Bermudzki Trójkąt Śmierci - Henryk Mąka - ebook

Bermudzki Trójkąt Śmierci ebook

Henryk Mąka

4,1

Opis

Z entuzjazmem pasjonata i skrupulatnością wytrawnego publicysty autor przedstawia sytuacje i warunki w jakich powstawały mity na temat: zatopionej ongiś Atlantydy i jej wspaniałej stolicy Posejdonii, biblijnej arki Noego, wikingów Pacyfiku, wciąż poszukiwanego potwora z Loch Ness, a wreszcie budzącego grozę i nieustanne zainteresowanie trójkąta bermudzkiego. Jest to lektura przybliżająca czytelnikowi fakty mało znane, a jakże ciekawe.

Henryk Mąka jest znakomitym marynistą, od lat upowszechniającym w społeczeństwie wiedzę o morzu, żeglarzach i morskich tajemnicach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (9 ocen)
3
4
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AStrach

Dobrze spędzony czas

Ciekawa, w uzupełnieniu tego co już wiem.
00

Popularność




BELLONA
WARSZAWA 2012
Od wydawcy

Wszyscy słyszeliśmy o zatopionej ongiś Atlantydzie i jej wspaniałej stolicy Posejdonii, o „naszym” odkrywcy Ameryki Janie z Kolna, zwiastującym nieszczęście na morzu Latającym Holendrze, złowieszczym dla marynarzy acz niekoniecznie legendarnym Jonaszu, odkrywcach Pacyfiku, zaginionym nagle porcie Truso i ukaranym za „jawnogrzesznictwo” nadbałtyckim mieście Wineta, a wreszcie o budzącym grozę i nieustanne zainteresowanie Bermudzkim Trójkącie śmierci czy pasjonujących wyczynach UFO nad Bałtykiem.

Samo już pisanie o tych faktach z pogranicza mitu i legendy przypomina wkładanie kija w mrowisko. Bo każdy z nich ma przecież swoich zagorzałych zwolenników i zajadłych przeciwników. A już walka z tymi mitami przypominać może tylko barwnie opisaną przez Cervantesa walkę Don Kichota z wiatrakami. Ale autor niniejszej publikacji nie walczy ani z mitami, ani z legendami, do których zdążyliśmy się przecież przyzwyczaić, podobnie jak przyzwyczaja się człowiek do starego swetra czy znoszonych kapci. Z entuzjazmem pasjonata i skrupulatnością wytrawnego publicysty pokazuje natomiast sytuacje i warunki, w jakich te zastarzałe mity powstawały i krzewiły się w świecie. Pokazuje także ich odniesienia do dnia dzisiejszego, w pełnej zgodzie z aktualnym stanem wiedzy na ten temat. Dla czytelników ciekawych przeszłości i dnia dzisiejszego owych mitów będzie to lektura nie tylko ze wszechmiar interesująca, ale i wielce pouczająca, przybliżająca mało znane, a jakże ciekawe fakty.

Posejdonia – stolica Atlantydy

Później przyszły straszne trzęsienia ziemi i potopy, i nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna... Wyspa Atlantyda... zanurzyła się pod powierzchnię morza i zniknęła.

(Platon 427–347)

Stolica Atlantydy – główny ośrodek imponującej cywilizacji sprzed około 11 000 lat i najważniejsze miasto wielkiej wyspy-państwa o tej samej nazwie, była prawdziwym cudem ówczesnego świata. Istniała w czasie znacznie wyprzedzającym siedem znanych cudów starożytności: latarni morskiej na wyspie Faros, egipskich piramid, wiszących ogrodów Semiramidy w Babilonie, świątyni Artemidy w Efezie, posągu Zeusa z Olimpu, mauzoleum w Helikarnasie i posągu Heliosa w porcie Rodos. A mimo to o Posejdonii – przepięknym mieście Atlantydy, wciąż wiemy niewiele.

Wbrew powszechnemu mniemaniu nie Platon, ale Solon walnie przyczynił się do spopularyzowania w świecie legendy o Atlantydzie. Ten wielki podróżnik, ateński prawodawca i jeden z siedmiu mędrców starożytnej Hellady, żyjący w latach 635–560 przed naszą erą, w sędziwym już wieku odwiedził także miasto Sais w Dolnym Egipcie.

– Wy Hellenowie jesteście jak dzieci – powiedział mu w świątyni bogini Heith pewien stary kapłan – nie znacie nawet własnej historii...

To rzekłszy, pokazał mu kolumnę pokrytą gęsto hieroglifami. Spisano na niej dzieje potężnej i bogatej Atlantydy – mocarstwa, którego królowie władali nad całą wyspą i wieloma innymi wyspami i częściami lądu stałego... nad Libią aż do granic Egiptu i nad Europą aż po Tyrrenię. Gdy cała ta potęga próbowała silnym uderzeniem ujarzmić ludy wolne, żyjące nad Morzem Śródziemnym, poprzednicy Hellenów – prawdopodobnie Achajowie – stanęli na czele zaatakowanych i pokonali najeźdźców, co pozwoliło zachować wolność ludom zamieszkującym po tej stronie Słupów Heraklesa. Ta silna i doskonale zorganizowana cywilizacja pochłonięta została następnie przez fale morskie. Miało to miejsce 9000 lat temu – twierdził stary kapłan egipski.

