Cherem - Karolina Małecka - darmowy ebook

Cherem ebook

Karolina Małecka

4,6
0,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Cherem” to pełna ciepła, magiczna opowieść o Elpis – pół-Wampirzycy i pół-Elfie, która kiedyś była Człowiekiem, a jeszcze wcześniej kimś o wiele potężniejszym od największego z czarnoksiężników... To historia, która powstała z miłości Autorki do książek i do zwierząt.

 

Karolina Małecka pisze, by pomóc zwierzętom. Jej marzeniem jest stworzenie miejsca, do którego mogliby trafiać najstarsi lub nieuleczalnie chorzy rezydenci schronisk. Domowego hospicjum, gdzie w warunkach, często nigdy dotąd nie poznanych przez tych najbardziej skrzywdzonych, można będzie w spokoju i bez strachu spędzić ostatnie miesiące, dni, a czasem lata życia, by gdy przyjdzie czas, godnie umrzeć. Na czystym posłaniu, w cieple, będąc przez kogoś kochanym.

Autorka zrzeka się jakichkolwiek korzyści majątkowych ze sprzedaży tego e-booka i zwraca do Czytelników:

„Jeśli dostrzeżesz w tym, co stworzyłam, wartość; jeśli chcesz i jesteś w stanie; proszę, wspomóż dowolną kwotą konto stworzonej przez wolontariuszy organizacji Pies na Zakręcie.”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 1051

Oceny
4,6 (17 ocen)
13
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karolina Małecka
CHEREM
© Copyright by Karolina Małecka, 2014
ISBN 978-83-919078-5-6
eLitera s.c. e-mail:kontakt@elitera

„Posłuchaj. Możesz być wszystkim, czym zechcesz być. Uważaj. To jest zaklęcie. To jest magia. Wsłuchaj się w te słowa. Możesz być wszystkim, możesz zrobić wszystko, możesz być wszystkim, możesz zrobić wszystko. Posłuchaj zaklęcia.”

Melvin Burgess

Co Ty na to? Piękne słowa, prawda? I przerażające. Bo w chwili, kiedy w nie uwierzysz, tracisz prawo do zrzucania winy na innych. Niesprzyjające okoliczności, ślepy los, przypadek, Bóg, nieszczęśliwa miłość czy trudne dzieciństwo – wszelkie przeszkody, stojące pomiędzy Tobą, a celem, jaki sobie w życiu postawisz – przestają istnieć. Zostajesz tylko Ty i punkt, do którego dążysz. Bardziej lub mniej od Ciebie oddalony, z jakiegoś powodu nadal nieosiągalny. Przecież możesz wszystko, więc jak i dlaczego wciąż niezdobyty?

Mam w życiu dwie miłości.

Książki.

Mogłabym opowiadać o nich godzinami. Niemal zawsze w połączeniu z muzyką, która, moim zdaniem, najlepiej oddaje ich klimat. Wielokrotnie zdarzyło mi się zarywać noce, bo nie potrafiłam oderwać się od przygód bohaterów moich ukochanych dzieł. Czytanie, ale też pisanie. Do szuflady pisałam od zawsze. Jakiś czas temu postanowiłam odkurzyć tę historię, która jest adaptacją pomysłu sprzed dziesięciu lat. W zamyśle miała być krótką nowelką, ale rozrosła się w mojej głowie, przewyższając najśmielsze oczekiwania. Postanowiłam też przekazać ją w ręce każdego, kto zechce się z nią zapoznać, w pełni zdając sobie sprawę z tego, że wielu moja wizja może oburzyć.

Zwierzęta, a głównie psy.

Druga miłość, wcale nie mniej licząca się od pierwszej. Moim marzeniem jest stworzenie miejsca, do którego mogliby trafiać najstarsi lub nieuleczalnie chorzy rezydenci schronisk. Domowego hospicjum, gdzie w warunkach, często nigdy dotąd nie poznanych przez tych najbardziej skrzywdzonych, można będzie w spokoju i bez strachu spędzić ostatnie miesiące, dni, a czasem lata życia, by gdy przyjdzie czas, godnie umrzeć. Na czystym posłaniu, w cieple, będąc przez kogoś kochanym. Wierzę, że mi się uda i że pisanie pomoże mi zrealizować te marzenie. Przecież mogę być wszystkim i mogę zrobić wszystko.

W tej chwili nie jestem jeszcze w stanie otoczyć realną opieką zbyt wielu czworonogów. Mieszkam w Holandii, podróże pomiędzy Polską a moim obecnym domem ograniczają mnie dość mocno, a praca, w której spędzam niemal dziesięć godzin dziennie, zmusza do trzeźwej oceny tego, jak wiele (a raczej niewiele) czasu zostaje mi wieczorami i o potrzeby ilu stworzeń jestem w stanie zadbać. Mam zaszczyt być opiekunką dwóch cudownych suczek i fantastycznego kocura.

Połączenie tych dwóch miłości wyznaczyło taką a nie inną drogę mojej pierwszej książce. Nie będę szukała wydawcy i nie będę próbowała na niej zarobić. Jako autorka „Cherem” zrzekam się jakichkolwiek korzyści majątkowych za sprzedaż czy innego rodzaju rozpowszechnianie mojej historii. Książka będzie dostępna w wersji elektronicznej, każdy kto zechce, może pobrać ją w całości i za darmo, by zapoznać się z losami Elpis – będącej w połowie Wampirzycą a w połowie Elfką nieśmiertelnej istoty, która kiedyś była Człowiekiem, a jeszcze wcześniej kimś o wiele potężniejszym od największego z czarnoksiężników.

W tym miejscu chciałabym skierować ogromną prośbę do Ciebie – człowieka, który czyta te słowa. Zaklęcie działa także w Twoim przypadku. Ty także możesz być wszystkim i możesz dokonać, czego tylko zechcesz. Jeśli dostrzeżesz w tym, co stworzyłam, wartość; jeśli chcesz i jesteś w stanie; proszę, wspomóż dowolną kwotą konto stworzonej przez wolontariuszy organizacji Pies na Zakręcie. To jedyna zapłata, o jaką proszę za moja pracę nad historią, która oddaję w Twoje ręce.

Dlaczego właśnie Pies na Zakręcie? Współpracuję z nimi od około dwóch lat, na razie tylko na odległość – głównie ogłaszając potrzebujące nowego domu psiaki i koty w Internecie, czasem coś pisząc. Osobiście poznałam dwie z dziewcząt, rozmawiałam (telefonicznie, mailowo) z kilkoma. Mimo iż są niewielką organizacją, dawno już zyskali mój głęboki podziw i uznanie. Wiem, że wszelkie ofiarowane im środki, wykorzystają na pomoc najbardziej potrzebującym zwierzętom. Więcej o tym, czym jest Pies na Zakręcie możesz przeczytać na końcu książki.

Poznaj nas i pomóż, wspierając dowolna darowizną na konto:

„PIES NA ZAKRĘCIE” Skrzydło FUNDACJI AZYLU POD PSIM ANIOŁEM ul. Kosodrzewiny 7/9 04–979 Warszawa 30 1020 1042 0000 8702 0253 5086

dla przelewów zagranicznych: Kod BIC (Swift): BPKOPLPW IBAN: PL30 1020 1042 0000 8702 0253 5086 z dopiskiem "Cherem”

Serdecznie dziękuję za wszelkie wsparcie!

I nigdy nie zapomnij: możesz zrobić wszystko, możesz być wszystkim...

Mrozia (czarna) i Yodka (biała) – dawniej podopieczne Psa na Zakręcie, trafiły do wspólnego domu u jednej z wolontariuszek. Dziewczyny energia wprost rozpiera, czasem zdarzało im się zgodnie z własnym widzimisię zmieniać nieco wystrój mieszkania opiekunki:) Na zdjęciu moment wytchnienia podczas spaceru. (fot. Paulina Kurek)

Pistis, kocurek początkowo miał być po wykastrowaniu wypuszczony na wolność, ale domniemany dzikusek zrobił nam wspaniałą niespodziankę, okazując się niezwykle przyjaznym i spragnionym kontaktu z człowiekiem pieszczochem. Znalazł kochający domek. (fot. Monika Wilk)

Kasia i psy: Jedna z wolontariuszek Psa na Zakręcie, otoczona przez byłych już podopiecznych. Niektóre z tych psiaków czekały bardzo długo, obecnie wszystkie są szczęśliwe w nowych domach. (fot. Mikołaj Tym)

Baks, piękny pies, który mimo życia na łańcuchu nie stracił wiary w człowieka. Baks nadal czeka na kogoś, kto wypatrzy go spośród innych i zabierze do siebie, by już nigdy nie opuścić. (fot. Katarzyna Kulka)

Stivie – niewidomy psiak, który udowadnia, że zwierzęta, nie mogąc polegać na wzroku, doskonale radzą sobie, wykorzystując inne zmysły. Na zdjęciu w objęciach Pani weterynarz, prowadzącej hotelik dla psów, miejsce, gdzie na drugie życie czekało wiele ,,zakrętowych" bezdomniaków. (fot. Aleksandra Sepelowska)

Mrozia już nie jest bez domku. Teraz grzeje łóżko dla swojej opiekunki, czekając na jej powrót i zabawę. (fot. Paulina Kurek)

Skrzaciki: Maluchy pojawiają się co roku. Zawsze powtarza się ta sama historia – przez nikogo nie kochane, bezdomne suczki, rodzą nowe pokolenie niechcianych szczeniąt... Udaje się pomóc niewielu z nich, większość umiera od chorób, ginie pod kołami samochodów czy z ręki człowieka. Te, które przeżyją, często czeka ponura schroniskowa rzeczywistość. (fot. Katarzyna Kulka)

Cherem – hebrajskie „klątwa”, „odłączenie”. Rzeczownik hebrajski o następujących znaczeniach: 1) osoba lub rzecz ślubowana Bogu, albo świątynia oddana na zawsze na użytek sakralny; 2) osoba lub rzecz przeznaczona przez Boga na zagładę; 3) sam akt przeznaczający kogoś na zagładę, dokonany jako ślub.

Babci i Dziadkowi, którzy jako jedyni z mojej rodziny przedostali się przez zawiłe meandry tej historii od początku aż do końca.

