Ateizm urojony - Sławomir Zatwardnicki - ebook + książka

Ateizm urojony ebook

Sławomir Zatwardnicki

2,6

Opis

Książka Ateizm urojony jest odpowiedzią na tezy współczesnego ateizmu, negującego istnienie Boga. Autor - znany publicysta - odpowiada między innymi na zarzuty Dawkinsa autora książki Bóg urojony.
Zatwardnicki, nawiązując do książki Dawkinsa, stawia  tezę,  że to nie Bóg, z którym walczą ateiści jest urojeniem, ale  jest nim  właśnie ateizm.
Według autora wynika on ze  słabo umotywowanego intelektualnie wyboru życiowego, skierowanego  przeciwko Bogu.
W tekście  stykamy się ze  współczesnym obrońcą wiary, któremu przyszło wypowiadać się w nowych warunkach cywilizacyjnych.
Zatwardnicki stawia pytania,  kogo i czego należy bronić - a przede wszystkim -  w czym tkwi istota głoszonej Dobrej Nowiny.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 277

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,6 (10 ocen)
2
2
1
0
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BeataSte

Nie polecam

Kilka refleksji: 1. Książka napisana dla wierzących, głównie chrześcijan, głównie katolików, nie dla ateistów. Ateista nie znajdzie w niej punktów zaczepienia, aby poddać w wątpliwość swój światopogląd. Nie jest to dyskusja z poglądami ateistów, a raczej poradnik dla wierzących jak bronić oblężonej twierdzy wiary przed ateizmem. 2. Autor jest zdecydowanym katolikiem, nie poświęca czasu na trudną kwestię, iż miliardy ludzi na świecie wyznaje inne religie, często głoszące sprzeczne z katolicyzmem zasady moralne. Autor najwyraźniej obawia się pokonania katolicyzmu przez ateizm i wieszczy upadek moralności, tak jakby upadek katolicyzmu równał się upadkowi wszelkich religii. 3. Ponieważ autor pisze dla katolików, nie podejmuje nawet minimalnego wysiłku wyjścia z człobitnej maniery pisania o bogu z wielkiej litery (pisanie z małej określa błędem ortograficznym) oraz okrasza swoje wywody odesłaniami do Biblii w typowo chrześcijańskiej namierze wskazywania ksiąg i wersów, co odstręcza ateistyc...
20
Veslla84

Nie polecam

idiotyczna
21

Popularność




S Ł A W O M I R   Z A T W A R D N I C K I

ATEIZM UROJONY

Chrześcijańska odpowiedź na negację Boga

Kraków

Korekta:

Barbara Turnau

Dariusz Godoś

Okładka:

Marcin Stefaniak

© Copyright by Sławomir Zatwardnicki, 2013

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2013

ISBN 978-83-7595-683-2

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwom.pl

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com

Wielu z naszych współczesnych nie dostrzega jednak zupełnie tego głębokiego i żywotnego połączenia z Bogiem albo jawnie je odrzuca, tak że ateizm należy zaliczyć do najpoważniejszych zjawisk naszych czasów i poddać dokładniejszemu badaniu.

(Gaudium et spes, nr 19)

Świętemu Maksymilianowi Marii Kolbemu powierzam tę książkę – z prośbą, aby objął ją swoim patronatem, a czytelników – wstawiennictwem.

Wyzwania ze strony niewierzących

1. Odrzucenie Boga (ateizm antropologiczny)

Przyjmijmy, że ten Bóg kochał ideę powolnej, niepełnej, niedoskonałej historii, w której większość rzeczy dobrych rodzi się z cierpienia. Taki świat mógłby być zadziwiająco piękny. A krzyż mógłby pasować do jego drzwi jak klucz.

Michael Novak[1]

Amerykański intelektualista Michael Novak w swojej książce Boga nikt nie widzi[2] przedstawia wiele różnych argumentów, którymi szermują współcześni ateiści. Chrześcijanin będzie musiał, zarówno ze względu na siebie samego oraz swoich braci w wierze, jak i z troski o niewierzących, umieć się zmierzyć z wyzwaniami ze strony tych ostatnich. Niniejszy tekst, jak i dwa kolejne, powstały na podstawie wspomnianej pozycji, przy czym zarzuty ateistów kierowane w stosunku do chrześcijan starałem się ująć zgodnie z opisem przejawów niewiary dokonanym przez Sobór Watykański II[3], które z kolei pogrupowałem według typologii zaproponowanej przez polskiego dogmatyka ks. prof. Wincentego Granata[4]. KonstytucjaGaudium et spes w jednym tylko punkcie nie uwzględniła wyzwania, z którym dziś, po 48 latach od ogłoszenia dokumentu, mamy niestety do czynienia. Chodzi o tzw. nowy ateizm: ateizm walczący, agresywny, posługujący się zwulgaryzowaną formą znanych od dawna argumentów ateistycznych. Właśnie temu zjawisku poświęcona jest książka, którą czytelnik trzyma w swoim ręku.

Namiętny protest przeciw złu w świecie

Niewierzący obserwuje świat oraz ludzi i dostrzega niezawinione cierpienie i panoszące się zło. Prowadzi go to do wniosku, że jeśli Bóg miałby istnieć, musiałby być nie tylko kimś innym, niż głoszą Go chrześcijanie, ale wręcz kimś nieludzkim, skoro dopuszcza zło będące nawet według ludzkich norm niesprawiedliwością. W oczach niewierzącego Bóg jawi się więc jako – delikatnie mówiąc – pozostawiający wiele do życzenia; podobnie jak wiele do życzenia pozostawia jeszcze mniej ludzka pustka powstała po Jego odrzuceniu.

Niewierzący nie przyjmuje tłumaczeń, że Bóg jest sprawiedliwy, skoro fakty zdają się temu przeczyć; nie zadowala się również chrześcijańską argumentacją, że Bóg jest „sprawiedliwy inaczej” (argument zwany „drugą stroną gobelinu” – na razie widzimy jedynie lewą[5]), to znaczy według swoich standardów, których nie można przykrawać do ludzkiej miary, a których piękno poznamy dopiero po drugiej − prawej stronie śmierci. Nietrudno przewidzieć, że postawione obok siebie hipoteza „innej” sprawiedliwości oraz niezawinione cierpienie (np. dziecka) sprawią, iż niewierzący wybierze człowieka, a tym samym odrzuci Boga – notabene Tego, który jako niewinne Dziecko również miał zginąć (por. Mt 2,13-15[6]).