Solon, który zamierzał na ten temat napisać poemat, mozolnie zapisywał tłumaczoną z kolumny hieroglifów treść, przekładając cudzoziemskie imiona ludzi i bogów na greckie, a także przeliczając egipskie odległości na używane w ówczesnej Helladzie. Nie zachowały się jednak jego notatki, choć powołując się na nie dość dokładnie opisał dzieje mitycznej wyspy jego potomek – Platon – filozof i założyciel Akademii w Atenach, a także nauczyciel Aleksandra Wielkiego, żyjący w latach 427–347 przed naszą erą.

Przede wszystkim nawiązał on do spotkania, które w 421 roku p.n.e. odbyło się w domu wielkiego filozofa i nauczyciela Platona – Sokratesa. Wzięli w nim wtedy udział: bogaty patrycjusz z Italii i filozof pitagorejski Timaios, wódz syrakuzański i człowiek wielkiej wiedzy z dziedziny polityki i strategii Hermokrates oraz filozof i pisarz – Kristias. Przypomniano wówczas opowieść, jaką nieraz w różnych okolicznościach i w różnych gremiach powtarzał dostojny mędrzec Solon, usłyszaną od egipskich kapłanów w 570 roku p.n.e. W dwieście lat później tę nader dziwną, lecz ze wszech miar prawdziwą opowieść spisał Platon w dwóch dialogach: Kristias i Timaios.

Opierając się na przekazie egipskich kapłanów i opowieści Solona, popartej zapewne nieznanym dziś jego zapisem, Platon napisał w utworze Timaios:

Pisma nasze mówią, jak wielką niegdyś państwo nasze złamało potęgę, która gwałtem i przemocą szła na całą Europę i Azję. Szła z zewnątrz, z Morza Atlantyckiego. Wtedy to morze było dostępne dla okrętów, bo miało wyspę przed wyjściem, które wy nazywacie Słupami Heraklesa. Wyspa był większa od Libii i Azji razem wziętych. Ci, którzy wtedy podróżowali, mieli z niej przejście do innych wysp. A z wysp była droga do całego lądu leżącego naprzeciw, który ogranicza tamto prawdziwe morze.

Jeśli zatem za Słupy Heraklesa uznamy Cieśninę Gibraltarską i pamiętać będziemy, że Libią nazywano kiedyś wąski pas północnej Afryki, zaś Azją tylko część Bliskiego Wschodu, natomiast za ląd ograniczające tamto prawdziwe morze uznamy północną i południową Amerykę, wyspa Atlantyda mogła rzeczywiście znajdować się między Maderą a Wyspami Kanaryjskimi na Oceanie Atlantyckim.

Jaka była jednak owa Atlantyda, budząca od 2500 lat tak wielkie emocje i żywo interesująca całe pokolenia badaczy i najzwyklejszych zjadaczy chleba w całym świecie? Jak żyło się jej mieszkańcom? Jak wreszcie wyglądała i z czego zasłynęła ich stolica Posejdonia?

Bóg na złotym rydwanie

Opierając się na platońskim zapisie, historycy, archeolodzy, etnografowie i geofizycy po wielu badaniach stwierdzili, że Atlantyda była dużą wyspą położoną między 30 a 0° szerokości północnej oraz między 25 a 35° długości zachodniej. Jej powierzchnia wynosiła około 400 tys. km2, a więc znacznie przekraczała dzisiejszą powierzchnię Polski.

Ustalili oni ponadto, że północną część wyspy wypełniały wysokie góry, pokryte w najwyższych partiach wiecznymi śniegami. Część południowa była natomiast niziną obejmującą połowę powierzchni wyspy, oblewaną przez ciepłe wody przepływającego obok Golfsztromu, zwanego również Prądem Zatokowym. Wszystko to stwarzało opisany przez Platona idealny niemal klimat, co wielu badaczy przeszłości skłaniało do umiejscowienia na Atlantydzie biblijnego raju, w którym Adam z Ewą zaczynali pasjonującą historię ludzkości. Była to bowiem – przynajmniej według opowieści Platona – kraina wszelkiej szczęśliwości i dostatku. W takich warunkach mogła rozwinąć się wspaniała cywilizacja i rzeczywiście się rozwinęła.

Jej fundamentem było wydajne rolnictwo oparte na licznych źródłach słodkiej wody i rzekach, a przede wszystkim na przemyślnie wykonanych kanałach irygacyjnych, umożliwiających intensywną uprawę zbóż, warzyw, owoców cytrusowych itp.

Jakie tylko wonności dzisiaj ziemia rodzi gdziekolwiek – pisał Platon – korzenie i zioła, i drzewa i soki, które ciekną kroplami, i kwiaty i owoce, wszystko to wyspa wydawała...

Podstawę rolnictwa stanowiła jednak uprawa zbóż, których część magazynowano z przeznaczeniem dla ludności miejskiej, wojska, uczącej się młodzieży itd. Drugim filarem rolnictwa była hodowla, zwłaszcza wszystkożernych tapirów rzeźnych i pociągowych lam, nie mówiąc już o udomowionych psach i kotach. W okolicach podgórskich żyły plemiona pasterskie, w pełnych dzikiego zwierza lasach (żyły w nich także słonie) – myśliwi, nad brzegami oceanu i wód śródlądowych – rybacy.

