Ameksyka Wojna wzdłuż granicy - Ed Vulliamy - ebook

Ameksyka Wojna wzdłuż granicy ebook

Ed Vulliamy

0,0

Opis

"Ameksyka to wstrząsająca historia niesłychanego terroru rozgrywającego się na granicy amerykańsko-meksykańskiej – ""w swoistym państwie, które należy zarówno do Stanów Zjednoczonych jak i Meksyku, a jednocześnie do żadnego z nich"" – w czasie, gdy wojna narkotykowa osiąga tam największe nasilenie. W 2009 roku, po wielu latach pracy korespondenta na granicy, Ed Vulliamy odbył podróż wzdłuż granicy, od wybrzeża Pacyfiku po Zatokę Meksykańską, od Tijuana do Matamoros, podróż przez kalejdoskopowy krajobraz korupcji i wszechobecnej wojny domowej, a zarazem piękna, radości i żywotności. Opisuje, w jaki sposób działają gangi narkotykowe, przemyt ludzi, broni oraz narkotyków przez granicę; ucieczkę klasy średniej z Meksyku i amerykańską kulturę celebrytów, która podsyca przemoc; wzajemne powiązania gospodarki narkotykowej i gospodarki fabryk typu Maquiladora; bezlitosne, systematyczne morderstwa kobiet w Ciudad Juarez. Bohaterzy, łotrzy i ofiary – odważni i samotni policjanci, księża, kobiety i dziennikarze walczący z przemocą; gangi i wynajmowani przez nie mordercy na zlecenie; nieżywi i złamani – wszystko to ożywa w tej wyjątkowej książce. Amexica zabiera nas w świat wykraczający poza dzisiejsze nagłówki w gazetach. To portret ulicy, portret miejsca i ludzi w czasie wojny, jak i samej wojny. ""Robotnice z maquiladoras, kierowcy ciężarówek, narcotraficantes, przemytnicy broni, tysiące emigrantów, strażnicy graniczni, coyotes, polleros, sicarios i Indianie - wszyscy oni zamieszkują ten nieformalny, ale rzeczywisty region zwany Ameksyką, rozdzielony linią graniczną, która o wszystkim decyduje i z której wszystko wynika. Znamy to pogranicze z malowniczych i pełnych przemocy hollywoodzkich filmów, ale żeby spróbować pojąć, co tam tak naprawdę się dzieje, kto z kim prowadzi tę wojnę i dlaczego powinno nas to obchodzić, warto wczytać się w zapiski Eda Vulliamy’ego z wyprawy w głąb tego świata"". Tomasz Pindel ""Autor pisze lirycznie, a uwodzicielski rytm jego zdań rażąco kontrastuje z upodleniem ludzkości występującym na niemal każdej stronie… Narracja ma cechy świeżości, ponieważ Vulliamy tak wiele czerpie z własnych wędrówek… Dobitnie napisana relacja wywołująca koszmary nocne"". ""Kirkus Reviews"""

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 689

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WYDAWNICTWO CZARNE SP. Z O.O.www.czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, iii p., 38-300 Gorlice tel./fax +48 18 353 58 93, e-mail: [email protected], [email protected], [email protected], [email protected], [email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa tel./fax +48 18 351 02 78, tel. +48 18 351 00 70 e-mail: [email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Andersa 21/56, 00-159 Warszawa tel./fax +48 22 621 10 48 e-mail: [email protected], [email protected], [email protected], [email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected] tel. 504 564 092, 605 955 550

Audiobooki i ebooki: Izabela Rególska, [email protected] Skład: D2D.pl ul. Morsztynowska 4/7, 31-029 Kraków, tel. +48 12 432 08 52 e-mail: [email protected]

Wołowiec 2012 Wydanie I

Tytuł oryginału angielskiego AMEXICA: WAR ALONG THE BORDERLINE

Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / pracownia papierówka

Fotografia na okładce © by CHRISTOPHER MORRIS / CORBIS / FOTOCHANNELS

Copyright © 2010, edward vulliamy. All rights reserved Copyright © for blood money by edward vulliamy, 2011 Copyright © for the Polish edition by wydawnictwo czarne, 2012 Copyright © for the Polish translation by JANUSZ OCHAB, 2012 The concept and the original project of the map © FINBAR SHEEHY

Redakcja WOJCIECH GÓRNAŚ / redaktornia.com

Korekty ANNA REWILAK, ZUZANNA SZATANIK / D2D.pl

Projekt typograficzny i redakcja techniczna robert oleś / D2D.pl

Skład MAŁGORZATA POŹDZIK / D2D.pl

ISBN 978-83-7536-409-5

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Dla mojego Ojca, J. S. P. V

1919-2007

PROLOG Ameksyka

Nad ogromną pustynią powoli wstaje świt, wydobywając z mroku ciało zawieszone nad betonowym wiaduktem zwanym Mostem Marzeń. Pozbawione głowy zwłoki są tam już od dwóch godzin, kołyszą się lekko na rzemieniu przeciągniętym pod pachami. Na ruchliwe skrzyżowanie padają pierwsze promienie słońca; zaczyna się godzina szczytu, wysłużone autobusy, które niegdyś woziły amerykańskie dzieci do szkół, teraz przewożą robotników do zakładów pracy. Godzinę później trup nadal wisi nad drogą, bezgłowe okropieństwo z rękami wykręconymi do tyłu i spiętymi kajdankami, kołysze się leniwie, poruszany zimnym porannym wiatrem, który wzbija kurz i przemyka ulicami Ciudad Juárez, najniebezpieczniejszego miasta na świecie.

Obok swej ofiary – wystawionej na widok publiczny tuż przed końcem nocnej i początkiem porannej zmiany w fabrykach – kaci, zwani również sicarios (sykariuszami), zawiesili prześcieradło z wymalowanym ręcznie napisem: Yo, Lázaro Flores, apoyo a mi patrón, el monta perros – Ja, Lázaro Flores, służyłem mojemu szefowi, psojebcy. Podpis brzmi: Atte. [Atención], La Línea – Strzeżcie się Linii. Obok ciała zbiera się tłum gapiów, którzy patrzą w milczeniu, lecz bez zdziwienia. Skórzane paski pod pachami trupa skrzypią miarowo, stopy dyndają na wietrze. Ludzie nie ruszają się z miejsca, wpatrzeni w ten odrażający obraz, jakby bali się, że jeśli odejdą zbyt szybko, zabiorą ze sobą przekleństwo tego czynu. Nim ponownie ruszą w drogę, muszą się z nim rozprawić, wymazać go z pamięci i z dzisiejszego poranka. W końcu po trzech godzinach przyjeżdżają strażacy, stawiają drabiny i zdejmują zwłoki. Owijają je płótnem, chowają do czerwonej furgonetki i odwożą do prosektorium, gdzie poddane zostaną badaniu, a specjaliści „odczytają” wiadomości ukryte w ranach. I tak w Juárez rozpoczyna się kolejny dzień, który będzie świadkiem jeszcze dwóch innych morderstw. Właściwie i tak jest to wyjątkowo skromny wynik: tylko w styczniu 2009 roku w tym pogranicznym mieście zamordowano dwieście dwadzieścia siedem osób.

La Línea to nowa mutacja największego kartelu narkotykowego z Juárez, kierowanego przez Amado Carrillo Fuentesa, znanego pod nom de narcos Pan Niebios, a to ze względu na flotę boeingów, którymi szmuglował kokainę z Kolumbii. Teraz jednak La Línea jest tylko jedną z licznych frakcji i grup przestępczych – zaliczają się do nich kartele, gangi uliczne, skorumpowane jednostki policji i oddziały wojska – które walczą, posuwając się do coraz to wymyślniejszych aktów przemocy, o Plaza, rzekę narkotyków płynącą przez Juárez i El Paso, a stamtąd do Stanów Zjednoczonych. Walczą też o rozrastające się rynki samego Juárez i północnego Meksyku: tam, gdzie przepływa rzeka, ludzie z niej piją, a ponieważ meksykańskie kartele niemal całkowicie zmonopolizowały dostawy narkotyków do Stanów Zjednoczonych, w północnym Meksyku wciąż przybywa ludzi uzależnionych od kokainy i metamfetaminy, tutaj też toczą się krwawe walki o strefy wpływów: obszary, na których dany kartel lub gang może sprzedawać swoje narkotyki. Prześcieradło z napisem, zwane narcomanía, oraz wypisana na nim wiadomość, czyli narcomensaje, to typowe elementy egzekucji, które mają uczynić z morderstwa ostrzeżenie, zawoalowaną groźbę: pozbawiony głowy mężczyzna nie nazywał się wcale Lázaro Flores, tak brzmiało nazwisko prominentnego miejscowego biznesmena – całe miasto i sam pan Flores mieli więc ciekawy materiał do przemyśleń.

Ta makabryczna, barbarzyńska egzekucja, która miała miejsce w listopadzie 2008 roku, była jednym z około 1300 morderstw, które popełniono w ciągu niecałych jedenastu miesięcy w tym mieście bezprawia. Do końca grudnia liczba ta wzrosła do około 1700. W całym Meksyku w roku 2008 zamordowano ponad 5400 osób. W roku 2009 pomimo kolejnych akcji podejmowanych przez coraz liczniejsze oddziały wojska i pomimo obietnicy burmistrza José Reyesa Ferriza, który pierwszego stycznia stwierdził, że „taki rok w Juárez nie może się już powtórzyć”, liczba ofiar była jeszcze większa: zamordowano 2657 ludzi, co czyniło z Ciudad Juárez najniebezpieczniejsze miasto świata: na sto tysięcy mieszkańców przypadały tu 192 zabójstwa. Całkowita liczba zabitych w całym kraju w 2009 roku sięgnęła 7724 1. Od grudnia 2006, kiedy to prezydent Meksyku Felipe Calderón rozpoczął ofensywę wojskową przeciwko kartelom, do końca roku 2009 zamordowano ponad 16 tysięcy ludzi. Wielu spośród nich zostało okaleczonych, jak opisany powyżej człowiek, w sposób straszliwy i przemyślany zarazem, a ich ciała wystawiono potem na widok publiczny, by przekazać jakąś wiadomość lub groźbę. Pod koniec lata 2010 roku całkowita liczba zabitych od grudnia 2006 przekroczyła 24 tysiące. Do morderstw dochodzi na terenie całego kraju, lecz najwięcej ma miejsce w pobliżu granicy z USA – liczącego 3,4 tysiąca kilometrów pasa o największym natężeniu ruchu granicznego na świecie, miejscu, które należy do obu krajów, a zarazem do żadnego z nich.

Ciudad Juárez żyje w swego rodzaju symbiozie ze Stanami Zjednoczonymi oraz „bliźniaczym miastem” El Paso położonym po drugiej stronie granicy. Czasami bliskość obu tych miejsc wydaje się wręcz surrealna: z kampusu Uniwersytetu Stanu Teksas w El Paso widać przede wszystkim pracowite i radosne życie akademickie – studentów przechodzących z zajęć na zajęcia. Nieco dalej, w odległości około ośmiuset metrów, biegnie granica widoczna w dwóch postaciach: jako surowy mur zwieńczony drutem kolczastym oraz wstęga Rio Grande. Tuż za granicą wyrasta jedna z najbiedniejszych osad w Meksyku, zwanych tutaj colonia: wypalone słońcem, zaśmiecone miasteczko o nazwie Anapra, bezładna zbieranina baraków z drewna i blachy falistej, egzystująca na obrzeżach rozrastającego się miasta. Spękaną ziemię pustyni, na której wzniesiono Anaprę, przecina sieć kabli, którymi mieszkańcy baraków nielegalnie doprowadzają prąd. El Paso i Juárez tworzą serce i centralny punkt tego wąskiego pasa ziemi łączącego oba kraje. Pogranicze to kraina paradoksów: perspektyw i biedy, obietnicy i rozpaczy, miłości i przemocy, piękna i strachu, seksu i religii, znoju i życia rodzinnego. Sama granica stanowi dychotomię, jest nieszczelna, a zarazem dla wielu nieprzekraczalna. Straż graniczna USA także dostrzega tę sprzeczność, o czym świadczy billboard zachęcający do pracy w tej formacji, umieszczony przy autostradzie międzystanowej numer 19, na północ od miasta Nogales w Arizonie. Napis na tablicy głosi: „Kariera na granicy, ale bez ograniczeń”.

Sama granica również bywa brutalna. W 1994 roku Stany Zjednoczone rozpoczęły szereg operacji: Gatekeeper (Portier) w San Diego, Hold the Line (Utrzymać pozycję) w El Paso oraz jeszcze jedną, podobną operację w dolinie Rio Grande. Od tamtej pory w czasie pięciu kolejnych kadencji prezydenckich (dwóch Billa Clintona, dwóch George'a W. Busha oraz obecnej, Baracka Obamy) granica stanowi linię frontu, wzdłuż której ciągnie się tysiąckilometrowe ogrodzenie z wieżyczkami strażniczymi, reflektorami, pod nadzorem uzbrojonych po zęby patroli. Tam, gdzie nie ma ogrodzenia, działają kamery na podczerwień, czujniki, Gwardia Narodowa i jednostki specjalne agencji rządowych, takich jak Drug Enforcement Administration (agencja zajmująca się między innymi walką z narkotykami), Bureau of Alcohol, Tobacco, Firearms and Explosives (Biuro do spraw Alkoholu, Tytoniu, Broni Palnej i Materiałów Wybuchowych) oraz obdarzone nowymi prerogatywami straż graniczna i jej oddziały specjalne: BORTAC i BORSTAR. Przy granicy, oprócz rzeki narkotyków i ludzi szmuglowanych do USA, można również znaleźć własną śmierć: taki los spotkał w sierpniu 2009 roku w południowej Kalifornii strażnika granicznego Roberta Rosasa, który został zastrzelony podczas próby powstrzymania zbrojnego wtargnięcia na teren kraju; zginął tu także Rob Krentz, szanowany ranczer z okolic Douglas, który miał nieszczęście natknąć się na przemytników przechodzących przez jego ziemię.

Równe asfaltowe szosy po amerykańskiej stronie kontrastują z dziurawymi, pełnymi kolein drogami po stronie meksykańskiej. Przelatując nad granicą, widzimy, jak regularna siatka ulic w amerykańskich miastach ustępuje nagle miejsca chaotycznej plątaninie meksykańskich osiedli. Jeszcze bardziej rzuca się w oczy różnica między biedą amerykańską a meksykańską. Rażąco nierówny podział bogactw i władzy zadziwia każdego, kto przekracza granicę, czy to przechodząc przez stukające nieustannie „kołowrotki” między wielkim Mexicali i maleńkim Calexico, czy to jadąc pustynną drogą między Lukeville w Arizonie a Sonoytą w Sonarze, czy też przekraczając wstęgę Rio Grande, która oddziela El Paso od Juárez. Podróżnicy mogą również skorzystać z mostu łączącego Eagle Pass i Piedras Negras lub z ostatniego promu przepływającego przez granicę, który kursuje między Los Ebanos w Teksasie i Díaz Ordaz w Tamaulipas.

Lecz granica, jak już wspominałem, nie jest szczelna. Im bardziej Stany Zjednoczone angażują się w budowanie murów, udoskonalanie urządzeń kontrolnych oraz doposażanie straży granicznej i celników, tym więcej ludzi przekracza granicę legalnie – obecnie robi to około miliona osób dziennie. Niektóre rodziny żyją i pracują po obu stronach granicy: robotnicy, interesanci, krewni i dzieci w wieku szkolnym jeżdżą codziennie do sąsiedniego kraju i z powrotem. Wystarczy dwadzieścia minut, by przejść na piechotę z centrum El Paso do Juárez, z miejsca będącego rzekomo Pierwszym Światem do czegoś, co wygląda jak Trzeci Świat, choć nim nie jest. Wymiana handlowa pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem osiąga najwyższą wartość na świecie i obecnie wynosi około 367,4 miliarda dolarów rocznie 2. W ciągu roku granicę przekracza pięć milionów ciężarówek, codziennie przejeżdżają przez nią tysiące wagonów. Do USA jadą towary z obu Ameryk oraz produkty z Chin przeładowywane w meksykańskim porcie Lázaro Cárdeñas – jednocześnie zaś odbywa się podobny ruch w przeciwnym kierunku, na południe, dokąd trafiają artykuły ze Stanów Zjednoczonych. Wzdłuż granicy wyrosły tysiące maquiladoras, czyli zakładów montażowych, które zapewniają USA tanią siłę roboczą tuż za granicami kraju. Amerykańskie i meksykańskie jednostki straży pożarnej odpowiadają na wezwania z obu krajów, a w 2008 roku w szpitalu Thomason w El Paso leczono ponad pięćdziesiąt ofiar przemocy z Ciudad Juárez. Przygraniczny kraj ma swoją własną muzykę, norteño, i swój własny hiszpańsko-angielski slang używany po obu stronach granicy, który czasami po prostu łączy i miesza oba języki, czego najlepszym przykładem jest napis na pewnym barze w El Paso: Minores and Personas Armadas Strictly No Entrada. Przyjaciele mogą zwracać się do siebie Mano!, mieszając angielskie hey, man z hiszpańskim hermano (brat). W całym Meksyku rower to bicicleta, lecz na granicy może to być również baica. O czyjejś żonie mówi się raczej waifa niż esposa. W Stanach Amerykanin meksykańskiego pochodzenia, który należy do ulicznego gangu, nazywany jest vato, lecz na granicy mówi się o nim cholo 3. Biegunkę nazywa się tutaj turista, z oczywistych powodów. Chyba najużyteczniejszym terminem zaczerpniętym z języka pogranicza są słowa rasquache i rasąuachismo, które zdaniem pisarza Tomasa Ybarry-Frausto oznacza tyle, co „świadome postępowanie w sposób wulgarny i zadziorny, obalanie i odwracanie do góry nogami przyjętych wzorców. Jest to postawa przemyślna, zuchwała i impertynencka” – to z pewnością doskonała, jeśli nawet niepełna, definicja samego pogranicza 4.

Pogranicze to terytorium rządzące się własnymi prawami, obejmujące obie strony granicy, obce zarówno Waszyngtonowi, jak i stolicy Meksyku, ośrodkom władzy, w których zarządzenia dotyczące tego obszaru wydają często ludzie niemający elementarnej wiedzy na jego temat. Pod wieloma względami granica jest praktycznie niezauważalna, pod wieloma innymi stanowi przykład rażącego kontrastu. Tyle samo dzieli obie jej strony, ile łączy, choć te punkty wspólne poddawane są obecnie ciężkiej próbie, jaką jest wojna narkotykowa. Gloria Anzaldúa, która zrewolucjonizowała pisarstwo Amerykanów meksykańskiego pochodzenia, nazywała granicę una herida abierta – otwartą raną – gdzie Trzeci Świat ociera się o Pierwszy i krwawi. Nim utworzy się strup, dochodzi do kolejnego krwawienia, a życiodajne siły obu państw mieszają się ze sobą, tworząc trzeci kraj – kulturę pogranicza 5. Pogranicze ma tożsamość i smak codziennego życia, które przekracza linię granicy, a ja tę krainę – pas o długości około 3400 i szerokości 80 kilometrów, ciągnący się od Pacyfiku do Zatoki Meksykańskiej – nazywam Ameksyką. Za sprawą szerokich rzek narkotyków, które płyną przez ten obszar i wzdłuż niego, Ameksyka stała się polem bitwy, na którym toczy się jednak codzienne życie. I pomimo wszystkich okropności i niepokojów, których ostatnio doświadcza, pogranicze jest nieodparcie kuszące, złożone i fascynujące.

„Ameksyka” to nie tylko gra słów. Pierwotna i właściwa nazwa narodu Azteków posługujących się językiem nahuatl, którzy przenieśli się na południe, by zbudować wielkie miasto Tenochtitlán – późniejsze miasto Meksyk – i stworzyć potężne imperium, brzmi Mexica (wymawiane meszika). Lud ten pochodził z terenów położonych obecnie tuż przy granicy, w pobliżu tak zwanych „Czterech Rogów”, gdzie stykają się cztery stany USA: Nowy Meksyk, Kolorado, Arizona i Utah. Ruch Chicano, czyli ruch na rzecz Amerykanów meksykańskiego pochodzenia powstały w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, wskrzesił pojęcie kolebki narodu meksykańskiego – północnych (a dla Amerykanów południowo-zachodnich) pustyń – zwanej Aztatlán lub Aztlán. Miejsce to stanowiło istotny element mitologii ludu Mexica, opartej – podobnie jak dzisiejsza granica – na pojęciu dualizmu i uzupełniających się przeciwieństw. Bóg stworzyciel, Ometeotl, łączy w sobie pierwiastek męski i żeński, a jego / jej dzieci Quetzalcoatl i Tezcatlipoca są zarówno sprzymierzeńcami, jak i wrogami, reprezentują harmonię i konflikt, równowagę i zmianę 6. Według niektórych podań to właśnie z Aztatlán wyruszył najważniejszy bóg Azteków, Huitzilopochtli, by poprowadzić lud Mexica na południe, do miejsca, które stało się później stolicą ich imperium 7. Według Meksykanów Huitzilopochtli narodził się na pustynnych terenach należących obecnie do północnego pogranicza. Jego matką była Coatlicue, pierwotna matka, bogini płodności i zniszczenia oraz życia i śmierci, która nosiła spódnicę z węży i naszyjnik z ludzkich dłoni, serc i czaszek.

Hiszpańskie słowo oznaczające granicę, frontera, ma te same konotacje co amerykańskie określenie frontier (oprócz granicy może oznaczać rubieże), jak choćby Last Frontier, fraza przewijająca się w amerykańskiej kulturze (tak nazywa się również Alaskę). The frontier to także nazwa południowo-zachodnich stanów USA, używana powszechnie w XIX wieku jako synonim Dzikiego Zachodu. Określenie El Norte (Północ) – odnoszące się do tego samego terenu, tyle że widzianego z perspektywy Meksyku – kojarzyło się z podobną aurą tajemniczości, zarówno hiszpańskim konkwistadorom, jak i Meksykanom, którzy zajęli ich miejsce. El Norte ma nawet symboliczne znaczenie w starożytnych legendach ludu Mexica: według Azteków świat był płaski, a każdemu z jego czterech kierunków przypisany był odpowiedni kolor. W systemie tym północ była biała, jej kamieniem był biały krzemień, rosło tam także białe drzewo puchowca, drzewo obfitości. Północ kojarzono jednak również ze śmiercią i zimą, tamtędy wiodła droga do krainy duchów. Nim rzeczywiście pojawiła się tam granica, obszar obecnego pogranicza wiązał się w świadomości Amerykanów i Meksykanów z przygodą, ryzykiem, szansą rozwoju, sławnymi rozbójnikami i niebezpieczeństwem. Nieco później, gdy Amerykanie mieli Billy Kida, Meksykanie opiewali w pieśniach El Zorro; dla Amerykanów kowboj to człowiek z południowego zachodu, zdaniem Meksykanów el vaquero żyje na północy – to ci sami ludzie, należący do tego samego miejsca, La Frontera. Miguel Olmos Aguilera, małomówny muzykolog kierujący Wydziałem Kulturoznawstwa w Colegio de la Frontera Norte w Tijuanie, stwierdził w rozmowie ze mną, że „pojęcie frontera zawsze miało znaczenie nie tylko geograficzne, ale i emocjonalne oraz baśniowe. Już od czasów prekolumbijskich miejsce to łączyło się w wyobraźni mieszkańców Ameryki Środkowej ze śmiercią i sławą, cierpieniem i heroizmem, a także z rzeczywistością, która zabija ludzi” 8.

Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych zwykle odnoszą słowo „Ameryka” jedynie do własnego kraju, lecz dla pozostałych mieszkańców kontynentu odnosi się ono do całej Ameryki Północnej – a także do najsłynniejszego klubu piłkarskiego z Meksyku, czyli Club América. Potężna i wszechobecna ikona Meksyku, Matka Boża z Guadalupe, jest nie tylko Królową Meksyku, ale i Cesarzową obu Ameryk. Co więcej, naukowcy wciąż nie potrafią określić, jak powstała nazwa Meksyk, która jest rodzaju męskiego – jej pierwowzór, czyli Mexica, podobnie jak Ameryka jest rodzaju żeńskiego 9.

Granica została wytyczona na podstawie traktatu pokojowego z Guadalupe Hidalgo, który w 1848 roku zakończył wojnę amerykańsko-meksykańską, oraz tak zwanego zakupu Gadsdena z 1853 roku (zwanego w Meksyku Venta de la Mesilla), na mocy którego terytorium obecnych stanów Arizona i Nowy Meksyk rozszerzyło się o tereny na południe od rzeki Gila i granica zyskała ostateczny, obowiązujący do dzisiaj przebieg 10. Od tej pory ludzie przyjeżdżali nad granicę nie po to, by ją przekraczać, lecz by przy niej zamieszkać. Im bardziej rośnie populacja bliźniaczych miast, tym silniejsza staje się łącząca je więź i tym bliższe są sobie oba kraje – choć tej więzi zagraża obecnie wojna narkotykowa. Statystyki opisujące ruch graniczny są zdumiewające: jeden na pięciu Meksykanów przynajmniej raz w życiu pracuje w Stanach Zjednoczonych lub odwiedza ten kraj 11. Jednak ta książka nie mówi o tym, co budzi lęk wielu Amerykanów, czyli o coraz silniejszej pozycji ludności i kultury latynoskiej w USA, ani o tym przełomowym wydarzeniu z roku 1996, kiedy to salsa zdetronizowała ketchup jako ulubiona przyprawa mieszkańców Stanów Zjednoczonych. To prawda, latynoska ludność USA rozszerza zasięg Ameksyki do granic Kanady i poza nią, a latynoskie wpływy widać szczególnie w takich miejscach jak Los Angeles, skąd sięgają do Chicago, Nowego Jorku i obu Karolin. Niniejsza książka nie mówi też o około dwunastu milionach Meksykanów i dwudziestu ośmiu milionach Amerykanów meksykańskiego pochodzenia, którzy mieszkają legalnie w USA, ani o kolejnych (prawdopodobnie) dwudziestu ośmiu milionach nielegalnych imigrantów z Meksyku. To książka o kwintesencji Ameksyki, czyli o samym pograniczu.

Można powiedzieć, że nie tylko ja odkryłem Ameksykę, ale i ona odkryła mnie. Przez wiele lat pracowałem na pograniczu, pisałem o międzynarodowym transporcie samochodowym, o fabrykach zatrudniających tanią siłę roboczą, o porwanych kobietach i zapierających dech w piersiach pustyniach, o zjawiskach i wydarzeniach rozgrywających się na tle przygody i ciężkiej pracy, miłości i pożądania, sukcesów i udręki, lśniącego światła i tajemniczych cieni. Pogranicze to kraina, gdzie za dnia panuje nieznośny żar, nocą zaś zrywa się przenikliwy wiatr. Pracowałem jako korespondent wojenny w wielu miejscach, nigdzie jednak przemoc nie była tak dziwna, tak odrażająca i okrutna jak na pograniczu. Wojna pogłębia podziały, zwiększa magnetyczną siłę przyciągania Ameksyki. Sprawia, że cienie stają się jeszcze mroczniejsze, a kolory jaskrawsze. Radykalizm staje się jeszcze radykalniejszy, a szczery uśmiech jeszcze bardziej ujmujący; zagrożenie jest większe, ale sympatia jeszcze cieplejsza. Wypaczenie wartości sprawia, że każdy dzień jest cenniejszy:

drapieżne, fizyczne okrucieństwo morderstw podkreśla duchowość pogranicza, jego zmysłowość i libido. Wojnę narkotykową otacza aura duszącej klaustrofobii, która kontrastuje mocno z unikatowym pięknem i skalą krajobrazu – bezkresem pustyni i nieba, stanowiącymi jej tło. Olbrzymie dystanse dają poczucie wolności, które potrafi być jednak złudne i okrutne: w Ameksyce zawsze coś się dzieje, stąd lęk i niepewne wyczekiwanie, niepokój i drżenie wypełniające każdą chwilę.

Nie jest to opowieść, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie, to wycinek najnowszej, wciąż tworzącej się historii. Można też do niej odnieść słowa Briana Delaya ze wstępu do jego książki, najlepszego w historii dzieła dotyczącego pogranicza, War of a Thousand Deserts: „To wspólna historia. To historia Ameryki, Meksyku i Indian”. Niniejsza książka nie jest opisem wojny, to raczej obraz jednego miejsca ogarniętego wojną. Mówi o tym, jak wojna wpływa na Ameksykę, i pokazuje, dlaczego ta wojna jest konsekwencją innych – głównie gospodarczych – form upokorzenia i wyzysku dotykających ludność pogranicza, a niemających nic wspólnego z narkotykami. Cierpienia te wynikają w dużej mierze z faktu, że kartele narkotykowe to typowe korporacje, kierujące się logiką handlową i stosujące te same ogólnoświatowe „modele biznesowe” co całe mnóstwo legalnych firm, które zrujnowały pogranicze na inne sposoby. W rzeczy samej, przemoc związana z handlem narkotykami pod wieloma względami jest bezpośrednią konsekwencją nędzy i cierpień spowodowanych przez legalną globalną gospodarkę. Kartele nie są karykaturami międzynarodowego kapitału – to jego pionierzy, integralne części, które stosują w odniesieniu do swoich rynków te same zasady i logikę (a raczej brak zasad i logiki), co każda inna firma handlowa.

Ta książka jest także podróżą z zachodu na wschód, od Pacyfiku do Zatoki Meksykańskiej. Zaczyna się w Tijuanie, naprzeciwko San Diego, gdzie toczy się wojna między dwoma kartelami. Potem przenosi się na pustynie Sonory i Arizony, na śmiertelnie niebezpieczne szlaki, którymi przez granicę z USA wędruje połowa nielegalnych imigrantów z Meksyku – ten biznes także kontrolują kartele narkotykowe. Najważniejszym przystankiem na trasie tej podróży jest Ciudad Juárez, gdzie wojna między kartelami doprowadziła do anarchii, straszliwych cierpień, uzależnienia i nędzy. Potem droga wiedzie nas przez zapierające dech w piersiach krajobrazy Teksasu i prawego brzegu Rio Grande, do miast takich jak Ciudad Acuña i Piedras Negras, całkowicie odmienionych za sprawą nie tyle karteli narkotykowych, co wspomnianych już fabryk zwanych maquiladoras. Nieco dalej znajduje się główny korytarz handlowy przecinający granicę i świątynia jej handlowej nieszczelności, szlak wiodący z Nuevo Laredo do Laredo w Teksasie. To trasa, którą jeżdżą ciężarówki przewożące towary między Meksykiem a USA. W tym miejscu zaczęła się także najnowsza wojna narkotykowa, bo pośród legalnych towarów kryje się cała rzeka przemycanych narkotyków. Nasza podróż kończy się w miejscu, gdzie historia i tożsamość pogranicza wydają się najbogatsze i najbardziej złożone; w Tamaulipas po stronie meksykańskiej i w dolinie Rio Grande po stronie teksaskiej. Tędy właśnie płynie na północ rzeka narkotyków, która wraca na południe w postaci broni przeznaczonej dla przerażającego paramilitarnego kartelu Zetas.

Nie będzie to jednak podróż jedynie w przestrzeni geograficznej. Pozwoli nam przyjrzeć się uważniej atrakcyjnym, nęcącym skojarzeniom, które budzi przemysł narkotykowy. Kiedy handlarz narkotyków patrzy w lustro, nie widzi przestępcy, lecz romantycznego bandytę. Jak stwierdził w rozmowie ze mną Roberto Saviano, autor świetnej książki o mafii neapolitańskiej pt. Gomorra: „Uwielbiają przyrównywać się do Człowieka z blizną. To ich ulubiony film” 12. Jednak ze względu na wyjątkowość towaru, którym handluje traficante, mass media i społeczeństwo również postrzegają narkobiznes jako świat rodem z Człowieka z blizną. W dużej mierze przyczynia się do tego sposób, w jaki kulturę narkotyków przedstawiają media i kultura masowa. Ruch Sprawiedliwego Handlu (Fair Trade) stał się obowiązującą modą, wręcz obsesją, o czym świadczy choćby fakt, że sieci supermarketów próbują przelicytować konkurencję opowieściami o tym, gdzie i jak szczęśliwi afrykańscy wieśniacy hodują importowany przez nie groszek śnieżny. Międzynarodowe sieci kawiarni robią wszystko, by ich klienci mogli ze spokojnym sumieniem pić latte z ziaren pochodzących z „nieszkodliwych dla środowiska” plantacji kawy w Andach czy Indonezji. Lecz ten leksykon pop-moralnej reklamy nie obejmuje narkotyków: fascynacja, z którą społeczeństwo śledzi losy uzależnionych celebrytów, przeniosła narkotyki poza obszar drażliwego i mdłego języka „etycznego” konsumpcjonizmu. Choć robimy wiele szumu – i słusznie – wokół krzywdy, dzięki której powstały tanie ubrania lub cappuccino, mało kto się zastanawia, ile cierpienia i ludzkich istnień wciąga w swój kształtny nos supermodelka – wręcz przeciwnie, te same media, które rozprawiają o etycznym konsumpcjonizmie, traktują narkomanię gwiazd jako pożywkę dla plotek, którym towarzyszy znaczący chichot i na wpół żartobliwe grożenie palcem albo też nadmierne współczucie dla celebrytów idących na odwyk lub opowiadających otwarcie o swym uzależnieniu w różnego rodzaju talk-show lub reality TV.Ameksyka pozwala nam zajrzeć za kulisy tego zjawiska, dotrzeć do utajonych obszarów, zrozumieć, co się kryje za plotkami i szalonymi kokainowymi nocami w Los Angeles, Nowym Jorku, Londynie czy Madrycie.

Wojna narkotykowa wpisuje się we współczesny styl życia ze względu na jeszcze jeden aspekt, który czyni z niej prawdziwy znak czasów. Jest to pierwsza wojna prawdziwie dwudziestopierwszowieczna, gdyż zasadniczo toczy się o nic. Wojna w Meksyku to konflikt ery postpolitycznej, epoki ideologii agresywnego hipermaterializmu. Jedynym kredo głównych przedstawicieli tej postmodernistycznej religii, dyrektorów korporacji i banków, jest chciwość, ikonami zaś – nazwy i znaczki ich firm. Nim nastały czasy hipermaterializmu, rodzaj ludzki zasiedlał świat, w którym, niestety, walczyli ze sobą muzułmanie i żydzi, komuniści i faszyści, Serbowie i Chorwaci, plemiona Tutsi i Hutu, amerykańscy lub brytyjscy żołnierze i islamscy powstańcy i tak dalej, i tak dalej. Możemy spierać się o przyczyny tych konfliktów, lecz wszystkie strony walczyły – przynajmniej oficjalnie – o jakąś nadrzędną sprawę, w imię wiary lub plemiennej tożsamości, choćby te pojęcia zostały w ich oczach wypaczone. Tymczasem wojna w Meksyku (niektórzy nie chcą nazywać jej wojną) pozbawiona jest jakiegokolwiek tła religijnego, ideologicznego czy politycznego. Meksykanie okaleczają się, torturują i zabijają nawzajem dla pieniędzy i bogactw, walczą o szlaki przemytnicze, które zapewniają dostęp do tychże. Można by przytoczyć tu argument, że w gruncie rzeczy wszystkie wojny to walka o pieniądze i bogactwa, czy to konflikty między cesarstwami toczone do 1918 roku, czy też wojny ideologiczne i religijne XX wieku. Jednak większość aktów przemocy dokonywanych w Meksyku dotyczy drobniejszych korzyści związanych z miejscowym rynkiem zbytu i punktami sprzedaży na rogu ulicy, a niektóre z nich nie mają nawet takich podstaw, zbrodnia staje się powodem samym w sobie. Zabicie bezdomnego narkomana nie przynosi żadnej korzyści finansowej. Można oczywiście mówić o pewnych przynależnościach etnicznych i klanowych mieszkańców stanów Tamaulipas, Michoacán czy Sinaloa, lecz są to kryteria zbyt płynne i zbyt zależne od zmiennych przymierzy i układów, by określać tę wojnę mianem plemiennej, jak choćby w przypadku Rwandy. Wojna w Meksyku pozbawiona jest ideologicznych pozorów – można jedynie powiedzieć, że pierwotnie chodziło w niej – podobnie jak w wielu pomniejszych mafijnych rozgrywkach – o kontrolę nad rozmaitymi grupami produktów, które wprawiają w stan upojenia Amerykę (i Europę). Teraz jednak casus belli nie jest tak oczywisty. Wojna narkotykowa to walka o atrybuty nowego postmodernistycznego prestiżu społecznego, właściwej pozycji, 0 możliwość popisywania się odpowiednimi metkami, markami i produktami, które przewijają się w reklamach; możliwość noszenia odpowiednich ubrań, pokazywania się w towarzystwie atrakcyjnej dziewczyny, rozmawiania przez najnowszą komórkę wyposażoną w najnowsze „aplikacje”, posiadania odpowiednich gadżetów i jeżdżenia odpowiednim SUV-em. Tysiące ludzi umierają właśnie dla tych wyznaczników statusu. Wojna narkotykowa toczy się zarówno na ulicach i w salach tortur, jak i na YouTube i w telefonach komórkowych. Za pośrednictwem YouTube kartele grożą swoim rywalom i przedstawicielom władzy, chwalą się morderstwami. Tworzą nielegalne strony internetowe, na których pokazują swe okrucieństwo i zachęcają do komentowania. Jedna tylko strona tego typu, administrowana z El Paso, miała ponad 320 tysięcy odwiedzin, zamieszczono też na niej ponad tysiąc komentarzy 13. W internecie umieszcza się filmy i zdjęcia pokazujące morderstwa, okaleczanie i egzekucje, tworzące mieszankę cyber-sado-pornografii. W odróżnieniu od śmiertelnie poważnej Al-Kaidy, od której zdaniem niektórych gangsterzy zaczerpnęli ten pomysł, kartele narkotykowe nie wykorzystują komunikacji internetowej jako broni w szalonej świętej wojnie, lecz traktują tę formę przekazu ze swoistym poczuciem humoru, prowokują i chełpią się w cyberprzestrzeni, pokazując prawdziwe zbrodnie i żądzę krwi w podniecającej i odrealnionej formie elektronicznej papki.

Znamienną cechą tej postpolitycznej wojny jest fakt, że ani polityczna lewica, ani prawica nie zdołały stworzyć jakiejkolwiek zorganizowanej formy oporu wobec fali przemocy zalewającej kraj. Nie powstał żaden liczący się związek zawodowy, żaden rewolucyjny lub robotniczy ruch skierowany przeciwko kartelom narkotykowym (choć prężnie działające organizacje obywatelskie skłaniają się zwykle ku lewicy). Do tej pory nie stworzono także żadnego faszyzującego ruchu prawicowego, który domagałby się poszanowania prawa i porządku (w każdym razie nie ma takich organizacji po meksykańskiej stronie granicy). Armia nie zajmuje jednoznacznego stanowiska, a na prawym skrzydle sceny politycznej nie pojawiła się dotąd postać pokroju Mussoliniego, która mogłaby odebrać władzę prezydentowi Calderonowi. Materialistyczna i niemal wyłącznie męska wojna napotyka opór dwóch grup społecznych, które nie należą do konwencjonalnej polityki. Postpolityczny, materialistyczny konflikt budzi największy sprzeciw „prepolitycznego” duchowieństwa – zarówno katolickiego (choć nie zawsze będącego częścią Kościoła zinstytucjonalizowanego), jak i reformowanego. Z kolei męska wojna napotyka opór ze strony silnych kobiet, działających zarówno indywidualnie, jak i w organizacjach – a także w domu. Fakt, że te właśnie części społeczeństwa stanowią jedyną mierzalną, choć zdecydowanie niewystarczającą, przeciwwagę dla narkotykowej przemocy szerzącej się na ulicach, budzi widoczne i głębokie zakłopotanie świeckich mediów, które wszędzie doszukują się politycznych podtekstów i wierzą jedynie w konwencjonalne polityczne lub wojskowe „rozwiązania”. Oczywiście zakłopotanie to wynika w dużej mierze ze świadomości, że same media niczego Jeszcze w tej kwestii nie dokonały i jak dotąd zawodzą na całej linii.

Oto, jak wyglądała wojna toczona przez kartele podczas dwóch tygodni, w okresie Bożego Narodzenia w 2008 roku:

W Kolumbii zostaje aresztowany mężczyzna podający się za rybaka i posługujący się nazwiskiem Enrique Portocarrero, który zaprojektował i zbudował dwadzieścia małych łodzi podwodnych z włókna szklanego, przewożących kokainę na wybrzeże Meksyku. Znany był pod pseudonimem Kapitan Nemo 14.

W miejscach publicznych pojawia się nagle niespotykanie duża liczba narcomantas, zwykle z groźbami pod adresem wymienionych z nazwiska funkcjonariuszy miejscowej policji. Zjawisko to sięga zenitu niemal w każdym sensie, gdy na katedrze w Monterrey zawisa płachta oskarżająca prezydenta Calderona o faworyzowanie kartelu z Sinaloa względem jego głównego rywala, kartelu z Zatoki Meksykańskiej 15.

• Członek osobistej stałej ochrony prezydenta Calderona zostaje aresztowany i oskarżony o działanie na rzecz kartelu braci Beltrán Leyvów, któremu przekazywał informacje o poczynaniach i zamierzeniach prezydenta.

• Po tym, jak w samym tylko El Paso aresztowano pięciu mężczyzn pod zarzutem przemytu broni do Meksyku, amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice twierdzi uparcie, że zniesienie zakazu sprzedaży karabinów półautomatycznych nie ma nic wspólnego z przechwyceniem dużej ilości takiej broni w Meksyku 16.

• W południowym stanie Guerrero policja odnajduje dwanaście pozbawionych głów ciał żołnierzy armii federalnej. To najzuchwalsze morderstwo na czynnych członkach państwowych sił zbrojnych od czasu rewolucji meksykańskiej w 1910 roku. Zabici żołnierze mają skrępowane ręce i nogi, a obok ciał znajduje się wiadomość o następującej treści: „Za każdego z nas zabijemy dziesięciu waszych” 17.

• Raport dotyczący oceny zagrożenia USA narkotykami (USNational Drug Assessment Threat) za rok 2009 stwierdza, że „Meksykańskie organizacje handlarzy narkotyków stanowią największe zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych ze strony przestępczości zorganizowanej”.

W ciągu pierwszych dwóch tygodni 2009 roku:

• W czasie czterdziestu ośmiu godzin w Ciudad Juárez i okolicy zostaje zamordowanych dwadzieścia jeden osób.

• W ciągu jednego tygodnia w Kalifornii Dolnej ginie dwadzieścia siedem osób.

• Bandyci obrzucają granatami stację telewizyjną w Monterrey, która nadała reportaż o morderstwach związanych z narkotykami 18.

• Generał Mauro Enrique Tello Quiñones, który odszedł z wojska, by pracować jako konsultant do spraw bezpieczeństwa w biurze burmistrza Cancún, walczącego z gangami narkotykowymi, zostaje porwany, poddany torturom i zamordowany. Ten sam los spotyka dwóch jego adiutantów. Wśród osób aresztowanych w związku z tą zbrodnią jest szef policji Cancún oraz kilku innych wysokich stopniem policjantów 19.

• W Tijuanie zostaje aresztowany Santiago Meza López oskarżony o rozpuszczenie trzystu ludzkich ciał w kwasie.

• Wśród dwudziestu jeden osób zamordowanych w Tijuanie w ciągu pierwszego tygodnia roku znajduje się czterech siedemnastolatków. Ich zwłoki zostały pozbawione głów 20.

• W Tijuanie do aresztu trafia dwudziestu jeden funkcjonariuszy organów ochrony porządku publicznego oskarżonych o współpracę z kartelem Arellano Felixa. Nie do końca wiadomo, czy władze rzeczywiście wypowiedziały wojnę korupcji wśród swoich urzędników, czy też pracują dla konkurencyjnego kartelu z Sinaloa.

Przełom roku 2009 i 2010 wyglądał następująco:

• W ciągu czterech pierwszych dni grudnia, podczas wyjątkowo tu rzadkich opadów śniegu, w Ciudad Juárez zostaje zamordowanych dwadzieścia pięć osób, co oznacza, że tylko w tym mieście od początku roku zginęło 2390 osób 21.

• Okazuje się, że tylko 2% z 1,4 miliarda dolarów przeznaczonych na osławiony program Merida (Merida Initiative), którym usA chcą wspomóc Meksyk w walce z kartelami narkotykowymi, trafiło do tej pory do miejsca przeznaczenia, co wynika podobno z problemów biurokratycznych, zasad dotyczących przetargów i trudności ze sprowadzeniem helikopterów do Meksyku 22.

• Trzynastu gangsterów Los Zetas ginie podczas akcji meksykańskich komandosów, którzy wtargnęli na teren kompleksu narkotykowego na obrzeżach Monterrey. Podczas gwałtownej wymiany ognia ranionych zostaje kilku przypadkowych przechodniów, w tym dwunastoletnia dziewczynka. Los Zetas wzywają dwanaście uzbrojonych pojazdów, które wdają się w walkę z napotkanym po drodze patrolem wojskowym 23.

• W stanie Durango zostaje porwany i zabity amerykański nauczyciel oraz pedagog szkolny z południowej Kalifornii Bobby Salcedo. Amerykanin odwiedzał miasto rodzinne swojej żony, Gómez Palacio, podczas uroczystości związanych z nawiązaniem stosunków partnerskich między tą miejscowością i jego miastem. W tym samym czasie porwano i zabito cztery inne osoby.

• Międzyamerykański Sąd Praw Człowieka (Inter-American Court of Human Rights) uznaje, że Meksyk nie przeprowadził należytego dochodzenia w sprawie młodych kobiet porwanych, torturowanych, gwałconych i zamordowanych w Ciudad Juárez. Orzeczenie odnosiło się do trzech spraw.

• Antonio Mendoza Ledezma, członek gangu ulicznego Azteca, który współdziała z kartelem z Juárez, zostaje oskarżony o współudział w zamordowaniu dwustu osób 24.

• Dziennikarz Bladimir Antuna z Durango, który po otrzymaniu serii pogróżek mówił swym kolegom po fachu, że nie boi się śmierci, a jedynie tortur, zostaje porwany, poddany torturom i uduszony. Obok jego zmasakrowanego ciała leży kartka z napisem: „Spotkało mnie to, bo przekazywałem informacje żołnierzom i pisałem za dużo” 25.

• Policja znajduje sześć rozkładających się ciał w nadmorskim kurorcie Puerto Peñasco, oddalonym o dwie godziny jazdy od miasta Tucson w Arizonie. To jedno z ulubionych miejsc wypoczynku Amerykanów, którzy nazywają je Rocky Point 26.

• Siły specjalne przeprowadzają najskuteczniejszą jak dotąd akcję przeciwko jednemu z przywódców karteli narkotykowych: Arturo Beltrán Leyva, szef zbuntowanego kartelu, który prowadzi walkę z kartelem Guzmana „El Chapo” z Sinaloa oraz z meksykańskim rządem, zostaje zabity w swoim domu w eleganckiej dzielnicy Cuernevaca na przedmieściach miasta Meksyk.

• Podczas strzelaniny w domu Beltrán Leyvy ginie chorąży sił specjalnych Melquisedet Angulo Córdova. Dwa dni po jego pogrzebie do domu Angulo Córdovy wdzierają się uzbrojeni bandyci, którzy zabijają czworo członków jego najbliższej rodziny, w tym jego matkę 27.

• Drugiego stycznia w Sonorze zostaje porwany trzydziestosześcioletni Hugo Hernández. W Los Mochis, w stanie Sinaloa, policja odnajduje jego ciało, choć nie w całości. W jednym miejscu znajduje się jego tułów, zapakowane w pudło ręce i nogi w innym, a głowa w jeszcze innym. Jednak skóra z jego twarzy została wcześniej zdarta i przyszyta do piłki futbolowej, którą znaleziono w pobliżu ratusza w Los Mochis 28.

• Liczba zabitych w Ciudad Juárez w ciągu pierwszego tylko tygodnia 2010 roku osiąga zastraszającą wartość 59 29.

Rankiem 30 stycznia, ostatniego dnia, w którym pracowałem nad główną częścią tej książki, otrzymałem przytoczony poniżej e-mail od Molly Molloy z Uniwersytetu Stanu Nowy Meksyk w Las Cruces, która prowadzi najwiarygodniejszy rejestr aktów przemocy w Ciudad Juárez. Wstęp do dzisiejszego biuletynu Molly jest równie szczegółowy, rzetelny i przerażający jak niemal codziennie:

„El Diario” pisze, że podczas wczorajszych strzelanin zginęło dwanaście osób […]. A może i więcej. Wczoraj około dziesiątej, przed pójściem do łóżka, przeczytałam opisy zamieszczone w „El Diario”! z których wynika, że w tych incydentach zostało również rannych kilka kobiet i małe dziecko. Poniżej znajduje się post z taką informacją zamieszczony na Lapolaka [strona internetowa z Juárez] o 23:10. Inny, zamieszczony o 1:03, opisuje masakrę, która miała miejsce po północy w okolicach Oasis, podobno zginęły w niej kolejne trzy osoby. Do wczoraj [zaledwie przez miesiąc, od początku roku] całkowita liczba zabitych wynosiła około 183, więc dziś będzie to już 195 lub 196. Wydaje się, że po bardzo brutalnej piątkowej nocy zapanował chwilowy spokój. Molly 30.

Następnej nocy grupa uzbrojonych mężczyzn, która wtargnęła na przyjęcie zorganizowane przez młodych ludzi, zastrzeliła szesnaścioro nastolatków.

W sylwestra 2009 roku, na tydzień przed tym, jak w Los Mochis znaleziono twarz pana Hernandeza przyszytą do piłki futbolowej, w pobliżu odkryto również skrępowane ciała dwóch pobitych i torturowanych mężczyzn. Obok nich znajdowała się wiadomość: „To terytorium ma już właściciela”. Zaskakujące było jednak to, że oba te ciała – ostatnie ofiary roku 2009 – wisiały nad drogą, podobnie jak pozbawiony głowy mężczyzna nad Mostem Marzeń w Ciudad Juárez 31.

ROZDZIAŁ 1 La Plaza

Pewnego wrześniowego sobotniego popołudnia 2008 roku, gdy popijałem piwo ze swoim przyjacielem Jorgem Fregoso w barze ukrytym w labiryncie uliczek z dala od centrum Tijuany, w innej części miasta wywiązała się strzelanina. Celem ataku była rezydencja w stylu art déco położona w ekskluzywnej podmiejskiej dzielnicy Misión del Pedregal. Pojazdy armii federalnej zaatakowały od prawej, a oddziały specjalne policji od lewej. Wydawało się, że tylko nieliczne strzały padły z wnętrza budynku, który został dosłownie zasypany gradem kul. Dopiero nazajutrz ujawniono, że podczas tej akcji ujęto Eduarda Arellano Felixa zwanego Doktorem, szefa kartelu braci Arellano, który próbował bronić Plaza, czyli rynku narkotyków rozciągającego się między Tijuaną a Kalifornią, przed zakusami kartelu z Sinaloa. Rezydencja Misión de Pedregal należy do strefy objętej Vecinos Vigilando, czyli strażą sąsiedzką, o czym świadczy tabliczka umieszczona przed domem Arellana, kiedy jednak nazajutrz rozmawiałem z jego sąsiadami, kobieta sprzątająca werandę budynku położonego naprzeciwko domostwa szefa kartelu powiedziała mi, że „wydawało jej się, że nikt tam nie mieszka”. Po ujawnieniu wiadomości o ujęciu Arellana w mieście przez trzy dni dochodziło do zabójstw i masakr, wyjątkowo krwawych i okrutnych nawet jak na miejscowe standardy. Po tym okresie liczba zabitych w Tijuanie w roku 2008 wzrosła do 462 osób. Nawet miejscowa gazeta „El Sol de Tijuana”, przywykła do tego rodzaju wydarzeń, informowała na pierwszej stronie o baño de sangre, krwawej łaźni.

Fregoso, reporter z miejscowej stacji telewizyjnej Síntesis TV, otrzymuje pierwsze powiadomienie w poniedziałek tuż po piętnastej. Obaj zostajemy wezwani do colonia zwanej Libertad, gdzie na ziemi, pod schodami z opon samochodowych, leży porzucone ciało. W pobliżu zbiera się grupa młodych ludzi, którzy obserwują poczynania ekipy śledczej w niepokojącej ciszy, przerywanej jedynie nerwowymi chichotami i dzwonkami telefonów komórkowych. Około trzydziestu metrów dalej ciągnie się żelazny mur znaczący granicę Stanów Zjednoczonych, a właściwie stary parkan wykonany z metalowych płyt używanych przez amerykańskie siły powietrzne od czasów wojny w Wietnamie, aż do wojny z Irakiem w 1991 roku.

Trzy młode kobiety z ekipy dochodzeniowo-śledczej (cała trójka ma włosy ściągnięte w kucyk, noszą też takie same szare koszule i czarne dżinsy) robią zdjęcia i sporządzają notatki, po czym podobnie jak towarzyszące im ciężarówki z policjantami w czarnych kominiarkach jadą na miejsce kolejnej zbrodni, w pobliże lotniska Mariano Matamoros, gdzie przy jednej z głównych arterii prowadzących za miasto leżą zwłoki skąpane w zielonym świetle stacji benzynowej sieci Pemex. W przedniej szybie forda explorera ofiary (samochód ma tablice rejestracyjne z Kalifornii) widnieją trzy dziury po pociskach. Wydaje się, że zamordowany mężczyzna próbował uciekać w stronę ulicy, lecz dosięgły go kule zamachowców, którzy oddali w sumie dwadzieścia cztery strzały; łuska po każdym z pocisków oznaczona jest żółtą kartką z niebieskim numerem porządkowym. Nim jeszcze kobiety z ekipy dochodzeniowo-śledczej kończą oględziny miejsca zbrodni, zostajemy wezwani gdzie indziej – pędzimy przez wąskie, wijące się jak wąż przejścia między betonowymi budynkami do skrzyżowania bocznych ulic w dzielnicy Casablanca, gdzie znajdujemy ciało leżące pod drzwiami narożnego sklepu, pomalowanymi w żółte kwiaty. Kiedy ubrani niczym ninja policjanci ściągają z niego płachtę, widzimy nastolatka, któremu ktoś strzelił z bliska w twarz. Krew spływa jeszcze na bruk, a stojąca obok dziewczyna odwraca się z płaczem i mówi coś do telefonu komórkowego. Jednak dopiero teraz noc zaczyna się naprawdę.

Fregoso, który ma dostęp do policyjnych częstotliwości radiowych, otrzymuje wiadomości tak szybko, że wciskamy się naszym pomarańczowym volkswagenem między czwartego i piątego dżipa policyjnego konwoju (na co dżip numer pięć reaguje wściekłym trąbieniem), który zmierza na miejsce następnej rzezi. Przed minimarketem 9 / 4 w Villa Forresta, który formalnie sprzedaje vinos y liquores, nie rozciągnięto jeszcze nawet policyjnej taśmy z napisem PRECAUCIÓN, widzimy jednak ciało strażnika okryte kocem, wiemy też, że w środku leżą zwłoki jeszcze dwóch osób. Kobiety stojące w pobliżu podnoszą przeraźliwy lament, gdy policjanci odsłaniają szczątki strażnika: jego ciało wygląda jak świeżo posiekane mięso do kebaba, prawdopodobnie zmasakrowała je seria pocisków oddanych z bardzo małej odległości z kałasznikowa, czyli cuerno de chivo – rogu kozy – jak nazywają tutaj AK-47. Jeszcze głośniejszy krzyk podnosi się na widok ciał ludzi zabitych wewnątrz sklepu. Policjanci wynoszą je na zewnątrz i ładują do białego samochodu wydziału dochodzeniowo-śledczego; w aucie leży w sumie już pięć trupów. Wedle susurro – szeptu niosącego się przez tłum – w sklepie przechowywano narkotyki załadowane teraz do dwóch samochodów, które prawdopodobnie miały się przyłączyć do sześćdziesięciu pięciu tysięcy innych pojazdów przejeżdżających codziennie granicę między Tijuaną i San Diego. Policja odholowuje oba auta. Tymczasem na ulicy pojawiają się barczyści mężczyźni w garniturach, którzy przyglądają się miejscu zbrodni z pewnej odległości. Obejmują się ramionami, jakby chcieli się nawzajem pocieszyć i przypomnieć sobie o łączącym ich braterstwie, trudno jednak dopatrzyć się w tym geście szczerego smutku. Gdy ktoś próbuje z nimi porozmawiać, odpowiadają chłodnym milczeniem i groźnymi spojrzeniami. Jeden z nich idzie pocieszyć młodą kobietę z małym dzieckiem w ramionach, która szlocha rozpaczliwie, oparta o mur z reklamą alarmów samochodowych Viper.

Yonkes – warsztaty samochodowe, w których do napraw wykorzystuje się używane części – to charakterystyczny element bocznych dróg Tijuany. Następnego ranka kolejna grupa sicarios – a może nawet ta sama załoga – wraca do Villa Foresta w pełnym blasku słońca, mija wymalowaną na murze dziewczynę w bikini, która rozkłada się na masce SUV-a, i wjeżdża do bramy numer jeden Yonke Cristal, by zabić mężczyznę w czerwonej koszuli. Jego ciało widoczne jest zza krat czerwonej bramy, dwa inne trupy kryją się za białą furgonetką. Miejsce zbrodni otaczają metalowe szkielety samochodów, odkręcone koła wyglądają niczym ciekawskie oczy zapatrzone w martwe ciała, nad budynkiem warsztatu górują słowa Jesucristo Excelsior wyryte w zboczu wzgórza. Jest wtorek, a w środę rano Tijuana dowiaduje się, że gdy miasto spało, znaleziono kolejne trzy ciała w porzuconej furgonetce i jeszcze jedno w innym samochodzie. Furgonetka stała w dzielnicy Los Alamos, w miejscu gdzie rozciągnięte na wzgórzach colonias biedoty spotykają się z eleganckimi, strzeżonymi osiedlami i zagrodzonym terenem fabryki sprzętu elektronicznego. Mężczyźni zostali uduszeni, przed śmiercią byli torturowani i okaleczani, jeden z nich miał ręce spięte kajdankami. Ludzie zabici i pozostawieni w samochodach zwani są na tej wojnie encajuelados, dosłownie „zabagażnikowani”. Zwłoki znalezione w innym samochodzie należą do policjanta, niejakiego Mauricia Antonia Hernándo Floresa. To jego prywatne auto, które zaparkował u stóp wielkiego posągu Chrystusa z rozłożonymi ramionami, górującego nad Tijuaną niczym podobny posąg nad Rio de Janeiro. Flores przyjechał tam około pierwszej w nocy i najwyraźniej na kogoś czekał, bo nawet nie zgasił silnika. Człowiek, który go zastrzelił i zostawił jego ciało na przesiąkniętym krwią fotelu, prawdopodobnie był mu dobrze znany, być może policjant oczekiwał właśnie jego.

Morderstwa dokonywane na policjantach w wojnie narkotykowej można podzielić na dwie grupy. Jedna ze zbrodni pierwszego typu miała miejsce w styczniu 2008 roku, gdy bandyci przekroczyli pewną niepisaną zasadę narkowojny. Samochód sicarios zjechał z głównej trasy na drogę gruntową w nędznej colonia Loma Bonita. Bandyci zaparkowali przy hali, w której mieściło się lokalne targowisko, i przeszli do budynku przeznaczonego obecnie na sprzedaż i oznaczonego białym krzyżem, a wówczas będącego domem policjanta Margarita Zaldano. Weszli do środka i zabili nie tylko Zaldana, ale i jego żonę Sandrę oraz dwunastoletnią córkę Valerię. Jakąż to zbrodnię popełnił Zaldano? Był policjantem i próbował aresztować przestępców, których ochraniali jego koledzy po fachu. Druga grupa morderstw popełnianych na policjantach – albo la chota, jak mówi się o nich na granicy, gliniarzach – dotyczy tych, którzy nawiązali bliższy kontakt z bandytami, pracują dla karteli i dorabiają nocami do pensji zdobywanej za dnia, często korzystając przy tym z tej samej broni i munduru. Funkcjonariusze ci giną zazwyczaj wtedy, gdy nie dotrzymują umowy, żądają za dużo za swoje usługi, nadzór lub informację bądź jeśli praca, którą wykonują dla jednego kartelu, staje się zbyt uciążliwa dla innego. Meksykanie żartują, że policjanci mają do wyboru dwie ścieżki kariery, plata o plomo – srebro lub ołów – więc wielu spośród tych, którzy stają przed taką alternatywą, decyduje się oczywiście na pierwszą opcję. O ile po śmierci Zaldana władze uroczyście oddały mu hołd, o tyle nie przejęły się szczególnie egzekucją Floresa, który zginął od pojedynczego tiro de gracia – „miłosiernego” strzału w głowę. W Tijuanie, jak w każdym innym przygranicznym mieście, policja miejska może pracować dla jednego kartelu, policja stanowa dla innego, a federales dla jeszcze innego. Nic tutaj nie dzieje się w próżni.

Ta krwawa wojna, jak każdy konflikt, ma swoją historię, a jeśli nie zrozumiemy, z czego wyrósł obecny narkobiznes, uznamy ją jedynie za bezsensowną jatkę, którą nie jest. A przynajmniej nie była na początku. Warto znać historię swojej mafii, tak jak warto znać historię najważniejszych graczy światowego biznesu i polityki, gdyż niektóre syndykaty zbrodni są potężniejsze, sprytniejsze i bogatsze niż większość międzynarodowych korporacji i tak jak one napędzają nasze społeczeństwo swoimi produktami. Kartele narkotykowe były pionierami i pierwowzorami globalizacji. Neapolitańska kamorra, jako pierwsza międzynarodowa korporacja, prowadziła interesy w postkomunistycznej Europie Wschodniej, zarabiając na kałasznikowach produkowanych na sowieckiej licencji. Kamorra była również jedną z pierwszych firm kapitalistycznych, które przeniknęły na rynek komunistycznych Chin; statki z tekstyliami i narkotykami z Państwa Środka regularnie zawijały do portu w Neapolu. Teraz, gdy „legalną” gospodarkę światową ogarnął kryzys, kartele narkotykowe radzą sobie z własnym kryzysem na swój – wcale nie odrębny – sposób.

W odróżnieniu od swoich włoskich odpowiedników meksykańskie kartele nie mogą się pochwalić korzeniami sięgającymi XVIII wieku, mogą jednak śmiało twierdzić, że handlowały narkotykami, nim zajęli się tym Włosi. Przemytniczy syndykat z Ciudad Juárez był nie tylko pierwszym kartelem kierowanym przez kobietę, Ignacię Jasso znaną jako La Nacha, lecz także jednym z pierwszych, które szmuglowały heroinę do USA po roku 1933, kiedy to zniesiono tam prohibicję i przemyt alkoholu stał się nieopłacalny. Rosnący rynek heroiny i opium w meksykańskim stanie Sinaloa zaczął się rozwijać w przyspieszonym tempie w czasie II wojny światowej, gdy Stany Zjednoczone podpisały umowę na kupno opium do celów medycznych 32. Meksykańscy przemytnicy zaczęli handlować narkotykami na wielką skalę w tym samym czasie co Włosi, czyli pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy stało się jasne, że apetyt Stanów Zjednoczonych i Europy jest nienasycony. „Gospodarka narkotykowa – pisze Guilermo Ibarra, ekonomista z Uniwersytetu Stanu Sinaloa – oraz pieniądze przekazywane przez nasze rodziny ze Stanów Zjednoczonych utrzymują nasz kraj” 33.

Początkowo Meksyk odgrywał tylko rolę producenta heroiny zwanej „meksykańskim błotem”. Wyrabia się ją z maku, a idealne warunki do hodowli tej rośliny panują w położonym na wybrzeżu stanie Sinaloa, ojczyźnie „klasycznych” karteli narkotykowych – wtedy i teraz. Dwie inicjatywy USA w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych zmieniły układ sił i po części przyczyniły się do powstania współczesnych karteli. Po pierwsze, w latach siedemdziesiątych Stany Zjednoczone pomogły Meksykowi zrealizować operację Kondor, która doprowadziła do niemal całkowitego zniszczenia miejscowej produkcji heroiny w Meksyku, poprzez spalenie i wycięcie upraw maku w Sinaloa. Co ciekawe, dokonał tego ten sam aparat polityczny Meksyku, który utrzymywał bliskie stosunki – chronił i sam korzystał z ochrony – z gomeros, heroinowymi baronami.

Po drugie, Waszyngton zaczął po kryjomu udzielać wsparcia prawicowym oddziałom partyzanckim Contras, walczącym z sandinistowskim rządem w Nikaragui 34. Contras uzbrojone były w broń dostarczaną ze Stanów Zjednoczonych, przy czym świat przestępczy pełnił tu funkcję dostawcy i mediatora. Za broń trzeba było jednak płacić „walutą”, która nie przyciągałaby niepotrzebnej uwagi, i tak też się stało: pieniądze zastępowała kokaina z Kolumbii. Szczęśliwie dla wszystkich stron tej wymiany moda na narkotyki oraz gromadzenie ich zapasów do celów naukowych leżały wówczas w interesie Waszyngtonu, a także karteli narkotykowych z Kolumbii i Meksyku. Stany Zjednoczone potrzebowały naturalnej waluty Kolumbii, by płacić za broń dla Contras, a jednocześnie kokaina zdobywała coraz większą popularność w samej Ameryce: z czystej, sproszkowanej formy narkotyku korzystali ludzie show-biznesu oraz inne wąskie kręgi, a odmiana kokainy zwana crackiem trafiła na ulice i do gett. W fabularyzowanym opisie tych zdarzeń, który Don Winslow przedstawił w swojej książce The Power of the Dog 35, Meksykanie pełnią funkcję kurierów, przewożących broń w jedną stronę i kokainę w drugą – proceder ten zyskał nazwę „meksykańskiej trampoliny”. Meksykańskie kartele wykorzystały trzy sprzyjające elementy, dzięki którym mogły zalać rynek amerykański kokainą i crackiem: znajomość szlaków przemytniczych równie starych jak sama granica, nieoficjalne przyzwolenie administracji Reagana i dobre stosunki z meksykańską Partią Rewolucyjno-Instytucjonalną (PRI), która rządziła krajem od 1917 roku. Realizując ten plan, kartele uświadomiły sobie, jak to ujął Winslow: „że ich prawdziwym towarem nie są narkotyki, lecz długa na dwa tysiące mil granica ze Stanami Zjednoczonymi i możliwość przerzucania przez nią kontrabandy. Ziemię można spalić, zbiory wytruć, ludzi wygnać, ale granicy – granicy nie da się wymazać” 36.

Jako władcy granicy meksykańscy mafiosi mogli przejąć kontrolę praktycznie nad całą półkulą. Władze USA wciąż prowa – dziły „wojnę z narkotykami” i zablokowały szlaki przemytnicze wiodące przez Karaiby i Miami, co tylko zwiększyło dostawy napływające z Meksyku drogami, których nie dało się zablokować. Meksykańscy handlarze zażyczyli sobie, by kolumbijscy dostawcy płacili im za transport nie gotówką, lecz towarem, a ilość kokainy pobieranej jako opłata bez ustanku rosła. Ci Kolumbijczycy, którzy sami próbowali wejść na meksykański rynek, rychło pożegnali się z życiem. Obecnie, według danych Drug Enforcement Administration, dziewięćdziesiąt procent narkotyków sprzedawanych w USA trafia tam za pośrednictwem meksykańskich karteli. Najważniejsze produkty to wciąż kokaina i marihuana, choć rośnie także rola metamfetaminy produkowanej na masową skalę w Meksyku, która zaspokaja większość potrzeb rynku w Stanach Zjednoczonych i w całej Ameryce Łacińskiej. Przestępcy ujęci w fabryce metamfetaminy, którą zlikwidowano w Argentynie we wrześniu 2008 roku, byli w większości obywatelami Meksyku. Instytucje zajmujące się walką z narkotykami obwiniają również meksykańskie kartele o zdecydowane zwiększenie dostępności heroiny oraz gwałtowny spadek cen tego narkotyku, od pięciu tysięcy dolarów za uncję w 2004 roku do tysiąca w roku 2008.

Kiedy jednak mówimy o „Meksykanach”, nie mamy na myśli jednolitej organizacji, wręcz przeciwnie. Mówimy o różnych kartelach, które w owym czasie działały za przyzwoleniem władz. System zorganizowanej sieci korupcji, obejmujący przedstawicieli władzy miejskiej, stanowej i federalnej, a także policję, działał aż do upadku rządzącej PRI, to jest do jesieni 2000 roku. Najważniejszym elementem tego systemu była tak zwana plaza – słowem tym w języku hiszpańskim określa się miejsce spotkań, takie jak plac w środku miasta czy plaza de toros, arenę do walk byków, lecz w tym wypadku odnosiło się ono do obszaru podległego określonej jednostce policji lub wojska. Poza wschodnim, przylegającym do Zatoki Meksykańskiej fragmentem cała granica podzielona była na przemytnicze plazas, a każdy z tych odcinków należał do pododdziału mafii z Sinaloa, który płacił władzom za ochronę i współpracę – każdy ze szczebli władzy miał udział w zyskach – na swoim terenie. W zamian mafia donosiła na konkurencję, by władze mogły pozorować prawdziwe zaangażowanie w walkę z handlarzami narkotyków 37.

Choć czasami może nam się to wydawać bezcelowe, powinniśmy znać nazwy i historię najważniejszych organizacji, które kontrolują handel o wartości szacowanej na trzysta dwadzieścia trzy miliardy dolarów rocznie 38 – wstrzykują narkotyki w żyły biedaków, wpychają je w nosy bogaczy i pustoszą mózgi młodzieży. Ludzie mówią o „mafii” tak, jakby była to jakaś bezpostaciowa obca siła albo – co gorsza – romantyczne bractwo, działające zgodnie z jakimś kodeksem honorowym ustanowionym przez „ojca chrzestnego” Corleone, mafijnego bosa z twarzą Marlona Brando. Mafia to przydatny termin, ale dokładnie rzecz biorąc, odnosi się jedynie do sycylijskiej Cosa Nostry, syndykatu zbrodni, o którym świat wie najwięcej, a to ze względu na jego historię i mityczną obecność w kulturze masowej. Lecz zarówno we Włoszech, jak i w Meksyku struktura i obsada narkobiznesu jest znacznie bardziej skomplikowana niż „mafia”, warto więc poznać osoby tego dramatu.

Pionierem meksykańskiej mafii narkotykowej był Pedro Aviles Pérez z Sinaloa, który znacząco zwiększył przemyt marihuany i heroiny do Stanów Zjednoczonych pod koniec lat sześćdziesiątych. Jednak pierwszym meksykańskim ojcem chrzestnym był Miguel Ángel Félix Gallardo, protegowany Avilesa, który przejął jego interesy po tym, jak sam Aviles zginął w strzelaninie z policją w 1978 roku. Félix Gallardo stworzył kartel z Guadalajary i w okresie swej świetności był prawdopodobnie najpotężniejszym handlarzem narkotyków na świecie. Jednak w 1985 roku wydarzyło się coś, co dramatycznie odmieniło losy kartelu, zniszczyło dobre układy handlarzy z meksykańskim rządem i wzburzyło Amerykanów, którzy na te układy przymykali oko. Tajny agent Drug Enforcement Administration Enrique Camarena „Kiki” został zdemaskowany, porwany i zamęczony na śmierć w Guadalajarze (istnieją dowody świadczące o tym, że CIA wiedziała o tej zbrodni, a być może nawet szkoliła ludzi, którzy jej dokonali – od tego czasu stosunki między obiema agencjami nigdy nie wróciły do poprzedniego stanu).

Nigdy nie udało się poznać wszystkich okoliczności związanych ze śmiercią Camareny, lecz bez względu na to, co było jej przyczyną, Waszyngton zażądał od Meksyku konkretnych działań – a mianowicie aresztowania Felixa Gallardo. W 1989 roku został on skazany za zlecenie porwania i morderstwa Camareny, lecz starał się nadal kierować swoją organizacją zza krat więzienia, przydzielając poszczególnym kartelom konkretne plazas. Bandyci zorganizowali nawet specjalną naradę, która odbyła się w luksusowym hotelu w Acapulco. Gallardo przysyłał tam swoich posłańców, by za ich pośrednictwem dokonać precyzyjnego podziału plazas, zachęcać kartele do walki ze wspólnym wrogiem, czyli z amerykańską policją i agencjami rządowymi, a także doradzać w kwestiach takich jak utrzymanie dyscypliny i prowadzenie negocjacji z meksykańskimi władzami 39.

Gallardo kierował się w swoich działaniach wizją porządku zwanego we Włoszech Pax Mafiosa - mafijnym pokojem – zgodnie z którą zbrodnicze syndykaty zachowują równowagę sił i znają swoją pozycję względem pozostałych organizacji. Stróże prawa także zajmują stałe miejsce w tym układzie, przepływ towarów pozostaje niezakłócony, a politycy rozumieją, że tego rodzaju spokój ma swoją cenę – ochronę. Pax Mafiosa może zagwarantować politykowi głosy i zaplecze polityczne w zamian za przymykanie oczu na działania danego kartelu, osłanianie tych działań, a nawet współpracę. Jednak większość przestępców nie potrafi rozumować w ten sposób. Skoro kartele są chciwe, to dlaczego nie miałyby żądać jeszcze więcej niż dotychczas? Skoro podstawą ich działania jest łamanie zasad, to dlaczego miałyby się ich trzymać? Kiedy w świecie narkobiznesu dochodzi do rozlewu krwi, a okres pokoju dobiega końca, oznacza to zmianę układu sił, dezintegrację lub walkę z dezintegracją, przejmowanie plazas należących dotąd do innych karteli. Kiedy w 1992 roku Cosa Nostra przeprowadziła skuteczne zamachy na Giovanniego Falcone i Paola Borsellino, sędziów znanych z bezkompromisowej walki z mafią, uznano to mylnie za dowód siły sycylijskiej organizacji. W rzeczywistości Cosa Nostra chwiała się po ciosach, które zadał jej wymiar sprawiedliwości, a jej pozycja na włoskich plazas była coraz słabsza. Władzę w świecie przestępczym przejmowali nowi – sprawniejsi i bezwzględniejsi – gracze, neapolitańska kamorra i kalabryjska 'Ndrangheta. Stara gwardia znalazła się w opałach, na plazas panował zamęt. Tak znaczące wydarzenie jak aresztowanie Gallarda nie mogło również pozostać bez echa w Meksyku, a żaden z jego pomocników nie mógł się oprzeć pokusie, by wypełnić powstałą po tym wydarzeniu lukę. Kartel z Guadalajary się podzielił, poszczególne odłamy rościły sobie prawa do jego dziedzictwa. Jeden z nich, kierowany przez bratanków i bratanice Gallarda, nazywał się od tej pory kartelem z Tijuany. Władzę w odłamie zwanym odtąd kartelem z Sinaloa objął bratanek Avilesa, Joaquín Guzmán – zwany El Chapo, czyli Mały, zaś trzeci kartel powstał w Juárez. Jednak koniec Pax Mafiosa nie wiązał się z ograniczeniem przepływu narkotyków, oznaczał jedynie początek walki o przejęcie kontroli nad tym przepływem, czyli nad plazas. Po jakimś czasie okazało się również, że niepohamowana chciwość i olbrzymie nadwyżki doprowadziły do powstania nowej plaza na terenie samego Meksyku. W ten sposób zarysowała się mapa obecnej wojny narkotykowej.

Najsłynniejsza plaza, położona między Tijuaną a Kalifornią, została przedstawiona w filmie Traffic Stevena Soderbergha. Kontrolował ją kartel z Tijuany, czyli Organizacja Arellano Felixa (Arellano Félix Organisation, AFO), lecz obecnie o ten obszar toczy się walka. Kartel z Tijuany jako jedyny może się pochwalić bezpośrednimi (choć kwestionowanymi) powiązaniami rodzinnymi z Gallardem. Ten ostatni miał pięciu bratanków, braci Arellano Felixów – Eduardo, aresztowany tamtej soboty w Misión Pedregal, był ostatnim, który jeszcze pozostawał na wolności. Pierwsze ataki dokonane przez Joaquina Guzmana „El Chapo” na pograniczu miały miejsce w Tijuanie, a potem przesuwały się stopniowo wzdłuż granicy, z zachodu na wschód. Działo się to na początku lat dziewięćdziesiątych, wkrótce po aresztowaniu Gallarda, gdy Guzmán przejął część dziedzictwa „ojca chrzestnego” oraz swojego wuja Pedra Avilesa Pereza. W owym czasie AFO potrafiła jednak powstrzymać zapędy Guzmana; w Tijuanie królowali wtedy Narco Juniors, którzy wprowadzili styl wyparty dopiero niedawno przez ostatnią falę przemocy. Bracia Arellano i ich świta w ekstrawaganckich strojach krążyli nocami po mieście na motocyklach lub w SUV-ach. W znacznej mierze to właśnie oni stworzyli narkostyl, który kojarzy się z japiszonowatym blichtrem. AFO dokonała również najsłynniejszej i najhaniebniejszej w historii przestępczości zorganizowanej zbrodni przeciwko Kościołowi katolickiemu, gdy 24 maja 1993 roku jej płatni zabójcy zamordowali na lotnisku w Guadalajarze kardynała Juana Jesusa Posadasa Ocampo.

Można powiedzieć, że to AFO zmieniła zasady walki, włączając w krąg zbrodni również kobiety, dzieci i duchownych – „stara gwardia” narkobiznesu szczyciła się, że starała się do tego nie dopuszczać.

W sierpniu 2008 roku aresztowano w Los Angeles Jesusa Rubena Moncadę – alias El Güero Loco, Szalonego Blondyna – który w 1998 roku dokonał słynnej masakry na ranchu w pobliżu miejscowości Ensenada na południe od Tijuany. Zabił wówczas dziewiętnaście osób, w tym małe dziecko ukryte w ramionach kobiety. Przez dziesięć lat mieszkał nielegalnie w Los Angeles 40. W 2002 roku policja federalna zastrzeliła przywódcę kartelu AFO Ramona Arellano Felixa. Podczas ostatniej fali aktów przemocy, która nasiliła się w 2006 roku, AFO stała się obiektem ataków kartelu Guzmana. Sytuacja uspokoiła się nieco dopiero w styczniu roku 2010, gdy aresztowano człowieka Guzmana w Tijuanie, Eduardo Garcię Simentala, znanego jako El Teo. Tymczasem po aresztowaniu Eduarda Arellano Felixa w 2008 roku przewodnictwo nad klanem z Tijuany przejmuje jego siostra Enelda (jako pierwsza kobieta od czasów Ignacii Jasso w Juárez w czasach prohibicji), zaś działalnością uliczną kartelu kieruje bratanek Eduarda Fernando Sánchez Arellano „Inżynier”. Enelda jest ważną postacią, bo handel narkotykami stał się domeną mężczyzn – aż do teraz, gdy zajmuje się tym coraz więcej kobiet. Handel narkotykami postrzegany jest jako profesja szlachetniejsza niż prostytucja, więc kobiety coraz częściej trudnią się przemytem, tym bardziej że mają większe szanse na przekroczenie granicy niż mężczyźni. Mimo to wiele kobiet trafiło do aresztu, a wiosną 2009 roku znaleziono ciało Marii José González, piosenkarki i zwyciężczyni konkursu piękności Sun Festival, porzucone przy drodze w Culiacán, obok ciała jej męża, handlarza narkotyków, oraz znaku „Nie wyrzucać śmieci”. Władze uważają, że zadawała się z kartelem z Sinaloa, podobnie jak wiele królowych piękności, które stawały się maskotkami karteli, a potem padały ofiarą ich rywali 41.

Teren między Tijuaną a Ciudad Juárez kontroluje organizacja, która sprzymierza się z większymi kartelami, bo tylko w ten sposób może zapewnić sobie ciągłość działania. Niegdyś kierowali nią dwaj bracia, Arturo i Alfredo Beltrán Leyva, którzy pochodzili z tej samej okolicy co Guzmán „El Chapo”, to jest z łańcucha górskiego ciągnącego się w pobliżu miasta Guamúchil w stanie Sinaloa. Przez długie lata bracia Beltrán Leyva kontrolowali ten teren w imieniu kartelu z Sinaloa, z którym byli sprzymierzeni. Stanowili również zbrojne skrzydło organizacji Guzmana, nadzorowali działania oddziałów sicarios i chronili pomocników El Chapo oraz ich rodziny. Współpraca ta dobiegła jednak końca w wyniku dwóch ważnych wydarzeń. W grudniu 2007 roku, kiedy kartel Guzmana walczył z kartelem z Zatoki Meksykańskiej i jego zbrojnym skrzydłem – Los Zetas, przywódcy kartelu Beltrán Leyvów zorganizowali zdradzieckie spotkanie z Zetas w Veracruz. Prawdopodobnie rozmawiali o rozszerzeniu obszaru działalności braci na centralny Meksyk, niezależnie od Guzmana. Podobno było to tylko jedno z serii spotkań zorganizowanych przez Zetas, którzy oferowali swoje usługi „superkartelowi” obejmującemu wszystkie organizacje gotowe przeciwstawić się Guzmanowi 42. W styczniu 2008, miesiąc po tej naradzie, Alfredo Beltrán Leyva został aresztowany, a wydarzenie to okazało się punktem zwrotnym wojny. Podobno Guzmán stwierdził, że ze względu na kontakty braci Beltrán Leyva z Zetas zmuszony był „odciąć to ramię organizacji”. Klan Beltrán Leyvów opuścił Guzmana, przekonany, że to właśnie on oddał Alfreda władzom, by zaskarbić sobie ich przychylność. Młodszy brat, Arturo Beltrán Leyva „El Alfa”, dokonał zemsty na urzędnikach aparatu państwowego, zabijając między innymi komendanta policji federalnej. Zlecił również zabójstwo syna Guzmana, Edgara Guzmana Lopeza, który zginął z rąk jego sicarios w centrum handlowym w maju 2008 roku. Jako szef ochrony Guzmana, Arturo znał adresy jego najważniejszych współpracowników, a bezpardonowa wojna, którą Beltrán Leyva wypowiedział podwładnym swego byłego protektora, zaowocowała serią brutalnych zabójstw, które miały miejsce w ostatnich latach w Sinaloa.

