Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Skąd bierze się agresja u dzieci? Jak na nią reagować?Jak uczyć dziecko radzenia sobie z silnymi emocjami? Co robić, kiedy rodzeństwo ze sobą walczy?
Zachowania agresywne u dzieci nie są przejawem złego charakteru, lecz ważnym sygnałem dla rodziców i nauczycieli. Czasami wskazują na chwilową frustrację, innym razem na poważny problem. Na dorosłych spoczywa obowiązek zrozumienia tego przekazu i nauczenie dzieci przekształcania agresji w konstruktywne działanie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 135
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
AGGRESSION
A NEW AND DANGEROUS TABOO?
Projekt graficzny
KAROLINA TOLKA
Przekład
DARIUSZ SYSKA
Copyright © Jesper Juul 2013
Published by agreement with Leonhardt & Høier Literary Agency A/S, Copenhagen.
Copyright © for the Polish translation and edition by Wydawnictwo MiND, 2013
ISBN 978-83-62445-33-2
Wydawnictwo MiND
ul. Sarnia 21
05-807 Podkowa Leśna
tel./fax 22 729 02 82
tel. 505 455 151
www.wydawnictwomind.pl
mind@wydawnictwomind.pl
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Mateusz Staszek
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Tytuł niniejszej książki zawiera dwa pytania: czy nadmiar emocji, które psychologia nazywa agresją, stał się dzisiaj nowym tabu? A po drugie: czy tabu to jest niebezpieczne? Na oba te pytania odpowiadam: tak!
Pamiętam dokładnie okoliczności, w których uświadomiłem sobie problematyczny stosunek pedagogów, wychowawców, psychologów i rodziców do agresji. Było to mniej więcej piętnaście lat temu, gdy prowadziłem warsztaty dla wychowawców ośrodka dla tak zwanej trudnej młodzieży. Kiedy punkt po punkcie omawialiśmy rozmaite kwestie związane z dziećmi, słyszałem często takie zdanie: „A to jest Janek. On ma problem z agresją”.
Tego rodzaju diagnoza była dla mnie niezrozumiała. W końcu zapytałem: „Co on ma?”. Kiedy jednak chciałem dowiedzieć się więcej, moi rozmówcy stawali się niecierpliwi: „Po prostu jest agresywny!”. „Ale dla kogo jest to problemem?” – pytałem. Po tych słowach zaczęli niemal wątpić w moje kompetencje. To, co dla nich było oczywistością, dla mnie stanowiło nowość.
Kiedy znowu padło zdanie, że ktoś ma problem z agresją, spróbowałem drążyć temat: „Czy ktoś z Państwa zadał tym chłopcom pytanie (w dziewięćdziesięciu pięciu procentach byli to bowiem chłopcy), z jakiego powodu albo na kogo są tak wściekli?”. Wychowawcy byli zdumieni moim pytaniem. Nikt wcześniej nie spytał ich o coś tak oczywistego.
Gdy zagłębiłem się później w biografie tych dziewcząt i chłopców, pomyślałem sobie, że zakrawa na cud, iż do tej pory nikogo jeszcze nie pozbawili życia. Ilość przemocy, z jaką zetknęli się w czasie swojej krótkiej egzystencji – ze strony rodziców, opiekunów, dziadków i nauczycieli – była przerażająca. Jednak nikt się tym nie interesował, oceniano ich tylko za agresywne zachowanie – i odpowiednio do tego traktowano.
Ta młodzież nie stosowała zresztą przemocy w przestępczym sensie, to znaczy nie atakowała, na przykład, wychowawców nożami czy pięściami. Zazwyczaj chodziło o to, że szturchali się między sobą albo ktoś kogoś uderzył, kiedy atmosfera stawała się zbyt napięta. W rzeczywistości wykazywali więcej samokontroli niż dorośli w podobnych okolicznościach. A mimo to izolowano ich z powodu agresji – dokładnie tak, jakby ciężkie zapalenie płuc leczono syropem na kaszel, a nie antybiotykami. Albo jakby ludzi, którzy żywią uzasadnione uczucia – bo są, na przykład, zakochani, szczęśliwi, smutni albo noszą po kimś żałobę – wysyłano do lekarza po pigułki.
Agresywne zachowanie dzieci i młodzieży świadczy o pewnych zaniedbaniach, których doświadczyli już w pierwszych latach swego życia.