Pełne wspaniałego budulca lasy i liczne kopaliny pozwalające uzyskiwać metale i ich stopy, umożliwiały wysoki rozwój techniki: budowę doskonałych okrętów, wozów transportowych i rydwanów bojowych, wznoszenie mostów, pięknych pałaców i świątyń, mieszkalnych domów i gmachów użyteczności publicznej. O wielkim rozmachu przemysłu i wysokich umiejętnościach zatrudnionych w nim rzemieślników świadczy fakt, że flota Atlantów składała się aż z dwunastu setek okrętów, zaś ich armia dysponowała aż 10 000 wozów bojowych.

W wielu regionach wyspy rozkwitały miasta z zabudowanymi ulicami, gmachami państwowych urzędów i świątyniami. Z przepychu i bogactwa zasłynęła szczególnie Posejdonia – stolica Atlantydy, zbudowana na planie współśrodkowych kręgów, które przemiennie składały się z pasów lądu i wody.

Stołeczne miasto Atlantów powstało na wzgórzu, gdzie według legendy opowiadanej na tej rozległej wyspie zamieszkał kiedyś pierwszy człowiek tej krainy Euenor. Zapewne z rodziną, bo jego córka Kleito wyszła wkrótce za mąż za boga mórz i oceanów Posejdona. Ten zaś, jak twierdzi Platon:

...Ogrodził pięknie całą górę i odciął od reszty lądu naokoło, bo porobił z morza i ziemi na przemian szereg większych i mniejszych kół współśrodkowych. Dwa z ziemi, a z morza trzy, jakby cyrklem obrócił... ze wszystkich stron jednakowo były oddalone.

I jak dalej można przeczytać w platońskim przekazie, później dopiero, już za panowania króla Atlasa, na szczycie owej góry wybudowany został królewski pałac. W tym czasie wykopano też kanał łączący stolicę z morzem. Samo koliste centrum stolicy miało według Platona pięć stadiów czyli 900 metrów średnicy. Tutaj wielkie budowle i świątynie, teatry i biblioteki czy wreszcie pomniki i rzeźby ozdabiające place i ulice, były oczywiście najwspanialsze. W niedokończonym dialogu Kristias Platon z przekonaniem informuje, że w samym środku Posejdonii na okrągłym placu stały dwie monumentalne budowle: pałac królewski i świątynie Posejdona. Pałac przez całe lata był przez następców Atlasa rozbudowywany i upiększany.

...pałac królewski w tej siedzibie boga i proroków – pisał Platon – zrazu urządzili po prostu, a później jeden po drugim dziedziczył i to co już było ozdobione i porządne, jeszcze porządkował i zdobił, i przewyższał poprzednika, aż wreszcie wykończyli gmach zdumiewający wielkością i pięknością robót...

Nic też dziwnego, że ów pałac nazywany był klejnotem Atlantydy, sławnym również wodociągami z gorącą i zimną wodą oraz wspaniałą kolumnadą łączącą go z drugą imponującą budowlą centrum stolicy – świątynią Posejdona, który był patronem Atlantydy i ojcem Atlasa – pierwszego władcy tego wyspiarskiego państwa. A świątynia imponowała wszystkim, którzy mieli okazję ją widzieć. Mając długość jednego stadionu, czyli 180 metrów, i szerokość trzech plathrów, czyli około 90 metrów, uchodziła za najwspanialsze z najwspanialszych dzieł architektury i zdobniczej sztuki na Atlantydzie.

Całą świątynię pomalowali po wierzchu srebrem z wyjątkiem naszczytników – twierdzi dalej Platon. – Naszczytniki były złocone. Wewnątrz widniał sufit z kości słoniowej, cały złotem, srebrem i mosiądzem urozmaicony... Złote posągi postawili w środku, zaś bóg stał na rydwanie i powoził sześcioma rumakami skrzydlatymi. Był tak wysoki, że głową pułapu dotykał a naokoło niego setka nereid na delfinach.

W tej potężnej świątyni odbywały się nieraz uroczyste modły dziękczynne za wszelkie dobro jakie za pośrednictwem patrona spływało na Atlantydę bądź w intencji dalszego rozwoju i pomyślności tej krainy i jej pracowitego ludu. Wokół rydwanu Posejdona zbierali się też żeglarze i kupcy, którzy, składając hojne dary swemu bóstwu, prosili go o łaskę szczęśliwego powrotu z planowanych wypraw morskich i wynikłych z tych przedsięwzięć pozytywnych efektów zamorskich rejsów. Opisując dalej wspaniałą świątynię, autor dialogów stwierdza, że podpierały ją spiżowe kolumny, ale za jej prawdziwą ozdobę uznaje kunsztownie ułożone barwne posadzki, które były „istnym cudem”. Obok gigantycznego rydwanu złotego Posejdona i otaczających go nereid na delfinach, stało dziesięć złotych posągów królów Atlantydy z podtrzymującym na swych barkach kopułę nieba Atlasem na czele. Całą zaś świątynię połączoną z królewskim pałacem kolumnadą i korytarzami otaczał hipodrom i tereny rekreacyjno-sportowe oraz budynki szkolne gimnazjonów. O wielkiej dbałości o tężyznę fizyczną społeczeństwa świadczy niewątpliwie fakt zbudowania w granicach miasta... basenów kąpielowych.

