Bitwy żołnierza polskiego na Zachodzie. Narwik, Monte Cassino, Falaise -  - ebook

Bitwy żołnierza polskiego na Zachodzie. Narwik, Monte Cassino, Falaise ebook

4,0

Opis

Walki polskich formacji zbrojnych na Zachodzie podczas II wojny światowej odegrały ważną rolę w kształtowaniu nowoczesnego patriotyzmu Polaków. Ich przebieg rzutował na dalszy tok spraw związanych z Polską i wywarł wpływ na kształt naszej rzeczywistości politycznej. W początkowym okresie PRL usiłowano podważać, a nawet zohydzać sens tych zmagań. Potem pisano, że żołnierze owszem krwawili, ale politycy nie dorośli do zadań, jakie przed nimi stanęły.

Obecnie nastał czas na rzetelny rozrachunek z przeszłością, choć z kolei nie brakuje głosów bezkrytycznie oceniających Polskie Siły Zbrojne i ich wysiłek wojenny. Toczą się dyskusje dotyczące choćby takich zagadnień: czy przelana krew przyniosła pożądane owoce, czy alianci nie zdradzili sprawy polskiej, czy Jałta nie przekreśliła naszego wysiłku zbrojnego, czy wysiłek nie okazał się daremny. Często głosy polemistów nawzajem się wykluczają.

Aby czytelnicy mogli wyrobić sobie pogląd na temat poruszanych w dyskusjach zagadnień, potrzebna jest rzetelna wiedza historyczna, a taką dają w niniejszej publikacji uznani historycy wojskowości, zasłużeni w dziele popularyzacji historii, prezentujący tu wybrane zwycięskie bitwy polskiego oręża na froncie zachodnim podczas II wojny światowej: Jadwiga Nadzieja (Falaise), Zbigniew Wawer (Monte Cassino), Janusz Odziemkowski (Narwik).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 904

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (3 oceny)
2
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
CelSki

Nie oderwiesz się od lektury

To była najdłuższa książka, jaką czytałam. Niemniej jednak bardzo interesująco napisana. Niesamowite, z jakim zapałem i determinacją walczyli o wspólną przyszłość. Zaskakujące, że tak często dochodziło do omyłkowych ostrzałów. Mimo czasem nadludzkiego wysiłku, zmęczenia, głodu, pragnienia, dzielnie walczyli. Tą książka jest jakby pomnikiem dla wszystkich, poległych i tych, którym udało się przejść przez to piekło. Chwała im!
00

Popularność




Projekt okładki i stron tytułowych Radosław Krawczyk

Redaktor prowadzący Zofia Gawryś

Redaktor techniczny Bożena Nowicka

Korekta Teresa Kępa Bogusława Jędrasik

Copyright © by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2016 Copyright © by Janusz Odziemkowski, Zbigniew Wawer, Jadwiga Nadzieja, 2016

Niniejsze teksty ukazały się w ramach serii Historyczne bitwy Narwik 1940 Monte Cassino 1944 Falaise 1944

Zapraszamy na strony: www.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl

Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona

Nasz adres: Bellona SA ul. Bema 87, 01–233 Warszawa Dział Wysyłki: tel. 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78 Faks 22 652 27 01

Od wydawcy

Walki polskich formacji zbrojnych na Zachodzie podczas II wojny światowej odegrały ważną rolę w kształtowaniu nowoczesnego patriotyzmu Polaków. Ich przebieg rzutował na dalszy tok spraw związanych z Polską i wywarł wpływ na kształt naszej rzeczywistości politycznej. W początkowym okresie PRL-u usiłowano podważać, a nawet zohydzać sens tych zmagań. Potem pisano, że żołnierze owszem krwawili, ale politycy nie dorośli do zadań, jakie przed nimi stanęły. Obecnie nastał czas na rzetelny rozrachunek z przeszłością, choć z kolei nie brakuje głosów bezkrytycznie oceniających Polskie Siły Zbrojne i ich wysiłek wojenny. Toczą się dyskusje dotyczące choćby takich zagadnień: czy przelana krew przyniosła pożądane owoce, czy alianci nie zdradzili sprawy polskiej, czy Jałta nie przekreśliła naszego wysiłku zbrojnego, czy wysiłek nie okazał się daremny. Często głosy polemistów nawzajem się wykluczają.

Aby czytelnicy mogli wyrobić sobie pogląd na temat poruszanych w dyskusjach zagadnień, potrzebna jest rzetelna wiedza historyczna, a taką dają w niniejszej publikacji uznani historycy wojskowości, zasłużeni w dziele popularyzacji historii, prezentujący tu wybrane zwycięskie bitwy polskiego oręża na froncie zachodnim podczas II wojny światowej: Jadwiga Nadzieja (Falaise), Zbigniew Wawer (Monte Cassino) i Janusz Odziemkowski (Narwik).

Wszyscy wymienieni prezentowali już wyniki swych badań na łamach popularnonaukowej serii „Historyczne bitwy”. Zachęceni powodzeniem publikacji Bitwy polskiego Września 1939 roku Tadeusza Jurgi, Lecha Wyszczelskiego i Wojciecha Włodarkiewicza, również autorów znanych z serii „Historyczne bitwy”, prezentujemy czytelnikom książkę podobną ze względu na swój poznawczy, polityczno-militarny charakter.

Janusz Odziemkowski

Dlaczego Norwegia

Gdy nad ranem 9 kwietnia 1940 r. siły zbrojne III Rzeszy bez wypowiedzenia wojny wtargnęły na terytorium Norwegii, nie tyle forma napaści – atak na Polskę dowiódł, że hitlerowskie Niemcy bez skrupułów łamią prawo międzynarodowe – ile jej kierunek był zaskoczeniem dla wielu postronnych obserwatorów. Dlaczego właśnie Norwegia, kraj liczący niespełna 3 mln mieszkańców, położony na peryferiach Europy i prowadzący politykę neutralistyczną, padł ofiarą brutalnej, niesprowokowanej agresji?

Zagadnienie okupowania Norwegii było rozważane przez niemieckich teoretyków wojskowych od kilku lat. W 1928 r. ukazała się w Niemczech książka opatrzona tytułem Die See – Strategie des Weltkrieges. Jej autor, wiceadm. Wolfgang Wegener, analizując przebieg I wojny światowej na morzu, doszedł do wniosku, iż dowództwo niemieckie popełniło wielki błąd, zamykając okręty nawodne w Zatoce Helgolandzkiej, zamiast pokusić się o zdobycie śmiałym atakiem baz duńskich i norweskich. Gdyby w 1914 r. Niemcy zajęły Norwegię – dowodził Wegener – flota, dysponując portami ukrytymi w łatwych do obrony fiordach, mogłaby przerwać blokadę brytyjską i zagrażać komunikacjom sprzymierzonych na północnym Atlantyku. Tezy Wegenera znalazły zrozumienie wśród sztabowców i polityków marzących o odwecie za „hańbę Wersalu”. Pogląd, że w razie konfliktu z Wielką Brytanią Niemcy muszą zająć całe wybrzeże atlantyc-kie Półwyspu Skandynawskiego, został wyrażony między innymi w Mein Kampf Adolfa Hitlera.

W drugiej połowie lat trzydziestych znaczenie Norwegii uwypuklił szybki rozwój lotnictwa wojskowego. Samoloty startujące z lotnisk położonych na terytorium tego kraju mogły atakować północno-wschodnie wybrzeża Anglii i bazę Home Fleet[1] w Scapa Flow na Orkadach. Obok względów strategicznych za okupowaniem Norwegii przemawiały argumenty natury gospodarczej. Krajowe, niskoprocentowe złoża rud żelaza pokrywały zaledwie cząstkę potrzeb niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. W 1938 r. III Rzesza importowała 22 mln ton rudy; 40% importu pochodziło ze Szwecji. Po wybuchu wojny blokada przecięła dostawy zamorskie, toteż niezmiernie istotna stała się kwestia zabezpieczenia transportu rudy skandynawskiej. Przez osiem miesięcy w roku ładunki szły ze szwedzkiego portu Lulea w Zatoce Botnickiej. Zimą natomiast, gdy lody uniemożliwiały żeglugę na północno-wschodnim Bałtyku, większość rudy przewożono koleją do niezamarzającego portu Narwik w północnej Norwegii, a stamtąd statkami do Niemiec. Paryski komentator radiowy mówił o tym porcie: „Narwik jest obecnie po prostu magazynem dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Hitlerowskie statki handlowe, przepłynąwszy przez szwedzkie i norweskie wody terytorialne, zabierają swój cenny ładunek i wracają do Rzeszy tą samą, bezpieczną drogą”[2].

Słowa Francuza nie były dalekie od prawdy. Narwik przeładował w 1939 r. 46,7% szwedzkiej rudy. Niemal całą drogę z północnej Norwegii statki niemieckie odbywały przez norweskie i szwedzkie wody terytorialne, co praktycznie uniemożliwiało interwencję floty brytyjskiej. Kraj fiordów miał też inne bogactwa naturalne potrzebne III Rzeszy: wolfram, miedź, cynk, nikiel, molibden, drewno, a jego przemysł elektrochemiczny produkował znaczne ilości aluminium.

Niemcy zdawali sobie sprawę, że import cennych surowców z Norwegii wcześniej czy później wywoła zdecydowaną reakcję przeciwnika. Usadowienie się Anglików w fiordach dawało im kontrolę nad cieśninami duńskimi. W zasięgu lotnictwa sprzymierzonych znalazłyby się port Lulea oraz niemieckie bazy i linie komunikacyjne na Bałtyku. Bogactwa naturalne Skandynawii, eksportowane dotychczas głównie do Niemiec, zasiliłyby przemysł aliantów. Tak więc zarówno położenie geograficzne Norwegii, jak i względy gospodarcze sprawiły, że ten bezbronny niemal kraj znalazł się w kręgu zainteresowań sztabowców III Rzeszy.

Już we wrześniu 1939 r. dowódca Marinegruppe-Nord, adm. Rolf Carls, w korespondencji z naczelnym dowódcą Kriegsmarine, adm. Erichem Raederem, uzasadniał konieczność opanowania wybrzeży Norwegii. 9 października dowódca niemieckiej floty podwodnej, kontradm. Karl Dönitz, złożył Raederowi notatkę służbową zawierającą poglądy na temat użycia okrętów podwodnych przeciwko Norwegii. Opierając się na nadesłanych materiałach, Raeder opracował raport, który 10 października 1939 r. przedstawił Hitlerowi. „Führer szybko pojął znaczenie problemu norweskiego – pisał Raeder w 1944 r. – prosił o dostarczenie mu mych notatek i oświadczył, że sam pragnie rozpatrzyć ten problem”[3].

Mimo okazanego zainteresowania Hitler zwlekał z podjęciem ostatecznych decyzji. Podczas wojny z Polską armia poniosła duże straty, a zużycie amunicji i materiałów pędnych przeszło wszelkie oczekiwania. Wehr-macht mógł podjąć kolejną operację na wielką skalę dopiero po upływie kilku miesięcy. Dlatego też, przygotowując uderzenie na Zachodzie, Hitler nie chciał angażować się w podbój Norwegii, który przy słabości floty niemieckiej mógł przekształcić się w długą i kosztowną kampanię, starał się natomiast wykorzystać szansę pokojowego wciągnięcia tego państwa do obozu sojuszników III Rzeszy. Szansę taką stwarzał, jak sądzono, Vidkun Quisling, major rezerwy armii norweskiej, człowiek, który niebawem przeszedł do historii jako synonim zdrady narodowej.

