Blondynka, niebieskie oczy. Prebook - Karin Slaughter - darmowy ebook

Blondynka, niebieskie oczy. Prebook ebook

Karin Slaughter

3,4

Opis

Julia ma dziewiętnaście lat. Blondynka, niebieskie oczy. Zdolna i bardzo ładna. Właśnie zaczęła studia, właśnie po raz pierwszy się zakochała. Lubi planować i marzyć. Chce być dziennikarką śledczą.

Czwartego marca 1991 roku wyszła wieczorem ze studenckiego klubu. Tego dnia widziano ją po raz ostatni…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 89

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (490 ocen)
129
93
140
98
30
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdalenaLegimi123

Z braku laku…

nie polecam, przewidywalna
10
bozanka
(edytowany)

Całkiem niezła

Słabe. Czytałam inna książkę Karin Slaughter, bardzo dobrą i mam wrażenie, jakbym omyłkowo trafiła na inną autorkę. Może to wina tej dziwnej formy, jaką jest prequel. Sprawdzę co z fabułą właściwą, czyli książką docelową, może będzie lepsza.
10
V3r0n1ka

Całkiem niezła

Jako wstęp i swego rodzaju rozwinięcie historii z "Moje śliczne" jest całkiem spoko. Przybliża nam wydarzenia z tego wieczoru, którego Julia znika bez śladu oraz to co działo się przez kilka dni przed porwaniem. Z jednej strony wiadomo do czego to wszystko zmierza i jakie będzie zakończenie ale z drugiej strony autorka od początku do końca utrzymuje czytelnika w napięciu i niepokoju.
10
Sengatime

Całkiem niezła

prebook do "moje śliczne", także brak zakończenia, a właściwie prepoczątek w/w książki. Do samodzielnej lektury się nie nadaje.
10
Namahh

Nie oderwiesz się od lektury

super, dobrze opowiedziana historia siostry , której historia była tylko szczyptą w książce "Moje Śliczne"
11

Popularność




Karin Slaughter

Blondynka, niebieskie oczy

Tłumaczenie:

Poniedziałek, 4 marca 1991 roku

Godzina 7.26

North Lumpkin Street, Athens, Georgia

Poranna mgła spowijała śródmiejskie ulice, oplatając niczym pajęczyną śpiwory leżące na chodniku przed Georgia Theater. Upłynie jeszcze przynajmniej dwanaście godzin, nim zaczną wpuszczać publiczność, ale miłośnicy zespołu Phish koniecznie chcieli zająć miejsca w pierwszym rzędzie. Dwóch potężnie zbudowanych młodych mężczyzn całkowicie wypełniało plastikowe krzesła ogrodowe, które postawili tuż obok drzwi wejściowych zabezpieczonych łańcuchem. U ich stóp leżały puszki po piwie, niedopałki i pusta torebka po kanapce, która prawdopodobnie zawierała dużą ilość zioła.

Powiedli wzrokiem za Julią Carroll, która właśnie szła ulicą. Czuła na sobie ich lepkie spojrzenia. Szła wyprostowana, patrząc przed siebie i zastanawiając się, czy wygląda na zimną i wyniosłą. Po chwili z lekką irytacją zadała sobie pytanie, czy to ważne, jak wygląda w oczach tych całkowicie jej obcych chłopaków.

Nigdy nie była aż tak przewrażliwiona.

Athens to miasto uniwersyteckie. Uniwersytet Georgii zajmował niemal trzysta dwadzieścia hektarów najlepszych terenów w mieście i zatrudniał ponad połowę mieszkańców hrabstwa. Julia tu dorastała, obecnie była studentką dziennikarstwa i reporterką studenckiej gazety. Jej ojciec był profesorem na wydziale nauk weterynaryjnych. Jako dziewiętnastolatka wiedziała już doskonale, że alkohol i sprzyjające okoliczności mogą przemienić sympatycznych chłopaków w osobników, których nikt nie chciałby spotkać w piątkowy ranek.

A może zachowuje się niemądrze. Przypomniała sobie, jak pewnego razu przechodziła późnym wieczorem obok Old College i usłyszała za sobą odgłosy kroków. Gdy jakiś cień wyłonił się z ciemności, jej serce szybciej zabiło i już chciała się rzucić do ucieczki, ale akurat wtedy postać, która tak ją przeraziła, zawołała ją po imieniu. Okazało się, że to Ezekiel Mann, którego poznała na wykładach z biologii.

