Amelia i Kuba. Stuoki Potwór - Rafał Kosik - ebook + audiobook

Amelia i Kuba. Stuoki Potwór ebook i audiobook

Rafał Kosik

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Rafał Kosik

Amelia i Kuba. Stuoki Potwór

Miejcie oczy szeroko otwarte…

Amelia wrzuca do internetu śmieszne zdjęcie koleżanki, nie zastanawiając się, ile złego może z tego wyniknąć... Kuba konstruuje NPK (Niepodsłuchiwalne Połączenie Kablowe), Albert zaś uważnie obserwuje świat i doradza dopiero, kiedy ktoś go o to poprosi. A Mi? Mi kontynuuje poszukiwania futrzastego zwierzątka i w wyniku chytrego planu ma dostać merynosa. Tylko co to jest, ten merynos?

Co robimy, kiedy nam się wydaje, że nikt na nas nie patrzy, a tak naprawdę widzą nas wszyscy? Czy istnieje jeszcze coś takiego jak prywatność? Sprawdzą to mieszkańcy apartamentowca „Oak Residence”, zwanego przez wszystkich „Zamkiem”, bo właśnie zainstalowano tam monitoring obywatelski. I wszyscy się podglądają, ale nikt, poza dziećmi, nie widzi Stuokiego Potwora!

Humor i przygody dla czytelników od lat 7 do 107!

Opis serii

Bohaterami serii Rafała Kosika „Amelia i Kuba. Kuba i Amelia” są jedenastolatkowie Amelia i Kuba oraz ich rodzeństwo – superinteligentny dziesięcioletni Albert i zwariowana sześciolatka Mi. W książkach spotkamy również m.in. szalonego naukowca, legwana Franka, emerytkę – panią Kożuszek, nadpobudliwego psa Imbira oraz pewną nierozgarniętą Celebrytkę. Autor pokazuje wydarzenia raz z perspektywy Amelii, a raz Kuby, aby uwrażliwić dzieciaki na problemy innych ludzi i pokazać, że empatia to naprawdę ważna rzecz. Powieści skrzą się humorem i wciągają czytelników szybką akcją, bo Rafał Kosik pisze tak, że dzieci naprawdę chcą czytać!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 12 min

Lektor: Wojciech Chorąży

Oceny
4,7 (98 ocen)
77
15
2
1
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Audrey_

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna lektura na deszczowy wieczór :)
10
Anette1987

Nie oderwiesz się od lektury

CEL. Książka
10
allsees

Nie oderwiesz się od lektury

polecam super dla 10 lat
00
bayatowski

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna
00
Anna5791

Nie oderwiesz się od lektury

😊😙🌹🎅😘😊😊😊😊😊🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹🌹💐💐💐💐💐💐💐💐🙂🙂🙂😙☺😊😎🤗😋😚😚😚😍😍😍😎😘😁🤣😂😐😐😐😐😐🙂🙂😙😙☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺☺👍👍👍👍👍👍👍👍👍👍🍾🍾🍾🎂

Popularność




Rafał Kosik Amelia i Kuba. Stuoki Potwór ISBN: 978-83-64384-49-3 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2016 by Rafał Kosik Copyright © 2016 by Powergraph Copyright © 2016 for the cover by Rafał Kosik Copyright © 2016 for the illustrations by Jakub Grochola Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. Redakcja: Kasia Sienkiewicz-Kosik Korekta: Maria Aleksandrow Skład i łamanie: Powergraph Projekt graficzny i okładka: Rafał Kosik Ilustracje na okładce i wewnątrz: Jakub GrocholaWyłączna dystrybucja: Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp.j. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki

Pro­log

Zamek tak naprawdę nie był zam­kiem, tylko tak nazy­wali go miesz­kańcy. Kwa­dra­towe podwórko wyglą­dało jak zam­kowy dzie­dzi­niec oto­czony ze wszyst­kich stron murami sze­ścio­pię­tro­wego budynku. Na ten dzie­dzi­niec można się było dostać przez bramę w tunelu wycię­tym w par­te­rze budynku. Ofi­cjal­nej nazwy „Oak Resi­dence” mało kto uży­wał.

Po prze­ciw­nej stro­nie ulicy nisz­czały i zara­stały chasz­czami opu­sto­szałe wille. Wkrótce miały być wybu­rzone, by zwol­nić miej­sce pod kolejne wiel­kie budynki podobne do Zamku.