Część pierwsza

Elpis

Magia nie jest zła. Nie jest też dobra. To wielka, potężna moc a jej oblicze uzależnione jest od siły i czystości serca osoby, która jest jej powiernikiem. Potrafi niszczyć i budować, dawać i odbierać życie, ale ta moc jest w twoich rękach. Boisz się, że nie sprostasz, że nie udźwigniesz jej ciężaru, że zniszczy cię i pokona, ale ona nie chce cię zniszczyć. Nic od ciebie nie chce. Jest darem ofiarowanym bezinteresownie i na zawsze, twoim dzieckiem, które musisz oswoić i wychować, jego ostateczny, dojrzały kształt zależy od ciebie. Porzuć więc lęk przed samym sobą i nienawiść do samego siebie, bo nie jesteś zły, a od teraz nie jesteś też sam.

Rozdział 1

Leviathan

W ukrytej przed każdym przedstawicielem każdego z pradawnych czerech plemion grocie Leviathan przebudził się ze snu. Jeździec nadchodził, wiedział to. Mówił mu o tym szum kropel, skapujących z kamiennych ścian jego tysiącletniego więzienia. Każda kropla z osobna i wszystkie razem śpiewały dla niego prawie już zapomnianą pieśń, starszą od początków świata legendę o nieśmiertelnej istocie, która nie wywodząc się z żadnego z czterech plemion, łączyć w sobie będzie cechy ich wszystkich. Legendę o Pierwszym i Ostatnim wojowniku, jedynym, który miał moc ich poprowadzić ku nieuniknionemu przeznaczeniu. Obiecany im wybawiciel z każdą chwilą znajdował się bliżej i bliżej, wysyłając sygnały do smoczego serca, budząc je i napełniając pragnieniem działania. Kamienne ściany jaskini zadrżały niecierpliwie, poruszane pierwszym od czasu rozpoczęcia pokuty oddechem bestii.

Dawno temu podjęliśmy decyzję, nie znając jej konsekwencji, jednak godząc się na nie. Oto nadchodzi czas, kiedy można będzie przestać żałować za grzechy.

Niech się stanie...

****

Wiatr z każdą chwilą wzmagał się, szarpiąc konarami wiekowych świerków i modrzewi, strząsając coraz to nowe czapy śniegu z ich udręczonych wierzchołków. Ogromne gałęzie jęczały w proteście, co jakiś czas rozlegał się trzask odłamywanej kończyny drzewa, z rzadka powietrze przeszywał stłumiony grzmot, niczym daleki odgłos umierającej burzy, kiedy wiekowy pień nie wytrzymywał naporu rozszalałego żywiołu. To pękało serce drzewa.

Pośród śnieżnej zamieci, przyczajony zaraz na granicy ogromnej równiny i lasu, rozpościerał się stary, z pewnością bardzo stary świerk. Na jego korze czas wyżłobił już wiele bruzd, potężne konary rozrosły się i poskręcały pod całkiem nieprawdopodobnymi kątami, tworząc fantazyjną koronę, która, jako jedyna z otaczających ją koron drzew, zachowała wszystkie igły. To nie ono polegnie w tej zamieci, nie ono runie podczas wielu, które nadejdą. Mimo, że inne drzewa rozpaczliwie opierały się sile wiatru, bijąc powietrze na oślep milionem długich i delikatnych palców, gałęzie świerku zaledwie drgały łagodnie. Drzewo z duszą Elfa...

Kiedy Elf umiera, jeśli tylko nie jest to śmierć gwałtowna i nagła, doskonale wie, że oto zbliża się jego czas. Wybiera więc drzewo. Jeśli w ostatnich chwilach swojego ziemskiego życia dotknie jego kory, nieśmiertelna dusza przenika właśnie do drzewa, łączy się z sokami odżywiającymi każdą jego komórkę, wnika aż do serca potężnego dębu, delikatnej brzozy czy kruchej olszyny. Tak wzmocnionemu drzewu wichura nie jest już straszna.

Niewielu o tym pamięta. Czas, kiedy Elfów było niemalże tylu, co Ludzi, to już historia. Mało było więc osób, które na widok potężnego świerku przystanęłyby i pomyślały choć chwilę o nieznajomej lub nieznajomym, który właśnie tu przeszedł na drugą stronę. Niewielu więc zatrzymałoby się, by oddać cichy hołd istocie, która podarowała drzewu dziesięciokrotną długość życia, jaka zazwyczaj jest udziałem drzewa. Wielu po prostu otuliłoby się ciaśniej płaszczem, obrało świerk jako doskonały punkt orientacyjny w tej zapomnianej przez Boga krainie i ruszyło dalej, chroniąc się za wszelką cenę przed sennością i zamarznięciem.

Ale nie wędrowiec, który dziś właśnie znalazł się na tej Ziemi Niczyjej. Zatrzymał konia i nie zsiadając z jego grzbietu, wpatrywał się w pobrużdżoną korę. Jeździec był Elfem, wskazywał na to brak jakiejkolwiek uprzęży. Siedział na oklep na czarnym rumaku z białą strzałką na czole. Nie posiadał siodła, nie posiadał też żadnych toreb czy sakiewek do siodła przytroczonych, miał tylko konia i podróżny płaszcz.

Ręką o wyjątkowo długich i cienkich palcach gładził szyję konia, druga ręka skryta była pod szarym płaszczem. Było w nim coś niepokojącego. Postronny obserwator byłby zaskoczony nienaturalnym opanowaniem nieznajomego – mała, szara figurka na tle szalejącej wichury, postać nie wyglądająca wcale na zbyt usilnie unikającą zamarznięcia podczas niepotrzebnego zupełnie postoju. Jeszcze bardziej zaskoczyło by go to, że postać ta tkwiła jakby w oku cyklonu, w delikatnej bańce, w środku której panował spokój. Płatki śniegu, docierając do granic tej bańki, kończyły swój szalony taniec, by delikatnie opaść na płaszczu wędrowca lub na ciele jego konia, tylko po to, by natychmiast zniknąć, nie pozostawiając na nich białego osadu. To świadczyło o czymś ważnym, o tym, że nieznajomy był czarodziejem i to potężnym, władającym żywiołem wiatru. Może nawet on sam rozpętał piekło burzy po to, aby ukryła jego kroki i uczyniła niewidzialnym dla kogoś, kto mógłby iść jego tropem i odgadnąć kierunek wędrówki.

Nie wiadomo jednak, czy postronny obserwator zdążyłby wysnuć te wszystkie wnioski. Możliwe, że już dawno leżałby w śniegu, z pustymi oczodołami, otwartymi już na zawsze i już nigdy nie mającymi zobaczyć nic prócz ciemności i tego, co ją zamieszkiwało; i sercem, które nigdy nie miało się zatrzymać i już nigdy nie miało zacząć bić. Nawet gdyby ktoś go odnalazł, po wielu dniach, miesiącach a może latach, nie potrafił by mu już pomóc, chociaż człowiek ten nie byłby martwy. Nawet mróz i wieloletni głód nie potrafiłyby go zabić, tak samo jak nic nie potrafiłoby przywrócić go do życia.

Bo wędrowiec nie był sam. Daleko z tyłu, utrzymywane tam potęgą jego magii, kłębiły się i pełzły Cienie. Cienie bez ciał, które mogłyby je rzucać, ale za to z tysiącem oczu, które nigdy nie przestawały patrzeć. Pokraczne dzieci Lilith, karmiące się przerażeniem i obłędem, potrafiące obłęd sprowadzić, kiedyś potrafiące opętać każdego, kto zapuścił się na ich terytorium, teraz już nie tak silne, od kiedy wypełzły z mroków Gehenny – Doliny Jęku i ruszyły w pościg, ale nadal potrafiące wywołać szaleństwo.

Koń Elfa wyczuwał je. Zarżał niespokojnie i potrząsnął łbem, zaraz potem zrobił kilka nerwowych kroków do tyłu. Dłoń, gładząca jego szyję, zatrzymała się w pół ruchu, przekazując za pośrednictwem dotyku odżywcze ciepło i część magii, chroniącą przed demonami Gehenny, ale to nie wystarczyło. Wierzchowiec, urodzony i wychowany wśród Elfów, który nigdy jeszcze, aż do tej pory nie spotkał przed sobą Ciemności, był przerażony. Drżał na całym ciele, nerwowo przestępował z nogi na nogę i szeroko otwartymi, wielkimi oczyma wpatrywał się w miejsce, z którego pochodziło to obezwładniające uczucie. Cienie, świadome zbliżającego się zwycięstwa, jeszcze raz przypuściły atak. Koń wspiął się na tylne kopyta, przednimi bijąc na oślep to bezcielesne coś, co sprawiało, że czuł obezwładniający strach. Jeździec zareagował błyskawicznie, synchronizując ruchy swojego ciała z ruchami zwierzęcia, unikając upadku i utraty wierzchowca.

Pod wpływem gwałtownego szarpnięcia spadł kaptur, otulający do tej pory szczelnie głowę wędrowca. Z pod niego rozsypały się kaskadą kruczoczarne włosy, opadając niczym nieskrępowany wodospad aż do końca pleców Elfa, otulając go jakby nowym, połyskującym płaszczem. Szarpane delikatnymi powiewami wiatru włosy odsłoniły na moment charakterystyczne, lekko spiczaste elfie ucho. Odsłonięta była teraz też twarz nieznajomego, twarz o delikatnych rysach, łagodnie zaznaczonych kościach policzkowych, niewielkich ustach i dużych jakby dla kontrastu, zielonych oczach. Tym samym jasny stał się jeszcze jeden istotny szczegół – samotny jeździec był kobietą. Elfią czarodziejką, która, nie wiedzieć czemu, zapuściła się w tę groźną nawet dla silnych, potężnych mężczyzn krainę.

Dziewczyna była młoda, nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat, chociaż u Elfów sam wygląd bywał często niezwykle mylący, jeśli chodzi o określenie ich wieku. Nieznajoma poklepała uspokajająco szyję konia i przemówiła do niego dźwięcznym językiem jej plemienia. Wiatr zagłuszył słowa, ale nie zatarł ich kojącego i uspokajającego znaczenia. Na chwilę przyniosło to skutek.