Ezekiel najpierw opowiedział jej o nowym samochodzie kupionym przez brata, potem zaczął cytować teksty Monty Pythona. Julia coraz bardziej przyśpieszała kroku, więc kiedy dotarli do akademika, tak naprawdę już biegli. Ezekiel oparł rękę o szybę, kiedy Julia weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Zadzwonię do ciebie! – krzyknął.

Uśmiechnęła się do niego i kierując się ku schodom, pomyślała: Boże, spraw, żebym nie musiała urazić jego uczuć.

Julia była piękna. Wiedziała o tym od dziecka, ale zamiast się z tego cieszyć, zawsze uważała to za dodatkowe obciążenie. Ludzie mieli wyrobione zdanie o ładnych dziewczynach. Że są zimne, gotowe każdemu wbić nóż w plecy i zawsze dostają za swoje w filmach Johna Hughesa. Były zdobyczami, po które nie śmiał sięgnąć żaden chłopak w szkole. Wszyscy brali jej nieśmiałość za zadzieranie nosa, rezerwę za dezaprobatę. To, że z powodu tych stereotypów w wieku dziewiętnastu lat była dziewicą pozbawioną przyjaciół, pozostało niezauważone przez wszystkich z wyjątkiem jej dwóch młodszych sióstr.

Na uczelni miało wyglądać to inaczej. Wprawdzie akademik był oddalony od rodzinnego domu o niespełna pół kilometra, ale Julia uznała to za okazję, żeby się wykreować od nowa, stać się osobą, jaką zawsze chciała być: silną, pewną siebie, szczęśliwą, zadowoloną z życia (i wreszcie niedziewicą). Zdusiła wrodzone skłonności do siedzenia w pokoju i oddawania się lekturze, porzuciła postawę nieprzejmowania się tym, że omija ją to wszystko, co dzieje się za drzwiami. Teraz zaczęła się tym przejmować. Wstąpiła do klubu tenisowego i do klubu biegaczy, a także do kółka przyrodniczego. Trzymała się z dala od klik, rozmawiała ze wszystkimi, uśmiechała się do nieznajomych. Umawiała się z chłopakami, którzy byli mili, chociaż niekoniecznie interesujący, a ich desperackie pocałunki kojarzyły jej się z minogami przyssanymi do boku pstrąga.

A potem dowiedziała się, co spotkało Beatrice Oliver.

Julia śledziła historię dziewczyny, czytając dalekopisy przychodzące do redakcji studenckiej gazety Red & Black. Beatrice miała dziewiętnaście lat, tyle samo co Julia. Blond włosy i niebieskie oczy, jak Julia. Była studentką, jak Julia.

Była śliczna.

Pięć tygodni temu Beatrice Oliver wyszła około dziesiątej wieczorem z domu swoich rodziców. Udała się pieszo do sklepu po lody dla ojca, którego bolał ząb. Julia nie wiedziała, dlaczego ta informacja szczególnie utkwiła jej w pamięci. Wydawała jej się podejrzana, bo niby skąd pomysł, żeby zjeść coś zimnego, kiedy boli ząb? Ale rodzice Beatrice powiedzieli o tym policji, więc ten szczegół znalazł się w relacji.

Beatrice Oliver już nigdy nie wróciła do domu.

Julia nie mogła przestać myśleć o jej zniknięciu. Wmawiała sobie, że dzieje się tak dlatego, bo chciała o tym napisać w Red & Black, ale w rzeczywistości śmiertelnie ją przeraziło, że ktoś – nie, nie ktoś, tylko dziewczyna w jej wieku – może wyjść z domu i już nigdy do niego nie wrócić. Julia chciała poznać wszystkie szczegóły. Zależało jej bardzo na tym, by porozmawiać z rodzicami Beatrice Oliver, a także przeprowadzić wywiad z przyjaciółmi, kuzynem, sąsiadem, aktualnym czy byłym chłopakiem, w ogóle z kimkolwiek, kto mógłby jej pomóc zrozumieć, dlaczego dziewiętnastoletnia dziewczyna, która miała przed sobą całe życie, przepadła bez śladu.

„Podejrzewamy porwanie” – zacytowano w pierwszym doniesieniu wypowiedź funkcjonariusza policji. Nie zniknęły żadne rzeczy osobiste Beatrice, ani torebka, ani pieniądze, które trzymała w szufladzie ze skarpetkami, a jej samochód nadal stał na podjeździe przed domem rodziców.