Wła­śnie tam, mię­dzy liśćmi coś się poru­szyło. Pomarsz­czona skóra na wiel­kim odwłoku zasze­le­ściła o gałę­zie, gdy tajem­ni­czy stwór pod­kra­dał się bli­żej bramy Zamku. Dobrze się masko­wał, zda­wał się wręcz zmie­niać kolor, by dosto­so­wać się do oto­cze­nia. Gdyby ktoś prze­cho­dził obok, nie zauwa­żyłby niczego podej­rza­nego.

Stwór zamarł na kilka chwil, gdy ulicą prze­jeż­dżał samo­chód. Potem pod­pełzł jesz­cze kawa­łek i przy­siadł. Zza gałęzi głogu wysta­wały trzy chude odnóża. Wiele czar­nych oczu na jego ciele poru­szało się nie­za­leż­nie od sie­bie, lustru­jąc oko­licę. Więk­szość z nich wpa­try­wała się w bramę, jakby stwór kom­bi­no­wał, jak się przez nią prze­do­stać.

Wydał z sie­bie kilka cmok­nięć, może stłu­mio­nych kaszl­nięć i powoli wyco­fał się w gąszcz. W ziemi zostały odci­śnięte małe, okrą­głe ślady wielu nóg.

Roz­dział 1

w któ­rym Ame­lia dowia­duje się, że Kuba ją kocha, a Kuba dowia­duje się, że kocha Ame­lię, i w któ­rym roz­po­czy­nają się dwie zam­kowe afery.

„Kocham Ame­lię”, prze­czy­tała na swoim lap­to­pie Ame­lia.

W pierw­szym momen­cie poczuła gorąco, chwilę potem nade­szła złość, a wresz­cie zoba­czyła awa­tara Kuby obok wpisu i złość jej od razu prze­szła. Sie­działa w swoim pokoju, patrzyła na ekran i nie mogła zro­zu­mieć, czemu Kuba wysłał jej wia­do­mość przez nowe szkolne forum, zamiast jej to po pro­stu powie­dzieć. Uśmiech­nęła się.

Z boku ekranu wysko­czyło okienko komu­ni­ka­tora: „O jejka! Musimy to prze­ga­dać! Już bie­gnę”. Cała Kle­men­tyna, jeśli cze­goś nie prze­ga­dała, to jakby się wcale nie wyda­rzyło.

Ame­lia ogar­nęła szyb­kim spoj­rze­niem pokój, czy jest porzą­dek. W miarę, w miarę. Na cen­tral­nym miej­scu leżał apa­rat, który dostała od rodzi­ców, żeby mogła wziąć udział w szkol­nym kon­kur­sie foto­gra­ficz­nym. Odpi­sała „Wpa­daj :)”. Nie było to potrzebne, bo Kle­men­tyna w beżo­wej sukience już bie­gła przez podwórko Zamku.

Kle­men­tyna ni­gdy nie dzwo­niła tak po pro­stu, jak zwy­kle się dzwoni. Dzwo­niła, jakby wła­śnie wybuchł pożar i trzeba było szybko ucie­kać. Wci­skała przy­cisk raz za razem, jakby to miało przy­spie­szyć spo­tka­nie z przy­ja­ciółką.

Prawdę mówiąc, przy­spie­szyło. Ame­lia pobie­gła do drzwi i szybko je otwo­rzyła.

— Mów, mów! — zaczęła od progu Kle­men­tyna. Cmok­nęła Ame­lię w poli­czek. — I jak?

Imbir, mały biały pies rasy West High­land White Ter­rier pod­biegł do Kle­men­tyny, żeby się przy­wi­tać. Schy­liła się i pogła­skała go. Ina­czej by się nie odcze­pił.

— Co jak? — Ame­lia wzru­szyła ramio­nami.

— No teraz to już ofi­cjal­nie ze sobą cho­dzi­cie.

Ame­lia nie wie­działa, co na to odpo­wie­dzieć. Była cicha, roz­tar­gniona i skromna, więc wyzna­nie Kuby ją onie­śmie­lało. Kle­men­tyna była jej prze­ci­wień­stwem, lubiła rzu­cać się w oczy i być w cen­trum uwagi. Miała jasno­blond włosy, które aż świe­ciły w bla­sku słońca wpa­da­ją­cego przez okno. Ciem­no­włosa Ame­lia nie miała tak efek­tow­nej urody jak Kle­men­tyna, ale było jej z tym dobrze, bo mniej ludzi zwra­cało na nią uwagę. Obie dziew­czynki miały po jede­na­ście lat i miesz­kały w Zamku, i to było wszystko, co je łączyło. No, nie licząc tego, że cho­dziły do tej samej klasy.

— Nie bądź taka tajem­ni­cza. — Kle­men­tyna prze­ci­snęła się obok przy­ja­ciółki i weszła do jej pokoju. — No, opo­wia­daj wszystko.