I źródeł używali, jednego z zimną, a drugiego z ciepłą wodą, i one były bardzo obfite – czytamy w „Kritiasie”. – Jedno i drugie miało wodę przyjemną i zdrową, więc przedziwnie się nadawały do użycia. Oni je otoczyli architekturą i posadzili naokoło drzewa wodom odpowiednie i porobili naokoło sadzawki, jedne pod gołym niebem, a drugie zimowe pod dachem dla ciepłych kąpieli. Osobno królewskie, a osobno dla zwykłych ludzi. A jeszcze dla kobiet inne, a inne dla koni i dla innych zwierząt pociągowych, dając każdemu urządzenie celowe i wygodne. A spływającą wodę poprowadzili do gaju Posejdona, gdzie rosły różne drzewa piękne i wysokie przedziwnie, bo taka tam była dobra ziemia. I odprowadzali wodę kanałami po mostach do okręgów zewnętrznych.

Samo centrum miasta otaczały trzy pierścienie potężnych kanałów z kamiennymi mostami, na których wznosiły się białe, czarne i czerwone wieże strażnicze. Bo chociaż oddalona od morskiego brzegu była także Posejdonia znaczącym portem, do którego szerokim kanałem o długości pięćdziesięciu stadiów (9000 metrów), przypływały statki morskie. Większe z nich cumować mogły w tzw. wielkim porcie, mniejsze w tzw. drugim porcie, umiejscowionym w mniejszym kręgu sztucznego kanału. Jednostki najmniejsze i łodzie dostawcze dopływały do tzw. wewnętrznego portu w najmniejszym kręgu wody, cumując w bezpośrednim sąsiedztwie królewskiego pałacu i świątyni Posejdona. Zarówno bowiem mniejsze, jak i większe statki handlowe i okręty wojenne budowane były i remontowane w stoczniach Atlantydy, gdzie zatrudnieni byli najbardziej biegli w tych sztukach rzemieślnicy. Platon informował przy tym, że wykuli oni głębokie jaskinie w skałach, zalali je wodą i użytkowali jako... doki dla budowanych bądź remontowanych statków.

Doki pełne były trójrzędowców i sprzętu, którego trójrzędowcom potrzeba – stwierdza Platon. – Wszystkie były zaopatrzone dostatecznie..., a wejście do portu i port największy roił się od okrętów. Kupcy się zjeżdżali ze wszystkich stron, był krzyk i ścisk, i ruch wszelkiego rodzaju, i hałas przez cały dzień i noc. Tak tam było ludno.

Posiadanie wielkiej floty i wybornej wiedzy z dziedziny astronomii i nawigacji pozwalało rozprzestrzeniać wszelką mądrość i wysoką kulturę Atlantów na cały ówczesny świat. Bo chociaż królowie Atlantydy władali centralną wyspą o tej samej nazwie i mniejszymi wyspami w jej bezpośrednim sąsiedztwie, faktyczne ich wpływy sięgały znacznie dalej. Jeden z najbardziej wnikliwych badaczy Atlantydy z końca XIX wieku Ignatius Donelly twierdzi na przykład, iż Libia, Egipt. Mezopotamia, Italia, Meksyk, a nawet... Indie, w rzeczywistości były koloniami tej atlantyckiej cywilizacji.

Aż nadszedł ten jeden dzień...

Zdecydowana większość zwolenników Platona, zwłaszcza XIX- i XX-wiecznych uznaje, że legendarna Atlantyda spoczywa na dnie Oceanu Atlantyckiego. Tylko dlaczego tak wspaniała cywilizacja o bogactwie tak olbrzymim jakiego ani przedtem nigdy w żadnym królestwie nie było, ani też kiedykolwiek później łatwo nie powstanie, tak nagle zaginęła? Co spowodowało tak gigantyczną katastrofę? Gdzie schronili się ci, którzy zdołali się z niej uratować?

Później przyszły straszne trzęsienia ziemi i potopy – tłumaczył ten fakt Platon – i nadszedł jeden dzień i jedna noc okropna. Wtedy całe... wojsko zapadło się pod ziemię, a wyspa Atlantyda tak samo zanurzyła się pod powierzchnię morza i zniknęła. Dlatego i teraz tamto morze jest dla okrętów niedostępne i niezbadane, bardzo gęsty muł stanowi przeszkodę. Dostarczyła go wyspa zapadająca się na dno...

O tym, że opis ten nie jest fantazją, a wręcz przeciwnie, mocno trzymającą się morza i ziemi realną prawdą przypomina równie groźny, choć w mniejszej skali oczywiście – wybuch wulkanu Krakatau w dniu 27 sierpnia 1883 roku naszej ery. Spowodował on zapadnięcie w morze części wyspy Jawy, zaś gęste warstwy lawy i popiołu wulkanicznego przez trzy miesiące uniemożliwiały żeglugę w tym rejonie. Popiół i gazy wulkaniczne utrzymywały się w atmosferze przez cały rok. Wybuch Krakatau wytworzył przy tym ogromne fale tsunami, osiągające 36 metrów wysokości, które ze straszliwą furią zaatakowały wiele krajów południowej Azji i wysp Oceanii, niosąc śmierć aż 40 tysiącom ludzi i nieobliczalne zniszczenia materialne.

Uczeni atlantolodzy opracowali dwie teorie takiej nagłej katastrofy. Pierwsza z nich mówi, że zagłada Atlantydy nastąpiła w rezultacie gwałtownego trzęsienia ziemi i jednoczesnego wybuchu wulkanu lub nawet kilku wulkanów naraz. Na poparcie tej tezy przytacza się fragment spisanej przed 4000 lat świętej księgi Majów „Chilam Balans”, która expressis verbis stwierdza:

Ziemia się rozbudziła i nikt nie wiedział, co teraz nastąpi. Spadł olbrzymi deszcz ognia, spadł popiół, spadać zaczęły kamienie i drzewa spadały na ziemię... Potem przyszły straszliwe fale wody. I wielki wąż spadł z nieba. I razem z wielkim wężem nieba spadło na ziemię, i ziemia została zatopiona...