Oczywiście odrzucenie Boga nie zmniejsza cierpienia w świecie. Swoim zarzutem nieludzkości Boga niewierzący próbuje przerzucić odpowiedzialność za tłumaczenie zła na barki chrześcijanina (przychodzi mu to tym łatwiej, że sam odrzuca istnienie Boga), przy czym zwolnienie się od własnych poszukiwań usprawiedliwia w jego przekonaniu stwierdzenie, że to sam wierzący bierze ciężar tłumaczenia Boga na siebie. „Absurdem jest, nawet z punktu widzenia osoby wierzącej, wyobrażenie, że Bóg jest jej winien jakieś wyjaśnienie. Niemniej jednak człowiek wyznający wiarę bierze na siebie niewykonalne zadanie zinterpretowania woli bytu nieznanego, i co za tym idzie, kładzie na własne barki te kardynalne, choć absurdalne pytania”[7]. Rzuca się w twarz chrześcijanina pytanie, po czym zostawia go z nim. „Dla pewnych ateistów »problem zła« może tak naprawdę nie istnieć – już na starcie uważają oni, że życie jest irracjonalne, bezsensowne, bez serca”[8].

Czy jednak niewierzący nie powinien w takim razie udzielić odpowiedzi bardziej sensownej – czy taka istnieje? – niż nie przyjęta przez niewierzącego nowina o Bogu wcielonym? Bo przecież i niewierzący poszukuje sensu, skoro obraża się na bezsens, przykładając do niego jakąś miarę – skąd wziętą? Ale może odchodzący niewierzący oczekuje jednak przekonania do Boga chrześcijan, analogicznie jak obrażony trzaskający drzwiami odwróconych pleców chciałby zostać jednak zatrzymany przez tego, kto go obraził? Bo przecież w obliczu absurdalnej przypadkowości istniejącej w świecie trzeba wybierać między poddaniem się tej irracjonalności a – jednak mimo wszystko! – zaufaniem sensowi, którego bez chrześcijańskiego Boga rzeczywiście nie da się znaleźć, nawet jeśli z Nim nie jest łatwo taki sens przyjąć.

Odrzucenie Projektanta

Antyreligijni myśliciele dowodzą nieistnienia Projektanta na bazie kiepsko wykonanego projektu. „Hitchens zdaje się utrzymywać, że wierzący myślą o Stwórcy jako o prostodusznym Geometrze, Rationaliste Extraordinaire, takim trochę Cacy-Cacy, kosmicznym Harcerzyku”[9]. Skoro jednak mechanizm zegarka nie działa prawidłowo, to czy można poważnie traktować Zegarmistrza? (Pomijam fakt, że przyjęcie koncepcji projektu zegarka wymagałoby właśnie udania się do Zegarmistrza w celu wyjaśnienia wadliwości działającego urządzenia). Warto zauważyć, że skompromitowane pojęcie Boga Zegarmistrza, któremu „nowi ateiści” poświęcają nieproporcjonalnie wiele uwagi, „nabrało znaczenia w XVIII wieku i bynajmniej nie jest typowe dla tradycji chrześcijańskiej”[10].

Ateiści zadowalają się wiarą – bo jakże nie nazwać tego w ten sposób? – w rządzące rzeczywistością losowość oraz teorię ewolucji, które w takim razie albo powinny być oskarżone o to samo co stary Zegarmistrz, albo mogą stanowić jakąś dodatkową hipotezę, ale już nie antytezę Boga. Jeśli w świecie przypadkowości istnieje jednak jakaś prawidłowość świata, która sprawia, że jest on racjonalny i można go naukowo badać – wciąż pozostaje pytanie, jak to wyjaśnić i jak to pogodzić z istnieniem doświadczanej absurdalności. Czy pod tymi pytaniami nie powinny się jednak ugiąć barki ateistów?

Novak wymienia trzy uprzedzenia, których przyjęcie pozwala na (pochopne) odrzucenie idei projektu: błąd materialistyczny, błąd sytuowania Boga w czasie oraz błąd utopijnych projektów[11]. Amerykański myśliciel proponuje w odpowiedzi na ten ostatni zarzut „teologię absurdu”[12]. Świat bez zdarzeń losowych byłby światem schematycznym, światem idealnego porządku, ale byłby to świat bez ludzkiej wolności. „Otwarty, przyjazny wolności porządek świata wymaga szalonych przypadkowości, jednych ironicznych, innych tragicznych”[13]. Z kolei wybierając dla człowieka wolność, a nie stwarzając go jako robota, musiał Stwórca pogodzić się z faktem nieuchronnych konsekwencji ludzkiej wolności. Mówiąc językiem Ewangelii: Bóg chce widzieć w ludziach przyjaciół, nie niewolników.

Wyeliminowanie Boga nie czyni świata mniej absurdalnym. Przeciwnie, „hipoteza” chrześcijańskiego Boga stanowi doskonale pasujący klucz do drzwi świata. Chrześcijaństwo – twierdzi autor Boga nikt nie widzi – ma odwagę sugerować, że kluczem do projektu faktycznie zamierzonego przez Boga-Artystę (a nie Boga-Projektanta!) jest krzyż, na którym zawieszono Jezusa. Tak jak chaotyczność i absurdalność świata odczytywanego jako projekt pozwalały kierować pretensje do Projektanta, tak nie powinno się mieć żalu do Artysty: „Przypadek niekoniecznie jest dowodem nieistnienia inteligencji, ale wskazuje na bardziej wyrafinowaną jej formę – inteligencję Artysty”[14]. W ten sposób da się pogodzić sens opowieści z pozornym bezsensem, z którym musielibyśmy mieć do czynienia, jeśli człowiek i świat mieliby być projektem Boga.

