu zmysłów. Posiwiały Shoaru błyskawicznie zauważył krótki miecz, należący poprzednio do jednego ze strażników karawany. Starał się go dostać, lecz był poza zasięgiem ręki, a przygniecione wozem nogi nie umożliwiały mu przyczołgania się bliżej. Spojrzał szybko w swoją prawą stronę, gdzie leżał niewielki, zaledwie kilkuletni Shoaru, totalnie sparaliżowany strachem, na co wskazywały nienaturalnie poszerzone źrenice srebrnych oczu. Ocenę sytuacji przerwał mu worg, usiłujący roztrzaskać dno wozu. Rozjuszony oporem desek, które stały mu na drodze do kolejnych ofiar, wycofał się kilka metrów w tył, by następnie uderzyć z rozpędu masywną głową. W czasie dalszych trzech szybkich prób odsunięcia wozu uwięziony pod pojazdem Shoaru usiłował ponownie sięgnąć broni. Nadal bezskutecznie, natomiast bestia osiągnęła swój cel, odsłaniając ocalałych. Drapieżne monstrum wlepiło w popielatą postać krwistoczerwone spojrzenie, które niemal natychmiast przeniosło się na czarnego malca.

– Nie! Jego mi nie zabierzesz!

W chwili kiedy worg nachylał się z rozwartą paszczą w stronę młodego Shoaru, zebrał z podłoża tak pożądany wcześniej miecz i z charakterystyczną dla rasy zręcznością odbił się w stronę celu agresora. Czarny pysk chwycił przerażającymi kłami brzuch niewłaściwej ofiary, powoli zatapiając się w ciele i miażdżąc kości. Ostatnimi siłami, w chwilę przed nieuchronną śmiercią, dorosły Shoaru jednym precyzyjnym trafieniem zatopił ostrze miecza pomiędzy oczami bestii. Monstrum zwaliło się z hukiem na ziemię, wzbijając obszerną chmurę kurzu oraz wypuszczając z pyska podróżnego. Jego zmasakrowane ciało opadło twarzą w stronę malca, a także swej nieżywej partnerki.

– Synu, odwagi… – wyszeptał resztką tchu, usiłując jeszcze podać drżącemu dłoń.

Młody ocalały poruszył się po raz pierwszy od chwili przygniecenia wozem. Oszołomiony przesunął jedynie dłoń po piasku, przez brakującą odległość, aż do dłoni ojca. W krótką chwilę po osiągnięciu celu stracił przytomność.

Zapanowała ciemność oraz głucha cisza. Czuł, że otwiera oczy. Oślepiony światłem miał problem, by wyraźnie rozpoznać jakiekolwiek kształty. Ogarnęło go dziwne uczucie, nad którym nie zdążył się nawet zastanowić, gdyż źródło światła zasłonił mu nieznany kształt. Widział jedynie jego czarny kontur, od ramienia po głowę, z której brało początek coś podobnego do rogów. Resztę światła stłumił złowrogi mrok, a sama postać zaczęła się przerażająco śmiać, grubym i nieprzypominającym niczego głosem. Śmiech stawał się coraz intensywniejszy oraz trudny w wytrzymaniu. Shoaru czuł, że leży, ale może się poruszyć. Wiedział, iż w dłoni trzyma sztylet. Mroczna postać wydawała się przybliżać. W momencie gdy uznał odległość upiornego konturu za zbyt bliską, rzucił.

* * *

Zerwał się z łoża, podnosząc gwałtownie tułów.

– Ra’dra! – przeklął donośnie na cały dom, jednocześnie wyrazem twarzy wykazując ogromne zdezorientowanie. – To wszystko… koszmar? Co za czeluść! – warknął rozzłoszczony.

– A ty, przyjacielu, jak się tam znalazłeś? – Spojrzał nad siebie w miejsce, gdzie w drewnianym suficie wbity był okazały, falisty sztylet. – Zaraz cię stamtąd zabiorę. Tylko skąd ty… I ta mroczna postać ze snu… – przerwał głębokim westchnieniem, usiłując wyjść ze zdumienia.

Wstał z owalnego łoża, prawą ręką szukając naszyjnika z kłów, ukrytego pod zwojami szala. Spochmurniał chwilowo, pocierając największą zawieszkę, będącą ostrym, postarzałym zębem.

– Ojcze, jestem odważny… – wyszeptał do siebie głosem, w którym można było wyczuć głęboki ból.

Spojrzał w okno, by określić, ile spał oraz ile czasu pozostało mu do zgromadzenia rady. Wczesne popołudnie dało mu szybko o sobie znać poprzez niezwykły gorąc. Miał przed sobą jeszcze kilka godzin, dzięki czemu mógł zająć się niedługim treningiem. Wyszedł na plac szkoleniowy, gdzie dookoła znajdowały się manekiny, wyposażone w przeróżne elementy pancerza, oręż bądź tarcze. Skupiając się zaledwie kilka chwil, uniósł z podłoża gruby drewniany kij, imitujący długi miecz dwuręczny. Podłużnym doskokiem znalazł się przy pierwszym wypchanym celu. Gwałtowna, energiczna seria ciosów była niewiarygodnie szybka. Gdyby nie to, że manekin powoli przestawał się kołysać, trudno by zauważyć, iż coś w ogóle się z nim działo. Jednak pozory stały się drastycznie mylące. W miejscach, gdzie deski stanowiące szkielet przeciwnika nie były okryte zbroją, powstały wyraźnie złamania. Etheryon delikatnie dotknął uszkodzonego manekina końcem pseudomiecza, a ten rozpadł się błyskawicznie na kilkanaście opancerzonych fragmentów. Druga kukła posiadała miecz oraz tarczę. Shoaru wyskoczył w jej stronę, kończąc szarżę wślizgiem pod zasłoniętym tarczą ramieniem, łapiąc je i wykręcając wraz z puklerzem w dół i za plecy. Prawa strona, w której znajdował się miecz, samoistnie wyprostowała się w górę. Dowódca z wielką precyzją wytrącił z pochwytu ostrze, po czym w samych palcach obrócił je ku manekinowi i pchnął w jego centrum. Wyrywając wcześniej poruszoną tarczę, wykonał zamach w stronę najbliższego celu, jednak mierząc ku niemu, skierował wzrok także na dwa znajdujące się dalej drewniane szkielety. Tarcza opuściła jego dłoń, docierając niemal natychmiast do miejsca będącego szyją manekina. Wypchana, workowata głowa wyłamała się znacznie w tył, natomiast tarcza nadal bardzo szybko wirując, dokonała tego samego na dwóch następnych kukłach. Etheryon spędził resztę wolnej części dnia na ćwiczeniach, eliminując kolejne stojaki treningowe różnymi technikami ofensywy. Kiedy jego trening dobiegł końca, rozpoczął przygotowania do spotkania z radą Yovaru. Jako dowódca klanu wojów, a więc i osoba reprezentująca wszystkich wojowników, musiał również godnie prezentować się na spotkaniu tak wysokiej wagi. W zgromadzeniu Głosu brali udział wszyscy szlachetni mieszkańcy, którzy wywodzili się z rodów założycieli miasta, oraz przedstawiciele danych specjalizacji, jak magia czy militaria, w zależności od tego, jakiej kwestii dotyczyło spotkanie. Etheryon nie znał żadnych szczegółów, więc nie mógł nawet zakładać, kogo dane mu będzie wysłuchać.

Przeszedł do swej niewielkiej zbrojowni w tylnej partii kurhanu. Pierwsze wrażenie było imponujące. Na ścianie, będącej również siecią drewnianych zawieszek i stojaków, znajdował się arsenał pełen przeróżnego sprzętu wojennego; każdy element wykonany zarówno bardzo precyzyjnie, jak też efektownie. W samym środku pomieszczenia stał manekin, na którym ułożona była srebrna zbroja odziedziczona po zmarłym ojcu. Etheryon będąc jeszcze malcem, uwielbiał ją podziwiać, a ojciec przyglądający się temu, stale powtarzał że pancerz ten jest wyjątkowy, jednak nigdy nie tłumaczył dlaczego. Jego kształty oraz niezwykle starannie wykute zdobienia sprawiały, że niemożliwym wydawało się pomylić ten pancerz z jakimkolwiek innym. Również rzadkością dla zbroi były ruchome elementy chroniące stopy, które w tym przypadku wykonane były jak rzeczywiste, nieco powiększone łapy. Centrum ściany także przykuwało uwagę. Na solidnych hakach zawieszona była ogromna, wysoka na niespełna dwa metry broń, budząca z pewnością przerażenie w każdym przeciwniku. Stylem charakteryzowała tego samego kowala, który przygotował zbroję. Widoczne było to w srebrnych zdobieniach rękojeści oraz na początku ostrza w jej pobliżu. Znajdowały się tam srebrne łuki okrążające uchwyt oraz nieostrzone fragmenty klingi. Zmieniały się one nieco dalej w wypukłe zdobienia, przypominające smugi pozostawiane przez ducha. Oręż był budowy nieco odrębnej niż typowy qurion. Ciemnofioletowa rękojeść dzieliła miecz na dwie lustrzane względem siebie części. Przednią, dłuższą, a także tylną, wyraźnie krótszą. Obie strony charakteryzowało faliste ostrze z wysoką, skośną krawędzią na końcu oraz glif, którego Etheryon nie potrafił odczytać. Na ścianie znajdowały się jeszcze sztylety, noże do rzucania, krótkie katany, łuki, długie naręczne ostrza bądź pazury, halabarda i potwornej masy topór dwuręczny.

