Aż do skończenia świata - Jadwiga Rochnowska - ebook

Aż do skończenia świata ebook

Jadwiga Rochnowska

4,6

Opis

 

Pewnego dnia w niewielkim miasteczku przychodzi na świat dziewczynka, w której narodzinach biorą udział niezwykłe istoty….

Mija 18 lat i dokładnie w dniu swoich urodzin- Stella z ogromnym zdziwieniem dostrzega siedzącego na komodzie w jej pokoju anioła!

Ale cóż to jest  za anioł!!!

Rozczochrany, w połamanych okularach i zbyt krótkiej szacie a w dodatku równie zdziwiony zaistniałą sytuacją , jak dziewczyna.

W tym samym czasie kilka wysoko postawionych aniołów – a wśród nich – i ten mroczny, potępiony, ten, którego wszyscy się boją – knuje skomplikowaną intrygę.

Kim jest Stella?

Dlaczego widzi anioły?

Jaki los jest jej pisany i co mają z tym wspólnego anioł śmierci i Lucyfer?

Tego dowiecie się czytając  moją powieść.

Intrygującą, ale i pełną humoru. Trzymającą w napięciu, ale i nie pozbawioną głębokich treści – historię o aniołach, dziewczynie i miłości silniejszej niż śmierć….

Serdecznie polecam!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 349

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Arencl

Nie oderwiesz się od lektury

Przepiękna , cudowna książka.
00
Izzat

Nie oderwiesz się od lektury

Poruszająca opowieść o miłości i odwadze. Ale także o Bogu i aniołach. Pomimo mojego ateizmu przeczytałem z zainteresowaniem tę piękną powieść.
00

Popularność




Jey T.R.

Aż do skończenia świata

© Jadwiga Rochnowska (Jey T.R.) & e-bookowo

ISBN 978-83-7859-144-3

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

W życiu najważniejsze jest to, co jeszcze przed nami.

Najważniejsza jest miłość, przyjaźń i dążenie do celu w realizacji marzeń.

Jedno już spełniłam, choć samej trudno mi w to uwierzyć.

Jestem pisarką! Nareszcie odnalazłam swoją drogę!

Jako że to pierwsze wydanie jest nieco niezwykłe, chciałabym zadedykować tę książkę:

Jakubowi (Anioły i cuda istnieją naprawdę. Wyzdrowiejesz! Jestem tego pewna!),

Jego Tacie — Hubertowi (który powinien zyskać przydomek „Niezłomny” ze względu na niestrudzoną walkę, którą toczy),

Mojemu Mężowi (z przeprosinami za to, że całe poranki spędzam przed komputerem)

oraz mojemu synowi — Adrianowi (będącemu cudem, który właśnie mnie się przydarzył...)

Specjalne podziękowania

dla Diany Wójcik za podarowanie zdjęcia na okładkę

i dla Krzyśka za korektę.

PROLOG

Widziałam wczoraj anioła

Jak siedział na skale ze spuszczoną głową...

Miecz swój oparł o kamień, sandały swe rzucił obok

Patrzył w dal błędnym wzrokiem, i nie było nikogo,

Kto położyłby mu dłoń na ramieniu

tylko hen w górze, nad urwiskiem

krzyk mew się unosił

A niebo przybrało barwę popiołu...

Fale podchodziły coraz bliżej

Spienione, głośne, niespokojne

A on patrzył w dal

Jakby w otchłani chciał znaleźć odpowiedź

Czy warto być aniołem?

Nie miałam śmiałości podejść

Był tak bezbronny, kiedy złożył skrzydła...

Lecz chyba usłyszał mój oddech...

Odwrócił się w moją stronę

Lekko skinął mi głową

Uśmiechnął się jeszcze na koniec

i... zniknął z następną falą, która o brzeg się rozbiła

... nie wiem... zdążył odlecieć?

... Czy nigdy go tam nie było...

...

Szpital tonął w ciszy.

Spali chyba wszyscy oprócz niej.

Helena nie była już młoda. Zniszczona przez życie i kolejne porody leżała teraz na łóżku, pojękując cicho, a jej wielki brzuch unosił się i opadał przy każdym kolejnym z trudem łapanym oddechu. Bóle trwały zbyt długo, aby miała siłę pomyśleć o dziecku.

Przeżyje, czy nie... co to za różnica? W domu było już jedenaścioro do wyżywienia. Czasem brakowało na chleb, więc może to i lepiej, gdyby maleństwo umarło? Nie zaznałoby przynajmniej biedy.

Kolejna fala bólu kazała jej kurczowo uchwycić się kołdry. Gdzieś z zakamarków jej świadomości wyłoniła się straszna myśl:

— A jeśli teraz umrze?

Nie, nie! Nie wolno tak myśleć! Przecież ma dla kogo żyć. Zamknęła oczy. Ból jakby trochę zelżał. Nagle jednak pokój, w którym leżała, wypełniło łagodne światło, zupełnie tak, jakby w środku nocy poprzez zasłonę czerni przedarł się jaskrawy promień słońca. Jak przez mgłę zmęczone oczy kobiety dostrzegły pojawiającą się tuż obok niej postać — zrazu niewyraźną, potem coraz wyraźniejszą

„Niemożliwe!” — pomyślała. „Przecież to anioł!”

— Czy ja umieram? — szepnęła.

Ten jednak pokręcił głową, uśmiechając się lekko, i położył dłoń na jej brzuchu.

— Nie bój się — rozległ się jego łagodny głos. — Nie będzie już bolało, obiecuję...

I nie bolało, nic a nic. Po prostu w pewnej chwili panującą dotąd ciszę przerwał donośny płacz noworodka, a niezwykły przybysz odetchnął, najwyraźniej zadowolony z przebiegu wydarzeń.

— To dziewczynka! — powiedział, kładąc maleństwo przy piersi matki i zniknął tak nagle, jak się pojawił.

Jego miejsce zajął inny — poważny, choć pełen ciepła. Wziął małą na ręce i zanim ponownie oddał ją matce, szeptał jej do ucha jakieś sobie tylko znane tajemnice (może to, aby nie zapomniała o wieczności?), a jego skrzydła zalśniły wszystkimi barwami tęczy.