Podczas I wojny światowej Quisling był attaché wojskowym Norwegii w Petersburgu, a w latach 1931–1933 sprawował urząd ministra wojny. Ambitny oficer nie poprzestał na karierze wojskowej. Chciał władzy. W 1933 r. założył partię faszystowską Nasjonal Samling (Zjednoczenie Narodowe), nawiązując jednocześnie kontakty z przywódcami NSDAP i niemieckim wywiadem wojskowym. W 1934 r. doszło do spotkania między Quislingiem a ówczesnym kierownikiem wydziału zagranicznego NSDAP, ideologiem ruchu faszystowskiego, Alfredem Rosenbergiem. Ustanowiono stały kontakt między obu partiami za pośrednictwem osobistego sekretarza Quislinga, Alberta Viljama Hagelina. Wbrew oczekiwaniom założyciela Nasjonal Samling nie zdobyła popularności wśród pacyfistycznie nastawionego społeczeństwa Norwegii: w wyborach z 1936 r. na partię oddano zaledwie 2% głosów. W czerwcu 1939 r. Quisling przybył do Lubeki na obrady Kongresu Towarzystwa Północnego, po czym, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, odwiedził Berlin, gdzie spotkał się z Rosenbergiem, szefem Abwehry, adm. Wilhelmem Canarisem, oraz osobistym przyjacielem Göringa, dr. Helmuthem Körnerem. Enuncjacje gościa na temat dokonania zamachu stanu w Norwegii przyjęto powściągliwie, a obietnice sparaliżowania obrony kraju na wypadek niemieckiej inwazji – z niedowierzaniem. Niemniej jednak przywódcy III Rzeszy przekazali 6 mln marek na potrzeby Nasjonal Samling i zapewnili możliwość szkolenia 25 ludzi w berlińskim ośrodku dywersji wydziału zagranicznego NSDAP. W sierpniu 1939 r. wyjechał do Norwegii osobisty wysłannik Rosenberga, SA-Standartenführer Wilhelm Scheidt, z zadaniem ustalenia rzeczywistych wpływów i możliwości Quislinga.

W pierwszych dniach grudnia Quisling ponownie zjawił się w Berlinie i doręczył Raederowi obszerny memoriał, uzasadniający opanowanie Skandynawii przez III Rzeszę. W memoriale raz jeszcze wysunął projekt zamachu stanu. Specjalnie przeszkoleni w Niemczech członkowie Nasjonal Samling mieli nagłym atakiem opanować ważniejsze obiekty Oslo i umożliwić Quislingowi powołanie nowego rządu, który zwróciłby się do Niemiec z prośbą o pomoc. W tym momencie powinna wkroczyć do akcji Kriegsmarine, oczekująca z transportem wojska u wejścia do Oslofjordu. Autor projektu nie miał wątpliwości, że błyskawicznie dokonany przewrót zostanie zaakceptowany przez większość armii.

12 grudnia Quisling odbył rozmowę z generałami Wilhelmem Keitlem i Alfredem Jodlem w Naczelnym Dowództwie Wehrmachtu (Oberkommando der Wehrmacht – OKW), a nazajutrz został przyjęty przez Hitlera. Przywódca faszystów norweskich podkreślał niebezpieczeństwo inwazji Wielkiej Brytanii na Półwysep Skandynawski, przekonywał słuchaczy, że jego partia liczy 15 tys. członków (w rzeczywistości było ich niespełna 5 tys.) i 300 tys. sympatyków. Mówił o pewnym powodzeniu zamachu i korzyściach, jakie staną się udziałem III Rzeszy, gdy w Oslo obejmie władzę rząd faszystowski. Hitler, zachęcony wizją łatwego sukcesu, jeszcze tego samego dnia wydał rozkaz opracowania studium dotyczącego interwencji w Norwegii.

Doniesienia Quislinga o zainteresowaniu aliantów Skandynawią nie były pozbawione realnych podstaw. Już 12 września 1939 r. Pierwszy Lord Admiralicji Brytyjskiej, Winston Churchill[4], zaproponował wysłanie na Bałyk 2–3 pancerników, 5 krążowników, 2 flotylli niszczycieli, dywizjonu okrętów podwodnych razem z niezbędnymi jednostkami zaopatrzeniowymi, warsztatowymi i pomocniczymi. Ta silna eskadra, mogąca przez co najmniej trzy miesiące przebywać na morzu bez korzystania z portów, miała przerwać dostawy rudy szwedzkiej dla niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, i ewentualnie zachęcić swoją obecnością państwa nadbał-yckie do wystąpienia przeciw III Rzeszy. Projekt Churchilla odrzucono jako zbyt ryzykowny i trudny do zrealizowania pod względem technicznym, ale zainteresowanie Skandynawią pozostało.

Duże zaniepokojenie wywołał tajny raport brytyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych z 29 grudnia 1939 r., informujący, z pewną dozą przesady, że niemieckie siły zbrojne są już gotowe do ataku na Półwysep Skandynawski. Groźba wtargnięcia Wehrmachtu do Norwegii i Szwecji wydawała się całkiem realna. 6 stycznia 1940 r. poinformowano Ambasadę Norweską w Londynie o zamiarze zaminowania norweskich wód terytorialnych. Projekt wywołał energiczny sprzeciw Oslo, toteż jego realizację odłożono na czas bliżej nieokreślony. Niemniej jednak sytuacja wymagała podjęcia kroków, które uniemożliwiłyby Niemcom dokonanie agresji.

Pretekstu dostarczyła tocząca się od 30 listopada 1939 r. wojna radziecko-fińska. W państwach zachodnich powstała koncepcja pośpieszenia Finlandii z pomocą przez północną Norwegię i północną Szwecję. Z dwóch do czterech dywizji korpusu ekspedycyjnego planowano skierować na front fiński tylko jedną. Reszta wojsk miała „przy okazji” obsadzić Norwegię, zwłaszcza Narwik i linię kolejową łączącą to miasto z kopalniami rudy w szwedzkiej Kirunie. Jak można wnioskować z projektu podziału sił korpusu ekspedycyjnego, poczynaniami aliantów kierowała głównie chęć uprzedzenia ataku niemieckiego na bazy norweskie i ograniczenia eksportu szwedzkiej rudy do III Rzeszy[5].

W połowie stycznia 1940 r. Berlin otrzymał pierwsze, niejasne informacje o planie usadowienia się sprzymierzonych w Skandynawii. 27 stycznia 1940 r. zaniepokojony Hitler polecił szefowi OKW, gen. Keitlowi, utworzyć „mały sztab” roboczy w celu przestudiowania planów inwazji na Norwegię. 5 lutego sztab rozpoczął pracę. Tego samego dnia sojusznicy podjęli decyzję o przygotowaniu operacji mającej na celu udzielenie pomocy Finlandii. Ustalono wstępnie, że w Norwegii wyląduje około 150 tys. żołnierzy alianckich – Anglików, Francuzów i Polaków. Royal Navy miała wydzielić do osłony desantu 40 niszczycieli, a lotnictwo brytyjskie sześć dywizjonów myśliwskich i cztery bombowe. Planowano zajęcie wybrzeża norweskiego od Narwiku do Bodö i obsadzenie linii kolejowej z Narwiku do Kiruny. Przewidywano także okupację północnej Szwecji w przekonaniu, że groźba wkroczenia Armii Czerwonej skłoni Szwedów do wyrażenia zgody na obecność korpusu ekspedycyjnego w ich kraju.

Wydarzenia zaczęły nabierać coraz szybszego tempa. 16 lutego Anglicy zatrzymali na norweskich wodach terytorialnych niemiecki zbiornikowiec „Altmark”, dawny statek zaopatrzeniowy pancernika „Admiral Graf Spee”[6]. Na pokładzie zbiornikowca więzionych było 299 marynarzy z zatopionych przez wspomniany pancernik statków alianckich. Mimo interwencji norweskiego torpedowca brytyjski niszczyciel „Cossack” z działami gotowymi do otworzenia ognia wpłynął za „Altmarkiem” do fiordu Joessing, abordażował zbiornikowiec i po złamaniu oporu uzbrojonej załogi uwolnił jeńców.

Incydent, mało istotny z wojskowego punktu widzenia, odbił się szerokim echem na świecie dzięki wysiłkom propagandy niemieckiej, która rozpętała ogromną wrzawę, oskarżając Anglików o łamanie prawa międzynarodowego. Również prasa norweska gwałtownie zaatakowała aliantów, a Naczelne Dowództwo tego kraju 17 lutego 1940 r. wydało rozkaz, aby usiłujące lądować w Norwegii wojska, niezależnie od ich narodowości, odeprzeć wszelkimi środkami. Proalianckie sympatie w społeczeństwie norweskim wyraźnie osłabły. Prasy angielska i francuska nie pozostała dłużna, wypominając Norwegom pozorną neutralność i bogacenie się kosztem nieszczęścia innych narodów przez prowadzenie ożywionej wymiany handlowej z III Rzeszą. Władzom norweskim zarzucano przymk-nięcie oczu na fakt, że „Altmark” był jednostką pomocniczą Kriegsmarine i pobieżną, wręcz symboliczną kontrolę, która „nie zauważyła” ani uzbrojenia statku, ani przewożonych jeńców. Udzielając „Altmarkowi” schronienia, Norwegia złamała prawo międzynarodowe – dowodzono – i zmusiła Royal Navy do interwencji. Dla odmiany prasa hitlerowska oskarżała Norwegów o niepodjęcie zdecydowanej obrony spokojnego statku handlowego przed brutalną napaścią Anglików. Padały mocne sformułowania o „brudnej, norweskiej neutralności”. Rząd w Oslo, pragnąc za wszelką cenę zachować neutralność, naraził się obu walczącym stronom...

Casus „Altmarka” zdopingował Hitlera do przyśpieszenia prac nad planem inwazji. 21 lutego w kancelarii Führera zameldował się odwołany z urlopu gen. Nicolaus von Falkenhorst-Jastrzębski, którego OKW proponowało mianować dowódcą sił wydzielonych do ataku na Norwegię. Falkenhorst miał za sobą długoletnią służbę wojskową i jako jeden z nielicznych wyższych oficerów Wehrmachtu dysponował pewnym doświadczeniem w prowadzeniu operacji desantowych. Zimą 1918 r. był szefem sztabu gen. Rudigera von der Goltza dowodzącego niemieckimi siłami ekspedycyjnymi w Finlandii. W czasie niedawnej kampanii przeciwko Polsce dowodził XXI korpusem armijnym.

