Ach te baby - Kamila Lukowicz - ebook + książka

Ach te baby ebook

Kamila Lukowicz

5,0

Opis

Komu nigdy nie zdarzyło się żadnej kobiety nazwać babą?

Autorka niniejszej książki nie oszczędza pań, krytykując wiele ich zachowań, wykazując przy tym, że same są winne niedoskonałości swoich partnerów. Dostrzega również liczne przywary mężczyzn. Nie szczędzi słów, opowiadając historie znajomych, aby uzmysłowić czytelnikom błędy, jakie zwykle popełniane są na tej trudnej drodze wiodącej do udanego związku.
Jeśli szukasz partnera, nie jesteś szczęśliwy z obecnym albo jesteś i chcesz zadbać o to, żeby nie zepsuć tej najważniejszej dla siebie relacji – z pewnością w tej książce znajdziesz coś dla siebie. Dzięki niej zrozumiesz mechanizmy działania Twojego partnera, a także spojrzysz na swoje postępowanie z nieco innej perspektywy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Emmy6

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




NIEWINNOŚĆ

Trudo zaprzeczyć, że niewątpliwymi przywarami kobiet są plotkowanie oraz udawane świętoszkostwo. Jeśli chodzi o pierwsze zagadnienie: one po prostu lubią to robić, a niektóre zajmują się tym przez większą część dnia. Nie można stwierdzić, że jedynym zajęciem wszystkich kobiet jest plotkowanie, bo przecież byłoby to kłamstwem, jednak czynność ta sprawia przyjemność większości z nich. Często też gada jedna na drugą z tego samego „zaufanego” grona. Uwielbiają opowiadać koleżankom o życiu ze swoim partnerem, a także krytykować urodę rywalek – i, zwłaszcza przy tym ostatnim, są bezwzględne i bezlitosne. Gdy pojawia się zagrożenie ze strony innej kobiety, najłatwiej znaleźć w niej jak najwięcej wad, żeby choć trochę pocieszyć się w trudnej sytuacji. Kiedy ona już dojrzy jakikolwiek mankament, jej frustracja jest mniejsza. Oczywiście kobiety plotkują tylko z najlepszymi przyjaciółkami, ale ponieważ one też mają swoje najlepsze przyjaciółki, to taka nowinka roznosi się szybciej, niż przemieszcza się francuski TGV. Plotki te dotyczą nie tylko kwestii wyglądu, ale również nowo odkrytych newsów z Pudelka bądź informacji zasłyszanych na korytarzach w pracy czy w windzie, gdy Kasia opowiadała Jadzi o zdradzie męża.

Oceniają inne matki – że źle wychowują dzieci pod względem żywienia, ubioru, kultury. Oceniają partnerki swoich kolegów – czy to w kwestii gotowania, ubierania czy zabiegów estetycznych. Jeśli kogoś stać i chce się zbotoksować, coś sobie wstrzyknąć, to czym w tej sprawie krzywdzi innych? Jeśli jakiejś kobiecie podniesie to poczucie własnej wartości, to nie należy jej osądzać – bo i ona mogłaby poddać ocenie tę, która wpieprza drugie pudełko lodów (po kryjomu, przed resztą rodziny, żeby czasem nie była zmuszona się podzielić). Kobiety oceniają jako teściowe, matki – i tak całe życie. Wartościowanie samo w sobie nie jest niczym złym, takie już posiadamy skłonności, ale niech będzie ono sprawiedliwe – samemu trzeba być nieskazitelnym w danej kwestii, aby osądzać drugą osobę. Krytyka pozbawiona zazdrości i nienasączona przechwalstwem ma prawo istnieć, ale by móc obiektywnie podejść do danego zagadnienia, wpierw samemu trzeba się ulepszyć. Oczywiście, że jeśli po ulicy idzie dziewczyna na obcasach, która ewidentnie sobie nie radzi, a jej kolana wyraźnie nie współpracują ze stopami, to widok ten może wywołać nasz śmiech – śmiech jest rzeczą ludzką i ktoś może się na niego narazić. Jednak co innego być rozbawionym czyimś wyglądem bądź zachowaniem, skoro odbieramy je jako komiczne, a co innego obmawiać kogoś lub głośno artykułować swoje zdanie, świadomie sprawiając tym komuś przykrość. Należy odróżnić to, z czego wypada się śmiać, od tego, z czego się nie powinno – to, co może podlegać krytyce, od odczuć, które należałoby zachować dla siebie. Zawsze zastanawiała mnie również kwestia skupiania się na wadze kobiet. Nie dostrzega się niczego złego w stwierdzeniu: „Ale jesteś chuda”, bo szczupła sylwetka w ogólnym rozrachunku niby nie jest wadą. Jednak ludzie nie zastanawiają się, że dana osoba może nie być szczupłą z wyboru, tylko mieć problemy z nabraniem masy i marzyć o kilku kilogramach więcej. Gdy kobieta jest otyła, nie mówi się jej: „Ale jesteś gruba, jakie masz boczki” – bo byłoby to zachowanie nieeleganckie, wręcz obraźliwe. Na tej samej zasadzie uważam, że czyjejś chudości również nie powinno się wytykać.