Młody Shoaru zdjął szal, by następnie założyć na siebie kompletny pancerz. Zaczął od napierśnika składającego się z dwóch części. Pierwsza z nich osłaniała brzuch, natomiast druga klatkę piersiową. Podział ten umożliwiał wojownikowi swobodę ruchów oraz wyginanie ciała w dowolne strony. Elementy przednie spięte były z dwoma podobnymi, znajdującymi się na plecach za pomocą rzemieni i klamer. Zaraz po tym, jak dopasował dogodnie kirys, Etheryon pochylił się, by założyć ciężkie buty. Stanowiło to nie lada wyzwanie, gdyż fragment łapy Shoaru przylegający do podłoża był krótszy w porównaniu z częścią za jej zgięciem, która sięgała aż łączenia z łydką. Obie te części musiały leżeć w pancerzu idealnie, gdyż w przeciwnym razie poruszanie się byłoby niemożliwe. Dopasowanie ich zajęło dowódcy dłuższą chwilę, jednak powstając, był z siebie bardzo zadowolony, zwłaszcza że buty te nieco powiększały stopę, a kształtem imitowały nawet rzeczywiste pazury łap. Zaraz po butach zajął się płytami okrywającymi uda, które im bliżej kolan, tym bardziej odstawały od ciała, co z kolei było spowodowane ich segmentową budową. Następnie dowódca założył wysokie, spadziste naramienniki, ozdobione kształtem wklęsłego pasa biegnącego przez środek elementu od góry, do samego dołu. Zapiąwszy jeszcze metalowe rękawice, zasłaniające całe dłonie oraz przedramię, przeszedł do wiązania wokół szyi ciemnofioletowego szala, którego koniec spadał obok włosów na plecach. Identycznym materiałem obwiązał także łokcie i krótkie łydki, nieco ponad kolana. Ostatnim kawałem płótna otoczył biodra, dodatkowo tworząc, jak poprzednio, zasłony zwisające od pasa do wysokości łydek, zarówno z przodu, jak i z tyłu.

Srebrna zbroja prezentowała się na Etheryonie znacznie lepiej niż na manekinie i pomimo że sporo ważyła, dowódca czuł się w niej idealnie. Był silny i doskonale wytrenowany. Świadczyła o tym jego godność, którą wywalczył, mierząc się z wieloma znanymi i doświadczonymi przeciwnikami. Nie stanowiło dla niego problemu także uniesienie ogromnego miecza z centrum ściany zbrojowni. Bez większego wysiłku oparł go na szalu pomiędzy naramiennikiem i głową, tak aby dłuższa strona znajdowała się od strony pleców. Trzymając jedną dłonią za rękojeść broni przy jej krótszym ostrzu, Etheryon skierował się ku wyjściu ze zbrojowni. Przybierając poważny wyraz twarzy, wyszedł na zgromadzenie Głosu Yovaru. Szedł spokojnie w stronę twierdzy, a mieszkańcy, których spotykał na swojej drodze, życzliwie go pozdrawiali. Niejeden również zastygał z wrażenia na widok niezwykłej, srebrzystej zbroi, mieniącej się pod wpływem delikatnych promieni księżyca. Kiedy doszedł przed ogromną bramę pałacu przystanął na chwilę, by przyjrzeć się najbliższej okolicy. Stał przed półkolistymi schodami, które prowadziły do masywnych, wzmocnionych wrót, wspartych po obu stronach wysokimi wieżami. Szczupłe konstrukcje strażnic przylegały do muru o charakterystycznym dla budownictwa Shoaru kształcie. Było nim łukowe profilowanie podnóża ściany oraz jej lekkie nachylenie w stronę wnętrza w przypadku budowli. Mury od strony zewnętrznej posiadały krótkie, skośne zadaszenia, uniemożliwiające wspinanie się po zakotwiczonych linach w przypadku szturmu. Etheryon przeszedł dalej wzdłuż długich schodów pod samą bramę, która z tej odległości wydawała się sięgać nieba. Przejścia stróżowała elita Wysokiej Straży. Na widok dowódcy klanu wojowniczego Wysoka Straż zasalutowała z szacunkiem, po czym rozstąpiła się, umożliwiając wejście. Ogromne drzwi z donośnym hukiem rozwarły się w dwie strony, a przed oczami młodego Shoaru ukazał się niezwykle strzelisty i okazały bastion. Otoczony był niewiarygodnie cienkimi wieżami oraz podporami, łączącymi je z główną warownią. Dookoła rozpościerał się rozległy plac, z rzadka wzbogacony drzewem bądź fontanną. Drogę do samego pałacu wyłożono gładkim kamieniem lepszego gatunku, który wydawał metaliczny dźwięk przy każdym kroku opancerzonych łap Etheryona. Doszedłszy pod wysokie drzwi centralnej budowli, pilnowanej przez kolejną grupę elitarnych strażników, ponownie został powitany z zasłużonym respektem. Umożliwili oni przejście dowódcy, po czym zatrzasnęli za nim spore drzwi.

* * *

W środku stożkowatego namiotu z otworem u szczytu płonęło spokojne ognisko. Dookoła panowała cisza, gdyż o tej porze starsi szamani nie przekazywali już nauk. Jedynym funkcjonującym obszarem dzielnicy natury w Yovarze było wielkie Drzewo Przywrócenia, którego służba nocą zajmowała się wyłącznie ewentualnymi rannymi bądź ciężko chorymi, wymagającymi stałej opieki. Strefa ta znajdowała się jednak zbyt daleko, by ktokolwiek mógł ją tu nakryć, zwłaszcza że Pasterz klanu przodków w tej chwili znajdował się w pałacu na radzie Głosu. Raiva czuła, iż w tej chwili jej sekretnym rytuałom nic nie zagrozi. Uklękła przy ogniu, zamknęła oczy, następnie rozpoczęła ciche nawoływania w pradawnym języku przodków. Wzywała duchy wiedzy. Po chwili wpadła w głęboki trans. Jej ciało oblekła wirująca, jasnozielona poświata. Włosy unosiły się jakby pod wpływem powiewu, delikatnie falując. Pomiędzy zamkniętymi powiekami zaczęło błyszczeć podobne zielone światło. Po zaledwie kilku kolejnych słowach w trudnym języku jej oczy rozwarły się pod naporem coraz intensywniejszych promieni. Jednocześnie powietrze wewnątrz namiotu mocno zadrżało, wpadając w odczuwalny ruch wirowy. Im dłużej kontynuowała rytuał, tym powietrze krążyło szybciej i głośniej. Pomieszczenie wypełnił silny wiatr, który pomimo swej znacznej prędkości nie poruszał ani nie niszczył niczego. Głośny szum powietrza wzbogacił się o bardzo trudny w odróżnieniu szept. Duchy odpowiedziały na wezwanie szamanki tym samym językiem, którego użyła w zaklęciu. W jednej chwili ucichło wszystko prócz szeptów. Zielona aura wypełniła ogień paleniska. Płomień powiększył się prawie dwukrotnie, sięgając tym samym ruchomymi językami ścian namiotu. Płótno jednak nie spalało się pod jego wpływem. Wewnątrz ogniska pojawiła się wizja. Raiva nie potrafiła oderwać wzroku od zmieniających się intensywnie obrazów. Duchy początkowo pokazywały jej przeszłość i obrazy, które w większości znała. Niektórych nie rozpoznawała, jakby należały do wspomnień innej osoby. W krótką chwilę po tych wizje ukazały, zaledwie urywkami scen, trwające w chwili bieżącej zgromadzenie rady, a następnie ogromną czarną armię stojącą naprzeciw wojsk Shoaru. Dalej wizje były już zaledwie błyskami i zmieniały się zbyt gwałtownie, jednak Raiva zauważyła jeszcze wycofujących się z walki Shoaru, ewakuujący się do bastionu Yovar lud, walące się w płomieniach dzielnice miasta oraz leżącego martwo Etheryona. W tej chwili Shoaris chciała natychmiastowo przerwać zaklęcie, lecz płomień ogniska przytłoczył ją, zmieniając barwę na ciemnoczerwoną. Wizja ukazała jej fragment postaci, której nie była w stanie rozpoznać, gdyż okrywał ją cień. Jedyną charakterystyczną rzeczą, jaką dała radę zauważyć, była rogata głowa. Upiorny śmiech wypełnił namiot, zagłuszając nawet szepczące wewnątrz duchy. Raiva nie panowała już nad własnym rytuałem. Zgniatał ją coraz bardziej mroczny ucisk pochodzący z głębi ogniska.

– Nie! Ther’sinyue! – wrzasnęła w akcie desperacji, zakańczając ryzykownie rytuał, stanowiący dla niej już śmiertelne zagrożenie.