Podczas spotkania Hitler począł wypytywać Falkenhorsta o przebieg służby, zwłaszcza o szczegóły desantu w Finlandii. Rozmowie przysłuchiwali się generałowie Keitel i Jodl. Falkenhorst wyraził przekonanie, iż niewielkie, dobrze wyszkolone i wyposażone oddziały mogą zwyciężyć silniejszego przeciwnika, jeśli wykorzystają element zaskoczenia. Wówczas Hitler poinformował zdumionego generała o projektach opanowania Norwegii, prosząc, by w ciągu pięciu godzin sprecyzował swoje poglądy na przebieg operacji zajęcia tego kraju. Opuściwszy kancelarię, Falkenhorst w najbliższej księgarni zakupił przewodnik turystyczny Baedekera, aby wyrobić sobie najogólniejsze pojęcie o terenie przyszłych działań, którego zupełnie nie znał. O godzinie 17.00 ponownie zameldował się u Hitlera z naprędce zaimprowizowanym szkicem operacji skandynawskiej.

Plan zakładał błyskawiczne opanowanie głównych portów Norwegii przez grupy desantowe przewiezione na pokładach okrętów wojennych, przy jednoczesnym lądowaniu oddziałów spadochronowych na lotniskach w Oslo i Stavanger. Do zdobytych portów miały niezwłocznie wpłynąć transportowce z ciężkim sprzętem, paliwem, amunicją i wojskami drugiego rzutu desantu. Falkenhorst był pewien, że Norwegia bez walki odda się pod opiekę III Rzeszy, a ewentualne próby oporu zostaną stłumione w ciągu kilku dni.

Hitler słuchał wywodów generała z wielkim zainteresowaniem. Do wyobraźni Führera przemawiała wizja błyskawicznego zwycięstwa nad zaskoczonym przeciwnikiem. Sprawne przeprowadzenie akcji mogło nadać jej charakter pokojowego zajęcia Norwegii za zgodą samych Norwegów. Tegoż dnia Falkenhorst otrzymał rozkaz objęcia kierownictwa nad opracowaniem ostatecznej wersji planu operacji, której nadano kryptonim „Weserübung” (Ćwiczenia nad Wezerą). Podległy mu XXI korpus armijny postanowiono wzmocnić i przekształcić w grupę inwazyjną, tzw. Gruppe XXI, podporządkowaną bezpośrednio Naczelnemu Dowództwu Wehrmachtu. Do końca lutego trwały intensywne prace. 1 marca 1940 r. Hitler podpisał dyrektywę nakazującą jednoczesne opanowanie Danii i Norwegii. Z tą chwilą skończył się okres teoretycznych rozważań. Napaść była postanowiona. Należało jeszcze dopracować szczegóły, przygotować odpowiednio wyposażone oddziały i transport morski oraz wybrać najstosowniejszy moment do rozpoczęcia akcji.

1 Home Fleet (Flota Macierzysta) – w 1939 r. składała się z 8 pancerników i krążowników liniowych, 2 lotniskowców, 16 krążowników i 17 niszczycieli. Jej zadanie polegało głównie na blokowaniu szlaków wiodących z Morza Północnego na Atlantyk i wciąganiu floty nieprzyjaciela do walki przy każdej nadarzającej się sposobności.

2 J. Waage, The Narvik Campaign, London 1964, s. 30.

3 Cyt. za: D.M. Proektor, Wojna w Europie 1939–1941, Warszawa 1966, s, 275.

4 Stanowisko to, odpowiadające funkcji ministra marynarki wojennej, Churchill zajmował od 3 IX 1939 r. do 10 V 1940 r.

5 Historiografia radziecka upatruje powodów zainteresowania Norwegią m.in. w planach mocarstw zachodnich rozpętania wojny przeciwko ZSRR. Półwysep Skandynawski miałby, według historyków radzieckich, odgrywać rolę bazy i zaplecza wojsk atakujących Kraj Rad. Proektor, op. cit., s. 277.

6 Uszkodzony w bitwie pod La Plata, 17 XII 1939 r. został zatopiony przez własną załogę pod Montevideo. Do tego czasu zniszczył 9 statków alianckich.

Inwazja

Przygotowania

l marca 1940 r. Finowie zwrócili się do Anglii i Francji z prośbą o przedstawienie warunków, na jakich oba państwa mogą udzielić im pomocy zbrojnej. W Helsinkach postarano się, aby duplikat kwestionariusza pytań dotarł do Moskwy. W sytuacji, kiedy Armia Czerwona zasadniczo osiągnęła nakazane cele, a dalsze przedłużanie konfliktu groziło jego rozszerzeniem na całą Skandynawię, rząd radziecki wyraził zgodę na zawieszenie broni. Pertraktacje pokojowe rozpoczęto 10 marca.

Tydzień wcześniej sojusznicy zachodni wystosowali do Oslo i Sztokholmu noty, żądając zgody na korzystanie z baz norweskich i szwedzkich oraz na przemarsz korpusu ekspedycyjnego przez te kraje. Liczono na żywe w Skandynawii sympatie profińskie: np. armia norweska z własnych skromnych zapasów przekazała Finom 12 dział polowych, 500 ton benzyny lotniczej, a społeczeństwo zebrało znaczną ilość odzieży, medykamentów i 2 mln koron.

Ku zaskoczeniu aliantów Szwecja i Norwegia zdecydowanie odrzuciły noty, dając do zrozumienia, iż pragną zachować neutralność. Niezrażeni odmową sojusznicy 10 marca omawiali ostateczny wariant lądowania w Norwegii – plan „R-4”. Głównym celem ekspedycji był Narwik. Zamierzano wysadzić tutaj brygadę piechoty z baterią artylerii przeciwlotniczej. Po wzmocnieniu eskadrą myśliwską, oddziałami technicznymi i służbami pomocniczymi garnizon narwicki miał liczyć około 18 tys. żołnierzy. Do zajęcia innych portów wyznaczono siły daleko mniejsze: batalion piechoty na Trondheim i po dwa bataliony piechoty na Stavanger i Bergen. Całą wyprawę przygotowywano, tak jakby żołnierzy alianckich czekało przyjazne powitanie. Sztabowcy liczyli się co najwyżej ze słabym oporem Norwegów, nie przewidując absolutnie spotkania w Norwegii oddziałów Wehrmachtu.

12 marca Finowie podpisali traktat pokojowy ze Związkiem Radziec-kim. Tym samym sojusznicy stracili dogodny pretekst do obsadzenia baz norweskich. W Anglii i we Francji podniosła się ogromna fala krytyki pod adresem rządów. Oskarżano je o kunktatorstwo, zmarnowanie czterech miesięcy wśród jałowych sporów i nieumiejętne prowadzenie wojny. 21 marca 1940 r. upadł we Francji rząd Daladiera. Nowy gabinet utworzył energiczny Paul Reynaud. Prace przygotowawcze nad wysłaniem korpusu ekspedycyjnego uległy przyśpieszeniu, tym bardziej, iż 26 marca z Ambasady Brytyjskiej w Sztokholmie napłynęło doniesienie o koncentracji niemieckiej floty i lotnictwa – być może przeciwko Norwegii.

28 marca sojusznicza Najwyższa Rada Wojenna zdecydowała, że 5 kwietnia rozpocznie się, zaszyfrowana pod kryptonimem „Wilfred”, operacja minowania norweskich wód terytorialnych na podejściach do Westfjordu (na północ od Bodö) i koło Stadland (między Aalesund i Bergen). Minowanie zamierzano poprzedzić wysłaniem 2 kwietnia noty informującej Oslo i Sztokholm o zamierzeniach aliantów. Ostatecznie operacja została przełożona na 8 kwietnia; odpowiedniemu przesunięciu uległ także termin przekazania noty. Zdając sobie sprawę, że postawienie pól minowych godzi w żywotne interesy Niemiec, sprzymierzeni liczyli się z gwałtowną, ale ograniczoną możliwościami Kriegsmarine, reakcją III Rzeszy. Toteż wykonanie planu „R-4” przewidywano w wypadku, „jeśli Niemcy staną na ziemi norweskiej lub gdy będzie wyraźna podstawa do stwierdzenia, że zamierzają to uczynić”[7].

Pod koniec marca na wybrzeżach Szkocji rozpoczęła się koncentracja okrętów wojennych, transportowców i jednostek armii lądowej. W Rosyth grupowano wojska przeznaczone do opanowania Stavanger i Bergen, a w bazach przy ujściu rzeki Clyde oddziały mające obsadzić Narwik i Trondheim. Do obrony konwojów przed atakiem ciężkich okrętów Kriegsmarine wydzielono pancerniki „Rodney” i „Valiant”, krążownik liniowy „Repulse”, 3 krążowniki lekkie i 12 niszczycieli. Wyjście zespołów desantowych, jak już wspomniano, sojusznicy uzależnili od ewentualnej kontrakcji nieprzyjaciela. W sztabach alianckich panowało jednak przekonanie, iż znacznie słabsza flota niemiecka nie odważy się na przerzucenie do Norwegii większych zgrupowań wojska. Może dlatego działaniom angielsko-francuskim zabrakło dynamiki i zdecydowania. Inicjatywę pozostawiono agresywnemu przeciwnikowi.

Niemcy czynili ostatnie przygotowania. Hitler chciał zaatakować Norwegię już około 19–20 marca, lecz niesprzyjające warunki atmosferyczne i niepełna gotowość wojsk inwazyjnych zmusiły go do przesunięcia operacji na 2 kwietnia. I ten termin okazał się nierealny z uwagi na obecność lodów w Kattegacie oraz Wielkim i Małym Bełcie. 26 marca podczas narady w kwaterze Führera zapadła decyzja przeprowadzenia desantu 9 kwietnia o godz. 5.15.

Plan operacji „Weserübung” przewidywał jednoczesne opanowanie wybranych miast przez desant morski wsparty desantem powietrznym i akcją V Kolumny w napadniętym kraju. Inwazji zamierzano dokonać przy pomocy niewielkich sił Wehrmachtu, ale już w marcu, w miarę napływania meldunków wywiadu z Norwegii, XXI grupę gen. Falkenhorsta powiększono do trzech dywizji piechoty i dwóch dywizji górskich wzmocnionych czołgami, zmotoryzowanymi batalionami piechoty i batalionami ciężkich karabinów maszynowych. Niemcy pragnęli osiągnąć błyskawiczny sukces jednym, potężnym uderzeniem. Przeciąganie wojny w kraju o wielkiej powierzchni i trudnych warunkach terenowych, przy panowaniu aliantów na morzu, groziło katastrofą.

W sztabach niemieckich zdawano sobie sprawę z podejmowanego ryzyka. Admirał Raeder 9 marca 1940 r. oświadczył: „Mam obowiązek ujawnić charakter tej operacji morskiej. Przedsięwzięcie to stoi w sprzeczności ze wszystkimi naukami historii działań morskich. Według tej ostatniej wstępnym warunkiem jest panowanie na morzu, którego nie mamy”[8].

Powodzenie uzależnione było od spełnienia trzech warunków: zaskoczenia aliantów i obrony norweskiej, jednoczesnego ataku we wszystkich przewidzianych punktach, rozwiązania kwestii zaopatrzenia sił inwazyjnych w warunkach blokady portów norweskich przez flotę brytyjską. Przygotowania były prowadzone w najściślejszej tajemnicy. Dokumenty znała niewielka grupa osób. Dowódcy oddziałów mieli być poinformowani o celu wyprawy dopiero przed samym zaokrętowaniem, reszta wojska na morzu. Zrezygnowano z wcześniejszej koncentracji żołnierzy w portach załadowania, planując przewiezienie ich z głębi kraju pociągami pośpiesznymi w ostatniej chwili.