Baba, jak się na drugą obrazi, to będzie ją obmawiać i rozsiewać plotki na jej temat przez najbliższy rok. Opisze ją i jej życie starannie w pamiętniku i opowie swą historię z dokładnymi szczegółami każdemu znajomemu, aby znaleźć aprobatę swojego oburzenia wobec zachowania koleżanki zdrajczyni. Mam wrażenie, że to rozpowszechnianie całego zajścia w dużym stopniu służyć może rozstrzygnięciu własnych wątpliwości i usprawiedliwianiu swojej winy. Mężczyzna w przypadku problemów rozstrzyga dany konflikt szybko i skutecznie, uciekając się do jednego uderzenia (czasem kilku – w przypadku pana bardziej porywczego) bądź zrywa kontakt z delikwentem bez roztkliwiania się. On nie będzie chodził i opowiadał o swoim konflikcie każdemu spotkanemu znajomemu, nie będzie miał problemów z bezsennością ani nie będzie rozprawiał przez kilka miesięcy, jaki to dupek z tego kolegi.

Baba nie ma zahamowań ani skrupułów, kiedy spodoba się jej przyjaciel czy kolega jej chłopaka, nie zostanie bierna, ale będzie starać się wzbudzić w nim zainteresowanie. Niewinność w tych rozgrywkach jest taka „urocza”… Wszystko zapewne skończy się na kokietowaniu, aby tylko udowodnić sobie, że jest on w zasięgu jej możliwości. Zdarza się też, że służy to wywołaniu zazdrości u partnera, by poczuć się wyjątkową. W jednej minucie, siedząc przy stole, Natka próbuje skupić na sobie uwagę znajomego – trzepocze rzęsami, szuka kontaktu wzrokowego, pije przez słomkę bardziej zmysłowo niż do tej pory i bierze głębszy oddech, by uwydatnić pracę klatki piersiowej. A gdy on już zaczyna rozumieć jej sygnały i przybliża się, otrzymując zielone światło poprzez jej eleganckie zarzucenie loczka, ona, owszem, poflirtuje z nim, lecz gdy po chwili wróci jej partner, niezwłocznie opowie mu – oczywiście w imię lojalności – jak to znajomy jego kolegi bezczelnie ją podrywał. A naiwny mężczyzna w obronie swojej niewiasty stanie na wysokości zadania i palnie w łeb temu biedakowi, który pewnie błędnie odczytał jej znaki i będzie musiał za to przeprosić. Natka, zadowolona ze swojego przebiegłego planu, osiąga zamierzony cel, wzbudzając zazdrość w Tomku, który wróciwszy do domu pokaże jej, kto jest jej panem. Ona lubi czuć jego władzę, więc w ogólnym rozrachunku uznaje swój czyn za nieszkodliwy społecznie, a przynoszący im, jako parze, konkretne korzyści. Odwróćmy sytuację: czy mężczyzna wpadłby na to, żeby wzbudzić w swojej kobiecie zazdrość, oczekując po powrocie do domu gorącego seksu, który świadczyłby o jego niepodważalnej przynależności do partnerki? Na litość boską – nie. Przecież skończyłoby się to apokaliptycznie! Gdyby podeszła do niego dziewczyna, a w dodatku okazałaby się długonogą blondynką, to w tej samej chwili wieczór dobiegłby końca, partnerka obraziłaby się na minimum dwa dni, a do ewentualnego wybaczenia doszłoby po okazaniu skruchy za swój niegodziwy czyn w odpowiednio hojny sposób. Na nic by się zdało tłumaczenie, że sama do niego podeszła i to ona go zaczepiła – przecież mógł od razu potraktować ją tak, by nawet słowa nie zdołała wypowiedzieć, a z pewnością sprowokował dziewczynę, nie licząc się z uczuciami swojej damy. Taka sama sytuacja, a zupełnie inny finał.

Większość mężczyzn nie podrywa ani nie odbija dziewczyn swoich najlepszych kolegów (nie bierzemy pod uwagę zapijaczonych odmieńców). Nie wiem, czy to kwestia honoru rodem ze średniowiecza, czy wyrzutów sumienia, czy też męskiej lojalności, a może strachu przed niepełnym uzębieniem. Kobiety jednak od zarania dziejów wykorzystywały swe walory, zdobywając mężczyznę lub przykuwając jego uwagę, aby osiągać różne cele. Kleopatra była mistrzynią w pochlebstwach w stosunku do Antoniusza. W zależności od potrzeby dawała mu to, czego oczekiwał. Bez względu na to, czy chciał poważnego działania, czy żartów, dawała mu tę przyjemność, wychowując go sobie w ten sposób niczym dziecko. Była przy nim dniem i nocą: razem z nim grała w kości, piła, chodziła na polowania, przyglądała się mu podczas ćwiczeń z bronią, spacerowała z nim – była nieodłącznym towarzyszem i przyjacielem, a dzięki temu mogła nim manipulować. Bluzgami, krytyką i wiecznym gderactwem raczej nie osiągnęłaby jego całkowitego, nieświadomego poddaństwa i oddania.

