Cena namiętności - Michelle Celmer - ebook

Cena namiętności ebook

Michelle Celmer

4,2

Opis

Gdy Lucy zakochała się w Tonym, wpadła w panikę i uciekła niczym Kopciuszek z królewskiego balu. Uznała, że ona, dziewczyna z marginesu, nigdy nie sprosta wymaganiom rodziny swego bogatego kochanka. I może udałoby się jej zapomnieć o Tonym, gdyby ich namiętny związek nie miał konsekwencji dla wszystkich wokół...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (51 ocen)
26
15
6
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Michelle Celmer

Cena namiętności

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

W ciągu dwudziestu trzech lat, dziewięciu miesięcy i szesnastu dni Lucy Bates podjęła więcej błędnych decyzji, niż przewiduje norma. Z powodu impulsywnej natury, spontanicznej ciekawości – a sporadycznie braku elementarnego zdrowego rozsądku – znalazła się w niejednej skomplikowanej sytuacji. Jednak jej obecne zmartwienie przebiło na głowę wszystkie inne.

Pamiętaj: Następnym razem, gdy wpadniesz na genialny pomysł, by odejść od faceta i przenieść się na drugi koniec kraju w nadziei, że ruszy za tobą w pogoń, daruj sobie.

Tony nie tylko nie ruszył za nią w pogoń, ale znalazł sobie nową dziewczynę. Po prawie roku niezobowiązującego związku z Lucy – bez zająknięcia się nawet o kolejnym etapie – żenił się teraz z osobą niemal nieznajomą. Spotykał się z nią raptem od dwóch miesięcy, na dodatek ta nowa nie była z nim w ciąży.

W przeciwieństwie do Lucy, która ponadto mogła uosabiać chodzący stereotyp. Uboga dziewczyna, co to zakochała się w bogatym chłopaku, po czym zaliczyła wpadkę. I choć sytuacja była znacznie bardziej złożona, wiedziała, że każdy tak właśnie ją oceni. Nawet Tony.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił taksówkarz, zatrzymując się przed posesją.

Lucy wyjrzała przez okno. Rezydencja Carosellich, położona w jednej z najstarszych i najbardziej prestiżowych dzielnic Chicago, nawet w tej okolicy musiała robić wrażenie. Wiekowa i, jak na jej gust, nieco krzykliwa. Ale bardzo okazała.

Wzdłuż ulicy stały zaparkowane luksusowe samochody, a w parku po drugiej stronie jezdni bawiły się dzieci. Kiedyś Tony powiedział, że jego dziadek, twórca czekoladek Caroselli, lubił przesiadywać w biurze, w ukochanym fotelu, i obserwować te bawiące się dzieci. Mawiał, że przypomina mu to rodzinny kraj. Miał na myśli Włochy.

Podała kierowcy resztę gotówki, jaką dysponowała, i wydostała się z taksówki. Słońce świeciło, ale w powietrzu czuć było chłód.

Wyczyściła swoje konto oszczędnościowe, płacąc niebotyczną kwotę za bilet z Florydy do Chicago i z powrotem na lot w niedzielę, więc odtąd musi korzystać z karty kredytowej. Jeśli przekroczy limit… cóż, coś wymyśli. Jak zawsze.

Ale teraz nie chodzi już tylko o nią. Musi zacząć myśleć jak matka – przede wszystkim o dziecku.

Położyła rękę na wypukłym brzuchu, wyczuła uderzenie maleńkiej stopki – w całym swoim życiu nie była tak zdezorientowana i przerażona, a jednocześnie szczęśliwa. Teraz złożyła sobie obietnicę, że jeśli tylko zdoła rozwiązać ten problem, nigdy nie zrobi już niczego pod wpływem impulsu.

I tym razem zamierzała słowa dotrzymać.

– Dostaniesz od niego, co zechcesz – pouczała Lucy matka, gdy rano jechały na lotnisko jej gruchotem, który sprawiał wrażenie, jakby był kupiony na złomowisku. – Cokolwiek ci zaproponuje za milczenie, zażądaj dwa razy więcej.

Taka właśnie była matka, cała ona.

– Nie poluję na jego pieniądze – odparła Lucy. – Nic od niego nie chcę. Uważam tylko, że przed ślubem powinien dowiedzieć się o dziecku.

– Masz zamiar popsuć mu przyjęcie zaręczynowe?

– Niczego nie popsuję. Porozmawiam z nim przed przyjęciem.