— A wła­ści­wie to skąd o tym wiesz? — Ame­lia cze­goś tu nie rozu­miała. — Prze­cież Kuba wysłał wia­do­mość do mnie.

— Wyświe­tliło mi się. — Kle­men­tyna na dowód poka­zała ekran różo­wego smart­fona z tą samą wia­do­mo­ścią.

— Czyli wszy­scy mogą to zoba­czyć? — Ame­lia z prze­stra­chem zasło­niła dło­nią usta.

— Nasze szkolne forum ma dwie formy komu­ni­ka­cji. — W drzwiach pokoju sta­nął Albert, o rok młod­szy brat Ame­lii. Popra­wił wiel­kie oku­lary i wyja­śnił — pierw­sza to pry­watna wia­do­mość, którą widzi tylko adre­sat; druga to wpis na forum i to widzą wszy­scy. Obie formy są obsłu­gi­wane przez inne pro­to­koły.

— Musisz wszystko mówić w taki skom­pli­ko­wany spo­sób? — skrzy­wiła się Kle­men­tyna.

— Gdy­bym to jesz­cze bar­dziej upro­ścił, toby zostały same prze­cinki i kropki.

Kle­men­tyna zmarsz­czyła czoło. Nie miała pew­no­ści, czy Albert mówi poważ­nie, czy sobie z niej żar­tuje, więc posta­no­wiła nie odpo­wia­dać.

— Myśla­łam, że wia­do­mość to wia­do­mość — przy­znała Ame­lia.

— Czyli Kuba też tak myślał. — Kle­men­tyna poki­wała głową. — Albo nie jest tak inte­li­gentny, jak sam twier­dzi, albo chciał się pochwa­lić przed wszyst­kimi…

Prze­rwał jej odgłos boro­wa­nia wier­tarką uda­rową. Ktoś gdzieś wier­cił dziurę w beto­no­wej ścia­nie, a dener­wu­jący dźwięk niósł się przez pię­tra.

— Znowu! — Kle­men­tyna na szczę­ście już zapo­mniała o wpi­sie na forum. — Czy ci wszy­scy ludzie nie mogą się po pro­stu wpro­wa­dzić i usta­wić mebli?

— My też robi­li­śmy hałas, jak się wpro­wa­dzi­li­śmy.

— Wtedy pra­wie nikt tu nie miesz­kał. A teraz to wszyst­kim prze­szka­dza.

Ame­lia nie zga­dzała się z nią, ale nie chciała się sprze­czać. Zamek był nowym budyn­kiem i wciąż spro­wa­dzały się do niego rodziny. Każdy chciał się urzą­dzić i było to w porządku, jeżeli tylko nie wier­cił w środku nocy.

— O! Co rysu­jesz? To suk­nia ślubna? — Kle­men­tyna pod­nio­sła z biurka kartkę z ostat­nim rysun­kiem Ame­lii. Zaśmiała się. — Już myślisz o ślu­bie?

Zawsty­dzona Ame­lia zabrała jej szybko rysu­nek i scho­wała do szki­cow­nika.

— Pro­jek­tuję modę — wyja­śniła. Nie było to kłam­stwem, bo suk­nie ślubne też są wymy­ślane przez pro­jek­tan­tów mody.

— Tak, jasne, to jest suk­nia balowa — Kle­men­tyna przy­ło­żyła palce do skroni i pocią­gnęła w bok, przez co jej oczy zmie­niły się w szparki — a ja jestem Chinką.

Ame­lia zaczęła się śmiać, roz­ba­wiona wido­kiem przy­ja­ciółki.

— Zrób tak jesz­cze raz! — Ame­lia wzięła apa­rat foto­gra­ficzny i pstryk­nęła jej zdję­cie. — Wyglą­dasz jak ufok.

Kle­men­tyna uwiel­biała pozo­wać do zdjęć, wiele razy mówiła, że kie­dyś chce zostać modelką. Zaczęła robić coraz głup­sze miny, a Ame­lia pstry­kała kolejne zdję­cia. Śmiały się, w ogóle już nie pamię­ta­jąc o wpi­sie na forum.

* * *

„Kocham Ame­lię”, prze­czy­tał na nowym szkol­nym forum Kuba.

Obok wid­niał jego awa­tar, który przed­sta­wiał szczu­płego blon­dyna jako komik­so­wego super­bo­ha­tera. W pierw­szym momen­cie Kuba poczuł gorąco, ale zaraz potem poja­wiła się złość. Prze­cież nie napi­sał niczego takiego! Ktoś się pod niego bez­czel­nie pod­szył!