Dziś czarne, bezcielesne Cienie podeszły bliżej niż wczoraj, bliżej niż kiedykolwiek, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Z każdym dniem były bliżej. Wiedziała, że nie są w stanie jej dosięgnąć, choć czasem słyszała ich głosy, przeraźliwe sylaby układające się w puste słowa, wypowiadane ustami, których nie było i może właśnie dlatego, że istoty, które te słowa do niej kierowały, nie żyły tak naprawdę, echo ich głosów rozbrzmiewało niczym krzyk w jej głowie. Teraz też, zwracając na nie uwagę z powodu zachowania konia, dopuściła je do głosu, niemalże wychwytując sens słów. Przymknęła oczy, starając się je odpędzić. Była zmęczona. Od wielu już długich dni znajdowała się w drodze, z każdym kolejnym dniem zapuszczając się w coraz bardziej nieprzyjazną okolicę. Nie spała od czterech kolejnych wschodów i zachodów słońca, a to było wiele, nawet jak na Elfa.

Była potężna, ale podążające jej śladem upiory skutecznie osłabiały siłę jej magii. Dużą rolę odgrywało też to, że nie mogła chronić siebie w stopniu, w jakim tego potrzebowała. Dużą część mocy musiała przeznaczyć na osłonięcie konia, którego utrata kosztowałaby ją wiele, ale głównie chodziło o coś innego. Przede wszystkim musiała chronić skarbu, który skrywała pod płaszczem, tego, który stanowił sens i cel całej wyprawy, choć ona jeszcze tego celu i sensu nie poznała. Wkrótce miało się to jednak zmienić. Była już prawie na miejscu. Jeszcze jedna doba szalonych wysiłków i będzie mogła odpocząć, przynajmniej przez kilka godzin. Organizm Elfa regenerował się o wiele szybciej niż o wiele od niego słabszy ludzki, więc to by wystarczyło.

Nagle poczuła, że musi na niego spojrzeć, chociaż przez chwilę, że oszaleje, jeśli nie spojrzy. Pragnienie było tak przemożone, że niechętnie mu uległa. Nie lubiła tej nowej siebie, tej której nie było jeszcze klika dni temu, tej która martwiła się o wiele bardziej, niż należało – o wszystko – o to, czy zaklęcie, którym go ogrzewa, jest wystarczająco silne, czy koń w kłusie nie jest dla niego zbyt szybki i niebezpieczny, oraz czy na pewno nie nadszedł jeszcze czas, kiedy trzeba się zatrzymać i poczekać na Szarą Wilczycę, jak codziennie rano i wieczorem od ostatnich czterech dni. Uśmiechnęła się z goryczą. Cztery dni... Dokładny czas, od kiedy nie zmrużyła oka, bo jej życie zostało wywrócone do góry nogami tylko dlatego, że Kain był przekonany, że właśnie ona potrafi dokonać tego, co musiało być zrobione. Czy Kain zawsze miał dla niej cholernie trudne misje dlatego, że tak bardzo, ślepo wręcz w nią wierzył, czy może dlatego, że jej nienawidził?

Delikatnie odsłoniła poły płaszcza, ukazując ukryte pod nim zawiniątko. Niemowlę spało spokojnie, nieświadome burzy, nieświadome jej zmęczenia i ścigających je Cieni, nie mając pojęcia nawet o tym, że oto cztery dni temu uniknęło śmierci na ołtarzu wyznawców Lucyfera, ocalone przez elfią czarodziejkę, na polecenie Kaina. Bezmyślne, małe i tak szalenie delikatne, że sama myśl o uczynieniu mu jakiejkolwiek krzywdy napawała ją odrazą. Ludzkie dziecko – Elfka nie miała pojęcia, dlaczego wyznawcy szatana mieliby pragnąć je zgładzić, nie wiedziała też, po co pożądał go Kain, ani dlaczego mały chłopiec wyzwalał w niej tyle nowych, zupełnie jej dotąd obcych uczuć. Wiedziała jedno – musiała go chronić i zrobi to, nawet jeśli ceną ma być śmierć jej i każdego, kto stanie jej na drodze.

A właśnie, że będzie inaczej. Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja moc jest wielka, ale nie niewyczerpana. Ciemność cię pochłonie. Szaleństwo podpełza powoli, ale nieubłaganie. Nigdy nie przyspieszy i nic go nie zatrzyma. Oddasz go nam, a my rozszarpiemy jego ciało, wypijemy krew i zawładniemy duszą, a wtedy wszystko się skończy. To nie potrwa długo, a dla ciebie Ostatnia, przeklęta przez Bogów, zawieszona między czterema światami – Ludzi, Elfów, Wampirów i Wilków i nie należąca do żadnego z nich, to będzie jak wybawienie. Oddasz go nam, Przeklęta...

Dość! Precz!

Elfka potrząsnęła głową i zamrugała powiekami, jakby przebudziła się ze snu. Szybko ukryła dziecko pod podróżnym płaszczem i zwróciła się w stronę przyzywających ją głosów. Znów to zrobiła. Dopuściła Cienie zbyt blisko.

Przecież tego chcesz i zdajesz sobie sprawę, że to właśnie tak musi się skończyć. Sama przyniesiesz nam dziecko. Sama sprawisz, że jego oddech zamilknie, a serce się zatrzyma. Równie dobrze możesz zrobić to teraz, nie szarp się z nami, bo to nic nie da, to już zostało postanowione, nie zmienisz tego, nie potrafisz, wcale nie chcesz...

Precz!!!

Wiedziała, że najlepszym i jedynym w tej chwili rozwiązaniem było ruszyć w drogę i zmusić bezcielesne upiory, które ją dręczyły, do mozolnego pełznięcia za nią, skupić się na drodze, odciąć od szeptów w jej głowie, zmusić je, by zamilkły. Cień nie potrafił jej dotknąć. Jeszcze nie...

Spróbowała podjąć wędrówkę. Koń potykał się w śniegu i z trudem udało jej się zapanować nad jego przerażeniem, zmusić go do spokojnego kroku i nie podejmowania galopu, do którego się rwał, a który w tych warunkach skończyłby się pewnie złamaniem w jednej z ukrytych pod białym puchem zdradliwych dziur. Jej wysiłki nie przyniosły jednak żadnych rezultatów. Wierzchowiec był zbyt przerażony, a Cienie zbyt się do nich zbliżyły. Jeśli chciała wygrać jeszcze jedną dobę podróży, musiała je zatrzymać, oddalić się od nich, uzyskać przewagę. Wiedziała, jaka będzie cena, wiedziała też, że musi to zrobić niezależnie od niej, bo inaczej wszystko zakończy się tu i teraz, bo jeśli zwierze, które ją niesie, oszaleje, on będzie skazany na zagładę. Westchnęła, jak przed skokiem na głęboką wodę. Była zmęczona...

Gwałtownym szarpnięciem zmusiła konia do zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni i znalazła się twarzą w twarz z gęstniejącą Ciemnością. Cenie zakotłowały się i zamarły w oczekiwaniu, wiedziała to, choć nie potrafiła ich zobaczyć. Jej rumak z przerażającym świstem wciągnął w chrapy powietrze i wlepił w Ciemność straszne, szalone białka oczu. Dziewczyna przestała podtrzymywać dziecko i pozwoliła, by przed upadkiem chroniła je tylko chusta, dokładnie owinięta wokół jej ciała. Zdecydowanym ruchem wyszarpnęła z cholewy długiego buta mały, srebrny sztylet. Uniosła ostrze nad głową, zmuszając konia do truchtu w lewą i prawą stronę, tylko po kilka metrów, sama nie spuszczała oczu z Ciemności.

– Wyzywam cię – wyszeptała. – Mocą, którą mi dano, przeklinam cię, Lilith i rozkazuję ci pozostać tam, gdzie jesteś. Nie zbliżaj się do mnie, nie wyciągaj rąk po dziecko, bo przysięgam każdą z nich odrąbać, choćby na jej miejsce wyrosnąć miało sto nowych.

Elfka wyciągnęła w górę drugą rękę i przejechała ostrzem sztyletu po otwartej dłoni, pozostawiając krwawą szramę. Wyciągnęła okaleczoną dłoń w stronę niewidzialnego wroga, pozwalając kroplom krwi skapywać i znaczyć szkarłatną linię. Rumak krążył coraz szybciej. Prawie bez udziału świadomości odebrała to, że końcówki jej palców rozbłysły srebrnym światłem.

– Wyzywam cię! – jej głos zabrzmiał teraz głośniej, zwielokrotniony jeszcze przez ciszę, panującą na pustkowiu. – Mocą magii, która we mnie żyje, przeklinam cię, Lilith, utrzymaj swoje szkaradne bachory z dala od nas! Każ im się wycofać i zaniechać pościgu, bo inaczej spotka je los gorszy od losu twoich pierwszych córek. Ty dałaś im straszną namiastkę życia, ja mogę im dać namiastkę wiecznej śmierci, wciąż od nowa i od nowa, nie potrafię ich zabić raz na zawsze, ale to dla nich gorzej. O stokroć gorzej!

Srebrzysta poświata unosiła się teraz nad całym ciałem czarodziejki. Powietrze wokół niej wibrowało rykiem tysięcy gardeł, których nie było. Elfka była jak w transie, jak szamanka pradawnego plemienia, która przywoławszy duchy, nie potrafi się już zatrzymać, a jedynym wyborem, jaki jej pozostał, jest kontynuowanie obrzędu. Srebrne ostrze sztyletu po raz drugi przecięło gładką skórę, na śnieg pofrunęły kolejne krople, Ciemność zawirowała.

– Wyzywam cię! – krzyk jakby sam się z niej wydobywał. – Poprzez ziemię, która rodzi, poprzez wodę, która podtrzymuje życie, poprzez ogień, który niszczy i wiatr, który ogień podsyca, przeklinam cię, Lilith! Nakazuję tobie i twoim demonom pozostać tam, gdzie jesteście, nie ważcie się przekroczyć linii, nie będziecie nas ścigać, nie ruszycie się z miejsca. Przeklinam was!

Trzecie cięcie i kolejne krople krwi, kalające biel śniegu, ponura danina dla Ciemności. Na moment rozpętało się inferno, Cienie wystrzeliły do przodu, gotowe kąsać i szarpać ciała jeźdźca, konia i dziecka, ale musiały zatrzymać się, natrafiając na niewidzialną przeszkodę zaledwie metr od twarzy dziewczyny. Aż do zachodu słońca tam właśnie miały pozostać. Taka była cena. Przez cały dzień miała widzieć bezkształtne monstra przed oczami, jednocześnie utrzymując je z dala od konia i niemowlęcia. Była wystarczająco silna, by nie pozwolić na opanowanie jej duszy przez Ciemność, musiała w to wierzyć. Upiory Gehenny wydały ostatni, przerażający wrzask i zamilkły, zawieszone mocą jej zaklęcia, nie mogąc jej dosięgnąć i nie mogąc odejść.