Zwolennicy drugiej teorii nagłego zniknięcia Atlantydy twierdzą natomiast, że jego przyczyną było uderzenie o ziemię wielkiej planetoidy o średnicy około 10 km, która z okolic Marsa i Wenus dotarła do naszego globu – prawdopodobnie w pobliże Florydy. Stało się to – jak z całą dokładnością twierdzi niemiecki geofizyk dr Otto Muck – w dniu 5 czerwca 8498 roku przed naszą erą, choć nasz polski badacz prof. Mikołaj Kamieniecki obliczył, że wydarzenie to miało miejsce w roku 9542 p.n.e. Potwierdzeniem tej tezy jest fragment innej księgi Majów Popol Vuh, w której czytamy:

Bóg grozy Huracan odwiedził ziemię i wtedy powstał ogromny pożar na niebie, który wszyscy widzieli.

Trudno dziś powiedzieć, zwolennicy której z tych teorii są bliżsi prawdy. Faktem jest, że wynikiem tej gigantycznej i nagłej katastrofy były olbrzymie zmiany na całej kuli ziemskiej. Przesunęła się wtedy oś ziemska, a z nią również bieguny, potwornej wielkości fale zmiotły wiele nadmorskich osad, zniszczyły bujne życie na Saharze, dotarły do Egiptu i Hellady, spowodowały potop w Mezopotamii. I co najgorsze: znaczne połacie półkuli północnej pogrążyły się w ciemnościach, aż o 3500 km zbliżyło się do bieguna północnego kwitnące dotąd terytorium Syberii, które natychmiast zaczęło zamarzać, grzebiąc w błotach i bagnach mamuty, włochate nosorożce, wiele gatunków gadów, ptaków i roślin. Gdy w odmęty oceanu zapadła się Atlantyda, miało również miejsce trwałe odwracanie biegu Golfsztromu, który na skutek zniknięcia tej wyspy mógł bez przeszkód dotrzeć na północ, gdzie walnie przyczynił się do stopnienia lodowca przykrywającego do tej pory Skandynawię i wielkie połacie europejskiego kontynentu, w tym również znaczne obszary Polski. Dość gwałtowne topnienie tego gigantycznego lodowca spowodowało z kolei powstanie wielu nowych rzek, jezior, zatok i mórz, z naszym Bałtykiem włącznie.

Wszystkie te fakty potwierdziły niejako podaną przez Platona datę zatopienia Atlantydy, a dodatkowe argumenty w tej kwestii przyniosły badania mułów i skamieniałej lawy w okolicach Azorów i na morzach polarnych oraz wielkich budowli kamiennych (potężnych murów, ściętych piramid, przecinających się pod kątem prostym dróg) odkrytych w pobliżu Bahamów. Zbadane przez specjalistów z zakresu oceanologii i hydrologii próbki, niezbicie wykazały ich pochodzenie sprzed 10–12 tys lat! Zatopione budowle, osadowe warstwy lawy i wulkanicznych popiołów na dnie północnego Atlantyku pochodzą z tego samego okresu.

Zanurzając się w odmętach wzburzonego oceanu, Atlantyda nie pochłonęła jednak wszystkich swych mieszkańców. Części z nich udało się uratować od zagłady. Uchodząc z katastrofy, trafili oni przede wszystkim do tych krajów i regionów świata, z którymi w przeszłości łączyły ich więzy państwowe, handlowe czy nawet wojenne. Za potomków Atlantów uchodzi np. tajemniczy lud Etrusków, o którym do dziś nie wiadomo, skąd wziął się na Półwyspie Apenińskim, gdzie jeszcze na wiele stuleci przed Rzymianami zasłynął z umiejętności planowania i budowy miast, kanałów i akweduktów, a także praktycznego zastosowania metalurgii, wysoko rozwiniętego kunsztu różnych rzemiosł i sztuki, świetnej organizacji wojska itp. Podobnie jako o potomkach dawnych mieszkańców Atlantydy mówi się o znanej z niezwykłych osiągnięć i wysokiej kultury mieszkańcach państwa Tartessos w południowej Hiszpanii. Nawet gdy Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę, spotkał nie tylko nagie i ubogie plemiona Indian, ale również dobrze zorganizowane i szczycące się wysoką kulturą cywilizacje Inków, Majów i Azteków. A te właśnie cywilizacje liczni uczeni gotowi są uznać również za zorganizowane przez „uchodźców” z Atlantydy.

Santoryn, Azory, Brazylia?

Niezbyt precyzyjnie sformułowany tekst Platona pozostawiał uczonym i badaczom dużą swobodę umiejscowienia Atlantydy na mapie świata. Jej poszukiwania trwają właściwie do dnia dzisiejszego. Włączyli się do tego nie tylko naukowcy, a zwłaszcza jej przedstawiciele zaangażowani w podmorskiej archeologii, ale również autorzy mniej lub bardziej fantastycznych opowieści o tej tajemniczej wyspie. Jednym z pierwszych poszukiwawczy zaginionego lądu był... Juliusz Verne, który w drugiej połowie XIX wieku wysłał do zatopionej Posejdonii kapitana Nemo. Jego podwodna łódź „Nautilius” bezbłędnie trafiła oczywiście do zatopionego przed tysiącami lat miasta. Przez wielkie wizjery swej podwodnej łodzi bohater powieści 20 000 mil podmorskiej żeglugi wyraźnie zobaczył...