Do przeprowadzenia i osłony inwazji zaangażowano niemal wszystkie większe okręty nawodne Kriegsmarine. Jednostki floty i armii lądowej wchodzące w skład pierwszego rzutu desantu podzielono na sześć grup, powierzając im opanowanie siedmiu punktów na wybrzeżu Norwegii. Uwzględniono fakt, że będą one działać początkowo w izolacji od siebie, a także przewidywane warunki atmosferyczne, stan morza i wszelkie szczegóły marszruty z takim wyliczeniem, aby grupy mogły przystąpić do wykonywania zadań 9 kwietnia o godz. 5.15.

Grupę I, której celem był Narwik, odległy od baz niemieckich o ponad tysiąc mil, tworzyło 10 szybkich niszczycieli, pod dowództwem kmdr. Friedricha Bontego, z 2 tys. strzelców z 3 dywizji górskiej gen. Eduarda Dietla na pokładach.

W skład grupy II, mającej opanować Trondheim, wchodziły: ciężki krążownik „Admiral Hipper”, 4 niszczyciele i 3 torpedowce przewożące 1700 żołnierzy 69 dywizji piechoty gen. Woitischa. Dowódca krążownika, kmdr Helmuth Heye, był zarazem dowódcą grupy.

Grupa III, dowodzona przez kontradm. Huberta Schmundta, składała się z lekkich krążowników „Köln” i „Königsberg”, eskortowca „Bremse”, 2 torpedowców, 7 ścigaczy, okrętu-bazy „Hans Peters”, małego zbiornikowca i 3 transportowców z 1900 żołnierzami. Ich zadaniem było zajęcie Bergen.

Grupą IV, przeznaczoną do zdobycia Kristiansand i Arendal, dowodził kmdr Friedrich Rieve. W jej skład wchodziły: lekki krążownik „Karlsruhe”, 3 trałowce, 7 ścigaczy z okrętem bazą i 4 transportowce przewożące 1100 żołnierzy 196 dywizji piechoty gen. Hintza.

Grupa V, pod dowództwem kontradm. Oskara Kummetza, miała opanować fortyfikacje w Oslofjordzie i wkroczyć do stolicy Norwegii. Przydzielono do niej: pancernik „Lützow”, ciężki krążownik „Blücher”, lekki krążownik „Emden”, 3 torpedowce, 8 trałowców, 2 jednostki pomocnicze, 2 zbiornikowce i 5 transportowców. Okręty te przewoziły 2 tys. żołnierzy 163 dywizji piechoty gen. Engelbrechta oraz kilkuset urzędników i gestapowców.

Grupa VI kmdr. ppor. K. Thomy – 4 duże trałowce z batalionem wojska – otrzymała zadanie obsadzenia Egersundu.

Ponadto kilkanaście statków ze sprzętem i z zaopatrzeniem miało wejść do portów norweskich jeszcze przed rozpoczęciem lądowania, aby odegrać rolę przysłowiowego konia trojańskiego.

Operację ubezpieczały pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau” oraz 36 U-Bootów; 32 okręty podwodne działały w ośmiu grupach, 4 pojedynczo. Ponadto 6 U-Bootów zatrudniono chwilowo w roli transportowców. Osłonę lotniczą zapewniał 10 korpus lotniczy dysponujący około 600 samolotami bojowymi, w tym 400 bombowcami. Do przewozu dalszych rzutów desantu, jednostek tyłowych i zaopatrzenia przygotowano statki handlowe o łącznym tonażu 247,7 tys. BRT. Zamierzano też na niespotykaną dotąd skalę wykorzystać transport powietrzny. Gen. Falkenhorst otrzymał do swej dyspozycji 550 dwusilnikowych Junkersów Ju-52, mogących pomieścić 15–20 ludzi, i 20 czterosilnikowych Junkersów Ju-90, przewożących po 40 ludzi.

Ogółem pierwszego dnia inwazji wylądować miało w napadniętym kraju ponad 12 tys. żołnierzy z niezbędnym sprzętem.

W ciągu następnych pięciu dni działań przewidziano wysadzenie w Oslo dalszych 14,5 tys. wojska, nie licząc jednostek kierowanych do innych portów południowej Norwegii oraz paru dalszych batalionów przetransportowanych drogą powietrzną. Siły te zdawały się gwarantować pełny sukces, tym bardziej że opór norweski Niemcy uważali za mało prawdopodobny.

Pogląd taki był uzasadniony wnikliwą oceną postawy społeczeństwa norweskiego. Wśród Norwegów zdecydowanie przeważały nastroje pacyfistyczne i chęć stania na uboczu toczącej się wojny. Od 1908 r. kraj fiordów prowadził konsekwentnie politykę neutralności, opartą na przekonaniu, że panująca na morzach flota brytyjska nie dopuści do niemieckiej inwazji Norwegii. Z koncepcją polityczną łączyła się tendencja do ograniczania wydatków na cele obronne, wyraźna zwłaszcza po objęciu władzy przez tradycyjnie antymilitarystycznie nastawionych socjaldemokratów. System służby wojskowej nawiązywał do tradycji siedemnastowiecznych. Służba zasadnicza trwała trzynaście tygodni. W praktyce okres jej skrócono do osiemdziesięciu czterech, a nawet czterdziestu ośmiu dni, co, rzecz jasna, musiało negatywnie wpływać na poziom wyszkolenia żołnierza. Armia lądowa składała się z załóg trzech rejonów umocnionych i sześciu dywizji piechoty o niskich stanach liczbowych. Dywizje stacjonowały i przeprowadzały ćwiczenia w następujących rejonach:

l dywizja piechoty – rejon Fridrikstad,

2 dywizja piechoty – rejon Oslo–Hamar–Elverum,

3 dywizja piechoty – rejon Kristiansand,

4 dywizja piechoty – rejon Bergen,

5 dywizja piechoty – rejon Trondheim,

6 dywizja piechoty – rejon Narwiku.

Latem armia liczyła 8 tys., zimą 3 tys. ludzi. Lotnictwo dysponowało 115 przestarzałymi maszynami. Do patrolowania wód terytorialnych używano 30 wodnopłatowców, bazujących w siedmiu stacjach nadbrzeżnych. W skład marynarki wojennej wchodziły 4 stare pancerniki obrony wybrzeża, 12 torpedowców (w tym 6 nowoczesnych), 9 małych okrętów podwodnych, 11 stawiaczy min oraz wiele jednostek patrolowych i pomocniczych. Główne siły floty bazowały w porcie Horten u wejścia do Oslofjordu.

Po zakończeniu mobilizacji, której czas obliczano na siedem dni, armia lądowa miała wystawić siedem brygad piechoty, kilka szwadronów i trzydzieści baterii – łącznie około 50 tys. ludzi wyposażonych w 133 działa, 114 moździerzy, 194 ciężkie karabiny maszynowe i niespełna 1500 ręcznych karabinów maszynowych. Jednakże wiosną 1939 r. zapasy mobilizacyjne pozwalały na powołanie pod broń zaledwie kilkunastu tysięcy rezerwistów. Brakowało też kadry zawodowej, a oficerowie rezerwy byli słabo wyszkoleni.

Niebezpieczeństwo wybuchu wojny w Europie skłoniło rząd do znacznego zwiększenia budżetu wojskowego. Niestety, na dokonanie zakupów za granicą brakło czasu, a rodzimy przemysł zbrojeniowy praktycznie nie istniał[9]. W przededniu inwazji niemieckiej norweskie siły zbrojne odczuwały niedostatek artylerii ciężkiej, przeciwpancernej i przeciwlotniczej, nowoczesnych samolotów, czołgów i okrętów. Wyszkolenie bojowe oddziałów pozostawiało wiele do życzenia. Pułkownik J. Petersen, oceniając w styczniu 1939 r. stan przygotowania wojska na wypadek wojny, pisał: „Nasza armia, nie licząc szkół wojskowych, nie odbywała manewrów od l5–l61at. Dowódcy dywizji, pułków, batalionów nigdy nie prowadzili ćwiczeń...”[10].

Podczas wojny radziecko-fińskiej dokonano częściowej mobilizacji niektórych oddziałów, kierując je na północ, nad granicę z Finlandią. Wojska te przeprowadziły zimą z 1939 na 1940 r. wiele ćwiczeń i pozostawały w gotowości bojowej. Wiosną 1940 roku stanowiły bez wątpienia najlepszą i najnowocześniej uzbrojoną część armii norweskiej. Nie zmieniło to faktu, iż kraj był słabo przygotowany na odparcie agresji. Norwegia mogła przeciwstawić Niemcom kilkadziesiąt małych, w większości przestarzałych okrętów oraz źle uzbrojoną i wyszkoloną armię. W marcu pod bronią było około 13 tysięcy ludzi. Ówczesny minister spraw zagranicznych Norwegii, prof. Haldvan Koth, w imieniu rządu oświadczył, że „Norwegia nie powinna myśleć o prowadzeniu wojny. Zadanie armii musi polegać na obronie neutralności”[11].

Słabość wojska miała być według socjaldemokratów gwarantem bezpieczeństwa. Ich zdaniem Norwegia, jako kraj niezagrażający nikomu, nie powinna też nikogo do agresji prowokować. Dzieje konfliktów międzynarodowych niejednokrotnie wykazały błędność tego założenia. Słaba armia nie tylko nie mogła obronić neutralności, ale wręcz zachęcała zaborcze mocarstwa do rozpoczęcia wojny. Bieg wypadków miał niebawem tę prawidłowość potwierdzić.

Niewykorzystana szansa

1 kwietnia 1940 r. Hitler wydał rozkaz uruchamiający operację „Weserübung”. Mimo wszelkich starań Niemcom nie udało się utrzymać tajemnicy. Jeszcze tego samego dnia poseł norweski w Berlinie, Scheel, przekazał do Oslo wiadomość o zaokrętowaniu w Szczecinie oddziałów piechoty. Bardziej niepokojący był kolejny sygnał. 3 kwietnia pracownik Abwehry i przeciwnik Hitlera, płk Hans Oster, poinformował swego przyjaciela, duńskiego attaché wojskowego, kmdr. por. Fritza Hammera Kjolsena, iż w ciągu najbliższego tygodnia Niemcy zaatakują Danię i Norwegię. Kjolsen przedstawił treść rozmowy kolegom z ambasad szwedzkiej i norweskiej. Na spotkaniu u duńskiego posła H. Zahlego posłowie państw skandynawskich wykluczyli jednak możliwość niemieckiej inwazji.