To dziwne, lecz z bólu czy też z innej przyczyny Helena nie czuła strachu, widząc obok siebie anioły. Wiedziała też, że to nie sen, czuła przecież ciepło bijące od maleńkiego ciałka, słyszała każdy oddech córeczki... Patrzyła jednak na to, co działo się wokół niej, i nie wiedziała, jak ma się zachować.

Nagle tuż obok nich pojawił się trzeci anioł, ale na jego widok kobieta omal nie wybuchła serdecznym śmiechem. W szacie sięgającej ledwie do kolan, brązowych kapciach i okularach na nosie niebiański wysłannik wyglądał niemal groteskowo. Zza szkieł w drucianych oprawkach spoglądały na nią zielone oczy, włosy w odcieniu mysiej sierści sterczały na wszystkie strony, jakby od wieków nie widziały grzebienia, a jedno z jego skrzydeł wyglądało tak, jakby przed chwilą przytrzasnął je drzwiami.

— Jesteś wreszcie, Rafaelu! — zgromił świeżo przybyłego anioł o tęczowych skrzydłach. — Gdzieś Ty się podziewał, utracjuszu? Znów grałeś w karty o duszę?

Twarz rozczochrańca rozjaśnił promienny uśmiech.

— No! Grałem... i wygrałem! — zawołał buńczucznie, ukazując przy tym dwa rzędy bielusieńkich zębów.

— Ja i Gabriel musieliśmy odwalić za ciebie całą robotę, inaczej mała umarłaby jak nic! — nie ustępował pierwszy z aniołów.

— Spóźniłem się tylko trochę — bagatelizował. — Poza tym świetnie poradziliście sobie beze mnie!

— Nie złość się, Tristanie... — dodał prosząco. — Spójrz na nią! Czyż nie jest śliczna? — zapytał, przyglądając się dziecku.

Choć w spojrzeniu Tristana pojawiła się czułość, prychnął poirytowany.

— Mówisz tak za każdym razem, przyjacielu! Czy ty aby nie próbujesz odwrócić mojej uwagi?

Okularnik przybrał niewinną minkę i pewnie zamierzał zripostować, kiedy niemowlę przypomniało im o swojej obecności, poruszając się lekko.

— No, na mnie już pora! — rzekł Tristan, klepnąwszy Rafaela w ramię.

Zanim jednak odleciał, zwrócił się do Heleny:

— Dbaj o to dziecko, kobieto. Kochaj je i naucz miłości, ale pamiętaj, nie dziw się niczemu, co będzie dotyczyć twojej córki. Tak wyszło, że anioł stróż twojej małej spóźnił się do porodu. W normalnej sytuacji dziecko by nie przeżyło, ale nam na niej właśnie zależy. Dlatego nie byle kto pomógł jej przyjść na świat! Gabriel... jest jednym ze strażników bramy. Ja zaś nazywam się Tristan i strzegę wielkiej pieczęci. Jestem strażnikiem wiedzy i wszelkich tajemnic. Jako jedyny z aniołów znam przeszłość i przyszłość ludzkości. To ja dokonuję zapisów w Świętej Księdze. Z pewnych względów twoja córeczka jest mi szczególnie bliska i dlatego otrzyma ode mnie dar. Jaki to dar, dowiecie się w odpowiednim czasie. Zanim jednak odejdę, pragnę cię jeszcze o coś poprosić.

Zawiesił głos, a kiedy kobieta spojrzała wyczekująco, zbyt onieśmielona, aby mówić, zapytał:

— Czy pozwolisz mi nadać jej imię?

Skinęła głową, a wtedy anioł podszedł ponownie do łóżka, i biorąc dziecko na ręce, przytulił je z wielką czułością. Pogładził delikatnie jej policzek, na co mała odwróciła główkę w odruchu ssania.

— Nadaję ci imię Stella — rzekł uroczyście, a jego głos zadrżał niczym liść na wietrze, ale była to jedyna oznaka targającego nim wzruszenia. — Godność ponad wszystko!

Oddał więc małą matce i przybrawszy na powrót postawę pełną dostojeństwa, zniknął bez żadnego ostrzeżenia.

— No! Pora obudzić położne! — zawołał Rafael, zacierając ręce, i już po chwili po żadnym z aniołów nie było nawet śladu.

Personelowi oddziału położniczego trudno było zrozumieć, co zdarzyło się tamtej nocy. Dość, że wyrwana z głębokiego snu położna, wchodząc na salę, zastała tam dziwny widok: zakrwawiona, wycieńczona kobieta leżąca na łóżku porodowym tuliła do siebie śpiącego spokojnie noworodka. Pępowina była odcięta i zawiązana, a sądząc z wyglądu maleństwa, dziewczynka czuła się dobrze. Gorzej było z jej matką. Na nieme pytanie pielęgniarki zdołała tylko szepnąć:

— Pomogły mi anioły...

Po czym straciła przytomność.

Później jej słowa zrzucono na karb szoku i nikt nigdy nie dociekał, co mogło się stać. Wręcz przeciwnie. Z obawy przed niezdrową sensacją starano się jak najszybciej zapomnieć o całej sprawie. Niemniej jednak chyba w całej historii tego oddziału nie zdarzyło się jeszcze, aby ktoś miał tak dobrą i troskliwą opiekę, jak Helena i jej córeczka.

Szpital opuściły dopiero po dwóch tygodniach, gdy matka doszła do siebie na tyle, aby mogła wrócić do domu.

Przez wiele lat nie działo się nic szczególnego. Pomimo skromnych warunków Stella, otoczona miłością, rozwijała się szybko i była zdrowa. Jej bliskich dziwiły tylko czasem jej umiłowanie do samotności i niezwykła wrażliwość na piękno przyrody czy krzywdę. Czasem zdawało się im, że dziewczynka, widząc cierpienie jakiegokolwiek stworzenia, cierpi razem z nim — i tak było w istocie. Nikt jednak nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Kiedy zaś w wieku piętnastu, szesnastu lat rówieśnice Stelli chodziły do dyskotek i umawiały się z chłopcami, ona godzinami włóczyła się po górach albo ślęczała nad jakąś książką.

To akurat nie martwiło jej rodziców. Miała dobre stopnie, zawsze była miła i chętna do pomocy. Miała też duszę społecznika. Czasem tylko koleżanki ze szkolnej ławy dokuczały jej, mówiąc że jest kujonem, a w ogóle to jest jakaś dziwna. W gruncie rzeczy jednak Stella wiodła całkiem zwyczajne życie, aż do dnia swoich osiemnastych urodzin. Dnia, w którym wszystko się zmieniło...