Przez chwilę wpa­try­wał się w ekran swo­jego lap­topa usta­wio­nego na biurku pomię­dzy sta­rymi kół­kami do desko­rolki, pisem­kami moto­ry­za­cyj­nymi, skle­jo­nymi mode­lami samo­cho­dów i roze­bra­nym na czę­ści hamul­cem rowe­ro­wym.

Dobra, naj­pierw trzeba to ska­so­wać. No tak, już są komen­ta­rze. Któż by prze­ga­pił taką oka­zję! Nawet Emil sobie nie odmó­wił i wpi­sał: „Stary, to pra­wie jak oświad­czyny”. Kuba z rosnącą zło­ścią prze­czy­tał wszyst­kie komen­ta­rze, zapa­mię­tał, z kim musi jutro poważ­nie poroz­ma­wiać, po czym wci­snął „usuń”. Wpis ze wszyst­kimi komen­ta­rzami znik­nął, a wraz z nim znik­nął i pro­blem.

Tak przy­naj­mniej wyda­wało się Kubie.

Pozo­stała jesz­cze kwe­stia zna­le­zie­nia win­nego. Czy raczej win­nej. To aku­rat nie było trudne. Kuba wstał i poszedł do pokoju Mi. Sze­ścio­latka z kasz­ta­no­wymi wło­sami spię­tymi w kitkę na czubku głowy spoj­rzała na niego czuj­nie znad tabletu z grą.

— O-o!

— Tylko na chwilę wysze­dłem! — powie­dział przez zaci­śnięte zęby Kuba. — Na krótką chwi­leczkę.

— Zosta­wi­łeś otwarty kom­pu­ter, więc to twoja wina.

Kuba ruszył w jej stronę. Mi rzu­ciła tablet na miękki dywan i wystrze­liła jak z kata­pulty w kie­runku drzwi. Ze zwin­no­ścią, o jaką trudno podej­rze­wać dziew­czynkę w tym wieku, odbiła się od łóżka, od ściany i o cen­ty­me­try minęła brata.

— Nie licz na litość, mały potwo­rze! — Kuba odwró­cił się i ruszył w pogoń.

Mi dobrze wie­działa, że w miesz­ka­niu nie ma szans. Dla­tego dopa­dła drzwi wej­ścio­wych, prze­krę­ciła zamek i szarp­nię­ciem otwo­rzyła je na oścież. Nie wybie­gła jed­nak na klatkę scho­dową, bo przej­ście było zata­ra­so­wane. Na wycie­raczce stał niski i kor­pu­lentny stary męż­czy­zna, taki mniej wię­cej w wieku rodzi­ców, z błysz­czącą łysiną i wielką torbą prze­wie­szoną przez ramię.

— Witam panią bar­dzo ser­decz­nie! — zaczął entu­zja­stycz­nie. — Zanim pani odmówi, niech pani wysłu­cha mojej oferty do końca!

Mi otwo­rzyła usta i wga­piła się w obcego. Była zbyt zasko­czona, by odma­wiać. Zresztą nie miała poję­cia, o co cho­dzi.

— Mam pani do zaofe­ro­wa­nia te oto wspa­niałe koce z mery­no­sów. — Męż­czy­zna wycią­gnął z wiel­kiej torby puchaty koc w kolo­rze kawo­wym. — Już za chwilę ten koc może się stać pani nie­od­łącz­nym towa­rzy­szem popo­łu­dnio­wych her­ba­tek i miłych wie­czor­ków przed tele­wi­zo­rem.

— Że jak? — wydu­siła z sie­bie Mi.

— Że wła­śnie tak. — Męż­czy­zna pró­bo­wał zaj­rzeć do miesz­ka­nia, popra­wia­jąc jed­no­cze­śnie błysz­czącą mary­narkę. — Natu­ralne i eko­lo­giczne cie­pło bez opłat dla sil­nej i nie­za­leż­nej kobiety.

— Hę? — Fason mary­narki tego faceta koja­rzył się Mi bar­dziej z cyr­kiem niż z ele­gan­cją. Wycią­gnęła jed­nak rękę, żeby dotknąć koca.

— Nie doty­kaj! — ostrzegł ją Kuba. — Dosta­niesz wysypki.

Mi cof­nęła rękę. No tak, prze­cież ma uczu­le­nie na sierść kotów i psów. A kto wie, czym są te całe mery­nosy.