4 kwietnia informacje o przygotowywanej przez Niemców akcji za pośrednictwem Duńczyków dotarły do Wielkiej Brytanii. Przyjęto je tutaj podobnie jak w Oslo, Sztokholmie czy Kopenhadze, z dużą ostrożnością, obawiając się prowokacji ze strony III Rzeszy. Poglądu admiralicji brytyjskiej nie zmienił meldunek rozpoznania lotniczego, które tego dnia dostrzegło w Wilhelmshaven 2 duże okręty gotowe do wyjścia w morze[12]. Przeważyła opinia, że szykują się one do zwalczania żeglugi sprzymierzonych na Atlantyku lub przeciwdziałania akcji minowania norweskich wód terytorialnych. Zdania sztabowców nie podzielała część prasy brytyjskiej, pisząc wprost o koncentrowaniu wojsk niemieckich w celu opanowania południowej Norwegii. Tymczasem już po południu 3 kwietnia z Wilhelmshaven i Hamburga wypłynęły w kierunku Stavanger, Trondheim i Narwiku statki z bronią, amunicją i wyposażeniem dla wojsk desantowych.

5 kwietnia lotnictwo brytyjskie nie mogło prowadzić rozpoznania ze względu na trudne warunki atmosferyczne. O godz. 19.00 przedstawiciele dyplomatyczni Wielkiej Brytanii i Francji złożyli w stolicach państw skandynawskich noty informujące, że alianci zastrzegają sobie prawo podjęcia wszelkich kroków przeciwko dostawom rudy żelaznej do Niemiec. Jednocześnie porty brytyjskie opuściły trzy grupy okrętów przeznaczone do wykonania operacji „Wilfred”.

W związku z uporczywymi pogłoskami o inwazji, szef norweskiego Sztabu Generalnego, płk R. Hatledal, zaproponował ministrowi obrony, B. Ljungbergowi, ogłoszenie mobilizacji powszechnej. Wniosek został odrzucony, niemniej jednak minister Koth wezwał ambasadora III Rzeszy w Norwegii, dr. Kurta Bräuera, i poprosił o szczerą wypowiedź; Bräuer z oburzeniem zaprzeczył „insynuacjom” pod adresem Niemiec. Po południu doszło do jeszcze jednego wydarzenia, które Koth opisał tymi słowami:

„Wieczorem 5 IV niemiecki minister pełnomocny w Oslo, dr Kurt Bräuer, zaprosił korpus dyplomatyczny i członków rządu do poselstwa niemieckiego na pokaz nowego filmu. Film ten przedstawiał podbój Polski ze specjalnym podkreśleniem ponurego widoku bombardowania Warszawy. Na końcu został wyświetlony napis: »Polacy zawdzięczają to swym angielskim i francuskim przyjaciołom«. Niewątpliwie intencją dyplomaty niemieckiego było zademonstrowanie Norwegom, jaki los czeka ich w wypadku pójścia śladami Polski”[13].

6 kwietnia ze Szczecina wypłynęło 15 statków z oddziałami 69 i 163 dywizji piechoty. Po południu do Wilhelmshaven, Wesermünde, Cuxhaven, Kilonii, Travemünde i Świnoujścia zaczęły przybywać pociągi wyładowane wojskiem. W Wilhelmshaven na niszczyciele flotylli kmdr. Bontego ładowano strzelców 3 dywizji górskiej gen. Dietla. Jednostka ta powstała w Gatzu w 1938 r. Żołnierze mieli za sobą kampanię przeciwko Polsce, byli dobrze wyszkoleni i wyposażeni do walki w górach. Ich dowódca, gen. Dietl, wysoki, szczupły, o twarzy pooranej zmarszczkami, służbę wojskową zaczynał jeszcze przed wybuchem I wojny światowej; w 1914 r. ruszył na front jako adiutant w 5 bawarskim pułku piechoty. Był fanatycznym wielbicielem Hitlera. Opętany wizją wielkich Niemiec uważał przestrzeganie praw międzynarodowych, o ile stoją w sprzeczności z interesami III Rzeszy, za zbędny luksus. Wyjeżdżając do Norwegii przed 1939 r., zapoznał się z ukształtowaniem terenu i warunkami klimatycznymi tego kraju.

Niszczyciele kmdr. Bontego, podobnie jak inne grupy inwazyjne, opuściły port nocą z 6 na 7 kwietnia. W tym czasie admiralicja brytyjska otrzymała meldunki o niezwykłej ruchliwości Kriegsmarine na Bałtyku i w Zatoce Helgolandzkiej. Rozpoznanie lotnicze, wysłane rano 7 kwietnia, potwierdziło obecność na morzu okrętów i transportowców nieprzyjaciela. Dostrzeżone zespoły podążały na północ wzdłuż zachodnich wybrzeży Półwyspu Jutlandzkiego. Jednocześnie napłynęły informacje o wyjściu nocą z 5 na 6 kwietnia statków ze Szczecina na zachód z terminem zakończenia podróży 11 kwietnia. Z obliczeń wynikało, że punktem docelowym może być któryś z portów norweskich. Mimo wszystko w Londynie nie chciano wierzyć, by przeciwnik zdecydował się na tak ryzykowną operację. Ruch zespołów niemieckich uważano za demonstrację mającą odciągnąć uwagę Royal Navy od pancerników „Scharnhorst” i „Gneisenau”, które prawdopodobnie spróbują przedrzeć się na Atlantyk. Toteż przeciwko okrętom dostrzeżonym u wybrzeży Jutlandii skierowano bombowce, natomiast główne siły floty zatrzymano w bazach.

Z lotnisk brytyjskich wystartowało 35 maszyn. O godz. 13.25 załogi 12 Blenheimów, dowodzonych przez ppłk. Basila Embry’ego, zauważyły u zachodniego wejścia do cieśniny Skagerrak silny zespół niemiecki płynący kursem północno-zachodnim. Były to jednostki I i II grupy inwazyjnej: ciężki krążownik „Admirai Hipper” z 4 niszczycielami oraz flotylla kmdr. Bontego. Piloci dostrzegli 13 okrętów, rozpoznając je błędnie jako krążownik liniowy, 2 krążowniki lekkie i 10 niszczycieli. Blenheimy, powitane gęstym ogniem artylerii przeciwlotniczej, rozpoczęły atak.

Gen. Dietl stał na pomoście flagowego niszczyciela „Wilhelm Heidkamp” obok kmdr. Bontego. Po pierwszej serii bomb, pod wpływem nalegań oficerów, zszedł do kabiny. Przeładowanie okrętów wojskiem utrudniało obronę, jednak załogi maszyn Bomber Command, słabo wyszkolone w atakowaniu celów morskich, nie potraflły wykorzystać szansy. Wszystkie bomby chybiły. Na rozkaz ppłk. Embry’ego, który nie był pewien prawidłowości rozpoznania, samoloty zawróciły i dokonały zdjęć. Strzelcy pokładowi ostrzelali okręty z karabinów maszynowych. W tej fazie walki niektóre bombowce odniosły nieznaczne uszkodzenia od odłamków pocisków przeciwlotniczych.

Dowódcę Blenheimów zastanowił kurs zespołu niemieckiego, wskazujący na Norwegię jako cel wyprawy. Niestety, wszelkie próby nawiązania kontaktu radiowego z bazą zawiodły. Tego dnia, przez niedopatrzenie, Bomber Command nie powiadomiło radiooperatorów o codziennej zmianie długości fal. Wprawdzie radiooperator z Drem Airfield w Szkocji odebrał sygnał, lecz, zauważywszy, że wiadomość adresowana jest do Bomber Command, i błędnie oceniając jej wagę, uznał, iż nie ma potrzeby alarmowania dowództwa. Informację o kursie okrętów piloci przekazali dopiero po wylądowaniu. Adm. Charles M. Forbes, dowódca Home Fleet, otrzymał ją dopiero o godz. 17.27. W trzy godziny później główne siły floty opuściły bazę Scapa Flow. Adm. Forbes uznał za bezcelowe szukanie zespołu niemieckiego w zapadającym mroku i przy rozpoczynającym się sztormie; okręty mogły oddalić się od pozycji zanotowanej przez lotników o 150–200 mil w dowolnym kierunku. Poprowadził więc Home Fleet ku północnym rejonom Morza Północnego, aby udaremnić ewentualne próby przerwania się Niemców na Atlantyk. Admiralicja uznała tę decyzję za słuszną, lecz wieczorem 7 kwietnia, zaniepokojona ruchami okrętów nieprzyjaciela, wysłała z bazy w Rosyth lekkie krążowniki „Galatea” i „Arethusa” w eskorcie 7 niszczycieli (w tym 3 polskie: „Burza”, „Grom”, „Błyskawica”), z rozkazem patrolowania akwenów między Szkocją a południowym wybrzeżem Norwegii.

W Rosyth na ciężkie krążowniki „York”, „Berwick”, „Devonshire” i lekki krążownik „Glasgow” załadowano cztery bataliony piechoty przeznaczone do ewentualnego obsadzenia Stavanger i Bergen. U ujścia rzeki Clyde 3 statki pasażerskie „Batory”, „Chrobry” i „Empress of Australia”, służące do transportowania wojska, przyjęły na pokład oddziały, których zadaniem było opanowanie Trondheim i Narwiku. Wieczorem konwój był gotowy do drogi, ale rozkaz wyruszenia nie nadchodził. Dowództwo brytyjskie nadal nie wierzyło w niemiecki atak na Norwegię. Co więcej, wieczorem admiralicja poleciła dowódcom krążowników oczekujących w Rosyth wyładować żołnierzy i dołączyć do Home Fleet. Oznaczało to praktycznie rezygnację z wykonania planu „R-4”. Anglicy sami pozbawiali się możliwości szybkiego zareagowania na wylądowanie wojsk hitlerowskich w Skandynawii.

Rano 8 kwietnia trzy grupy okrętów brytyjskich postawiły miny pod Bodö, Kristiansand i Stadland. Operację ubezpieczał zespół wiceadm. W. J. Withwortha, złożony z krążownika liniowego „Renown” i 9 niszczycieli. O godz. 8.00 alianci powiadomili o przeprowadzonej akcji Kopenhagę i Oslo. Parlament norweski natychmiast zaprotestował przeciwko minowaniu norweskich wód terytorialnych. Na posiedzeniu popołudniowym po raz pierwszy zastanawiano się, co uczynić, jeśli kraj wbrew swej woli zostanie wciągnięty do wojny. Dominował pogląd, aby za wszelką cenę uniknąć zbrojnego wystąpienia u boku Niemiec przeciwko Wielkiej Brytanii.

8 kwietnia zaszły dwa nieprzewidziane wydarzenia, które głęboko zaniepokoiły niemieckie dowództwo. O godz. 8.20 samotnie płynący brytyjski niszczyciel „Glowworm”, który w szalejącej śnieżycy utracił kontakt z zespołem wiceadm. Whitwortha, natknął się na okręty I i II grupy inwazyjnej. Dowódca „Glowworma”, kpt. Gerard B. Roope, wykorzystując zadymkę śnieżną, wykonał dwa bezskuteczne ataki torpedowe na „Hippera”. Gdy artyleria niemiecka uszkodziła okręt brytyjski, kpt. Roope w desperackim ataku przedarł się przez zaporę ogniową i staranował krążownik wroga. „Glowworm” zatonął z większością załogi – Niemcy uratowali tylko 31 rozbitków – „Admiral Hipper” zaś został poważnie uszkodzony.