Nie wzięła jednak pod uwagę, że samolot się spóźni, więc teraz miała tylko dwie godziny na dotarcie do Tony’ego i z powrotem na lotnisko. W tej sytuacji musi z nim porozmawiać podczas przyjęcia. Jednak nie zamierzała robić sceny. Przy odrobinie szczęścia ludzie pomyślą, że jest jednym z zaproszonych gości. Przyjaciółką narzeczonej, na przykład.

Gdyby Tony zechciał uczestniczyć w życiu dziecka, byłoby wspaniale. Gdyby dorzucił się czasem do wydatków, byłaby mu dozgonnie wdzięczna. Gdyby nie chciał mieć nic wspólnego z nią i dzieckiem, byłaby rozczarowana, ale by zrozumiała. W końcu czy to nie ona naciskała na luźny związek? Zero zobowiązań, zero oczekiwań.

– Nawet gdyby nie był zaręczony, nigdy by się z tobą nie ożenił – twierdziła matka. – Mężczyźni tacy jak on kręcą się koło kobiet takich jak my tylko w jednym celu.

O prawdzie tej z lubością przypominała córce przy każdej nadarzającej się okazji. I miała rację. Lucy setki razy powtarzała sobie, że Tony jest dla niej za dobry, że nawet jeśli któregoś dnia zechce się ustatkować, zrobi to z kimś ze swoich kręgów. I właśnie tak postąpił.

A ona może jedynie podjąć próbę posprzątania bajzlu, którego narobiła. Co oznacza odłożenie dumy na bok i zaakceptowanie pomocy finansowej, jeśli taką jej zaproponuje.

A więc, pomyślała, patrząc na rozciągającą się przed nią rezydencję, teraz albo nigdy. Ze ściśniętym sercem wkroczyła na werandę i zapukała do drzwi. Nogi miała jak z waty, serce jej waliło, a gdy przez minutę lub dwie nikt się nie pojawił, zapukała ponownie. Odczekała chwilę, ale nadal nikt nie reagował.

Poczuła się nieco zbita z tropu. Czy osoba, która przysłała mejla, pomyliła datę? Godzinę? A może nawet miejsce? I kto przy zdrowych zmysłach uwierzyłby w wiadomość przysłaną przez anonimowego „przyjaciela”?

Ona uwierzyła. A teraz nie ma już odwrotu.

Gdy spróbowała przekręcić gałkę, okazało się, że drzwi są otwarte. Teraz do listy jej wykroczeń można będzie dodać kradzież z włamaniem.

Pchnęła lekko drzwi i zajrzała do środka. Nikogo nie dostrzegła, więc weszła do środka. Hol i sąsiadujący z nim salon były elegancko urządzone, dopracowane w najmniejszych szczegółach. I stanowczo za ciche. Gdzie, do diabła, wszyscy się podziali?

Już miała odwrócić się i wyjść, gdy usłyszała niewyraźne dźwięki muzyki dobiegające z głębi domu. Instrumenty smyczkowe. Czyżby kwartet? Nie mogła rozpoznać melodii.

Ruszyła więc tropem muzyki i weszła do imponującej jadalni utrzymanej w głębokich odcieniach czerwieni i złota, z tak dużym stołem, że zmieściłaby się przy nim niewielka armia. Muzyka urwała się nagle, a ona odwróciła się. Naprzeciwko jadalni znajdował się ogromny pokój dzienny z kamiennym kominkiem, który sięgał sufitu o wysokich sklepieniach. Pomiędzy rzędami krzeseł rozciągnięto jedwabny chodnik…

O mój Boże.

To nie przyjęcie zaręczynowe. To ślub!

Uderzyło ją, że wszystko jest takie oczywiste. Tradycja. Wianuszek weselnych gości siedzących na pokrytych satyną składanych krzesłach. Panna młoda o długiej eleganckiej szyi i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Jej luźna sukienka w odcieniu złamanej bieli, jednocześnie prosta i stylowa, odsłaniała nogi. Były tak smukłe i długie, że niemal dorównywała wzrostem Tony’emu, a ten, mając metr dziewięćdziesiąt, do niskich nie należał. A jeśli chodzi o Tony’ego…

Gdy go zobaczyła, serce jej zamarło. W szytym na miarę garniturze, z zaczesanymi do tyłu włosami wyglądał, jakby zstąpił z okładki GQ – w nonszalanckiej wersji, w stylu „jestem tak seksowny, że ubrania przy mnie bledną”.

I co teraz? Czy powinna przysiąść na krzesełku i udawać, że należy do grona gości, a porozmawiać z nim po ceremonii? A może odwrócić się, wybiec z pokoju i zadzwonić później, jak radziła matka.