Budził się świt.

W małym pokoiku na poddaszu było czysto i przytulnie, chociaż bardzo skromnie. Stella mieszkała w nim od roku, od dnia, w którym opuściła dom. Jej rodzicom nie było lekko, tym bardziej, że byli już w podeszłym wieku, a dziewczyna bardzo chciała się dalej uczyć. Liceum ukończyła z wyróżnieniem i to o rok wcześniej, niż jej rówieśnicy! Teraz zaczęła studiować biologię.

Wczoraj otrzymała wiadomość o przyznaniu jej przez uczelnię stypendium dla wybitnie uzdolnionych uczniów i był to najpiękniejszy prezent, jaki mogła otrzymać w dniu urodzin. Do tej pory chwytała się wszelkich dorywczych prac, by opłacić czesne i zarobić na stancję. Niewiele jednak udało się jej zarobić, a przecież rodzice nie mogli jej pomóc. Matka nigdy całkowicie nie doszła do siebie po trudnym porodzie. Z początku opowiadała coś o aniołach i tęczowych skrzydłach, aż w końcu znajomi zaczęli podejrzewać, że jest niespełna rozumu, dała więc sobie spokój. Czasem tylko, kiedy patrzyła na swoją najmłodszą córkę, w jej spojrzeniu pojawiało się bezgraniczne zdumienie. To ona zaszczepiła w dziewczynie miłość do wszystkiego, co żyje.

Ojciec zaś przez wiele lat pracował w hucie. Najczęściej od rana do późnego wieczora, aby zapewnić względny byt swojej rodzinie. Nigdy nie było go w domu, gdyż nawet w dni wolne od pracy szukał dodatkowych zajęć. To odbiło się na jego zdrowiu — nie był już tak silny jak dawniej. Był jednak człowiekiem honoru i dbał o rodzinę na tyle, na ile pozwalały mu warunki. Zawsze też powtarzał, że wykształcenie, jeżeli jest solidne i idzie w parze z ciężką pracą i uczciwością, stanowi klucz do spełnienia marzeń i sukcesu. Stella wiedziała, że to prawda.

Miała siedem sióstr i czterech braci. Używane buty i ubrania, stare zabawki — nigdy jej to nie przeszkadzało, ale bywały dni, kiedy marzyła o tym, aby mieć coś swojego… tylko swojego. Tym czymś był dla niej właśnie dyplom uczelni. Jako jedyna z rodzeństwa zaszła tak daleko. Jej siostry kolejno wychodziły za mąż, bracia, biorąc przykład z ojca, kolejno zatrudniali się w hucie, aby utrzymać swoje rodziny, a ona chciała czegoś innego — chciała się uczyć. Zamieszkała więc pod Wrocławiem, aby nie zaprzepaścić być może jedynej szansy, jaką zesłał jej los.

Tego dnia, kiedy rankiem otworzyła oczy, zadziwiło ją ciepło jesiennego poranka.

Dziś były jej urodziny...

„Jesienna dziewczyna” — mawiał o niej ojciec w tych rzadkich chwilach, kiedy pozwalał sobie na odrobinę czułości. I było w tym stwierdzeniu coś z prawdy, choć nie chodziło tu jedynie o delikatną smutną urodę Stelli: jej brązowe włosy szare oczy ani brwi wygięte niczym odlatujące jaskółki w łagodny łuk. Nie! To nie tylko to!

Była w niej jakaś subtelna melancholia, coś jakby tęsknota, a jednocześnie całe pokłady niewykorzystanego ciepła i miłości. Trudno to opisać słowami…

Wstała z łóżka i już chciała zacząć się ubierać, gdy jej uwagę przykuł nagły ruch gdzieś w kącie pokoju. Odwróciła się z uśmiechem, pewna że to kot gospodyni wdarł się nocą do jej pokoju, lecz uśmiech zamarł na jej ustach, gdy dotarło do niej, że tym, co widzi wcale nie jest puszysty zawadiaka tylko... anioł!!!

I na Boga! Gdyby nie dwoje skrzydeł niedbale zwisających z jego ramion, w życiu nie domyśliłaby się, z kim ma do czynienia!

Przybysz przeciągnął się leniwie, na wpół leżąc na komodzie, na której najwyraźniej spał, po czym zaczął czegoś gorączkowo szukać wokół siebie. Po chwili uśmiechnął się szeroko, wyciągając zza błękitnego wazonu stare powykrzywiane okulary w drucianych oprawkach. Wytarł je rąbkiem przykrótkiej tuniki i założył na nos, po czym zamaszystym ruchem ręki przeczesał sterczące we wszystkich kierunkach włosy. Zamierzał chyba zeskoczyć z komody, najwyraźniej uznając, że dopełnił obowiązku porannej toalety, kiedy nagle zauważył zdziwioną minę Stelli.

— Kim jesteś? — zapytała, a on rozejrzał się nerwowo po pokoju, jakby chciał sprawdzić do kogo mówi.

— No, więc? Kim jesteś? — powtórzyła.

— To ty mnie widzisz??? — odpowiedział pytaniem na pytanie

— Chyba tak... choć nie jestem pewna, czy to nie sen...

Jej gość sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę uciec.

— Jestem aniołem — szepnął zakłopotany

— Tyle wiem! Ale skąd się tu wziąłeś?

— Jestem twoim aniołem stróżem! Byłem z tobą od zawsze — odparł nieco urażonym tonem. — Nazywam się Rafael.

— Jak to się stało, że cię widzę? Do tej pory niespecjalnie wierzyłam w anioły...

— Wiem... — Rafael smutno pokiwał głową. — To przez to, co mówią o twojej matce. Zaraz, zaraz... kiedy przychodziłaś na świat, pomagali ci Tristan i Gabriel. Tristan powiedział, że otrzymasz od niego szczególny dar... No tak!

Anioł pacnął się otwartą dłonią w czoło, aż plasnęło.

— Tym darem jest możliwość widzenia mnie! No, no, no! — biegał wokół niej jak uradowane dziecko. — Ależ ty masz szczęście! Od wieków zdarzył się taki jeden, no, może dwa przypadki! Ale czemu mnie nie uprzedzili? — zatrzymał się w pół kroku. — O mały włos zgubiłbym okulary albo dostał zawału serca, gdy zorientowałem się, że mnie widzisz!

