Aniele Mój - Patryk Stolarski - ebook

Aniele Mój ebook

Patryk Stolarski

3,5

Opis

Nastoletni Paweł jest znudzony swoim życiem. Cierpi z powodu braku swojej drugiej połówki. Pewnego dnia przybywa do niego „Anioł”, który wygląda dość specyficznie. Jego zadaniem jest pomoc w odnalezieniu sensu życia i oczywiście miłości. Chłopak zakochuje się w koleżance z klasy, a jego uczucie zostaje odwzajemnione. Nastoletnich kochanków czeka wiele wspaniałych przygód, jednak pewne złośliwości losu robią wszystko, aby ich rozdzielić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 88

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
0
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Patryk Stolarski

Aniele Mój

KorektorIlona Majak-Gierczak

© Patryk Stolarski, 2017

Nastoletni Paweł jest znudzony swoim życiem. Cierpi z powodu braku swojej drugiej połówki. Pewnego dnia przybywa do niego „Anioł”, który wygląda dość specyficznie. Jego zadaniem jest pomoc w odnalezieniu sensu życia i oczywiście miłości. Chłopak zakochuje się w koleżance z klasy, a jego uczucie zostaje odwzajemnione. Nastoletnich kochanków czeka wiele wspaniałych przygód, jednak pewne złośliwości losu robią wszystko, aby ich rozdzielić.

ISBN 978-83-8104-528-5

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

rozdział pierwszy

Jak wszyscy należę do „zwykłych” nastolatków, którzy wiodą „zwykłe” życie, lubią „zwykłe” rzeczy i marzą o „zwykłych” przyjemnościach. W pędzie dzisiejszego świata zapominamy, iż sam fakt, że dano nam życie, jest zwykłym „czymś”. Jest to wielki dar tak samo jak każda minuta, sekunda… Dokładnie wszystko, co nas otacza, jest NIEzwykłe, więc używając słowa „zwykły” nie mamy pojęcia o pięknie świata. Przynajmniej połowa ludzi na świecie nie zdaje sobie z tego sprawy.

Kiedyś należałem do tej grupy, aż w końcu pojąłem, że kocham kwiaty, drzewa, poranną rosę, wschodzące słońce, kocham świat pełen barw, kocham życie! Nazywam się Paweł Skalski i na wszystko patrzę z nadzieją. Wierzę, że każde życie ludzkie jest tak samo cenne, tyle samo warte. Wystarczy tylko je dobrze przeżyć. To od nas zależy czy je wykorzystamy należycie, czy skażemy na zatracenie. Los daje nam wiele wskazówek, choć są one perfidnie ukryte, ale to MY decydujemy. Najłatwiej jest żyć marzeniami i dążyć do ich realizacji. Ja mam tylko jedno… A właściwie dwa… Chciałbym znaleźć pawdziwą miłość i przyjaźń.

2 lata później

Kończę siedemnaście lat, a przecież w tym wieku powinno się już kogoś mieć. Trzy czwarte moich znajomych odnalazło swoją drugą połówkę i są bardzo szczęśliwi. Jednak ten fakt sprawia, że najpierw chcę wszystko zniszczyć co tylko mam pod ręką, a później chcę usiąść w kącie i pozwolić smutkowi ujrzeć światło dzienne. Tak właśnie działają na mnie związki nastolatków, moim zdaniem większość nie powinna w ogóle istnieć. Dla niektórych to tylko zabawa i seks, a nie coś bardziej poważnego. A gdzie uczucia? Bardzo mnie denerwują te nic nie znaczące pocałunki i przytulańce. Przecież w miłości każdy czyn, gest powinien coś oznaczać.

