Ameryka Łacińska. Świat według reportera - Piotr Kraśko - ebook

Ameryka Łacińska. Świat według reportera ebook

Piotr Kraśko

4,0

Opis

Świat Według Reportera jest serią książek z zapisem podróży znanego dziennikarza, prowadzącego i reportera Wiadomości TVP1– Piotra Kraśko. Eskimosi nauczyli mnie, jak przetrwać, gdy mróz spada do –50 stopni, przekonali, że psie zaprzęgi są wciąż lepsze od skuterów, a do połowu wielorybów potrzebna jest trampolina. W moim ulubionym barze w Teksasie na suficie wiszą setki staników, a włoska mafia znalazła na Brooklynie knajpę z najlepszym widokiem na Manhattan. Zdradzę, jak przetrwać noc na cmentarzu w Tijuanie, pijąc tequilę z grabarzami, i co ukrywają tam kartele narkotykowe. A także: co przez okno w swoim domu widzi Dalajlama, jak się jeździ na snowboardzie na Saharze i dlaczego gogle potrzebne są do kolacji w czasie burzy piaskowej. Podam adres sklepu, w którym zakupy robią zakonnice gotujące dla papieża i przepis na ulubione spaghetti Mela Gibsona.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 72

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (23 oceny)
9
7
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Piotr Kraśko

Ameryka Łacińska. Świat według reportera

Informacje o książce

Wydawnictwo G+J RBA Sp. z o.o. & Co.

Spółka Komandytowa

Licencjobiorca National Geographic Society

ul. Marynarska 15, 02-674 Warszawa

Tekst: Piotr Kraśko

Redakcja: Katarzyna Szczypka

Korekta: Dorota Sideropulur

Projekt okładki: Piotr Grabowski, Studio Graficzne AORTA, www.aorta.com.pl

Projekt graficzny, skład i łamanie: Hanna Szeliga-Czajkowska

Redaktor prowadząca prowadząca: Małgorzata Zemsta

Redaktor techniczny: Mariusz Teler

Zdjęcie Piotra Kraśko na okładce: Mariusz Martyniak / www.matys-studio.com; pozostałe zdjęcia na okładce: Corbis (2), Shutterstock. Zdjęcia wewnątrz: Shutterstock: I (dół), II-III, VII, XII-XIII, XIV (dół), XVIII, XXIII, XXIV (dół)-XXV, XXVII (góra), XXVIII (góra), XXIX (dół)-XXX, XXXIV-XXXVII, XL-XLI, XLIV; Wikipedia: I (góra), IV – Mauro J. Barea, V (góra) – Ian Sewell, V (dół) – Mauro J. Barea, VI, VIII-XI, XIV (góra), XV (góra), XV (dół) – Elisa Arteaga, XVI (góra), XVI (dół) – Jon Sullivan, XVII – Erneste Andrade, XIX-XXII, XXIV (góra), XXVI, XXVII (dół), XXVIII (dół) – Tomas Castelazo, XXIX (góra), XXXI-XXXIII, XXXVIII, XXXIX – Leszek Wasilewski, XLII-XLIII, XLV-XLVIII, XLIX – Pedro Bellas, L, LI (góra) – Artur Jacob, LI (dół) – Arthur Boppre, LII-LV; Prywatne archiwum Piotra Kraśko: LVI-LXIV

Copyright Polish edition © 2011 National Geographic Society.

All rights reserved.

National Geographic i żółta ramka są zarejestrowanymi znakami towarowymi National Geographic Society.

Text © 2011 by Piotr Kraśko.

ISBN 978-83-7596-241-3

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.

Felipe uczy si angielskiego

– Człowieku, nigdzie cię tak nie nauczą języka jak w więzieniu.

Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś namawiał na taką metodę nauki języków obcych, ale Felipe rzeczywiście wiedział, co mówi. A mówił po angielsku świetnie. Bez cienia hiszpańskiego akcentu. Gdybym nie wiedział, że jest Meksykaninem, byłbym pewien, że urodził się, wychował i całe życie spędził w Teksasie. Gdy na chwilę robił w swojej opowieści przerwę, kolejne zdanie zaczynał zawsze tak samo – od słowa „człowieku”.