– Raiva! – Troskliwie brzmiący, lecz wystraszony kobiecy głos dobiegł spoza namiotu. Przez zasłonę wbiegła nieco młodsza szamanka. – Nic ci nie jest? Co tu się stało? – Shoaris obsypała prawie nieprzytomną Raivę pytaniami.

– Ja… skąd wiedziałaś… przecież nikogo nie było… – Pomimo braku sił, z wielkim trudem usiłowała przemówić.

– Usłyszałam wiatr, mówiły wraz z nim duchy. Były wzburzone, wiedziałam, że coś się dzieje – tłumaczyła niespokojnie młodsza, bez przerwy na oddech. – Możesz się podnieść? Potrzebujesz pomocy. Chodź, zaprowadzę cię do Drzewa Przywrócenia.

– Nie. To, co zrobiłam, jest zakazane. Jeśli się dowiedzą, dowie się i Pasterz. Proszę, nie możesz mnie uleczyć?

– Wybacz mi, Raivo. Nie znam jeszcze na tyle kręgu odnowy. – Zrezygnowana spuściła głowę ze smutkiem.

– Nie martw się. Nie jesteś niczemu winna. Proszę, nie mów nikomu o tym, co zaszło, ani o mnie, ani też o tym, co słyszałaś. Możesz mi pomóc wrócić do domu? Ale nie do mnie. Do Etheryona. Nie może mnie tak zobaczyć ojciec, a potrzebuję opieki.

– Z przyjemnością. – Starała się pocieszyć poszkodowaną własnym optymizmem.

– Dziękuję, Sheealio. Za wszystko.

Pod osłoną mroku młode Shoaris starały się przedostać niezauważone do domu Etheryona. Noc nie była jednak jeszcze zbyt późna, a to z kolei stwarzało ryzyko błąkających się jeszcze po ulicach mieszkańców. Dodatkowy problem stanowił blask księżyca, który rozświetlał otoczenie na tyle, że wszystko stawało się wystarczająco wyraźne. Oparta o ramię młodszej przyjaciółki Raiva utykała, dysząc coraz ciężej z każdym kolejnym krokiem. Przeprawienie się przez zaledwie trzy dzielnice zajęło im wyjątkowo dużo czasu. Po dotarciu na miejsce, Raiva ponownie dziękując, odprawiła Sheealię, na wypadek gdyby Etheryon był już w kurhanie. Kiedy znalazła się już wewnątrz, nie zastała partnera, co rozwiało obawy o jego wcześniejszym powrocie. Usiadła na łożu młodego wojownika z zamiarem oczekiwania na jego powrót, jednak zasnęła błyskawicznie z przemęczenia.

* * *

Przed Etheryonem ukazała się okrągła sala pozbawiona sufitu, przez którą wpadał delikatny, jasnoniebieski blask księżyca. Tej nocy gwiazdy stroiły każdy widoczny fragment nieba. Dowódca nigdy nie przywiązywał uwagi do tego widoku, jednak teraz piękno zjawiska mimowolnie rzuciło mu się w oczy. Obszernego pomieszczenia nie oświetlało zupełnie nic poza owym światłem. Etheryon skupił się na chwilę, aby przystosować oczy do mroku. Zauważył przed sobą wysokie schody, które prowadziły do centralnego holu. Ich długość uniemożliwiała dostrzeżenie czegokolwiek za szczytem ostatniego stopnia. Shoaru spokojnie przemierzał odległość, znajdując się coraz to wyżej z każdym dźwięcznym krokiem. Zbliżając się do celu, wyczuł obecność pozostałych zebranych. Niedługo później jego łowczy słuch był w stanie zidentyfikować ilość osób zgromadzenia, zaledwie rozróżniając częstotliwości oddechów. Kiedy już wyszedł na samą górę, znalazł się na okrągłym tarasie, bez jakichkolwiek poręczy, zabezpieczających przed upadkiem z wysokości. Księżycowe światło było tu wyjątkowo intensywne. Obejmowało idealny krąg piętra, aż do samych krawędzi. Etheryon widział wszystkich bardzo dokładnie. Znajdował się w gronie kilkunastu Shoaru i zaledwie czterech Shoaris. Wszystkie kocie, mniej lub bardziej drapieżne twarze zwróciły się w stronę przybyłego. Prezentował się najzacniej z wszystkich, gdyż księżycowy blask, wplątany w srebro jego włosów oraz zbroi tworzył niesamowity efekt. Zasalutował zebranym z przyzwyczajenia, jednak ci po prostu odpowiedzieli bądź ukłonili się łagodnie. Zaraz po tym, ze zgromadzenia wyłonił się stary Shoaru. Pomagał sobie długą, drewnianą laską z przezroczystym kryształem, lewitującym nad powykręcanym końcem podpory. Starzec zbliżył się do Etheryona z niezwykłym entuzjazmem na twarzy.

– Witaj, chłopcze. Rzeczywiście… masz potencjał. – Przywitał się, mierząc zaciekawionym wzrokiem osobę młodego dowódcy.

– Witaj. Twoja godność, panie? Wybacz… – Etheryon ukłonił głowę ze wstydem.

– Mów mi, jak ci wygodnie. Lub z prosta Pasterz – uspokoił z sympatią głosie.

– Zatem jesteś Pasterzem klanu przodków? Tak szanowna osoba i znany przywódca, a nie miałem okazji poznać? – poirytował się znacznie młodszy rozmówca.

– Ha… Ciężko mnie zastać, bracie. Nie miej wyrzutów.

– Dziękuję.

Wszyscy obecni skierowali twarze w stronę Etheryona, jakby w oczekiwaniu.

– Nie mnie czynić tu honory, młodzieńcze. Zwołaliśmy Głos w poważnej sprawie i właśnie ty jesteś tu kluczem. – Pasterz zmienił ton na poważniejszy, pochmurniejąc wyraźnie.

– Ja? Dlaczego? Z reguły nie wzywaliście mnie na zgromadzenia, więc czemu teraz…

– Grozi nam niebezpieczeństwo. Poważne niebezpieczeństwo. Yovar jest skutecznie broniony dzięki twojej zaradności, jednak tak napiętej sytuacji nie było od bardzo dawnych lat – wtrąciła się radna Shoaris.

– Tak, to jest fakt. Co gorsza… – Pasterz zamyślił się krótko. – Mamy do czynienia z czymś… nowym. I nie jest łatwo ocenić nasze przygotowanie. Jednego jestem pewny. Całe miasto musi być gotowe, musi współpracować. Pojedyncze angażowanie niczego nam nie da. Droharze! – wezwał kogoś, obracając się twarzą w stronę grupy. – Przedstaw dowódcy doniesienia o sytuacji.

– Dowiedzieliśmy się, że pewien doświadczony w kontaktach z naturą szaman usłyszał skowyt ziemi o jej masowej dewastacji. Coś zabijało życie na wielkim obszarze. Nie wiedzieliśmy co. Nie wierzyliśmy i zbagatelizowaliśmy fakty. Co gorsza, straciliśmy czas. Jednak ów starszy szaman na szczęście był od nas mądrzejszy. Porozumiał się z wiatrem, by potwierdzić swoje odkrycie. Wysłaliśmy więc w dalsze góry nasz najszybszy zwiad, w celu rozpoznania źródła problemu. Donieśli, że Czarne Morze płynie powoli w naszą stronę i zostawia za sobą wyschniętą, martwą ziemię. Jak już mówił Pasterz, nie mamy pojęcia, z czym przyjdzie nam się zmierzyć – tłumaczył powoli i zrozumiale radny z Wysokiej Straży, wywołując wśród zebranych liczne szepty.

– Jeśli to magia… – Mędrzec starał się uciszyć szum. – To ja, mój klan oraz wszyscy władający magią postaramy się stworzyć barierę, zapewniającą nam przetrwanie. Mam też nadzieję, że zdołam przekonać Żywioły, aby nam pomogły – dodał z lekkim wahaniem w głosie.

– Szanowni radni. Jestem prawdopodobnie zbyt mało doświadczony, by przyjąć tak wielką odpowiedzialność. Jeśli to prawdziwa, ogromna armia… Nie jestem przygotowany na coś takiego. Może starsi weterani, służący jeszcze w klanie wojów, mogliby…

– Wszyscy jesteśmy zbyt mało doświadczeni w obliczu takiego zagrożenia – przerwał Etheryonowi Pasterz. – Znam twoją historię, młodzieńcze. Wiem, przez co przeszedłeś, wiem, jak się wychowałeś, wiem, że masz ogromną moc ducha. Mam pewność, bo znałem twojego ojca, był szlachetnym Shoaru. Ale nie teraz czas na to, opowiem ci o nim kiedyś… – Zbliżył postarzałe, siwe oblicze do młodszego rozmówcy, by spojrzeć mu w srebrne oczy. – Chcę ciebie i nikogo innego do tego zadania – wyszeptał dowódcy prosto w twarz, jakby chcąc ukryć przed resztą zgromadzenia.