****

Samotna Elfka siedziała na czarnym koniu z białą strzałką na czole, otulona delikatną bańką, której nawet rozgrywające się tu przed chwilą starcie nie uszkodziło, oddzielona od szalejącej wokół zamieci. Nie wiedziała, jak długo tu jest i dokąd zmierza. Ciemność przed jej oczami wypełniały wirujące i przelewające się wizje upiorów bez kształtów. W głowie pozostało jej tylko jedno imię – Lilith. Czy to ona była Lilith? Próbowała zacisnąć powieki i dodatkowo ochronić oczy dłonią, ale upiory bez twarzy i ciał nie znikły. Z dłoni, po policzkach ściekło jej coś gorącego, o metalicznym zapachu. Poczuła, jak panika ściska ją za gardło, nie pozwalając wydobyć głosu – strach, dawno nie czuła go tak intensywnie...

Próbując zobaczyć cokolwiek poza otaczającą ją nicością, powiodła wokół ślepymi oczyma. Upiory, które wyczuwała, nie miały ciał, nie mogły więc mieć też oczu, a zdawały się widzieć wszystko, patrzeć poprzez jej ciało, poprzez duszę... Wiedziała, że jeśli dopuści je głębiej, dotrą do tych rejonów duszy, gdzie sama nie miała ochoty się zapuszczać i gdzie za nic w świecie nie chciała dopuścić nikogo i nigdy. Musiała wziąć się w garść. Tylko jak, jeśli jedynym, o czym mogła teraz myśleć, była Lilith, matka demonów, która nie zawsze była zła, która została zdradzona, jak oni wszyscy, jak ona sama... Potrząsnęła głową, ze wszystkich sił starając się skupić.

Gdzieś w oddali rozległo się wycie Wilka, jakby w odpowiedzi na jej usilne błagania o jakąkolwiek wskazówkę. Dziewczyna poderwała głowę i zwróciła niewidzące oczy w stronę pieśni szarego drapieżnika. Szara Wilczyca o dwóch głowach i czterech gorejących czerwienią ślepiach. Matka... Smak słodkiej krwi zmieszanej ze słodkim mlekiem, obietnica ciepła i odpoczynku. Wzywała ją, przyrzekając bezpieczeństwo, a ona jej wierzyła. Koń zrobił kilka kroków w kierunku nawoływania. Dziewczyna uśmiechnęła się i poklepała go po szyi. Wierzchowiec Elfów potrafił sam utrzymać kierunek marszu, musiał tylko wiedzieć, czego pragnie serce jeźdźca, a ona już wiedziała.

Nie traciła już też czasu na ucieczkę przed demonami w jej głowie, bo wiedziała, że ucieczki nie ma. Bezcielesne kształty będą jej towarzyszyć aż do zapadnięcia nocy, a potem znów zobaczy drzewa i śnieg i wzgórza i gwiazdy, których kształtów nie potrafiła sobie teraz przypomnieć. Musiała wytrwać.

****

Po kilku godzinach przyspieszyła, wiedząc, że magia krwi już jej nie chroni. Przestała widzieć Mrok, a to oznaczało, że Mrok zobaczył ich i podjął pościg. Cienie znów rozpoczęły swój mozolny marsz, który nigdy miał nie ustać. Udało jej się je opóźnić, ale nie potrafiła ich tak naprawdę zatrzymać, nikt nie potrafił, nawet Kain nie był w stanie. Westchnęła. Kain... Już niedaleko.

Zew wilczego stada rozbrzmiał też przed nią. Kopyta konia darły ziemię w rozpaczliwej próbie uniknięcia konfrontacji, zwierzęciu udało się wyhamować i natychmiast zaczęło się cofać. Dziewczyna zeskoczyła z jego grzbietu i ujęła koński łeb w obie dłonie, na przemian delikatnie dmuchając w chrapy i przemawiając do rumaka w kojącym, elfickim języku. Było jednak za późno. Konie Elfów instynktownie boją się Wilków, ten strach jest wysysany z mlekiem matki i nie ma na niego lekarstwa. Wilk zawył po raz drugi, bliżej. Tego było dla wierzchowca za wiele, wspiął się na tylne nogi, wyrwał czarodziejce i co sił popędził w kierunku, z którego przyszli. Dziewczyna zdołała utrzymać moc zaklęcia ogrzewającego zwierze, mogła tylko mieć nadzieję, że uda mu się nie stać się łupem Ciemności i wrócić. Dokądkolwiek, gdzie mógłby przeżyć.

Zaklęła z bezsilnej złości na samą siebie. Powinna wcześniej zauważyć, że są tak blisko, powinna jak zawsze, przed spotkaniem z Szarą Wilczycą, zostawić konia w pewnym oddaleniu i dojść do niej pieszo.

Instynktownie spojrzała przed siebie, mniej lub bardziej świadoma obserwujących ją ślepi. Jakieś dziesięć, piętnaście metrów przed nią stał nieruchomo, w pozycji gotowej do skoku wielki, czarny basior. Nie spotkała go nigdy wcześniej. Sierść miał zjeżoną, pazury wbite w ziemię, gotowe w każdej chwili poderwać ciężar ciała Wilka i zaatakować, żółte ślepia wpatrywały się nie w dziewczynę, ale w wypukłość pod jej płaszczem, którą tworzyło ciałko dziecka, owiniętego chustą. Basior myślał o krwi i o delikatnych ścięgnach niemowlęcia, tak słodkich i kuszących, nawet jeśli by chciała, nie potrafiła nie usłyszeć jego myśli. Ale nie chciała zagłuszać jego głosu w swojej głowie. Była na niego wściekła – to nie jego miała spotkać i nie na jego wołanie odpowiedziała, on nie miał prawa dotknąć dziecka. Błyskawicznie zwróciła się do Wilka nieco bokiem, osłaniając niemowlę i w tej samej chwili poczuła, jak rozchylają się jej usta, robiąc miejsce dla powiększających się kłów. Oceniła odległość, w dwóch skokach mogła dosięgnąć basiora, jednym ruchem rozerwać tętnicę szyjną i złamać mu kręgosłup i pić. Na myśl o tym zakręciło jej się w głowie, dawno nie jadła, zbyt dawno...

Niemal automatycznie oblizała wargi i przygotowała się do skoku, ale nie skoczyła...

Nim którekolwiek z nich zdołało cokolwiek zrobić, pomiędzy nimi zmaterializowała się Szara Wilczyca o dwóch głowach. Była jeszcze większa od czarnego samca, z jej postaci bił spokój i opanowanie, a jednocześnie patrząc na nią wiedziało się, że nie zawaha się przed zadaniem śmierci za nie spełnienie jej woli. A teraz jej wolą był rozejm między jednym z jej synów a czarodziejką. Wilk ugiął przednie łapy jakby w ukłonie i wycofał się natychmiast, Elfka zrobiła krok w tył i zamknęła usta, kryjąc wracające do normalnych rozmiarów kły, nie spuściła jednak wzroku. Jakiś czas mierzyły się, walcząc na spojrzenia – Szara Wilczyca i ledwo już stojąca na nogach Elfka, potrzebująca snu i pożywienia. Potem wadera zrobiła krok w stronę dziewczyny.

– Witaj Elpis. Witaj, moja nieszczęsna córko.

****

Elfka podążała za Szarą Wilczycą, a nieco z tyłu szła reszta watahy. Żaden z łbów wadery nie patrzył na nią, jednak dziewczyna czuła więź, jaka istniała między nią a drapieżnikiem. Kiedy wiele lat temu Kain doprowadził do jej ponownych narodzin, on i Wilczyca stali się jej przybranymi rodzicami. Innych nie znała, istniała od wielu, wielu stuleci, tysiącleci, może dłużej, nie pamiętała początku. Kain sprawił, że znów stała się dzieckiem, nie wiedziała, ku czemu to prowadziło, uważała to za głupie i niepotrzebne. Ale nie sprzeciwiała się. Udało mu się nawet odebrać jej wspomnienia wiecznego istnienia, dorastała niemal jak normalne dziecko, aż do ukończenia sześciu lat, kiedy magia znów się o nią upomniała i kiedy wszystko powróciło. Coś było jednak nie tak, pamiętała strzępy informacji, nie wiedziała tak naprawdę, kim jest. Kain wiedział z pewnością, ale coś kazało mu utrzymywać to z dala od niej, czy wiedziała Szara Wilczyca? Elfka nie miała pojęcia, choć domyślała się, że jej matka nie jest zwykłym przedstawicielem swojego plemienia, Wilki żyły wiele lat, ale zmieniały się, dwugłowa wadera odkąd sięgała pamięcią była taka sama, może nieśmiertelna?

Kain i Wilczyca osiedli z dzieckiem właśnie na Ziemiach Niczyich, bardzo długo utrzymując ją w przekonaniu, że mała elfia czarodziejka, odżywiająca się krwią ojca zmieszaną z mlekiem matki to nic niezwykłego. Trwające sześć lat pranie mózgu, całkiem nieźle, jak na kogoś, kto żył już wcześniej i powinien pamiętać. Wściekła się, kiedy poznała prawdę. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. O tak, wściekła się.

Kain obiecał, że kiedyś, wkrótce cała prawda stanie się dla niej jasna i wtedy będzie mogła o wszystkim zadecydować. Nie rozumiała tego, ale zgodziła się. Coś uparcie mówiło jej, że oto nadszedł ten czas, ale teraz nie była już taka pewna, czy chce wiedzieć, alternatywa jednak nie istniała. Możliwość podejmowania świadomych decyzji skończyła się dla niej cztery dni temu, kiedy sama stała się jakby przybraną matką temu małemu chłopcu, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że przez tysiąclecia jej istnienia nigdy w jej życiu nie pojawiło się żadne dziecko – elfie, ludzkie, wilcze, wampirze, nigdy...

Elpis – z zamyślenia wyrwał ją szept w jej głowie. Wilczyca nie spojrzała na nią, ani nie przemówiła tak naprawdę, stała się głosem w jej głowie. Porozumiewały się tak już nie raz, na odległość i z bliska, kiedy nie chciały, by ktoś odgadł, o czym rozmawiają.

Dziewczyna wciągnęła płytko powietrze i oczyściła umysł, wpuszczając ją do środka.