Po krótkim boju z osamotnionym „Glowwormem” flotylla kmdr. Bontego płynęła w dalszym ciągu na północ. Pogoda pogarszała się z każdą godziną. Ciężka sztormowa fala powodowała tak głębokie przechyły niszczycieli, że momentami obawiano się o ich stateczność. Sztorm odczuwali zwłaszcza zamknięci pod pokładami strzelcy górscy, nieprzyzwyczajeni do morskich podróży. Ciasne pomieszczenia były zawalone bronią, plecakami i skrzyniami z amunicją. Powracający z wachty marynarze musieli torować sobie drogę wśród tłumu ludzi nękanych morską chorobą. Jeden z żołnierzy 139 pułku, st. strz. Kurt W. Marek, tak zapamiętał ów rejs:

„Niesamowite ilości wody. To nie są szczyty górskie, to są góry o szarozielonych, pochyłych ścianach z pokrytymi śniegiem szczytami, z przepaściami, w których czujemy się bezradni. Jesteśmy piłeczką w rękach niezmierzonych potęg. Nocą siła wiatru jeszcze wzrosła. Nie udało się dokonać zmiany wacht, ponieważ nie można było przejść z jednego końca okrętu na drugi. Przy tej pogodzie marynarze trzymali wachtę dwanaście godzin i dłużej. W wąskich korytarzach, przed żelaznymi schodkami, które prowadzą z pokładu na pokład do wnętrza okrętu, leżeli marynarze, ponieważ nie mogli dojść do swoich koi i spali zbici w gromadki po trzech, czterech jeden na drugim, w zatęchłym powietrzu tego stalowego kadłuba. Kiedy po omacku szedłem wzdłuż korytarzy na górny pokład, widziałem zielone twarze żołnierzy, w oczach dostrzegłem apatyczną skostniałość ludzi cierpiących na chorobę morską. Wśród nich byli także młodzi marynarze... Miałem wrażenie, że to płyną okręty z ludźmi uciekającymi przed pożogą. Od czasu do czasu fala zalewała całego niszczyciela od dziobu do rufy. Części relingu zostały zmiecione przez wodę. Schodnia prowadząca w dół pękła i wypadła za burtę, zgięła się gruba jak ramię rura stalowa. W nocy obudziła mnie detonacja, od której zatrząsł się cały okręt. Rano dowiedziałem się, że fala przyniosła minę, która eksplodowała w morzu”[14].

8 kwietnia o godz. 9.10 do admiralicji dotarł sygnał z „Glowworma” o napotkaniu zespołu niemieckiego. Meldunek odebrały także radiostacje pancernika „Rodney” – flagowego okrętu adm. Forbesa – i krążownika liniowego „Renown”. Adm. Forbes wysłał na miejsce walki pancernik „Repulse” i krążownik „Penelope” z 4 niszczycielami. Zespół wiceadm. Whitwortha skierowano do Vestfjordu w celu przecięcia drogi okrętom niemieckim.

O godz. 11.45 polski okręt podwodny „Orzeł”, dowodzony przez kpt. Jana Grudzińskiego, patrolując wody w pobliżu Kristiansand, zatopił niemiecki transportowiec „Rio de Janeiro” z 400 żołnierzami na pokładzie. Rozbitkowie wyłowieni przez norweskie jednostki ratownicze zeznali, że płynęli do Bergen, aby bronić neutralności Norwegii. Sztab norweski zlekceważył tę informację. Wieczorna prasa zamieściła wiadomość o zatopieniu „Rio de Janeiro”. Tego samego dnia na ulicach Oslo quislingowcy, bez przeszkód ze strony władz, rozdawali ulotki nawołujące do przekazania faszystom władzy w kraju.

Pod wpływem nowych doniesień admiralicja brytyjska zaczęła poważnie dopuszczać możliwość niemieckiego ataku na Skandynawię. Nie podjęto jednak zdecydowanych działań, oczekując dalszego rozwoju wypadków. Tylko adm. Forbes skierował swój zespół na południe, by krążąc w rejonie odległym o 60 mil od wybrzeża norweskiego, na wysokości Bergen i Stavanger, przechwytywać nieprzyjacielskie okręty i transportowce. Niewiele więcej uczynił rząd w Oslo. Dopiero późnym wieczorem 8 kwietnia, pod wrażeniem potoku informacji o ruchu floty niemieckiej i zeznań żołnierzy z „Rio de Janeiro”, postanowiono zmobilizować nazajutrz dwa bataliony piechoty w południowo-wschodniej części kraju.

Lekceważenie niebezpieczeństwa agresji oraz błędna interpretacja doniesień wywiadu i wyników rozpoznania sprawiły, że na kilka godzin przed rozpoczęciem walk Norwegia nie była przygotowana do obrony, a niefortunnie rozmieszczona flota brytyjska nie mogła przeszkodzić inwazji. Anglicy stracili jedyną w swoim rodzaju szansę zadania Niemcom dotkliwej klęski przez zatopienie okrętów wroga przed ich dotarciem do miejsc lądowania. U podstaw niewłaściwej oceny sytuacji leżało głębokie przekonanie, że akcja desantowa na większą skalę jest niemożliwa bez uprzedniego wywalczenia panowania na morzu.

Zdrada płk. Sundlo

„Grupa bojowa 3 dywizji górskiej wczesnym rankiem 9 kwietnia zajmie przez zaskoczenie Narwik oraz obóz ćwiczebny w Elvegardsmoen i fortyfikacje na południe od Ramsund, aby zabezpieczyć norweską część linii kolejowej między Narwikiem a Lulea i port Narwik. Dowódca grupy bojowej będzie miał pełnię władzy na okupowanym terytorium. Operacja powinna zostać przeprowadzona pokojowo, jak długo to będzie możliwe. W celu uniknięcia walki należy skłonić Norwegów do wysłania parlamentariuszy i podjęcia negocjacji. Lokalny opór powinien być złamany za pomocą wszelkich środków, jakie okażą się niezbędne... W mało prawdopodobnym wypadku napotkania silnego oporu należy użyć wszelkich środków dla uzyskania szybkiego sukcesu. Należy niezwłocznie nawiązać kontakt z niemieckim wicekonsulem, Wussowem, i z lokalnym dowódcą wojskowym, płk. Sundlo, który przypuszczalnie jest nastawiony przychylnie do Niemców”[15].

Zarówno gen. Falkenhorst, który 12 marca podpisał cytowany rozkaz, jak i gen. Dietl, który miał być jego wykonawcą, zdawali sobie sprawę, że „uzyskanie szybkiego sukcesu” zależy w znacznym stopniu od umiejętnego wykorzystania elementu zaskoczenia. Narwik dysponował stosunkowo silnym, jak na warunki norweskie, garnizonem. Według doniesień wywiadu stacjonowała tutaj kompania piechoty, kompania saperów, bateria dział 40 mm i pluton ciężkich karabinów maszynowych. W położonym o 15 km na północ od miasta obozie Elvegardsmoen przebywał batalion piechoty wzmocniony kompanią saperów i plutonem ciężkich karabinów maszynowych. Zapasy broni i umundurowania z tamtejszych magazynów wystarczyłyby dla kilku tysięcy rezerwistów.

W porcie bazowały 2 pancerniki obrony wybrzeża „Norge” i „Eids-vold”, jednostki przestarzałe, lecz dysponujące łącznie 4 działami 210 mm i 12 działami 152 mm. Ich artyleria stanowiła duże zagrożenie dla słabo opancerzonych niszczycieli przeciwnika, które w wąskim fiordzie nie miały swobody manewru. Ponadto garnizon mógł liczyć na wsparcie samolotów z pobliskiego lotniska Bardufoss. Siły te, umiejętnie dowodzone, mogły zadać lądującym wojskom znaczne straty i opóźnić zakończenie operacji.

Troska Norwegów o bezpieczeństwo Narwiku miała swoje uzasadnienie. Walory tego niezamarzającego portu na Dalekiej Północy doceniono już w końcu XIX stulecia, gdy wzrosło zapotrzebowanie przemysłu na szwedzką rudę. W 1902 r. została ukończona budowa linii kolejowej między Narwikiem a miejscowością Lulea, w 1903 r. zaś do narwickiego portu przybył pierwszy transport rudy żelaza z Kiruny. Z roku na rok przeładunki portu wzrastały. Rudę wywożono głównie do Niemiec; prężnie rozwijający się przemysł zbrojeniowy cesarstwa potrzebował ogromnych ilości wysokogatunkowej stali. Narwik szybko rozbudowywał się i niebawem został drugim pod względem wielkości miastem północnej Norwegii. Daleko mu jednak było do metropolii europejskich. W 1940 r. liczył około 7 tys. mieszkańców. Przeważały budynki parterowe i jednopiętrowe. Przy głównej ulicy, która prowadziła do dworca, wznosił się jedyny hotel. Komunikację z południową częścią kraju zapewniała żegluga przybrzeżna. Bezpośredniej linii kolejowej do Oslo nie było. Podróżni, pragnący jechać pociągiem, musieli korzystać z okrężnej drogi przez Szwecję.

Miasto i port leżą na skraju dużego półwyspu. Od zachodu półwysep ten graniczy z długim na około 30 mil Ofotfjordem, który jest przedłużeniem ponad 80-milowego Vestfjordu. Koło Narwiku Ofotfjord rozdziela się na trzy małe fiordy otaczające półwysep. Jego północny brzeg oblewają wody długiego na 10 mil Rombaksfjordu. Wejście do fiordu ma szerokość l mili. W połowie długości Rombaksfjord zwęża się do paruset metrów i jest trudny do manewrowania nawet dla mniejszych okrętów wojennych. Wschodni kraniec fiordu dzieli od granicy szwedzkiej 10 km. Na północnym zachodzie Rombaksfjord styka się z długim na 6 mil i szerokim na 3 mile Herjangsfjordem.

Widok Narwiku

Na południe od Półwyspu Narwickiego leży półwysep Ankenes z miejscowością o tej samej nazwie. Oba półwyspy dzieli Beisfjord o szerokości od l mili (przy wejściu) do kilkuset metrów i długości blisko 7 mil. Północnym brzegiem Półwyspu Narwickiego biegnie linia kolejowa do Szwecji, południowym zaś droga z Narwiku do wioski rybackiej Beisfjord. W 1940 r. droga ta miała szerokość 4 m. Za Beisfjordem zaczynały się ścieżki górskie, prowadzące do miejscowości Hundalen. Istniało również połączenie z wioską Ballangen, leżącą nad fiordem o tej samej nazwie. Wnętrze Półwyspu Narwickiego wypełnia grzbiet Oernest, którego północne stoki opadają łagodnie do Rombaksfjordu, tworząc u brzegu niewielkie plaże.

Niespełna 30 mil na północny zachód w linii prostej od Narwiku leży wyspa Hinnöy z miastem Harstad, które w 1940 r. liczyło 4 tys. mieszkańców. Harstad łączyła droga z miejscowością Bjerkvik, leżącą u północnego krańca Herjangsfjordu. Droga ta skręcała następnie na północ i przez Lapphaugen, Fossbakken i Bardufoss prowadziła w kierunku Tromsö. Inne drogi miały znaczenie lokalne. Urywały się w wypełniających wnętrze lądu masywach górskich, poprzecinanych wąwozami i strumieniami, łatwych do obrony, trudnych do obejścia. Komunikację między fiordami zapewniały liczne łodzie oraz promy, które są niezbędnym uzupełnieniem sieci dróg, np. podróżując lądem z Harstad do Bjerkvik, trzeba przeprawić się z wyspy Hinnöy przez wody Tjelsundu do miejscowości Skånland.