– Lucy? – odezwał się Tony.

Wyrwana z osłupienia zdała sobie sprawę, że Tony patrzy prosto na nią. Tak jak panna młoda. Właściwie to wszyscy się odwrócili i utkwili w niej spojrzenia.

A niech to. Stała nieruchomo, zastanawiając się, co robić. Znalazła się tu, by porozmawiać z Tonym, a nie psuć jego ceremonię ślubną. Ale ślub już został przerwany, więc ucieczka nie wchodzi w rachubę. Dlaczego zatem nie przeprowadzić tego, po co przyjechała?

– Przepraszam – powiedziała, jakby przeprosiny mogły w takiej chwili coś zmienić. – Nie chciałam przeszkadzać.

– A jednak tu jesteś – odparł Tony beznamiętnie.

– Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.

– Teraz? Właśnie się żenię, jeśli nie zauważyłaś.

Tak, zauważyła. Panna młoda gapiła się to na niego, to na nią. Jej twarz zbladła, wyglądała, jakby miała zemdleć. A może zawsze patrzy w ten sposób? Jeśli się zastanowić, była zadziwiająco podobna do Morticii Adams.

– Tony? Kto to jest? – spytała, marszcząc brwi.

– Nikt ważny. – Słowa te bardzo Lucy zabolały. Przy optymistycznym założeniu Tony odwoła je bardzo szybko, choć niespecjalnie pomoże to w zaistniałej sytuacji.

– Cokolwiek masz mi do zakomunikowania, możesz powiedzieć tu – wycedził Tony. – Przed moją rodziną.

To nie jest dobry pomysł. Jednak rozpoznała tę sztywną postawę, to niewzruszone spojrzenie. Nie zamierzał ustąpić. Cóż, jeśli naprawdę tego sobie życzy…

Uniosła głowę, wyprostowała się, rozpięła kurtkę i odsłoniła brzuch, który wypychał jej dopasowany T-shirt, po czym skuliła się pod wpływem chóralnego westchnienia, jakie przerwało ciszę i odbiło się echem od wyłożonych aksamitem ścian. Do końca życia nie zdoła zapomnieć tego odgłosu ani min obecnych. Jeśli Tony chciał wprawić w zakłopotanie Lucy lub ją upokorzyć, obróciło się to przeciwko niemu. To panna młoda wyglądała na upokorzoną.

– Czy to twoje? – zapytała, a Tony spojrzał na Lucy pytająco. Zmierzyła go posępnym wzrokiem i odrzekła:

– A jak myślisz?

Tony zwrócił się do narzeczonej i powiedział:

– Tak mi przykro, Alice, ale daj mi chwilę, muszę porozmawiać z moją… z Lucy.

– Podejrzewam, że potrwa to nieco dłużej niż chwilę – stwierdziła Alice głucho. Z długiego i nieco szponiastego palca zsunęła pierścionek z brylantem, oznajmiając: – A coś mi mówi, że już nie będę go potrzebować.

– Alice…

– Kiedy zgodziłam się wyjść za ciebie, nikt nie wspomniał, że częścią naszego układu jest ciężarna kochanka. Przerwijmy to, póki czas, dobrze? Zachowajmy resztki godności.

Czyżby ten ślub tylko tyle dla Alice znaczył? Układ? Wyglądała na upokorzoną i zirytowaną, ale czy cierpiała? Niespecjalnie. Lucy patrzyła, jak bawi się pierścionkiem. Sprawiała wrażenie, że ma ochotę wydrapać nowo przybyłej oczy. Z kolei Tony nie zamierzał Alice nic tłumaczyć, a Lucy odniosła wrażenie, że wyrządziła mu przysługę, choć wątpiła, że jej za to podziękuje. Zapewne nigdy jej tego nie wybaczy. Alice próbowała oddać mu pierścionek, ale potrząsnął głową.

– Zatrzymaj go w ramach przeprosin – powiedział.

Biorąc pod uwagę rozmiary kamienia, musiały to być co najmniej pięciocyfrowe przeprosiny. W sumie dzięki nagrodzie pocieszenia Alice nie wyszła na tym najgorzej.

Ukryła w dłoni pierścionek, akceptując porażkę z dużą dozą wdzięku. Lucy naprawdę jej współczuła.

– Idę po rzeczy.

Kobieta w bliższym rzędzie, matka Tony’ego, którą Lucy znała ze zdjęć, zerwała się z miejsca. Mimo dziesięciocentymetrowych obcasów ledwie sięgała niedoszłej synowej do ramienia.

