25 miniemerytur. Nawyki trzydziestoparoletniego rentiera - Jakub B. Bączek - ebook

25 miniemerytur. Nawyki trzydziestoparoletniego rentiera ebook

Jakub B. Bączek

4,1

Opis

Jakub B. Bączek (nazywany przez dziennikarzy najmłodszym polskim emerytem) to człowiek, który już w wieku 32 lat porzucił posadę prezesa w zbudowanej przez siebie firmie STAGEMAN i zdecydował się na  model życia 50/50. Połowę swojego roku spędza więc na 25 urlopach, które nazywa „miniemeryturami", a w trakcie drugiej połowy realizuje projekty związane z jego pasjami (jak inspirowanie innych czy praca z najlepszymi polskimi sportowcami w charakterze trenera mentalnego).

Ta nietuzinkowa książka jest podróżą śladami autora – zarówno geograficzną (przez takie miejsca jak Bali, Nowy Jork czy Rio de Janeiro), jak i mentalną (przez nawyki skutecznego działania i szczęśliwego życia).

Od teraz nie trzeba już szukać inspirujących historii z zagranicy – na wyciągnięcie ręki mamy bowiem człowieka, który udowadnia, że marzenia się nie spełniają, ale marzenia się SPEŁNIA!

#25miniemerytur pomoże Ci spełnić Twoje marzenia – nie tylko te podróżnicze. Ale UWAGA: ta historia wciąga, a jej przeczytanie może sprawić, że wiele się w Twoim życiu zmieni!  Do dzieła!

 

 

Co znajdziesz w książce?

Jak od zera doszedłem do życia, w którym mogę sobie pozwolić na 25 wyjazdów zagranicznych rocznie?

Na czym polega moja autorska koncepcja Wolności Finansowej 50/50?

Jakie nawyki doprowadziły mnie do bycia rentierem i jak możesz je wzmacniać u siebie?

Moje przemyślenia i wnioski, odnajdziesz gdzieś pomiędzy Azją i Australią. Znajdziesz też wyzwania w okolicach Afryki i Europy. Nie zabraknie energii obu Ameryk i... pięknych zdjęć z podróży oraz anegdot na trasie. Zwłaszcza jednak odnajdziesz tu siłę, wiedzę, wiarę i mentalność korzystania z życia.

Jakub B. Bączek 25 miniemerytur

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (78 ocen)
37
23
9
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tomaszhenrykdulak

Z braku laku…

Dlaczego uważasz że każdy chce być błaznem? Książka aż kipi od psychopatycznych mechanizmów myślenia. A myślisz że jesteś taki cwany i sprytny? Myślisz że ludzie żyją po to aby zapracować na spłatę twoich kredytów? I ty zmieniasz świat na lepsze? "Ludzie muszą ruszyć leniwe dupy z kanap i ruszyć do roboty"? I to mówi człowiek który spędza poł roku na wczasach jednocześnie mówiąc że to niemożliwe dla każdego nic w życiu nie osiągną i żyje z wyzysku innych. Hejt i przemoc. Ot wszystko co sobą reprezentuje aż. jesteś chyba zbyt inteligentny aby nazwać to po imieniu. najbogatsi ludzie świata mają więcej pokory...
00
kat4zaj

Całkiem niezła

gdyby wstęp był na początku wiedziałabym że nie warto czytać tej książki w całości. od str 90 jest coś wartościowego przez jakieś 10 str a później znowu nic i dopiero koło 150 str. to wydanie ma braki i litera f w ogóle nie występuje więc trzeba się czasem skupić. daje3 bo w miarę szybko się czyta i autor używa słowa starczy zamiast wystarczy 😨 jest zdziwiony paroma rzeczami więc zastanawiałam się ile ma lat bo podaje takie przykłady że może komuś urodzonemu po 2000 roku można wcisnąc ciekawostki.
00

Popularność




 

Jakub B. Bączek

25 miniemerytur

Nawyki trzydziestoparoletniego rentiera

Prawa autorskie:

Jakub B. Bączek© Wydawnictwo:

STAGEMAN®, www.stageman.plDziałania PR & media:

Barbara Ligocka, [email protected]

Wysyłka i dystrybucja:

Jolanta Cieślak, [email protected]

Okładka:

Spindigital Kuba Nagórski, www.spindigital.pro

Zdęcie na okładce:

Anna Dębińska

Projekt graficzny i skład:

Graphito Barbara Wrzos, www.graphito.pl

Korekta:

Izabela Herma

All right reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

ISBN:978-83-945264-8-1 Warszawa 2017

Konwersja do epub i mobi: A3M Agencja Internetowa

Ksiażkę dedykuję Marii Bączek 

– niech ten tekst będzie tym,

co być może zostało niewypowiedziane

Szaleństwo ponowoczesności (czyli jak funkcjonować, by nie zwariować?)