W wielu krajach doszliśmy do tego punktu, w którym zaniedbania ze strony pedagogów mają dużo gorsze skutki niż brak właściwej opieki i wychowania w rodzinie. Niestety, społeczeństwo postrzega to inaczej. Mówi się, że coraz więcej dzieci „powoduje problemy wychowawcze albo przejawia brak kompetencji społecznych”.
Najnowsze duńskie badanie z 2012 roku, w którym po raz pierwszy w dziejach nauk społecznych mogły wypowiedzieć się dzieci w wieku przedszkolnym1, pokazuje, że dwadzieścia cztery procent chłopców nie czuje się dobrze w przedszkolach. Te dane potwierdzają także wychowawcy – najczęściej są to kobiety – którzy twierdzą, że dwadzieścia dwa procent dzieci przejawia rozmaite problemy wychowawcze z powodu złości lub frustracji.
Okazuje się więc, że co czwarte dziecko w wieku od trzech do sześciu lat zostaje scharakteryzowane jako „dziecko z problemami”, a mogę zapewnić, że tylko niewielki odsetek z nich jest ofiarą zaniedbań i nadużyć ze strony swoich rodziców. Nie można tego interpretować inaczej niż jako kompromitację społecznego systemu opieki nad dziećmi, który ma być rzekomo wzorem dla innych krajów. Znajdujemy się na bardzo niebezpiecznej drodze i powinniśmy być tego świadomi. Jeśli nie znajdziemy konstruktywnych sposobów radzenia sobie z fenomenem agresji, będziemy wciąż szkodzić zbyt wielu ludziom.
W ciągu ostatnich piętnastu lat w przedszkolach i szkołach znacznie nasiliła się tendencja dyskryminowania dzieci, które przejawiają frustrację lub złość. Agresja stała się nowym tabu. Podobnie było jeszcze nie tak dawno temu z ludzką seksualnością: zajmowano się nią wyłącznie z moralnego punktu widzenia i żadne profesjonalne ani bardziej ludzkie podejście nie było możliwe. Wypieranie seksualności przysporzyło ludziom wielu szkód, zamykając ich na doświadczenie bliskości, radości i przyjemności. Nowe tabu – agresja – może być jeszcze bardziej szkodliwe, ponieważ stawia na szali psychiczne zdrowie dzieci i ich poczucie własnej wartości.
Przygotowując tę książkę, próbowałem znaleźć jakieś naukowe uzasadnienie dla działań instytucji odpowiedzialnych za opiekę nad dziećmi, które nie są w stanie zmierzyć się z tematem agresji w sensowny i konstruktywny sposób. Jednak niczego takiego nie znalazłem. Natknąłem się za to na wiele bardzo teoretycznych rozpraw z wymyślonymi sztucznie opisami przypadków (casusami), które nie czynią żadnej różnicy między przemocą u dorosłych i agresją u dzieci. Do tego oferują niewiele więcej ponad etyczny punkt widzenia, który sprowadza się do absolutnego potępienia agresji2. Wyjątkiem jest angielski pediatra i psychoanalityk Donald W. Winnicott – najpewniej dlatego, że sam pilnie studiował zachowanie i rozwój dzieci3.
Skąd bierze się sprzeciw wobec agresji, jeśli nie da się go podeprzeć żadną teorią naukową? W niniejszej książce spróbuję odpowiedzieć na to pytanie. Spróbuję także przeprowadzić jasną linię podziału między konstruktywną i destrukcyjną agresją, ponieważ bez wątpienia istnieją te dwie odmiany. Kiedy dziewięcioletni uczeń atakuje werbalnie – albo nawet fizycznie – swoich nauczycieli lub rodziców, to nie ulega wątpliwości, że obie strony potrzebują pomocy. Chłopcu trzeba pomóc w nazwaniu frustracji, która go gnębi, i nauczyć wyrażać ją w mniej destrukcyjny sposób. Dorośli zaś potrzebują pomocy w określaniu swoich indywidualnych granic i umiejętności obrony ich na drodze osobistego autorytetu.
Terapia rodzinna, psychologia i neurobiologia zgadzają się co do tego, że agresja jest zachowaniem społecznym, którego przyczyny leżą w ludzkim mózgu. Nie jest w żaden sposób uwarunkowana genetycznie. Umiejętność odszyfrowywania i rozumienia agresywnych zachowań jednostki polega głównie na wyjściu ponad kwalifikacje moralne i osobisty stopień samoświadomości.