Wiem, że ostatki sił trzymają cię tu w tej chwili, ale musisz wiedzieć, że plany uległy pewnej zmianie. Zanim będziesz mogła spotkać się z czarnoksiężnikiem, czeka cię coś jeszcze. Coś bardzo ważnego i szalenie wyczerpującego. Jeszcze nie znasz celu misji i tego, jak ma przebiegać, a już musisz ją rozpocząć.

Czarodziejka poczuła, że coś w okolicy serca szarpie się w niej w proteście i pęka, ale nie zdradziła tego po sobie. Nie była nawet zbyt zdziwiona takim obrotem spraw, poczuła się po prostu trochę bardziej pusta, niczym pęknięta skorupa naczynia, która nie wytrzymała naporu wypełniających ją płynów. Kolejna zmiana, na niekorzyść, dla niej na niekorzyść, jakżeby inaczej?

Muszę się pożywić. Niemal nie powiedziała tego głośno. Wypocząć lub się pożywić.

Wiem, czego bardziej potrzebujesz. Pożywisz się. Teraz.

Przystanęła i spojrzała na wilczycę, zaskoczona. Jej rozmówczyni też się zatrzymała, a razem z nimi na miejscu pozostał czarny basior, ten sam, którego Elfka spotkała jako pierwszego. Reszta stada przeszła dalej, jakby ich trójki tu nie było. Kiedy tylko ostatnie sztuki znikły wśród drzew, samiec stanął naprzeciw dziewczyny, umyślnie eksponując szyję i spojrzał jej prosto w oczy. Kły czarodziejki znów wysunęły się z ust, ostre i pulsujące niezrozumiale przyjemnym bólem, gotowe kąsać. Spojrzała niepewnie na Wilczycę.

Aron nie wiedział, kim jesteś, kiedy wyszedł ci na spotkanie. Teraz zrozumiał. Chce ofiarować ci swoją krew, jako przeprosiny za próbę ataku i wzmocnienie przed tym, co musisz zrobić. Wie, jaka jest cena.

Elfka spojrzała na Wilka, jakby widziała go pierwszy raz. Wie, jaka jest cena... Lekko skłoniła przed nim głowę, z szacunkiem, basior odpowiedział tym samym. Potem skoczyła i przywarła ustami do szyi zwierzęcia. Poczuła jak z chrzęstem rozstępują się żywe tkanki jego ciała, a słodko-metaliczno-drażniący zapach posoki uderzył ją w nozdrza.

Wtedy świat fiknął szalonego koziołka, zawirował wokół niej i kilka rzeczy stało się jednocześnie. Poczuła szarpnięcie w piersi, jakby ktoś, jakaś gigantyczna dłoń, albo raczej łapa, zakończona szponami, chciała wyrwać jej serce, zmiażdżyć i wyrwać. Siłą powstrzymała się, by nie krzyknąć, za to jeszcze mocniej zacisnęła kły na ciele ofiary, rozrywając żyły. Poczuła zew pradawnej bestii, ukrytej w mrokach jaskini istoty, która od wieków nie oglądała światła, a która właśnie chciała się z więzienia skał uwolnić. Dotarła do niej nienawiść, tak wielka i ociekająca jadem, jakiej jeszcze nigdy nie zaznała, zrozumiała, że to uczucie skierowane jest w stronę dziecka, wciąż spoczywającego pod jej płaszczem i zrozumiała, że to ono jest sercem, które chciała jej wyrwać dłoń uzbrojona w szpony. Zapragnęła go chronić przed niewidzialnym niebezpieczeństwem i jednocześnie równie mocno zapragnęła puścić szyję Wilka i zatopić kły w ciele niemowlęcia. Poczuła, jak pod jej dłońmi pęka kręgosłup drapieżnika.

Ciemność zawsze przyciąga światło, a światło kryje w sobie Mrok. Czekałem tyle lat, przyjdź tu po mnie, przyjdź natychmiast!

Dziewczyna rozpaczliwym wysiłkiem oderwała się od ciała Wilka. Zrobiła kilka chwiejnych kroków do tyłu, a z jej dłoni na śnieg spadło kilka świeżych kropli krwi. Drżała na całym ciele, nie potrafiła nad tym zapanować. Drżał też czarny basior, leżący na ziemi z łbem wykręconym pod dziwnym kątem i ziejącą raną z lewej strony szyi. Z rany nie wydobywała się już krew, w jego ciele nie pozostało jej już nawet odrobiny, drgawki agonii wkrótce ustały. Elfka rozejrzała się wokół. Szara Wilczyca gdzieś zniknęła, została sama, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia, doskonale wiedziała, dokąd musi się udać i co musi zrobić. Znów czuła się silna. Ofiara czarnego basiora nie poszła na marne.

****

Stała na zimnej, kamiennej posadzce, wpatrując się w łeb bestii, która też nie odrywała od niej oczu. To było ważne, najważniejsze, nie przerywać kontaktu wzrokowego, nie pokazać demonowi odrobiny własnej słabości i strachu. Wiedziała, że gdzieś, na podłodze jaskini, owinięte w jej szary płaszcz, leży dziecko, ale nie śmiała teraz pozwolić sobie na myśli o nim. Nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak się tu znalazła, wiele metrów pod powierzchnią ziemi, w jaskini, do której żywa istota nie zapuściła się od niepamiętnych czasów. Ostatnim, co zarejestrowała jej świadomość, był smak słodko-gorzkiej krwi istoty, która już nigdy nie powstanie. Potem wszystkie działania były instynktowne, wykonywane bez udziału świadomości i wszystkie sprowadzały się do tej chwili. Ona i pradawna bestia, przycupnięta teraz przed nią niczym kamienna figura smoka, w której żywe są tylko oczy.

Jednak smok żył. Wyczuwała jego oddech, głośny i niespokojny niczym szalejące tornado, mimo że nie poruszał on jeszcze piersi demona. Słyszała też bicie smoczego serca, zsynchronizowane z jej własnym, nieregularne teraz i słabe niczym kogoś śmiertelnie chorego, serca roztrzaskanego na tysiące odłamków, których już nikt nigdy złożyć nie był w stanie, któremu nie można było pomóc, bo samo wyrządziło sobie tą krzywdę. Czuła emocje targające demonem – rozpacz, ból, poczucie beznadziei i klęski, opuszczenia, tęsknoty i żalu do kogoś, kto miał się już na zawsze zaopiekować, kto miał do tego nie dopuścić. Było tego zbyt wiele, nadmiar uczuć w jej wnętrzu nie pozwalał trzeźwo myśleć, musiała skupić się na wnętrzu potwora, nie na jego wspomnieniach sprzed tysięcy lat, nie na tych wspomnieniach. Musiała zmusić poczwarę do ujawnienia jej jedynej istotnej w tej chwili rzeczy – jego imienia. Jeśli pozna imię, zwycięży, a stwór podąży za nią, jeśli nie...

Spróbowała się opanować i skupić, oddzielić własne myśli od szaleństwa w jego głowie. Nie zdążyła.

Zaatakował bez ostrzeżenia. Wdarł się do jej umysłu i czerpał z niego. Głuchy trzask pękającego kręgosłupa czarnego basiora; smak krwi, zmieszanej z mlekiem Szarej Wilczycy; srebrne nitki mocy wystrzeliwujące z jej palców; srebrzyste ostrze sztyletu i drzewo o duszy Elfa; nagie ciało niemowlęcia na kamiennym ołtarzu Lucyfera i dłoń kapłana, wznosząca nad nim rytualny nóż, zatrzymana w pół ruchu po to, by upaść wraz z samym kapłanem i elficką strzałą, wbitą aż po pióropusz w jego pierś.

Wspomnienia przestały ją atakować równie szybko i nagle, jak na nią spadły. Stała, oddychając głośno i dygocąc na całym ciele, wpatrując się z czerwono-złote oczy bestii. I wtedy potwór przemówił.

Kimże jesteś? Kim jesteś, że przychodzisz tu i ośmielasz się rzucać wyzwanie mi, Jednemu z Siedmiu? Kim jesteś, szalona? Nie jesteś Wampirem i nie jesteś Elfem, kiedyś, dawno temu byłaś Człowiekiem, ale nim już też nie jesteś. Śmierdzisz Wilkiem na kilometr, ale nie możesz być przedstawicielem tego plemienia. Po co budzisz mnie ze snu i dręczysz, czego ode mnie chcesz?

Straszliwym wysiłkiem zmusiła się do tego, by odpowiedzieć.

– Wiedziałeś, że przyjdę. Czekałeś na mnie, więziony tu przez miriady lat cały czas na mnie czekałeś. Pójdziesz ze mną, czy tego chcesz, czy nie, to dawno temu już zostało postanowione. Jesteś mi potrzebny, a ja jestem potrzebna tobie, bo tylko ja mogę ci dać to, czego od wieków pożądasz. Daję ci moment na zastanowienie się i podjęcie świadomej decyzji, potem zmuszę cię do bezwarunkowego posłuszeństwa, a wiesz, że potrafię.

Coś we wnętrzu potwora zadrżało i zmusiło do drżenia otaczające ich skały. Nie wiedziała, czy wziąć to za ukrywany śmiech wzgardy, czy też może oburzenie. Czerwono-złote oko świdrowało ją nieruchomym spojrzeniem, a czarne wargi uniosły się nieznacznie, odsłaniając po raz pierwszy ostre zębiska potwora. Bestia odezwała się ponownie, powoli, z rozmysłem.

A co, jeśli nie zechcę?

Sprawdzał ją, była tego pewna. Pójdzie z nią tak czy inaczej, decyzja została już podjęta i nie należała ani do niej, ani do niego. Chciał tylko wiedzieć, z kim ma do czynienia i jaką mocą dysponuje osoba, której przez kilka kolejnych dni, może tygodni, będzie musiał być posłuszny. Skoncentrowała wszystkie swoje siły na pionowej źrenicy oka demona.

Oczy są zwierciadłem duszy, w nich odbija się wszystko to, czego nie wypowiadają usta, trzeba tylko bacznie obserwować, a wszystko stanie się jasne. Twoje imię, tylko tego potrzebuję, by cię zniewolić, podaj mi je. Teraz.

Potwór zaryczał w proteście, ale było już za późno. Elfka poczuła, jak źrenica jego oka wciąga ją i pochłania, niczym jakiś wir, nie stawiała oporu.

Pokaż mi...