...na dnie oceanu taki oto widok: zapadłe dachy domów, świątynie w gruzach, porozwalane sklepienia, obalone kolumny; w oddali widniały szczątki kolosalnego akweduktu; tu – obmurowana wyniosłość akropolu ze wznoszącymi się resztkami niby Partenonu, tam – pozostałości nabrzeża, jak gdyby jakiś antyczny port...

Do dziś jednak naukowcy i badacze przeszłości nie są zgodni co do geograficznego położenia Atlantydy. Jedni twierdzą, że resztkami tego lądu są Wyspy Kanaryjskie, archipelag Wysp Azorskich lub Wyspy Zielonego Przylądka. Inni umiejscawiają Atlantydę między Sycylią a Cyprem, na Morzu Śródziemnym, albo za jej resztkę uznają Wyspę Wniebowstąpienia lub Wyspy św. Heleny u wybrzeży południowej Afryki. Anglicy uważają z kolei, że Atlantyda to Kreta z jej przebogatą kulturą minojską. Grecy są zdania, że chodzi tu o wyspę Santoryn zwaną też Therą, która w wyniku wybuchu wulkanu częściowo pogrążyła się w odmętach wody. Dla odmiany Portugalczycy twierdzą, że Atlantyda przed wielu tysiącami lat znajdowała się na terenie Brazylii. Z kolei Niemcy za „resztówkę” Atlantydy uznają wyspę Helgoland na Morzu Północnym, która niegdyś nazywała się Atlun i – przynajmniej zdaniem nazistowskich ideologów – była kolebką aryjskiej rasy jasnowłosych i niebieskookich nadludzi – Ubermenschów. Są również teorie umiejscawiające ten legendarny ląd w Indiach, na Karaibach, w Trójkącie Bermudzkim, a nawet w okolicach Spitsbergenu bądź... Mongolii lub na Pacyfiku. Nie zabrakło oczywiście hipotezy, że cywilizację Atlantydy zorganizowali ongiś kosmici i oni z pomocą swych kosmicznych statków i latających talerzy, a może nawet wybuchu jądrowego z jakichś nieznanych nam przyczyn ją zniszczyli.

A zatem poszukiwana od 2500 lat Atlantyda uparcie skrywała swe istnienie przed ciekawością ludzi. Wprawdzie raz po raz niby „odkrywano” jakieś podmorskie miasta czy ich fragmenty, co zwykle z aplauzem nagłaśniały współczesne media, ale nigdy nie udawało się natrafić na znaleziska nie budzące wątpliwości. Najczęściej, po bliższych badaniach, okazywało się, że to akurat nie „to”, w każdym razie nie Atlantyda! W tej sytuacji ogromne zainteresowanie – przynajmniej w Stanach Zjednoczonych – wzbudziła przepowiednia amerykańskiego jasnowidza Edgara Cayce. W 1940 roku przepowiedział, że już niebawem Atlantyda sama wynurzy się z oceanu:

Posejdonia będzie jedną z pierwszych części Atlantydy, które ponownie wynurzą się z morza, przypuszczalnie w 1968 lub 1969 roku, czyli już wkrótce.

Kiedy zatem w roku 1968 właśnie, w pobliżu wyspy Andros na Bahamach odkryto pozostałości nieznanego historykom miasta: drogi, mury i tarasy, a po dalszym badaniu resztki świątyń z pozostałościami kolumn, rzeźby, koncentryczne koła wykonane z gigantycznych głazów, potężne mury, groble i tajemniczą piramidę o ściętych wierzchołkach myślano, że sprawdza się przepowiednia Cayce’a.

Ponieważ pilot amerykańskiego transportowca Rober Brush wyraźnie widział zarys tego miasta zaledwie na dwa metry od lustra wody, wydawało się, że rzeczywiście Atlantyda wynurza się z oceanu. Gdy gazeta „Miami News” opublikowała fotografie wykonane przez pilota, a konserwator muzeum w Miami prof. Manson Valiente potwierdził, że jest to dzieło rąk ludzkich, entuzjaści Atlantydy nie mieli już wątpliwości.

Epokowe odkrycie – informowały mass media, dodając coraz nowsze szczegóły. – Badania z pomocą radioaktywnego węgla C-14 określają wiek znaleziska na 10 000 lat! To jest Atlantyda!

Tylko dlaczego ta „Atlantyda” przeniosła się spod Gibraltaru aż w pobliże tak odległych wysp Bahama? Gdy zatem częściowo zdjęto pokrywającą znalezione budowle warstwę piasku i mułu oraz wodorostów i muszli, oczom badaczy ukazała się bezkształtna masa głazów, które entuzjaści podmorskiej archeologii uznali ostatecznie za prekolumbijską świątynię, zaś geolodzy za dzieło natury. Z pewnością nie była to Atlantyda – niestety!