— Mery­nosy są hipo­aler­giczne — zapew­nił szybko sprze­dawca. — Bada­nia prze­pro­wa­dzone przez ame­ry­kań­skich naukow­ców udo­wod­niły rów­nież dzia­ła­nie wyszczu­pla­jące oraz likwi­du­jące zmarszczki. Ten nie­sa­mo­wity koc ofe­ruję pań­stwu za jedyne dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć zło­tych i — uniósł palec, pod­kre­śla­jąc napię­cie tej pauzy — dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć gro­szy.

— Koc za tysiaka? — upew­nił się Kuba.

— Ba, ale to nie wszystko. Jeśli kupią pań­stwo ten nie­zwy­kły koc w pro­po­no­wa­nej cenie, dodam drugi koc zupeł­nie gra­tis za jedyne sto dzie­więt­na­ście zło­tych i — uniósł palec — dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć gro­szy.

— Gra­tis to jest za darmo. Jak pan tu wszedł?

— Dosko­nała oferta zawsze znaj­dzie drogę do wła­ści­wego klienta. — W dłoni męż­czy­zny poja­wiła się wizy­tówka. — Gdyby byli pań­stwo –

— Nie jeste­śmy wła­ści­wymi klien­tami. — Kuba zamknął drzwi przed nosem domo­krążcy. — Co za natręt. Trzeci raz go tu widzę.

Wizy­tówka sfru­nęła na pod­łogę, obok kapci taty.

— To nie było miłe — zauwa­żyła Mi.

— Otwo­rzy­łaś mu — rzu­cił oskar­ży­ciel­skim tonem Kuba.

— Nie otwo­rzy­łam mu. — Mi wzru­szyła ramio­nami. — Ucie­ka­łam przed tobą.

— A, wła­śnie. — Kuba zła­pał ją za łokieć. — Dzięki za przy­po­mnie­nie.

* * *

Ame­lia popra­wiała rysu­nek sukni. Dodała fal­banki wokół dekoltu i pasek w talii. Kle­men­tyna nie miała ani tro­chę racji. Wpraw­dzie Ame­lia zaczęła ryso­wać tę suk­nię po inter­ne­to­wym wyzna­niu Kuby, ale to był cał­ko­wity przy­pa­dek. Tak, na pewno!

Z otwar­tego lap­topa leciała pio­senka:

— Kocham cię, la, la, la. Kocham cię, la, la, la. O tobie śnię, la, la, la. To cała ja, twa lala…

Cele­brytka, która nagrała tę pio­senkę, miesz­kała w Zamku, dwie klatki dalej. Ame­lia nie lubiła tego utworu. Nie­stety od tygo­dnia trudno było go unik­nąć, bo poja­wiał się wszę­dzie: w radiu, w tele­wi­zji, w inter­ne­cie.

Wstała, wyłą­czyła muzykę i klap­nęła na łóżko. Mate­rac pod nią zapisz­czał prze­raź­li­wie i pod­sko­czył.

— Oj, Imbir! — Ame­lia zerwała się na równe nogi. — Prze­pra­szam.

Roz­bu­dzony w tak bez­ce­re­mo­nialny spo­sób pies zesko­czył z łóżka, posłał jej pełne pre­ten­sji spoj­rze­nie i, obra­żony, wyszedł z pokoju.

W tym momen­cie roz­legł się dzwo­nek do drzwi. Pew­nie Kle­men­tyna cze­goś zapo­mniała, pomy­ślała Ame­lia. A może to rodzice wró­cili z zebra­nia miesz­kań­ców? Pode­szła do drzwi i otwo­rzyła je.

— Witam panią bar­dzo ser­decz­nie! — zaczął ktoś, kto na pewno nie był ani Kle­men­tyną, ani rodzi­cami. Był czter­dzie­sto­let­nim łysie­ją­cym domo­krążcą. — Zanim pani odmówi, niech pani wysłu­cha mojej oferty do końca!

Ame­lia była zbyt zasko­czona, by cokol­wiek sen­sow­nego odpo­wie­dzieć.

— Prze­pra­szam, ale ja… — Wzięła na ręce szcze­ka­ją­cego Imbira, który już zapo­mniał, że jest obra­żony.

— Pro­szę nie prze­pra­szać. Ja dosko­nale panią rozu­miem i dosko­nale znam pani potrzeby. Wła­śnie dla­tego mam pani do zaofe­ro­wa­nia te oto wspa­niałe koce z mery­no­sów. — Wycią­gnął z wiel­kiej torby puchaty koc. — Już za chwilę ten koc może się stać pani nie­od­łącz­nym towa­rzy­szem popo­łu­dnio­wych her­ba­tek i miłych wie­czor­ków przed tele­wi­zo­rem. Natu­ralne i eko­lo­giczne cie­pło bez opłat dla sil­nej i nie­za­leż­nej kobiety.