— A co ja mam powiedzieć? Zresztą! Anioły nie miewają zawałów — wtrąciła, na próżno próbując opanować śmiech, po czym szybko uniosła rękę, aby powstrzymać szalony słowotok Rafaela.

— Spokojnie! Usiądź wreszcie z łaski swojej i opowiedz mi, kim są Tristan i Gabriel, o których mówiłeś, i jakim cudem dzięki nim widzę anioły? I najlepiej zacznij od początku.

Rafael spłonął ognistym rumieńcem, ale usiadł posłusznie i w pół godziny później Stella znała już całą historię swoich narodzin.

A więc matka nie była w szoku... To, co mówiła o aniołach przy jej łóżku, było prawdą...

Stella nie mogła pozbierać myśli. Przecież tak wiele dzieci umiera podczas porodu. Dlaczego akurat jej darowano życie? Nie miała żalu do Rafaela o to, że spóźnił się do porodu, tym bardziej, że opowiedział jej również historię swojego poprzedniego podopiecznego, nałogowego Hazardzisty, który pomimo swojego uzależnienia nie był złym człowiekiem, i o którego duszę —choć brzmi to niedorzecznie — na koniec musiał grać w karty. Ten, który zgarnia po śmierci grzeszne dusze, był ponoć tak wściekły, że przytrzasnął odchodzącemu Rafaelowi skrzydło piekielną bramą...

Z całej tej historii, o ile było w niej choć ziarno prawdy, Stella wywnioskowała, że jej „nowy-stary” przyjaciel nie jest wcale takim niebieskim ptakiem, na jakiego wygląda, i że zależy mu na tych, którymi się opiekuje. A co dziwniejsze... polubiła go tak, jakby znali się od wieków. I w pewnym sensie tak było…

Strażnik pilnujący niebieskich wrót nerwowo spojrzał w kierunku słońca. Jeszcze dziesięć minut i zakończy dzisiejszą służbę.

Dziesięć minut — to nic w porównaniu z wiecznością, ale dziś te minuty wlokły się w nieskończoność. Odetchnął z ulgą, kiedy zobaczył nadlatującego zmiennika. Aramis ze zwykłą sobie energią i wdziękiem wylądował u jego stóp.

— Nareszcie jesteś!

— Witaj, Gabrielu — zawołał tamten, a kiedy się uśmiechnął, wokół rozszedł się ciepły blask. — Chyba spory dzisiaj ruch?

— Normalka... — Gabriel przez chwilę się zawahał.

— Mów! — Aramis nie dał się zwieść. Pracowali razem od tak dawna, że jak nikt wyczuwał zmiany nastroju kolegi.

— Eee... nic... jestem chyba trochę przemęczony. Od wieków nie miałem urlopu — starał się uśmiechnąć, ale Aramis spojrzał na niego kpiąco i klepnął go w plecy, mówiąc:

— Skoro tak twierdzisz stary... leć do domu i się prześpij. A kiedy będziesz gotowy, powiesz mi, co cię trapi.

Zawstydzony Gabriel pożegnał się szybko i poleciał do domu. Miał wyrzuty sumienia, że nie może powiedzieć przyjacielowi o sprawie, nad którą pracował od przeszło osiemnastu lat. Nie, właściwie to dłużej... o wiele dłużej.

W domu nie pozostał długo. Późnym wieczorem na wielkim wzgórzu spotkał się z Tristanem. Tam bez ogródek przeszedł do sedna sprawy.

— Z Sebrianem jest coraz gorzej — rzekł po krótkim powitaniu. — Wiem, że jest na granicy załamania i musimy szybko działać. Prosiłem dziś Wielką Radę o urlop dla niego. Byli zaskoczeni, ale nie protestowali. Przecież to jego pierwszy urlop od dnia, w którym Adam i Ewa popełnili grzech pierworodny — uśmiechnął się kpiąco. — Bardziej zdziwiła ich moja druga prośba, dotycząca czasu i miejsca jego urlopu...

— Tristanie! Wiem, że musimy pomóc Sebrianowi, ale czy jesteś pewien, że osobą, która może tego dokonać jest właśnie ta dziewczyna? Zastanów się! Przecież to tylko człowiek… śmiertelnik — Gabriel był pełen wątpliwości.

— O ile się nie mylę... i oby tak było… Stella nie jest jedynie człowiekiem. Dobrze wiesz, że o ile moje obliczenia są prawidłowe, jest tą właśnie osobą, na którą czekamy. Myślę, że nadszedł już czas. Nie ma na co dłużej czekać, Gabrielu.

— No nie wiem... — na twarzy Gabriela niezdecydowanie mieszało się z nadzieją. — a jeśli dowie się o tym nasz Pan?

— A łudzisz się, że nie wie? Zresztą! Nie robimy przecież nic złego. Czasem i Panu Bogu należy w pewnych sprawach dopomóc.

— Gdzie go wyślesz?

— Na ziemię, mój drogi. Na ziemię...

— Wiesz, dokąd się uda?

— A gdzieżby, jeśli nie na spotkanie ze swoim bratem? Nadal go kocha, choć nigdy nie pogodził się z jego zdradą i choć najprawdopodobniej jedynie popatrzy na niego z daleka, nigdy nie przepuści takiej okazji.

— A co, jeśli Sebrian nie spotka się z dziewczyną?

— Już moja w tym głowa, żeby się spotkali. Tylko nie wygadaj się przed Rafaelem. To straszna papla, a poza tym coś mi się wydaje, że on i Stella bardzo się zaprzyjaźnili — mrugnął porozumiewawczo. — Urlop Sebriana rozpoczyna się pierwszego dnia ziemskich wakacji. Słuchaj więc uważnie, przyjacielu. Zrobimy tak...

W jakiś czas później mieli już gotowy plan. Co prawda Gabriel zgłaszał mnóstwo „ale” w stylu: „Ale co, jeśli Sebrian przejdzie na stronę brata?” (co Tristan skwitował jedynie przeciągłym pojrzeniem), w końcu jednak stanęło na tym, że plan jest doskonały i musi się udać, a zresztą nie mają już po prostu innego wyjścia. Wreszcie rozeszli się, każdy w swoją stronę, obaj zastanawiając się, jak może się to wszystko skończyć.

W pośpiechu wracali do swych domów. Pora była późna, a każdy z nich musiał jeszcze sporządzić dzienny raport ze służby.