Dawno temu, liczby jakie znają Ludzie, Wampiry, a nawet Elfy nie są w stanie odzwierciedlić, jak bardzo dawno, Bóg stworzył Wszechświat. Powołał do życia gwiazdy, planety, galaktyki i mgławice, komety i czarne dziury, wszystko. Był to świat wypełniony światłem i Jego obecnością, każdą przestrzeń w nim wypełniała Boska Istota, świat, który cały czas rozszerzał się i zwiększał, w którym nieustannie z rzeczy, które istniały, tworzyły się nowe, wspanialsze, coś umierało po to, by dać życie czemuś innemu, wszystko zgodnie z Bożym planem, idealnie i bez zakłóceń. Potem Pan powołał do życia anioły, siedmiu pomocników, którzy dostali we władanie Wszechświat, byli Mu niemalże równi, a jednak Mu podlegali. Lucyfer, Mammon, Asmodeus, Astaroth, Leviathan, Belzebub i Barbello, oto ich imiona. Aniołowie byli doskonali, nie znali uczuć, które zawsze przynoszą zgubę, byli zimni, wyniośli, piękni, wszyscy podobni do siebie, z biegiem stuleci widocznie wyróżniła się dwójka z nich. Barbello, która jako jedyna była istotą żeńską, wiedzieliśmy to, nie wiedząc o tym, skąd to wiemy i Lucyfer – ukochany anioł Pana.

Lucyfera Bóg wybrał już na samym początku, nie podając powodu. Świetlisty anioł był zawsze najbliżej utkanego ze szkła i promieni gwiazd tronu Najwyższego, zapuszczał się najdalej w niezgłębioną otchłań Wszechświata, w końcu nawet przekroczył jego granice, co było przyczyną zguby nas wszystkich. Bóg był wszechmocny i widział wszystko i o wszystkim wiedział, jednak nie zrobił nic, by go powstrzymać, zabawne, prawda? Lucyfer był szaleńcem, żyjącym złudzeniami paranoikiem, któremu nie podobała się doskonałość. Zapragnął dla aniołów uczuć, głównie miłości, ale nie wiedział, że ona zawsze niesie ze sobą nienawiść i zniszczenie. Biedny, głupi, żyjący wśród urojeń szaleniec, który bardzo się pomylił. Bóg stworzył go wolnego od uczuć, nie potrafił on nawet poprawnie nazwać tego, co się w nim rodziło, nie miał szans nad tym zapanować. Mimo to postanowił spróbować. Imponował nam, po tylu wiekach istnienia w niczym niezachwianej doskonałości, jego koncepcja była cudnym powiewem czegoś nowego. Pierwszą, która za nim poszła, była Barbello, w końcu stało się coś, co przesądziło o losie nas wszystkich – Lucyfer i Barbello zostali kochankami i powołali do życia Belial, pierwszą istotę nie stworzoną przez Boga, ale też nie zrodzoną z łona kobiety. To był początek szaleństwa, które doprowadziło do upadku nas wszystkich, łącznie z Belial.

Wszystko załamało się jak domino, nad upadkiem którego nie panowaliśmy, nawet Lucyferowi wymknęło się to w końcu z rąk, nie udźwignął ciężaru świata, który usiłował wykreować. Dobry Bóg zabrał nam skrzydła i strącił w przepaść za coś, co od początku było skazane na niepowodzenie i czemu w każdej chwili mógł położyć kres. Przebaczył i pozwolił zostać tylko Lucyferowi, jednak on wzgardził Bożą łaską, odrzucił skrzydła i z własnej woli poszedł za nami. Przyjął na siebie ciężar odpowiedzialności za wszystko.

Nazywają nas Siedmioma Upadłymi aniołami, a on jest tym ósmym, który nie upadł, ale sam skoczył w Ciemność, z tego powodu jest jeszcze bardziej od nas przeklęty. Czekaliśmy na ciebie, bo tylko ty potrafisz nas uwolnić, nie zbawić, na to jest już za późno. Pójdę więc za tobą, ale nienawidzę cię i najchętniej wyprułbym ci trzewia jednym ruchem pazura; i będę chronił dziecko, choć mam ochotę rozszarpać go na strzępy, bo wiem, co czeka mnie na końcu drogi i pożądam tego.

Demon skończył mówić i wpatrywał się w nią z oczekiwaniem. Dziewczyna wiedziała już niemal wszystko, ale było jeszcze coś. Wyprostowała się i pewnym krokiem pokonała te kilka metrów, dzielące ją od smoka, po czym położyła otwartą dłoń na jego pysku. Potwór zawarczał z oburzeniem, a wargi odsłoniły całą okazałość imponującego wachlarza zabójczych kłów, ale nie zrobił nic.

– Jeden z Siedmiu oszukanych i zdradzonych aniołów, wyjaw mi swoje imię, a misja będzie mogła się rozpocząć. Zaprzysięgnij mi posłuszeństwo i ochronę dziecku, które jest ze mną, a ja przysięgam dać ci na koniec to, o co poprosisz.

Szary kamień, którym okryte było całe ciało demona, kiedy tu przyszła, opadł, odsłaniając czarno-bordowe łuski, tak wielkie, że każda z nich z osobna mogła posłużyć jej jako wygodne miejsce do siedzenia. Dla postronnego obserwatora wyglądaliby niczym postacie z baśni, drobna czarodziejka i potężny smok, sprawiający wrażenie, jakby mógł zmieść ją z powierzchni ziemi jednym silniejszym oddechem. Jednak wiedziała dobrze, że demon jej nie skrzywdzi, bo wtedy jego nagroda przepadnie. Czekała.

Żądam śmierci, zadanej z twojej ręki, śmierci, która będzie ostateczna. Wiecznego snu, z którego nie ma już przebudzenia i który pozwoli mi odpocząć i zapomnieć o tym, że przegrałem. Za taką cenę pójdę z tobą i zrobię wszystko, by misja, jaką musisz wypełnić, zakończyła się sukcesem.

Elfka skinęła głową, nie odwracając wzroku. Czekała nadal. W oczach bestii pojawiła się bezsilność i rezygnacja. Pradawny demon poddał się jej.

Leviathan, oto moje imię.

Złamane zostało zaklęcie utrzymujące bestię w bezruchu. Potwór poderwał do góry przednie kończyny i wstał, dosłownie rozrywając od środka zbyt małą, by go takiego pomieścić, jaskinię. Odłamki gruzu i całkiem duże skały posypały się na nich. Elfka zdążyła dobiec do dziecka, porwać je w ramiona i zamknąć jakby w kokonie stworzonym z własnego ciała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to nic nie da. Piekło, jakie rozpętał jednym ruchem Leviathan musiało pochłonąć ich oboje. Demon otrząśnie się i odleci, a oni tu zostaną, pogrzebani przez kamienie. Jakże była głupia sądząc, że potrafi nad nim zapanować, zmusić go do posłuszeństwa... Jej pycha i niczym nieograniczona wiara we własne możliwości i wszystko to, co powie Kain, została właśnie ukarana. Zrezygnowana, wiedząc, że nie może absolutnie nic zrobić, nie po konfrontacji z Jednym z Siedmiu, która wyczerpała jej siły, czekała na pierwszy ból. Ból się jednak nie pojawił... Deszcz skalnych odłamków skończył się, ale żaden z nich nie ugodził w nią. Zaskoczona, otworzyła zaciśnięte oczy i popatrzyła w górę.

Zobaczyła ciemność. Czarne skrzydło Leviathana osłaniające ją i niemowlę przed niebezpieczeństwem, potężne niczym kopuła świątyni. Czerwono-złote ślepia patrzyły na nią z mieszaniną wyższości i rozbawienia.

****

Nie poniosę cię jako smok, zbyt mocno rzucalibyśmy się w oczy, a to nam niepotrzebne. Potrafię wzbić się tak wysoko, że staniemy się niewidoczni dla ułomnych oczu ziemskich wędrowców, ale on nie potrafi tam oddychać. Zmienię dla was swoją postać, na nieco mniej rzucającą się w oczy.

Na oczach czarnowłosej Elfki Leviathan zaczął się kurczyć i zmieniać kształt. Zniknęły łuski, przeistaczając się w sierść koloru smoły, łapy zakończone szponami ustąpiły miejsca pęcinom i kopytom, ogon zmienił się w nieco krótszy, pokryty długimi włosami w tym samym kolorze, co sierść, a głowa wydłużała się i zwężała, formując smukły łeb konia. Przed czarodziejką stał teraz nadnaturalnych rozmiarów rumak, bez żadnych znaczeń na ciele. Koń, którego postać przybrał Leviathan, przewyższał o głowę każdego normalnego przedstawiciela tego gatunku, a z jego pyska patrzyły na nią nie zmienione, czerwono-złote oczy. Dziewczyna prychnęła pogardliwie.

– To wszystko, na co cię stać? Niezbyt udany kamuflaż.

Zwierz spojrzał na nią i w jej głowie rozległa się odpowiedź.

Mogę zmienić się w kogo zechcę i zakamuflować tak doskonale, że nikt nie zauważy. To wszystko, na co mam w tej chwili ochotę, więc musi wystarczyć.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Dla mnie może być. Ruszajmy więc. Przed nami długa droga, zboczyłam z trasy, by po ciebie przyjść, czeka nas ponad doba, może dwie doby, nie marnujmy czasu.

Kain oczekuje nas w Skalistej Warowni jutro z samego rana.

– Oszalał – czarodziejka skwitowała to jednym słowem.

Istniała droga, która była w stanie doprowadzić ich do jej mistrza w tak krótkim czasie, ale nie miał prawa oczekiwać od niej, że tą drogę wybierze. Jednak oczekiwał, jak zwykle, oczekiwał niemożliwego. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem.

– Chce, żebym przeprawiła się przez Gehennę.

To nie było pytanie, stwierdziła po prostu fakt. Jakby zapominając o tym, co zdarzyło się ostatnim razem, żądał od niej ponownego stawienia czoła upiorom Doliny Jęku na ich własnym terytorium. Cholera...

Tym razem będzie inaczej, bo tym razem masz ze sobą mnie.

Dziewczyna drgnęła i odwróciła oczy od niemowlęcia, które owijała chustą. Niechętnie spojrzała na czarnego rumaka, wpatrującego się w nią.

– Leviathan, czy ty czytasz w moich myślach?

Tylko, kiedy są wystarczająco głośne.

W milczeniu przełknęła tę gorzką pigułkę. Będzie musiała bardziej się teraz kontrolować, to wszystko.