Większość kobiet, których niepodważalnym atrybutem jest uroda, potrafi uwodzić głosem i powierzchownością: poruszaniem się z gracją, ubiorem, odpowiednio dobranymi słowami oraz tą uroczą niewinnością. Robią to na tyle subtelnie, że w razie potrzeby zawsze mogą wyprzeć się zalotów. Jest coś prawdziwego w stwierdzeniu, że kobiety są zupełnie inne na początku znajomości i już jako małżonki. Chcąc zdobyć zainteresowanie danego mężczyzny, potrafią być kokieteryjne, zmysłowe i delikatne – po kilku latach małżeństwa stają się nudne, zrzędliwe i mniej dbające o siebie, przez co tracą swój urok, który na początku tak przyciągał, a swoją kokieterię stosują tylko w określonym celu.

KIEDYŚ A TERAZ

Ludzi XXI wieku charakteryzują raczej coraz rzadsze wyrzuty sumienia, a coraz większy krytycyzm i odrzucenie obowiązujących wcześniej norm. Kiedyś o rozwodach nie było mowy, bano się osądów innych. Dziś niektórzy śmiałkowie wyprawiają nawet imprezy z okazji otrzymanego rozwodu, by uczcić ten fakt odpowiednio hucznie. Jak kobieta była ofiarą przemocy domowej, to nikt o tym nie wiedział, żeby wstydu na dzielnicy nie robić. Jak dziecko coś przeskrobało, to dostawało w tyłek. Dziś rodzice roztkliwiają się nad dzieckiem, zastanawiają, czy dać mu klapsa – w obawie przed zniszczeniem mu psychiki bądź pozbawieniem ich praw rodzicielskich z powodu przemocy w domu.

Ludzie opowiadają historie swojego życia w programach typu talk-show, kochają reality show, bo są podglądaczami i ekshibicjonistami, a dodatkowo uwielbiają oceniać. Dlaczego telewizja zdominowana jest przez tak ambitne programy jak Pamiętniki z wakacji, Szkoła, Dlaczego ja? i mnóstwo innych podobnych do nich? Nie dlatego, że mają słabą oglądalność, ale producenci wydają swoje zaskórniaki, żeby tylko utrzymać je na antenie, bo mają taką ambicję. Dlatego, że ludzie preferują tego typu rozrywkę i właśnie do ich wymagań dostosowywane są kolejne programy. Z czego to wynika? Może czasem identyfikują się z ich bohaterami, a czasem po prostu popierają bądź negują ich zachowanie. Podglądanie to czynność, której, od kiedy tylko istnieje ludzkość, człowiek oddaje się z lubością. Od najmłodszych lat dzieci podglądają rodziców przez szparę w drzwiach. Zakazane programy stanowią dla nich wyzwanie – zrobią wszystko, aby choć przez chwilę popatrzeć na to, co jest dla nich zabronione. O ile u dziecka jest to potwierdzenie znanej prawdy mówiącej, że zakazany owoc najlepiej smakuje, to u dorosłych powód znajduje się gdzieś pomiędzy namiętną ciekawością świata a przesadnym zainteresowaniem prywatnością innych ludzi. Może podglądanie podbudowuje tych, którzy szukają pocieszenia, że z nimi samymi nie jest tak źle, skoro inni są głupsi, brzydsi i bardziej samotni od nich? Kobieca skłonność do kontroli i krytyki przejawia się wszędzie: zarówno poprzez oglądanie reality show i ocenienie figury, sposobu ubierania się, wymowy modelek z Top Model, jak i w komentarzach podczas spotkań z najbliższymi, w plotkach w pracy czy rywalizacji w wychowywaniu dzieci. Seriale typu Na Wspólnej oglądają zwykle nie mężczyźni, a kobiety, które wzburzone historiami bohaterów przeżywają ich losy, stając się, mniej lub bardziej świadomie, uzależnione od tego typu programów. Szkoda, że przeciętna baba poświęcająca swój drogocenny czas na oglądanie losów Hanki z serialu M jak miłość nie ma czasu dowiedzieć się, czym jest GMO czy JOW. Tematy ważne dla jej rodziny i całego społeczeństwa często są dla niej zjawiskiem zupełnie obcym. Jak taka biedna, zajęta domowymi obowiązkami baba usłyszy w towarzystwie hasło „JOW”, to się zastanawia, czy to jakiś nowy serial i jak to się stało, że ona o nim nie słyszała. Potem, nie chcąc pozostać w tyle w świecie medialnym, szuka serialu w programie TV i dochodzi do wniosku, że niestety musiała źle usłyszeć tytuł, bo na żadnym kanale nie może go znaleźć, albo że to cyfrówka – a mówiła Władkowi, żeby wykupić więcej programów w telewizji cyfrowej.

Rzadko analizuje się sprawę z punktu widzenia drugiej strony. Jak często wydaje się werdykt, licząc się jedynie z własnymi odczuciami? Jak często zrywa się przyjaźń, bo ktoś nas zranił? Jak często rozstaje się z kimś, bo druga osoba nas nie rozumie? Jak często popada się w konflikty rodzinne z powodu żalu? Dziś przecież nie ma w tym nic złego, to nawet jest trendy, jak ma się problem i opowie o nim publicznie. Kiedyś afery rodzinne były skrywane w zaciszu kąta domowego – dziś im bardziej skretyniałą historię masz do opowiedzenia, tym większą sławę osiągniesz.