Pierwszy dzień zimy.

W ciągu ostatnich miesięcy Stella miała czas, aby przyzwyczaić się do obecności Rafaela. Początkowe skrępowanie minęło, kiedy okazało się, że jej anioł stróż nie bywał z nią „zawsze i wszędzie” — jeśli wiecie, co mam na myśli... Miała mnóstwo czasu na intymność. Poza tym ilekroć Rafael wyczuł, że dziewczyna chce zostać sama, ulatniał się w okamgnieniu i wracał akurat w momencie, kiedy zapragnęła znowu go zobaczyć. Kiedy jednak próbowała wyciągnąć z niego, gdzie był, nabierał wody w usta lub sprytnie zmieniał temat. Aż wreszcie zrozumiała, że nawet anioły miewają swoje sekrety, i przestała pytać.

Bywały jednak sprawy, w których Rafael nie był już tak dyskretny. Jak się okazało, jego wiedza dotycząca niektórych sfer życia była, łagodnie mówiąc, dość ograniczona, a jego ciekawość — olbrzymia. Bywało, że Stella mocno się rumieniła, kiedy zadawał trudne pytania.

Jednak wszelkie granice przekroczył, kiedy pewnego dnia zapytał, co ona robi w tym małym pomieszczeniu z napisem WC, do którego to on ma kategoryczny zakaz wstępu. Stella miała nie lada problem, aby wytłumaczyć mu w kulturalny sposób. na czym polegają ludzkie potrzeby.

W pierwszej chwili anioł był bardzo zdziwiony i nie mniej czerwony niż ona, ale już po chwili wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

— Ha, ha, ha!!! — turlał się po dywanie, nie mogąc się opanować. — W niebie krążą legendy o tym pokoju! — wykrztusił, trzymając się za brzuch. — W związku z tym, że nie wolno nam tam wchodzić, myśleliśmy zawsze, że wiąże się to z jakąś tajemnicą... Nigdy nie przyszło mi do głowy, że wy tam... że wy tam... — znów ryknął śmiechem.

— To nie jest śmieszne, Rafaelu, to normalne — Stella czuła, że palą ją policzki.

— Przepraszam, moja droga, nie gniewaj się... Ja wcale nie śmiałem się z ciebie — wysapał. — tylko wyobraź sobie dwa anioły, potężne, o wiele potężniejsze ode mnie, debatujące nad tym, co też może dziać się za tymi zamkniętymi drzwiami! W rachubę wchodziły medytacje, tajemnicze rytuały, ale nigdy, przenigdy, żadnemu z tych nadętych bubków (wybacz mi, Panie!) nie przyszło do głowy, że wy tam po prostu...

Po chwili już oboje tarzali się po dywanie. Później Stella dowiedziała się jeszcze, że cały dowcip polegał na tym, iż osobistości wyżej stojące w hierarchii anielskiej po prostu nie miały kontaktu z ludźmi od czasów Adama i Ewy. Opiekunowie zaś prawie nigdy nie rozmawiali ze swoimi podopiecznymi, a nawet jeśli, to żaden z nich nie miał śmiałości pytać o te sprawy. Na szczęście Rafaelowi jej nie brakowało, i dobrze, bo Stella dużo by dała, aby zobaczyć miny aniołów, kiedy jej przyjaciel zdradzi im tę „długo ukrywaną tajemnicę”.

Mijały miesiące i choć Stella przyzwyczaiła się już do obecności swojego roztargnionego, niemniej jednak sympatycznego opiekuna, to niejednokrotnie miała problem z zachowaniem powagi, obserwując jego poczynania w różnych sytuacjach. Rafael towarzyszył jej podczas zajęć na uczelni, gdzie najczęściej siedział znudzony, spoglądając przez okno, lub stroił śmieszne miny do siedzących na sali kolegów z semestru.

Któregoś dnia, kiedy wrócili już z uczelni, zapytała go o coś, co od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju.

— Rafaelu... czy ty masz jakiś kontakt z aniołami stróżami innych ludzi?

— Ależ oczywiście, że mam, moja droga, ale nie tu, nie na ziemi... — ziewnął szeroko, znudzony wielogodzinnymi wykładami. — Widzisz, maleńka… — mówił tak, ilekroć chciał podkreślić swoją przewagę nad nią, gdyż w rzeczywistości był co najmniej o pół głowy niższy od niej — Widzisz, to jest tak. Tu na ziemi nic nie może rozpraszać mojej uwagi. Przecież muszę opiekować się tobą! Dlatego nie wolno mi kontaktować się z nikim z mojego wymiaru bez najwyższej konieczności. Ba! Nawet nie widzę innych aniołów! Ale kiedy śpisz, mam czas, aby przenieść się, gdzie tylko zechcę, i wtedy właśnie zaczyna się moje życie prywatne.

— Masz rodzinę? — Stella chłonęła łapczywie każde jego słowo.

— Jestem stosunkowo młodym aniołem, mam dopiero 365 lat, więc nie ożeniłem się jeszcze, ale...

— Masz 365 lat??? — oczy omal nie wyszły jej z orbit na taką rewelację

— Tak... przecież nic w tym dziwnego... 365 lat temu Pan stworzył mnie z obłoku mgły.

— I mówisz, że kiedyś się ożenisz? To znaczy, że anioły mogą kochać?

— Jasne! Przecież wszystko, co żyje, również czuje! Wy, ludzie, jesteście strasznymi egoistami, sądząc, że posiadacie monopol na miłość. — uniósł w górę palec w pouczającym geście. — Różnimy się od was jedynie mądrością, długością życia, umiejętnością poruszania się pomiędzy wymiarami, tym, że nie walczymy między sobą, a dobra materialne nic dla nas nie znaczą...

— Dość już! Dość, Rafaelu! — krzyknęła, zatykając uszy rękami.

— Ale to wszystko prawda, więc nie rozumiem, dlaczego się oburzasz...

— Być może, przyjacielu, ale przyznasz, że skromnością to ty nie grzeszysz!

— Przepraszam cię, moja kochana — Rafael spłonął jaskrawym rumieńcem. Działo się tak, ilekroć popadał w mentorski ton i dawał się ponieść emocjom.