– Będę zaszczycony. Zrobię co w mojej mocy i nie spocznę, aż zapewnię bezpieczeństwo Yovaru, lub zginę. – Zasalutował starszemu, podbudowany jego wiarą. – Mam jeszcze pytanie. Jak szybko można się spodziewać konfrontacji z zagrożeniem? Ile mamy na przygotowania?

– Dni, góra dwa tygodnie nim Czarne Morze tu dotrze – odparł z przekonaniem Drohar.

– Miasto będzie do twojej dyspozycji, Etheryonie, każdy plan przedstawiaj radzie tu w pałacu, każdy, choćby szalony pomysł może być warty. Gdybyś potrzebował rady lub po prostu wsparcia, powiedz, a twoja partnerka cię do mnie doprowadzi. Wysoka Straż, mam nadzieję, przekaże ci wszystkie koniecznie lub cenne informacje na temat zagrożenia, uzyskane poprzez zwiady. Również ja nawiedzę cię, kiedy już dojdę do porozumienia z Żywiołami. Będziesz wiedział o wszelkich postępach i możliwościach adaptacji uczniów mojego klanu do twego zadania. Nie jesteś sam, Etheryonie – przemówił wyniośle przygarbiony mędrzec. – A teraz, jeśli nikt nie ma więcej pytań, chciałbym zakończyć zgromadzenie Głosu. Nie mamy czasu do stracenia. – Kończąc pożegnalnym gestem ręki, skierował się ku stromym schodom.

– Uru’lijah! – zawołał pokrzepiająco uzbrojony dowódca.

– Uru’lijah! – zawtórowało mu zgromadzenie, szykując się do opuszczenia okrągłej komnaty.

Etheryon schodził powoli, w głębokim zamyśleniu. Zastanawiał się, co może zdziałać. Martwił się pomimo obiecanego wsparcia Głosu, czy podoła tej roli i co nastąpi, jeśli zawiedzie. Był na tyle nieobecny, że nawet nie spostrzegł, kiedy znalazł się u podnóża schodów i niemal wpadł na wysokie drzwi wielkiej sali. Zaskoczyło go własne niedopatrzenie. Wyszedł na zewnątrz i zauważył zmianę warty, co oznaczało zbliżający się świt. Nie mógł uwierzyć, iż spotkanie zajęło mu tyle czasu. Kiedy przeszedł przez główne wrota pałacu, skierował się bezpośrednio do domu, by wypocząć przed podjęciem jakichkolwiek działań. Drzwi do kurhanu były niedomknięte. Shoaru zastanawiał się, czy to jego własne uchybienie, czy też ponownie odwiedziła go Raiva. Brzask napełniał pomieszczenia delikatnym światłem. W sypialni zauważył dobrze mu znaną kobiecą postać, śpiącą w jego własnym łożu. Tym razem jednak wyglądała nieco inaczej. Zbliżył się ukradkiem, nie chcąc wybudzić, a jedynie przyjrzeć się jej dokładnie. Wyglądała jakby była w sporym szoku lub po starciu z czymś groźnym. Jej sierść mierzwiła się we wszystkie strony, włosy reprezentowały totalny nieład, a samo ciało leżało jakby rzucone bezwładnie na posłanie. Partner śpiącej Shoaris zdecydował się czekać, aż wybudzi się sama. Przysiadł w wolnym miejscu na łożu i oczekiwał. Gdy tylko otworzyła oczy, nachylił się nad nią opiekuńczo, biorąc jej drobną dłoń we własną.

– Wreszcie jesteś! – Starała się objąć go z radości, jednak natychmiastowo wycofała się z powodu gwałtownego, przeszywającego bólu.

– Jestem. Co się stało, najdroższa? Jak się czujesz? Jak doszło do tego, że tak wyglądasz? – wypytywał niespokojnie Etheryon.

– Odprawiałam rytuał. Chciałam porozumieć się z duchami, by dowiedzieć się czegoś nowego o sprawie tego szamana, który…

– Wiem. Widzę, że i ty. Zastanawia mnie tylko, ile różni się nasza wiedza. Ale mniejsza o to. Co ci się stało? – przerwał jej, ponawiając pytanie.

– Duchy… Ukazały mi wizję. Widziałam wasze zgromadzenie Głosu i to wszystko później. Walkę, klęskę, twoją śmierć… Co się dzieje?! Jeszcze to na końcu. Przez to tak wyglądam – kontynuowała, robiąc częste przerwy na oddech.

– Co? Walkę? Z kim? I co z tym końcem…

– Nie widziałam dokładnie. A rytuał mnie zaatakował. To nie były duchy. One zamilkły pod jego wpływem. To ta postać. Śmiał się… – starała się wytłumaczyć, lecz wyczerpanie pogarszało jasność jej wypowiedzi.

– Co to za postać? Co tam zaszło konkretnie? Wiesz, że nie znam się na tej waszej magii.

– Nie wiem. Widziałam tylko zarysy, był niczym cień. Charakterystyczne były tylko rogi.

– ROGI? – Zaniepokojony Shoaru nacisnął na szczegół.

– Tak. Wykręcone w górę. Tego jestem pewna. Zaraz po tym przygniotła mnie niesamowita siła. Mroczna. Przejął rytuał. Przerwałam i znalazła mnie Sheealia. To, co zrobiłam, jest zabronione dla tak młodych szamanów jak ja, ale musiałam…

– Ktoś tu bierze zbyt dużo „rzeczy ponadto” na siebie, co? – burknął sarkastycznie, po czym objął partnerkę troskliwie, uśmiechając się serdecznie. – Wygląda na to, że nawet nie muszę ściągać zbroi przez dłuższy czas. Mam sporo do zrobienia. Ale najpierw pójdę szybko po kogoś z Drzewa Przywrócenia, by cię uleczył. Niedługo będziesz potrzebna w pełni sił. Przy okazji muszę coś załatwić, jako że dostarczyłaś mi nowe, być może przydatne fakty. Nie ruszaj się stąd. Odpocznij, niedługo zjawi się pomoc.

– Dziękuję, ukochany. Czekam na ciebie. Wróć szybko.

Etheryon kiwnął głową twierdząco i złożył ogromną broń w przeznaczonym miejscu na plecach, wybiegając żwawo z kurhanu. Zaraz za progiem przeniósł ciężar na cztery łapy, znacznie przyspieszając. Shoaru zazwyczaj biegali na dwóch łapach, jednak chcąc przemieścić się jak najszybciej, używali obu par kończyn, co umożliwiało im pokonywanie większej odległości w znacznie krótszym czasie. Dowódca szarżując przed siebie podłużnymi susami, znalazł się w zaledwie kilka minut pod ogromnym Drzewem Przywrócenia. Poprosił jedną z uzdrowicielek o natychmiastową opiekę nad swą poszkodowaną, a następnie ruszył dzikim sprintem w stronę pałacu Yovar.

 II

Strażnicy zauważyli bardzo szybko zbliżającego się Etheryona. Nie wahali się ani chwili, by otworzyć znanemu przywódcy klanu. Ogromne wrota przesuwając się, trzęsły ziemią wokoło z ogromną częstotliwością, niemal wytrącając biegnącego Shoaru z równowagi. Zwolnił z biegu jedną dłoń na kilka chwil i przebiegając obok elitarnej straży, zasalutował im z szacunkiem. Powstał, dopiero kiedy dotarł do centralnego budynku, aby wejść w normalnej pozycji w towarzystwo rady Yovaru. Nie zmieniając już obranej postawy, wbiegł przez wysokie schody na odległe piętro. Za dnia przepaść między piętrem wejściowym, a tarasem wydawała mu się ogromna na tyle, iż wolał nie spoglądać w dół. Członkowie rady siedzieli przy niewielkim stole, którego nie było wcześniej w trakcie zebrania Głosu. Przywitali gestem przybysza, unikając tym samym niepotrzebnych zwrotów i grzeczności. Na widok Etheryona radny Drohar natychmiast uniósł się z kamiennego siedzenia, by stanąć twarzą w twarz ze srebrnookim Shoaru.

– Witaj, Droharze. Mam coś na kształt… informacji. Myślę, że radzie może się ona przydać.

– Zatem słuchamy cię, przyjacielu.

– Moja partnerka przeprowadziła szamanistyczny rytuał. – Złapał pierwszy od dłuższej chwili, spokojny oddech. – W wizji ukazanej przez duchy widziała starcie naszej armii. Z… nie wiadomo czym. Jednak nie jest to na pewno żywioł. Czarne Morze to niestety coś gorszego. I w tym, co mówiła, zauważyłem jeszcze jedną, możliwie użyteczną informację. Wyda to się wam pewnie dziwne, ale niedawno miałem sen… – Spojrzał na twarze radnych, jakby spodziewając się potępienia, które wbrew oczekiwaniom nie nadeszło.

– Kontynuuj, Etheryonie – Z osłupienia wybiła go siedząca przy stole Shoaris.

– Ów sen zakończył się czymś jak… ingerencją kogoś z zewnątrz. Pojawiła mi się przed oczami mroczna postać, nie byłem w stanie rozpoznać niczego poza wystającymi z cienia rogami. Intruz śmiał się złowieszczo i miałem wrażenie, że sen zaczyna łączyć się z rzeczywistością. Rzuciłem sztylet we śnie. I co, dziwne po przebudzeniu sztylet znalazłem w moim suficie.