— Ja bym bar­dzo chciała… — Ame­lia sta­rała się być miła, choć nie wie­działa, co robić.

Wyba­wił ją z opre­sji Albert, który pod­szedł do drzwi i dotknął koca.

— To jest łatwo­palne? — zapy­tał.

Domo­krążca uniósł brwi w zasko­cze­niu, ale szybko wró­cił do swo­jej roli.

— Koce z mery­no­sów są nie­palne — oświad­czył z miną tak poważną i mądrą, na jaką tylko mógł się zdo­być. — Lapoń­ska straż pożarna używa ich do gasze­nia ognia.

Imbir węszył podejrz­li­wie, wycią­ga­jąc nos w stronę koca, i powar­ki­wał.

Albert uniósł oku­lary i przyj­rzał się mate­ria­łowi z bli­ska.

— Wygląda na syn­te­tyk — stwier­dził. — Nada­wałby się na pod­pałkę do grilla, gdyby nie to, że dym będzie tok­syczny.

— Mery­nosy… yyy… mają syn­te­tyczne futro. — Domo­krążca powoli tra­cił pew­ność sie­bie. — Od uro­dze­nia.

— Te defi­ni­cje się wyklu­czają. — Albert obra­cał w pal­cach rożek koca. — Coś może być albo natu­ralne, albo syn­te­tyczne. Chciał­bym zoba­czyć cer­ty­fi­katy bez­pie­czeń­stwa, doku­menty impor­towe i pozwo­le­nie na han­del.

— To ja wrócę póź­niej i przy­niosę wszyst­kie doku­men­ciki. — Domo­krążca uśmiech­nął się sztucz­nie, wepchnął koc do wiel­kiej torby i odwró­cił się na pię­cie. — Żegnam pań­stwa.

Chwilę póź­niej na scho­dach ucichł tupot jego kro­ków.

— To nie­lo­giczne — zasta­no­wił się Albert. — Jeśli ma wró­cić, nie powi­nien mówić „żegnam”, tylko „do widze­nia”.

— Nie wróci. — Ame­lia zamknęła drzwi i odsta­wiła psa na zie­mię. — Szkoda, ale pew­nie chciałby za ten koc bar­dzo dużo. Może nawet sto zło­tych.

— Kupo­wa­nie od natręt­nych domo­krąż­ców jest nie­lo­giczne. — Albert odwró­cił się i ruszył w stronę swo­jego pokoju. — A straż pożarna w Lapo­nii nie używa koców z mery­no­sów.

Ame­lia odpro­wa­dziła go wzro­kiem. Świat jej brata był logiczny, roz­sądny i pod­le­gał jasnym zasa­dom. Nie było w nim miej­sca na uczu­cia i roz­terki arty­stycz­nej duszy.

Wes­tchnęła ciężko i wró­ciła do sie­bie. Włą­czyła lap­top i weszła na forum. Wyszu­kała wpis Kuby… a raczej spró­bo­wała go wyszu­kać. Nie było go tam. Znik­nął! Ame­lia poczuła, jakby ode­brano jej coś waż­nego.

* * *

Kuba w alejce przed klatką koń­czył przy­krę­cać hamu­lec do roweru. Wczo­raj pękła linka i Kuba stwier­dził, że zamiast kupo­wać nową, naprawi tę starą. I dziś to zro­bił. Prze­cież to pro­ste.

Tak naprawdę chciał zamie­nić te stare hamulce na nowe, tar­czowe. Na to jed­nak nie miał pie­nię­dzy.

Wsiadł na rower i ostro ruszył. Okrą­żył kilka razy pagó­rek z wiel­kim dębem. Wszystko dzia­łało, jak powinno, więc posta­no­wił sko­czyć. Ech, byłoby faj­nie, gdyby mógł jeź­dzić do szkoły na rowe­rze. Zamiast wlec się przez kwa­drans z Mi, dojeż­dżałby tam w trzy minuty. No, może w pięć, bo prze­cież Mi tak szybko nie jeź­dzi.

Ponie­waż cały czas obser­wo­wał, czy hamu­lec dobrze działa, dopiero w ostat­niej chwili zauwa­żył sąsiadkę, panią Kożu­szek. Naci­snął dźwi­gnię. Nie­stety, hamu­lec zamiast zro­bić to, czego każdy się spo­dziewa po hamulcu, czyli zaha­mo­wać, wydał z sie­bie dono­śne ping! Linka znów pękła, a Kuba z prze­ra­że­niem w oczach pędził wprost na sta­ruszkę. W ostat­niej chwili skrę­cił, wywra­ca­jąc się z łomo­tem.