Wywyższenie człowieka kosztem Boga

Ateiści twierdzą, że nie potrzeba „być religijnym, żeby być dobrym i wdrażać moralny postęp w społeczeństwie”[15]; że wystarczy oprzeć się na rozumie i ludzkich uczuciach (np. empatii). Oczywiście nie stanowi to zabezpieczenia przed niesprawiedliwością, ale i chrześcijaństwo – taki zarzut kierują – nie daje większej gwarancji. O ile można zgodzić się z niewierzącymi, że argumenty za moralnością opierają się na rozumie (prawo naturalne!), to czy naprawdę wyobrażają oni sobie jakieś wspólnie wypracowane porozumienie co do moralności, która byłaby do przyjęcia przez masy ludzkie? A nawet gdyby została ona przyjęta powszechnie, to czy nie jest utopijną nadzieja, że bez „idei” Boga ludzie będą zdolni do postępowania według takiej moralności?

Ateiści nie pojęli chyba formuły Iwana Karamazowa z powieści Dostojewskiego: „Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”; uwierzyli naiwnie w to, że bez Boga sądzącego sumienia, a przede wszystkim bez nadprzyrodzonej łaski czy przynajmniej – jeśli nie wierzy się w jej istnienie – religijnej motywacji, ludzie będą umieli i chcieli zachowywać się moralnie. Tymczasem nie zdają sobie sprawy z tego, że wartości, w które wierzą, nie wzięły się znikąd, i nie są one rezultatem poszukiwań samego tylko rozumu, ale stanowią owoc rozumnej wiary przeszłych pokoleń. Jeśli to dziedzictwo zostanie odrzucone, muszą pojawić się konsekwencje, nawet jeśli nie od razu. Ateiści „miękcy” nie dopuszczają tego, że ateistom „twardym” przyjdzie powiedzieć za Nietzschem nie tylko, że Bóg umarł, ale że razem z Nim umarła również moralność; a moralność, która umarła, domaga się albo amoralności, albo nowej moralności – budowanej na przykład na „woli mocy”. W każdym razie w miejsce żmudnie budowanej moralności na podstawie niedoścignionego Boskiego wzoru jak spod ziemi wyrośnie moralność zaprojektowana na miarę człowieka – zdegenerowanego i degenerującego się przez nią.

Jeśli „u źródeł laicyzacji leży błąd antropologiczny, polegający na przekonaniu, że człowiek może spełnić siebie bez odniesienia do Boga”, tak że „bardziej chodzi o wywyższenie człowieka aniżeli o przeczenie istnieniu Boga”[16], to za współczesną postawą nowego sekularyzmu kryje się jednak jeszcze coś innego: odrzucenie Boga w imię nieskończonej wolności człowieka, który chciałby żyć bez presji ze strony czekającego go Boskiego osądu, sam decydując o tym, co dobre, a co złe. „Miltonowski Lucyfer doskonale uchwycił to uczucie w słowach: »Non serviam!« (Nie będę służył!). Wolę być sam”[17]. Novak tyleż dosadnie, co zdaje się trafnie sięga do najgłębszego motywu, nawet jeśli towarzyszą mu inne, które go wspierają; na przykład nieuzasadniony lęk przed tym, że Bóg coś odbiera człowiekowi, kiedy w rzeczywistości tylko dodaje. Tak więc podświadome założenie ateistów można by wyrazić hasłem: Bóg przeciw człowiekowi; co z perspektywy chrześcijańskiej trzeba czytać: diabeł sprzyja człowiekowi; albo: Bóg jest diabłem, skoro ateiści mówią, że „Bóg stał się »nieprzyjacielem ludzkiej natury«, które to określenie pozostawiano tradycyjnie dla czegoś diabolicznego”[18].

Brak niepokoju religijnego

Są jeszcze i tacy niewierzący, dla których egzystencjalne pytania czy zagadkowość świata nie są na tyle istotne, żeby zaprzątać sobie nimi głowę. Novak nie tai swojego oburzenia taką postawą współczesnych, o których można by powiedzieć za Albertem Camusem, że jedynie cudzołożyli i czytali gazety, a jeśli ktoś zadawał im trudne pytanie, uśmiechali się (to już Novak) i zjadali smaczny obiad. Są oni wobec Boga obojętni. Nie stać ich ani na zainteresowanie Nim, ani na pogardę względem Niego.

Novak piętnuje także „płaski relatywizm, »uśmiechnięty nihilizm«”[19], którego wyznawcy twierdzą, że nie ma prawdy obiektywnej, a są tylko opinie. Takie stanowisko oznacza poddanie się rozumu i postępowanie według zachcianek jednostek. Jest to, według autora Boga nikt nie widzi, zgoda na pośmiertny triumf dwudziestowiecznych totalitaryzmów, które opierały się na woli dyktatorów (czemu nie, skoro nie ma prawdy obiektywnej…). Ta niewiara w prawdę absolutną nie tylko neguje możliwość poznania Boga, ale i stanowi zagrożenie dla społeczeństwa. Dodam, że nawet jeśli niebezpieczeństwo to nie musi – choć może – przybrać formy znanych totalitaryzmów, to „dyktatura relatywizmu” (określenie Josepha Ratzingera) i tak zbierze swoje żniwo; jest bowiem ni mniej, ni więcej jak tylko barbarzyństwem, które zawsze oznacza porażkę duchowych wartości bezbronnych w konfrontacji z nagą siłą (vide Krzyż)[20].

2. Badanie Boga niewłaściwymi metodami (ateizm scjentystyczny)

Nie wszyscy naukowcy są scjentystami, nie wszyscy scjentyści naukowcami, lecz niewątpliwe jest, iż sam fakt istnienia nauki – ukazującej się wszystkim przez pryzmat spektakularnego praktycznego sukcesu, jaki udało się jej osiągnąć – wystarcza, by w wielu umysłach rozpowszechnić poczucie pogardliwej obojętności wobec wszelkiej tezy, o której nie można pomyśleć, że jest – przynajmniej w myśli niektórych ludzi – naukowo udowodniona.

Étienne Gilson[21]

Jakiego Boga szukać i gdzie?