– Alice, pozwól, że ci pomogę – powiedziała, obejmując ją i wyprowadzając z pomieszczenia. Spojrzenie rzucone Lucy mówiło: Tylko poczekaj, jak wpadniesz w moje ręce.

Jeszcze jeden głupi postępek, którego może pożałować. Jej relacja z babcią dziecka została zaprzepaszczona. W świecie Lucy takie rzeczy były na porządku dziennym, ale członkowie rodu Carosellich byli kulturalni i wytworni, a teraz już na własne oczy widziała, że i z całkiem innej ligi. Matka miała rację.

Z chwilą, gdy Alice zniknęła, cisza ustąpiła szeptom. Lucy nie mogła usłyszeć słów, ale miała wyobraźnię.

Mężczyzna, w którym rozpoznała ojca Tony’ego, podszedł do syna i ujął go za rękę, by z nim porozmawiać. Pod względem fizycznym wszystko ich różniło. Tony był wysoki, szczupły i wysportowany, natomiast ojciec – niższy i przysadzisty. Wyjątek stanowiły nosy – które podobnie jak u większości członków rodu – były identyczne. Po kilku krótkich ostrych słowach starszy Caroselli opuścił jadalnię, udając się za żoną, przedtem jednak rzucił Lucy krótkie ostre spojrzenie.

Tony podszedł do niej z nieodgadnioną miną. Wyglądał jednak tak dobrze, że poczuła ucisk w sercu. Miała ochotę wziąć go w ramiona i objąć ze wszystkich sił.

Nie możesz go mieć. Na początku znajomości uznawała to za zaletę – jego emocjonalna niedostępność bardzo ją pociągała. Głupio wierzyła, że ponieważ nigdy nie pozwoliła sobie na miłość, nic jej nie grozi. A gdy z czasem zdała sobie sprawę, co się z nią dzieje, było już za późno. Zakochała się w nim.

Ale gdyby jakimś cudem zamierzał wziąć ją w ramiona i wyznać miłość, to był właściwy moment. Zamiast tego zacisnął palce na jej ręce i odezwał się napiętym głosem:

– Idziemy.

– Dokąd?

– Gdziekolwiek – mruknął, spoglądając na gości, którzy teraz w małych grupach obserwowali rozwój akcji z ciekawością. Czyż nie mówił jej setki razy, jak bardzo wścibską ma rodzinę, jak bardzo pragnie, by każdy pilnował własnego nosa? Czy mogła wybrać gorsze miejsce?

Grymas na twarzy Tony’ego był tak stanowczy, że mogła co najwyżej starać się nadążyć za jego zamaszystym krokiem, podczas gdy on na wpół wyprowadził, a na wpół wyciągnął ją z domu i doholował do samochodu. Otworzył drzwi od strony pasażera, potem zajął miejsce kierowcy, ale nie włączył silnika. Czekała na wybuch gniewu, tymczasem on wybuchnął śmiechem.

Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły, i chyba miała rację. Pojawiła się niczym boska interwencja dokładnie w chwili, gdy właśnie miał popełnić największy błąd swojego życia. A gdy odwrócił się i ją zobaczył, pomyślał: Chwała Bogu, nie muszę tego robić.

– Co ci jest? – zapytała Lucy, przy czym wyglądała tak, jakby poważnie martwiła się o jego stan umysłowy.

Nie mógł mieć jej tego za złe. Od czasu, gdy odeszła, podejmował same nieprzemyślane, a czasem i irracjonalne decyzje. Jak propozycja układu złożona Alice zaledwie po miesiącu znajomości. Nie byli w sobie zakochani, ale ona pragnęła dziecka, a on potrzebował męskiego potomka. Wobec perspektywy trzydziestomilionowego spadku kto winiłby go za to kompromisowe rozwiązanie?

Ale teraz wiedział już, jak wielki byłby to błąd. Gdy rozległy się dźwięki marsza weselnego i zobaczył nadchodzącą narzeczoną, zdał sobie sprawę, że nie dość, że jej nie kocha, to nawet nie za bardzo ją lubi, i chociaż mają tolerować się nawzajem tylko przez rok, będzie to o rok za długo.

Kryzys został zażegnany dzięki Lucy. Jak to jest, że zawsze pojawia się, gdy jej potrzebuje? Stanowiła jego głos rozsądku, gdy zachowywał się jak bęcwał. A ostatnio, szczególnie odkąd odeszła, stał się niekwestionowanym królem bęcwałów. Pochylił się nad jej brzuchem.