Żyjemy w czasach, w których Twój mózg odbiera dziennie więcej bodźców, niż mózg Twojej babci odebrał przez całe życie. Wszechobecne billboardy, dźwiękowe reklamy przebijające się przez kanonadę ulicy, kebabowe zapachy i młodzi ludzie wręczający Ci ulotki do ręki – to miliony informacji do przetworzenia. Twoje biedne zmysły rejestrują ten chaos, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiasz. Twój zmęczony mózg w każdej sekundzie Twojej drogi do pracy w godzinach szczytu próbuje oszacować, którym bodźcom warto poświęcić uwagę (by nie zginąć w wypadku samochodowym albo przynajmniej zrealizować jakiś cel, np. dojazd do pracy na czas), a które można zignorować.

Pół biedy, jeśli jesteś tak zwanym „igrekiem”1. Twój mózg jest bowiem zaadaptowany do takiego stanu rzeczy od wielu lat. Kiedy się urodziłeś, w Polsce był już dobrobyt (jako pierwsze pokolenie od kilkuset lat, „igreki” nie doświadczyły ani rozbiorów, ani wojny, ani okupacji, ani komuny). Jesteś więc przyzwyczajony, że w sklepach jest wszystko (podczas gdy Twoja babcia stała w kolejce po ocet), że w kablówce jest 400 kolorowych kanałów w różnych językach (podczas gdy Twoja babcia miała 2 czarno-białe kanały, a za pilota służył jej po prostu mąż), a newsy pojawiają się na wp.pl czy onet.pl co 5 minut (podczas gdy Twoja babcia raz dziennie oglądała „Dziennik” po „Wieczorynce” z Misiem Kolargolem). Jeśli jednak jesteś starszy niż „igreki”, to szokiem mogło być dla Ciebie wejście w nową rzeczywistość, nazwaną przez profesora Zygmunta Baumana „ponowoczesnością”.

Z tradycyjnego społeczeństwa, składającego się z rodzin 2 + 2, które każdej niedzieli udawały się do kościoła, staliśmy się zbieraniną indywidualistów i coraz częściej singli, zainteresowanych swoją pozycją w wyścigu szczurów. Gdyby wziąć pod uwagę statystyki rozwodów i rodzin patchworkowych, okazałoby się, że model „2 (tych samych przez całe życie) rodziców + 2 (heteroseksualnych, katolickich) dzieci” to dzisiaj coś nienormalnego... Takie czasy.

Jedyną stałą jest zmiana

Niektóre korporacje piszą wręcz o rzeczywistości agile2. Zmiana goni zmianę, a w trakcie tej zmiany następują... zmiany. Nie zdziw się więc, że każdego miesiąca Twój zespół w call center to... inni ludzie. Nie zdziw się, jeśli managerka z marketingu nagle staje się key accountem w obsłudze klienta. Nie zdziw się, jeśli od jutra zaczniecie używać innego CRM, który na ASAP ma pomóc rozkręcić CSR po kilku meetingach. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!! Oszaleć można!Myślisz, że Cię to nie dotyczy? Hm... Przypomnij sobie, kiedy ostatnio czekałeś na windę. Nie jest tak, że po wciśnięciu czerwonego guziczka, kiedy pali się już lampka (czyli: winda już do Ciebie jedzie, prawda?), naciskasz ten guzik jeszcze 7 razy? Tak jakby dzięki temu winda miała dostać skrzydeł. Czy nie jest tak, że jeszcze zanim zrobisz śniadanie, sprawdzasz już Outlooka? Czy nie jest tak, że rozmawiając przez telefon, robisz też coś innego – czytasz coś w Internecie lub, w najlepszym przypadku, chodzisz po pokoju? Czy nie wściekasz się na korki i pogodę (tak jakby to miało cokolwiek zmienić)? Oj tak, ponowoczesność i pośpiech dotyczą i Ciebie.

Postanowiłem się z takiego systemu „wypisać”. Zajęło mi to kilka lat, ale dziś mogę z dumą powiedzieć, że było warto. W ciągu roku staram się planować ok. 25 urlopów. Dlaczego aż tyle? Bo według badań wiemy, że jedne wakacje w roku nie działają! Jeśli myślisz, że 2-tygodniowy wyjazd do Egiptu zrekompensuje Ci Twój wysiłek przez 11 i pół miesiąca w roku to, niestety, mylisz się. Twojej babci wystarczyły może „wczasy pod gruszą” organizowane przez zakład pracy raz do roku. Zresztą babcia spędziła w tym zakładzie pracy całe swoje dorosłe życie i nie musiała codziennie zmagać się ze zmianą. Tobie jedne wakacje w roku nie wystarczą, bo Twój mózg – bez względu na to, czy sobie z tego zdajesz sprawę, czy nie – bywa coraz częściej na skraju wyczerpania. Nie pocieszę Cię: 2 urlopy? Też za mało! Trzy, cztery? Nie! Dzisiejszy mózg współczesnego człowieka potrzebuje minimum 5 wyjazdów rocznie na typowe urlopy. Wtedy możesz odrobić nieprzespane noce, pracę w weekendy, wieczorne zmartwienia, napięcie w godzinach szczytu, frustrację po bezowocnych spotkaniach i złość na managera lub klienta, który ciśnie – ciśnie Cię bez opamiętania, bo jest dziś coraz bardziej asertywny albo, mówiąc inaczej, roszczeniowy („mi się należy”).