– Człowieku, to było naprawdę fajne więzienie.

Opowiadając o tym, Felipe miał taki błysk w oczach, że trudno było mu nie wierzyć. Uśmiechał się, wspominając 10 lat spędzonych w więzieniu na przedmieściach Dallas.

– Człowieku, jak mnie posadzili, umiałem powiedzieć po angielsku tylko „okay”. A teraz widzisz, zrobili ze mnie człowieka. Chłopaki byli w porządku. Meksykanie siedzieli za to samo co ja, a Amerykanie różne rzeczy tam nawywijali.

– A za co siedziałeś?

– Za alimenty.

Pomyślałem, że 10 lat za alimenty to jednak spory wyrok, ale w Teksasie wszystko jest duże, może i kary za niepłacenie alimentów. Okazało się jednak, że nie aż tak. Felipe był bardzo zadowolony ze swojego żartu.

– Człowieku, no co ty? Żony nie mam i dzieci nie mam, a przynajmniej nic o tym nie wiem. Robiłem to, co wszyscy. Narkotyki. Przechodziłem przez granicę, zawoziłem do kumpla do San Diego i dostawałem tyle pieniędzy, ile mój ojciec nie zarabiał przez rok. Zacząłem, jak miałem 16 lat, wpadłem po 6 latach.

Mówiąc, że dotyczy to wszystkich, Felipe oczywiście przesadzał, ale w dzielnicy, w której byliśmy, na pewno robiło to bardzo wielu. Na pewno mało kto widział w tym coś złego. Ludzie uważali, że państwo ich porzuciło, pracy nie ma, więc nie mają obowiązku przestrzegać zasad. Jak wpadną, trudno, ale nie spodziewali się od życia niczego dobrego. Felipe i tak nie rozpoczął wcześnie. Zazwyczaj zaczyna się bardzo zwyczajnie. Nie wiem, czy „niewinnie” to dobre słowo, ale tak się o tym tutaj mówi.

– Podchodzi do ciebie na podwórku jakiś facet i daje paczkę. Mówi, pojedź autobusem, zawieź ją, a ja ci dam potem 10 dolarów. Nawet się nie zastanawiasz, czy to złe, czy dobre. Paczka to paczka. Nikogo nie okradasz, nie zabijasz, ot taka przysługa. Zawozisz i dostajesz tyle pieniędzy, ile z bliska w życiu nie widziałeś. Fajnie.

– A powiedziałeś o tym w domu?

– Człowieku, a po co? Niby się nie zastanawiasz, czy to złe, czy dobre, ale tyle oleju w głowie masz, żeby w domu o tym nie mówić. Pieniędzy i tak zaraz nie ma. Kupisz sobie ubranie, buty, postawisz coś kolegom i tyle. W domu nawet nie zauważą, że masz nowe adidasy. Tu mało kto zwraca uwagę na dzieciaki.

Chłopiec w klapkach i z rewolwerem

Felipe wcale nie zaczął wcześnie i wcale nie robił najgorszych rzeczy.

Edgar Jimenez Lugo stał przed reporterami w szortach, koszulce z krótkim rękawem i w klapkach. Gdy policja w Meksyku złapie któregoś z od dawna poszukiwanych, słynnych gangsterów, często urządza pokazówki. Skutego kajdanami stawia w otoczeniu agentów służb specjalnych, a szef danego wydziału policji opowiada o jego zbrodniach i o tym jak nieuchronna czeka go kara. Reporterom wolno nawet czasem zadawać pytania. To już prawie rytuał. Tym razem było jednak inaczej. Przed wszystkimi stał przestępca o wyglądzie małego chłopca. Miał czternaście lat, ale wydawał się młodszy. Znany był jako „Ponchi”. To była chyba najbardziej niezwykła wymiana zdań, o jakiej słyszałem w ostatnich latach w Meksyku.

– Ile ci płacili?