– Czy dlatego odeszłaś?

Przygryzła wargę i przytaknęła.

– Czegoś tu nie rozumiem. Dlaczego po prostu mi nie powiedziałaś?

Unikała jego wzroku, zaciskając palce na kolanach.

– Przyznaję, źle to wszystko rozegrałam. Nie jestem tu dlatego, że czegoś od ciebie oczekuję. Nie przyjechałam też, żeby udaremnić twój ślub. Zjawiłam się tylko w złym momencie.

– A więc dlaczego przyjechałaś właśnie teraz?

– Doszły mnie słuchy, że się żenisz i pomyślałam, że powinieneś wcześniej dowiedzieć się o dziecku. Ale nie miałam pojęcia, że ślub ma być dzisiaj. Dostałam informację o zaręczynach.

To by wyjaśniało jej zszokowane spojrzenie, gdy zdała sobie sprawę, w co wdepnęła.

– Informację od kogo?

– A czy to naprawdę ma znaczenie? Przysięgam, chciałam tylko z tobą porozmawiać.

Lucy nie szukała kłopotów – do diabła, nie miała mściwej natury – a jednak z kłopotami często musiała się mierzyć. I choć miał najświętsze prawo, żeby być na nią zły, to gdy zobaczył, jak stała z ustami otwartymi ze zdziwienia, instynktownie chciał chwycić ją w ramiona i przytulić.

– Więc mów. Dlaczego nie poinformowałaś mnie wcześniej?

– Wiem, że powinnam – przyznała, bawiąc się suwakiem kurtki – tylko nie chciałam…, żebyś myślał, że zaliczyłam celowo wpadkę, żebyś czuł się wobec mnie zobowiązany. Nawet nie jestem pewna, jak do tego doszło. Przecież zawsze bardzo uważaliśmy.

– Od razu wyjaśnijmy sobie jedno – odezwał się. – Wiem, że nie mogłabyś zrobić czegoś tak podłego. Znam cię, to po prostu nie twój styl. Fatalnie tylko, że mi nie powiedziałaś o dziecku.

– Wiem. Nie winię cię, że jesteś zły.

– Nie jestem zły… tylko zawiedziony.

Przygryzła wargę, łzy zakręciły się w jej oczach.

– Naprawdę mi przykro. Mam wyrzuty sumienia z powodu twojej narzeczonej.

– Alice nic nie będzie.

Tony starał się przekonać samego siebie, że wszyscy mylili się co do niej, bo w głębi duszy wiedział, że okazałaby się okropną żoną, a jeszcze gorszą matką. To roszczeniowa materialistka, skoncentrowana wyłącznie na sobie. Godzinami mogła mówić o modzie i swojej karierze modelki, a on, choć próbował udawać zainteresowanie, często wyłączał się i nie słuchał.

Ale miała też zalety. Była atrakcyjna, miała niezłe poczucie humoru, no i seks był okej, choć nigdy nie tworzyli prawdziwego związku. Nie tak jak w przypadku jego i Lucy. Z Alice nic go nie łączyło. Ona lubiła teatr, on wolał dobre filmy z rodzaju „zabili go i uciekł” – im więcej akcji, tym lepiej. Ona była kociarą, on – alergikiem. Była weganką, on miłośnikiem schabowego z ziemniakami. Słuchała newage’owego hipisowskiego popu, on puszczał sobie klasycznego rocka. Im głośniej, tym lepiej. Nie było mniej pasującej do siebie pary.

– Kochasz ją? – spytała Lucy.

– Nasz związek jest… był skomplikowany.

Łudził się, że coś się wydarzy, zanim będzie za późno. Nawet nonno, który od lat starał się zmusić go do ożenku i posunął się do tego, że próbował przekupstwa, zapisując mu trzydzieści milionów dolarów w spadku, odmówił pojawienia się na ślubie.

– Powinnaś mieć do mnie trochę zaufania – stwierdził. – Powinnaś powiedzieć mi prawdę i coś byśmy wymyślili.

– Popełniłam błąd, ale chcę wszystko naprawić.

Czyżby? A może po powrocie do domu któregoś dnia za rok lub dwa stwierdzi, że znów dała nogę?

Tytuł oryginału: Caroselli’s Accidental Heir

Pierwsze wydanie: Harlequin Desire, 2014

Redaktor serii: Ewa Godycka

Korekta: Urszula Gołębiewska

© 2014 by Michelle Celmer

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2017

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-2884-8

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.