Drugim niegdyś nieznanym, a dziś ambitnym hobby jest Facebook. Tysiące zdjęć dziecka: a tu siedzi, a tu stoi, a tu je pierwszą marchewkę, a tu się maleństwo upaprało. Po pierwsze, kogo to interesuje? Po drugie, najczęściej tylko autorce tych zdjęć wydają się one warte oglądania i tak wysublimowane. Każdej matce jej dziecko wydaje się piękne, niestety rzeczywistość bywa różna – ale dla niektórych liczba zebranych lajków pod zdjęciem swojego potomka jest jedynym osiągnięciem dnia. Siedzi więc taka baba na sofie i czeka z niecierpliwością, czy Hanka, ta jej koleżanka z podstawówki, też kliknie „lubię to”, bo przecież tydzień temu ona sama polajkowała jej dziecko! Z Facebooka od razu wiadomo, kto czym się zajmuje, jak bardzo jest zajęty i jakie życie prowadzi – a przy okazji jak brzydkie albo jak ładne ma dzieci i męża. Ludzie sami się obnażają, wcale nie trzeba specjalnie ich do tego zachęcać. Pytanie: Jaka to kategoria ludzi? Odpowiadam: Ludzie prości lub samotni. Jeśli dany osobnik pięć razy dziennie wrzuca do internetu zdjęcia dziecka i rodziny, to znaczy, że jest prostym czereśniakiem niemającym innego zajęcia. Jeśli inny osobnik jest wiecznie widoczny w sieci i wieczorami publikuje na Facebooku Demotywatory, to znaczy, że jest samotny. Istnieje też taka grupa, która chcąc być ważną lub zauważoną przez co niektórych adresatów, manifestuje własne zdanie publicznie. Wygłasza swoje podejście do fałszu, przyjaźni czy miłości, ewidentnie próbując w ten sposób zwrócić uwagę kogoś konkretnego – dotrzeć do kogoś i poprzez afiszowanie różnych haseł, wyrazić opinię na jego temat. Własne zdjęcia w stroju kąpielowym, w ustawianych przez cały dzień pozycjach „modelkowych”, z podpisem „plażing”, obnażają iloraz inteligencji samej „modelki”. Zdjęcia córki: a tu z babcią, a tu drugi ząbek, taki tam spacer. Kogo obchodzi, który to jest spacer? Brakuje jeszcze chwalenia się zdjęciami kupy swojej pociechy, zachwalając tym samym jej zdrowie. Kiedyś ludzie inwestowali w albumy i pokazywali fotografie na rodzinnych zjazdach lub znajomym, którzy przychodzili do nich w gości – dziś można obserwować na Facebooku, jak rozwija się czyjeś dziecko, czy jest podobne do ojca, czy do sąsiada spod siódemki. Wątpię, czy ludzie wiedzą, że ten portal społecznościowy ma służyć do komunikacji z przyjaciółmi, skoro co drugi użytkownik ma w znajomych kogoś, kogo spotkał może raz w życiu, a potem ta osoba ma wgląd do jego prywatnych zdjęć, które powinny cieszyć bliskich, a nie nowo poznanych na wakacjach ludzi. Jak ktoś tak bardzo cieszy się pierwszym spacerkiem czy marcheweczką, że odczuwa wewnętrzną potrzebę podzielenia się tymi wydarzeniami z całym światem, to może niech prowadzi blog? Chyba że kreatywność i pomysłowość kończą się na opublikowaniu zdjęć – z których połowa jest po prostu brzydka i tylko sama autorka twierdzi, że są słodkie. Ustawiane cały dzień pozy, aby pięknie wyeksponować swoje walory, uwydatnić usta, które w rzeczywistości są wąskie, poprzez napinanie ich przez kilka minut, pocieranie szczoteczką czy innym narzędziem, aby przybrały obraz pełnych i zmysłowych, czy zamykanie ramion, by biust wydawał się większy, są zabiegami wymagającymi dużego poświęcenia. Taka praca zasługuje na uznanie.