W tej części Norwegii wieczny śnieg leży na wysokości 1500 m, lodowce spadają 500 m niżej. W kwietniu, maju i czerwcu polarna noc niewiele różni się od dnia. Topniejący śnieg zamienia górskie strumienie w rwące potoki. Głębokość fiordów umożliwia dużym nawet jednostkom podchodzenie do samych brzegów, nad którymi rozsiane są niewielkie, schludne osiedla. W głębi lądu siedzib ludzkich jest mało.

Mieszkańcy Narwiku przyjęli dość obojętnie wybuch wojny w Europie. Wychodzący tutaj dziennik „Lofotenbladet” zamieszczał informacje z frontów przeważnie dopiero na drugiej stronie. Zdjęcia zbombardowanych miast polskich budziły współczucie i pogłębiały nastroje pacyfistyczne. Konflikt wydawał się bardzo odległy, niemal nierealny.

Ludność północnej Norwegii od ponad stu lat nie znała wojny. Podobnie jak w latach 1914–1918 jedynym znakiem krwawych zmagań na morzu i lądzie były statki angielskie, francuskie i niemieckie w szarym wojennym kamuflażu oraz wielkie flagi namalowane na burtach statków państw neutralnych. Od jesieni 1939 r. wzrastała liczba niemieckich turystów, którzy przybywali do Narwiku pociągami ze Szwecji. Agenci niemieckich firm, mających w mieście swoje przedstawicielstwa, pod pozorem załatwiania spraw handlowych wykorzystywali sieć telefoniczną do informowania władz III Rzeszy o jednostkach alianckich opuszczających port. Małą sensację wzbudziło wykrycie działalności szpiegowskiej człowieka, który występował jako agent Kruppa. Roztoczenie kontroli nad wszystkimi „turystami” i „agentami handlowymi” uniemożliwiał brak sił policyjnych; posterunek żandarmerii w Narwiku liczył... 5 ludzi.

8 kwietnia do Narwiku wszedł niemiecki statek ,,Jan Wellem”. Kapitan wyjaśnił władzom portowym, że płynie do Murmańska i pragnie uzupełnić paliwo. Norwegów zdziwiła wielka ilość żywności w ładowniach, ale przeszli nad tym faktem do porządku dziennego.

Tymczasem dowództwo norweskiej 6 dywizji piechoty, powiadomione o zakładaniu przez Anglików pól minowych pod Vestfjordem, skierowało do miasta 2 batalion 15 pułku piechoty mjr. Spjeldnaesa. Zmotoryzowana bateria dział 75 mm, stacjonująca pod Bardufoss, otrzymała rozkaz zajęcia stanowisk na przystani promowej Öyjord, leżącej naprzeciw Narwiku po drugiej stronie Rombaksfjordu.

O godz. 13.00 radio norweskie poinformowało słuchaczy o niemieckich transportowcach zauważonych na Morzu Północnym. Późnym popołudniem doniesiono o zatopieniu „Rio de Janeiro”. Jednocześnie dowódca garnizonu narwickiego, płk Sundlo, odebrał telefon z Kwatery Głównej przypominający rozkaz z 17 lutego, w którym nakazano odeprzeć siłą wszelkie próby desantu. Położenie wyraźnie zaostrzało się, ale płk Sundlo nie okazywał niepokoju. Przybyłemu do Narwiku mjr. Spjeldnaesowi nakreślił ogólnikowo sytuację, oznajmiając, że do 9 kwietnia nie będzie potrzebował jego batalionu.

Wieczorem opuścił Narwik brytyjski statek „Romanby” z ładunkiem rudy. W porcie pozostało 25 frachtowców, w tym 10 niemieckich. Krótko po północy radiostacja pancernika „Norge”, okrętu flagowego dowódcy morskiej obrony Narwiku, kmdr. Per Askima, odebrała radiogram Naczelnego Dowództwa nakazujący stawianie oporu tylko Niemcom. Askim niezwłocznie poinformował o treści depeszy płk. Sundlo oraz kpt. Willocha, dowódcę pancernika „Eidsvold”, który dwie godziny wcześniej wyszedł z portu i zarzucił kotwicę na redzie. Załogi obu pancerników postawiono w stan alarmu.

Tymczasem 9 niszczycieli kmdr. Bontego płynęło w szyku torowym przez Vestfjord z szybkością 30 węzłów; „Erich Giese”, mający kłopoty z maszynami, pozostał w tyle. Na wodach fiordu kołysanie znacznie osłabło. Ustępowały objawy choroby morskiej u strzelców górskich, poprawiły się nastroje wojska. Radiotelegrafiści przejęli rozkaz norweskiego Naczelnego Dowództwa o wygaszaniu świateł wzdłuż nabrzeży, jednak latarnia Tranöy nadal oświetlała Vestfjord, ułatwiając sternikom utrzymywanie kursu. Przed godz. 3.00 na niszczycielach „Hans Lüdemann” i „Anton Schmidt” zaczęto szykować się do wysadzenia desantu pod Ramnes i Hamnsesholm, u wejścia do Ofotfjordu. Na niemieckich mapach obie nazwy były opatrzone symbolami oznaczającymi baterie nadbrzeżne.

O godz. 3.10 obserwatorzy na pokładzie czołowego niszczyciela zauważyli koło wysepki Baröy, przed wejściem do Ofotfjordu, światła pozycyjne 2 norweskich jednostek strażniczych. Były to trawlery: „Michael Sars”, pod dowództwem kpt. Jackwitza, wyposażony w 2 działka 47 mm, i „Kelt”, por. Mathisena, z działkiem tego samego kalibru. Kmdr Bonte pragnął uniknąć wymiany strzałów; kanonada niewątpliwie zaalarmowałaby pobliski Narwik. Pierwsze sygnały nadane flagami pozostały bez odpowiedzi. Obaj dowódcy norwescy, ryzykując natychmiastowe zatopienie trawlerów, o godz. 3.12 wysłali do kmdr. Askima meldunek o obecności obcych jednostek przed Ofotfjordem. Niszczyciel „Diether von Roeder” zbliżył się do stateczków na odległość głosu. Jego dowódca, kpt. Holtrof, począł wydawać Norwegom rozkazy. Oba trawlery posłusznie zawróciły z małą prędkością ku Narwikowi. Ich rola była skończona. Jakakolwiek próba oporu musiała zakończyć się masakrą załóg.

W tym czasie oddziały strzelców, wysadzone na ląd z „Hansa Lüdemanna” i „Antona Schmidta”, bezskutecznie poszukiwały baterii nabrzeżnych. Niepomyślne meldunki skonsternowały gen. Dietla i kmdr. Bontego.

Wyładunek strzelców górskich w Narwiku

Flotylla niemiecka rozdzieliła się. „Diether von Roeder”, „Erich Koell-ner” i „Hermann Künne” ruszyły do Herjangsfjordu, aby wysadzić desant pod Elvegardsmoen i Bjerkvik. „Georg Thiele”, „Wolfgang Zenker” i „Berndt von Arnim” podążyły za „Wilhelmem Heidkampem” do Narwiku. Zaczął sypać gęsty śnieg. Zmniejszono szybkość. Około godz. 4.30, gdy widoczność poprawiła się nieco, oficerowie stojący na mostku „Wilhelma Heidkampa” dostrzegli sylwetkę dużego, dwukominowego okrętu. Był to norweski pancernik „Eidsvold”.

Pancernik oddał strzał ostrzegawczy. „Wilhelm Heidkamp” zastopował, sygnalizując wysłanie motorówki z oficerem upoważnionym do pertraktacji. Na pokładzie „Eidsvolda” por. Gerlach, oficer sztabu kmdr. Bontego, starał się przekonać kpt. Willocha o przyjaznych zamiarach Niemców, i zażądał poddania okrętu. Dowódca pancernika poprosił o 10 minut czasu do namysłu. Uzyskawszy zgodę parlamentariusza, porozumiał się przez radio z kmdr. Askimem, który wydał rozkaz powstrzymania agresji siłą. Willoch kazał wycelować działa na niszczyciele, po czym wrócił na pokład i poinformował czekającego w motorówce Gerlacha o decyzji stawienia oporu. Gdy łódź odbiła od burty pancernika, Gerlach wystrzelił czerwoną rakietę – umówiony sygnał, że rokowania nie dały efektu. „Wilhelm Heidkamp” niezwłocznie odpalił salwę torpedową, trzykrotnie trafiając pancernik. W kilka sekund potem eksplozja komory amunicyjnej rozerwała stary okręt na strzępy. Z 270-osobowej załogi ocalało 8 ludzi.

Niszczyciele weszły do portu prowadzone radiowymi i świetlnymi sygnałami z pokładu „Jana Wellema”. Pancernik „Norge” skierował swoje działa na „Berndta von Arnima”, który szykował się do wysadzenia desantu na narwickim molo. Pierwsza salwa chybiła, druga uderzyła w nabrzeże obok niemieckiego okrętu. Niszczyciel odpowiedział ogniem artylerii i wystrzelił torpedy. Dwie znalazły drogę do nieruchomego celu. „Norge” zatonął, pociągając na dno 101 członków załogi. Reszta, łącznie z kmdr. Askimem, zdołała się uratować. Była godz. 5.00.

Przed godz. 4.00 mjr Spjeldnaes, mjr Omdahl, kapitanowie Björnson, Gundersen i Langlo zostali nieoczekiwanie wezwani do kwatery płk. Sundlo. Pułkownik powiadomił oficerów o zbliżaniu się obcych okrętów i wydał rozkaz przygotowania obrony. Mjr Spjeldnaes wysłał trzy kompanie swego batalionu na pozycje obronne w mieście. Żołnierze byli mocno zmęczeni forsownym, piętnastokilometrowym marszem przez śnieżne zaspy; mimo to w oddziałach panował dobry nastrój.

Kilka minut po godz. 4.30 radiostacja z Harstad przekazała płk. Sundlo depeszę Naczelnego Dowództwa, potwierdzającą wcześniejszy rozkaz odebrany na pokładzie pancernika „Norge”, który stwierdzał, że: „Norweskie siły zbrojne w Narwiku nie otworzą ognia do brytyjskich ani francuskich okrętów wojennych”[16]. W kwadrans później mjr Spjeldnaes, który podobnie jak inni oficerowie nie był informowany przez dowódcę garnizonu o rozwoju sytuacji, usłyszał ze swej kwatery w budynku szkoły eksplozje torped i wybuch amunicji na „Eidsvoldzie”, a następnie salwy artylerii pancernika „Norge”. Kpt. Gundersen, dowódca kompanii saperów, udał się do portu, aby zbadać przyczyny strzelaniny. Na jednej z ulic miasta spotkał kolumnę żołnierzy niemieckich, a wśród nich dobrze znanego mu konsula Wussowa i gen. Dietla. Ujrzawszy Gundersena, Wussow zawołał, że kapitan przybywa jako parlamentariusz płk. Sundlo. Nim zdumiony oficer zdążył zaprotestować, wciągnięto go niemal siłą do samochodu gen. Dietla, po czym kolumna ruszyła naprzód.