Ateiści uznali Boga chrześcijan za „hipotezę”, która wymaga weryfikacji. To wierzący musi przekonywać ateistę do wiary w Boga, przy czym ateiści „nie zaprzestają ostrzału”[22], wymagając od teisty wejścia na ostrzeliwany teren. Warto jednak „zauważyć, że przeczenie Bogu nie odbywa się w myślowej pustce, ale zakłada znajomość pojęcia Boga, a zatem wygląda na to, że poznanie istnienia Boga jest pierwotniejsze od Jego zaprzeczenia. Byłoby to ważne ustalenie: ateizm nie jest pierwotny, ale wtórny. Jeśli tak jest – wyciąga wnioski zajmujący się filozofią Boga ks. Tadeusz Kuczyński – to każdy ateista ma lub powinien mieć potrzebę uzasadnienia swojego przekonania”[23].

AutorBoga nikt nie widzi trafnie zwraca uwagę na dwojaki problem w myśleniu o Bogu: „Po pierwsze, jak powinniśmy Go sobie wyobrażać – to znaczy jaką hipotezę sprawdzamy. Po drugie, jaka jest metoda weryfikacji – metoda formułowania sądu na temat rzeczywistości Boga”[24]. Chodzi o to, że zanim zacznie się dowodzić istnienia Boga czy mu przeczyć, trzeba się najpierw zastanowić, kim On jest (poziom esencji), a dopiero potem, czy taki byt istnieje (poziom egzystencji).

Ani ateiści, ani chrześcijanie nie dosięgają Boga zmysłami czy (ograniczonym) ludzkim umysłem. Trzeba tu innej metody poznania: „Wierzący są równie pogrążeni w nocy jak ateiści”[25], twierdzi Novak, przywołując słowa św. Jana od Krzyża oraz biblijne świadectwo, które notabene stało się inspiracją tytułu książki (por. 1 J 4,12.20). Tylko na sposób analogiczny oraz przez wiarę człowiek poznaje Boga; i oczywiście „po owocach”, którym zawsze można zaprzeczyć lub podać ich naturalne wyjaśnienie. Ludzie są w stanie o własnych siłach dojść do wiedzy o Bogu (do wiary nie), ale już niewiele mogą poznać z tego, kim On jest (ewentualnie kim nie jest). Nieprzypadkowo wśród starożytnych filozofów nie było ateistów czy agnostyków, potrafili oni bowiem wydedukować, że świat nie tłumaczy sam siebie, zaś Bóg nie jest materialny czy ograniczony czasem. Współcześni ateiści jednak nie przyjmują do wiadomości tej pozaczasowości i duchowości Boga.

Właściwej wiedzy o Bogu dostarcza dopiero Objawienie Boże. Bóg odsłania swoją tajemnicę – jest wspólnotą trzech miłujących się Osób − i dlatego to właśnie doświadczenie miłości pozwala zajrzeć człowiekowi za zasłonę, za którą zazwyczaj ani filozofowie-teiści, ani tym bardziej ateiści nie zaglądają. Trudno więc odpowiedzieć na ateistyczny obstrzał bombardowaniem miłością.

Tylko naukowe poznanie

Wciąż jeszcze nazywa się chrześcijaństwo „ślepą wiarą”, tak jakby w religii wyznawców Chrystusa nie zadawano pytań wymagających od rozumu wspinania się na jego szczyty, tak jakby chrześcijaństwo przez wieki nie ścierało się z poglądami myślicieli pogańskich i w końcu tak jak gdyby inteligencja i wiara sobie przeczyły. Trzeba zauważyć też pewną asymetrię: wierzący bez trudu przyjmuje metody i dowody naukowe konieczne do poznawania tego wycinka rzeczywistości, który może być przez naukę przebadany. Natomiast w rozumieniu ateistów nauka nie zna rzekomo żadnych ograniczeń i musi stanowić jedyne narzędzie poznania. „Tymczasem ateista, odrzucając judaizm i chrześcijaństwo, traci dostęp do głębszych, bardziej egzystencjalnych pytań, których nauka nie porusza i poruszać nie jest w stanie”[26]. Niewierzący nie chcą też zauważyć tego, że wiara w możliwości poznawcze nauki stanowi tak naprawdę pochodną teologii – bo to właśnie uznanie, że natura jest księgą do odczytania i jednocześnie objawieniem Boga, stanowiło punkt wyjścia dociekań naukowych cywilizacji Zachodu.

Aż trudno uwierzyć, ale nadal jeszcze panuje moda na oświeceniowe pojmowanie nauki. Otóż niewierzący szukają jedynie empirycznych dowodów wszelkich twierdzeń, a nie znajdując ich, zadowoleni jak komuniści po powrocie Gagarina z kosmosu, który nie widział tam Boga, mniemają, że w ten sposób dowiedli Jego nieistnienia. A przecież ani ludzkie zmysły, ani wąsko pojmowane doświadczenie, pod które to pojęcie podpada wiele typowo ludzkich doznań, ale już – arbitralny to sąd, i nie zmienia tego sądu nawet fakt, że samemu nie ma się tego typu przeżyć – nie religijne, nie są w stanie znajdować Boga-Ducha. W rzeczy samej takie empiryczne okrojenie ogranicza całą rzeczywistość jedynie do materii. I tu chyba leży problem, bo współcześni ateiści, niezainteresowani metafizyką, redukują ludzkie poznanie do świata materii (co jest przecież sądem metafizycznym!), a tym samym skazują się (czy raczej skazują wierzących, którzy wejdą na ten tor myślenia) na porażkę w poszukiwaniu dowodu na Transcendencję. Dopowiedzmy do końca tę prawdę: ateiści przyjmują tak naprawdę – świadomie lub nie – materializm jako filozofię, i na tym często nieuświadomionym fundamencie budują wszystko, łącznie z etyką!

Immanentyzm i mistycyzm ewolucji

Darwinowska hipoteza selekcji naturalnej – uważają ateiści – czyni „hipotezę” Boga niepotrzebną. Lepiej niż chrześcijaństwo tłumaczy ona rzeczywistość, ba! – nawet moralność wierzących można wyjaśniać biologią ewolucyjną. Świat może sprawiać wrażenie powstałego na bazie świadomego zamysłu, a jednak jest wynikiem przypadku; ludzie wykazują się altruizmem, ale jest on zakorzeniony w prawach ewolucji; Bóg, jako istota najwyższa, musiałby ewentualnie pojawić się nie na początku, lecz na końcu procesu ewolucji. Skoro jednak teoria selekcji naturalnej opartej na współzawodnictwie nie sprawdza się nawet w odniesieniu do ludzkich jednostek, to tym bardziej nie wolno na niej budować ogólnych koncepcji etycznych (historia dowiodła, że grozi to eugeniką czy rasizmem).