Czasami myślę, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Osoby, które na miłość nie zasługują, mają ją, a osoby, które jak nikt inny zasługują na maksimum szczęścia nie mogą jej znaleść. Tak właśnie wygląda życie… Dla mnie osoba, którą mógłbym kochać byłaby najważniejszą częścią mojego życia. Troszczyłbym się o nią, dawał jej szczęście, pomagał, wspierał, zrobił wszystko, nawet oddałbym życie jeśli zaszłaby taka potrzeba. Bo miłość jest dla mnie najważniejsza i wszystko dałbym, żeby móc spotkać taką osobę, którą pokocham raz na całe życie.

Niestety, ale nie możemy mieć wszystkiego czego tylko sobie zażyczymy. Los nie bardzo chce pomagać szczęściu, dlatego to MY sami musimy sobie pomagać.

Przed siedemnastymi urodzinami w październiku zdałem sobie sprawę, że popadłem w rutynę. Moje życie już od dawna było nudne, ciągle stałem w miejscu, nic nowego się nie pojawiało. Wstawałem, szedłem do szkoły, wracałem, odrabiałem lekcje, oglądałem telewizję albo śledziłem swoich znajomych w internecie. T-O-T-A-L-N-A rutyna! (Czasami tylko zdarzało się coś ciekawego, ale po tym zostały mi jedynie wspomnienia.)

Czas jednak idzie do przodu i w żaden sposób nie da się go zatrzymać. Nie mamy na to wpływu, ale możemy sprawić, że życie minie nam całkiem przyjemnie, wystarczy tylko odważyć się żyć!

W końcu nadszedł dzień moich siedemnastych urodzin. Nie ukrywam, że nie lubię ich obchodzić, nie cierpię tej sztucznej atmosfery i życzeń, które są nieszczere, a nawet jeśli są to i tak się nie spełnią.

Całe szczęście to sobota, więc nie muszę iść do szkoły. Mimo to wstałem bardzo wcześnie, bo z natury nie lubię długo spać. Po co tracić czas na spanie, jak można w tej chwili porobić coś ciekawego? Na przykład obejrzeć poranny program śniadaniowy, zjeść przy nim śniadanie (zazwyczaj jem płatki z mlekiem). Później jak się skończył już ostani żart prowadzącego, poszedłem do siebie. Moi rodzice ciągle jeszcze spali, a moja młodsza siostra już przejęła ich telewizor w sypialni i oglądała jakąś durną bajeczkę. Jak na ośmiolatkę była całkiem mądra.

Położyłem się na łóżko i ze wzrokiem wpatrzonym w ścianę analizowałem przebieg mojej dzisiejszej uroczystości. Standardowo ojciec najpierw zabierze mnie na ryby, a tego bardzo nie lubię. Przywykłem do życia miejskiego i nawet wyjazd na głupie ryby gdzieś w lesie tego nie zmieni. Jednak zwykle się godzę, jak nas nie ma, mama z siostrą o imieniu Natalia, dekorują cały dom, robią tort i wszystkie inne zbędne rzeczy, które i tak nie wniosą niczego nowego. Bardzo nie lubię takich urodzinowych wypadów. Ale jeśli nie w ten, to w inny sposób próbowaliby się mnie pozbyć, więc chyba lepiej jest uciec w dzicz.

W zasadzie na ryby jeździ się bardzo wcześnie, ale tata wstał dopiero o dziesiątej i już o jedenastej był gotowy na wyjazd.

— Naprawdę sądzisz, że o tej porze jeszcze biorą? — spytałem z niedowierzaniem.

— Oczywiście, że biorą. — odpowiedział wkładając gumiaki — Jak byłem w twoim wieku to z twoim dziadkiem zawsze wracaliśmy z kilkoma wiadrami.

— Jasne — zakpiłem.

— Lepiej włóż coś odpowiedniego — dodał — nie sądzę, że jeansy są dobre w takie miejsca.

I wyszedł z całym ekwipunkiem, gwizdając pod nosem jakąś biesiadną piosenkę. Wkurzało mnie to. Wbrew jego uwagom i naleganiom mamy nie włożyłem tego śmiesznego stroju rybackiego. Mama żeby nie psuć urodzinowej atmosfery odpuściła i dała mi kosz pełen kanapek.