– 200 dolarów tygodniowo.

– Ilu ludzi zabiłeś?

– Czterech.

– Jak?

Edgar zrobił dłonią gest, jakby podcinał komuś gardło.

– Ile miałeś lat, gdy zabiłeś po raz pierwszy?

– Jedenaście.

Edgar Jimenez Lugo nie zawsze mówił prawdę, ale wszystko wskazywało na to, że tym razem nie kłamał. Poszukiwano go od niemal roku. Zaczęło się od nagrania na YouTube. Grupa chłopaków zaprezentowała się z pistoletami i karabinami. Rozmawiają, śmieją się, do jednego spośród siebie zwracają się właśnie Ponchi.

Jego ojciec przyznał, że kiedyś poczuł alkohol od syna wracającego z gry w koszykówkę, ale chłopak nigdy nie zrobił nic złego.

– No, przyznaję, trochę może o nim zapomniałem. Nie poświęcałem mu dużo czasu, ale to, co widzieliście na YouTube, to głupota. Oni tylko udawali takich groźnych. To była tylko zabawa.

Okazało się, że Ponchi nie chodził do szkoły już od dawna i od dawna nie widział ojca. Mieszkał razem z siostrą u wuja i ciotki, ale i oni nie widzieli go już od jakiegoś czasu. Gdy po aresztowaniu zapytano go o rodziców, Edgar Jimenez Lugo odpowiedział z kamienną twarzą:

– Nie mam rodziców. Nie żyją.

Gdy to mówił, nie drgnął mu ani jeden mięsień twarzy.

Policja podejrzewa, że nawet milion nastolatków może współpracować z kartelami narkotykowymi. Oczywiście, większość tylko przenosi narkotyki albo je sprzedaje, ale zdarzają się też zabójcy. Poszukiwano trzynastoletniej dziewczynki, która była wyszkolona do wykonywania egzekucji. Dwóch podejrzanych o dokonanie masakry w północnym Meksyku, w której zginęły 72 osoby, miało 17 i 14 lat. Przez cztery lata wojny narkotykowej zginęło 1500 nieletnich. Tylko niektórzy byli przypadkiem w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Reszta świadomie brała udział w tej wojnie. Prawie połowa Meksykanów nie skończyła jeszcze 30 lat. Dla wielu z nich świat karteli narkotyków stał się już normą, a reguły, jakie nim rządzą, są lepiej znane niż obowiązujące w kraju prawo.

Do niedawna Meksyk był krajem tranzytowym w obrocie narkotykami. Nie sprzedawano ich tutaj, a tylko przerzucano z południa dalej na północ do USA. Dzieciaki wąchały klej czy rozpuszczalnik. Teraz w wielu dzielnicach Ciudad de México czy Tijuany marihuanę i kokainę można kupić równie łatwo jak gumę do żucia. Co noc siedząc w domach albo na ulicy, słyszą strzały. Czasem wszystko dzieje się na ich oczach.

Niedługo po ujęciu Ponchiego zatrzymano niewiele od niego starszego chłopaka, piętnastoletniego Tulla. Przyznał, że strzelił do człowieka, ale „tylko do jednego”. Do innego gangstera, który go zdenerwował. Jego piętnastoletnia dziewczyna zginęła zastrzelona na jednym z przyjęć, na którym więcej było narkotyków niż pepsi. Jego kuzyn w tym samym wieku zginął zamordowany. Ktoś zadał mu trzydzieści pchnięć nożem. Z Tullem wszystko zaczęło się tak samo jak z Ponchim i moim znajomym Felipe – od drobnej przysługi, małej paczki do przeniesienia i paru dolarów wynagrodzenia.

Ponchi zeznał potem, że do wszystkiego zmuszał go narzeczony jego siostry, niejaki Jesus Radilla Hernandez. Był znany z tego, że ofiarom odcinał głowy, a ciała porzucał przy autostradach.

– Groził, że jeśli nie zrobię tego, co mi każe, to mnie zabije. Potem dawał mi marihuanę i sam nie wiedziałem, co robię.