– Przyszedłeś nas niepokoić swoimi koszmarami, dowódco? Czy pomóc zapobiec tragedii? – przerwała mu z szyderstwem w głosie młodsza od poprzedniej radna Shoaris.

– Pozwólcie mu kontynuować. Nie wspominałby o tym, gdyby nie było ważne – Drohar uciszył arogancką członkinię obrad. – Jest młody, ale rozsądny. Mów, proszę, dalej.

– Dziękuję, Droharze. Otóż owa postać pojawiła się także w rytuale Raivy. To znaczy mojej partnerki – poprawił się szybko. – Ten sam cień, upiorny śmiech oraz aura przenikająca całe ciało.

– Skąd masz pewność, że ten sam? – wtrąciła się ponownie młoda radna.

– Leino. Proszę cię – upomniał ją Drohar. – Mów, Etheryonie.

– Rogi. Partnerka została zaatakowana w rytuale przez postać z rogami. Również panującą nad ciemnymi mocami, które i ja wyczułem we śnie. Tyle, że ona została nimi rzeczywiście zraniona. TO coś prawie ją zabiło w tak niewiarygodny sposób.

– To mi wystarczy, dowódco. Myślę, iż całej radzie również. – Drohar odwrócił twarz w stronę towarzyszy. – Daje to nam cenną wiedzę. Mamy poważnego wroga. Wiemy, że włada magią. Jeśli też on jest odpowiedzialny za Czarne Morze, to nie wróży nic dobrego.

– Dziękujemy za cenne informacje, Etheryonie. Udowodniłeś swoją rozwagę i zaangażowanie. Zastanawia mnie jeszcze… – Starszy radny potarł pożółkłe kły. – Dlaczego postać ujawniła się w twoim śnie i czemu również nie zaatakowała jeszcze nikogo przez rytuał, poza twoją wybranką? Nie rozumiem.

– Hm… Jaki może mieć z tym związek Etheryon, przyznam, nie mam pojęcia. Ale Raiva, sądzę, że stworzyła zagrożenie owemu magowi, starając się dowiedzieć czegoś, co mogłoby dać nam przewagę. Myślę, iż usiłował ją zgładzić za tę jawną próbę – przedstawiał swoje domysły Przełożony Wysokiej Straży.

– Możesz mieć rację, Droharze – przytaknęła starsza Shoaris. Również pozostali radni siedzący przy stole kiwnęli głowami.

– Wojowniku, postaraj się odnaleźć Pasterza klanu przodków. On powinien wiedzieć więcej o tych zjawiskach. Jego wiedza w tym przypadku jest nam szczególnie potrzebna. Jeśli za jego sprawą dojdziesz do kolejnych znaczących faktów, donieś je nam najszybciej, jak to możliwe. – Drohar pośpieszył Etheryona stanowczym tonem.

– Będę tu, jak tylko dowiem się czegoś więcej. – Czarny Shoaru ukłonił się, kierując następnie ku schodom. – Dziękuję za wysłuchanie.

– Ma to coś… Pasterz miał rację – wyszeptał pod nosem Drohar, kiedy wychodzący dowódca dotarł już pod drzwi sali.

Etheryon wyszedł za pałacowe mury, po czym ruszył gwałtownie w kolejny czworonożny bieg. Ruch w mieście utrudniał mu pospieszne dążenie do celu, jednak zwinność Shoaru nawet w pancerzu prezentowała niezwykle wysoki poziom. Gdy tylko znalazł się pod własnym domem, powrócił do pionowej postawy. Wewnątrz zauważył młodą Shoaris, ubraną w szaty reprezentujące służbę Drzewa Przywrócenia i czuwającą nad śpiącą Raivą.

– Odpoczywa. Użyłam zarówno ziół, jak i magii, by jej pomóc. Jest bardzo silna. Kiedy się obudzi, powinna czuć się stosunkowo dobrze. Będzie mogła kontynuować codzienność, ale zadbaj, by się oszczędzała – sprecyzowała sytuację uzdrowicielka.

– Dobrze, dziękuję za pomoc. – Ukłonił się pożegnalnie, odprowadzając opiekunkę na zewnątrz kurhanu.

Etheryon czekał na przebudzenie Raivy jeszcze godzinę. Gdy to nastąpiło, przywitał się z nią czule. Po niedługiej chwili Shoaris wstała z łoża.

– Czuję się o wiele lepiej, wrócę do domu pokazać się ojcu. Pewnie się niepokoi.

– Dobrze, dasz sobie radę sama?

– Jak najbardziej.

– Musisz mi pomóc, kochana.

– Z czym?

– Muszę odnaleźć Pasterza. Wiesz może, gdzie przebywa?

– Pasterz. Hmm. Jeśli sam się nie ukazuje, to z reguły problemowe jest natknięcie się na niego. Ale możesz spróbować, najpierw w dzielnicy naszego klanu. Jego namiot jest na skale. Łatwo zauważysz. Jeżeli tam go nie będzie, musisz sprawdzić całą dzielnicę, czy w danej chwili nie naucza. W przeciwnym razie możesz jedynie wypytywać, czy ktoś wie, gdzie się udał.

– Dobrze. A jest jeszcze coś. Wspominał, że musi porozmawiać z Żywiołami. Nie wiem, o co z tym dokładnie chodzi, ale może to skróci poszukiwania?

– Będzie rozmawiał z duchami żywiołów?! Niesamowite. Tak. To pomoże. W takim układzie może przebywać jedynie w swoim namiocie.

– Wspaniale! Nie będę musiał gonić po całym Yovarze. – Na twarzy Etheryona pojawił się entuzjazm.

– Zaraz. Jest jeszcze jedna możliwość. Niestety.

– Jaka? – Skrzywił się wyraźnie na myśl o dodatkowej opcji.

– Tak poważne spotkanie z duchami Pasterz może odprawić również w szczególnym miejscu. Za dzielnicą klanu przodków znajduje się ukryta ścieżka. Prowadzi do niewielkiego gaju, za którym mury miasta urywają się, łącząc z barierą gór. Idź za strumieniem, gdy tylko wyjdziesz z lasu. Doprowadzi cię do wodospadu. Za taflą opadającej wody odnajdziesz grotę. To dla przodków święta ziemia, więc bądź ostrożny. Sądzę, iż Pasterz będzie właśnie tam.

– Świetnie. Nie mogłem lepiej trafić niż na jaskinię wypchaną duchami – parsknął sarkastycznie dowódca.

– Szacunku, Etheryonie…

– Wybacz, moja droga. Wiesz, że nigdy nie pojmowałem tych waszych połączeń z przodkami czy rozmów z duchami. Ani też magii.

– Rozumiem. Nic się nie dzieje, jednak nie gardź tym tak, tylko z tego powodu. Szanuj, a i otoczenie będzie cię szanowało.

Skinął głową, przytakując z uśmiechem. Objął krótko partnerkę, po czym wyszedł. Raiva odprowadziła go wzrokiem, następnie udała się również na zewnątrz. Zdążyła zobaczyć jak Etheryon poprawia wielki qurion na plecach, a później składa się do czworonożnej szarży. Zaledwie kilka sekund po tym zniknął jej z oczu.

* * *

Szum wody z oddali zakłócał niemal idealną ciszę. Zupełną ciemność rozświetlały nienaturalne refleksy na mokrych, nierównych ścianach. Postać przesunęła ręką w powietrzu, wzdłuż drewnianej laski. Przezroczysty kryształ na jej szczycie zapłonął żywym ogniem. Skalne otoczenie z trzech stron wskazywało na ślepy zaułek, jednak przygarbiony starzec wiedział, że jest, gdzie być powinien. Na kamiennym otoczeniu można było zauważyć wyryte glify, pochodzące z wyjątkowo starego języka. Posiwiały Shoaru znał je bardzo dobrze. Zbliżył się ku nim, powoli badając dotykiem każdy ze znaków. Pasterz uderzył laską o podłoże. Glify otaczające go z trzech stron zajęły się jaskrawym, niebieskim blaskiem. Postać wyczuła emanującą z nich energię. Objął swą drewnianą podporę oburącz, pochylając głowę oraz przymykając powieki. Skupił się na tyle, iż nie docierały do jego świadomości żadne odgłosy z zewnątrz. Szum wody zamilkł. Mędrzec począł szeptać słowa zaczerpnięte z języka przodków – tego samego, z którego pochodziły glify. Nagle jego szept zwielokrotnił się, jakby stał przy nim ktoś jeszcze i wypowiadał te same zwroty. Częstotliwość dźwięków narastała. Wydawało się, że duplikatów szeptu jest coraz więcej i więcej. Niedługo po tym uległy wymieszaniu do tego stopnia, iż powstał jeden szum, z którego nie dało się zrozumieć ani słowa. Oczy starego Shoaru zaświeciły się tym samym światłem, co glify pokrywające ściany.

– Duchy Przodków, duchy Żywiołów, wybudźcie się ze starożytnego snu! Jesteście potrzebni. Wzywam was do obrony! Istnień, ziemi oraz równowagi. Ktoś ośmielił się zagrozić… – wykrzykiwał we wnętrzu rozświetlonej magicznie jaskini.