Kiedyś babcia oparta na poduszeczce w oknie stanowiła wyraz ciekawości, co dzieje się u sąsiadów czy w dzielnicy. Dziś taki widok to rzadkość, ludzie sami decydują się na ekshibicjonizm i podglądanie siebie nawzajem. Pojawia się nawet chęć bycia obserwowanym, zdarzają się kobiety, które rozbierają się przy oknie, przy zapalonym świetle, licząc na to, że ktoś patrząc na nie, będzie się masturbował. I to będzie im schlebiać. Taka kobieta myśli, że jest młodszą wersją Sharon Stone, i chce poczuć nutę podniecenia. Coraz częściej otwarcie mówi się na temat seksu grupowego, ludzie lubią wzajemnie się oglądać, ekscytuje ich to. Tematy tabu znikają. Rozmowa na wiele tematów, niegdyś zawstydzających, dziś świadczy o otwartości umysłu. Brak zahamowań sprawia, że niespełnione kobiety pozbywają się granic i trudniej im nawiązać szczere relacje. Dziś ta, która w rozmowie używa dwuznacznych wyrażeń i ucieka się do podtekstów, sprawia, że co niektórzy wrażliwsi na tym punkcie nie będą czuć się dobrze w jej towarzystwie, ale nikt jej nie zwróci uwagi, bo przecież ogół społeczeństwa wyraża zgodę na takie zachowanie. Żarty na tle seksualnym też stały się powszednie. Kobieta bardziej stonowana w tej kwestii może zostać uznana za czepliwą, jeśli zwróciłaby uwagę koleżance. Według mnie pewne zahamowania powinny istnieć, bez względu na to, czy mówimy o mężczyźnie, czy kobiecie, a podteksty oznaczają albo rzeczywiste sugestie wyrażane w żartobliwy sposób, albo brak regularnego seksu, przez co osoba taka musi sobie przynajmniej o nim pogadać. Nie dostrzegam nic śmiesznego w wypowiedziach ludzi, których każde zdanie musi nawiązywać do kopulacji. Trochę umiaru, szacunku dla innych i spraw intymnych oraz mniej ośmieszania siebie, robienia z siebie błazna w imię bycia duszą towarzystwa, którą tak naprawdę się nie jest. Znam mężczyzn i kobiety, którzy nie mają nic przeciwko wtrącaniu żartów na tle seksualnym w obecności swoich partnerów, których obojętność sprawia, że ci kawalarze nie czują się w żaden sposób skrępowani. I nawet jeśli nie dostrzegają zainteresowania swoimi żartami, to nie powstrzyma ich to przed swoją rozwiązłością językową. Będą tak długo się starać, aż znajdą w kimś słuchacza – choćby takiego, który stał się nim z przyczyn czysto grzecznościowych. Osoby, w kierunku których tego typu żarty są kierowane, mogą czuć dyskomfort, ale często milczą, by nie zostać odebrane jako mało towarzyskie bądź aroganckie wobec niewinnych żarcików. Kiedyś seks był tematem tabu, nie rozmawiało się publicznie o wszystkich jego sferach, a ta tajemniczość zapewniała większy romantyzm i subtelność relacjom damsko-męskim. Kobiety nadużywające słów mogących kojarzyć się z seksem były wręcz uznawane za rozwiązłe. Każda szanująca się dama dbała o swój wizerunek, wygląd i język. Mam wrażenie, że dziś o nic nie trzeba dbać: dupa może być na wierzchu, „kurwa” jako przecinek to też już chleb powszedni. Ale są też plusy tej sytuacji – gdy kobieta potrafi trzymać swoje walory pod odzieniem, a z jej pięciu wypowiedzianych w jednej minucie słów żadne nie klasyfikuje się do wulgaryzmów, to już jest ona wyjątkowa.

Przykłady zmian w podejściu do życia między pokoleniami widać przede wszystkim w wychowaniu dzieci, co przekłada się na późniejszy obraz panów. Jako że ktoś tych chłopców wychowuje na mężczyzn i te pierwsze dwadzieścia lat ma duże znaczenie dla ich rozwoju, przyzwyczajeń i świadomości, trzeba by przeprowadzić trochę dokładniejszy research. Rola matki jako wzorca, osoby w pewnym stopniu kształtującej osobowość dziecka, a już na pewno mającej wpływ na jego przyzwyczajenia, bo kulturę czy zwyczaje wynosi się z domu, to pierwsza rola (jeśli odgrywa ją nieumiejętnie), dzięki której może uzyskać pseudonim baby. Dziś uczniowie nie szanują nauczycieli, podczas gdy kiedyś szacunek był podstawą w wychowaniu. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie brano pod uwagę potrzeb dzieci, funkcjonowało podejście: „Dzieci i ryby głosu nie mają”. Oczywiście nie uważam tego za słuszne, ale teraz popadamy w drugą skrajność: od dłuższego już czasu dziecko jest w centrum wszechświata, panują dzieciocentryzm oraz bezstresowe wychowanie. Niestety rodzicom, a właściwie matkom – bo z reguły to one właśnie rozpieszczają dzieci – coraz trudniej jest być dla nich autorytetem. Zmienił się sposób myślenia o dzieciach, wszyscy trochę zwariowali na ich punkcie i stracili zdrowy rozsądek. Pytanie: Gdzie znajduje się granica między tym, co było dobre, ale się skończyło, a tym, z czym mamy do czynienia teraz, a niekoniecznie jest prawidłowe? Gdzie powinno się dodać, a gdzie ująć? Na czym bazować i co robić? Będąc zwolenniczką „tamtych” czasów (oczywiście nie mówię o samym rozwoju techniki, świata, tylko o jego efektach ubocznych, które wpływają na ludzi) stwierdzam, że zbyt snobistycznie podchodzimy do wszystkiego, począwszy od wychowywania dzieci. Krzywdzące dla nich jest to, że rodzice pochwalają swobodne wychowanie bez nacisku na kreatywność. Dla świętego spokoju opiekunów w rękach dzieci lądują laptopy, komórki, tablety, a brak poświęconego im czasu wynagradzany jest coraz to nowszymi i droższymi zabawki. Dzieci w wieku ośmiu lat nie wiedzą, czym jest skakanie w kabel, gra w gumę, zabawa w szarady. Dasz im kija, to cię wyśmieją – a kiedyś zrobiłyby z niego zabawkę. Rozbiegane cztero- i pięciolatki, zwisające z trzepaków i grające w klasy maluchy oraz mamy wychylające co jakiś czas głowy przez okno, by zawołać: „Piotrek, obiad!” w latach 70. i 80. były częstym zjawiskiem na osiedlu. Dziś trudno już coś takiego zobaczyć. Siedmiolatek maszerujący samotnie – lub w asyście mieszkających w sąsiedztwie kolegów z klasy – to w tamtych czasach zupełnie normalny obrazek. Teraz to nie do pomyślenia: dzieci wszędzie wożone są samochodami, odprowadzane do szkół i nawet nie można sobie wyobrazić, że przedszkolaki mogłyby bawić się na placu zabaw bez opieki. Oczywiście wynika to także z większej świadomości i informacji w mediach, które cały czas ostrzegają przed pedofilami i porwaniami. O ile tego typu prewencyjne działanie rozumiem, bo jest spowodowane troską i obawą przed szalejącymi zgrajami psychopatów czyhających w krzakach, o tyle nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego matki robią z własnych dzieci sieroty życiowe, a w dalszej perspektywie – mężów niedojdy.