Nagle Stelli przyszła do głowy szalona myśl i zanim zdążyła pomyśleć, zapytała:

— Rafaelu... a jak wy tam załatwiacie między sobą TE... sprawy... no wiesz… chodzi mi o to, że gdy anioł jest ze swoją ukochaną to... no chyba nie modlicie się przez cały czas...

Z każdym wypowiadanym przez nią słowem twarz anioła coraz bardziej przypominała gaśnicę strażacką, a po chwili z jego gardła wydarł się okrzyk bardzo podobny do odgłosu gasnącego odkurzacza.

— Teraz to przegięłaś! — zapiszczał i... zniknął.

Po raz pierwszy, odkąd go widziała, rozpłynął się w powietrzu bez jej woli. Stella przestraszyła się, czy nie na dobre...

Wrócił po kilku godzinach, do końca dnia jednak unikał jej wzroku, ciągle się rumieniąc. Trochę ją to bawiło, z drugiej jednak strony było jej przykro, że zawstydziła przyjaciela.

— Przepraszam cię, Rafaelu... — szepnęła w końcu, kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Nic się nie stało — odparł, nie patrząc jej w oczy. — Po prostu nie przywykłem do takiej bezpośredniości. Jeśli jednak koniecznie już musisz wiedzieć... okazujemy sobie uczucia dokładnie tak samo jak ludzie, tyle że łączy nas o wiele silniejsza więź duchowa. Nigdy się nie kłócimy ani nie rozchodzimy... Jeśli anioł mężczyzna pokocha anioła kobietę, łączą się ze sobą na całą wieczność. Jesteśmy sobie przypisani. Nic nie dzieje się przypadkiem. Ale z naszych związków nie rodzą się dzieci...

— Jak to? Jak Bóg mógł być tak okrutny i pozbawić was rodzicielstwa?

— Przecież mamy was... — roześmiał się żartobliwie, czochrając jej grzywkę, ale widać było, że jej troska wzruszyła go.

— Kochamy was jak swoje dzieci, Stello... Miłością mądrą, pozwalającą wam dokonywać wolnych wyborów. Cieszymy się z waszych sukcesów, a smucimy, kiedy jest wam źle, albo kiedy wkroczycie na drogę zła...

— A co, kiedy człowiek umiera? — to pytanie zadała niemalże szeptem.

— Nie powinienem rozmawiać o tym z tobą, ale cóż... — westchnął — nie zdradzę chyba żadnej wielkiej tajemnicy, jeśli ci powiem, że niektórzy z was dołączają do niebieskich zastępów, inni przybierają nową formę życia, jeszcze inni po prostu odpoczywają w pokoju... Są też tacy, którzy błąkają się trochę tu, trochę tam... lub zostają unicestwieni, jeśli nie ma dla nich żadnych szans na poprawę. Czasem przechodzą na służbę zła.

— A od czego to zależy?

— Od tego, jakimi są ludźmi, co kryje się w ich sercach. Jeśli w ich duszy znajdzie się miłość, mają prawo wyboru, jeśli nie...

— Rozumiem. A co z wami?

— Dostajemy następne dziecko „na wychowanie” — uśmiechnął się Rafael.

— Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Chyba niewielu ludzi zna prawdę...

— Wielu snuje domysły — pokiwał głową. — ale ty jesteś pierwszą, która ma pewność. No, ale dość już na dzisiaj! — rzekł anioł i wskoczył na komodę, która była chyba jego ulubionym miejscem w pokoju. Już po chwili siedział, wygodnie opierając się o ścianę, i czyścił szkła swoich starych okularów.

Zbliżało się Boże Narodzenie. Te święta Stella miała spędzić sama.

Rodzice wyjechali do najstarszego syna, a ona nie miała ochoty nikomu innemu zwalać się na głowę. Nie było też mowy o zaszyciu się w kącie i użalaniu się nad sobą. Nie! To nie w jej stylu.

Zamierzała wyjechać w góry do Tarnówki. Tam, w Domu Pomocy Społecznej, prowadzonym przez siostry zakonne, mieszkało kilkadziesiąt bardzo złaknionych miłości istotek — dzieci z głębokim upośledzeniem umysłowym. Odwiedzała je od lat i właściwie ich dom był niemalże jej domem. Znała te dzieciaki na wylot. Kochała je... Tak więc wyjazd był już zaplanowany. Teraz należało tylko zrobić jakieś zakupy.

Jak co roku miała odłożoną niewielką kwotę z przeznaczeniem na upominki i podróż. Nie lubiła jednak gotowców. Suszone kwiaty, szyszki, garść kolorowych paciorków, trochę brokatu — z tych rzeczy można było zdziałać cuda. W tym roku miała jednak jeszcze jeden wydatek... trzy metry białego jak śnieg płótna i tyleż samo tkaniny polarowej — to zjadło prawie wszystkie jej oszczędności. Przez chwilę pomyślała, że w tym roku pojedzie do Tarnówki autostopem, ale radość z planu, jaki powzięła, była większa niż cokolwiek innego i w tym starciu rozsądek nie miał szans.

Rafael pojawił się dokładnie w momencie, kiedy przekroczyła próg domu.

— Jak zakupy? — zapytał radośnie

— Świetnie! Kupiłam wszystko, co było mi potrzebne.

Chciał zajrzeć do plecaka, jednak odsunęła go stanowczym gestem.

— Hola, hola, przyjacielu! Ciekawość to pierwszy stopień do piekła!

Spojrzał na nią zdziwiony, ale cofnął się, chociaż było widać, że jest mu przykro.

— Rafaelu! Nie patrz tak na mnie, bo mam ochotę o wszystkim ci powiedzieć, a wtedy ze świątecznych niespodzianek nici — błagała. — Proszę, nie gniewaj się i zostaw mnie dzisiaj samą. Ty też pewnie masz mnóstwo spraw do załatwienia przed świętami...

— No, zmykaj już — dodała, widząc, że się ociąga. — Masz wolne — dodała, z trudem opanowując śmiech na widok jego zranionej miny.

Kiedy wreszcie została sama, wyciągnęła z szafy starą maszynę do szycia, którą kiedyś kupiła na giełdzie, i wzięła się do roboty.

Najpierw odrysowała szablon na papierze, a później przeniosła go na materiał. „To będzie przód... to tył... a to rękawy...” — mruczała pod nosem, wycinając z płótna, a później z polaru nową, piękną szatę dla Rafaela.