Ateiści wierzą w ewolucję i traktują ją jako wyjaśnienie całej rzeczywistości. Ta swoista filozofia ewolucji pozwala w miejsce odrzuconego Boga tłumaczyć rzeczywistość doborem naturalnym, nie wiedzieć przez kogo zaszczepionym (i podtrzymywanym) w naturze świata. Dzięki zastosowaniu filozoficznego postulatu zwanego „brzytwą Ockhama” („Nie należy mnożyć bytów ponad konieczność”) „do wiadra pod gilotyną spada głowa Boga”[27]. Pytanie, którego, zdaje się, nie zadają sobie ateiści, i na które odpowiadają, mimo że nie rozumieją, o co chodzi, gdy im się takie pytanie stawia, brzmi: jak to możliwe, że wszechświat ma przyczynę sam w sobie? Bo przecież jeśli nawet istnieje jakieś prawo, samo w sobie nie wystarcza ono, żeby coś zaistniało; nie chodzi o to, jak coś istnieje, ale dlaczego i jakie ma źródło swojego istnienia. Wyjaśnienia wymaga również fakt, że wszechświat daje się poznawać naukowo, „krótko mówiąc, wytłumaczenia wymaga sama wytłumaczalność”[28].

Bóg wytworem człowieka

Wciąż dobrze się miewa wśród ateistów pogląd znany dużo wcześniej, ale w radykalnej formie sformułowany przez Ludwika Feuerbacha. Uważają oni, że „religie są tworzone przez ludzi, by spełnić ludzkie potrzeby, które pewne osoby (bynajmniej nie wszyscy) odczuwają. Religie pochodzą nie od Boga, tylko od człowieka. To nie Bóg stworzył człowieka, ale człowiek – Boga”[29]. A więc to ludzka psychika decyduje o wierze – pragnienie życia po śmierci, potrzeba Boskiej interwencji sprawiają, że człowiek wymyśla sobie Boga; to psychika, a nie wola oparta na wiarygodnych przesłankach kieruje człowieka ku Bogu. (Nawiasem mówiąc: a przeciw Niemu już nie?! Każde wyjaśnienie psychologiczne ma tę słabą stronę, że można je zastosować także do niego samego).

Niewierzący nie biorą pod uwagę świadectw chrześcijańskich, nie interesuje ich odbiór świata widzianego przez innych, lekceważąco zbywają wszelkie doświadczenie religijne, uznawszy je za jedynie subiektywne, mimo że można by się chyba słusznie zastanawiać nad intersubiektywnością tego, co stało się udziałem miliardów chrześcijan na świecie (nie mówiąc już o kolejnych miliardach wyznawców innych religii). Można powiedzieć, że jest to specyficznie wyrażona pogarda dla większej części ludzkości; można jednak powiedzieć również, że jest to pogarda dla rzeczywistości i ludzkiego rozumu, który rezygnuje z badania tego interesującego zjawiska, redukując je (i przy okazji również swoje zdolności) do teorii tak prostackiej, że zdrowy rozsądek każe ją wykluczyć już choćby na tej podstawie.

3. Ateizm dogmatyczny („nowy ateizm”) w walce z Bogiem i religią

Ale i tak możemy być wdzięczni, że nasi autorzy otworzyli okno, przez które można zajrzeć w duszę ateisty, tak że pozostali mogą lepiej zrozumieć, jak świat wygląda z ich perspektywy – a nawet przez chwilę zobaczyć samych siebie ich oczami.

Michael Novak[30]

Bóg wymyślony przez ateistów

Zacząć należy od stwierdzenia ogólnego, że ludzie używający pojęcia „Bóg” różnie je pojmują. Różnice te najwyraźniej uwidaczniają się w przypadku rozumienia chrześcijańskiego Boga przez ateistów i wierzących. Ot, choćby wspomniany wcześniej niedobry Bóg rzekomo żyjący w czasie i przewidujący tragiczne wydarzenia, a mimo to do nich dopuszczający. Nic dziwnego, że jest odrzucany taki obraz Boga, który jest zresztą nie do przyjęcia nie tylko przez myślących wierzących czy niewierzących, ale również przez „miłośników mądrości”, tj. filozofów.

Bardzo ciekawa i celna jest uwaga autora Boga nikt nie widzi, że są ateiści w swoim odczytywaniu Biblii literalni jak fundamentaliści – nie zważając na odkrycia naukowej egzegezy, ba!, zapominając o podstawowym fakcie, że Pismo Święte stanowi dzieło literackie i wymaga uwzględnienia form literackich, wyciągają ze słowa Bożego wszystkie pozorne sprzeczności i niezgodności z nauką, tak jakby Biblia rościła sobie prawo do konkurowania z nią. Ich obraz Boga jest antropomorfizacją wołającą o inny, sensowniejszy obraz Boga; z kolei intencje tej antropomorfizacji sprowadzają na ateistów głuchotę na wołanie chrześcijan, że pełnym i prawdziwym obrazem Boga jest Jezus Chrystus.

„Nowi ateiści” nie kryją swojej pogardy dla Boga judeochrześcijańskiego; wszak żeby usprawiedliwić odrzucenie kogoś, warto go sobie najpierw zbrzydzić. Znany u nas Richard Dawkins nazywa Jahwe „antypatycznym bóstwem cierpiącym wręcz na chorobliwą obsesję na tle restrykcji seksualnych” czy „psychopatycznym zbrodniarzem ze Starego Testamentu”[31]. I w sumie nie ma co się dziwić, że taki obraz Boga skłania do Jego odrzucenia… Z kolei zmarły w 2011 roku dziennikarz Christopher Hitchens, „którego talent tworzenia intelektualnych przerysowań góruje nad opanowaniem zasad logiki przyczynowo-skutkowej”, autor książki Bóg nie jest wielki[32], „w której szaleńcze non sequitur zostaje wyniesione niemal do poziomu metody dialektycznej”[33], również deklaruje swoją nienawiść do Boga, który, jak wskazuje tytuł książki, nie jest wielki, a być może jest nawet tak mały, że można popełnić błąd ortograficzny, przywołując Go na okładce (god – bóg), tak mały, że nie warto miarkować kpiny, aby nie obróciła się przeciw kpiarzowi, według którego „religia postuluje albo unicestwienie w imię Boga, albo też daje fałszywą obietnicę, że zostaniemy »zbawieni«, pod warunkiem sięgnięcia po nóż i odcięcia napletka lub modlitwy kierowanej właściwie, bądź też spożywania wafelka”[34]. Jak to trafnie a kąśliwie podsumował Novak: „Nienawidzi on Boga tak bardzo, że człowiek się zastanawia, jak może w Niego nie wierzyć”[35]. Czy można wymagać od zaślepionego nienawiścią, żeby baczniej przyglądnął się, w co naprawdę wierzą ludzie religijni?