— Psia­krew! Prze­klęci cykli­ści…! — fuk­nęła pani Kożu­szek. — Tego powinno się zabro­nić.

Kuba wstał i otrze­pał krót­kie spodnie. Spoj­rzał nie­chęt­nie na eme­rytkę znaną z upier­dli­wo­ści i powie­dział:

— Prze­pra­szam bar­dzo, że się prze­wró­ci­łem, zamiast w panią wje­chać.

Pani Kożu­szek fuk­nęła ponow­nie i popra­wiła puchaty beret. Nosiła go, nawet gdy było cie­pło. Skrę­ciła do salki zebrań wspól­noty miesz­kań­ców.

Kuba pod­niósł rower i przyj­rzał się pęk­nię­tej lince.

— Jed­nak trzeba kupić nową — wes­tchnął.

* * *

Zebra­nie wspól­noty miesz­kań­ców wyglą­dało jak zwy­kle, czyli kilka osób narze­kało na źle dzia­ła­jące mecha­ni­zmy zamy­ka­nia drzwi, nie­szczelne okna i na gło­śne wybie­ra­nie śmieci. Więk­szość zer­kała na zegarki albo bawiła się tele­fo­nami.

Salka miała wiel­kość szkol­nej klasy, świa­tło wpa­dało przez małe okienka piw­niczne. Zebra­nie pro­wa­dził jak zwy­kle Admi­ni­stra­tor domu, służ­bi­sta ubrany w pognie­ciony gar­ni­tur. Im dłu­żej mówił, tym czę­ściej miesz­kańcy tłu­mili ziew­nię­cia. Gdy już wyda­wało się, że senne zebra­nie można zakoń­czyć, wstała Cele­brytka. Była pio­sen­karką. Na por­ta­lach plot­kar­skich i w kolo­ro­wych gazet­kach można się było dowie­dzieć, gdzie spę­dza waka­cje i w któ­rym skle­pie kupuje buty.

— No a co z psimi kupami? — Zamru­gała przy­kle­jo­nymi rzę­sami. — Płacę czynsz i wyma­gam.

Reszta spoj­rzała po sobie, bo chyba nikt nie wie­dział, o co cho­dzi.

Pan Rytel, czyli tata Kuby i Mi, już otwo­rzył usta, aby powie­dzieć coś dow­cip­nego na temat regu­lar­nych dostaw psich kup wli­czo­nych w czynsz. Nie powie­dział, bo pani Rytel ostrze­gaw­czo kop­nęła go w nogę.

— Może pani przy­bli­żyć temat? — zachę­cił Cele­brytkę Admi­ni­stra­tor.

— Mogę, jasne, że mogę. Codzien­nie ktoś mi kła­dzie psią kupę na wycie­raczce. Ktoś to robi z pre­me­dy­ta­cją.

— W tym domu jest tylko jeden pies — zauwa­żyła z pre­ten­sją pani Kożu­szek. Spoj­rzała zna­cząco na pana Domeykę, tatę Ame­lii i Alberta.

— Sprzą­tamy po naszym psie — odparł pan Domeyko. — A już na pewno nie pod­rzu­camy –

— Tu jest za mało kamer — prze­rwała mu Cele­brytka. — Ja pra­cuję, ja się sku­piam, medy­tuję. Ja śpie­wam. Kupa na wycie­raczce jest jak poli­czek dla sztuki. Dla arty­zmu. Ja muszę medy­to­wać, a jak medy­to­wać przy kupie?

— Są kamery przy wej­ściu, na podwórku i w garażu — zauwa­żył Admi­ni­stra­tor. — Gdyby ktoś z zewnątrz tu wcho­dził, byśmy wie­dzieli.

— My naprawdę nie… — usi­ło­wał dalej zaprze­czać pan Domeyko, ale nikt nie zwra­cał na niego uwagi.

Powoli wszy­scy się oży­wiali.

— Tu nie cho­dzi tylko o sprawę tej kupy — ode­zwał się ktoś. — W win­dzie cią­gle ktoś rzuca papierki po cukier­kach.

— Nam ktoś prze­su­nął wycie­raczkę.

— Do nas ktoś zadzwo­nił i uciekł.

— Ktoś cią­gle boruje po połu­dniu.

— Ci nie­zno­śni cykli­ści sza­leją po podwórku — dorzu­ciła pani Kożu­szek.

— Tu jest za mało kamer — do dys­ku­sji wró­ciła Cele­brytka. — Potrze­bu­jemy lep­szego moni­to­ringu, żeby chro­nić naszą pry­wat­ność. Co to za Oak Resi­dence bez dobrego oka­me­ro­wa­nia?