Coraz częściej dzieci robią babki z piasku ze swoimi mamami lub opiekunkami, zamiast wchodzić w interakcje z rówieśnikami. Rodzice nie uczą dzieci zabaw z przeszłości, na których się wychowali. Dzięki nim maluchy potrafiłyby na podwórku spędzać czas wspólnie – na zabawach niewymagających nakładu finansowego. Naturalnie pobudzałyby one ich kreatywność, w konsekwencji czego wymyślałyby kolejne zajęcia. Dawniej dzieci potrafiły spędzać całe dnie na świeżym powietrzu, a dziś potrafią skupić się na jednej zabawie przez dziesięć minut, po czym zaczynają się nudzić. Kiedyś nie przechwalały się, jaki sprzęt posiadają w domu, bo były zaaferowane gonitwą wokół bloku, piłką, a wszelkie telewizory i inne gadżety należały do rodziców. Maluchy były sprawne i wysiłek wywołany jazdą na rowerze nie przypominał wspinaczki na Mount Everest. Modne były złośliwości typu: „Twoja stara pije wodę po pierogach”, a nie przechwałki, co kto ma i kto jest gorszy ze względu na mniej atrakcyjne auto, jakim jeżdżą jego rodzice. Rower na komunię – to było coś! Dziś – najlepiej co roku nowy.

Baby narzekają na mężczyzn, ale wychowując swoich synów, wcale nie dokładają wszelkich starań, by wyrośli na mężczyzn z kobiecych marzeń. Ci, którzy tak drażnią, mają przecież matki, ktoś ich wychowuje na tak „zacnych” mężczyzn. Przewrażliwione mamusie sprzątają za swoje dzieci, wpływają na ich rozwój, dając im dostęp do internetu bez blokad, nie zakrzewiają w nich miłosierdzia wobec innych. Najczęstszym zjawiskiem wśród dzieci jest egoizm – nie wiedzą, czym są: dzielenie się, odciążenie rodziców, obowiązki domowe, pomoc innym dzieciom, skromność. Dawniej najstarsze z rodzeństwa opiekowało się pozostałym, w wieku ośmiu lat potrafiło zająć się trzyletnim bratem i dwuletnią siostrą. Dzieci pomagały rodzicom i nie stanowiło to dla nich problemu – takie miały obowiązki i nie walczyły z nimi. Dziś duży odsetek dzieci nie wie, skąd się biorą czyste ubrania w ich szafce. Robią laurki z okazji dni dziadka, babci, mamy, taty i wszyscy się nimi ekscytują, podczas gdy powinniśmy zacząć od tego, że dzieci robią je w szkole, więc właściwie nie mają wyboru, to nie wychodzi z ich inicjatywy. Pytanie: Czy robi te piękne laurki na inne święta lub po prostu, ot tak, bo kocha swoich dziadków? Czy potrafi dostrzec zmęczenie i zrobić rodzicowi herbatę? Czy potrafi wyciągnąć ze swojej skarbonki zaskórniaki i nie żałować pieniędzy, by sprawić prezent w postaci czekolady bliskiej osobie?