W tym czasie informacja o lądowaniu Niemców dotarła do mjr. Spjeldnaesa. Major zatrzymał w odwodzie l kompanię 2 batalionu piechoty, która właśnie nadeszła przed budynek szkoły. Żołnierze zajęli stanowiska obronne wokół gmachu. Jednocześnie Spjeldnaes wezwał z miasta 3 kompanię i pluton ciężkich karabinów maszynowych, chcąc mieć pod ręką większe siły.

Dowódca baterii dział szybkostrzelnych kalibru 40 mm, por. Munthe-Kaas, pobiegł na stanowiska swego pododdziału, zbierając po drodze zaalarmowanych artylerzystów. W mieście prowadzona przez dowódcę baterii mała grupka żołnierzy norweskich została otoczona przez Niemców. Oficer strzelców górskich wygłosił mowę o przybyciu wojsk III Rzeszy w celu obrony neutralności Norwegii. Por. Munthe-Kaas, korzystając z nieuwagi Niemców, uciekł, a następnie dotarł do baterii i rozkazał napotkanym tam żołnierzom zniszczyć działa.

Do mjr. Spjeldnaesa napływały meldunki o szybkim przenikaniu oddziałów inwazyjnych w głąb miasta. Podjęcie walki uniemożliwiali żołnierzom norweskim gromadzący się na ulicach mieszkańcy Narwiku. Zdumieni ludzie zatrzymywali strzelców gen. Dietla, wchodzili między nich, pytając, dlaczego przybyli i co mają zamiar robić. Niemcy uporczywie powtarzali wersję o ochronie norweskiej neutralności.

Mjr Spjeldnaes, nieznający rzeczywistej siły desantu, wysłał w kierunku portu odwodową kompanię kpt. Strömstada z rozkazem przeprowadzenia energicznego kontrataku i zepchnięcia napastników do morza. Tuż za budynkiem szkoły kompania napotkała strzelców górskich. Obie kolumny stanęły, przyglądając się sobie, a porucznik niemiecki wszedł do kwatery mjr. Spjeldnaesa, gdzie zastał przybyłego tam właśnie płk. Sundlo. Niemiec rozwodził się nad obroną neutralności Norwegii przez Wehrmacht i okazał dokumenty mające świadczyć o tym, że lądowanie zostało uzgodnione z norweskim rządem. Sundlo poprosił o kwadrans na porozumienie się z oficerami. Spjeldnaes zażądał 30 minut. Ich rozmówca skwapliwie wyraził zgodę. Pułkownik nawiązał łączność telefoniczną z dowództwem w Harstad i poinformował je o trudnym położeniu zaskoczonego garnizonu.

Niemcy wykorzystali zawieszenie broni na ustawienie wokół szkoły 4 karabinów maszynowych. Po upływie kilku minut przed bramą prowadzącą na szkolny dziedziniec zatrzymał się samochód z gen. Dietlem i konsulem Wussowem. Generał poprosił płk. Sundlo o chwilę rozmowy, w trakcie której podkreślił przyjazne uczucia Niemców do narodu norweskiego i wezwał dowódcę garnizonu do lojalnej współpracy z rządem III Rzeszy. Gdy Sundlo na wpół ironicznie zapytał, czy dowodem przyjaźni jest zatopienie 2 starych pancerników, zirytowany Dietl oświadczył, że ma parę tysięcy żołnierzy na lądzie i zagroził zbombardowaniem Narwiku w razie próby oporu. Wojsko norweskie powinno złożyć broń, wrócić do koszar i tam czekać na dalsze rozkazy. Chwiejny Sundlo, już wcześniej podejrzewany o skryte sympatie proniemieckie, zdecydował się na kapitulację.

Gdy przed bramą dziedzińca trwały pertraktacje, mjr Spjeldnaes wykorzystał szkolny aparat telefoniczny do nawiązania kontaktu z dowódcą 6 dywizji piechoty, gen. Fleischerem. Fleischer żądał początkowo przeprowadzenia kontrataku, lecz dowiedziawszy się o wylądowaniu silnych oddziałów niemieckich, polecił majorowi wyprowadzić z Narwiku jak najwięcej wojska, uznając miasto za stracone. W trakcie rozmowy do pokoju wszedł mjr Omdahl z wiadomością o kapitulacji. Generał powtórzył swój rozkaz, dodając, że płk Sundlo powinien zostać aresztowany. Na takie rozwiązanie było jednak za późno.

Obaj oficerowie poderwali na nogi odpoczywającą kompanię odwodową. Żołnierze otrzymali polecenie przygotowania się do walki. Na czele kolumny stanął mjr Spjeldnaes, który znał język niemiecki. Kompania po obejściu budynku szkoły znalazła się przed stanowiskami strzelców górskich. Dowodzący nimi oficer oznajmił, że ma rozkaz zabraniający wypuszczania wojsk norweskich z miasta. – Maszerujemy do Narwiku – odparł spokojnie Spjeldnaes. Niemiec, prawdopodobnie słabo orientujący się w topografii terenu, po krótkim wahaniu ustąpił, i Norwegowie przeszli niezaczepiani.

Napotykając po drodze patrole strzelców górskich, kompania ominęła stację obsadzoną już przez Niemców i skręciła wzdłuż torów na wschód. Gdy żołnierze zbliżyli się do pierwszego tunelu linii kolejowej, kolumnę dogoniło 2 narciarzy. Przywieźli oni podpisany przez płk. Sundlo rozkaz powrotu do miasta i złożenia broni. Major Omdahl oznajmił, że Sundlo nie ma prawa rozkazywać norweskim oficerom i nakazał kontynuowanie marszu. Obaj gońcy pozostali przy kompanii, która w sile 180 ludzi doszła do Hundalen. Tam dołączyło jeszcze 2 marynarzy z pancernika „Norge”. Reszta garnizonu narwickiego skapitulowała.

Gdy oddziały niemieckie zajmowały Narwik, desant wysadzony przez 3 niszczyciele w Herjangsfjordzie bez wystrzału opanował obóz ćwiczebny Elvegardsmoen. W tamtejszych magazynach wojskowych znaleziono cenną zdobycz: 8 tys. karabinów, 315 karabinów maszynowych, tysiące mundurów i kompletów ciepłej odzieży.

Ludność Narwiku obserwująca wkroczenie wojsk niemieckich

Atak niemiecki zakończył się pełnym sukcesem. Strzelcy górscy opanowali nakazane cele, nie ponosząc strat. Wojska inwazyjne, stosownie do rozkazu gen. Falkenhorsta, starały się unikać rozlewu krwi, ale tam, gdzie napotykały opór, mogący opóźnić zakończenie operacji, łamały go z całą bezwzględnością. W rozmowach z Norwegami Niemcy szermowali argumentem o obronie norweskiej neutralności i rzekomym porozumieniu Berlina z Oslo.

Oceniając zachowanie społeczeństwa i garnizonu Narwiku, należy brać pod uwagę kilka czynników, które niewątpliwie wpłynęły na postawę Norwegów: brak doświadczenia wojennego kilku ostatnich pokoleń, głębokie, ugruntowane propagandą przeświadczenie, że wojna do Norwegii nigdy nie dojdzie, deklarowaną od lat niemiecką przyjaźń, zaskoczenie i przewagę agresora. Niewątpliwie częścią winy obarczyć trzeba dowódcę garnizonu, który zwlekając z podjęciem konkretnych decyzji, ułatwił Niemcom wykorzystanie atutu zaskoczenia, a na koniec wydał rozkaz kapitulacji. Jednakże przyjęty w literaturze pogląd, iż zdrada płk. Sundlo zadecydowała o błyskawicznym opanowaniu miasta, wydaje się zbytnim uproszczeniem. Analiza przebiegu wypadków wskazuje na słabe wyszkolenie wojska jako równie istotną przyczynę szybkiej klęski garnizonu. Wprost trudno uwierzyć, nawet biorąc pod uwagę zdenerwowanie artylerzystów, że pancernik „Norge”, oddając z najbliższej odległości dwie salwy do wolno poruszającego się celu, nie uzyskał żadnego trafienia. Tymczasem jeden celny pocisk działa kalibru 210 mm mógł poważnie uszkodzić niemiecki niszczyciel, a tym samym odwlec zagładę pancernika. Konsekwencją tego faktu byłoby prawdopodobnie pewne opóźnienie operacji lądowania, nie mówiąc już o stratach, jakie powodować musiało każde trafienie w zatłoczony strzelcami górskimi okręt. Zdziwienie budzi brak gotowości baterii dział szybkostrzelnych, mimo że jej dowódcę trudno zaliczyć do zwolenników Quislinga. Kolejnym przykładem błędnego pojmowania obowiązków jest postępowanie dowódcy kompanii saperów, kpt. Gundersena, który osobiście udał się do portu na rozpoznanie, zamiast wysłać tam patrol.

Energia i zdecydowanie, widoczne w postępowaniu kmdr. Askima czy mjr. Spjeldnaesa, należały do rzadkości. Wojska norweskie, wyjąwszy załogi obu pancerników, nie podjęły próby stawienia oporu. Z reguły oczekiwano na rozkazy lub poddawano się biernie biegowi wypadków. Kompanie piechoty wysłane do miasta nie próbowały walczyć ani też cofać się w góry. Szybkość wydarzeń oszałamiała Norwegów, odbierała im ochotę do stawiania oporu. Na tym tle pięknym przykładem żołnierskiej postawy była decyzja gońców doręczających mjr. Omdahlowi rozkaz kapitulacji i zachowanie się rozbitków z pancernika „Norge”, którzy w parę godzin po zatopieniu okrętu dołączyli do pierwszego napotkanego oddziału i poprosili o broń.

Reasumując, wydaje się, że garnizon Narwiku, nawet przy dwuznacznej postawie swego dowódcy, miał szansę zadania agresorowi strat, mógł opóźnić zajęcie miasta przez Niemców, a w każdym razie wycofać się większością sił w góry i połączyć z oddziałami gen. Fleischera. Na przeszkodzie stanęły: słabe wyszkolenie, brak doświadczenia bojowego oraz – częsta niestety – niechęć do podjęcia walki.

Desant w południowej i środkowej Norwegii

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

7 T.K. Derry, The campaign in Norway, London 1952, s. 15.

8 A. Merglen, Historia i przyszłość wojsk powietrznodesantowych, Warszawa 1970, s. 26.

9 Nie licząc stoczni, które budowały małe jednostki na potrzeby marynarki wojennej.

10 Cyt. za: A.M. Noskow, Norwiegija wo wtoroj mirowoj wojnie 1940–1945, Moskwa 1973, s. 26.

11 Tamże, s. 17.

12 Były to pancerniki „Scharnhorst” i „Gneisenau”.

13 A. Jaśkowski, Kampania norweska, Glasgow 1944, s. 20.

14 R. Bathe, Der Kampf um die Nordsee, Oldenburg 1942, s. 258–259.

15 Waage, op. cit., s. 42.

16Tamże, s. 76.

Mapy

Mapy dostępne w pełnej wersji eBooka.