Krytyczna reakcja przeciw religiom i wierzącym

Novak pyta: „Czemu, u licha, ateistom nie jest zwyczajnie żal tych biedaków, których uważają za nieoświeconych – czemu czują do nich taką złość?”[36]. Fundamentalistyczni ateiści oskarżają wierzących o fundamentalizm, przy czym oskarżenie to oparte jest na apriorycznym założeniu, że wszystkie religie można traktować na równi (czy fundamentalizm islamski nie różni się naprawdę niczym od chrześcijańskiego?!; czy katolików rzeczywiście tak wiele łączy z amerykańskimi fundamentalistami biblijnymi?!). Formułują inne jeszcze zarzuty wobec chrześcijan: że wiara przedstawia fałszywie (bo inaczej niż nauka; dla tych ateistycznych intelektualnych biedaków „inaczej”, jak widać, równa się „fałszywie”) pochodzenie człowieka i kosmosu, a z tego powodu łączy w sobie niewyczerpane pokłady służalczości i solipsyzmu; że religia jest skutkiem i przyczyną represji seksualnych (Freud na moment wstaje z grobu); i że opiera się jedynie na pobożnych życzeniach, i w ogóle jest po prostu zjawiskiem naturalnym[37]. Jak bardzo niepobożnie trzeba bujać w chmurach i być ograniczonym intelektualnie, żeby niebywale złożone zjawisko, jakim jest religijność człowieka, zredukować do kilku przejawów; jak bardzo śmiertelnie poważnie trzeba traktować samego siebie, żeby nie bać się śmieszności w formułowaniu takich sądów?

Wart odnotowania jest pewien zarzut sformułowany przez Heather Mac Donald – ta kobieta odróżnia się według Novaka od wyżej wymienionych otwartością na rzeczową rozmowę. Otóż jej pytanie można przedstawić tak: dlaczego chrześcijanie widzą działanie Boga tylko wtedy, gdy dzieje się coś dobrego, a gdy przydarza się coś złego, niekonsekwentnie, Bóg staje się tajemniczy i nierozpoznawalny? Można zresztą powyższy zarzut sformułować również z wnętrza chrześcijaństwa – robi to Novak: „Przesłodzona wiara, na jaką niektórzy ateiści natrafiają u chrześcijan, jest płytką, sentymentalną i upiększoną jej wersją. Nie wypada [ona] najlepiej wobec całej chrześcijańskiej tradycji intelektualnej”[38]. To spostrzeżenie stanowi dobry punkt wyjścia do rozmowy zarówno o wierze, która musi być poddana refleksji rozumowej, jak i o postrzeganiu Boga przez wierzących, którzy – jak ateiści – doświadczają przecież absurdu i tragizmu świata. Novak nie kryje swojego podziwu dla tego typu poszukiwań Boga innego niż Jego obraz podkoloryzowany przez naiwnych chrześcijan[39].

Ateizm dogmatyczny i walczący

Reprezentanci „nowego ateizmu” (oprócz wyżej wymienionych Dawkinsa i Hitchensa są to jeszcze np. Sam Harris i Daniel C. Dennett[40]) nie kryją wrogości do religii, nie tają też swoich negatywnych emocji. Zależy im nie tyle na jakiejś potyczce na argumenty, ile na prowadzeniu walki na śmierć i życie z chrześcijaństwem, tak żeby doprowadzić do jego zaniku i zwycięstwa ateizmu. Ponoć świat byłby wtedy lepszy i zniknęłaby z niego przemoc… „Wcześniej chrześcijanie tłumaczyli niedoskonałość świata i przyczynę tego, że ten najlepszy ze światów jest tak ułomny, przy pomocy grzechu pierworodnego. W rozumieniu obecnego ateizmu wiara w Boga jest jedynym »grzechem pierworodnym« człowieka”[41].

Do zwycięstwa nad wrogiem nadaje się każda metoda, z tym że preferuje się obśmiewanie wierzących i poszukiwanie możliwie największej ilości sprzeczności w ich wierze. Trzeba jednak się bronić, wróg czai się wszędzie: „Kiedy piszę te słowa i kiedy ty je czytasz, pobożni ludzie na różne, sobie właściwe sposoby planują twoją i moją zagładę, a także zagładę wszelkich, z takim trudem wywalczonych, ludzkich osiągnięć i zdobyczy, których dotknęła moja ręka”[42]. Jak to się nazywa – urojenia prześladowcze? Zamach z 11 września 2001 roku to woda, która do dziś pozwala działać młynowi dogmatycznego ateizmu karmionego namacalnym dowodem na przemoc religijną.

Zdaniem „nowych ateistów” niektórzy wierzący, mimo że zostali w dzieciństwie zindoktrynowani, mają jednak jeszcze szansę „nawrócić się” na ateizm (Dawkins, na przykład, w swojej książce Bóg urojony twierdzi, że doprowadzenie do tego stanowi jego cel), jeśli tylko ich inteligencja sprosta temu zadaniu; reszta pozostanie w gronie „ciemniaków”. Więc nie naukowość, ale prozelityzm prezentują panowie „jaśniacy”[43]. Ich ateizm stanowi jakby wiarę w niewiarę, co rodzi gorliwość misyjną. „W rozdymaniu roli religii Dawkins zbliża się do wielu radykalnych islamistów. Wykazuje przy tym równie niewzruszoną wiarę w siłę religii jak papież”[44].

Według „nowych ateistów” nauka i religia prowadzą ze sobą walkę na śmierć i życie i nie ma miejsca dla obu stron sporu. Jest to pogląd rodem z XIX wieku, dziś postrzegany jako „beznadziejnie staroświecki stereotyp historyczny, całkowicie przez naukę skompromitowany. Błąka się on jeszcze tylko po zaściankach życia intelektualnego, do których do tej pory nie przebiło się światło naukowej metody”[45]. Przy okazji warto zauważyć, że taki wojenny ogląd relacji nauka−religia można potraktować jako lustrzane odbicie fundamentalizmu religijnego, który w nauce widzi wroga.

Ten pseudonaukowy ateizm w nowej wersji tym różni się od swojego pozytywistycznego przodka, że stanowi swego rodzaju namiastkę religii – „ateistyczny punkt widzenia może zaspokoić to, co dawniej uważano za tęsknoty religijne”[46]: przynosi pocieszenie, poczucie niezwykłości, quasi-mistyczne doświadczenie kontaktu ze wszechświatem. „W końcu nauka zajęła miejsce metafizyki i religii. Ateista może nareszcie czuć wyższość nad wierzącym. Te nowe pisma – drwi Novak, parafrazując Psalm 14 – uczą: „Mówi głupi w swoim sercu: »Jest Bóg«”[47]. Drwina jak najbardziej na miejscu – żarty kończą się bowiem tam, gdzie z Boga się szydzi, co czynią właśnie „nowi ateiści”.

*   *   *

W niniejszej książce zajmę się przede wszystkim zjawiskiem „nowego ateizmu”, przy czym czytelnik znajdzie tu wytłumaczenie, dlaczego właśnie ten rodzaj ateizmu uważam za być może najgroźniejszy, a na pewno najbardziej barbarzyński. Będę odwoływał się do dwóch jego reprezentantów, wspomnianych wcześniej Richarda Dawkinsa oraz Christophera Hitchensa, którzy mają zresztą ze sobą wiele wspólnego – do tego stopnia, że lewicowy agnostyk Terry Eagleton, krytyczny względem ich refleksji w swojej godnej polecenia książce Rozum, wiara i rewolucja, nazywa ich tyleż dowcipnie co trafnie: „Ditchkins”[48]. Wcześniej wspomniany profesor literatury angielskiej czyni uwagę co do różnicy stylu między nimi: „Zanim jednak nieodwracalnie sprasuję Hitchensa z Dawkinsem, chciałbym zarysować kontrast między eleganckim, zajmującym, cudownie beznamiętnym, przykuwającym uwagę czytelnika wywodem w książce Bóg nie jest wielki tego pierwszego a Bogiem urojonym Dawkinsa, który nie zasługuje na absolutnie żaden z tych epitetów”[49]. AutorAteizmu urojonego potwierdza tę pochlebną dla Hitchensa ocenę, jednak z pewnymi zastrzeżeniami: po pierwsze, cudownej beznamiętności w książce Hitchensa czytelnik nie znajdzie, nawet gdyby poszukiwał bardzo namiętnie; a po drugie, autor zdaje się przypominać nieco założyciela ruchu Medytacji Transcendentalnej o egzotycznie brzmiącym nazwisku: Maharishi Mahesh Yogi, przedstawianego na zdjęciach w wieńcach z kwiatów i pogrążonego w nirwanicznej medytacji – podobnie gdyby Hitchensa obnażyć z tych wszystkich retoryczno-stylistycznych ozdobników czy też faktów mnożących się tak, by przykryć błąd logiczny pojawiający się w wyprowadzaniu zeń wniosków, ukazałaby się naga pustka porównywalna z Dawkinsową. Miłosiernie rezygnuję z pastwienia się nad głupawym podtytułem książki (Jak religia wszystko zatruwa), bo to pewnie produkt rządzącego dziś sprzedażą książek marketingu; w każdym razie podjęte przez autora w pierwszym rozdziale próby powtarzania refrenu o religii zatruwającej wszystko (tak, wszystko!), byle tylko uratować ten zaczepny bubel, uznaję za mało wiarygodne.

W przekonaniu, że również mało oryginalny dowcip może śmieszyć, skorzystam z tego sprasowania, którego dokonał Eagleton, i tam, gdzie to będzie przydatne, potraktuję Dawkinsa i Hitchensa jako jeden twór, tyle że grę słów pochodzącą od nazwiska zmienię na, jak mi się wydaje, śmieszniejszą i więcej mówiącą polskiemu czytelnikowi, grę imion. Tak więc tam, gdzie mowa będzie o barbarzyństwie „nowego ateizmu”, pojawi się zlepek imion „Rychu-Krzychu”, z kolei w tych przypadkach, w których argumentacja wyżej wymienionych autorów przekroczy granicę śmieszności, posłużę się zdrobniałą formą imion: „Rysio-Krzysio”. Zajmę się jednak przede wszystkim tą bardziej znaną połówką Rycha-Krzycha, która napisała Boga urojonego – wydaje mi się, że zarówno rozgłos nadany tej książce, jak i kreowanie (się) jej autora na swego rodzaju „papieża nowego ateizmu” wystarczająco tłumaczą taką decyzję, z kolei tytuł mojej książki, jak trudno nie zauważyć, odwołuje się właśnie do sztandarowego dzieła „nowego ateizmu”, którego wielomilionowymi nakładami wymachuje się jak sztandarem, pod którym gromadzą się przeciwnicy Boga. No cóż, jaki sztandar, taka wojna…

Bóg urojony?

1. Ewolucja wszystkiego a nieewoluujące uprzedzenia

Nie znam nic godniejszego pogardy niż paradoks stworzony dla samego paradoksu lub błyskotliwa obrona tego, czego naprawdę obronić nie sposób.

Gilbert Keith Chesterton[50]

Nieewoluujący obraz Jahwe, ewolucja wszystkiego

Ateizm jest w swojej istocie negacją, a ponieważ jego reprezentanci przeczą istnieniu Boga, muszą najpierw stworzyć sobie jakiś obraz Boga, którego się wypierają. „W związku z tym – słusznie uważa teolog i psychiatra Manfred Lütz – mówienie o »Bogu ateistów« nie jest całkowicie pozbawione sensu, choć w pierwszej chwili takie się wydaje”[51]. Richard Dawkins, zagorzały darwinista i zaciekły ateista, przedstawia swoim czytelnikom zniekształcony obraz Boga, którego jakoby prezentuje Biblia. Oczywiście celem jego zmasowanej (retorycznej, nie merytorycznej) kampanii – tak przynajmniej twierdzi – nie jest walka z Bogiem chrześcijańskim, ale w ogóle z Bogiem: „Celem mojego ataku nie jest żaden konkretny Bóg czy bogowie. Atakuję Boga, wszystkich bogów, wszystko i cokolwiek nadnaturalnego, gdziekolwiek i kiedykolwiek zostało (lub jeszcze zostanie) wynalezione”[52] („wynalezione”, cóż za adekwatność języka!).

Jednak ze względu na kulturę, w jakiej przyszło Dawkinsowi prowadzić tę – przyznać należy – diabelsko ambitną batalię, siłą rzeczy zająć się musiał on tym, co czytelnikom oraz ponoć jemu samemu jest najbardziej znane. Dlatego dostanie się głównie „starotestamentowemu potworowi”[53], którego obdarzy niewybrednymi epitetami; Bóg Starego Testamentu to – proszę wstrzymać oddech:

zawistny (i dumny z tego), małostkowy i niesprawiedliwy typ, z manią na punkcie kontrolowania innych i niezdolny do wybaczania, mściwy i żądny krwi zwolennik czystek etnicznych, mizogin, homofob i rasista, dzieciobójca o skłonnościach ludobójczych (oraz morderca własnych dzieci przy okazji), nieznośny megaloman, kapryśny i złośliwy tyran[54] (…), antypatyczne bóstwo cierpiące na chorobliwą wręcz obsesję na tle restrykcji seksualnych[55].

Uff. A teraz spuśćmy powietrze z tego nadętego balonu: takie „pojęcie Boga jest karykaturą, obrzydliwym bóstwem, które każdy mógłby się czuć zobligowany odrzucić”[56]. Ale Bóg musi okazać się straszniejszy, niż go chrześcijanie malują, bo z takim łatwiej walczyć, albo inaczej: bo takim bogiem łatwiej będzie się posłużyć w walce z wierzącymi. Na ile dobrze rozumiem tyleż bogatą treściowo co mętną intelektualnie i wewnętrznie sprzeczną pozycję, autorowi Boga urojonego chodzi o wstrząśnięcie czytelnikiem przywykłym do tego, że na fundamencie Biblii opowiadającej o niemoralnym potworze ludzie wierzący wciąż budują swoją moralność; tak, bo w rozumieniu Dawkinsa – chrześcijanie tak nie uważają – Biblia służy przede wszystkim jako podręcznik moralności.

Bardzo znamienna, by nie rzec nieuczciwa, jest ta niesymetria pomiędzy tłumaczeniem wszystkiego w kluczu darwinistycznej ewolucji a nieuwzględnieniem, że obraz Boga może również podlegać ewolucji; właśnie, Bóg jest niezmienny, ale Pismo Święte nie jest przecież traktatem teologicznym, dlatego – uważa niemiecki teolog K.-S. Krieger – „nie szkicuje nawet jakiegoś jednowymiarowego, wygładzonego, zgodnego ze wszystkim i zharmonizowanego obrazu Boga (…). Biblia opowiada o doświadczaniu Boga”[57]. Przy czym właśnie to prawdziwe doświadczenie Boga – objawienie – stanowi pewnego rodzaju „wirus Boga”, by odwołać się do pojęcia „wynalezionego” przez Dawkinsa, który tak dobroczynnie infekuje ludzkie umysły i serca, że pojmowanie Boga ewoluuje już w Starym Testamencie, aby osiągnąć nigdy niezgłębioną do końca a ciągle mającą pozytywny wpływ pełnię w Osobie Chrystusa. Można by powiedzieć, że jeśli Dawkinsowi wolno wojować z dawnym obrazem Boga, to tylko dlatego, że korzysta – choć oczywiście nie jest tego świadomy – z tej ewolucji widzenia Boga, jaka dokonała się właśnie w kulturze judeochrześcijańskiej.

Tym bardziej dziwna jest ta niesymetria pomiędzy ewolucją wszystkiego z wyjątkiem obrazu Boga, że guru ateistów podejmuje się w innych częściach swojej książki konstruowania teorii (zresztą iście fantastycznej, ale na pewno nie naukowej) tłumaczącej ewolucję systemów religijnych, w tym chrześcijaństwa. Ale tam ewolucja znów stanowi użyteczną broń do walki z nadnaturalnością religii, i dlatego nadaje się do wykorzystania, tak jak wcześniej korzystne było zapomnienie na chwilę o niej. Nie jest to więc uczciwa wojna, skoro nie podlega żadnym zasadom. Aby ją prowadzić, Dawkins sam musiał ulec ewolucji: od uczciwości do nieuczciwości, bo tak chyba trzeba nazwać nieuwzględnienie wewnątrzbiblijnej i późniejszej − dokonującej się już w Kościele − ewolucji pojmowania Boga.

Ewoluujące hipotezy o Jezusie, nieewoluujące uprzedzenia

Tragikomicznie jest wtedy, gdy Dawkins wkracza na teren teologii i snuje hipotezy jak mały Rysio na lekcji religii w gimnazjum. Ślizganie się po powierzchni prawd objawionych może niektórych rozbawić, ale przy okazji ośmiesza Dawkinsa. Jak wtedy, gdy podaje on tezy – nie do udowodnienia – o ewolucji religii od pierwotnego animizmu, przez politeizm, po „monoteistyczny szowinizm”[58]. „Wychodząc z pluralizmu pierwotnych panteonów – wtóruje Rysiowi Krzysio – monoteiści zdołali skutecznie się targować, ograniczając się do tylko jednego bóstwa. Stopniowo zmierzają do liczby zgodnej z prawdą, o okrągłym konturze, pozbawionym jakichkolwiek kątów”[59]. Na tym tle ateiści jawią się awangardą: odrzucają po prostu o jednego boga więcej, za to katolicy zdają się pozostawać – trudno powiedzieć, czy Rysio raczy wciąż raczyć czytelnika swoim dowcipem, czy też pisze już poważnie – politeistami z ich panteonem bóstw (wierzą w Trójcę, czczą Maryję i świętych).