Najbardziej mrożące krew w żyłach oświadczenie padło z ust matki Beatrice Oliver: „Jedynym powodem, dlaczego moja córka nie wróciła do domu, może być to, że ktoś ją przetrzymuje wbrew jej woli”.

Ktoś ją przetrzymuje.

Julia aż się wzdrygnęła na myśl, że ktoś mógłby ukraść jej wolność i „przetrzymywać” z dala od bliskich, w ogóle z dala od tego wszystkiego, czym żyła. W książkach z dzieciństwa potwory zawsze były chude, czarnowłose i budziły grozę, były wilkami w owczej skórze, ale niewątpliwie (jeśli im się bliżej przyjrzeć) były wilkami. Wiedziała, że w prawdziwym życiu dzieje się inaczej niż w bajkach. Nie jest łatwo dostrzec charakterystyczne wąsy i bródkę, które zdradzają, że rzekomy wilk to Zły Człowiek.

Beatrice Oliver mógł przetrzymywać jej przyjaciel lub kolega z pracy, sąsiad bądź były czy aktualny chłopak, czyli ci wszyscy, z którymi Julia chciała przeprowadzić wywiad w cztery oczy, bez świadków, uzbrojona jedynie w notes i długopis. Porozmawiać z człowiekiem, który mógł właśnie w tej chwili przetrzymywać Beatrice Oliver w jakimś okropnym miejscu.

Położyła dłoń na brzuchu, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Obejrzała się do tyłu, spojrzała w lewo i w prawo. Miała wrażenie, że jej oczy latają we wszystkie strony.

Próbowała przekonać samą siebie, że ten niepokój jest zupełnie bezpodstawny. Bardzo możliwe, że niepotrzebnie tak się nakręca, przecież może nigdy nie dojść do tych wywiadów. Zanim porozmawia z kimkolwiek, musi najpierw postarać się o to, żeby właśnie jej zlecono temat „Zniknięcie Beatrice Oliver”, ponieważ dziennikarz sprawozdawca ma specjalne uprawnienia, może przeprowadzać wywiady i zadawać różne pytania różnym osobom. Natomiast zwykła autorka choćby najliczniejszych i najobszerniejszych artykułów, jak na przykład Julia, gdyby podjęła aktywne dziennikarskie śledztwo, mogłaby być uznana za osobę wścibską, przekraczającą swe uprawnienia.

Największego sprzeciwu spodziewała się ze strony Grega Gianakosa, studenta pełniącego obowiązki redaktora naczelnego, który uważał się za następcę Waltera Cronkite’a. Patrząc na niego, Julia przypominała sobie, co jej ojciec mówił o psach rasy beagle: że najbardziej lubią słuchać własnego głosu.

Gdyby udało jej się pozyskać Grega, wtedy Lionel Vance, pupilek Grega, nie zgłosi zastrzeżeń, choć był zły na Julię, bo nie zgodziła się z nim umówić. Ostatnią przeszkodą byłby pan Hannah, kierownik studiów, który był bardzo miły, ale zdecydowanie wolał, by redakcyjne zebrania przypominały relacje ze skoków do wody z wysokiego urwiska zamieszczane w Wide World of Sports.

Skręcając w kolejną pustą ulicę, Julia w myślach układała sobie, jak spróbuje sprzedać pomysł na swój artykuł.

Beatrice Oliver, dziewiętnastoletnia dziewczyna, mieszkająca ze swoimi rodzicami…

Nie, zasną z nudów, nim dokończy zdanie.

Zaginiona dziewczyna!

Nie. Wiele dziewczyn znika i zwykle kilka dni później się odnajduje.

Młoda dziewczyna idzie późnym wieczorem do sklepu, kiedy nagle…

Julia obróciła się gwałtownie.

Usłyszała za sobą jakiś hałas. Był to odgłos szurania, jakby ktoś szedł ulicą, powłócząc nogami. Gdy znów się rozejrzała, dostrzegła kawałki potłuczonego szkła, butelki po piwie, porzucone gazety, ale nic poza tym. Przynajmniej nic, co mogłoby wzbudzić niepokój.

Wolno i ostrożnie znów ruszyła przed siebie, uważnie przyglądając się wejściom do budynków i zaułkom, po czym przeszła na drugą stronę ulicy, żeby ominąć wielką stertę śmieci.