— Mamo, przecież tego wszystkiego nie zjemy.

— Oj, zdziwisz się. Twój ojciec taką porcję wciąga w parę sekund. Miejmy nadzieję, że zostawi coś dla ciebie. — Pocałowała mnie w czoło i dodała — bawcie się dobrze. („I nie wracajcie tak szybko” dokończyłem za nią w myślach.)

Tata siedział już w samochodzie i z niecierpliwością trąbił w kierownicę raz za razem.

— Już idę! — krzyknąłem.

Pogoda zapowiadała się obiecująco, świeciło słońce, było ciepło. Wymarzona pogoda na stratę czasu, ale bez marudzenia wsiadłem do samochodu.

— No to gdzie jedziemy? — spytał tata.

— Może tam gdzie ostatnio? — odparłem obojętnie.

— Ach tak. Jezioro Morsa jest najlepsze. Pamiętasz jak rok temu złowiłem takiego suma? — położył lewą dłoń na końcu prawej.

W rzeczywistości ten sum był na wysokości łokcia, ale nie chciałem mu psuć dumy, która z tego powodu go rozpierała. Walnąłem tylko krótkie „taa…", nie miałem ochoty na rozmowy z ojcem o jego przygodach w dzieciństwie, o tym jak „walczył” z bykiem albo jak uratował dom przed zatopieniem. Większość jego opowieści była wyolbrzymiona, a część nawet wymyślona. Lubił opowiadać niestworzone historie, przynajmniej w tym był dobry.

Droga, choć krótka, dla mnie wydawała się być najdłuższą podróżą, jaką kiedykolwiek przebyłem. Nie mówiłem za wiele, bo nie miałem na to ochoty, ojciec jednak tego nie rozumiał i ciągle gadał.

Aby go igorować patrzyłem w dal przez szybę, podziwiając piękno przyrody. W zasadzie oprócz drzew to niczego tam nie widziałem, ale las wydawał mi się taki magiczny i tajemniczy, lubię patrzeć na drzewa to takie odprężające. W mieście nie mam takich widoków, więc dobrze mi to zrobiło.

Po dwudziestu minutach dojechaliśmy (jest to bardzo dziwne miejsce). Dookoła las, a w nim gigantyczne jezioro. Takie cuda są rzadkością i mimo że byłem tu już kilka razy, to ten widok ciągle zapiera mi dech w piersiach.

Tata swoje rzeczy rozłożył na samym brzegu jeziora, postawiłem koło niego koszyk z kanapkami, a on usiadł i wyciągnął sandwitcha z kosza. Tego dnia naprawdę nie miałem ochoty na towarzystwo, dlatego powiedziałem ojcu, że idę się przejść:

— Zaraz wrócę, muszę się rozprostować.

— Okay.

W rzeczywistości planowałem nie wracać aż do momentu powrotu do domu. Nie chciałem siedzeć przez kilka godzin przy jeziorze i wpatrywać się w spławik, który pewnie i tak by nie drgnął. A spacer w lesie to coś wspaniałego: cisza, spokój, tylko ja i drzewa. Lubię być sam, wtedy mam czas żeby robić to co lubię, czyli marzyć. W moim przypadku mogę liczyć tylko na marzenia, które zawsze poprawiają mi humor i dają nadzieję do czasu gdy wrócę na ziemię i zdam sobie sprawę, że to tylko marzenia.

Myślałem o tym, jak fajnie byłoby spacerować tu z kimś i cieszyć się każdą chwilą spędzoną razem. W ogóle myślałem o różnych sytuacjach, w których mógłbym być z dziewczyną: randka, spacer, piknik pod gwiazdami…

Przykro mi, że takie ludzkie przyjemności nie są moją codziennością, tylko marzeniami w mojej przeklętej głowie.