****

Tej nocy zbocza Doliny Jęku rozbrzmiewały echem wrzasków i nawoływań tysięcy stworzeń. Zrodzone przez noc demony o pokracznych, powykrzywianych ciałach, nie przypominających w niczym ciał jakichkolwiek zamieszkujących Ziemie stworzeń, wyległy ze swoich kryjówek. Wszystkie obserwowały konia i jeźdźca, cwałujących Doliną bez postoju i odpoczynku. Z nozdrzy konia buchał gorący dym, czarna sierść zwierza i przycupnięta na nim figurka dziewczyny w płaszczu czarnych włosów, tworzyły jedną całość. Dla karykatur żyjących istot, zamieszkujących wąwóz, ich widok był obietnicą uczty, która miała wkrótce nastąpić. Olbrzymie rzesze córek i synów Lilith podążały za nimi bez wytchnienia, z ekstazą w oczach chłepcąc obrzydliwie słodką krew, znaczącą drogę, której dotknęły niepodkute kopyta piekielnego konia i nie mogąc się nią nasycić, umierały po raz kolejny. Raz po raz ponad ich głowami, za nimi i przed nimi rozlegało się rozpaczliwe wycie potępionego stworzenia, które nigdy nie powinno się narodzić.

Dziewczyna zaciskała powieki, kurczowo wczepiając się paznokciami w grzywę swojego wierzchowca, siłą powstrzymując się od tego, by nie wyć wraz z nimi. W tym miejscu szaleństwo było w stanie jej dotknąć, porwać ją i nią zawładnąć. W zgiełku tysiąca głosów słyszała nawoływanie sprzed lat i prawie potrafiła wyróżnić z niego jej własne imię, jej prawdziwe imię. Przed obłędem chronił ją tylko pęd Leviathana, tylko bliskość piekielnego demona gwarantowała jej bezpieczeństwo i nietykalność. Na razie.

Oboje, koń i jeździec, byli przeklęci.

Rozdział 2

Czterej jeźdźcy

Ziemie Niczyje w większości były suchą, jałową pustynią, której nie przemierzali nawet zagubieni wędrowcy, rzadko ktokolwiek zapuszczał się w te rejony, jeśli już, zawsze wiedział, czego szuka i co go tu przywiodło. Zazwyczaj jednak było tu pusto. Mało kto wiedział o istnieniu Warowni, którą zamieszkiwał siwobrody czarnoksiężnik w podniszczonym płaszczu, wspierający się na sękatym kosturze. Starzec niezwykle rzadko też opuszczał swoje włości, spotkania z Elpis i Szarą Wilczycą aranżował na neutralnych gruntach, byle nie zwracać za bardzo uwagi świata na swoją pustelnię. Dziś jednak wszystko przebiegało zupełnie inaczej niż zwykle. Czarnoksiężnik cztery razy wychodził z ukrycia, by powitać czterech nadciągających gości.

Pierwsza zjawiła się Wilczyca, zaraz za nią młody Elf, podróżujący piechotą. Swojego konia odprawił zaraz na granicy pustyni, umożliwiając mu powrót do domu, sam w ciągu pięciu dni pokonał resztę drogi pieszo. Dotarł do Warowni w zdartych butach i szacie, która kiedyś musiała być biała i zdradzała, że mężczyzna, niemalże chłopiec jeszcze, był kapłanem. Kolejny gość różnił się od Elfa niczym ogień od wody, a dzień od najczarniejszej nocy. Od stóp do głów ubrany na czarno, o bladym obliczu i podkrążonych oczach, jakby zapadniętych w chudej twarzy, mógł wzbudzać zarówno litość jak i przerażenie. On również nie miał ze sobą wierzchowca, co dziwniejsze, nie posiadał też żadnej broni, ale czarnoksiężnik doskonale wiedział, że żaden koń nie zgodziłby się nieść go na swoim grzbiecie, a broń nie była mu potrzebna. Przybysz wywodził się z plemienia, odżywiającego się krwią żywych stworzeń, więc w zwierzętach wzbudzał przestrach tak wielki, że nie potrafiły ścierpieć jego bliskości, a bronią były jego kły. Trzeci przybysz był Wampirem.

Już samo to, że przedstawiciele dwóch tak odmiennych ras podążali w to samo miejsce, w tym samym najwyraźniej celu i będąc tu oczekiwanymi, wzbudzało zdumienie. Nie mniejszym kuriozum okazał się być również czwarty gość, podróżujący na kasztanowatym wałachu z mieczem u boku. Człowiek.

Starzec szedł naprzeciw piątemu przybyszowi. Wiedział, że dziewczyna wkrótce się zjawi, zawsze wiedział, kiedy była w pobliżu. Wyczuwał ją, tak jak za pierwszym razem, kiedy się spotkali, nic się od tego czasu nie zmieniło. Nawykłe do wpatrywania się w monotonny krajobraz gór i skalnych rozpadlin oczy przeczesywały teren, w nadziei na ujrzenie zlewającego się z otoczeniem skrawka podróżnego płaszcza czy kosmyka czarnych włosów. Ona miała zjawić się tu jako ostatnia, wioząc dziecko, bez którego wszelkie trudy podróżnych, którzy dziś się tu zjawili, były bezużyteczne.

Doskonale wiedział, dlaczego się spóźnia, Wilczyca wprowadziła ją już w to, czego oboje od niej wymagali, dziewczyna miała więc za sobą wizytę w jaskini Leviathana. Pierwszy z wielkiej siódemki Upadłych Aniołów został przebudzony, misja się rozpoczęła, chociaż na razie ona stawia jej czoła samotnie, a jej drużyna oczekuje na pierwsze z nią spotkanie. Starzec westchnął ze zmęczeniem. To było bardzo znaczące – sama rozpoczyna i sama będzie musiała to wszystko zakończyć, bo żaden ze śmiałków, którzy dziś zjawili się z jego grocie, nie miał prawa dojść do samego końca. Wiedział jednak, że nie wolno mu jej żałować, tak samo jak jej nie wolno zboczyć z drogi, zatrzymać się ani zawrócić. Już nie.

Zaskoczyła go. Tętent kopyt piekielnego wierzchowca usłyszał w ostatniej niemalże chwili przed zobaczeniem ich. Wyskoczyli zza skały oddalonej od starca o kilkadziesiąt metrów i pędzili dalej, jakby go nie zauważając, prosto na niego. Mimo zmniejszającego się dystansu rumak wcale nie zwalniał, już wydawało się, że zmiażdży starca, nie dając mu nawet szansy na uskoczenie z drogi, kiedy Elfka gwałtownym szarpnięciem osadziła go na miejscu. Tylne kopyta zaparły się w ziemię, rzeźbiąc w niej głębokie bruzdy. Demon w zwierzęcej postaci parskał i prychał wściekle, rzucając na czarnoksiężnika pełne nienawiści spojrzenie czerwono-złotych oczu o pionowych źrenicach, nie przestając dreptać w miejscu i drzeć ziemi kopytami.

Mężczyzna z bólem oderwał wzrok od tych oczu i przeniósł go na twarz dziewczyny. Przez ostatnie godziny przemierzała Dolinę Jęku, to nie mogło nie pozostawić śladu na jej obliczu. Wyglądała, jakby uleciały z niej wszelkie siły, a tylko duma i może złość na niego, złość, że kazał jej przez to przechodzić, pozwalały jej utrzymywać się nadal na grzbiecie konia. Czarodziejka przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, po czym, wciąż nic nie mówiąc, odrzuciła do tyłu szary płaszcz, ukazując oczom Kaina otulone chustą niemowlę.

Starzec przymknął oczy i na chwilę pogrążył się we wspomnieniach. Czuł się tak, jakby historia ożyła i stanęła przed jego obliczem. Zmęczona dziewczyna o bladej twarzy, trzymająca w ramionach nowe życie. Dzieci powinno być dwoje, ale dziewczynka umarła dawno temu... Nadzieja na pomyślne zakończenie umarła o wiele wcześniej niż ona. Przeznaczenie zaczęło się wypełniać. Kain potrząsnął głową i wziął głęboki oddech, jak nurek, który zbyt długo przebywał pod powierzchnią wody. Przywołał na twarz uśmiech i znów spojrzał w zielone oczy czarodziejki.

– Witaj w domu, dziecinko. Moje serce raduje się jak zawsze, kiedy cię tu goszczę i jednocześnie smuci, bo będzie to wyjątkowo krótka wizyta – czarnoksiężnik podszedł do konia, ignorując jego jawną wrogość i objął rękami talię dziewczyny, pomagając jej znaleźć się na ziemi. – Podróż tu trwała dłużej, niż przypuszczaliśmy i znacznie cię osłabiła. Zaczniemy to spotkanie od odpoczynku i snu. Inni, których wezwałem, też są już na miejscu, oni też najpierw odpoczną, jest wcześnie, masz czas do zmroku, jakąś godzinę przed zachodem słońca podana będzie wspólna wieczerza, kiedy słońce zajdzie, wyruszycie.

Szli razem w stronę ukrytego między skałami wejścia do groty czarnoksiężnika. Dziewczyna wspierała się na ramieniu starca, czuła się przy nim bezpieczna i chroniona. Tu, w bezpiecznej kołysce jego ramion, demony nie miały do niej dostępu. Kain zawsze potrafił je odegnać, trzymać od niej z daleka i Elfka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele kosztuje go to, by teraz wysłać ją prosto w ich paszczę. Poczuła, jak ulatuje z niej cała złość na przybranego ojca, przeznaczenie już dawno zostało zapisane, zarówno ona, jak i on byli tylko pionkami, na długo przed ich narodzeniem zostały zapisane w gwiazdach ich przyszłe losy, teraz nie pozostało im już nic innego, jak stawić temu czoła, z podniesioną głową lub na kolanach, jak tchórze. Przynajmniej tyle mogli wybrać i wybrali, oboje.

Nic już nie mówiąc, weszli w jedną z otwartych paszczy skały i zniknęli w jej wnętrzu. Czarnoksiężnik prowadził swoją uczennicę wielokrotnie załamującymi się korytarzami, raz rozszerzającymi się tak bardzo, że niemal nie było widać sklepienia, innym razem zamykającymi się niemal przed nimi, tak że szli jakby ciasnym tunelem, mając jego sufit tuż nad głowami. Dotarli do groty, która była sercem Warowni, wielka tak, że mogła pomieścić stu gości, śpiących tu wygodnie, teraz była pusta. Czarnoksiężnik powiódł Elfkę po wykutych w skale stopniach na górę, gdzie szyb rozgałęział się na kilka odnóg. Skręcili w jedną z nich i zatrzymali się w niewielkim ślepym korytarzu, nieudolnie zaadaptowanym na pomieszczenie mieszkalne.