Jeśli ten mężczyzna, którego szukają kobiety w dorosłym życiu, ma się znaleźć i być idealnym choć w części swojej odsłony, to trzeba zacząć od początku: jego wychowanie gdzieś ma swoje źródło i to właśnie ono w największym stopniu wpływa na to, jakim będzie człowiekiem w przyszłości. By dzieci chętnie angażowały się w obowiązki domowe, już od najmłodszych lat należy angażować je do pomocy. Im wcześniej się z nimi oswoi, tym większa szansa, że w późniejszym wieku będzie traktowało je jako stały element życia codziennego i kobiety nie będą musiały walczyć z walającymi się po podłodze skarpetkami męża lub jego lekceważącym podejściem do domowych obowiązków. Jakie zwyczaje domowe przekażą mu rodzice, takie w większości będzie przejawiał w swoim późniejszym związku. Nauczyć więc trzeba własne dzieci, bez względu na płeć: porządku, dyscypliny i bezinteresowności. Nie zakrzewiać chorej rywalizacji, tylko motywować do bycia dobrym. Szkoda mi dzieci, które są rozlazłe i wiecznie znudzone, bez laptopa ich życie byłoby takie smutne. Dobrze, że dziś jest więcej możliwości rozwoju dzięki różnym szkołom z bogatym programem zajęć dodatkowych, sportowi i językom, ale to nie wystarczy. Należałoby jednak łączyć je ze spontaniczną bieganiną przed blokiem, z wpajaniem chłopcom prostych zwyczajów, takich jak podanie dziewczynce tego, co jej spadnie, otworzenie drzwi babci czy pozmywanie swoich naczyń. Właśnie takie odruchy kształtują mężczyznę, który wyrośnie z tego chłopca. Nie zrobi się księcia z tego, kto za dziecka był nierobem.

Maluchy wożone na milion dodatkowych zajęć nie mogą być pozbawione swobody „podwórkowej” i kontaktów z rówieśnikami. Trzeba je również nauczyć szacunku do biedniejszych, rodziców i nauczycieli. Dobrze jest raz na rok robić z dziećmi porządek wśród ich zabawek, wybierając te, które można oddać innym. Nie rozdawać ich znajomym, tylko zrobić paczkę i pojechać z nią do domu dziecka. Dzięki temu mały potomek będzie miał świadomość, że jest na świecie wiele ubogich dzieci, spragnionych miłości i niespodzianek, które nie mają tyle szczęścia co on i nie dostają na co dzień tego, co powinny. Mam wrażenie, że teraz panuje trend na snobistyczne wychowanie. Rodzice chętnie chwalą się między sobą tym, jak wydzielają dzieciom słodycze czy ograniczają czas na oglądanie telewizji, rzadziej natomiast słyszy się, jak fajnie bawili się w weekend, bo zorganizowali wyścig w workach po ziemniakach czy robili ludziki z kasztanów i plasteliny. Może słuszniej byłoby budować więzi, miłość, oddanie i przede wszystkim szacunek i wdzięczność poprzez kreatywne spędzanie czasu razem, bo jak dziecko podrośnie, będzie wpieprzać słodycze za plecami rodziców, gdy tylko otrzyma pierwsze kieszonkowe. Bardziej efektywne będzie tłumaczenie skutków obżerania się pustymi kaloriami i dbanie o bogatą w warzywa i owoce dietę podczas głównych posiłków niż zabranianie i wzbudzanie tym u dziecka chęci potajemnego zaspokajania łaknienia.

Jeśli chodzi o wspomniany już przeze mnie dzieciocentryzm, nazywam go patologią w zachowaniu rodziców. Dziecko nie powinno być pępkiem świata. Ręce mi opadają, gdy widzę, jak rodzice bezgranicznie wierzą swoim pociechom we wszystko, co one mówią. Przyjdzie dzieciak ze szkoły, poskarży się na nauczyciela, zrobi smutną minkę i rodzic od razu zacietrzewia się do walki o swoje potomstwo. Przyjdzie, opowie, jaka to koleżanka niedobra, albo że kolega go kopnął, a w matce już krew buzuje. Zakochane w swoich dzieciach niejednokrotnie nie dostrzegają, że ich pociecha jest totalnym beztalenciem językowym czy matematycznym i wymaga więcej uwagi ze strony rodziców, tylko zrzucają winę na panią w szkole, która nie potrafi uczyć. Jak ten nauczyciel, mając trzydzieścioro uczniów w klasie, w tym kilku niegrzecznych cymbałów (których wychowanie zawdzięczać można głównie rodzicom), ma w ciągu czterdziestu pięciu minut sprawić, że każdy z nich pojmie cały materiał, podczas gdy problem stanowi samo zapewnienie ciszy w sali?