Mówię tu o wyjazdach, podczas których jesteś poza swoim miastem (by w mózgu nie odpalały się na każdym rogu wspomnienia związane z pracą), bez laptopa (żeby nie kusiło Cię wejście na maila), bez telefonu służbowego (bo inni mają w dupie to, że masz urlop) i bez ciśnienia. Takich wakacji powinno być minimum 5 do roku! Wtedy możesz być dużo bardziej efektywny.

Taka praca nie ma sensu

Tony Schwartz w swojej książce „Taka praca nie ma sensu!” opisuje dokładnie paradoks naszych czasów3. Otóż okazuje się, że Ci, którzy pracują najwięcej i najciężej (typowi „korpozombie”, którzy przychodzą do swojego open space na 8:00, a na kolację w McDonald’sie wychodzą o 20:00), nie osiągają zazwyczaj wybitnych rezultatów w dłuższej perspektywie czasowej. Owszem, na początku stwarzają pozory doskonałego pracownika: są ciągle zajęci, nie dbają ani o siebie, ani o rodzinę – liczy się tylko praca. Na dłuższą metę jednak ich potrzeba kontroli sprawia, że stają się niezastępowalni. A jak przyjdzie w końcu zmęczenie (nie mówiąc już o zawale serca, depresji, alkoholizmie, problemach z erekcją, rozwodzie czy nawet próbach samobójczych), to projekt się sypie, a oni spędzają na L4 więcej czasu, niż nadrobili wcześniej nadgodzinami. Wtedy dopiero okazuje się, że pracoholizm nie popłaca – szczególnie dzisiaj, w epoce agile, w rozdygotanej stresem ponowoczesności.

Chcesz więc osiągać wybitne rezultaty? Odpoczywaj! Kiedy jesteś wypoczęty, Twój mózg spala mniej glukozy, w organizmie krąży więcej oksytocyny, a mniej kortyzolu. Wypoczęty stajesz się kreatywny, a to doprowadza do wynajdywania dźwigni, za pomocą których możesz osiągnąć lepsze rezultaty niższym wysiłkiem. To prowadzi do planowania, zarządzania systemowego i strategicznego, a to z kolei – do wyników. Co z tego, że siedzisz po 12 godzin przy komputerze, jeśli Twój mózg wyłącza się średnio po 2? I jeśli nie zrobisz spaceru, nie poruszasz się albo nie pomedytujesz, mózg będzie Ci podsuwał przeróżne pomysły, żeby tylko odłożyć pracę w czasie: Facebook, śmieszne filmiki na YouTube, a to może kawa, papierosek albo „pogadam z koleżanką”... Czas pracy mija, Ty do domu wracasz ledwo żywy, a tymczasem nic z tego nie wynika. Profesor Heike Bruch ze Szwajcarii4 mówi wprost: większość współczesnych pracowników jest ciągle zajęta i... nic z tego nie wynika. Smutne, ale prawdziwe. Postanowiłem żyć inaczej.

Nie myśl sobie natomiast, że dostałem milion od wujka na rozruch. Nie dostałem też ani środków unijnych, ani mentora, ani wsparcia. I nie jest tak, że po prostu miałem fuksa lub tra ł się jednorazowy strzał, który zrobił ze mnie młodego rentiera. Nie! Zaczynałem tak jak inni, a może nawet miałem gorzej niż inni, nie mnie oceniać – od zera, od kiepskiej dzielnicy, od wychowywania się w kawalerce z bratem i rodzicami (tak, wtedy jeszcze normą było „2 + 2”). O rozrywkach nie mogło być mowy. Nie było też mowy o rozwoju, uczeniu się angielskiego czy chodzeniu na tenisa lub kółko szachowe. Wyzwaniem było, żeby przetrwać. Jeszcze na studiach podejmowałem się przeróżnych prac (z niektórymi do dziś wiążą się tkliwe wspomnienia, np. bycie „mrówką” w Cieszynie – pewnie większość młodych czytelników nawet nie wie, czym kiedyś zajmowały się „mrówki”), by mieć na jedzenie. Na autobus do Bielska-Białej (ok. 30 kilometrów od mojej uczelni) już nie starczało – przez kilka lat jeździłem więc autostopem, ucząc się odwagi i proszenia innych ludzi o pomoc. Nie było wyjścia.