Grota zadrżała. Płomień wokół laski starca przygasł pod wpływem silnego wiatru. Donośny hałas zbliżał się od wejścia pieczary. Pasterz odwrócił się wyjątkowo spokojnie, pomimo przerażającego widoku. Fala ogromnej ilości wody pędziła w jego stronę, rozbijając się o kamienne ściany. Docierając do stojącego pewnie Shoaru, fala gwałtownie zwolniła swój bieg. Pojedyncza kropla tknęła czoła szamana, po czym wycofała się powrotnie w powietrze, przywracając idealnie suchy stan twarzy starca. Tafla wody stanęła nieruchomo, poruszało się jedynie jej wnętrze. W jednej chwili gwałtownie zmieniła kształt w obszerny strumień przypominający węża, zawisając w powietrzu, następnie powoli okrążając bacznego obserwatora. Żywioł ponownie zerwał się z miejsca, uderzając początkiem strumienia o podłoże i błyskawicznie tworząc nowy zarys. Przed Pasterzem stała falująca, wysoka forma, złożona jedynie z wody. U jej górnego końca pojawiły się wklęsłości, z których dwie wypełniły się pęcherzami powietrza, a trzecia zagłębiła jeszcze wyraźniej. Teraz mag zauważył powstałą twarz. Kiedy postacie przyglądały się sobie, płomień wokół kryształu osadzonego w lasce bujnie eksplodował. Zjawisko to nie zraniło właściciela przedmiotu. Płomień przekształcił się w język ognia, następnie podzielił na mniejsze, które uderzyły w podłoże, podobnie do strumienia wody. Ogniste elementy zawirowały, tworząc kreaturę posiadającą kończyny górne oraz wyraźną głowę. Oczy postaci stanowiły przestrzenie w formie, z których uchodził ku sufitowi czarny, gęsty dym. Żywiołak otworzył wydłużoną, równie zadymioną paszczę, wylewając z siebie lawę. W tej samej chwili grota ponownie zadrżała. Sufit skalnego pomieszczenia pulsował coraz intensywniej. Zaledwie kilka sekund później sklepienie przed Pasterzem zawaliło się. Kupa skał i kamieni zaczęła błyskać energią. Przypominało to miniaturowe błyskawice. Głazy uniosły się na wysokość Shoaru, po czym nadal lewitując, obracały się względem siebie. Pięć większych skał zatrzymało się, wypełniając przestrzenie między sobą mniejszymi kamieniami oraz świetlistą energią. Utworzyły one całokształt szerokiego i masywnego ciała. Z sufitu odczepiła się kolejne grupa mniejszych kamieni. Zleciały one nad skonstruowany magicznie tułów, formując powoli skalną głowę, z wielką dziurą będącą ustami, a także dwoma mniejszymi, stanowiącymi oczodoły. Jaskrawa energia wypełniła owe otwory. Przed Pasterzem stał już trzeci kompletny żywiołak.

– A duch Wiatru? Czemu się nie objawisz? Zaskocz mnie, zastrasz, jeśli chcesz, podobnie jak uczyniła reszta – wołał dookoła siebie Shoaru.

– Czeeemu chcesszzz nadawać kształt bezkształtnemu… Czemuu chcessz ograniczać nieuchwytnego. Jesstem tu i o tym wiesssz. Wysstarczy, że ty ssłyszyszz mnie, a ja ciebie – ciągnął mozolnie czwarty duch żywiołu, szumiąc i sycząc.

– Zatem niech będzie, jak wolisz, wielki duchu.

– STAJEMY NA WEZWANIE. – Wszystkie duchy zawyły jednocześnie grubym głosem, trzęsąc wnętrzem groty.

– Dziękuję, że odpowiadacie.

– Kim jesteś, żeby nas budzić? – zwróciła się woda, opluwając starca niewielkim bryzgiem.

– Jestem Pasterzem klanu przodków. Opiekuję się duchami tej ziemi oraz naszego ludu.

– Więc jesteś godny. Czego zatem chcesz? – skierował pytanie do Pasterza żywioł Ziemi, głosem wzbogaconym o dźwięki trzeszczenia skał.

– Chcę prosić o pomoc dla naszego ludu. Jesteśmy w potrzebie. Również tutejsza natura. Nadchodzi mroczne zło, zabijające wszystko i wszystkich na swej drodze. Chcemy to powstrzymać, ale potrzebujemy waszej pomocy. Wspomóżcie naszą walkę, zadziałajcie niszcząco przeciwko temu, co nadejdzie, i wspierajcie nasz lud. Mój klan posługuje się mocami natury. Proszę was, o potężne duchy, przekażcie władającym tą magią swą wiedzę, swą siłę. Pozwólcie sobą manipulować, lub sami manipulujcie wrogiem.

– Prosisszz o bardzo wiele, śmiertelniku. Czy zdajeszzz sobie z tego ssprawę? – syknał Wiatr, wywołując niewielką chmurę mgły. Zatrzymując się bezpośrednio przed twarzą Pasterza, sprawiała wrażenie, jakby go obserwowała. Następnie rozpłynęła się gwałtownie.

– Rozumiem, o co proszę. Niezależnie od waszej decyzji, zrobię, co będzie konieczne, by ocalić naród.

– Shoaru nigdy nie wykorzystywali mnie nieodpowiednio. A ja nie lubię być źle wykorzystywany. Nie chcę być dla was zniszczeniem. Hmm… – Zadymiona paszcza żywiołaka Ognia przymknęła się w zamyśleniu, po czym buchnęła gęstym dymem w stronę Pasterza. – Pomogę wam. Pozwolę trzymać nad sobą kontrolę. Używajcie mnie mądrze. Być może… przedstawię się dewastatorom osobiście – dokończył z zapałem żywioł.

– Skała twardą być musi zawsze. Wasz lud, mam nadzieję, też jest. Ziemia nie skruszeje! Wasze mury również. Pomogę w obronie. Zrobię, ile w mojej mocy. – Mówiąc, ziemia zagruchotała kamienną głową.

– Niewiele mogę we własnym zakresie. Ale pozwolę sobą kierować waszym szamanom. Liczę, że rozumieją moją potęgę. Będę waszym ukojeniem i przekleństwem wrogom. – Żywiołak wody rozlał się po podłożu, wracając w krótką chwilę z kałuży do poprzedniej, właściwej formy.

– Przyłączę sssię do braci. Sssłyszzałem wiele o zwinności Ssshoaru. Lubię was oglądać w ruchu. Zatem walki przegapić nie mogę. Wspomogę to, co u wasss tak cenię. Również pozwolę się kontrolować w słusszzznej sssprawie, a i wróg mnie popamięta. – Wiatr przeciągnął niemalże entuzjastyczny syk.

– Doceniam wasze zaangażowanie, o potężne Duchy. Dziękuję za każdą pomoc w imieniu mojego ludu. Nie zmarnujemy darów, które ofiarujecie. – Pasterz ukłonił się.

– Przybędziemy w odpowiedniej chwili. Słowa dotrzymamy – rzekły wspólnie cztery głosy.

– Niech się tak stanie. Pozwólcie, że odejdę teraz, przestając naruszać wasze święte miejsce.

– A więc idź! Oczekuj nas, śmiertelniku. – Mówiąc, złączone głosy ucichały, jakby oddalały się z miejsca rozmowy.

Kiedy głosy zamilkły całkowicie, woda rozlała się gwałtownie ze swej formy. Tworząc rozległą kałużę, zgasiła ognistą postać, pozostawiając po niej jedynie chmurę dymu. W tym samym czasie skały żywiołu Ziemi runęły z hukiem na nierówne podłoże, trzęsąc całym wnętrzem groty. Również ucichł ruch powietrza, wypełniający wcześniej cały ślepy zaułek. Zapłonął ponownie kryształ na końcu laski Pasterza, zniknął blask z jego oczu, błyski energii, a także światło glifów. Słychać było znów szum wody w oddali. Stary Shoaru odwrócił się od ściany kończącej jaskinię i skierował ku wyjściu, ukrytemu za wodospadem. Widząc jasne promienie na końcu skalistego korytarza, gestem dłoni ugasił magiczny ogień, płonący na zwieńczeniu drewnianej podpory. Zamyślił się przez krótką chwilę, po czym powolnym krokiem ruszył w stronę białej poświaty.