Poza tym są dzieci bardziej i mniej rozwinięte. Matka twierdzi, że to wina nauczyciela, ja twierdzę, że jej dziecko, mimo jej oczekiwań, może nie być geniuszem. Niech każdy rodzic przypomni sobie, jak często denerwuje się, popada w furię i zastanawia się, czy jego dziecko nie jest debilem, gdy sam próbuje nauczyć go tabliczki mnożenia, wytłumaczyć ułamki czy inne zagadnienia, na które trzeba poświęcić więcej czasu, niż się spodziewa. Przy pochopnej ocenie nauczyciela nie bierzemy jednak pod uwagę, że ma on dwadzieścioro, trzydzieścioro uczniów w klasie, więc chyba trudno wymagać, że z każdym z osobna będzie pracował nad jego słabościami. Znam dziecko, któremu trzeba było poświęcić prawie godzinę, aby zapamiętało jedną sentencję, podczas gdy inne dzieci uczyły się jej w pięć minut. Ale jak przetłumaczyć matce, że jej pociecha musi ćwiczyć więcej w domu i potrzebuje korepetycji, bo pod względem pamięci nie jest nawet przeciętne, skoro ona twierdzi, że jej dziecko takie zdolne, tylko leniwe – najczęściej słyszana opinia rodziców. A może nie leniwe, tylko mało bystre? Zdarza się, nie ma wstydu – są dzieci, z którymi pracuje się więcej, są takie, które wymagają mniej uwagi. To z kolei może wynikać z tego, ile czasu poświęcało się mu, gdy było malutkie. Ile pracy włoży rodzic w wychowanie dziecka, tyle pozytywnych rezultatów widać potem w jego rozwoju. Jeśli dziecko było zdane tylko na siebie, biegało po domu bez konkretnych zabaw rozwijających i bez dostarczania mu odpowiednich bodźców, została zbudowana taka sieć neuronów, która może nie być wystarczająca do bycia prymusem. Przecież okrutnie trudno byłoby się przyznać do tego, że nasze dziecko, sklepione z tak dobrych genów, może po prostu nie przejawiać aż tyle geniuszu co jego ojciec czy matka. Rodzice są zaślepieni, a dzieci często wykorzystują ten fakt, opowiadając im historie, mówiąc kolokwialnie: rodem z dupy. Należałoby wpierw upewnić się, czy wersja przedstawiona przez dziecko jest prawdziwa – można je też podpuścić i wypytać o więcej szczegółów. W większości przypadków ich historia jest mocno naciągana, kreują ją w taki sposób, aby siebie wybielić i ugrać coś u swego opiekuna.

Rodzic zwykle podporządkowuje całe życie dziecku i ma poczucie obowiązku wobec niego – słusznie, ale istnieją pewne granice. Chce zaspokoić wszystkie jego oczekiwania, co jednak bardzo często sprowadza się do zaspokajania potrzeb materialnych, bo to jest łatwiejsze niż poświęcenie dziecku swojego czasu. Jeśli chłopiec jest naznaczony przez tego typu wychowanie, to również w przyszłości będzie skoncentrowany na sobie i założenie rodziny będzie dla niego wyzwaniem. I to właśnie wina bab. Trzeba zacząć od początku, dlatego pierwsze baby to matki, które rodzą te książęta i wychowują na „pracowitych”, „szarmanckich” mężów. Zakochane w swoich małych potomkach zapominają, że kiedyś to będą mężczyźni, mężowie i ojcowie – ale jako teściowe chętnie ocenią partnerki swoich synów, negując je za wiele rzeczy. Szkoda, że nie widzą, jak ich synowie są – dzięki nim samym – niesprawni życiowo.

Zarzucają mężczyznom, że nie pomagają im w domu, wymigują się od obowiązków przy dzieciach, ale czy nie tego właśnie uczyły ich matki? Czy nie tego właśnie uczy ona swojego potomka? Chronicznego scedowania wszystkiego na barki płci żeńskiej – bo mama to za nich zrobi. Nie było egzekwowania wypełniania obowiązków, to teraz są tego efekty. A więc przydomek baby można uzyskać, będąc matką i wychowując tego przyszłego męża i ojca.

Oczywiście, że mimo poświęcania dziecku wiele czasu – na naukę podstawowych zasad, przekazywanie wartości i skłanianie go do zaradności – plan może zawieść. Można ponieść porażkę i mimo naszych wszelkich starań dziecko wyrośnie na nieroba czy narkomana, ale świadomie robiąc z niego inwalidę i sierotę, z pewnością w żaden sposób nie pomagamy mu stać się osobą dojrzałą, samodzielnie funkcjonującą w późniejszym życiu. Wychowanie nie powinno ograniczać się do zapewnienia dziecku jedynie podstawowych potrzeb życiowych, takich jak jedzenie, ubrania czy zabawki. Ważne jest również zakrzewianie w nim postaw i zachowań, które ewoluują i sprawią, że oprócz wykształcenia będzie posiadać także cechy potrzebne do pełnego funkcjonowania w społeczeństwie i bycia szczęśliwym w partnerstwie.

Można od najmłodszych lat uczyć chłopców męskich prac, mówiąc choćby: „Chodź, skarbie, teraz wykonasz męską robotę. Wyciągnij pranie z pralki” lub: „Umyjemy wszystkie twoje autka, aby zawsze wyglądały jak nowe”. Dzieci mają to do siebie, że lubią zajęcia różnorodne – przy odrobinie zachęty podejmą się każdej pracy, którą mogą wykonać wspólnie z rodzicem. Naśladują większość czynności dostrzeżonych wśród otaczających je osób, więc należałoby odpowiednio to wykorzystać. Dziewczynki towarzyszą mamom przy gotowaniu, szyciu – z chłopcami nie powinno być inaczej. Są obowiązki, do których warto zachęcać nawet dwuletnie dzieci, jak choćby sprzątanie swoich zabawek. Jeśli zakochane