— Dokupmy wię­cej kamer — ode­zwał się Bar­dzo Ważny Dyrek­tor. — Mój bank udzieli kre­dytu na ten zakup.

— Pro­szę pań­stwa, pro­szę pań­stwa! — Admi­ni­stra­tor uspo­ka­ja­jąco uniósł dło­nie. — Wszystko jest w porządku. Nad bez­pie­czeń­stwem Oak Resi­dence czuwa pan Zenek… — Rozej­rzał się w poszu­ki­wa­niu straż­nika.

— … który śpi teraz tutaj! — dokoń­czył pan Rytel, mimo roz­pacz­li­wych prób żony, by nie wdał się w awan­turę.

Zro­biło się cicho, wszy­scy spoj­rzeli we wska­za­nym kie­runku, a pan Zenek chrap­nął gło­śno.

— Sam wezwa­łem go tutaj, żeby dobrze poznał i zro­zu­miał opi­nie miesz­kań­ców — odparł Admi­ni­stra­tor. — Panie Zenku!

Straż­nik obu­dził się i usiadł na bacz­ność.

Admi­ni­stra­tor znów zwró­cił się do pana Rytla:

— Czy pan suge­ruje, że pan Zenek źle pra­cuje?

— Przez myśl by mi to nie prze­szło. Pan Zenek w ogóle nie pra­cuje, kiedy sie­dzi tutaj… Auuuu…

To pani Rytel wymie­rzyła pre­cy­zyjny cios w kostkę, co sku­tecz­nie uci­szyło jej męża.

Z boku sali wstał wysoki i bar­dzo chudy męż­czy­zna około czter­dziestki, z krót­kimi, ciem­nymi, ale prze­ty­ka­nymi siwi­zną wło­sami.

— Dzień dobry, wpro­wa­dzi­łem się tutaj tydzień temu — zaczął.

— A więc to pan codzien­nie boruje — stwier­dziła oskar­ży­ciel­sko pani Kożu­szek. — Co za ludzie!

— Nie, ja jestem infor­ma­ty­kiem — odparł szybko — i to, nie chwa­ląc się –

— Pana god­ność, prze­pra­szam? — prze­rwał mu Admi­ni­stra­tor.

— Jerzy Wier­szew­ski. — Infor­ma­tyk był nie­za­do­wo­lony, że mu się prze­szka­dza. — Miesz­kam w trze­ciej klatce. Jestem infor­ma­ty­kiem i to, nie chwa­ląc się, zna­ko­mi­tym. Nawet nauczam infor­ma­tyki, a lista moich osią­gnięć jest bar­dzo długa. — Uniósł brodę i powiódł wzro­kiem po sąsia­dach, by spraw­dzić, jakie wra­że­nie wywarły na nich jego słowa. Nie wywarły żad­nego, wyja­śniał więc dalej — powin­ni­śmy wpro­wa­dzić w naszym domu moni­to­ring oby­wa­tel­ski. Każdy miesz­ka­niec Oak Resi­dence miałby stały dostęp do kamer moni­to­ringu.

Admi­ni­stra­tor podra­pał się z zakło­po­ta­niem w głowę.

— Chce pan dosta­wić kilka krze­seł w stró­żówce?

— Pro­szę pana… — Infor­ma­tyk czuł się coraz pew­niej. — Ja pro­po­nuję naszej wspól­no­cie roz­wią­za­nie na miarę dwu­dzie­stego pierw­szego wieku. Każdy z miesz­kań­ców na każ­dym urzą­dze­niu z dostę­pem do inter­netu będzie mógł oglą­dać prze­kaz z kamer i zare­ago­wać, jeśli zauważy coś podej­rza­nego.

To zain­te­re­so­wało więk­szość zebra­nych.

— O, dosko­nały pomysł! — oży­wiła się Cele­brytka. — Pan Zenek sie­dzi z nami tutaj, czyli nie patrzy w moni­tory na stró­żówce, jak to zauwa­żył pan… — spoj­rzała na tatę Kuby, pró­bu­jąc sobie przy­po­mnieć, jak on się nazywa. Nie przy­po­mniała sobie, więc mówiła dalej — no… to każdy może tu wejść i nawet nie zosta­nie zauwa­żony.

Pan Rytel zamie­rzał wstać i przed­sta­wić się Cele­brytce, ale żona była sil­niej­sza. Nie wstał.

— Myślę, że pań­stwo demo­ni­zu­je­cie — ode­zwał się Admi­ni­stra­tor. — Nikt tu nie wej­dzie.

W tym momen­cie otwo­rzyły się drzwi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki