Alkoholizm. I grzech i choroba - Wiktor Osiatyński - ebook

Alkoholizm. I grzech i choroba ebook

Wiktor Osiatyński

4,1

Opis

Na początku lat 90. napisałem książkę na temat alkoholizmu, zatytułowaną Grzech czy choroba? Z biegiem lat dochodzę jednak do wniosku, że alkoholizm jest czymś więcej niż chorobą i że o nim można także mówić w kategoriach grzechu. Ale ani pojęcie grzechu, ani koncepcja choroby nie oddają w pełni jego istoty. Doświadczenie uzależnienia i wyzdrowienia sugeruje, by raczej postrzegać alkoholizm w kategoriach braku pewnych ważnych umiejętności życiowych.
Nie oznacza to, że każdy, kto nie ma takich umiejętności, musi się uzależnić. Ale każdy uzależniony umiejętności tych nie ma i musi je nabyć, jeśli chce zachować trzeźwość. Program Dwunastu Kroków AA pomaga to osiągnąć. Uczy takich umiejętności duchowych, myślowych i społecznych, które pozwalają zastąpić destrukcyjne uzależnienie od alkoholu lub innych substancji twórczym poczuciem współzależności wszystkich ludzi oraz zależności od opiekuńczej siły wspólnoty lub jakiejś Siły Wyższej. W szerszej perspektywie cywilizacyjnej program Dwunastu Kroków AA może być pojmowany jako wielopłaszczyznowa odpowiedź na bolączki nowoczesności.
Przedstawiona w niniejszej książce interpretacja kroków jest subiektywna. Ma na celu przybliżenie czytelnikom kroków, a dokładniej – jednego z wielu możliwych sposobów ich rozumienia.
Wiktor Osiatyński

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 141

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (24 oceny)
11
6
5
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pro­jekt gra­ficz­ny

Ja­nusz Ba­rec­ki

Re­dak­cja:

Anna Chyc­kow­ska

Ko­rek­ta:

Jo­lan­ta Spodar

Zdję­cie au­to­ra © Na­ta­lia Osia­tyń­ska

Co­py­ri­ght © by Wik­tor Osia­tyń­ski 2007

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two ISKRY, War­sza­wa 2007

Tek­sty Dwu­na­stu Kro­ków AA

i Dwu­na­stu Tra­dy­cji AA © World Se­rvi­ces Inc.;

prze­dru­ko­wa­no za zgo­dą

ISBN 978-83-244-0223-6

Wy­daw­nic­two Iskry

ul. Smol­na 11

00-375 War­sza­wa

tel./faks (0-22) 827-94-15

e-mail:[email protected]

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp

Na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych na­pi­sa­łem książ­kę na te­mat al­ko­ho­li­zmu, za­ty­tu­ło­wa­ną Grzech czy cho­ro­ba? W tam­tym cza­sie Po­la­cy wciąż jesz­cze czę­sto mie­li mo­ra­li­za­tor­ski i pu­ni­tyw­ny sto­su­nek do tego na­ło­gu. Trak­to­wa­ny był on przede wszyst­kim jako wada mo­ral­na. Al­ko­ho­li­ka uwa­ża­no za czło­wie­ka grzesz­ne­go, po­zba­wio­ne­go sza­cun­ku i na­dziei. Dzi­siaj co­raz wię­cej lu­dzi zda­je so­bie spra­wę z tego, że al­ko­ho­lizm to nie do­wód sła­bej woli lub upad­ku mo­ral­ne­go, lecz cho­ro­ba. I że na tę cho­ro­bę jest spo­sób.

Mimo to ja sam z bie­giem lat do­cho­dzę do wnio­sku, że al­ko­ho­lizm jest czymś wię­cej niż cho­ro­bą i że moż­na o nim mó­wić tak­że w ka­te­go­riach grze­chu. Ale ani po­ję­cie grze­chu, ani kon­cep­cja cho­ro­by nie od­da­ją w peł­ni jego isto­ty. Do­świad­cze­nie uza­leż­nie­nia i wy­zdro­wie­nia su­ge­ru­je, by ra­czej po­strze­gać al­ko­ho­lizm w ka­te­go­riach bra­ku pew­nych waż­nych umie­jęt­no­ści ży­cio­wych, do­ty­czą­cych sa­mo­po­zna­nia, kon­tro­li za­cho­wań, kształ­to­wa­nia i wy­ra­ża­nia uczuć, a tak­że na­wią­zy­wa­nia wię­zi mię­dzy­ludz­kich. Nie ozna­cza to, że każ­dy, kto nie ma ta­kich umie­jęt­no­ści, musi się uza­leż­nić. Ale każ­dy uza­leż­nio­ny umie­jęt­no­ści tych nie ma i musi je na­być, je­śli chce za­cho­wać trzeź­wość. Sto­so­wa­ny we wspól­no­cie Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków pro­gram Dwu­na­stu Kro­ków po­ma­ga to osią­gnąć. O tym wła­śnie trak­tu­je ni­niej­sza książ­ka.

ROZDZIAŁ PIERWSZYDoktor Jekyll i pan Hyde

Al­ko­ho­lik jest czło­wie­kiem roz­dar­tym. Lu­dzie z ze­wnątrz, ob­ser­wu­jąc jego za­cho­wa­nie, wi­dzą, jak się zmie­nia. Gdy nie pije, prze­waż­nie moż­na na nie­go li­czyć – jest życz­li­wy i przy­ja­zny. Gdy za­czy­na pić, to jak­by wstą­pił weń ja­kiś de­mon. Z każ­dym kie­lisz­kiem wód­ki lub bu­tel­ką piwa de­mon w co­raz więk­szym stop­niu obej­mu­je we wła­da­nie cia­ło i umysł al­ko­ho­li­ka. Naj­pierw zmie­nia się ję­zyk – pi­ją­cy za­czy­na uży­wać wul­gar­nych słów. Po­tem ru­chy tra­cą for­mę – za­miast li­nio­wych, pro­wa­dzą­cych od za­my­słu do celu, sta­ją się ko­li­ste i roz­la­złe. Pod­no­si się ton gło­su, pi­ja­ny mówi co­raz gło­śniej, ale za to mniej pre­cy­zyj­nie. Wresz­cie krzy­czy i awan­tu­ru­je się. Czę­sto do­cho­dzi do rę­ko­czy­nów. Je­śli te nie skoń­czą się tra­gicz­nie i pije da­lej, na­gle słab­nie. Te­raz mówi ci­szej, ale już nie­mal w ogó­le bez sen­su. Za­czy­na błą­dzić mu wzrok; jesz­cze jed­no piwo i usy­pia. To zna­czy, wy­da­je się, że usy­pia, w isto­cie tra­ci świa­do­mość.

Na­za­jutrz nie wszyst­ko uda­je mu się przy­po­mnieć. Al­ko­hol utrud­nia wy­two­rze­nie się pa­mię­ci krót­ko­trwa­łej, bez któ­rej nie może sfor­mo­wać się che­micz­na pa­mięć trwa­ła. To­też al­ko­ho­lik bu­dzi się z bó­lem gło­wy i doj­mu­ją­cym po­dej­rze­niem, że wczo­raj coś na­wy­wi­jał, ale nie bar­dzo wie co. Do­świad­cze­nie pod – po­wia­da mu, że na kaca do­brze zro­bi klin. Więc albo cze­ka po­iry­to­wa­ny w pra­cy do cza­su, gdy bę­dzie mógł się na­pić, albo pije od razu z rana i wpa­da w ciąg. Wte­dy pije ca­ły­mi dłu­gi­mi okre­sa­mi, aż pad­nie z wy­czer­pa­nia. Prze­sta­je pra­co­wać, wy­peł­niać obo­wiąz­ki ro­dzin­ne. „Sza­ry dzień za­mie­nił się w nie­dzie­lę” – jak brzmi kul­to­wa pio­sen­ka wśród pi­ja­ków. Al­ko­ho­lik prze­cho­dzi do in­ne­go świa­ta, a w nim nie jest tym sa­mym czło­wie­kiem, któ­rym był, za­nim wpadł w ciąg.

W cią­gu al­ko­ho­lik ła­mie wszyst­kie obiet­ni­ce da­wa­ne in­nym i so­bie. Po po­przed­nim pi­jań­stwie przy­rze­kał, że to się nie po­wtó­rzy. Po­sta­na­wiał też zmie­nić wie­le rze­czy w ży­ciu, kon­tro­lo­wać sie­bie. Sta­wiał so­bie bar­dzo wy­so­kie wy­ma­ga­nia, któ­re trud­no było speł­nić. Gdy je ła­mie, do­pa­da go po­czu­cie klę­ski. To pro­wa­dzi z ko­lei do dal­sze­go roz­prę­że­nia mo­ral­ne­go: „Sko­ro i tak je­stem po­tę­pio­ny, to te­raz już mogę zro­bić wszyst­ko”. My­śli: „A co mi tam” (cho­ciaż dużo le­piej od­da­je to ro­syj­skie sło­wo „na­ple­wat’”) i robi wszyst­ko – w celu zdo­by­cia al­ko­ho­lu, wy­ka­za­nia swej siły albo tyl­ko po to, by po­ka­zać, że w ogó­le ist­nie­je. Oso­by uza­leż­nio­ne cha­rak­te­ry­zu­ją oscy­la­cje za­cho­wań mię­dzy kon­tro­lą w okre­sach abs­ty­nen­cji a cał­ko­wi­tym roz­luź­nia­niem kon­tro­li pod wpły­wem al­ko­ho­lu. Do­sko­na­le opi­sał je i wy­ja­śnił John Brad­shaw w książ­ce Tok­sycz­ny wstyd…

Okre­sy pi­jań­stwa nie­kie­dy koń­czą się tra­gicz­nym zda­rze­niem: wy­pad­kiem, wiel­ką awan­tu­rą, kło­po­ta­mi za­wo­do­wy­mi, po któ­rych na­stę­pu­je otrzeź­wie­nie. Cza­sem są to po­waż­ne pro­ble­my zdro­wot­ne, a czę­sto zwy­kłe zmę­cze­nie i wy­cień­cze­nie or­ga­ni­zmu pi­ciem. Pi­jań­stwo po­wo­du­je róż­ne do­le­gli­wo­ści, na­ra­sta­ją­cą sła­bość fi­zycz­ną i po­ja­wia­ją­ce się w koń­co­wej fa­zie pi­cia wra­że­nie, że coś jed­nak nie jest w po­rząd­ku. Po od­sta­wie­niu al­ko­ho­lu wy­stę­pu­ją: mę­czą­ce kace, bez­sen­ność, kosz­ma­ry, de­lir­ki. Trwa to od kil­ku do kil­ku­na­stu dni. Moż­na je prze­trwać w domu, le­piej na od­tru­ciu. W tym cza­sie po­tę­gu­je się po­czu­cie klę­ski i winy. Al­ko­ho­lik naj­pierw chce umrzeć lub się zmie­nić, przy­się­ga, że to już ko­niec, że nig­dy wię­cej w ży­ciu nie wy­pi­je. Po­tem za­czy­na żmud­nie od­bu­do­wy­wać sie­bie i zdru­zgo­ta­ne prze­świad­cze­nie o wła­snej war­to­ści. Prze­po­jo­ny winą sprzą­ta miesz­ka­nie, szo­ru­je pod­ło­gi, cho­dzi po za­ku­py; do­mow­ni­cy ubó­stwia­ją tę fazę cho­ro­by i ma­rzą, by ten stan trwał wiecz­nie. Po­dob­nie pra­co­daw­cy, gdyż al­ko­ho­lik w tym okre­sie za­zwy­czaj pra­cu­je nie­zwy­kle wy­daj­nie.

W tych pierw­szych dniach po za­prze­sta­niu pi­cia al­ko­ho­lik sam głę­bo­ko wie­rzy w to, że to już był ostat­ni raz, gdyż cier­pie­nia pod­czas od­sta­wie­nia są tak ogrom­ne, że nikt przy zdro­wych zmy­słach nie chciał­by tego po­wtó­rzyć. Gdy tyl­ko zdro­wie po­lep­szy się na tyle, że bę­dzie mógł funk­cjo­no­wać, nowo upie­czo­ny abs­ty­nent za­cznie łap­czy­wie od­ra­biać stra­ty, ja­kie spo­wo­do­wa­ło pi­jań­stwo: bę­dzie pra­co­wał do póź­na i brał do­dat­ko­we zle­ce­nia, by móc od­dać dłu­gi, bę­dzie wy­krę­cać się z kło­po­tów z pra­wem, ja­kie zda­rzy­ły mu się pod­czas cią­gu. Żona i zna­jo­mi znów będą my­śleć, jaki on jest wspa­nia­ły, kie­dy nie pije. Ale gdy wszyst­ko już za­cznie się mu ukła­dać, na­gle zno­wu pój­dzie w ciąg. Od­bę­dzie się to rap­tow­nie – ani bli­scy, ani sam al­ko­ho­lik nie są w sta­nie tego mo­men­tu do­kład­nie prze­wi­dzieć. Wy­ko­rzy­sta do tego ja­kiś po­wód albo sam ta­ko­wy spro­wo­ku­je. A naj­czę­ściej pój­dzie w tan­go bez żad­nej przy­czy­ny.

Wszyst­ko to wy­my­ka się nor­mal­nej lo­gi­ce. Nor­mal­ni lu­dzie po­stę­pu­ją w spo­sób prze­wi­dy­wal­ny. Uczą się też na wła­snych do­świad­cze­niach. Gdy do­tkną go­rą­ce­go pie­ca, pa­mię­ta­ją, by wię­cej tego nie ro­bić. Al­ko­ho­lik wciąż na nowo do­ty­ka pie­ca po­mi­mo co­raz bo­le­śniej­szych po­pa­rzeń. Tak jak­by o nich za­po­mi­nał albo jak gdy­by ja­kaś siła więk­sza od nie­go przy­cią­ga­ła go do pie­ca i ka­za­ła po­ło­żyć na nim dłoń. I znów sta­je się in­nym czło­wie­kiem, peł­nym zło­ści, agre­sji, bru­tal­no­ści. Prze­cho­dzi z jed­nej oso­bo­wo­ści w dru­gą. Jak w opo­wia­da­niu Ro­ber­ta Lo­uisa Ste­ven­so­na, któ­re­go bo­ha­ter, spo­koj­ny, rze­tel­ny, po­wszech­nie sza­no­wa­ny dok­tor Je­kyll, pod wpły­wem spo­rzą­dzo­nej prze­zeń sub­stan­cji prze­mie­niał się w be­stię – w pana Hyde’a. Z tym że u Ste­ven­so­na tyl­ko dok­tor Je­kyll wie­dział, że jest rów­nież pa­nem Hyde’em; wszy­scy inni my­śle­li, że to dwie od­mien­ne oso­by. W przy­pad­ku al­ko­ho­li­ka jest od­wrot­nie – każ­dy wi­dzi dwo­istość jego na­tu­ry, każ­dy, oprócz jego sa­me­go. Al­ko­ho­lo­wy dok­tor Je­kyll robi bo­wiem wszyst­ko, żeby jak naj­mniej wie­dzieć o praw­dzi­wym ob­li­czu pana Hyde’a. A na­wet o jego ist­nie­niu.

Isto­tą al­ko­ho­li­zmu oprócz przy­mu­su pi­cia i utra­ty kon­tro­li nad ilo­ścią wy­pi­ja­ne­go al­ko­ho­lu jest rów­nież skom­pli­ko­wa­ny me­cha­nizm in­te­lek­tu­al­ny, któ­ry mówi al­ko­ho­li­ko­wi, że ten nie ma pro­ble­mu z pi­ciem. Ten me­cha­nizm ilu­zji i za­prze­czeń (po an­giel­sku de­nial) w du­żej mie­rze rzą­dzi spo­so­bem my­śle­nia al­ko­ho­li­ka tak­że wów­czas, gdy ten nie pije. Po­le­ga on na mi­ni­ma­li­zo­wa­niu ilo­ści wy­pi­ja­ne­go al­ko­ho­lu oraz kon­se­kwen­cji pi­cia, a tak­że na znaj­do­wa­niu uza­sad­nień oraz wy­szu­ki­wa­niu rze­ko­mych po­wo­dów pi­cia.

ZAKŁAMANIE

Al­ko­ho­lik my­śli, że pije tyle samo co inni. W isto­cie tak jest, bo prze­by­wa prze­cież głów­nie w to­wa­rzy­stwie pi­ją­cych. Co wię­cej, wy­da­je mu się, że pije „le­piej” od in­nych, bo oni upi­ja­ją się wcze­śniej od nie­go. „Moc­na gło­wa”, któ­ra w isto­cie jest re­zul­ta­tem przy­zwy­cza­je­nia or­ga­ni­zmu do al­ko­ho­lu, sta­no­wi dla al­ko­ho­li­ka do­wód, że nie ma on pro­ble­mu. Dru­gim ar­gu­men­tem jest umie­jęt­ność cał­ko­wi­te­go za­prze­sta­nia pi­cia co ja­kiś czas.

Naj­czę­ściej dzie­je się tak po wyj­ściu z cią­gu. Nie­kie­dy w wy­ni­ku da­nej ko­muś obiet­ni­cy. W Pol­sce wie­lu lu­dzi prze­ry­wa pi­cie na cały mie­siąc w sierp­niu, gdy księ­ża wzy­wa­ją do abs­ty­nen­cji. We wrze­śniu, po żni­wach, po­wra­ca­ją do pi­cia, prze­ko­na­ni, że nie mają pro­ble­mu. W isto­cie jed­nak każ­dy al­ko­ho­lik umie prze­stać w ogó­le nie pić na ja­kiś okres. Ża­den al­ko­ho­lik nie po­tra­fi na­to­miast pić co­dzien­nie je­den lub dwa kie­lisz­ki i nie prze­brać tej mia­ry. Nie­al­ko­ho­lik tak wła­śnie pije, al­ko­ho­lik wcze­śniej czy póź­niej wy­pi­je wię­cej, aż do upi­cia się.

Mi­ni­ma­li­zo­wa­nie pi­cia prze­ja­wia się tak­że w prze­ko­na­niu, że pi­ją­cy wy­pił mniej, niż w rze­czy­wi­sto­ści mia­ło to miej­sce. Al­ko­ho­lik rze­czy­wi­ście wie­rzy, że wy­pił mniej i ze zdzi­wie­niem pa­trzy na na­ra­sta­ją­cą la­wi­no­wo licz­bę pu­stych bu­te­lek w domu. Do­pó­ki ma siły, usu­wa je w mia­rę pi­cia, by móc się da­lej okła­my­wać.

Czę­ste przy­kła­dy za­kła­ma­nia to prze­ko­na­nie, że ktoś nie pije przed pią­tą po po­łu­dniu albo nie pije rano lub że pije je­dy­nie piwo, jak­by al­ko­ho­lizm wią­zał się wy­łącz­nie z wód­ką. Inną for­mą mi­ni­ma­li­zo­wa­nia jest nie­do­strze­ga­nie, lek­ce­wa­że­nie lub uspra­wie­dli­wia­nie kon­se­kwen­cji pi­jań­stwa. Przy­sło­wio­wym przy­kła­dem jest prze­świad­cze­nie, że to nie wy­pi­ty litr wód­ki, lecz grzy­bek na za­ką­skę spo­wo­do­wał roz­strój żo­łąd­ka i wy­mio­ty.

Al­ko­ho­lik ra­cjo­na­li­zu­je swo­je pi­jac­kie eks­ce­sy, szu­ka dla nich uza­sad­nień. Pije, bo… Bo szef się na nie­go uwziął. Bo żona go nie ro­zu­mie. Bo prze­żył za­wód mi­ło­sny. Bo ustrój mu się nie po­do­ba. Bo spo­tka­ło go ko­lej­ne nie­szczę­ście. W isto­cie te wszyst­kie nie­przy­jem­no­ści są naj­czę­ściej skut­kiem pi­cia, ale dla al­ko­ho­li­ka są jego przy­czy­ną i uspra­wie­dli­wie­niem. Na­wet brak pa­mię­ci, zwa­ny „urwa­nym fil­mem”, w ja­kimś sen­sie słu­ży al­ko­ho­lo­we­mu za­kła­ma­niu: wszak wy­tar­te z pa­mię­ci zo­sta­ją ostat­nie go­dzi­ny pi­jań­stwa, kie­dy to al­ko­ho­lik tra­ci kon­tro­lę nad swo­im po­stę­po­wa­niem i do­ko­nu­je czy­nów, któ­rych po­wi­nien się wsty­dzić.

Istot­nym ele­men­tem za­kła­ma­nia jest ob­wi­nia­nie in­nych lu­dzi za ne­ga­tyw­ne kon­se­kwen­cje pi­cia. To żona i dzie­ci są win­ne awan­tu­ry w domu, to szef po­no­si od­po­wie­dzial­ność za nie­po­wo­dze­nia w pra­cy, a inni użyt­kow­ni­cy dróg – za wy­pad­ki. Al­ko­ho­lik uwa­ża, że los, Bóg, świat i lu­dzie się na nie­go uwzię­li i do­świad­cza­ją go ko­lej­ny­mi pla­ga­mi. Są­dzi też, że bę­dąc ofia­rą losu i lu­dzi, musi pić, bo in­a­czej nikt by nie zniósł cze­goś po­dob­ne­go.

„Cho­re” my­śli są naj­więk­szym so­jusz­ni­kiem ob­se­sji al­ko­ho­lo­wej. To wła­śnie one pod­su­wa­ją al­ko­ho­li­ko­wi „po­wo­dy” do pi­cia. Za­kła­ma­nie, któ­re nie po­zwa­la do­strzec po­wa­gi pro­ble­mu, ra­cjo­na­li­za­cja, ob­wi­nia­nie in­nych, li­to­wa­nie się nad sobą – wszyst­ko to do­star­cza wy­mó­wek, by się na­pić. Ile lat lu­dzie piją, po­wta­rza­jąc sło­wa: „Jaki ja bied­ny”, „Nikt mnie nie ko­cha”, „Nikt mnie nie ro­zu­mie”, „Jaki kosz­mar­ny jest ten świat”. Uża­la­nie się nad sobą to istot­ny ele­ment spo­so­bu my­śle­nia al­ko­ho­li­ka. Po­dob­nie jak nie­zwy­kła zdol­ność do­strze­ga­nia w świe­cie wszyst­kie­go, co złe, groź­ne, ne­ga­tyw­ne i po­mniej­sza­nie tego, co przy­jem­ne bądź ra­do­sne. W grun­cie rze­czy al­ko­ho­lik musi pod­sy­cać w so­bie ne­ga­tyw­ny ob­raz świa­ta. Gdy­by bo­wiem świat wy­da­wał mu się do­bry, lu­dzie przy­jaź­ni, wów­czas nie miał­by „po­wo­du”, by pić. A je­śli mimo to by pił, mu­siał­by sta­nąć twa­rzą w twarz ze swo­im al­ko­ho­li­zmem. A to jest aku­rat coś, co al­ko­ho­lik pró­bu­je za wszel­ką cenę ukryć – przed sobą i przed in­ny­mi. Oni na ogół wi­dzą to za­kła­ma­nie, ale sa­me­go sie­bie al­ko­ho­lik może oszu­ki­wać przez lata.

Ten sys­tem za­kła­ma­nia jest spój­ny i sil­ny. Sta­no­wi lo­gicz­ny zbiór po­glą­dów na te­mat świa­ta, lu­dzi i sa­me­go sie­bie. Nad jego bu­do­wą i ulep­sza­niem al­ko­ho­lik dłu­go pra­cu­je, wy­ko­rzy­stu­jąc do tego swą wie­dzę i wa­lo­ry umy­sło­we. Nic dziw­ne­go, że opie­ra się on fak­tom, a na­wet su­ge­stiom lu­dzi z oto­cze­nia al­ko­ho­li­ka, któ­rzy zwra­ca­ją uwa­gę na jego za­cho­wa­nie i eks­ce­sy. Al­ko­ho­lik nie do­strze­ga jed­nak po­sta­ci pana Hyde’a. Na­wet gdy do­my­śla się, że cza­sem po­stę­pu­je nie tak, jak by tego chciał, uwa­ża to za jed­no­ra­zo­wy przy­pa­dek.

Tę struk­tu­rę za­kła­ma­nia prze­ła­mać może tyl­ko ja­kaś ka­ta­stro­fa. Ale sama ka­ta­stro­fa nie wy­star­cza. Po­trze­ba rów­nież, by lu­dzie, któ­rym al­ko­ho­lik wciąż jesz­cze ufa, po­ka­za­li mu jego praw­dzi­we ob­li­cze. Ta­kie ze­tknię­cie z praw­dą może przy­brać cha­rak­ter in­ter­wen­cji kry­zy­so­wej.

Wa­run­kiem sku­tecz­nej in­ter­wen­cji jest go­to­wość lu­dzi z naj­bliż­sze­go oto­cze­nia al­ko­ho­li­ka, by ją prze­pro­wa­dzić, oraz umie­jęt­ność, gdyż in­ter­wen­cja wy­ma­ga tak­że od osób ją po­dej­mu­ją­cych prze­ła­ma­nia daw­nych na­wy­ków. Naj­bar­dziej utrwa­lo­nym na­wy­kiem ma­tek, żon, przy­ja­ciół i bli­skich al­ko­ho­li­ka jest chro­nie­nie go przed dra­stycz­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi pi­cia. Dzię­ki temu al­ko­ho­lik może da­lej pić w prze­ko­na­niu, że nie jest to tak groź­ne, jak się wszyst­kim wy­da­je. Nic dziw­ne­go, że tak my­śli, sko­ro to inni pła­cą za nie­go ra­chun­ki.

Wśród Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków krą­ży aneg­do­ta o spon­so­rze, któ­ry za­opie­ko­wał się no­wi­cju­szem. Za­bie­rał go na mi­tyn­gi i przy­go­to­wy­wał do prze­ra­bia­nia pro­gra­mu AA. Po ja­kimś cza­sie do spon­so­ra za­te­le­fo­no­wa­ła mat­ka no­wi­cju­sza z proś­bą, by ten ra­to­wał syna, któ­ry za­pił. Spon­sor przy­je­chał do ele­ganc­kie­go domu z za­dba­nym ogro­dem. Mat­ka za­pro­wa­dzi­ła spon­so­ra do sy­pial­ni, w któ­rej spał scho­ro­wa­ny syn. Le­żał w pół­mro­ku, w czy­stej, pach­ną­cej po­ście­li. Na sto­li­ku obok łóż­ka sta­ła ka­raf­ka z so­kiem, bu­tel­ka z wodą, kom­pot. Obok ta­lerz wi­no­gron oraz po­kro­jo­na po­ma­rań­cza. Na dru­gim sto­li­ku, przy oknie, w wa­zo­nie bu­kiet kwia­tów. „Niech pan go ra­tu­je” – bła­gal­nie zwró­ci­ła się do spon­so­ra mat­ka. „A może ma­muś­ka ma tu jesz­cze jed­no łóż­ko, to ja też chęt­nie so­bie po­pi­ję” – od­po­wie­dział spon­sor.

Aneg­do­ta ta do­brze od­da­je isto­tę tak zwa­ne­go współ­uza­leż­nie­nia. Po­le­ga ono na nad­mier­nej opie­kuń­czo­ści bli­skich wo­bec pi­ją­cych i nie za­wsze świa­do­mym uła­twia­niu im pi­cia. Uła­twie­niem jest przy­no­sze­nie al­ko­ho­li­ko­wi piwa, by wy­le­czył kaca, spła­ca­nie jego dłu­gów, uspra­wie­dli­wia­nie nie­obec­no­ści w pra­cy oraz chro­nie­nie od po­no­sze­nia in­nych kon­se­kwen­cji. Po to, by al­ko­ho­lik do­strzegł, że ma pro­blem, musi sam do­świad­czać skut­ków pi­jań­stwa. Nie zda so­bie z nich spra­wy, gdy mat­ka lub żona ob­my­je go z wy­mio­tów, na któ­re upadł, pod­nie­sie go, wy­ką­pie i po­ło­ży do czy­stej po­ście­li. Nie do­świad­czy ich, gdy jego prze­ło­że­ni uspra­wie­dli­wią pi­jac­ką nie­obec­ność w pra­cy uda­wa­ną cho­ro­bą albo gdy ro­dzi­na i przy­ja­cie­le da­dzą mu pie­nią­dze, by spła­cił dłu­gi.

To­też w prak­ty­ce pierw­szym kro­kiem do prze­ła­ma­nia za­kła­ma­nia jest zmia­na po­staw osób z oto­cze­nia oso­by pi­ją­cej.

Po­win­ny one ro­bić wszyst­ko, by al­ko­ho­lik miał z pi­cia nie tyl­ko ko­rzyść (lep­sze sa­mo­po­czu­cie, uciecz­ka od pro­ble­mów), lecz tak­że aby to on oso­bi­ście po­no­sił stra­ty, ja­kie nie­uchron­nie po­wo­du­je nad­mier­ne uży­wa­nie al­ko­ho­lu. By po­no­sił kon­se­kwen­cje, a na­wet cier­piał, bo tyl­ko wte­dy może do­strzec rze­czy­wi­stą przy­czy­nę swe­go sta­nu i ze­chcieć zmie­nić po­stę­po­wa­nie.

By al­ko­ho­lik po­sta­no­wił się zmie­nić, musi upaść na dno. Jego bli­scy mogą mu „pod­nieść” to dno, tak by się nie roz­bił, spa­da­jąc ze zbyt du­żej wy­so­ko­ści. Mogą po­móc mu bez­piecz­nie upaść, a po­tem się pod­nieść. Temu słu­ży mię­dzy in­ny­mi umie­jęt­nie prze­pro­wa­dzo­na in­ter­wen­cja. Jej ce­lem jest po­ka­za­nie al­ko­ho­li­ko­wi rze­czy­wi­sto­ści przez wzbu­dze­nie u nie­go mo­ty­wa­cji do zmia­ny. Po­win­ni w niej brać udział bli­scy al­ko­ho­li­ka, inni lu­dzie, któ­rych on sza­nu­je, oraz pra­co­daw­ca. Wszy­scy mu­szą być od­po­wied­nio przy­go­to­wa­ni przez za­wo­do­we­go te­ra­peu­tę, któ­ry tak­że uczest­ni­czy w in­ter­wen­cji.

In­ter­wen­cja nie po­win­na prze­kształ­cić się w wy­po­mi­na­nie ze stro­ny obec­nych bądź uspra­wie­dli­wia­nie się al­ko­ho­li­ka. Ten po­wi­nien do­strzec u ze­bra­nych tro­skę, a nie po­tę­pie­nie. To­też pod­czas in­ter­wen­cji na­le­ży uni­kać ocen oraz stwier­dzeń, że al­ko­ho­lik jest taki albo inny lub że za­wsze po­stę­pu­je tak czy in­a­czej. Bo od „za­wsze” ła­two moż­na zna­leźć ja­kiś wy­ją­tek. To­też pod­czas in­ter­wen­cji trze­ba trzy­mać się kon­kret­nych fak­tów, któ­re war­to przed­tem za­pi­sy­wać. Na przy­kład: „Tego a tego dnia (za­wsze na­le­ży po­dać datę) mia­łam umó­wio­ną wi­zy­tę u le­ka­rza, a ty obie­ca­łeś przyjść za­raz po pra­cy do domu i zo­stać z dzieć­mi. Nie przy­sze­dłeś, nie za­dzwo­ni­łeś, tyl­ko wró­ci­łeś pi­ja­ny o pół­no­cy”. „Tego i tego dnia spóź­ni­łeś się dwie go­dzi­ny do pra­cy. In­ne­go dnia wy­sze­dłeś pod­czas prze­rwy obia­do­wej i wró­ci­łeś po dwu go­dzi­nach pi­ja­ny. Kie­dyś w ogó­le nie wró­ci­łeś po obie­dzie. Kil­ka­krot­nie w ogó­le nie przy­sze­dłeś do pra­cy. Cza­sem bez uspra­wie­dli­wie­nia, a kie­dy in­dziej żona za­dzwo­ni­ła, że źle się czu­jesz. A te­raz żona po­twier­dza, że tak na­praw­dę by­łeś pi­ja­ny lub mia­łeś kaca”. „Tego i tego dnia po pi­ja­ku zro­bi­łeś awan­tu­rę w domu; in­ter­we­nio­wa­li są­sie­dzi. Kie­dy in­dziej ude­rzy­łeś po pi­ja­ne­mu syna, a tego a tego dnia – mnie”.

Ta część in­ter­wen­cji ma na celu po­ka­za­nie dok­to­ro­wi Je­kyl­lo­wi pana Hyde’a i jego po­stęp­ków, któ­re Je­kyll za­zwy­czaj wy­pie­ra ze świa­do­mo­ści. To­też ogrom­ne zna­cze­nie ma do­bra­nie od­po­wied­nie­go mo­men­tu do in­ter­wen­cji. Z pi­ja­nym al­ko­ho­li­kiem nie ma co roz­ma­wiać, bo nic do nie­go nie do­trze. Bez­po­śred­nio po od­sta­wie­niu al­ko­ho­lu cier­pie­nia i kac rów­nież unie­moż­li­wia­ją ko­mu­ni­ka­cję, dla­te­go w tym okre­sie al­ko­ho­li­ko­wi po­trzeb­ne jest wy­łącz­nie fi­zjo­lo­gicz­ne od­tru­cie or­ga­ni­zmu. Do­pie­ro pod ko­niec od­tru­wa­nia, gdy pa­cjent za­czy­na roz­sąd­nie my­śleć, po­ja­wia­ją się u nie­go wy­rzu­ty su­mie­nia i wąt­pli­wo­ści co do wła­sne­go po­stę­po­wa­nia. To jest do­bry czas na in­ter­wen­cję. Je­śli się go prze­ga­pi, al­ko­ho­lik zbie­rze się w so­bie i za­kła­ma­nie po­wró­ci z całą mocą. Dla­te­go Ano­ni­mo­wi Al­ko­ho­li­cy cho­dzą na od­dzia­ły de­tok­sy­za­cyj­ne i do izb wy­trzeź­wień, by mó­wić o swo­jej cho­ro­bie i dro­dze do wy­zdro­wie­nia.

In­ter­wen­cja ogra­ni­czo­na do na­wet naj­bar­dziej szcze­gó­ło­wych przy­kła­dów pi­jań­stwa nie by­ła­by sku­tecz­na, gdy­by nie bu­dzi­ła na­dziei na po­pra­wę i nie po­ka­zy­wa­ła dro­gi zmia­ny. Dla­te­go tak waż­ny jest udział w niej te­ra­peu­ty lub trzeź­we­go al­ko­ho­li­ka, a naj­le­piej oby­dwu. Al­ko­ho­lik opo­wia­da o so­bie, o po­dob­nych zda­rze­niach i prze­ży­ciach oraz o swo­ich uczu­ciach, z któ­ry­mi pa­cjent może się utoż­sa­miać. Al­ko­ho­lik i te­ra­peu­ta mó­wią też, do­kąd moż­na pójść po po­moc – po­da­ją ad­re­sy i go­dzi­ny spo­tkań AA lub ad­res ośrod­ka te­ra­pii uza­leż­nień.

Wła­ści­wie prze­pro­wa­dzo­na in­ter­wen­cja jest inna od wszyst­kie­go, co do­tąd spo­ty­ka­ło al­ko­ho­li­ka ze stro­ny bli­skich. Po­przed­nio sły­szał wy­mów­ki i po­na­gle­nia, by miał sil­ną wolę. On ki­wał gło­wą, obie­cy­wał i zno­wu pił. Te­raz usły­szał, że to nie jest kwe­stia sil­nej woli i obiet­nic. Że bli­scy go nie po­tę­pia­ją, tyl­ko się o nie­go mar­twią. Że nie będą dłu­żej to­le­ro­wać jego pi­jań­stwa, ale on sam może coś zro­bić. Że może zmie­nić po­stę­po­wa­nie, i to nie w ogó­le, ale bar­dzo kon­kret­nie. Że może na­śla­do­wać tych, któ­rzy byli w tej sa­mej sy­tu­acji i któ­rym uda­ło się zmie­nić.

Po wła­ści­wej in­ter­wen­cji dok­tor Je­kyll za­czy­na wi­dzieć pana Hyde’a w ca­łej ja­skra­wo­ści. Wi­dzi, że jest bez­sil­ny wo­bec Hyde’a i po­sta­na­wia coś z nim zro­bić, by ten nie rzą­dził jego ży­ciem.

Na po­cząt­ku sta­ra się go zneu­tra­li­zo­wać. Prze­sta­je pić, zmie­nia śro­do­wi­sko, za­miast do baru cho­dzi na spo­tka­nia AA, na­śla­du­je in­nych Ano­ni­mo­wych Al­ko­ho­li­ków, pyta o rady swe­go spon­so­ra. Zmie­nia tryb ży­cia, so­lid­nie pra­cu­je, prze­sta­je kła­mać i awan­tu­ro­wać się. Przy­no­si do domu pen­sję i nie ma już dłu­gów. Prze­ło­że­ni w pra­cy nie mu­szą wciąż mieć do nie­go pre­ten­sji, a on nie po­trze­bu­je ich okła­my­wać. Nie kłó­ci się z ludź­mi, nie wra­ca do domu z pod­bi­ty­mi ocza­mi. Ma co­raz mniej pro­ble­mów ze świa­tem ze­wnętrz­nym. Wy­da­wa­ło mu się, że pił z ich po­wo­du. A te­raz wi­dzi, że miał te pro­ble­my, po­nie­waż pił, a nie od­wrot­nie. Gdy po­lu­bi nowe ży­cie, bę­dzie chciał na sta­łe zneu­tra­li­zo­wać pana Hyde’a, po­zbyć się go albo przy­najm­niej za­hi­ber­no­wać. Zo­ba­czy, że w isto­cie pan Hyde prze­szka­dzał dok­to­ro­wi Je­kyl­lo­wi w ży­ciu, unie­moż­li­wiał mu re­ali­za­cję jego ce­lów i war­to­ści.

Po