Czysta paranoja.

Reporterzy powinni patrzeć na wszystko chłodnym okiem, ale odkąd przeczytała o Beatrice Oliver, sny Julii obfitowały w szczegóły, będące wytworami jej bujnej wyobraźni. Beatrice szła ulicą. Była ciemna noc. Chmury przesłoniły księżyc. W powietrzu czuć chłód. Dostrzegła ognik papierosa, usłyszała ciche stukanie butów na asfalcie, a potem poczuła, jak dłoń z plamami od nikotyny zaciska się na jej ustach, poczuła ostry jak brzytwa nóż na swojej szyi, poczuła kwaśny oddech napawającego przerażeniem napastnika, który zaciągnął ją do samochodu, zamknął w bagażniku, a potem gdzieś wywiózł i uwięził w ciemnym i wilgotnym pomieszczeniu.

Gdyby pani Carroll nie była bibliotekarką, zapewne uznałaby, że źródłem tych mrocznych urojeń są książki, które czytała jej córka, i wymieniłaby takie na przykład tytuły: Obcy przyjaciel, Helter Skelter, Milczenie owiec. Ale matka Julii była bibliotekarką, więc prawdopodobnie tylko wzruszyłaby ramionami i poradziła najstarszej córce, żeby unikała powieści, które wywołują u niej koszmary, i zajęła się innymi lekturami.

A może ten strach, może dopuszczanie do głosu okropnych, przypominających obsesję lęków, uodporniło ją na niebezpieczeństwo?

Otarła pot z czoła. Serce tak mocno jej waliło, że czuła, jak ją łaskocze bawełniana koszulka. Sięgnęła do torebki. Spoczywał w niej walkman owinięty w żółtą apaszkę. Obiecała siostrze, że podrzuci apaszkę do domu. Położyła palec na klawiszu „odtwarzanie”, ale go nie nacisnęła. Chciała tylko poczuć kasetę w środku, przywołać w myślach niestaranne pismo chłopaka, który ją dla niej nagrał.

Robin Clark.

Julia poznała go dwa miesiące temu. Najpierw były liściki, rozmowy telefoniczne i kilka spotkań w większym gronie, podczas których patrzyli na siebie i trzymali się za ręce, aż w końcu kiedyś zostali sami. Całował ją tak długo i tak dobrze, że mało nie postradała zmysłów. Raz wstąpiła razem z nim do swojego domu, ale nie po to, żeby przedstawić go rodzicom, ale żeby odebrać pranie. Jej młodsza siostra podkpiwała, że Robin to babskie imię, aż Julia trzepnęła ją w ramię, żeby się zamknęła. (Przynajmniej ten jeden raz smarkula nie poskarżyła się rodzicom).

Na kasecie były piosenki, które według Robina powinny się spodobać Julii, a nie takie, które chciałby, żeby jej się podobały. Więc zamiast utworów Styxów, Chicago i Metalliki były piosenki Belindy Carlisle i Wilsona Phillipsa, trochę Beatlesów i Jamesa Taylora oraz masa przebojów Madonny, ponieważ Robin uważał, podobnie jak Julia, że Madonna fantastycznie śpiewa.

Po raz pierwszy w życiu Julii jakiś chłopak zaakceptował ją taką, jaka jest, a nie próbował jej zmienić, by mu pasowała. Julia przez wiele lat udawała, że lubi solówki na perkusji, skrzekliwe riffy gitarowe i pirackie nagrania wykonawców, którzy w tragicznych okolicznościach ponieśli śmierć, nim zdążyli udowodnić światu (a nie tylko chłopakowi, który skompilował dla niej kasetę), jacy są genialni.

Robin nie chciał, żeby Julia cokolwiek udawała. Chciał, żeby była sobą. Profesor Julii od gender studies prawdopodobnie dostałaby zawału, gdyby się dowiedziała, że Julia wprawdzie w końcu postanowiła być sobą, ale stało się tak tylko dlatego, że znalazła chłopaka, który też tego chciał.

– Robin – szepnęła w chłodny poranek, bo ubóstwiała wymawiać jego imię. – Robin.