Po takim długim spacerowaniu natrafiłem na dość pospolity napis na drzewie wystrugany scyzorykiem. „K+W NA ZAWSZE” i wszystko otoczone wielkim, koślawym sercem. Jakoś nagle straciłem ochotę, żeby tu być i postanowiłem wrócić nad jezioro.

Zauważyłem, że tata rozmawia przez telefon, pewnie dzwoni do niego mama i informuje go, że misja „przyjęcie urodzinowe” jest zakończona.

— No jesteś w końcu. Ryby jakoś nie biorą. Może wrócimy do domu?

Bo rzeczywiście tu o to chodziło. Na pewno przyjęcie jest już gotowe i pora na „niespodziankę”, o której niby nie wiem. Wszystko jest jednym wielkim przedstawieniem, w którym ja niestety muszę grać.

Nie myliłem się… Przed domem stały dwa samochody, jeden z nich należał do moich dziadków, a drugi do przyjaciólki mojej mamy, która prawdopodobnie przyjechała z dwójką nieznośnych dzieci.

Jak zwykle miałem rację… Gdy wszedłem do salonu komitet powitalny krzyknął jednogłośnie „NIESPODZIANKA!”. Ledwie zdążyłem rozpoznać twarze, bo mama z tatą już mi wszystko zasłonili. Zaczęli składać życzenia, ale i tak nie słuchałem. W kolejce stała babcia z dziadkiem, Natalia, przyjaciółka mamy (Sylwia) i jej rozwrzeszczone bachory (Adam i Ola).

Chcąc nie chcąc musiałem wysłuchać tych wszystkich życzeń i przyjąć skromne podarki. Nie zdążyłem nawet odsapnąć, bo mama już wbiegła z ogromnym tortem.

— No to teraz kochany pomyśl życzenie i zdmuchnij świeczki!

Odprawiłem te dziwne urodzinowe obrządki, ale nie chciałem zjeść z nimi kolacji. Jako wymówkę zastosowałem „bolącą głowę” to zawsze się sprawdzało, a biorąc pod uwagę, że to moje urodziny mama się nie czepiała i pozwoliła mi nie uczestniczyć w kolacji.

Wziąłem prezenty i rzuciłem je na moje łóżko. Aż się bałem je otwierać, bo niektórzy mieli ciekawe pomysły. Od Natalii dostałem rysunek, którego nie mogłem rozszyfrować. Babcia z dziadkiem dali mi sto złotych i jakiś dziwny sweter, który babcia sama uszyła. Od rodziców książkę, o którą ich kiedyś prosiłem, a Sylwia (mogłem się tego spodziewać) książkę pod tytułem „Jak poderwać dziewczynę?” (w zeszłym roku dostałem od niej podobny poradnik). Z tego co wiem, Sylwia była ogromną fanką miłości, dlatego praktycznie każdy dostawał podobne prezenty.

Dzisiaj wyjątkowo byłem zdołowany miłosnymi tematami. Nie wiem jak do tego doszło, ale ten poradnik w ułamku chwili przeleciał przez pokój, odbił się od szafki i uderzył w obraz, który się zachwiał i spadł ze ściany. Bez wahania szybko podbiegłem i go podniosłem. Na szczęście był w jednym kawałku. Zawiesiłem go z powrotem na ścianie i przez dłuższy moment wpatrywałem się w postać krzywej pani. Nie wiem jak, ale nagle zaczęły ze mnie wypływać takie słowa:

— Czy nie widzicie, że cierpię!? Bardzo potrzebuję kogoś kto zawsze będzie przy mnie. Kogoś kogo będę mógł kochać. Nie proszę o zbyt wiele! Proszę nie skazujcie mnie na samotność. Pozwólcie kogoś pokochać.

Po zmówieniu tej „modlitwy” bez słowa, położyłem się do łóżka. Nie miałem ochoty wracać do gości, chciałem spać i śnić o moim najskrytszym marzeniu.