Pracuję w mniej więcej tuzinie różnych krajów, z których każdy ma własną kulturę i historię. Wielu ich mieszkańców ma za sobą ciężkie doświadczenia wojenne i jest obciążonych traumą. Ich niechęć wobec agresji jest więc uzasadniona. Zakazują jej już w dzieciństwie, ponieważ uważają, że tylko w ten sposób można w przyszłości uniknąć wojen. W żadnym kraju nie udało się tak zająć weteranami wojennymi, żeby zapobiec dalszej przemocy i autodestrukcji. Owa destrukcyjna energia zostaje później przenoszona na następne pokolenie. Nie dziwi mnie więc, że w społeczeństwach podtrzymuje się postawy przeciwne agresji.
Znalezienie prawdziwych korzeni złości, przemocy i agresji to jedna rzecz, a odkrycie sposobu radzenia sobie z nimi w naszych rodzinach, przedszkolach i na ulicach – to druga. Czterdzieści lat praktyki klinicznej i terapeutycznej dostarczyły mi pewnych wskazówek w tym względzie – i będę o nich mówił w ostatniej części książki.
Na początku mojej drogi stoi spotkanie z pewnym jedenastoletnim amerykańskim chłopcem, który był notorycznie agresywny i nadużywał przemocy. W żaden sposób nie można było do niego trafić. Naszą rozmowę zaczął od kategorycznych słów: „Nie mam zamiaru słuchać żadnych głupot. Czy to jest dla Pana jasne?” Jego przesłanie było jednoznaczne: jeśli chcę, żeby traktował mnie poważnie, muszę wyróżnić się wśród innych pedagogów tym, że GO dostrzegę. Chciał powiedzieć, że nie potrzebuje kazań na temat tego, kim jest, albo raczej, kim powinien być. Ma prawo sam o tym decydować!
W ostatnich latach nie tylko agresja stygmatyzuje dzieci i młodzież. Zauważam też tendencję, aby potępiać w ogóle wszelkie intensywne emocje w życiu rodzinnym – oczywiście poza uczuciem „szczęścia”. Nie wynika to z żadnej przeszłej ani teraźniejszej mądrości, nie jest też poparte żadną nową wiedzą na temat tego, co dobre dla człowieka. Powoduje natomiast, że dorośli odwracają się od swojego ludzkiego jądra i stają się kimś w rodzaju aktorów. Ideał, który leży u podstaw tej tendencji i określa, jak powinien zachowywać się „porządny człowiek” albo „człowiek sukcesu”, jest czymś w rodzaju botoksu dla duszy. Mam nadzieję, że jako ludzi stać nas na więcej.
Konstruktywna agresja jest jak seksualność i miłość – wszystkie trzy wspierają życie, wzbogacają relacje międzyludzkie, prowadzą do głębszego zrozumienia i lepszej jakości życia. Jeśli w swoim wnętrzu zaakceptujemy ten aspekt życia, będziemy w stanie dać więcej przestrzeni dzieciom i młodym ludziom, którzy liczą na nasze empatyczne przywództwo.
Zdrowie duchowe
Mój zawód psychoterapeuty jest, z historycznego punktu widzenia, czymś nowym. Wiele psychoterapeutycznych „odkryć” ubiegłego wieku to po prostu powtórzenie starych mądrości – jedynie widzianych z nowej perspektywy i często popartych wynikami badań naukowych. Jako terapeuta rodzinny zajmuję się także jakością relacji między ludźmi. Pracuję na rzecz stosunkowo nowego fenomenu: wartości człowieka jako jednostki i określonych jakości w relacjach zbudowanych na miłości.
Rodzina jest początkiem wszystkiego. Jakość związku dziecka z jego pierwszymi opiekunami ma decydujące znaczenie dla jego życia w przyszłości. Oczywiście swoją rolę odgrywają również czynniki społeczno-ekonomiczne, takie jak wykształcenie, albo polityczne, jak dostęp do rozmaitych rozwiązań prawnych. Jednak to rodzice, wychowawcy i nauczyciele tworzą najważniejszą podstawę pod duchowe i społeczne zdrowie dziecka, które nie przekroczyło czternastego roku życia.
Dlatego trzeba sobie postawić pytanie: co wiemy o zdrowiu duchowym i społecznym i jak możemy je zapewnić naszym dzieciom? Wyobraźmy sobie, że zebraliśmy wszystkich psychoterapeutów, terapeutów rodzinnych i część psychologów na wielkim stadionie i spytaliśmy ich:
1. Co jest przyczyną kłopotów większości waszych pacjentów i klientów ze sobą, z bliskimi, partnerami, dziećmi, przyjaciółmi i pracodawcami?
2. Co pozwoliło im wyjść z tych kłopotów?
Jestem przekonany, że większość odpowiedzi wskazałaby na coś takiego: decydująca dla procesu wychodzenia z problemów osobistych jest większa samoświadomość oraz idąca za tym umiejętność określania własnych potrzeb i granic – i walczenia o nie.
Oto istota zdrowia duchowego i społecznego: samoświadomość! To takie proste, a zarazem takie trudne.
Samoświadomość
Co dzieje się z agresją? Dlaczego stała się tabu? Oto moja odpowiedź.
Sam fakt, że stajemy się świadomi swoich uczuć oraz wewnętrznych i zewnętrznych wzorców reagowania – oraz je akceptujemy – wyposaża nas w poczucie własnej wartości, którego potrzebujemy, aby mówić „tak” lub „nie”, zgodnie z interesem naszego zdrowia duchowego i społecznego.
Dzieci uczą się głównie na drodze doświadczenia, a nie dzięki pouczeniom dorosłych. Zdobywają wiedzę dokładnie tak samo jak naukowcy: wymyślają pewną teorię, sprawdzają ją na drodze eksperymentów i wyciągają wnioski ze swoich sukcesów i porażek. Dzieje się tak, na przykład, kiedy próbują wejść na krzesło albo zagrać na pianinie, albo gdy w wieku nastoletnim chcą zostać najlepszymi piłkarzami na świecie. Dzieje się tak również wtedy, kiedy się zakochują, uprawiają seks albo uczą się przekształcać impulsywną agresję w konstruktywne działanie.
Muszę rozczarować wszystkich rodziców, którzy uważają, że dziecko powinno posiąść wszystkie te umiejętności już w wieku pięciu lat. Przeciwnie, potrzebuje ono do tego całego dzieciństwa i to przy założeniu, że ma wokół siebie rodziców, którzy są przynajmniej w pewnej mierze świadomi swojej wartości i swoich granic i którzy dostarczają mu serdecznego, empatycznego feedback-u.
Czy nie ma jednak innego, szybszego sposobu? Owszem, jest. Polega on tym, że ustanowimy surowe reguły moralne lub religijne, poprzemy je różnymi sankcjami, z karami fizycznymi włącznie, i zagrozimy wykluczeniem społecznym wszystkim tym, którzy się do nich nie dostosują. Na szczęście, coraz trudniej zastosować tę metodę w świecie, w którym dorastają nasze dzieci – świecie globalnych perspektyw, swobodnie krążących informacji i wiedzy – i pozbawionym surowego moralnego konsensusu. Dlatego nie biorę jej nawet pod uwagę. Nigdy nie doprowadziła do żadnego indywidualnego dobra ani do żadnych wartościowych relacji społecznych.
Dziecko może rozwinąć w sobie zdrowe poczucie własnej wartości tylko wtedy, gdy czuje się kimś wartościowym dla swoich rodziców, czyli kimś wartym ich miłości i troski. Poczucie własnej wartości rozwija się wtedy na dwóch płaszczyznach: jakościowej i ilościowej. Rozwój jakościowy ma miejsce każdego dnia, w każdej minucie życia, kiedy dziecko poznaje swój potencjał, swoje ograniczenia, myśli, uczucia i reakcje. Ów stopień samopoznania rośnie wraz z wiekiem.
Z kolei rozwój ilościowy zależy niemal całkowicie od werbalnego i niewerbalnego feedback-u, jaki dziecko otrzymuje od rodziców, innych dorosłych i swojego rodzeństwa – w tej właśnie kolejności. Kiedy ma półtora roku i z entuzjazmem poznaje świat, wkładając każdy przedmiot do ust, jego samoocena zależy całkowicie od reakcji rodziców. Będzie rosła, jeśli uda im się bez potępiania jego pasji odkrywania przekonać, że nie każda rzecz nadaje się do wkładania do buzi. To samo dotyczy dwuipółlatka, który obejmuje swoją siostrę tak mocno, że prawie traci ona oddech; należy pokazać mu inny, delikatniejszy sposób wyrażania swojej miłości. Jeśli jednak reakcją rodziców będzie złość, krzyk i brutalne odrywanie syna od siostry, to zostanie on pozbawiony ważnego doświadczenia: jak można kochać drugiego człowieka bez naruszania jego osobistych granic. I będzie to z pewnością miało negatywny wpływ na jego poczucie własnej wartości.
Wszystko to ma dwojakie uzasadnienie. Pierwsze z nich odkryła neurobiologia: dziecięca zdolność do rozwijania nowych umiejętności – zarówno intelektualnych, jak i społecznych – drastycznie maleje, kiedy otoczenie, w którym dziecko się uczy, jest nastawione krytycznie. Z tego powodu krytykujący rodzice i nauczyciele wpadają w błędne koło frustracji i niezadowolenia: mimo że wszystko „powtarzają po sto razy”, ich dzieci nie robią oczekiwanych postępów. Dlaczego? Dlatego, że krytyka powoduje, iż czują się złe, głupie i niezasługujące na szacunek, a to obniża ich zdolności poznawcze. Skutkiem jest jeszcze większa frustracja rodziców i nauczycieli.
Drugim powodem jest ogólnie znany sposób reakcji u dzieci: kiedy moi rodzice są nieszczęśliwi, to znaczy, że coś jest ze mną nie tak. Ten mechanizm działa u każdego dziecka. Dlatego właśnie jego samoocena i zdrowie duchowe i społeczne niemal wyłącznie zależą od feedback-u rodziców.
W ciągu swojego dzieciństwa człowiek przechodzi przez miriady różnych procesów poznawczych. W pierwszych latach ich skutkiem jest głównie frustracja – koktajl złożony z wściekłości i smutku. Jeśli damy dziecku czas i konieczną akceptację, wkrótce nauczy się ono odróżniać oba te uczucia i radzić sobie z nimi. W wieku około ośmiu-dziesięciu lat powinno już wiedzieć, jak przeżywać smutek z powodu swoich ograniczeń i jak zamieniać wściekłość w celowe działanie. Tak samo nauczy się, jak nawiązywać przyjaźnie i zbliżać się do innych dzieci – czyli rozwinie kompetencje społeczne. W konsekwencji spowoduje to wykształcenie określonych sposobów zachowania, które przyczynią się do powstania u niego zdrowego poczucia własnej wartości.
Z d r o w e p o c z u c i e w ł a s n e j w a r t o ś c i m o ż e m y z d e f i n i o w a ć j a k o r o z w a ż n y, p e ł e n n i u a n s ó w i a k c e p t u j ą c y o b r a z s a m e g o s i e b i e. T o k l u c z d o d u c h o w e g o z d r o w i a i z a r a z e m p o d s t a w a s i l n e g o p s y c h o s p o ł e c z n e g o s y s t e m u o d p o r n o ś c i o w e g o.
Czytając tę definicję, zwróćmy uwagę, że nie ma w niej mowy o ocenie moralnej. Chodzi o obraz samego siebie, który wykracza poza określenia „dobry, zły, świetny, słaby, pozytywny, negatywny, grzeczny, niegrzeczny, miły”. Ten fakt różni zdrowe poczucie własnej wartości od czegoś, co nazywamy pewnością siebie albo ego. Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli – są po prostu tacy, jacy są. Tak w każdym razie patrzymy na nich z naszego – terapeutycznego i psychologicznego – punktu widzenia, niezależnie od tego, czy chodzi o dzieci, młodzież czy dorosłych.
Nie chcę przez to powiedzieć, że odrzucam moralność jako ważną część systemu społecznego. Kwestionuję jedynie prawo terapeutów, pracowników społecznych, nauczycieli i pedagogów do lekceważenia całej swojej wiedzy zawodowej i zastępowania jej prywatną moralnością – choćby była nawet akceptowana przez innych. Kiedy bowiem tak się dzieje – a dzieje się tak zbyt często – cierpi na tym witalność i chęć życia tych, którzy są ofiarami, a w konsekwencji także ich zdrowie duchowe i społeczne.
Moralność to zbiór osobistych przekonań i wartości, które określają zachowanie człowieka wewnątrz pewnego systemu. Jest ona czymś niezbędnym i bardzo dobrym dla człowieka, o ile zachęca do wyznaczania i reprezentowania swoich granic. W tej umiejętności leży bowiem klucz do radzenia sobie z agresją innych ludzi, ochrony własnej integralności i ewentualnej pomocy dla agresora.
Agresja u dorosłych
W niegdysiejszej hierarchicznej i patriarchalnej rodzinie na porządku dziennym było n i e d o s t r z e g a n i e dzieci. Owszem, p a t r z o n o na nie, ale ich n i e w i d z i a n o i n i e s ł y s z a n o. Każde agresywne zachowanie w stosunku do rodziców uważano za odstępstwo od naturalnego porządku władzy – to znaczy za oznakę nieposłuszeństwa – i konsekwentnie karano. Do 1960 roku za najbardziej efektywną metodę wychowania uznawano agresywny i bezkompromisowy krytycyzm.
Na szczęście, powoli oddalamy się od tej tradycji. Na początku rodzicom było ciężko wyrzec się korzystania ze swojej władzy absolutnej. Wciąż jednak nie brakuje ludzi, którzy uważają, że kary fizyczne są nie tylko konieczne, ale wręcz godne polecenia. Około pięćdziesięciu pięciu procent europejskich rodziców przyznaje sobie prawo, żeby od czasu do czasu stosować kary fizyczne. Nawet w krajach skandynawskich – gdzie przemoc wobec dzieci została praktycznie wyeliminowana – możemy spotkać rodziców, dla których wychowanie jest nierozłącznie związane z agresją werbalną. Nie tak łatwo pozbyć się starych przyzwyczajeń, a człowiek jest istotą, która się szybko i silnie przyzwyczaja.
Tradycja stosowania przemocy fizycznej i werbalnej jest odpowiedzialna za pożałowania godny stan wielu dzisiejszych pięćdziesięciolatków. Do jej ofiar możemy także zaliczyć osoby cierpiące na rozmaite choroby psychosomatyczne oraz te, które zażywają i nadużywają różnych legalnych środków odurzających. Być może niejeden dorosły z rozmarzeniem wspomina stare dobre czasy, kiedy kobiety i dzieci „wiedziały, gdzie jest ich miejsce”, ale jeśli spojrzymy na to z punktu widzenia zdrowia społecznego i indywidualnego, to możemy się tylko cieszyć, że odeszły one już w przeszłość.
Również dzisiejsi wychowawcy, nauczyciele i pedagodzy dorastali w tamtych czasach i często padali ofiarą rodzicielskiej agresji – tak samo zresztą jak wielu dzisiejszych rodziców. Fakt, że sami starają się postępować inaczej i nie powtarzają błędów swoich poprzedników, można wytłumaczyć tylko ich wysokimi standardami etycznymi i wielką samodyscypliną. Mam dla takich osób wielki szacunek.
Faktem jest jednak także, że wiele osób zawodowo pracujących z dziećmi i młodzieżą nie potrafi zapanować nad swoimi agresywnymi emocjami i odruchami. Często dotyczy to kobiet, którym niejako z zasady nie było wolno wyrażać swojej agresji – ani w dzieciństwie, ani w życiu dorosłym – i które dzisiaj mają z tym olbrzymi problem. W rozdziale „Dzieci są ofiarami” wyjaśnię, że wiele rzeczy staje się dla nas zbyt trudne, jeśli nie mieliśmy dostępu do swojej agresji ani szansy nauczenia się, jak się z nią obchodzić. Jedną z konsekwencji jest nieumiejętność takiego wyznaczania swoich granic, aby inni ludzie je respektowali.
Niestety, ta właśnie umiejętność jest potrzebna rodzicom, wychowawcom, nauczycielom i pedagogom. Brak osobistego autorytetu ma fatalne konsekwencje szczególnie w pracy z dziećmi i młodzieżą. Ten problem możemy zauważyć u wielu współczesnych nauczycieli czy wychowawców szkolnych – ale także u wielu ojców. Kiedy z nimi rozmawiam, zdradzają, że wciąż ciąży nad nimi widmo ojców i dziadów, których sposób postępowania zdecydowanie odrzucają. Nie potrafią jednak znaleźć alternatywnej wizji własnego autorytetu.
Dwa