Skończył dwadzieścia dwa lata, był szczupły i wysoki, imponował bicepsami, które wypracował nie na siłowni, ale nosząc ciężkie tace z chlebem w piekarni ojca. Miał ciemnobrązowe, przechodzące w czerń włosy jak Bon Jovi i oczy niebieskie jak u psów husky. Kiedy patrzył na Julię, czuła dziwne łaskotanie w miejscu, którego nie potrafiła nazwać.

Miała przed Robinem kilku chłopaków. Zwykle byli od niej starsi, podobnie jak Robin – chociaż żaden z nich nie był dojrzały. Uroda Julii nie peszyła ich, ponieważ mieli samochody i kieszenie pełne pieniędzy. Ojciec ostrzegał Julię, że tym chłopakom zależy tylko na jednym. Nie rozumiał, że Julii też na tym zależało.

Druga baza. To najdalszy punkt, do jakiego kiedykolwiek się posunęła, chyba że jest osobna nazwa na miłe pieszczoty (może shortstop?). Brent Lockwood miał szesnaście lat (prawie siedemnaście), a Julia piętnaście, no, bliżej czternastu. Poprosił jej ojca o pozwolenie na randkę z Julią, na co pan Carroll poradził mu, żeby się ostrzygł, znalazł pracę i wtedy ponownie zjawił się w tym domu.

To, że Brent kilka dni później pojawił się ostrzyżony na rekruta i w fartuchu z McDonalda, zaskoczyło jej ojca, ucieszyło matkę i wywołało atak śmiechu u młodszych sióstr. Natomiast Julia była wściekła, jako że u Brenta najbardziej jej się podobały jego włosy. Od tamtej pory zapach grillowanego mięsa wgryzał się w skórę prawie na zero ogolonej czaszki. Trzeba przy tym pamiętać, że Julia była wegetarianką. W efekcie chodzenie z Brentem przypominało mało zabawną wariację na temat słynnego eksperymentu Pawłowa.

Ale mimo to nadal próbowała na przykład na tylnym siedzeniu samochodu Brenta czy na kanapie w salonie. Brent był przystojny, wszyscy wiedzieli, że miał mnóstwo dziewczyn, więc Julia uznała to za wyjątkową okazję pozbycia się dziewictwa. Rozpaczliwie chciała być wyrafinowaną młodą kobietą, za którą wszyscy ją uważali, czyli taką, która doskonale wie, jak postępować z chłopakami, doświadczoną, zblazowaną, piękną, potrafiącą owijać mężczyzn wokół małego palca.

Ale Brent był w niej szczerze zakochany i przepełniony czystymi uczuciami, dlatego, choć oczywiście marzył o spełnieniu, ze wszystkich sił starał się być delikatny i nie śpieszył się, co w połączeniu z jego tłustą od frytek skórą było koszmarnie nudne.

Robin Clark pod żadnym względem nie był nudny. Naprawdę ładnie pachniał igliwiem sosnowym pomieszanym z całkiem przyjemną nutą świeżego pieczywa. Był pięknie opalony dzięki temu, że przez okrągły rok jeździł na rowerze i chodził na piesze wycieczki. Patrzył Julii w oczy, kiedy coś do niego mówiła, i nie próbował rozwiązywać jej problemów, tylko po prostu słuchał. Śmiał się z jej dowcipów, nawet tych kiepskich, no, szczególnie tych kiepskich. Potrafił też marzyć. Chciał być artystą, po prawdzie już nim był. (Praca w piekarni była tylko tymczasowym zajęciem). Julia widziała kilka jego dzieł. Łagodne wygięcie szyi jelenia pijącego wodę z górskiego potoku. Szalone czerwienie i oranże wschodu słońca.

Jego ręka delikatnie spoczywająca na jej biodrze.

Nim odważył się na ten gest, naszkicował go na serwetce i pokazał Julii, gdy popijali herbatę w klubie studenckim. Powiedział jej, że przedstawił na rysunku to, co chciałby zrobić. Kiedy wstała, poczuła, że kolana ma jak z waty. Dłonie jej się spociły. Sama perspektywa tego, co może się zdarzyć, przyprawiła ją o taki zawrót głowy, że kiedy rzeczywiście objął ją w talii, aż ją przeszedł dreszcz.

– Zaraz cię pocałuję – szepnął jej prosto do ucha, nim to zrobił.

Julia wyjęła rękę z torebki. Furgonetka schroniska dla bezdomnych, do którego zgłosiła się jako wolontariuszka, stała zaparkowana na skrzyżowaniu Hull i Washington, w miejscu nie wiedzieć czemu nazywanym Hot Corner. Ludzie już ustawili się w kolejce po śniadanie. Było ich co najmniej ze trzydziestu, przeważali mężczyźni, kobiet zjawiło się tylko kilka. Przesuwali się, szurając nogami, ze spuszczonymi głowami i z rękami w kieszeniach. To oczywiste, że nienawidzili korzystać z pomocy organizacji charytatywnej, ale nie mogli się bez niej obejść, więc byli skazani na stanie w kolejce o brzasku, żeby spożyć chociaż jeden gorący posiłek w ciągu dnia.

– Dzień dobry! – zawołała Candice Bender, która rozdawała aluminiowe tacki z jajecznicą, bekonem, kaszą kukurydzianą i grzanką.

Natomiast każdy musiał sam nalać sobie kawy z wielkiego termosu umieszczonego w otwartych drzwiach furgonetki.

– Przepraszam za spóźnienie. – Julia wcale się nie spóźniła, ale miała zwyczaj rozpoczynania rozmowy od takich czy innych przeprosin. Wzięła z furgonetki stos koców, podeszła do ludzi stojących w kolejce i zorientowała się, że jednej osoby brakuje, dlatego spytała: – Gdzie jest Mona Bez Nazwiska?

Candice wzruszyła ramionami.

Julia uważniej przyjrzała się ludziom w kolejce. Jej lęk rósł w postępie geometrycznym, kiedy spoglądała na kolejne twarze.

– Nie widzisz jej? – spytała Candice.

Julia pokręciła głową. Wystarczająco długo pomagała w schronisku, by wiedzieć, że ludzie zmieniają miejsce pobytu, ale nie potrafiła powstrzymać ponurych myśli, które zaczęły jej się kłębić w głowie.

Mona była młoda, ledwie kilka miesięcy starsza od Julii. W porównaniu z innymi bezdomnymi była zadbana, częściej się kąpała, ładniej się ubierała, bo nie wydawała wszystkich pieniędzy na narkotyki. W dniu osiemnastych urodzin straciła prawo do mieszkania u rodziny zastępczej i skończyła tam, gdzie kończą niektóre dziewczyny, żeby przeżyć. Kiedy Julia zapytała ją o nazwisko, Mona z wyzywającą miną oświadczyła:

– Nie mam nazwiska, ty suko.

– Czyli Mona Bez Nazwiska – powiedziała Julia, bo była w złym humorze i miała lekkiego kaca po zorganizowanej ad hoc imprezie z alkoholem i serowymi krakersami. I tak się stało, że ku jej wielkiemu zażenowaniu ten przydomek się przyjął.

– Nie było jej tu wczoraj wieczorem – powiedziała jedna z kobiet, wziąwszy czysty koc.

– Kiedy widziałaś ją ostatni raz? – spytała Julia.

– Skąd mam wiedzieć, do cholery?

Nie było tu miejsca na wersal czy choćby elementarną życzliwość. Myślały tylko o sobie, inne kobiety traktowały jak konkurentki, dlatego na przykład rozsiewały plotki. Przypominały w tym Julii uczennice szkoły średniej, ponieważ jak tamte przypinały sobie nawzajem takie same łatki: „dziwka”, „pupilka”, „lizuska”, „porządna dziewczyna”, „suka”, „kujonka”. Mona została uznana za sukę, bo była ładna. Wciąż miała wszystkie zęby, malowała się, nie wyglądała na bezdomną. Delilah uważano za dziwkę, bo była starsza i bardziej doświadczona. No i naprawdę była dziwką.

Obecnie grupa liczyła osiem kobiet. Julia wiedziała, że rodzące się w jej wyobraźni ponure scenariusze o życiu bezdomnych kobiet, w przeciwieństwie do scenariuszy dotyczących porwanej Beatrice Oliver, są aż nadto prawdziwe. Prostytucja. Narkotyki. Głód. Choroba. Strach. Samotność. Bo Julia szybko zrozumiała, że większość ludzi bezdomnych jest niezwykle, przejmująco, rozpaczliwie samotna.

– Widziałam, jak Mona szła do lasu – powiedziała Delilah. – Wczoraj koło dziesiątej, no, może jedenastej wieczorem. Tuż przedtem zanim spadł deszcz.

Julia skinęła głową na znak, że usłyszała.

Delilah