* * *

Etheryon wbiegł na trawiastą równinę, urozmaiconą z rzadka drzewami bądź wyższymi kępami krzewów. W niektórych miejscach pomiędzy szamańskimi namiotami wznosiły się drewniane statuy, przed którymi uczniowie poznawali różne dziedziny nauk lub starali się praktykować poznaną magię. Im dalej dowódca zapuszczał się w głąb dzielnicy, tym bardziej równina przekształcała się we wzniesienie, w którego centrum rzucała się oczom wysoka iglica, z większym namiotem na swoim szczycie. Etheryon łatwo domyślił się, że prawdopodobnie jest to siedziba Pasterza klanu. Pobiegł szybko w stronę celu, jednak po krótkiej chwili zwolnił, aż wreszcie przystanął całkowicie. Rozejrzał się dookoła i poczuł się dziwnie. Panowała tu niezwykła cisza, jeśliby porównywać z innymi dzielnicami miasta. Pomimo znacznej ilości osób w owym rejonie, nikt nie rozmawiał. Nie rozumiał otoczenia, w którym się znajdował, lecz w pewnym stopniu inspirowała go duchowa siła tego miejsca. Czuł, jakby wszystkich tu przebywających jednoczyła jakaś niewidzialna więź. Zauważył, iż rozmowy nawiązywane są jedynie szeptami, by nie przeszkadzać innym w kontemplacji albo ćwiczeniu zdolności. Młodego Shoaru wypełniło wrażenie, że wtargnął do wielkiego, rodzinnego domu. Odchylił głowę ku niebu i przeszyła go pozytywna, przyjemna aura nieznanego pochodzenia. Kilka minut nieruchomego pobytu w dzielnicy sprawiło, iż czuł, jakby znał to miejsce od zawsze. Dopiero silniejszy powiew popołudniowego wiatru wybił go z głębokiej zadumy i przypomniał o obranym celu. Zwrócił wzrok ponownie na wzniosłą iglicę. Przyspieszył kroku, jednak powstrzymał się od biegu, nie chcąc zakłócać tutejszego spokoju. Zbliżając się do skalnej formacji, zauważył otaczające ją drewniane, kręcone schody. Wyjście na ich szczyt zajęło mu bardzo niewiele czasu, pomimo imponującej wysokości szczupłej góry. Stając przed namiotem, natychmiastowo zorientował się, że wewnątrz nikogo nie ma. Również koksowniki znajdujące się na zewnątrz nie płonęły już od zauważalnie dłuższej chwili. Etheryon potrzebował pewności, dlatego podszedł do materiałowej zasłony, będącej wejściem. Uchylając płachtę, potwierdził to, co zmysły przekazały mu już wcześniej. Wnętrze było puste. Pozostała mu do sprawdzenia druga opcja. Dowódca pospiesznie zszedł po skąpych schodach, następnie udał się w stronę przeciwną do tej, skąd przybył. Zauważył w niedalekiej odległości las oraz prowadzącą przezeń ścieżkę. Przebiegł spokojnie dystans dzielący go od gaju, nie wzbudzając tym samym żadnego zamieszania w obrębie dzielnicy. Drzewa w tym miejscu nie występowały tak często, jak w przeciętnym lesie, jednak było ich wystarczająco dużo, aby określać je tym mianem. Etheryon trzymał się kurczowo ścieżki, zgodnie z zaleceniami Raivy. Delikatny szum liści, kołysanych powiewami wiatru, stworzył przeprawiającemu się bardzo przyjemny nastrój. Promienie popołudniowego słońca przebijały się z rzadka przez korony wysokich drzew, tworząc skośne, złociste promienie sięgające gruntu. Widok ten ucieszył młodego Shoaru na tyle, by na lwim pysku zagościł uśmiech. Dowódca w srebrzystej zbroi usłyszał z pewnej odległości szum strumienia. Pasowało mu to do opisu otrzymanego od partnerki. Uradował się na myśl o poprawności swej drogi, lecz w duchu czuł rozczarowanie spowodowane końcem gaju, który już zdążył sobie upodobać. Ścieżka urwała się przy końcu lasku, jednak Etheryon szedł nadal przed siebie, w kierunku coraz to donośniejszego falowania wody. Wyszedł na łąkę pełną różnorodnych głazów, pomiędzy którymi przepływał krystalicznie czysty strumień. Etheryon zbliżył się, chcąc skorzystać z wodopoju. W odbiciu tafli potoku ujrzał zmącony obraz czarnego pyska z dwoma długimi kłami oraz błyszczącymi w refleksach srebrnymi oczami. Włożył do wody dłoń w miejscu, gdzie widoczne było odbicie. Wyciągnąwszy powoli, uśmiechnął się skrycie do zniekształconej wersji siebie po czym wstał, aby kontynuować podróż. Krajobraz zmieniał się na coraz wyższy i bardziej skalisty. Wychodząc na kolejną, wysoką skarpę, która wcześniej zasłaniała mu dalszy widok, zauważył że przed nim znajduje się już mur stromych gór. Podążając nadal wzdłuż strumienia, dotarł do jego ujścia. Stanął przed niewielkim stawem, do którego ze skalistej bariery spływał szeroki wodospad. Tafla wody była idealnie przejrzysta aż po samo dno, dopiero w dalszej części zbiornika mętniała, z powodu wpadającej z wysoka ściany wody. Etheryon przyjrzał się dokładnie wodospadowi i nie spostrzegł niczego, co wskazywałoby na ukryte za nim przejście. Jednak zaraz pod lustrzaną taflą zauważył sięgające dna głazy, ułożone w dłuższych odległościach od siebie i prowadzące wprost na opadający wodospad.

– Czemu mam wrażenie, że nie powinienem tego robić… Ale niech będzie. Zaufam jej i tym razem – burknął do siebie zastanawiająco, po czym wycofał się kilka metrów od stawu. Zebrał się gwałtownie do biegu. Nabierając pędu, wyskoczył pewnie w stronę pierwszego kamienia. W locie przez myśl przeszło mu, że się poślizgnie i wpadnie do lodowatej wody, jednak chwilowe zwątpienie było bezcelowe. Lewa opancerzona stopa sięgnęła odległego kamienia. Shoaru pod wpływem rozpędu przeniósł ciężar na drugą stronę ciała, wybijając się z postawionej poprzednio łapy na kolejny głaz, lądując na prawej i kontynuując powtórzeniami. Pięcioma zwinnymi skokami, którym towarzyszyło tryskanie wody wysoko we wszystkie strony, przedarł się niespodziewanie szybko do wnętrza groty, ukrytej za ścianą opadających fal. Otrząsł się krótko, następnie spojrzał przed siebie w celu oceny miejsca. Ciemności korytarza towarzyszył chłód oraz wilgoć. Etheryon wytężył wzrok, by widzieć cokolwiek w mroku. Kilka chwil później usłyszał systematycznie dochodzące dźwięki. Szybko zdał sobie sprawę, że są to kroki. Przystanął, kiedy w oddali ukazało się zbliżające powoli światło. Przeczuwając, co się zbliża, odczekał w miejscu niecałą minutę, aż źródło światła stanie się wyraźniejsze, jednak ku zaskoczeniu zanikło całkowicie.

– Witaj, Pasterzu. Poszukiwałem cię.

– Niech ścieżki życia się przed tobą prostują, Etheryonie! Wiedziałem, że do mnie przybędziesz. Również wiem, co cię sprowadza. – Przygarbiony Shoaru pozdrowił go serdecznie.

– Czarne Morze to nie żaden niewyjaśniony kataklizm. To armia! Nie wiemy, czego ani kogo, ale pewnym jest, że armia. A jeśli chodzi o to, co zapewne wiesz…

– Raiva przeprowadziła rytuał. Jeden z zakazanych szamanom tego stopnia, wiem. Dużo rzeczy wiem natychmiast po ich wykonaniu, Etheryonie. Duchy chętnie pomagają, nie tylko mi. Zapamiętaj to sobie. A wracając do kwestii rytuału, to Raivy nie ukarzę. Chciała dobrze. Możemy się tylko cieszyć, że nic gorszego się jej nie przydarzyło. W każdym razie dzięki niej ujawnił się nasz nowy wróg.

– Właśnie z jego powodu przybywam. Nie tylko w czarach Raivy się objawił. Wcześniej widziałem go w swoim śnie. Najpierw widziałem zdarzenie ze swojej przeszłości, z tego tragicznego dnia… – Etheryon spochmurniał. – Następnie nawiedził mnie on. Myślałem, że to tylko zły sen, ale teraz widzę również znaczenie.

– Hmm… Ta sama postać, mroczna magia, ogromna armia. Ciężkie chwile nadchodzą. Niestety, nie posiadam wiedzy o owym czarnoksiężniku. Nieznane są nam także tajniki magii, którą włada. Jeśli Czarne Morze jest wojskiem umarłych bądź przywołanych istot, to by oznaczało, że mamy do czynienia z nekromantą. Stworzy to również niewyobrażalny problem, gdy przyjdzie stawić im czoła. To wszystko… Ach! – Zrezygnowany Pasterz spuścił głowę.

– Dobrze się czujesz, ojcze mądrości? – zaniepokoił się młodszy Shoaru.

– Tak. Lecz to wszystko mnie przytłacza. Pozostało nam niewiele czasu, a zagrożenie jest niespotykane. Odruchem naturalnym będzie, że staniemy do walki, jednak tutaj może to nie wystarczać. Nie znamy ani przeciwnika ani jego możliwości, jego siły, magii… Nic. Nawet dokładniejszego rozmiaru armii. Będziemy potrzebować cudów, żeby przetrwać. Jesteś wojownikiem, więc nie muszę ci przypominać, że wróg z reguły atakuje, gdy czuje się pewny. Zadanie, którym cię obarczyliśmy, jest cięższym brzemieniem, niż sądziliśmy.