Najwięcej czasu zajęło jej przyfastrygowanie kolejnych kawałków materiału, ale w kilka godzin później, kiedy uporała się z ostatnim ściegiem, z satysfakcją podziwiała swoje dzieło... szata była piękna! Długa, o niezbyt szerokich rękawach, na polarowej podpince, lśniła bielą nowości.

Brakowało jeszcze tylko jednego drobiazgu... z zapałem podbiegła do starej komody i z najniższej szuflady wyjęła biały, atłasowy szal, który kiedyś dostała od matki, i marszcząc brwi, opasała nim szatę.

Taak... teraz było idealnie!

— Mam nadzieję, że będzie na niego dobra... — mruknęła, pakując prezent w ozdobny papier.

Następną godzinę spędziła na szyciu kwiatków do spinek, które zamierzała podarować swoim małym przyjaciółkom z Tarnówka. Było już dobrze po północy, kiedy kładła się spać. Nie wzywała Rafaela.

„Niech i on odpocznie” — pomyślała, zanim zapadła w sen.

W tym samym czasie rozżalony Rafael pałętał się po Raju.

Nie miał co robić ani specjalnie dokąd pójść, i dopiero teraz dotkliwie odczuł swoją samotność...

Nie spiesząc się, wszedł na wielki most nad przełęczą, z którego roztaczał się piękny widok. Daleko w dole rozpościerały się obłoki wielobarwnej mgły. Łagodne, rozproszone, ciepłe światło nadawało mgle tak intensywne barwy, że Rafael, patrząc na nie, miał wrażenie, że są żywe...

Wiedział, że to jeden z tych rajskich cudów, który widać z Ziemi... Tam nazywano go zorzą polarną, ale nikt, absolutnie nikt nie zdawał sobie sprawy, że mieniący się cud, spektakl barwy i światła to Przełęcz Wichrów i Mgieł... miejsce narodzin aniołów...

Przychodził tu, ilekroć ogarniał go smutek.

Tak jak człowiek, który powraca do rodzinnego domu, do matki, tak i on stawał w miejscu swoich narodzin i patrzył... patrzył... patrzył, dopóki jego duszy nie ogarniał spokój. Ale nie tym razem!

Właśnie zamierzał odejść, kiedy poczuł, że nie jest sam. Ktoś położył mu rękę na ramieniu.

— Nie smuć się, Rafaelu — rzekł Tristan, który pojawił się za nim nie wiadomo skąd.

W pierwszej chwili anioł drgnął przestraszony, ale jednocześnie z całej siły zapragnął zwierzyć się wyższemu rangą koledze. Takie uczucie zdarzyło mu się po raz pierwszy, ale kto w końcu powiedział, że anioły nie mogą mieć gorszych dni?

— Jestem taki samotny, Tristanie... — rzekł, spoglądając przed siebie. — Myślałem, że Stella jest kimś więcej, niż moją podopieczną! Tyle wieków już żyję... Prowadziłem już tylu ludzi! Nigdy, przenigdy nie wtrącałem się w ich życie! Nigdy nie wywyższałem się ze swoją mocą! Ale z nią jest inaczej! — mówił coraz szybciej. — Ona mnie widzi!!! Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi... a ona... potraktowała mnie dziś jak sługę! „Masz wolne”, powiedziała. „Masz wolne! Leć już!” Czy Ty to rozumiesz? „Masz tyle spraw do załatwienia przed świętami” — z goryczą, choć nieudolnie, naśladował jej ton. — A ja... ja jestem sam! Nie mam do kogo się spieszyć! Nie mam nikogo, kto czekał by na mnie ani tu, ani tam — wskazał palcem w kierunku Ziemi. — Nikogo — powtórzył szeptem, bezradnie opuszczając ramiona.

Tristan wysłuchał go w milczeniu, a kiedy Rafael wyrzucił już z serca cały żal, zapatrzył się na zorzę i cichym, ciepłym głosem zaczął mówić:

— Nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje, Rafaelu. Twoja samotność nie będzie wieczna, a nawet mam wrażenie, że skończy się szybciej niż myślisz... — dodał, uśmiechając się lekko. — A co do twojej podopiecznej... Nie oceniaj jej zbyt pochopnie. To dobra dziewczyna i uwierz mi... miała powód, aby cię dziś odesłać! Nie! — podniósł szybko rękę, widząc, że Rafael chce zaprotestować. — Nie z twojej winy! Ale reszty dowiesz się w odpowiednim czasie. A tak przy okazji... czy poznałeś już nową strażniczkę mostu? Właśnie nadchodzi — dodał z rozbawieniem, obserwując, jak oczy Rafaela robią się okrągłe niczym spodki.

Z mgły wyłoniła się postać, na widok której Rafaelowi zaparło dech w piersiach. Nigdy dotąd jej nie widział, nie sposób byłoby ją zapomnieć... ba! Był pewien, że nigdy dotąd nie widział tak pięknego anioła!

Była drobna i zdawała się być równie delikatną jak zorza, z której dopiero co się wyłoniła. Tęczowe światło za jej plecami dodawało jej glorii, a ciepły uśmiech, którym obdarzyła obydwu, ogrzewał serce swoją szczerością.

Podeszła do nich lekkim krokiem, i o tyle, o ile z Tristanem przywitała się raczej pobieżnie, tak, jak wita się kolegę, którego spotkało się już dzisiaj co najmniej dwa razy, o tyle od momentu w którym uważne spojrzenie jej zielonych oczu padło na Rafaela, nie spuszczała z niego wzroku.

— To Anna, a to jest Rafael — Tristan przedstawił ich sobie, wiedząc, że nawet nie słyszą, co do nich mówi, po czym dyskretnie rozpłynął się w powietrzu.

Uważny obserwator zauważyłby jednak pełen zadowolenia uśmiech, który pojawił się na jego ustach, zanim odszedł.

Rafael miał wrażenie, że cały płonie. Nigdy dotąd nie doświadczył tak potężnego uczucia! I nagle go olśniło. Nigdy więcej nie będzie samotny! Oto znalazł swoją drugą połowę...

Kiedy ujął dziewczynę za ręce, miał ochotę śpiewać i krzyczeć z radości. Nie musiał pytać, czy ona czuje to samo. Miała to wypisane na twarzy!

Anioły nigdy nie myliły się w tych sprawach. Kiedy spotkały już tę osobę, która była im przypisana, od razu wiedziały, że to właśnie ona... Ich serca biły tym samym rytmem!

Nagle jednak Rafael zawstydził się siebie. Tego, jak wygląda, jak mówi... Anna zasługiwała na kogoś lepszego! A jeśli będzie nieszczęśliwa?

W odpowiedzi na jego myśli dziewczyna pokręciła głową i ujmując w dłonie jego twarz po raz pierwszy przemówiła:

— Nie masz czego się wstydzić, Rafaelu... W twoim sercu jest miłość, a to jedyne czego pragnę. Więc albo natychmiast mnie pocałujesz, albo zrobię to sama, nawet jeśli najpierw miałabym cię przywiązać do skały!

Kiedy Stella otworzyła oczy, ujrzała Rafaela jak zwykle siedzącego na komodzie. Ucieszyła się, że wrócił. Już chciała przywitać go z ulgą, kiedy zauważyła, że anioł jest... jakiś inny.

Nawet nie zwrócił uwagi na to, że już nie śpi! Patrzył przed siebie z głupawym uśmiechem nie wysiliwszy się nawet, aby założyć okulary. Nie to jednak było najdziwniejsze, o nie!

Najdziwniejsze było to, że jej przyjaciel był... starannie uczesany!

Patrząc na niego, nie wierzyła własnym oczom.

— Zawaliło się niebo, czy walnął w ciebie piorun? — zapytała, wstając z łóżka, a on drgnął.

Jakby obudziła go z głębokiego snu.

— Już wstałaś? — zaczerwienił się aż po korzonki włosów, a zeskakując z komody, omal nie strącił stojącego na niej wazonu. Złapał go i odstawił na miejsce, ale widać było, że jego ręce drżą, a ruchy są bardziej niezborne, niż zwykle.

— Mmmm… Coś mi tu pachnie aferą! — zawołała, rzucając w niego poduszką.

Oczywiście jej nie złapał, kiedy przelatywała mu tuż przed samym nosem.

— Hej, Rafaelu! Gdybym cię nie znała... pomyślałabym, że jesteś... O rany! Ty się naprawdę zakochałeś! — zawołała, widząc jego szczęśliwą, choć niezbyt mądrą minę.

— No! Jaka ona jest? Opowiadaj! Błagam, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności!

Pociągnęła go za ręce i posadziła na brzegu łóżka.

Rafael nawet nie zauważył, w jak niestosownym miejscu się znalazł. Skubał nerwowym ruchem brzeg starej szaty, rumieniąc się ciągle jak pensjonarka. Westchnął głęboko i przewracając z zachwytu oczyma, szepnął:

— Anna jest cudowna...

Stella aż przysiadła.

— Wiedziałam! Wiedziałam! — zawołała. — Opowiadaj!

O ile to możliwe, anioł wyglądał w tej chwili jeszcze głupiej niż zwykle.

— No więc... — zaczął. — Anna jest strażniczką mostu rozciągniętego nad Przełęczą Wichrów i Mgieł. To miejsce narodzin niektórych aniołów — dodał, widząc jej pytające spojrzenie. — Wczoraj, rozżalony Twoją odprawą (tu spojrzał na nią z wyrzutem), poszedłem nad Przełęcz, aby odzyskać spokój. Odnalazł mnie tam Tristan. Rozmawialiśmy przez chwilę, a później z mgły wyszła ona... Miałem wrażenie, że unosi się w powietrzu... Jest taka lekka i eteryczna...

Gdyby Rafael był w stanie w tej chwili zobaczyć cokolwiek, dostrzegłby pewnie spojrzenie Stelli mówiące „No, bratku… ależ cię wzięło…” — ale on nie widział niczego, lecz zatopiony w marzeniach opowiadał dalej:

— Żebyś ty ją mogła zobaczyć... W życiu nie widziałem piękniejszego anioła! Ma rude włosy w drobnych lokach opadające na plecy, zielone, lekko skośne oczy, twarzyczkę w kształcie serca, białą cerę i drobne dłonie...

„Biedaku...” — pomyślała Stella — „Ze swoim wyglądem nie masz raczej szans u takiej laski, choćby i była aniołem...”.

I tu Rafael zaskoczył ją, ujawniając, że potrafi czytać w jej myślach. Spojrzał na nią tak, jakby dopiero co ją zobaczył i zawołał:

— Mylisz się, dziewczyno! Anioł kocha tylko jeden raz i może się zakochać tylko w tej, która jest mu przeznaczona! Być może dobry Bóg nie dał mi olśniewającej urody, ale czy to oznacza, że nie mam prawa do miłości pięknej i czystej istoty?

Nigdy dotąd nie było jej tak głupio.

— Wybacz mi... nie chciałam cię zranić — szepnęła, nieśmiało patrząc mu w oczy. — Ziemia nie jest Rajem, więc trudno tu o anioły... Ludzie w pierwszej chwili zwracają uwagę na wygląd, a dopiero później dostrzegają inne cechy.

Położyła mu dłoń na ramieniu.

— Wybacz, że okazałam się tak małostkowa. Jesteś moim przyjacielem i jesteś mi bardzo bliski...

— Yhy... a wczoraj odesłałaś mnie, jakbym był zwykłym sługą! — wypomniał z wyrzutem.

— Ja? Wcale cię nie odprawiłam! Po prostu szykowałam dla ciebie prezent... na gwiazdkę...

— Prezent? Dla mnie?

— Oczywiście! — podbiegając do szafy, uśmiechnęła się promiennie. — Miałeś dostać go dopiero pod choinkę, ale skoro świętujemy twój tryumf na polach miłości... to przecież musisz jakoś wyglądać — dokończyła, wręczając mu kolorowe zawiniątko.

Patrzyła, jak drżącymi rękami otwiera paczkę, a gdy nowa szata spłynęła lekko pomiędzy jego palcami, nie potrzebowała słów, żeby wiedzieć, iż jest zachwycony. Milczał długą chwilę, gładząc bielusieńki materiał, aż wreszcie podniósł na dziewczynę zamglone spojrzenie.

— To jest piękne... — szepnął. — nigdy dotąd nie dostałem od nikogo prezentu... Nie wiem, co powiedzieć...

— Wystarczy „dziękuję” — uśmiechnęła się Stella, choć i ją wzruszenie ściskało za gardło.

Rafael wstał, ujmując ją za ręce, i przemówił najbardziej uroczystym tonem, na jaki było go stać:

— Dziękuję! Po