Stało tu łoże z kamiennymi szczytami, wyłożone pierzynami, duża, zdolna pomieścić kilkoro ludzi kamienna miednica, wypełniona zimną wodą, wybijającą z serca skały, utrzymywaną w tym miejscu czarami Kaina i wielkie lustro o bogato rzeźbionej ramie. Na jednej ze skalnych półek rozłożona była biała suknia, ozdobiona mnóstwem naszytych na delikatny materiał maleńkich diamencików, na innej świeży podróżny płaszcz, spodnie, koszula i bielizna. Dziewczyna oderwała wzrok od białej sukni i spojrzała na Kaina pytająco.

– Chcę, żebyś po kąpieli założyła właśnie to i zeszła do nas. Wyjaśnię tobie i pozostałym członkom twojej drużyny na czym to wszystko ma polegać.

– Po co to całe przedstawienie? Przecież w tym nie pojadę.

– Nie pojedziesz – zgodził się starzec. – Ale w drodze towarzyszyć ci będą sami mężczyźni i chcę, żeby właśnie taką cię zapamiętali i taką mięli przed oczami przez cały czas trwania misji. Zaufaj mi, dziecinko.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Cóż innego robię przez ostatnie miriady lat?

Kain skinął głową i wyciągnął ręce.

– Oddaj mi chłopca. Szara Wilczyca jest tu, przybyła jako pierwsza, ona się nim zaopiekuje i nakarmi go.

Elfka poczuła, jak narasta w niej protest, coś głęboko w środku wzbraniało się przed oddaniem dziecka komukolwiek. Jakaś dziwna, zaborcza miłość nie chciała zgodzić się na to, by innej osobie powierzyć nad nim pieczę. Zła na samą siebie, stłumiła to uczucie. To było głupie. Jeszcze pięć dni temu nie miała w ogóle pojęcia o jego istnieniu, nigdy nie nosiła go w łonie, chociaż jego ruchy wewnątrz chusty, którą była przepasana, zdawały się budzić w niej wspomnienia, które nie mogły być jej. Magia i macierzyństwo nigdy nie szły w parze, wraz z przebudzeniem się zdolności zaklinania żywiołów na zawsze odchodziła możliwość poczęcia dziecka, a ona zdolność tą posiadała praktycznie od zawsze. Bez słowa oddała Kainowi niemowlę. Starzec uważnie ją obserwował, jakby świadom wewnętrznego starcia, jakie się w niej przed chwilą rozegrało. Zmusiła się do uśmiechu.

Kiedy ucichło echo jego kroków, Elfka rzuciła się na łoże i zapadła w sen, po raz pierwszy od dawna nie towarzyszył jej w nocy żaden demon, a spoczynku nie zakłócił koszmar, po którym ponowne zaśnięcie jest niemożliwe.

****

Przebudzenie przyszło dokładnie wtedy, kiedy powinno nadejść. Dziewczyna znajdowała się we wnętrzu groty, gdzie nie dochodziło światło księżyca ani gwiazd, ale wewnętrzny zegar, dokładniejszy od każdego innego, podpowiadał jej, że to jest właśnie odpowiednia pora. Kilka godzin snu, które właśnie minęły, wystarczyły, by organizm Elfa zregenerował się po trudach wielodniowej podróży. Czując się wypoczęta i gotowa na każdy nowy ciężar, jakim zechce obdarzyć ją jej dawny opiekun, Elfka wyskoczyła z łóżka, zrzuciła z siebie brudne ubranie i zanurzyła się w lodowatej wodzie, która natychmiast przybrała temperaturę o kilka stopni wyższą od temperatury jej ciała. Gorąca kąpiel zadziałała odprężająco i zbawiennie.

Nieco sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, ubrała zwiewną, białą suknię na nagie ciało. Delikatny materiał oplatał ściśle jej talię, piersi i plecy jakby pajęczyną utkaną z koronki, w którą wszyte były błyszczące krople rosy. Od pasa w dół suknia rozszerzała się, tworząc biało-srebrzystą kopułę, cicho szeleszczącą przy każdym ruchu dziewczyny. Stopy zostawiła bose, a włosy wilgotne i rozpuszczone. Podeszła do lustra w drewnianej ramie, było ogromne, widziała w nim całą swoją postać, białą plamę na tle szarości groty. Czarodziejka z lustra patrzyła na nią pewnym siebie, wyzywającym nawet wzrokiem, zdając się kpić z jej tak niedawnego jeszcze zmęczenia, głodu i bezsilności. Wiatr, którego nie było, delikatnie poruszał jej suknią i długimi włosami. Była spokojna, a na jej ustach błąkał się tajemniczy uśmieszek, jakby ukrywany przed tą prawdziwą Elpis, która stała na środku jednego ze ślepych korytarzy pustelni Kaina. Dziewczyna wzdrygnęła się mimo woli, nie miała pojęcia, że wygląda tak... mrocznie. Jakby w lustrze ukazywała się jakaś zapomniana, zła cząstka jej duszy. Starożytni wierzyli, że lustro to brama, portal do innego świata, że świat po drugiej stronie jest podobny do naszego, ale żyje własnym życiem, którego my nie jesteśmy w stanie zobaczyć, bo to życie toczy się tylko wtedy, kiedy akurat nie patrzymy. Bezwstydnie spoglądając prosto w nasze oczy, postacie udające nas samych mamią nas złudną obietnicą bezpieczeństwa i sprzedają nam nieprawdziwe poczucie, że wszystko jest na swoim miejscu i nad wszystkim panujemy. Czarodziejka wzruszyła ramionami i odwróciła się, by odejść, dołączyć do Kaina i reszty i nie dać się zastraszyć bajaniu starych bab, szepczących niegrzecznym dzieciom do snu, ale coś sprawiło, że zesztywniała i zastygła w bezruchu.

Dziewczyna w lustrze nie naśladowała jej ruchów, nie odwróciła się, stała nieporuszona, nie próbując już ukryć uśmiechu. Elfka powoli, ostrożnie znów przybrała dawną pozę, stając naprzeciw zjawy. Nieznajoma z innego świata pokiwała głową z aprobatą.

Księżyc okrąża Ziemię i błyszczy nocą na jej niebie, a przecież nie świeci. Odbija tylko światło słońca, jest jego lustrem, bladym i niewyraźnym w porównaniu do pierwowzoru, wspomnieniem. Czy naprawdę uważasz, że lustro, które potrafi tylko odbijać świat, może być bramą? Że w jego wnętrzu może toczyć się równoległe życie? Księżyc nigdy nie rozbłyśnie prawdziwym światłem, a postacie z lustra nigdy nie będą żywe. Pozostaną na zawsze zjawą, upiorem, majakiem, który odbija przeszłość, nie powiedzą ci nic ponad to, co już się stało.

Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wtedy Elfka zauważyła, że wpatrzona w wiernie odbijające wnętrze jej duszy oczy nieznajomej i wsłuchana w głos, rozbrzmiewający w jej głowie, nie spostrzegła tego, że postać zmieniła się. Ona nadal miała na sobie białą suknię, Elfka w lustrze od stóp do głów spowita była w czernie i fiolety. W luźno opadające na jej ramiona włosy, dłuższe jeszcze niż włosy czarodziejki, wplecione miała fioletowe kwiaty kalii. Widmo, nie robiąc kroku, usunęło się nieco na bok, przygotowując miejsce przybyszowi z głębi lustra, którego Elpis dopiero teraz dostrzegła.

Zmierzał ku niej spokojny, opanowany, a jego kroki znaczyła spalona ziemia i popioły. Bose stopy zdawały się ledwo dotykać ziemi, ale to wystarczyło, by uczynić ją martwą. Jego oczy – czysto fioletowe, niesamowite, żaden żyjący naprawdę Człowiek nie może mieć takich oczu – wpatrywały się w twarz dziewczyny z czułością i pożądaniem. Ubranie jego stanowiły tylko czarne spodnie, z nagich pleców wyrastały ogromne, płonące czarnym ogniem, którego nic ugasić nie jest w stanie, anielskie skrzydła. Twarz mężczyzny, udręczona tysiącletnim bólem i smutkiem, zdawała się być jednocześnie młoda i piękna, ale też niewyobrażalnie stara. Dziewczyna czuła gorąco, bijące od czarnego anioła, czuła pożogę szalejącą w jego wnętrzu, ogień, który go spalał przez nieskończone dziesiątki tysiącleci, nawet z tej odległości, nawet uwięziony po drugiej stronie lustra, dosięgał jej. Zgięła się wpół i upadła na kolana, na zimną podłogę groty, nie czując chłodu, tylko sprawiający ból żar rozżarzonych do czerwoności kamieni. Mężczyzna zobaczył ją poprzez oddzielającą ich szklaną taflę, przyspieszył kroku i wyciągnął rękę. Dziewczyna w lustrze odwróciła się w jego stronę i odwzajemniła jego gest.

Elfka wiedziała doskonale, co się teraz stanie. Kiedy ich dłonie się zetkną, otoczą ją szczelnie płonące skrzydła czarnego anioła, a na jej szyję, twarz, dekolt i ramiona spadnie grad palących jak ogień pocałunków. Chciała wstać i uciec, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa, a prawa dłoń bezwiednie wyciągnęła się w kierunku nadchodzącego anioła.

Bo należysz do mnie, tak jak ja należę do ciebie, bo jesteś moja, moja na zawsze i nikt i nic tego nie zmieni. Wstań więc i chodź ze mną tam, gdzie twoje miejsce, tam, gdzie zawsze byłaś i na zawsze powinnaś pozostać.

Z gardła dziewczyny wydobyło się stłumione łkanie, kiedy z jej palców wystrzeliły srebrzyste nitki mocy, jakby cała jej istota, nawet magia, która w niej była, pragnęły tego kontaktu. Poczuła, że końce jej palców płoną.

A potem ktoś pewnie chwycił ją za rękę i porwał w ramiona, ale zarówno dotyk dłoni, jak i obejmująca ją postać były żywe, chłodne i bezpieczne. Nie śmiejąc otworzyć oczu, wciągnęła w płuca znajomy zapach pyłu, piasku i ziemi. Poczuła niewyobrażalną ulgę, a jednocześnie straszny żal, że jej chory majak został przerwany. Wzięła kilka głębokich oddechów, usiłując się opanować.