Arte - Halina Grudziecka - ebook

Arte ebook

Halina Grudziecka

0,0

Opis

Powieść fantasy, powstała pod wpływem literatury staroangielskiej, zawierająca wiele odniesień do literatury anglosaskiej. Akcja "Arte" toczy się w wymyślonej krainie podczas panowania pogańskich bogów. Bohaterem jest smok, Szesarz, który od swojego króla otrzymuje misję zabójstwa innego smoka. Aby się zamaskować, zamienia się w człowieka. Jednak na przeszkodzie jego planom niespodziewanie stają inni ludzie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 691

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rozdział I. Cena posłuszeństwa

O bogach, których rękom los królów, sług i nasz własny powierzony został. O królach, którzy władzy nad śmiercią własną nie mają, ale nad wszelaką inną sprawują. O misjach, których wynik chce przynieść nic innego, jak połączone węzłem nierozerwalnym szczęście i nieszczęście.

Starania, by dni nasze upływały bez wzruszeń i niepokojów, są niemiłe bogom i władcom. Ich myśli wypełniają cały czas dalekosiężne plany, które jednak powieść się nie mogą bez udziału maluczkich. Ofiarni słudzy zyskują sobie przychylność wielkich i otrzymują bogactwa w nagrodę. Podobnie ptaki śpiewają niebu, a ono zsyła im deszcz, by mogły chwalić jego potęgę nawet gdy wyschną ich gardła. Dlatego najmniejsza przysługa pociąga za sobą następną i każde zadanie przynosi kolejne. Wymagane poświęcenie nadweręża siły, ale nadaje sens życiu. Kiedy władca zapomina o swoich sługach, niemądrzy z nich cieszą się złudnym spokojem. Ich radość trwać będzie krótko, skończy się głodem i cierpieniem. Rozsądni będą błagać władcę o przywrócenie ich w jego pamięci, dzięki czemu odzyskają utracone szczęście.

Smok zniżył lot i osiadł u wylotu jaskini. Chwilę odpoczywał, prostując i składając skrzydła w przyjemnych promieniach słońca. Ale zmęczony i rozgrzany lotem złożył je po chwili, wsuwając się w przyjazny mrok tuż przed sobą. Oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Widział teraz srebrzystą, dobrze znaną barwę kamienia. Przed nim korytarze rozgałęziały się niczym nitki pajęczyny. Nie był tu nigdy wcześniej, ale chęć dotarcia do celu wędrówki prowadziła go bez żadnego błędu. Nie zdążył znudzić się wędrówką, kiedy labirynt skończył się i smok wślizgnął się wreszcie do głównej groty. Była pusta, choć czuł, że dotarł na miejsce.

Poczuł irytację. Król kazał mu tu przylecieć, nie zważając na jego opór. A teraz nawet nie może szybko przekazać rozkazu i uciekać jak najdalej... Najpierw musi pokonać zaklęcie chroniące gospodarza tej groty. Zamknął oczy, uśmiechając się drwiąco. Był starszy, dobrze władał magią i bez żadnej trudności odkrył strukturę czaru. Każdy, kto nie miał złych zamiarów mógł być dopuszczony do tajemnicy. Humor przybysza poprawił się od razu. Nie musiał nawet układać zaklęcia, by oszukać ten prymitywny czar. Wystarczyło przekonać samego siebie, że wcale nie ma ochoty zrobić krzywdy temu, do którego go posłano. Nie mogło być chyba nic łatwiejszego. Zebrał myśli.

Wysłano go z rozkazu, miał przekazać królewskie polecenie przybycia na dwór. Władca chce osobiście porozmawiać z tym marnym... – nie, ze swoim poddanym – i na szczę... – i na nieszczęście – nie ma dla niego dobrych wieści. To byłaby naprawdę nieodżałowana szkoda, gdyby wydarzyło się coś, co uniemożliwiłoby usłyszenie królewskich słów. Nawet jemu samemu jako posłańcowi, przecież zależy na tym, by ci dwaj – władca i sługa mogli się spotkać. Gdyby ktoś w tym przeszkodził... byłby zły. Bardzo zły... Zaklęcie osłabło i smok triumfualnie otworzył oczy. Tak, cieszył się, że to mu przypadło przekazanie królewskiego rozkazu. Czar wzburzył się wyczuwając drugie dno w gorliwości posłańca, ale smok obalił je bez trudności. Było już za późno.

Na środku jaskini, tam, gdzie wcześniej nie było niczego, leżały dwa smoki. Para. Smok i smoczyca splątali szyje i wtuleni w siebie spali głęboko. Przybysz sapnął z irytacją. Że też Kaszindara jest tak głupia, by dalej zadawać się z tym niegodziwcem… Wołałby zastać go samego i móc swobodnie wyrazić swoją złośliwą radość, że tamten znowu znalazł się w tarapatach. A teraz będzie musiał udawać współczucie, by nie zrazić smoczycy... Chociaż... Gdyby to ona obudziła się pierwsza, nie byłoby tak źle... A nawet byłoby to korzystne. Przeszedł się po grocie, zastanawiając się, co zrobić, by tak właśnie się stało. Obszedł całą grotę, nie znajdując nic godnego uwagi. Pod jego łapami chrzęściły obryzione kostki, raz otarł się o postrzępione futro zwierzęcia już nie do rozpoznania. Zaciekawiła go bryła surowego mięsa, ale ponieważ na zapach była sprzed dwóch dni, postanowił jej nie próbować. Grota szybko go znudziła, więc przyjrzał się wreszcie parze na środku.

Nie mógł nadziwić się temu, że on był młodszy i ładniejszy od niej. Ten potwór liczył dokładnie 101 lat[1] i mógł cieszyć się młodością zamiast gnić na słońcu, co było jego przeznaczeniem[2]. Przybysz poczuł złość, że nie może zaprzeczyć idealnej budowie tego ciała. Smok był smukły i harmonijnie zbudowany, z długą szyją, prostymi łapami i równym ogonem. Nawet uważne oględziny nie znalazły żadnych guzów czy wklęśnięć. Każda łuska była gładka i błyszcząca. Chociaż na szczęście w paru miejscach pojawiły się zadrapania. Czerwona barwa miała jasny, ale głęboki odcień, który błyszczał trochę złotawo, co świadczyło o szlachetnym pochodzeniu. Że też tak dobra krew mogła odżywiać tak marną duszę...

Smoczyca nie była brzydka, ale przy nim nie wyglądała dobrze. Miała około dwustu lat, jej czarnofioletowe łuski zaczęły ostrzyć się, coraz bardziej traciły swoje łagodne zakończenia. Było to ledwo widoczne, ale nieubłaganie świadczyło o początku bardzo dojrzałego wieku. Kiedy łuski zniszczą płynną linię sylwetki, stwierdzenie starości przestanie być kwestią łagodności oceny. Przybysz westchnął ciężko. Figura smoczycy popsuła się już teraz. Łapy lekko przekrzywiły się od większego brzucha. Skrzydła dalej były zdrowe i silne, ale już zaczęły chropowieć i małe guzki pokryły ich powierzchnię – z wyjątkiem tej nośnej. Dlaczego czas przybliżył się tak blisko właśnie do niej…? Przecież mógł zniszczyć tego padalca u jej boku...

Przybysz podszedł bliżej i delikatnie trącił łapą ogon smoczycy. Drgnęła i rozejrzała wokół jeszcze nieprzytomnie. Kiedy pokazał jej gestem, że ma milczeć, wywinęła się z szyi towarzysza i wysunęła spod jego skrzydła. Mimo wieku poruszała się z gracją, a jej oczy spod długich rzęs nie straciły uroku.

− Awe Szaleandr[3] – szepnęła prostując łapy i skrzydła.

− Awe Kaszindara – odparł przybysz. – Mam królewski rozkaz dla Szesarza.

− Powinien się niedługo obudzić. Zawsze budzi się niedługo po mnie. Jakby wyczuwał, że wstanę – odparła patrząc na śpiącego.

− To oznacza, że mamy chwilę, by porozmawiać... – stwierdził przybysz nazywany Szaleandrem. – Minęło sporo czasu, odkąd się ostatnio widzieliśmy...

Spojrzała na niego uważnie. Niewiele się zmienił. Był potężnym, silnym smokiem, rodem z ludzkich opowieści. Otaczała go aura silnej magii, oczy nie były już żółtawe, podchodziły czerwienią. Na tle całkowicie czarnych łusek wyglądało to przerażająco. Wszystkie łuski były ostro zakończone, łapy zrogowaciałe, ogon pokryty guzkami. Ale nikt nie nazwałby go starym, tak potężna była siła, która go otaczała. Ona nie miała niczego, by uniknąć tego określenia...

− Przyszedłeś z rozkazu – zmieniła temat, nie chcąc wracać do wspomnień. – Ale przyszedłeś sam i nie obudziliśmy się. A więc nie masz złych zamiarów i król także...

− Słyszałem, że chodzi o tajną misję. Pewnie go wyśle w poselstwo... – odparł Szaleandr z udanym żalem.