Do poszukiwań Atlantydy włączyli się także naukowcy radzieccy. Rozpoczął je w roku 1974 statek naukowo-badawczy Akademii Nauk ZSRR „Akademik Pietrowski” w rejonie podwodnego archipelagu Horseshoe-Podkowe. Szczególnie zainteresowali się oni podwodnymi górami Amper i Josephine, znajdującymi się około 500 km na zachód od Gibraltaru, a więc w hipotetycznym miejscu istnienia Atlantydy. W wyjątkowo przejrzystych wodach oceanu Władimir Marakujew, specjalizujący się w wykonywaniu podwodnych fotografii, wykonał serię udanych zdjęć muru, schodów, ociosanych bloków itp.

Do roku 1978 Rosjanie, którzy wiele oczywistych nawet faktów uznawali za „sowierszenno sekretno – ściśle tajne”, nie ujawnili ani fotografii, ani żadnych szczegółów dotyczących badań i rezultatów przedsięwziętej ekspedycji. Niewiele wniósł też do tego tematu wywiad udzielony przez prof. Andrieja Aksjonowa – wicedyrektora instytutu oceanografii Akademii Nauk ZSRR dla „New York Timesa”.

Moim zdaniem – ostrożnie stwierdził jednak profesor – te struktury znajdowały się kiedyś na powierzchni ziemi.

Znacznie dalej poszedł w tej kwestii autor fotografii Marakujew, który opublikował kilka najciekawszych zdjęć na łamach naukowego czasopisma „Znanije i Siła” wraz z własnym komentarzem.

Instytut Oceanografii... posiada olbrzymie archiwum podwodnych zdjęć wykonanych podczas niezliczonych ekspedycji do wszystkich części oceanów na całym świecie. Mamy także kopie fotografii wykonanych przez naszych amerykańskich kolegów. Nigdzie jednak nie widziałem niczego, co by tak dalece przypominało ślady życia i aktywności ludzkiej w miejscach, gdzie kiedyś mógł być suchy ląd...

Te zdjęcia i te wypowiedzi spowodowały, że kwestia Atlantydy wybuchła na nowo. Światowe agencje prasowe z Reuterem i Associated Press na czele, a w ślad za nimi gazety, rozgłośnie radiowe i telewizyjne wielu krajów ogłosiły sensacyjną wiadomość:

Rosjanie odkryli Atlantydę. Na podwodnej górze Amper istniało kiedyś miasto. Platon nie kłamał – legenda okazała się prawdą...

Wkrótce w celu zbadania góry Amper wyruszyły następne ekspedycje radzieckie, na statkach naukowo-badawczych: „Witjaź”, „Akademik Kurczatow”, „Rift” i innych wyposażonych w bezzałogowe aparaty przystosowane do pełzania po zboczach gór, samobieżne łodzie podwodne typu „Argus”, aparaturę podwodnej telewizji, najnowocześniejsze echosondy, sonary itp., nie mówiąc już o wysoko kwalifikowanych zespołach nurków, geologów, oceanologów, historyków starożytności. Rezultatami badań zaskoczeni byli nawet sceptycy: bezpośrednie oględziny pozwoliły odkryć mury miasta załamujące się pod kątem prostym, wyrastające z piasku płaskie kamienie przypominające zagrzebane do połowy koła ciężarówki, podobne do obudowy ogniska kamienie ułożone w okrąg, ścianę twierdzy z wyraźnymi śladami murowania, wyrąbane w monolicie skały pomieszczenie o czworokątnych ścianach z dobrze widocznym pośrodku prostokątnym blokiem kamiennym, wyżłobione w skałach sklepienia i schody, odkryto nawet arenę z czymś w rodzaju ofiarnego ołtarza. Góra Amper „obmacywana” była przez echosondy i magnetometry fragment po fragmencie, badana za pomocą geologicznych wierteł, przeczesywana przez dragi, uważnie oglądana przez kamery telewizyjne i filmowe, każdy ciekawy szczegół z precyzją oglądany był też i „obmacywany” przez załogę „Argusa”. A było ich wiele zarówno na spłaszczonym szczycie góry, jak i w dolinach, a także wśród skał i zapadlisk lawy.

– Na szczyt góry Amper dokonaliśmy dwanaście spuszczeń „Argusa” – powiedział na konferencji prasowej szef ekspedycji „Witjazia” prof. Wiaczesław Jastrebow. – Przez kilkanaście dni bezzałogowy aparat pełzający penetrował zbocza i podnóża góry, przekazując obraz telewizyjny z dna morza na ekrany monitorów. Trzykrotnie na szczyt i zbocza góry opuszczali się nasi nurkowie, którzy pobrali z głębokości stu metrów liczne próbki kamieni, lawy i gruntu. Dokładnie zbadano zwłaszcza te fragmenty, które na zrobionych uprzednio fotografiach przypominały budowle wykonane przez człowieka...

Niestety, bliższe rozpoznanie rzekomych obiektów dawnej cywilizacji dokonane w latach 1980–1984 przez ekspedycje radzieckie z udziałem wielu ekip naukowców, nurków, łodzi podwodnych i pojazdów zdalnie sterowanych bez załogi pełzających po oceanicznym dnie, nie potwierdziły tej hipotezy.

– Być może nigdy nie odnajdziemy Atlantydy – stwierdził po dokonaniu tych szczegółowych badań prof. Aksjonow. – Być może również, że Atlantyda taka, jaką opisywał Platon, nigdy nie istniała. Ja jednak nie lekceważyłbym platońskiego przekazu. Przecież na podstawie opisu Homera niemiecki amator archeologii Heinrich Schliemann odkopał Troję i bezcenne skarby jej króla Priama, a w Mykenach króla Agamemnona. Od tego czasu mitologię grecką przestano traktować jedynie jako zbiór legend. Jako oceanolog mogę powiedzieć, że głębie mórz kryj ą jeszcze wiele zagadek. Czeka nas jeszcze dużo niespodzianek...