Ofensywa rządowa skierowana przeciwko kartelowi Beltrán Leyvów osiągnęła apogeum na przełomie lat 2009 i 2010. 16 grudnia oddział sił specjalnych, wspierany przez helikoptery, przypuścił szturm na rezydencję Arturo w dzielnicy Cuernevaca i zastrzelił go. Arturo Beltrán Leyva był najpotężniejszym baronem narkotykowym, który zginął z rąk wojska od początku ofensywy prowadzonej przez prezydenta Calderona, i pierwszym od śmierci Ramona Arellano Felixa w 2002 roku. Żołnierze, którzy zabili Beltrán Leyvę, wykorzystali jego okrwawione ciało do swego rodzaju obrzędu powiązanego ze zwyczajami samych bandytów. Niektóre fotografie ukazują zwłoki Arturo ze spodniami ściągniętymi do kolan i tułowiem przystrojonym zakrwawionymi studolarówkami, na innych zdjęciach ciało zdobią religijne rekwizyty. Zachowania tego rodzaju oburzyły niektórych komentatorów, jak choćby Jorgego Chabata z „El Universal”, który nazwał je „działaniem typowym dla handlarzy narkotyków” 43, lecz jego gazeta, podobnie jak wiele innych, skwapliwie opublikowała te zdjęcia 44.

Podczas ataku z 16 grudnia zginął trzydziestoletni chorąży oddziału komandosów Melquisedet Angulo Córdova, zastrzelony przez ochroniarzy Beltrán Leyvy. Został pochowany z pełnymi honorami wojskowymi, co wywołało natychmiastową reakcję stronników Beltrán Leyvy. Nazajutrz po pogrzebie, który miał miejsce w Tabasco, rodzinnym mieście komandosa, bandyci wtargnęli do jego rodzinnego domu i zabili jego matkę, siostrę, brata i ciotkę 45. Atakując najbliższą rodzinę żołnierza, który walczył na wojnie z kartelami, bandyci dokonali kolejnej eskalacji przemocy, lecz tym razem odpowiedź władz była równie szybka i zdecydowana. Po śmierci Artura władzę nad kartelem przejął jego młodszy brat Héctor Beltrán Leyva. Co prawda Héctor pozostaje na wolności, lecz 2 stycznia 2010 roku podczas bezkrwawej akcji przeprowadzonej w Culiacán, stolicy stanu Sinaloa, pojmano innego z braci, Carlosa. Rząd dawał w ten sposób jednoznacznie do zrozumienia, że nie zamierza się poddawać i także gotów jest łamać niepisane zasady tej wojny. Kto jednak mógł na tym zyskać? Oczywiście prezydent, ale nie tylko. Jak szeptano na ulicach – na pograniczu taka szeptana plotka zwana jest susurro, szelestem liści – na wojnie rządu z innymi kartelami korzystał klan z Sinaloa, o czym rząd doskonale wiedział.

Ciudad Juárez zawsze było sercem Ameksyki, zwanym dawniej El Paso Del Norte - Północną Bramą. Tędy prowadził szlak handlowy istniejący na długo przed powstaniem samej granicy i szlaku przemytniczego. La Nacha Jasso była niekwestionowaną królową heroiny i marihuany w Juárez od zniesienia prohibicji aż po lata siedemdziesiąte. Jednak współczesny kartel z Juárez został stworzony przez Amada Carrillo Fuentesa, który stał się poważnym graczem w latach osiemdziesiątych, gdy przyłączył się do najpotężniejszego barona narkotykowego środkowego pogranicza, Pabla Acosty Villarreala. Acosta rezydował w odległym miasteczku Ojinaga, położonym naprzeciwko miejscowości Presidio w Teksasie. W serii fascynujących wywiadów z pisarzem Terrence’em Popperem opisywał ze szczegółami, jak jego syndykat korzystał z ochrony policji stanowej i federalnej, polityków oraz wojska 46. Jednak korzystając z nadarzającej się okazji, Carrillo doprowadził do śmierci swego mentora, który zginął podczas ataku agentów federalnych na jego rezydencję w Santa Elena w 1987 roku (w operację zaangażowane były również siły Stanów Zjednoczonych). W doskonałej książce Down by the River, opisującej proces powstawania kartelu z Juárez, Charles Bowden opowiada, jak Carrillo zapłacił jednemu z dyrektorów agencji milion dolarów za przygotowanie ataku na rezydencję Acosty i jego śmierć 47. Po wyeliminowaniu Acosty Carrillo Fuentes przeniósł zaplecze kartelu do Juárez i wzmocnił go. Według danych Drug Enforcement Administration w połowie lat dziewięćdziesiątych kartel z Juárez był największym gangiem narkotykowym na świecie i przemycał ponad pięćdziesiąt procent wszystkich narkotyków sprzedawanych w USA. W 1996 roku Carrillo zmarł podczas operacji plastycznej twarzy, choć nie ma co do tego pewności. Jego śmierć wciąż otoczona jest tajemnicą, a wszyscy czterej lekarze, którzy brali udział w operacji, zostali potem zamordowani. Po tym wydarzeniu miasto znów ogarnęła fala przemocy, gdy brat i spadkobierca Carrillo Fuentesa, Vincent, próbował zabezpieczyć teren. Jednak nawet tamten okres był stosunkowo spokojny w porównaniu z bestialstwami, których obecnie dokonuje się w mieście i które są podobno wynikiem trwających od 2007 roku ataków kartelu Joaquina Guzmana z Sinaloa. Trudno powiedzieć, czy kartel z Juárez nadal pozostaje znaczącą siłą w gąszczu rywalizujących ze sobą grup, które zabijają ludzi w całym mieście, można jednak przypuszczać, że jego obecne wcielenie, czyli La Línea, wciąż walczy o swoją pozycję, podobnie jak około pięciuset ulicznych gangów, kartel z Sinaloa oraz różne warstwy skorumpowanych sił policyjnych i wojska. Na okrutną ironię losu zakrawa fakt, że La Línea to w żargonie pogranicza popularne określenie samej granicy.

Jako człowiek, który uważa się za dziedzica imperium Avilesa i Gallardo, oraz jako bratanek Avilesa, Joaquín Guzmán „El Chapo” postrzegał plaza swojego kartelu z Sinaloa jako najważniejszą w kraju, przysługującą mu niemal jako należny spadek. Gdy Gallardo został aresztowany, Guzmán, który zbudował wcześniej mocne sojusze z kolumbijskimi eksporterami kokainy, wypowiedział wojnę najpierw tym, których uważał za nieprawych pretendentów w samej Tijuanie, a potem wszystkim innym organizacjom przestępczym w Meksyku. Został jednak schwytany niedługo po tym, jak objął przywództwo nad kartelem, w 1993 roku. Zdaniem amerykańskiego wywiadu to właśnie podczas pobytu w luksusowej celi pilnie strzeżonego więzienia El Puente Grande w pobliżu Guadalajary Guzmán opracował taktykę opartą na budowaniu sojuszów w urzędach państwowych i wśród polityków wysokiego szczebla. Być może dzięki tym właśnie kontaktom w 2001 roku, tuż przed planowaną ekstradycją do Stanów Zjednoczonych, udało mu się uciec w spektakularnym stylu, dzięki czemu stał się bohaterem i idolem najmłodszego pokolenia gangsterów. Jedna z ballad narcocorrido upamiętniających ten wyczyn nosi tytuł Ucieczka tysiąclecia. Tekst innej popularnej ballady, śpiewanej przez Los Buitres (Sępy), brzmi następująco: „Czasami śpi w domach / Czasami w namiotach, / Z radiem i strzelbą przy łóżku, / Czasami domem jest mu jaskinia. / Guzmán jest wszędzie”. Guzmán jest półanalfabetą, ale ogłasza komunikaty, w których chwali się, że wydaje miesięcznie pięć milionów dolarów na łapówki dla urzędników, i robi nieoczekiwane, bezczelne wypady, jak ten w maju

2005 roku, gdy pojawił się w restauracji w Nuevo Laredo (na terenie kartelu z Zatoki Meksykańskiej, z którym toczył wtedy wojnę). Bandyci zamknęli wówczas drzwi lokalu, w którym znajdowało się około czterdziestu osób, i poprosili, by nikt nie używał telefonów komórkowych. Guzmán i jego świta spokojnie raczyli się jedzeniem i piciem, a na koniec El Chapo wyjął z kieszeni kilka tysięcy dolarów i zapłacił za wszystkich obecnych na sali 48.

Podczas pobytu w więzieniu Guzmán kierował na odległość kilkoma atakami na przygraniczne plazas, przy czym każda z kolejnych napaści miała miejsce coraz dalej na wschód. Po Tijuanie przyszła kolej na Juárez, co nastąpiło po śmierci Carrilla. Jednak dopiero po ucieczce z więzienia Guzmán przystąpił do ofensywy, która doprowadziła do ostatniej eskalacji przemocy. Jej bezpośrednią przyczyną był nieudany atak sił kartelu z Sinaloa na kartel z Zatoki Meksykańskiej w 2005 roku oraz walka o Nuevo Laredo, przejście graniczne o największym natężeniu ruchu na świecie. Ofensywa w Nuevo Laredo była zarazem końcem i początkiem: ostatnim z pierwszej serii ataków Guzmana, ale także sygnałem do rozpoczęcia trwającej obecnie wojny, konfliktu o niespotykanym dotąd natężeniu przemocy. Niektórzy eksperci uważają, że Guzmán jest już tylko symbolicznym przywódcą, dysponującym znacznie mniejszą władzą, niż wydaje się postronnym obserwatorom, w rzeczywistości zaś kartelem kierują pomniejsi przywódcy, nie tak sławni jak El Chapo, ale bezwzględniejsi od niego. Do przywódców takich zalicza się Ismaela Zambadę „El Mayo”, który w 2010 roku udzielił wywiadu gazecie „El Universal” i chełpił się siłą kartelu, oraz Ignacia Coronela, który w lipcu 2010 roku został zastrzelony przez meksykańskich żołnierzy. Na ulicy szepcze się, że jeśli była to część strategii meksykańskiego rządu mającej przywrócić Pax Mafiosa poprzez wspieranie jednego kartelu, który miałby zmonopolizować cały rynek narkotykowy, to kartelem tym byłaby właśnie grupa z Sinaloa. Teraz jednak za późno już na takie spekulacje, a to ze względu na rosnącą siłę głównego rywala Guzmana, czyli kartelu z Zatoki.

Do roku 2005 konflikt obejmował głównie różne frakcje kartelu z Sinaloa, którego wpływy sięgały coraz dalej na północ w stronę granicy, nie dotyczył zaś jedynej grupy, której Gallardo pozwalał działać na jej rodzimym terenie, czyli kartelu z Zatoki, kontrolującego północno-wschodni stan Tamaulipas, położony naprzeciwko południowych krańców Teksasu. W chwili gdy piszę te słowa, jest jeszcze zbyt wcześnie, by ocenić rezultaty ofensywy rozpoczętej przez prezydenta Calderona w grudniu