− Nie nabierzesz mnie na twoje współczucie – syknęła smoczyca. – Nie należałeś do tych, którzy go wtedy bronili...

− Było ich tylko dwóch oprócz ciebie, nie mów tak, jakby było ich więcej – podkreślił przybysz. – A poza tym, każdy z tych dwóch miał swoje powody, by go bronić. Ja ich nie mam i nie muszę mieć.

− Ale to nie znaczy, że możesz mnie okłamywać – dumnie odparła Kaszindara prostując się. – Nie jestem taka głupia jak wam się wszystkim wydaje!

Szaleandr lubił, kiedy przemawiała z taką pogardą, która jak podejrzewał – nie była prawdziwa. Lubił, kiedy jej głos nabierał odcienia fałszu. Wtedy jednocześnie była dumna i niedostępna, a jednocześnie nie pozbawiała go nadziei, że to może się zmienić któregoś szczęśliwego dnia.

− Nie rozumiemy cię, to dlatego... – powiedział spokojnie. – Jak możesz z nim być...? Z tym potworem w smoczej skórze... Może go kochasz – zreflektował się, że za bardzo się odsłania. – Może chcesz z nim być na dobre i na złe, jak czynią to ludzie?

Smoczyca nic nie odpowiedziała i zachowała swoją dumną postawę. Szaleandr spróbował więc z innej strony, z chytrością właściwą swojej rasie:

− On jest młodszy od ciebie, przecież wiesz o tym... Niedługo przestaniesz być dla niego pociągająca. Upłynie twój złoty czas, a ty go zmarnujesz u jego boku. Myślisz, że ktoś potem zwróci na ciebie uwagę...? Może pięćsetletnie smoki... Wszyscy znają waszą historię i dziwią się, że z nim jesteś. Musisz znaleźć sobie kogoś innego, choćby na chwilę, by nikt nie myślał, że go kochasz chociaż trochę!

Szesarz poruszył się we śnie. Kaszindara patrzyła, jak Szaleandr pochyla łeb, sprawdzając, czy Szesarz śpi dalej. W jego oczach pojawił się strach, który przeczył słowom. Mówił dalej, ale już ciszej.

− Może się go boisz... W takim razie zapewniam cię, że obronię ciebie przed nim... Jestem większy, silniejszy i starszy od niego.

− Chyba nie chciałbyś zakończyć jak ostatni, który tak powiedział... – syknęła Kaszindara. – Tamten powiedział, że żałuje, że Szesarz nie jest smoczycą, jest taki piękny... Wiesz, jak to się skończyło...

− Uczę się na błędach innych... Poza tym, to ty stanęłaś wtedy pierwsza po jego stronie. Gdybyś mu powiedziała, że sama z własnej woli chcesz być z innym, na pewno to wszystko by się nie wydarzyło... To także twoja wina – brzmiała odpowiedź.

− Nie zrzucaj winy na mnie!

Była już rozzłoszczona, ale Szaleandr na to nie zważał. Jej gniew był wspaniały. Dodawał siły i szybkości jej ociężałym ruchom. Jakby budził piękno uwięzione przez okrutny czas.

− Władam magią o wiele lepiej niż on – przyznał z dumą. – Nawet oczy mi już czerwienieją. Powiedz: czego mi brakuje? Może nie jestem tak doskonały jak on, ale przynajmniej mam lepszy charakter... Nie taki słaby i chwiejny. Nie będę ciebie więził... Przyleć do mnie, jak on wyruszy w drogę, a jeżeli wróci, dam ci ochronę. Pomyśl sobie, jakie piękne moglibyśmy mieć potomstwo... Czarnofioletowe, takie jak ty. A czerwonofioletowe nie wygląda dobrze, pomyśl o Szosem... Zastanów się...

Kaszindara chciała coś odpowiedzieć, ale Szesarz poruszył się i wstał. Przeciągnął długie kończyny. Kiedy rozprostował skrzydła, całą jaskinię wypełniła na chwilę złota poświata. A kiedy otworzył oczy – jakby jakiś człowiek zapalił dwie złote lampy.

− Awe Szaleandr – powiedział głębokim głosem, przy którym głos Szaleandra brzmiał jak skrzeczenie żaby, choć był tak ostry jak jego łuski.

Wykonał lekki ukłon, witany odparł tym samym.

− Awe Szesarz. Król ciebie oczekuje. Poleć do niego jak najszybciej. Ma dla ciebie misję. Najprawdopodobniej za granicą.

Głos Szaleandra brzmiał niewinnie i nie miał w sobie już niczego z wcześniejszej pogardy. Szesarz podziwiał, że potrafił tak dobrze ukrywać swoje uczucia. Chociaż nawet gdyby nie podsłuchiwał jego rozmowy z Kaszindarą, nie nabrałby się na tę udaną uprzejmość. Dziwne, że ten dwulicowiec tu wszedł...

− Dobrze, zaraz lecę – odparł obojętnie Szesarz i popatrzył na Kaszindarę. – Będziesz za mną tęsknić, piękna? – zapytał.

− Oczywiście – odparła melodyjnie.

W jej głosie była czułość i oddanie. Szaleandr miał powody do zazdrości. Nie zaznał takiej miłości i nie była mu pisana. Takie uczucie nie przypada tym, którzy kryją złe zamiary za maską uprzejmości i współczucia. Takie uczucie unika tych, którzy posługują się podstępem, by knuć przeciwko komuś w jego obecności. Takie uczucie nie potrzebuje rozumu do wiary we własną siłę.

Któż odgadnie, ile przywiązania kryje się w posłuszeństwie sługi...? Z jego pośpiechu widać poświęcenie, z jego pilności, chęć dobrego wykonania zadania. Lecz któż wie, jakim uczuciem władca darzy sługi swoje...? Twarz jego musi być nieruchoma, by wróg nie odgadł z niej słabości. Ruchy muszą być spokojne, by nie dać złym językom zgody na gadanie, że choroba lub szaleństwo zawładnęły jego rozumem. Rozkazy wydawać może jedynie głos opanowany, by drżeniem nie okazać niepewności, która może zaszkodzić misji. Jak więc sługa może wiedzieć, jak bardzo panu na nim zależy...? Dobry sługa zna nastroje pana swego i z błysku oka, lekkiego uśmiechu odczytuje najwyższą pochwałę, a z ledwo zauważalnego skrzywienia niezadowolenie. Pan może być pewien sługi takowego, gdyż wie, że więź między nimi jest niewidzialna i zawiera więcej treści niż długie przemowy.

Szesarz nie był niecierpliwie oczekiwany przez króla, a wręcz odniósł wrażenie, że mu przeszkadza. Uznał to za dobrą wróżbę, ciesząc się, że uniknie złego humoru Szearsa. Te chwile nie były szczęśliwe dla jego poddanych, gdyż należały do tych nieprzewidywalnych wydarzeń, przy których traci się głos i spokój myśli. Szesarz próbował pocieszyć sam siebie, że jego misja nie mogła być niebezpieczna i trudna, skoro przyjęto jego nadejście z takim spokojem. Władca ledwie podniósł łeb, by popatrzeć na sługę. Ludzcy poddani czyścili jego łuski, które parując w ciepłych promieniach słońca kłuły oczy intensywnością swojej czerwieni. Szears odwołał sługi lekkim machnięciem ogona. Potem podniósł się ociężale i usiadł, patrząc jak Szesarz zgina się w pokornych pokłonach, by w ostatnim, najniższym dotknąć karkiem skały.

− Hrewdre, Szesarz[4]. Możesz się wyprostować.

Szesarz spełnił polecenie i usiadł, nie patrząc w oczy władcy. Łeb trzymał nisko, przy ziemi.

− To bardzo zabawne... – wolno zaczął król. – Leżysz w jaskini całymi dniami, wylatując jedynie na polowanie, a wszyscy o tobie mówią i wszystkim przeszkadza twoje istnienie.

− Przecież zachowano mnie przy życiu, nie robię nic złego, tylko żyję... – Szesarz wyprostował giętką szyję i odważył się popatrzeć w zielone oczy króla, które dzisiaj miały odcień morskiej mielizny i były tak samo niebezpiecznie spokojne.

− To jest twoja największa wina – odparł obojętnie Szears i na chwilę w jego spojrzeniu pojawiła się ojcowska troska.

Stał przed nim obiecujący młody smok... Dopiero zaczynał życie, a całe Smocze Państwo domagało się jego natychmiastowego zakończenia wyjątkowo zgodną monofonią. Raz udało się ocalić tę giętką szyję przed Czarnym Mieczem[5], ale Szears widział oczami magii i mądrości jego cień kładący się na złotawe łuski dokładnie w tym miejscu, gdzie przebiegała granica między życiem a śmiercią.

− Ciąży na tobie jeszcze jedne przestępstwo, które możesz odrzucić i które pozwoli ci zaszyć się w ciemności twojej jaskini... – stwierdził król.

− Kaszindara – domyślił się Szesarz, a ton jego głosu stał się nagle tak suchy, jakby z jego ciała wyparowała ostatnia kropla wody, tak jak z łusek króla.

− Smokom nie podoba się wasz związek – powiedział Szears. – Mnie również.

Szesarz nie umiał ukryć zaskoczenia. Król nigdy nie wtrącał się do jego miłości do Kaszindary, choć parę razy zdarzyło się mu powiedzieć parę zdań, które brzmiały jak ostrzeżenia. Nigdy nie wyrażał się wprost, a więc teraz sytuacja musiała być poważna.

− Musi coś się zmienić, aby bogowie mogli zezwolić na dalszy, pomyślny dla was bieg wydarzeń – powiedział Szears. – Od czasu Trybunału[6] nie opuszcza ciebie cień śmierci. Wygląda na to, że on nie przeszkadza Kaszindarze, ale musi zniknąć, bym mógł zobaczyć, czy ona nie zniknie razem z nim.

Szesarz opuścił łeb. Nie dziwiło go to, że nikt nie dowierzał Kaszindarze, że go naprawdę kocha. Tyle razy go opuszczała, że wielu czekało, aż stanie się to ponownie. Teraz nawet król wyraził takie zdanie, a Szesarz nigdy nie przestał wierzyć w jego prastarą mądrość. Mimo wszystko... wolał jednak wierzyć, że smoczyca nie czeka na jego śmierć, by odważyć się opuścić jego jaskinię.

− Przemyślałem wszystko i uznałem, że powinieneś opuścić nasze państwo. To nie jest wygnanie. Chcę, byś zmazał krwią swoją hańbę i był szanowany przez moich poddanych i by nikt nie życzył sobie twojej śmierci, a zwłaszcza twoja ukochana. Przysłużysz się mi i zdobędziesz moją łaskawość. Obsypię cię złotem. Posłuchaj... – król zawahał się po raz pierwszy, jakby dalsze mówienie sprawiało mu trudność. – Wymagam, abyś zrobił coś... strasznego. Mam prawo wymagać od ciebie spełniania moich rozkazów, ale... czy uczynisz naprawdę wszystko, o co ciebie poproszę?

− Wszystko, panie – brzmiała odpowiedź.

− Nie wyczuwam w tobie kłamstwa ani podstępu. Jednakże... to będzie najtrudniejsza i najbardziej obrzydliwa rzecz, jaką kiedykolwiek zrobisz. Musisz jednak poświęcić wszystko inne, co jest dla ciebie ważne, aby udowodnić, że twoja wierność do mnie i twoja miłość do Kaszindary jest prawdziwa. Jeżeli to wykonasz, inne smoki uznają ciebie za jednego z nich. A ja będę mógł ocenić z całym przekonaniem, czy twoje posłuszeństwo jest takie, za jakie je uważasz.

Szesarz poczuł zamęt w głowie. Chciał wiedzieć już teraz, do czego zmierza król. Władca nigdy nie wzdragał się przed powiedzeniem prawdy, ale teraz ubierał słowa w dziwne konstrukcje, zupełnie do niego niepodobne. Jakby pisał list do ludzi i próbował zamaskować swoje prawdziwe zamiary... Ale Szesarz był przekonany o tym, że Szears nigdy nie oszukałby go i tylko on wiedział, co jest dla niego dobre. Dlatego był gotów popełnić każdą „obrzydliwość”, która mogła wzbudzić jego radość.

− Mów, panie – skłonił się uprzejmie. – Jestem gotowy.

− Widzę, że nie wyrażam się jasno – ocenił król, zauważając, że smok nie przestał być pokorny, chociaż usłyszał słowa, które powinny wzbudzić jego czujność. – Wysyłam cię z misją, która wypróbuje miłość twoją i Kaszindary. Wysyłam cię z misją, która pokaże, czy umiesz poświęcić wszystko, co dla ciebie cenne – łącznie z życiem – w imię posłuszeństwa. Ale chcę zaznaczyć, że misja będzie bardzo trudna i możesz od niej odstąpić, jeżeli uznasz, że przekracza twoje siły.

− To nie nastąpi, panie – Szesarz opuścił jeszcze niżej łeb. – Jestem ci winien wdzięczność i posłuszeństwo, ponieważ ocaliłeś moje życie i jesteś moim ojcem[7].

Szears patrzył na niego w milczeniu. Odpowiedź młodego nie zostawiała żadnych wątpliwości co do stanu jego ducha. Z jednej strony, czuł, że ma prawo oddychać, jeść, poruszać się, ale z drugiej miał wrażenie, że wszyscy inni oczekują, że ograniczy się tylko do takich czynności. Starał się udawać, że nic nie zmieniło się od czasu Trybunału. Jakby to, że stracił prawo do życia i je odzyskał, uprawniało go do prowadzenia takiego samego życia jak wcześniej. Starał się wybrnąć z pułapki obcych, niechętnych oczekiwań i ułożyć myśli na nowo. Chciał spłacić swój dług wobec Szearsa, w jakikolwiek sposób zasłużyć na łaskę, którą otrzymał, ale nie miał pojęcia, że niektórych długów nie da się spłacić. W tej chwili nawet złudna harmonia była ważniejsza od Kaszindary. Czyli najwidoczniej nie był pewien miłości smoczycy, a swoją uważał za słabość. Przyda mu się tak niebezpieczna misja, by zobaczył, że są także inne uczucia, które są wrośnięte tak głęboko w duszę, że poświęcenie ich dla czyjeś woli wydaje się samobójstwem...

Ale mimo wszystko Szears czuł współczucie i miał nadzieję, że uda mu się je ukryć.

Nawet jeżeli pozornie plany władców wydają się niewykonalne, należy ich usłuchać, gdyż dopiero po ich wypełnieniu dostrzega się ich ukrytą mądrość. Jedynie światłe umysły mogą obmyślać intrygi, które wywiodą w pole wrogów, przyniosą pożytek państwu, wprowadzą ład i porządek. Te rzeczy zakryte są przed oczami prostych ludzi, lecz może i tak jest lepiej, gdyż nie mącą ich umysłów. Czasem nawet lepiej jest, gdy nie znają zamysłów władcy, gdyż mogliby ulec pokusie niewysłuchania rozkazu w imię urojonych wyższych celów. Zaiste, zaufanie pokładane w władcy nieraz wystawiane jest na próbę, lecz posłuszeństwo potrafi przeciwstawić się wszelakim pokusom i wypełnić to, co jemu powierzono.

Szears i Szesarz patrzyli na siebie w dziwny sposób. Jeden zdawał się kryć w spojrzeniu wszystkie swoje uczucia, pozwalając jedynie domyślać się ich obecności. Tak jakby ktoś zgasił płomień. Zaś oczy drugiego były puste i nawet nie miały w sobie śladu, że kiedyś było inaczej. Można było porównać tylko spojrzenia smoków, wszystko inne ich różniło. Wiekość ciała niby podobna, ale pochylona postawa Szesarza uniemożliwiała stwierdzenie, czy tak było w rzeczywistości. Odcienie łusek głębokie, ale intensywność barwy króla odsuwała w cień złotawy poblask sługi. Coś nieokreślonego dzieliło oba smoki, coś co należało bardziej do duszy niż do ciała. Jakby na jednego bogowie patrzyli z uśmiechem i podkreślali wszystkie jego zalety, a na drugiego z gniewem i robili wszystko, by jego przymioty były obdarzone jakimś brakiem. Nie dało się zauważyć żadnych wad, ale coś psuło wrażenie. Podobnie razi nieżywa mucha w pucharze znakomitego wina.

− Ocaliłem ci życie, ale równie dobrze mogłem je odebrać – powiedział Szears i Szesarz nie znalazł na to odpowiedzi, więc władca postanowił przejść do sedna sprawy: – Jest jeszcze inny smok, który miał zginąć, a żyje. Chcę, żebyś go uśmiercił. Chcę, żebyś wymierzył sprawiedliwość w moim imieniu.

Szyja Szesarza zachwiała się i uniosła kształtny łeb. Chciała trzymać go prosto, ale kołysała nim na boki, jakby słowa króla były tak silnym ciosem, że potrafiły zakłócić równowagę tego harmonijnego ciała.

− Szose... – jęknął Szesarz. – Mam zabić Szosego...? Jestem mu winien wdzięczność...

− Powinieneś być bardziej wdzięczny mnie – odparł spokojnie król, czując dziwną zazdrość. – Wiesz o tym, że ucieka przed wymiarem sprawiedliwości, wiesz o tym, że ciąży nad nim śmierć... Ciebie spotkała moja oczyszczająca łaska i jedynie inne smoki przeszkadzają ci w radowaniu się życiem, które otrzymałeś. On uciekł sprzed oblicza Trybunału, nie tak jak ty...

Spojrzał na swojego sługę z uznaniem, a ten po raz pierwszy uświadomił sobie, że mógł uciec przed tym szacownym zgromadzeniem, którego członkowie nadal syczeli o Czarnym Mieczu na jego widok. A on stanął przed nimi i błagał o łaskę, której nie miał prawa otrzymać... Jednakże władca doceniał jego odwagę, a może głupotę, a to było ważniejsze niż pogarda innych smoków niegodnych szacunku.

− I ten tchórz śmie się jeszcze buntować... – stwierdził w zadumie Szears prostując zdrętwiałe łapy. – Słyszałem od szpiegów, że ten zgniły tchórz chce ułożyć się z Punrawihrem i przeprowadzić jego armię przez Knightown. Potem przekroczyć nasze granice i zagrozić zniszczeniem naszych lasów. A potem obiecywać odwrót pod warunkiem, że zwrócę mu młodość zaklęciem... Taki jest plan tego parszywca, którego nawet nie umie utrzymać go w tajemnicy. Nawet ptaki z Karkan Tir w Knightownie o tym wiedzą... To są szpiegi, musisz na nich uważać... A co do Szosego, to nie pozwolę, by ta marna, podstępna, zdradziecka gadzina odzyskała młodość zamiast gnić z przeciętym gardłem... Chcę go zabić, a nie nagradzać!!! – król wybuchł nagle, a Szesarz aż skulił się w sobie, jakby był dziesięcioletnim smokiem okrzyczanym przez matkę.

Szears spojrzał na niego łagodnie, jakby chciał go uspokoić. Nie osiągnął swojego celu, bo Szesarz dalej patrzył na niego z obawą w oczach.

− Nie przeszkodzą mi te knowania – powiedział na granicy spokoju. – Pisałem do Artura, który włada Punrawihrem... Mam nadzieję, że pójdzie po rozum do głowy i zostanie moim sojusznikiem – król smoków był opanowany, jak zawsze, gdy mówił o swojej dyplomacji, z której był bardzo dumny. – Młodość nie zasługuje na to, by posiadał ją ktoś o charakterze wypaczonym przez czarną magię... – zakończył nieco pompatycznie swoją przemowę i umilkł.

Szesarz bał się podnieść oczy. Nie mógł uwierzyć, że żądano od niego czegoś tak okrutnego. Miał z Szosem więcej wspólnego niż z jakimkolwiek innym smokiem, prędzej stanąłby po jego stronie niż przeciwko... A król wykorzystywał to, że był dla niego najważniejszy i domagał się na to dowodu. Dlaczego nikt nie może go zostawić w spokoju, przecież jest mu podległy z Kaszindarą u boku... Szesarz wiedział, że Szears chce jego dobra i chce, by wrócił do łaski innych smoków. Ale chyba już mu na tym nie zależało.

Kiedy smoczy król Szears VI ostrzegał swojego sługę przed ptakami z Karkan Tir, po całym dalekim Punrawihrze krążyły plotki, dokładnie tak jak te ptaki. Docierały wszędzie, aż do stolicy państwa. Nikt ich nie zabijał, poruszały się bez przeszkód. Wzbudzały nawet strach, ponieważ otaczała je tajemnica. Punrawijczycy szeptali po kątach we własnym gronie, nie wpuszczali tam obcych. Woleli sami chciwie słuchać wieści i przekazywać je dalej.

Pozornie nie mieli powodów do obaw. Kraj był stabilny, pod rządami młodego i zdrowego króla. Co prawda jego pomysły zawsze przerażały całe społeczeństwo, ale teraz na nic takiego się nie zanosiło. Wszyscy śledzili jego politykę zagraniczną, właściwie nie było innych ciekawych tematów w związku z osobą władcy. Prowadził niemal ascetyczny tryb życia. Nawet jego najżarliwsi przeciwnicy nie mogli przypomnieć sobie żadnych skandali z nim związanych.

Wprawdzie zatrzymał część dworu swojego poprzednika, ale właściwie zostawił jedynie tych, których nie mógł usunąć. Odesłał wszystkie piękne i kuszące kobiety na wieś, zostawiając przy sobie te, które znały chociaż jeden język obcy i rozróżniały rodzaje broni. Przerzedzona świta wiedziała, że jest na zamku jedynie z uwagi na zagranicznych gości i może dlatego starała się jedynie nie przeszkadzać władcy, nie rozwijając w sobie ani zamiłowania do kultury ani do sztuki, a nawet wyrafinowanej sztuki dobrego wychowania, jak na tak potężne państwo przystało.

Niemal każdy Punrawijczyk, który chciał popisać się wiedzą na temat władcy, dokładnie wiedział, kiedy i jaki poseł zjawił się na zamku, jakie uchwały mają zostać przedyskutowane na obradach Parlamentu, ile ma wynieść cło przy wjeździe do większych miast, gdzie mają powstać nowe strażnice, ile statków zostanie zwodowanych w przyszłym roku – ale właściwie nic o samym królu, tylko wymienione i podobne nudne wieści. Parę tygodni wcześniej kraj obiegła wieść o planowanych zaręczynach z Anną, królewną z Knightown. Bardzo zaniepokoiło to kapłanów, ale potem wynikła sprawa z Brygidą, księżniczką z Burgundii. Król swoim zwyczajem nie podjął żadnej wiążącej decyzji, odkładając sprawy do obrad Parlamentu.

Nie działo się więc nic ciekawego. Ale coś się jednak zmieniło. Po traktach zaczęli krążyć dziwni ludzie, strach było na nich spojrzeć. Prorocy mówili o zmianie na tronie częściej niż zazwyczaj. Ludzie związani z poprzednim królem, Wilhelmem, nosili się coraz bezczelniej i mówili o powrocie prawowitego władcy. To ostatnie jeszcze nie było samo w sobie niepokojące, ale zrozumiałą obawę budził brak kary. Nikt ich nawet nie przesłuchiwał. Jakby król stwierdził, że pozwala im głosić brednie w ich szaleństwie. To mogła być oznaka, że jego gniew osłabł, albo jest zajęty innymi sprawami... Jakimi? Drobne zmiany, nawet na dobre, nie tłumaczyły jego zaniedbania. Dlaczego król w trybie pilnym wprowadził zmiany w kodeksie armii i pozwolił żołnierzom pić jedynie wodę w karczmach? Przecież od wieków zawsze tak było, że każdy karczmarz na czas przyjazdu oddziału wojska zabierał z gospody wszystko, co mógł spakować na wóz i wyjeżdżał do najbliższego miasta ze służącymi. I nikt, nawet Fredreh Wielki, nie trwonił czasu i sił na takie drobnostki. Było to naprawdę niepokojące.

Król Artur, łaskawie panujący nad królestwem Punrawihr, pojawił się w drzwiach sali tronowej. Płaszcz ciężko spływał mu z ramion, materiał skrzył się na zagięciach i załamaniach. Złota korona tkwiła na jego głowie i nie było żadną tajemnicą, że od początku panowania król postulował jej zmianę z powodu wagi. Dopiero wchodził na salę, a już pot spływał z jego wysokiego czoła. Szedł wolno, wyprostowany jak struna. Za nim postępowała Czarna Gwardia ubrana na czarno i owinięta płaszczami, z szacunkiem pozostawając parę kroków z tyłu. Orszak zamykał kapitan – Azdorf – którego twarz zasłaniała maska. Spod czarnego materiału wyglądały jedynie bystre oczy, a tam, gdzie kończyła się linia maski, zaczynały się ostre rysy szczęki i wąskich ust, nie skażonych żadnym uśmiechem. Potem dwór – kobiety w długich szatach i z kapturami na włosach, mężczyźni osłaniający ramieniem twarze. Wszyscy stali, czekając aż król zasiądzie na kamiennym tronie, a potem wolnym krokiem ruszyli na poszukiwanie swoich krzeseł. W sali tronowej nie można było niczego zmieniać od dwustu lat, więc krzesła musiały stać na tym samym miejscu, a bynajmniej nie były to równe rzędy. Jeżeli rozsypywały się ze starości, zastępowano ich kopiami, możliwie jak najwierniejszymi. Niestety zabrano ławy, zanim podjęto decyzję o wiecznym zachowaniu ustawienia sprzętów w sali.

Król chwilę poprawiał się na tronie. Siedzisko było niewygodne, za niskie i za małe. Cieszył się, że jest szczupły, ale i tak dotkliwie czuł upływ każdej minuty. Pocieszało go to, że audiencje trwały krótko, nikt nie lubił przebywać w tej dusznej sali, z których ścian spoglądały groźne portrety królów między rysunkami starych obrzędów. Wszystko niszczało, ale król nie wydawał żadnej decyzji, nie chciał spogladać na te twarze i rytuały w ich pełnej okazałości. Artyści krytykowali jego brak zainteresowania sztuką i boleli nad jej upadkiem, ale wielu poddanych przyznawało mu rację, gdyż jak powszechnie wiadomo, sztuka nie musi podobać się wszystkim.

− List od Szearsa VI, władcy Smoczego Państwa – ogłosił poseł i po hałaśliwym trąbieniu podał królowi list.

Władca Punrawihru niechętnie przełamał wosk i wyciągnął list. Nie cierpiał listów Szearsa. Wolałby, gdyby król Smoczego Państwa nie upierał się przy używaniu ludzkiego języka i przysyłał mu listy w swojej ojczystej mowie. Na zamku Marfaar był dobry tłumacz, on potrafił przerobić listy Szearsa tak, by brzmiały tak jak powinny.

Od Szearsa VI Hodrewhrytwesza Szewestfadrekodrehodresza. Kraje nasze połączyło niebezpieczeństwo, jeden kraj drugiemu nieszczęście przynieść może. Oto sługa mój, marny, podły i próżny Sosze w pysze swej zhańbił swe imię niedarzone szacunkiem przez używanie czarnej magii i związał swój los z Czarnoksiężnikiem Bez Cienia, podłą kreaturą z Knightown. Obydwaj magią czarną zdatnie władają i szkodę przynieść nam mogą. Chcą, by armia Twoja przeszła przez granice Smoczego Państwa i została przeze mnie pokonana w żałosnej próbie szantażu wobec mojej osoby! Nie pozwolę, by ta zdradziecka, podstępna gadzina spełniła swoje pragnienia i nie przeszkodzą mi te żałosne knowania! Nie obchodzi mnie, co dzieje się za granicą mojego państwa tak długo, jak jego granice pozostają nienaruszone. Wiem, że ludzkie słowo zmienne jest jak sierp księżyca, ale jeżeli obiecasz mi, że nie zaatakujesz państwa mego i wypijesz wywar prawdy, który zabije ciebie i Twoich najbliższych, jeżeli złamiesz jego postanowienia, moja magia może cię wesprzeć w potrzebie. Mogę Ci pomóc w zajęciu Knightownu, o ile odsunie się od działań tych dwóch nikczemników, mogę zabić stryja Twego, co zechcesz. Odpowiedź prześlij mi jak najszybciej, Arturze.

Król westchnął ciężko. Ubolewał nad tym, że Smocze Państwo nawiązało stosunki dyplomatyczne z Punrawihrem. Tak jak podejrzewał, od razu powstało zamieszanie. Skinął ręką, by przeczytano głośno list Szearsa. W zeszłym tygodniu stwierdził, że skoro musi mieć dwór, to niech przynajmniej czerpie z niego jeżeli nie pożytek, to przynajmniej rozrywkę. Był ciekaw, czy poddani spełnili jego polecenie i zaznajomili się ze sprawami, które im polecił. Posłaniec przeczytał list, jąkając się jedynie na początku. Kiedy zakończył, król milczał chwilę, a potem popatrzył na swój dwór i zapytał:

− Co sądzicie o tym liście, moi drodzy poddani...? Uznałem, że powinienem wtajemniczać was w arkana polityczne, gdyż jesteście gronem wiernym i sprawdzonym. Poleciłem wam studiowanie spraw bieżących, bo doszły mnie słuchy, że na zamku Marfaar panuje nuda. Postanowiłem to zmienić i zapewnić wam odrobinę rozrywki.

Dworzanie spojrzeli po sobie z przestrachem. Kto wpadł na nieszczęśliwy pomysł, by narzekać na życie dworskie w zamku...? Owszem, za króla Wilhelma było zupełnie inaczej, ale nie należało go porównywać z jego następcą. Było to niezręczne z uwagi na to, że właśnie Wilhelmowi przypisywano próbę otrucia króla Artura.

− Nie rozumiem, czemu Szose myśli, że damy mu armię. Przecież wszyscy wiedzą, że ludzie nie mają szans w starciu ze smokami – powiedziała mdlejącym głosem Rozanna, wachlując twarz wachlarzem i długimi rzęsami.

Król zaciął wargi. Wiedział, że armia Punrawihru zachowywała szacunek sąsiadów jedynie swoją liczebnością i Rozanna przez grzeczność tego nie powiedziała. Chociaż... nie, pewnie miała na myśli wojsko w ogólnym ujęciu, nie była na tyle zmyślna, by posługiwać się takimi aluzjami. Uśmiechnął się wyrozumiale.

− Otrzymałem list od Czarnoksiężnika, bardzo uprzejmy swoją drogą, w którym napisał, że Szose nosi się z takim pomysłem – odparł spokojnie. – Uważa, że Knightown przepuści armię Punrawihru bez większych kłopotów. Mówi, że chce parę oddziałów i będzie mieć na nie baczenie. Zapłaci złotem za każdego straconego żołnierza. W zamian oferował pomoc w uzyskaniu kopalni Kornwaldu. Nie czytałem wam tego listu, ale dziwnym sposobem wszyscy wiedzą, co w nim się znajduje. Nawet Szears. Szears boi się tych paru oddziałów, myśli, że spalą trochę jego lasów. Mam wrażenie, że przecenia niebezpieczeństwo, ale za dobrze go znam, by nie wiedzieć, że sam w sobie jest niebezpieczny, a tym bardziej, kiedy jest zdenerwowany. A sprawia teraz takie wrażenie.

− Wypicie tego wywaru zapewni jego przychylność – stwierdził Fortahr. – Choć z drugiej strony, Szose może nam pomóc w sprawie Kornwaldu...

− Nie będę pił żadnego paskudztwa, które przyrządzi Szears – odpowiedział zniecierpliwiony król i wszyscy popatrzyli karcąco na Fortahra.

Był przyjacielem króla, a odważył się zaproponować coś tak niebezpiecznego... Wszyscy wiedzieli, że król pije jedynie wodę od czasów próby otrucia i to podaną przez zaufanego podczaszego lub bardzo bliskie mu osoby... Uwaga dworu odwróciła się od zawstydzonego Fortahra dopiero wtedy, gdy przybiegł kolejny posłaniec.

− List od Wilhelma Roreha, poprzedniego władcy Punrawihru... – wydyszał na jednym oddechu.

Król sięgnął po kopertę. Dwór wiedział, że nigdy nie usłyszy słów Wilhelma, więc poświęcił te parę chwil na zastanawianie się, co może powiedzieć mądrego, by władca był chociaż raz z niego zadowolony. Ten czytał list ze zmarszczonym czołem.

Najukochańszy bratanku, piszę do Ciebie, by Ciebie przestrzec. Zaniepokoiłem się, kiedy usłyszałem o planach zaręczyn z królewną Anną z Knightown. To nie jest odpowiednia chwila na ożenek, kochany Arturze! Słyszałem o liście, jaki wysłał do Ciebie sługa smoka Szosego, Czarnoksiężnik Bez Cienia. To potężni sojusznicy i z ich pomocą można wiele osiągnąć! Uważam, że nadchodzi chwila, w której chwała naszego państwa może być pełniejsza. Nie trzeba przecież ograniczać się do przeprowadzenia paru oddziałów na granicę ze smokami, można zająć całe Knightown... Atak na naszych północnych sąsiadów nigdy już nie będzie łatwiejszy ani bardziej korzystny. Szose i Czarnoksiężnik pomogą nam ochoczo. Kiedy zajmiemy żyzne Knightown i zostaniemy sąsiadami Smoczego Państwa, Szears będzie ugodowy jak nigdy wcześniej i straci swoją pogardę. Wiem, że w sercu Twoim mieszka łagodność i zapewne będziesz się wzdragał przed wykorzystaniem tak doskonałej okazji, która może umocnić Punrawihr i panowanie naszych bogów. Jednakże chciałbym, byś zrozumiał, że państwa potrzebują krwi, by żyć, tak samo jak ludzie i im mocniejszy kraj, tym więcej potrzeba tego drogocennego płynu... Wiem, że uważasz mnie za swojego wroga, ale ja nie mogę powstrzymać się od udzielania Ci rad i przyjmij je chociażby z racji mojego wieku i urodzenia. O, gdybyś tylko wiedział, jak bardzo serce moje tęskni do Ciebie i jak bardzo chciałbym Ci zastąpić Twojego ojca! Zły los stanął między nami, ale ja żyję nadzieją, że odejdzie któregoś szczęśliwego dnia. Twój sługa Wilhelm, najniższy ze wszystkich Twoich wiernych sług.

− Jest tu parę spraw, których nie rozumiem... – stwierdził spokojnie król, miażdżąc w rękach list Wilhelma. – Wszyscy wiedzą, że Szose nie ma szans w starciu z Szearsem, bo po stronie Szearsa stoją bogowie, a Szose jest potępiony. Szose ma sześćset lat i nie jest głupi, też to wie... Może ma inny plan. Zapewnie bawi się mną, Szearsem, może także Czarnoksiężnikiem... Dopóki tego nie wyjaśnię, nie podejmę żadnej wiążącej decyzji. Nie mogę tego zrobić. Będziemy zwlekać. Mam jednak plan... Azdorf!

Zebrani popatrzyli na siebie zakłopotani. Król ich nie słuchał, nie czekał, aż wymyślą, co mogą zrobić. Po raz kolejny okazał, że nie potrzebuje ich opinii. A może w ogóle ich nie potrzebuje...?

− Chcę posłać Azdorfa z misją – wyjaśnił władca, widząc rozczarowanie na ich twarzach.

Nie wiedział, co może zrobić, by zyskać ich przychylność. Chciał mieć ich po swojej stronie w tym niebezpiecznym czasie, kiedy Wilhelm robił wszystko, by zająć jego miejsce. Postanowił, że od tej chwili będzie im wyjaśniał nawet nieistotne rzeczy, by zaufali w jego dobre intencje.

− Wysyłam go, bo to nie będzie łatwe i będziecie musieli mi zastąpić jego obecność... Może wyprawimy jakieś zabawy w najbliższym czasie, by poprawić sobie humor...

Azdorf wspiął się na podwyższenie. Zastukał obcasami, oddał pokłon, aż zatrzepotał jego czarny płaszcz.

− Azdorfie – powiedział spokojnie król. – Wysyłam ciebie z misją. Rozkażę złożyć ofiary Prawahidrowi za jej pomyślny wynik. Gdybyby bogowie nie zechcieli nam sprzyjać, dostaniesz parę nic nie znaczących listów do moich szpiegów jako usprawiedliwienie twojej bytności w Knightownie. Masz dotrzeć do Czarnoksiężnika Bez Cienia i Szosego. Chcę, byś wybadał ich zamiary. Słuchaj wszystkiego, co o nich mówią i na bieżąco ślij mi raporty. To bardzo ważne. Nie daj się zwieść pozorom. Chcę, byś wiedział, dlaczego chcą zaatakować Smocze Państwo bez najmniejszych szans na zwycięstwo. Od tej chwili jesteś milczącym powiernikiem, sojusznikiem Czarnoksiężnika. Masz słuchać, nie działać. Spraw się aby dobrze, a poproszę jakiegoś smoka, aby czarami umożliwił ci odsłonięcie twarzy. Szears albo Szose zrobią to z pewnością, a od sytuacji zależy, który to będzie. Od ciebie również, mój drogi sługo.

Władca dobrze wie, że jego sługom brakuje jego dalekowzroczności, dlatego prowadzi ich przez wszelkie wątpliwości, niczym pacholę ślepego bajarza. Władca zna słabości sług swoich i wie, jak może im pomóc je wykorzenić. Dlatego przydziela im zadania trudne, które pomagają przezwyciężyć wszelkie niedoskonałości i pozwalają uwierzyć we własne siły. A sam swoją mądrością pozwala je przezwyciężyć. Tak samo wędrowiec przechodzi bagna suchą nogą, jeżeli wierzy swojemu przewodnikowi. Wszelakie wątpliwości nie dodają siły ani szybkości, a jedynie mącą w umyśle i o nieszczęście przyprawić mogą. Wierzyć należy mądrzejszym od nas i tym, którzy widzą dalej, gdyż nie zawsze czas jest sposobny na wyjaśnienia, a gdybyśmy wszystko zawsze rozumieli, jaki byłby sens wiary i zaufania...?

Szesarz nie wiedział, gdzie ma ukryć oczy przed królewskim wzrokiem pełnym gniewu. Miał wrażenie, że zieleń w tych wielkich oczach rozszalała się i pochłaniała go całego – razem z wolą i poczuciem czegoś, co ludzie nazywali honorem czy sumieniem. Całkiem niedawno on był w takiej samej sytuacji jak Szose i wszyscy domagali się jego śmierci... Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Szose uciekł. Gdyby wiedział, że życie może być gorsze od śmierci, zginąłby z radością, wyrażając do końca swoją pogardę dla bogów.

Co prawda nie przeżył sześciuset lat, by pojąć, dlaczego Szose chce odzyskać młodość za wszelką cenę, ale miał w sobie wystarczająco dużo pokory, by domyślać się, że nie może oceniać jego buntu tak samo jak swojego. Choć miał nadzieję, że nigdy nie straci swojego posłuszeństwa. I dlatego teraz, nawet za taką cenę, spełni wolę Szearsa.

− Panie – powiedział cicho i zapatrzył się w zielone oczy, które uspokoiły się teraz i falowały barwami niczym trawa poruszana łagodnymi poruchami wiatru. – On jest starszy ode mnie i mocniejszy w magii. Nie pokonałbym go w walce, nawet gdyby nie używał magii, gdyż on nadal jest silniejszy i większy ode mnie. Nie mówię tego dlatego, by podważyć twój rozkaz, tylko dlatego, że obawiam się, że nie będę w stanie go wykonać.

− Nie każę ci z nim walczyć, tylko go zabić – rzucił król i Szesarz umilkł przestraszony, jakby bał się, że słuchający ich bogowie zaraz obrócą na niego zagniewane twarze.

− Nie bój się... – król próbował go uspokoić, jakby czytał w jego zmieszanych myślach. – Poleciłem składać długą ofiarę w intencji, by ci się udało, więc bogowie nas nie słyszą. A i tak nie mogą potępić cię drugi raz, więc nie obawiaj się ich gniewu. Jesteś dla nich prawie jak człowiek, ledwo na ciebie patrzą. Na Szosego też – dodał po namyśle. – Musisz go przechytrzyć. Wymyśliłem podstęp, który umożliwi ci wykonanie misji. Sam nie obmyśliłbyś takiego planu przy całej swojej przebiegłości. I jeżeli go wykonasz, przeżyjesz.

Szesarz skłonił się, kiedy tylko usłyszał pochwałę króla. Wiedział, że sprytem nie może się równać sześćsetletnim smokom, a nawet za dwustuletnimi stoi daleko w tyle. Przecież nieraz Kaszindara pokpiwała z jego naiwności... Szesarz czuł, że powinien czuć wdzięczność dla Szearsa, że ten poświęcił swój czas, by wymyślić sposób, by pokonać Szosego i to zachowując przy okazji życie wykonawcy jego woli. Chciał, naprawdę chciał być wdzięczny, ale czuł jedynie coś na kształt obrzydzenia. Jakby wzdragał się przed zrobieniem tego, co mu polecono. Chyba wolałby walczyć z Szosem... choć to oznaczałoby okrutną śmierć. Niedługo po tym, gdy odzyskał życie.

− Nie pokonasz go w walce – powtórzył król. – Nie chcę, byś z nim walczył, gdyż zginiesz i nie wykonasz mojej woli. To byłoby bez sensu. Równie dobrze mógłbyś walczyć ze mną...

Szesarz wbrew woli uwolnił spojrzenie z oczu króla, by ogarnąć wzrokiem jego postać. Wielkością był podobny do niego samego, ale giętkie ruchy zdradzały zabójczą szybkość i morderczą siłę. Szesarz pamiętał, że kiedy był mały, widział egzekucję, którą przeprowadził Szears[8]. Skazany bronił się przed śmiercią. Co prawda przewyższał wielkością swojego władcę, ale ten przygwoździł go do ziemi i przytrzymał na tyle długo, że kapłani podali mu Czarny Miecz, by śmierć zadana jak przez człowieka była jeszcze bardziej upokarzająca. Szears jednym ruchem odrąbał szeroką szyję grubości jego tułowia. Szesarz zacisnął powieki, by zmazać z wyobraźni ten obraz, który prześladował go tak długo, dopóki król nie uwolnił go od niego swoją łaskawością.

− Otrzymasz Czarny Miecz – powiedział król. – Inaczej nie da się zabić żadnego smoka starszego niż dwieście lat, gdyż potem łuski stają się zbyt grube – ocenił kierując się doświadczeniem. – Najlepiej obetnij mu łeb... Wątpię, byś dotarł do serca, ten miecz jest długi, ale nie aż tak... Ćwicz ręce, on ma grubą szyję, z kołnierzami łusek... Nie usunął ich i nie skrócił, tak więc trochę go chronią… Ale wierzę, że ci się uda. Mniej więcej w połowie szyja jest trochę cieńsza, tuż za największym kołnierzem. Gdybym miał go zabić, uderzyłbym właśnie w to miejsce. Łuski zaraz za kołnierzami są nieco słabsze, ale rzadko odsłonięte, chyba że w ruchu, więc może być ci ciężko.

Szesarz nigdy nie zwrócił uwagi na szyję Szosego i nie potrafił sobie jej teraz przypomnieć.

− Panie, jak ja zbliżę się do niego z Czarnym Mieczem, on od razu będzie wiedział, dlaczego to robię... – jęknął zagubiony.

− Zamienisz się w człowieka – powiedział smoczy król i w tej chwili Szesarz stracił resztki swojej wdzięczności i pokory. Zostało jedynie przerażenie.

Smocza magia różniła się od ludzkiej tak bardzo jak ciała tych dwóch gatunków. Smoki były o wiele silniejsze w obu porównaniach, dlatego pogardzały ludźmi i były dumne ze swojej pogardy. Zamienić się w człowieka oznaczało osiągnąć szczyt upokorzenia i nawet ci, którzy robili to dla nauki magii, czynili to niechętnie... Szesarz nie wiedział, co może zrobić, by uniknąć tego straszliwego losu.

− Zamienisz się w człowieka – Szears nie zważał na zakłopotanie jego sługi. – Jako człowiek będziesz mógł znaleźć się blisko Szosego. On nie boi się niczego, ale nie ma powodu, by obawiać się ludzi, jest zbyt potężny... Nawet trzyma z ludźmi bardziej niż ze smokami. Co za zdegenerowany charakter... Może słyszałeś, że wziął czeladnika na nauki, Czarnoksiężnika Bez Cienia i razem obmyślają swoje knowania. Co za brak dumy, uczyć magii człowieka...

Szesarz zastanowił się teraz po raz pierwszy, czym tak naprawdę jest duma. Czy duma może być czymś, co zabrania dzielenia się mądrością z kimś, kto o nią prosi...? Duma jest wszak szlachetnym uczuciem, odróżnia smoki od innych stworzeń. Tylko smoki mają do niej powód. Ludzie naśladują dumę innych ludzi, choć tamci nie mają z czego być dumni. Jeżeli Szose dzieli się swoją mądrością, za którą go przeklęto, z kimś tak marnym jak człowiek, to znaczy, że ceni bardziej mądrość niż swoją dumę. Szesarz poczuł, że to powód do szacunku, ale jednocześnie do smutku, że musi zakończyć życie kogoś takiego.

− Nie ma innego sposobu, Szesarzu... – westchnął Szears. – Nie pokonasz go magią, ani siłą, nie każdy podstęp tu wyjdzie... Musisz wykorzystać jego wady. Zostaniesz człowiekiem i zgodnie z prawidłami magii przeistoczysz się w zniedołężniałego, chorego starca, na którego Szose nawet nie spojrzy. Najtrudniejsze będzie dla ciebie udawanie człowieka. Ale i o tym pomyślałem. Wybrałem dla ciebie grupę ludzi, która będzie ci usługiwała i która nauczy cię udawać człowieka...

− Panie... – jęknął Szesarz nie nadążając za mową króla. – Jak ja przemienię się w człowieka, to za trudna magia jak dla mnie... Zaklęcie mnie rozszarpie na części...

− Rozerwałoby cię w drugą stronę, gdybyś je źle wypowiedział – stwierdził Szears, czując zaniepokojenie, że tamten nie wie nawet takiej podstawowej rzeczy. – Nie przemienisz się sam, zrobi to mag Mungundus, który ma czekać na ciebie z resztą tej hołoty. Mungundus jest stary i dziwaczeje, ale bardzo mu się podoba smocza magia i za nauczenie go paru zaklęć zrobi dla ciebie wszystko.

„Który ma czekać na ciebie”...? Czyli wszystko zostało już ustalone, opłacone... Szesarz wiedział, że przeznaczenie zaczaiło na niego swoje sidła i ma nie więcej szans na wywinięcie się niż mucha w pajęczynie. Nie miał pretensji do króla, on jedynie spełniał wolę swoją i bogów, winił za wszystko przeznaczenie, które skazało go na same porażki, nie okraszając jego losu ani jednym zwycięstwem.

− Twoi ludzie... – Szears przechylił łeb i wpatrzył się w oczy sługi. Nie wiedział o tym, że jego oczy były teraz niespokojne i migotliwe, tak jak liście targane silnym wiatrem. – To ludzie czynu i walki, powinniście wpaść na trop kryjówki Czarnoksiężnika nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Oni ci wszystko wytłumaczą. To sami mężczyźni oczywiście. Kobiety są za głupie na takie sprawy. Przewodzi im Dschak, nie wiem dokładnie jak to wymówić. W każdym razie imię jest ciekawsze od niego. Udaje, że jest idealny, ale nie ma żadnego charakteru. Bez kłopotu nauczysz się nim kierować.

Szesarz zdziwił się, że istnieje taka możliwość, że będzie musiał się starać, by ci ludzie go słuchali. Wydawało mu się to całkowicie naturalne, że słuchali głosu smoków. Dopiero teraz uświadomił sobie, że to nie są słudzy z dworu, lecz najemnicy. I dlatego Szears mówił mu, co ma robić. Zaprawdę, nieoceniony jest władca o takim bystrym spojrzeniu wybiegającym w przyszłość.

− Jest też tam Karol Gorliwy – Szears z wysiłkiem przypominał sobie, kogo wybrał na misję Szesarza. – Karol był kiedyś rozbójnikiem, dalej się tak zachowuje, ale stara się być dobrym człowiekiem. Czyli nie jest ani dobry ani zły, nie cierpię takich kreatur. Lepszy jest już Czarny Orzeł, hybryda. Ma głowę orła, nie człowieka. Oczywiście to tylko złośliwa iluzja, ale zmyślnie uczyniona. Nie umiem jej przebić wzrokiem, ma jakieś dziwne warunki przejrzenia... Wmówiłem mu, że to robota Czarnoksiężnika, więc powinien ci pomagać. Jeżeli zabije maga, by zniszczyć czar, nikt nie będzie płakać. Czarny Orzeł na szczęście mało mówi, ale jak już coś mówi o sobie, to tylko użala się nad swoim losem. Wiem, że to banda półgłówków, ale nie znalazłem nikogo lepszego. Przynajmniej szybko poznasz, czego się po którym spodziewać.

Szesarz poczuł podziw dla władcy, że ten umie dostrzec, ba, nawet ocenić, charakter w tak marnej istocie, jaką jest człowiek... Nie było to łatwe, ich głosy i twarze były takie same. Ich słowa nie miały siły, nawet gdy rozmawiali między sobą; brzmiały miękko, jak trzcina poruszana wiatrem i miotana na wszystkie strony.

− To ludzie czynu, walki, są całkiem pożyteczni – umieją spiskować, kraść, wypytywać i zabijać – mówił dalej król. – Kazałem im poszukać kogoś, kto umie leczyć, gotować i opiekować się chorymi, by ktoś mógł mieć na ciebie baczenie. Ale ten ktoś nie może wiedzieć, kim jesteś! Nauczysz się przed nim udawać! Na miejscu poznasz więcej szczegółów. Jeżeli spełnisz tę misję, zostaniesz zrehabilitowany. Postaram się o to. Obsypię cię złotem. Otrzymasz także złoto na podróż. Wszystko, co ci zostanie, będzie twoje, ale nie możesz oszczędzać na niczym, co może przyśpieszyć osiągnięcie celu! Ja sam opłacę ludzi, którzy mają ci służyć, więc nie musisz o tym myśleć.

− Dziękuję, panie – smok skłonił się głęboko.

Król podniósł łeb do góry i zionął ogniem. Na ten widok przybiegło paru ludzi z tobołkami. Szesarz po raz pierwszy popatrzył na nich inaczej niż zawsze. Rozmawiał z nimi wcześniej nie raz, by nauczyć się ich języka, lecz nigdy nie myślał o nich inaczej jak o sługach pośledniejszego gatunku. A teraz miał zostać jednym z nich, biegać tak śmiesznie na dwóch nogach, mieć takie długie kończyny i płaską twarz... I kolorowe oczy, bez śladu magii... Młode smoki lubiły udawać ludzi, a nawet starsi znajdowali radość w oglądaniu tego przedstawienia. Nie było nic bardziej śmiesznego niż widok smoka na dwóch łapach, który mówił po ludzku z syczącym akcentem. A teraz on ma udawać naprawdę...

− Pergamin – rzucił król i służący rozwinęli przed nim płachtę pergaminu, którą przynieśli ze sobą.

Potem położyli na skale otwarty kałamarz. Smok nie potrzebował niczego więcej. Zanurzył pazur w atramencie i zaczął rysować. Na początku zrobił parę kresek, by rozmieścić wszystko odpowiednio na mapie, ale zniecierpliwił się szybko i mówił dalej, tłumacząc przy tym w takim tempie, by ludzie nic nie zrozumieli. Nie mieli na to szans, smoczy język i w wolnym tempie jest trudny do zrozumienia. Dla niewprawionego ucha brzmi jak syczenie, charczenie i dławienie się na przemian lub w tej samej chwili.

− Zapewne się dziwisz, że ci to tłumaczę osobiście, ale twoja misja jest tak tajna, że im mniej smoków o tym wie, tym lepiej. Piszę to w ludzkim języku, musisz się przyzwyczaić. Dobrze mi idzie pisanie i rysowanie, więc mogę ci sam zrobić mapę. Zaznaczę ci najważniejsze rzeczy, to, co może ci się przydać. Szlaki, strażnice, karczmy, gdzie mam szpiegów lub takie miejsca, w których możesz się z kimś umówić. Byłeś tam, to wiesz, że się tam łatwo ukryć. Dziki kraj, ale twoi przewodnicy poprowadzą cię, więc nie muszę ci nic objaśniać.

Biada temu, kto porzuci kręte ścieżki mądrości i obierze trakty nieprawości! Szerokie są i w karczmy obfitują, lecz nie prowadzą nigdzie jeno do upadku. Lepiej jest głodować i cierpieć, a dojść do celu, niż z pełnym brzuchem trwonić czas i pieniądze daleko od życzliwości przyjaciół. Zbójcy odwiedzają miejsca uczęszczane i oczy ich otwarte na wędrowców nierozważnych. Słuchaj więc, młodzieńcze, co mówi twój pan, a zapamiętuj słowa jego! Kiedy przyjdzie czas udręki, tylko te słowa uchronią cię od upadku i do celu zaprowadzą! Wielu dobrych mężów zginęło, gdyż zaufało we własne siły. Ty wiedz o tym, że lepiej jest zginąć dla pana twojego, niż ukrywać się przed jego gniewem. I bogom niemiła jest ofiara tych, którzy obrali ucieczkę przed rozkazami nazywając ją wolnością. Sumienie nie opuści ich nawet w nocy, a ich sen jest płytki i nigdy nie pozwala nabrać w pełni sił.

Szesarz próbował sobie przypomnieć, kiedy zdarzyło mu się znaleźć w Knightownie. Było to za dawnych dni, kiedy życie wydawało się go kusić obiecującymi tajemnicami i na wszystko patrzył z zaciekawieniem. Niejasno przypominał sobie parę chwil. Nie był wtedy bardzo młody, by nie być świadomy tego, co dzieje się dookoła, ale nie przywiązywał wielkiej wagi do ludzkich spraw. Pamiętał, że Szose zabrał na lot jego i parę innych młodych smoków, by pochwalić się swoją znajomością ludzkich spraw. Pokazywał, że wystarczy lekko drasnąć człowieka, a on już zwija się, krzyczy i broczy krwią. Potem polecieli razem w miejsce, gdzie ludzie ciachali się nawzajem całkowicie bez sensu. A teraz miał zabić Szosego... Szesarz wzdrygnął się. Nie przypuszczał, że jego życie będzie aż takie złe.

− Unikaj zaklęć, o czarnej magii już nawet nie mówiąc – królowi wreszcie udało się zdobyć jego uwagę przez uderzenie ogonem o ziemię. – Najbardziej obawiam się tego, że mogą cię wziąć za sojusznika tego padalca, może nawet za jego ucznia...

Ucznia...? Szose nauczył go wiele rzeczy, ale Szesarz słyszał, że to tylko dlatego, że był starym smokiem, niezbyt lubianym, więc próbował zdobyć sobie poparcie młodych.

− Ale ty masz być sprytniejszy i silniejszy! – zagrzmiał Szears, który nie brzmiał tak przekonująco jak wcześniej. Chyba mówił już za długo. – I masz dobrą mapę za przewodnika! Zaznaczam ci najbardziej znane karczmy i punkty orientacyjne, które znają ludzie w najbardziej zapadłej wsi. To ciemny naród. Leć na południe, ale omiń okolice Karkan Tir, tam trzymają ptaki jako szpiegi. Tak, ptaki, o których ci mówiłem. Nic się nie stanie, jak po drodze zjesz jakiegoś zabłąkanego ptaka, ale jeżeli to będzie ptak z Karkan Tir, inne mogą cię śledzić, a potem strażnicy będą ciebie szukać... Polecisz wzdłuż Północnego Traktu, mając go po lewej stronie. Kiedy zobaczysz światła Stolicy, omijasz ją szerokim łukiem. Potem na wschód. Tam są tylko lasy. Bedą tam na ciebie czekać twoi słudzy, odnajdziesz ich po wielkim ognisku. Wylecisz dziś w nocy. Rozumiesz?

Szesarz pokiwał łbem na znak, że rozumie. Misja wyglądała na niemożliwą. Odnaleźć kogokolwiek w tak dzikim kraju... Spuścił pokornie oczy. Gdyby misja była wykonalna, wysłanoby kogoś innego. Król na pewno ma parę planów w zanadrzu i będzie je przeprowadzał zależnie od sytuacji.

− Panie... Ofiara... – nagle w rozmowę wdał się obcy, skrzeczący głos.

− Zamilcz.

Szesarz podniósł łeb, by zobaczyć, że obok Szearsa stanął Szowresz. Chodził i latał tak cicho, że nie dało się go usłyszeć. Szesarz bał się go prawie tak bardzo jak króla. Teraz też wolał udawać, że coś wpadło mu do źrenicy, by nie musieć patrzeć w jego żołte wyblakłe oczy.

− Poczekaj, zaraz wyprawię Szesarza w drogę – łagodniej rzucił Szears. – Wszystko powinno się udać, ale musisz być przygotowany na przeciwności – zwrócił się do Szesarza. – Daję ci tę cenną mapę, zioła lecznicze i magiczne, świeczki, formuły magiczne, także na przemienianie, łachmany na strój, trochę jedzenia, byś nabrał sił. Tak na wszelki wypadek. Ale myślę, że spotkasz sługi swoje bez przeszkód. Spraw się aby dobrze, Szesarzu, a nagroda ciebie nie minie.

Szesarz zgiął się w pożegnaniu i odszedł powoli, jakby przybyło mu ciężaru i lat. Król odprowadził go oczami, które zrobiły się wilgotne, jak liście zwilżone rosą. Lecz kiedy popatrzył na Szowresza, jego oczy były zimne i puste niczym zamarznięty pąk wiosennego kwiatu.

− Panie, bogowie nie przyjęli ofiary – zaskrzypiał kapłan. – Posyłasz go na śmierć.

− Mam nadzieję – mruknął król i ułożył się na kamieniach do drzemki. – Odejdź, jestem zmęczony – warknął z niechęcią.

Kapłan odchodził powoli, przekrzywiając łeb w zadziwieniu. Szears jeszcze niedawno bronił tego młodego smoka, a teraz mówił o nim tak beznamiętnie... Wola bogów jest ważniejsza od uczuć i władca wreszcie to zrozumiał. Szowresz uśmiechnął się zadowolony. Uspokoił się. Nie jest tak, jak się obawiał, że Szears nie znajduje w swoim sercu poważania dla bogów. Dobrze wiedział, że należy posłać Szesarza jak najdalej, a najlepiej na śmierć. Tak, aby jego wcześniejsze decyzje, jak na przykład obrona przed Trybunałem, mogły zyskać dzięki swojej dalekowzroczności i śmiałości w próbie odwrócenia biegu nadchodzących wydarzeń.

Oczy królów nie widzą tak daleko jak bogowie. Dlatego nawet oni muszą zasięgać ich rady i prosić, by wspierali zamierzenia. Jednakże pokorna modlitwa przy składaniu ofiar łatwo może zamienić się w pychę, kiedy mimo wyraźnego ostrzeżenia bogów dalej chcą przeprowadzać swoje plany. Mieszkający w niebie wiedzą lepiej niż chodzący po ziemi, dlatego nie należy sprzeciwiać się ich woli. Nawet królów może dosięgnąć przeznaczenie. Ale monarchowie wysługują się poddanymi, więc karząca ręka losu dosięgnie tylko wykonawców. Na tym polega sprawiedliwość, która oszczędza potężnych, a zgładza maluczkich, którzy nie są w stanie powiedzieć, za co i dlaczego muszą cierpieć i umierać.

Na złotej posadzce rajskiego pałacu pojawiły się trzy woły, związane tak, by dotykały się rogami. Kwiczały przerażone, wiedząc, co je czeka. Bóg śmierci i życia stanął przed nimi. Położył swoje ręce na ich szyjach, zasłonił oczy. Innymi rękami sięgnął do szkarłatnego pasa, którym był przewiązany i wyciągnął trzy zakrzywione noże. Przytknął je do karków zwierząt i słuchał modlitwy.

− O potężny Prawahidrze, zanoszę do ciebie moje wołanie! Wysyłam sługę mojego na ważką misję. Niech odnajdzie tych, których szuka, niech wybada ich zamiary!

Głos kapłana był silny i potężny, ale bóg pokręcił głową. Jeden wół kwiknął, z nozdrzy i z karku popłynęła krew, ale ręka Prawahidra nie poruszyła się.

− Twój sługa nie jest w stanie pojąć tych zamiarów – szepnął bóg do ucha rannego woła.

Zapadła cisza, przerywana jedynie dyszeniem rannego zwierzęcia.

− O panie, który prowadzisz ślepych po ścieżkach mądrości, niech chociaż odnajdzie tych, których szuka!

Drugi wół jęknął, ale nóż pod ręką boga nie skrócił jego życia.

− Nadchodzę – szepnął mu do ucha.

− O panie, który dajesz i zabierasz życie wszelakim stworzeniom, niech będzie dane słudze mojemu rozmawiać z jednym z nich przed jego śmiercią! – głos kapłana był już bardzo cichy.

− Przy której postaci moje prawe ręce mają zawahać się przed wykonaniem wyroku?! – krzyknął szybko bóg.

− Człowieka...

Ostatni wół wierzgnął kopytami i znieruchomiał. Prawahidr obrócił nóż i uleczył pozostałe woły pokrwawioną rękojeścią.