– W takim razie będę musiał zdziałać dla nas kilka cudów, jak to nazwałeś. – Pokrzepił humorem starszego rozmówcę.

– Masz więcej mocy, niż sam sądziłem, Etheryonie. Pomijając odwagę, która wręcz emanujesz. Twój ojciec byłby z ciebie dumny – zrewanżował się Pasterz.

– Dziękuję za te słowa. A jeśli chodzi o niego… Znałeś go. Ja niewiele. Wiem tylko, że był bardzo dobry i mnie ocalił. Czy mógłbyś coś więcej mi powiedzieć?

– Oczywiście, młodzieńcze. Twój ojciec był wspaniałym Shoaru. Kochał swoją rodzinę i cenił ponad wszystko. Również interesował się każdą dziedziną życia Yovaru. Miał kontakty w klanie wojów. Znał ten fach, choć nie tak dobrze jak ty. Także znał się częściowo na magii. Był w tym bardzo twórczy i miał dar… Porozumiewał się z duchami w każdej chwili, gdy tego tylko chciał. Nie potrzebował przygotowań czy rytuałów. Już samo to czyniło go wyjątkowym. Lecz to nie koniec. Był radnym w pałacu przez bardzo długi czas. Przyniósł wiele dobrego. Zbroja oraz oręż, które masz na sobie, pochodzą od jego ojca. Odziedziczył je podobnie jak ty.

– Naprawdę? – zdziwił się wyraźnie Etheryon. – Powiadał, że te elementy są wyjątkowe. Wiesz coś o tym?

– Jak najbardziej! Widzisz, krążyła niegdyś legenda o pewnej grocie. Według przekazów, w jej wnętrzu przebywał potężny duch, który władał niezwykłą magią. Podobno był tak upiorny, że nikt przez wieki nie zawitał do wnętrza owej jaskini. Kiedy założono Yovar, na pobliskich terenach trwały częste konflikty. Różne, starsze od nas rasy walczyły ze sobą o władzę nad tymi ziemiami. Konflikt dosięgnął także Shoaru. Yovar był wielokrotnie atakowany na przestrzeni dziejów miasta. Ciemiężony lud miał zdecydowanie dość. Pewnego razu twój dziad, który jak ty był wojem, udał się do groty zamieszkiwanej przez potężnego ducha. Upiór zamierzał go zabić, jednak zdał sobie sprawę, że to jego jedyne towarzystwo od wieków. Nie wykonał swego zamiaru, a twój dziad odważył się prosić ducha o pomoc w konflikcie. Upiór wpadł na pomysł, by nie być więcej samotnym, i wykuł swą mocą srebrny pancerz oraz broń, zamieszkując w ich wnętrzach. Ojciec twego ojca uzbroił się w wyjątkowy ekwipunek, po czym stanął na czele wojska, które przegoniło agresorów po dziś dzień. Legenda mówi, że ów duch drzemie od tamtej pory i przebudzi się, by w odpowiedniej chwili oddać swą moc, jedynie godnemu dzierżącemu. Stoimy właśnie w tej grocie i jak widzisz, upiora nie ma. Twój sprzęt rzeczywiście jest wyjątkowy, jak mówił ci ojciec.

– Nie nastąpiło nic specjalnego, kiedy zakładałem ten pancerz. Wygląda na to, że jestem niewłaściwym posiadaczem.

– To nieistotne. Zbroja pozostanie zbroją. A ty i tak jesteś wyjątkowy. Od urodzenia. Czuć w tobie moc, Etheryonie. Mówią to również duchy. Lgną do ciebie, jak i do twego ojca. Macie ten sam dar.

– Do tej pory nie odkryłem nic szczególnego. Robię swoje, ale do magii, szamanizmu czy czegokolwiek wspólnego z duchami drygu nie mam.

– Przyjdzie i na ciebie pora, przyjacielu. Jest jeszcze coś.

– Tak? – Gwałtownie zwrócił zaskoczony wzrok na Pasterza.

– Co masz pod szalem?

– Jedynie amulet.

– Pokaż go.

– Jak sobie życzysz. – Wódz wyciągnął spod szala naszyjnik z kłami worga, układając na dłoni przed oczami mędrca.

– Nie przestawaj go nosić, jeśli chcesz być blisko rodziny.

– Wiem, Pasterzu, on mi przypomina o nich bez przerwy.

– Nie w tym sensie, młodzieńcze. On jest powiązany w jakiś sposób z duszami twoich bliskich. Jakby… przelali część siebie, by być w pobliżu ciebie – wyjaśniał odkrycie starszy, będąc podobnie zaskoczony.

– Nie rozumiem, jak to możliwe. To tylko kły worga, który zginął wraz z moim ojcem.

– Ja też nie pojmuję, ale powinieneś się z tego cieszyć.

– Owszem. Pozostanie to we mnie na zawsze. Dziękuję ci, Pasterzu. Ogromnie mi pomogłeś. Również odpowiedziałeś na dręczące mnie od długich lat pytania. Jeszcze wiedza o wisiorze… Będzie mi od teraz wyjątkowym darem – zapewniał Etheryon z ciepłem w sercu, jakiego nie miał od dzieciństwa.

– Zapomniałbym ci przekazać dobre wieści. Rozmawiałem z prastarymi duchami żywiołów. Zgodziły się nam pomóc. Nie będziemy sami w tym dramacie.

– To rzeczywiście wspaniała wiadomość – ucieszył się młodszy rozmówca. – Zatem mamy już jeden cud – dodał entuzjastycznie, wywołując uśmiech na twarzy Pasterza.

– Wracajmy, już przyjacielu. Mamy wiele do zrobienia. Idź swoją drogą, ja jestem stary i powolny, szkoda twojego, jakże bezcennego teraz czasu.

– Dobrze. Bezpiecznej drogi, nauczycielu.

– Tobie również, Etheryonie!

Dowódca ruszył natychmiast w stronę wodospadu. W głowie miał natłok myśli o wszystkim, co powiedział mu Pasterz. Niektóre wiadomości do tej pory wydawały mu się niewiarygodne. Rozpędził się i wyskoczył z miejsca, w którym ostatnio zatrzymał się za barierą spadającej wody. Serią dynamicznych skoków znalazł się na suchym gruncie. Napił się ze źródła, po czym przenosząc równowagę na cztery łapy, pośpieszył tą samą drogą, którą tu dotarł. Zatrzymał się na krótką chwilę w ulubionym już lesie, by zaczerpnąć wyjątkowo przyjemnego powietrza oraz ukoić długie uszy delikatnym szumem liści. Odpływając w beztroskę, spostrzegł, że zaczyna się ściemniać. Chciał zdążyć przed całkowitym zmierzchem do domu Raivy, dla pewności poprawy jej stanu. Spiął mocno mięśnie i wyskoczył w przód, lądując na dłoniach. Rozpoczął tym samym szaleńczo prędki bieg do dzielnicy Szlachetnej, gdzie przebywała jego partnerka. Upartość oraz wytrwałe, wytrenowane ciało umożliwiło przebycie całej odległości bez przystanków lub choćby chwilowego zwolnienia tempa. Piękna dzielnica po zachodzie oświetlona była licznymi lampionami, rozwieszonymi na latarniach bądź na gałęziach wielkich, wydrążonych wewnątrz drzew, będących tutejszymi domami. Jedną z takich struktur był właśnie dom Raivy. Wąskie schody prowadziły do wejścia, które zasłaniały drewniane, bogato zdobione drzwi. Etheryon wszedł bez chwili wahania. Szybko udał się krętym korytarzem na wyższe piętra, gdzie mieścił się pokój jego partnerki. Radość wymalowała się na jej twarzy na widok wybranka.

– Witaj, najdroższy. Nie spodziewałam się ciebie.

– Cieszy mnie, że tak lubisz zaskoczenia.

– Oczywiście. Takie szczególnie.

– Zatem teraz ty mnie zaskocz. Jak się czujesz?

– Zaskoczona, a jak inaczej – bawiła się słowami Raiva.

– No to mnie zaskoczyłaś. Myślałem, że lepiej – kontynuował flirt partner.

– To też. Na pewno porównując do tego, co było. Rodzice o niczym nie wiedzą i niech tak zostanie, dobrze?

– Nie planuje ich niczym… zaskakiwać – drwił nadal Etheryon.

– W porządku. A ty wreszcie wypoczniesz?

– Jeśli mnie w ten sposób zatrzymujesz, to zanosi się, że tak.

– Zostań. Wrócisz do obowiązków rano. Wyczerpany nikomu się nie przydasz.

– Jakoś nie mam ochoty odmawiać – objął ciepło Raivę na krótką chwilę.

– Teraz ty mnie nie zaskoczyłeś – parsknęła śmiechem w uścisku.

Shoaris przyniosła partnerowi pożyczone od ojca, lekkie okrycia na tors, pas oraz uda, aby mógł na noc pozbyć się pancerza. Kiedy ten przebrał się do końca, ułożyli się wygodnie przy sobie na kamiennym, wysłanym tkaninami łożu i prędko usnęli.