Niedługo potem najwybitniejszy znawca tych spraw w ZSRR Mikołaj Żirow oświadczył, że jego zdaniem, podmorscy archeolodzy już niedługo odkryj ą zagadkę Atlantydy. Wody Atlantyku u brzegów Europy i Afryki z pewnością kryją bowiem relikty wielu starożytnych cywilizacji. Człowiek współczesny natomiast, dysponujący coraz lepszą techniką i urządzeniami umożliwiającymi naukową penetrację dna oceanów, będzie starał się te zagadki przeszłości rozwikłać.

Byłem w Atlantydzie

Od wielu wieków poszukują Atlantydy liczni naukowcy i międzynarodowe ekspedycje, ciągle ścierają się opinie na temat istnienia bądź nieistnienia Atlantydy, entuzjazmują się tym zagadnieniem miliony ludzi na całym świecie. A tymczasem Atlantyda istnieje! I bynajmniej nietrudno tam dotrzeć! Będąc w maju 1990 roku w Urugwaju, osobiście tam byłem, chodziłem po ulicach Atlantydy i jej pięknej plaży, rozmawiałem z jej mieszkańcami!

Współczesna Atlantyda znajduje się u ujścia La Platy do Atlantyku. Dokładniej: 48 kilometrów od Montevideo. Z urugwajskiej stolicy jedzie się tam wzdłuż stromych na ogół brzegów tej najszerszej rzeki świata, mającej aż 50 kilometrów szerokości w swym najwęższym miejscu, natomiast ponad 220 kilometrów u ujścia do Atlantyku. I chociaż to maj – u nas w Polsce dopiero kwitną drzewa i wiosenne kwiaty – tu na południowej półkuli dojrzewają jesienne jabłka i mandarynki, żółkną i opadają liście, późnym kwieciem obsypane są wrzosy, tutejsi zaś ludzie ubierają się w grube swetry i watowane kurtki. Mijając po drodze stada owiec i rogatego bydła pasącego się na rozległych ugorach, ludzi zrywających ostatnie owoce z plantacji bananowców i drzew cytrusowych, a także odcinki drogi obsadzone palmami, fikusami i platanami, a wreszcie wysoko sterczącymi ponad jezdnią agawami i wysmukłymi filodendronami, rzadko rozrzucone w tym pejzażu pojedyncze farmy – wjeżdżamy wreszcie do miejscowości poprzedzonej informacyjną tablicą „Atlantida”.

Wysiadamy w samym centrum miasteczka, nad wysokim urwiskiem atlantyckiego brzegu, porosłego niskopiennymi palmami i – podobnie jak u nas nad Bałtykiem – wichrami przygiętymi ku ziemi sosnami. Mimo 25°C ciepła i słonecznej pogody na nadmorskim deptaku pustawo. Sezon letni przypadający tu na miesiące: grudzień, styczeń i luty, już się skończył. Z plaży nikt oczywiście nie korzysta, pozamykane są przyplażowe bary i knajpki. Od czasu do czasu przejeżdżają bulwarem czterokołowe pojazdy, napędzane siłą mięśni, pędzą na desko- i łyżworolkach nastolatki, kilkuletnie dzieci próbują swych umiejętności na trójkołowych rowerkach. Większy ruch panuje tylko w salonie gier ruchowych i wypożyczalni kaset wideo, trochę mniejszy w jedynej tu czynnej restauracji przybrzeżnej „La Tarazza”.

Samo centrum współczesnej Atlantydy w niczym nie przypomina bogactwa i przepychu stolicy tej antycznej wyspy. Jest parterowe, choć bogato upstrzone reklamowymi tablicami i transparentami, proponującymi imprezy minionego lata. Ale w drugiej linii zabudowy są tu również zwrócone ku morzu hotele i pensjonaty o sześciu i ośmiu piętrach. Przeważają jednak stojące w zadbanych ogródkach wille w stylu andaluzyjskim i kastylijskim, nowoczesne dacze i domki w stylu chińskim, a nawet... pruskim.

– Właścicielami tych indywidualnych budowli są przeważnie bogaci Argetyńczycy, a także bogatsi obywatele Urugwaju i niemającego dostępu do morza sąsiedniego Paragwaju – mówi sympatyczny brodacz z dzieckiem w nosidełku zawieszonym na piersiach. – Stałych mieszkańców w naszej współczesnej Atlantydzie jest nie więcej niż dwa tysiące. Ale mieszka się tu przyjemnie, wokół dużo drzew i egzotycznej zieleni, przed sobą mamy szeroki pas oceanu, a latem w sezonie urlopowym jest nas kilka razy więcej. I wtedy jest tu najprzyjemniej. Ludzie u nas wypoczywający, wyjeżdżają zadowoleni...

Wyjeżdżając już z tej wypoczynkowej miejscowości, na jednym z rozjazdów dróg spostrzegłem przewieszony między wysokimi palmami biały transparent, na którym wypisane było w języku hiszpańskim interesujące hasło:

Nie szukaj Atlantydy na dnie Atlantyku, ona jest nad Atlantykiem. Przyjeżdżaj do nas! Czekamy!

I to jest konkret.