Później jednak zamarzyłem sobie o innym życiu. życiu pełnym pasji, w którym będę robił to, co kocham, a dla innych będzie to na tyle wartościowe, że będą gotowi za to zapłacić. Zamarzyłem sobie podróże, bo zawsze wydawało mi się, że to dobry pomysł na życie. Tak więc mój pierwszy biznes, który otwarłem w 2009 roku,5 związany był właśnie z podróżami, a dokładniej – z animacją czasu wolnego. Szybko zaczęliśmy szkolić tysiące ludzi rocznie i wysyłać setki z nich do zagranicznych kurortów, żeby bawili się z polskimi turystami. Jeśli kiedykolwiek spotkałeś polskojęzycznego animatora w Grecji, w Hiszpanii, w Egipcie czy w Turcji, jest spora szansa, że był to, lub jest nadal, mój pracownik. A żeby tworzyć najlepsze w kraju systemy animacyjne, musiałem odwiedzać hotele dla polskich turystów. Tak właśnie zaczęły się moje podróże. Stworzyłem sobie taki świat, w którym nie musiałem płacić ani grosza za odwiedziny na Rodos, na Teneryie czy w Tunezji. Mało tego! Jeszcze dostawałem za to pieniądze od naszych klientów! Wtedy właśnie przyszło mi do głowy, że jeśli uda mi się uniezależnić większość źródeł zarobku od mojego czasu i mojej obecności (tak zwane budowanie przychodów pasywnych6) chciałbym jak najwięcej podróżować. Tak, podróże to dla mnie optymalny styl życia: system rozwoju osobistego, najlepsza szkoła językowa i... cudowne życie.

Teraz w moim życiu łączą się kropki. Marzenia zamieniły się w realia. 25 urlopów rocznie tworzy zaś przestrzeń do rozwoju i kreatywności, a to z kolei daje mi siłę i pomysły, które zamieniam na duże pieniądze, kiedy już wracam do Polski. A te duże pieniądze wydaję głównie na dwie rzeczy: a) na nieruchomości (które dają mi jeszcze więcej przychodów pasywnych) i b) na kolejne podróże! I tak się to kręci: im więcej zarabiam, tym więcej podróżuję, a im więcej podróżuję, tym więcej zarabiam. Koło się zamyka.

Zaczynałem jednak od zera. Gdyby więc jakiś hejter chciał napisać: „Panie Bączek, spadaj Pan na drzewo z tym szpanowaniem”, to odpowiem mu, zgodnie z moim życiowym mottem: marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia. Zawsze masz więc wybór: możesz marudzić i twierdzić, że to niemożliwe, albo możesz – tak jak ja – zacząć od zera, by po jakimś czasie ciężkiej i rozsądnej pracy stać się wolnym finansowo lub przynajmniej podróżować po świecie za niewielkie pieniądze i cieszyć się swoim jedynym życiem.

Jeśli mogę Ci w tym pomóc, będzie mi bardzo miło. Przed Tobą 25 „podróży” razem ze mną. Stoją za nimi ważne lekcje praktyka, który zmienił swoje życie o 180 stopni. Zapraszam Cię do tego świata. Ale spodziewaj się jazdy bez trzymanki. Zaczynamy!

Kilka inspiracji

Spokojnie. Ja też na początku myślałem sobie: science fiction. Kiedy wpadła mi do rąk książka Roberta Kiyosakiego7, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony: „Wow!”, ale z drugiej: „Nie da się”. To zresztą takie bardzo polskie. Zwróć uwagę, że „nie da się!” mówią ludzie, którzy zazwyczaj nawet nie spróbowali. Skąd więc mogą wiedzieć, że się nie da. Dziś wiem, że jak ktoś próbuje mi wmówić, że coś jest niemożliwe (jak np. zdobycie mistrzostwa świata w siatkówce, kiedy nie jest się ani wybitnym siatkarzem, ani znanym trenerem, ani nawet... nie ma się wykształcenia w tym kierunku i nigdy się nie pracowało na żadnych mistrzostwach, nawet podwórkowych), mówię sobie spokojnie w głowie, że to jest niemożliwe dla niego. Nie znaczy to wcale, że nie jest możliwe dla mnie. Jak się czegoś bardzo pragnie, ciężko się pracuje (przynajmniej na początku) i dobiera się mądre dźwignie, można nawet zostać mistrzem świata (dosłownie). Niemniej, czytając Kiyosakiego, pomyślałem: może w Stanach da się być 30-letnim emerytem, ale na pewno nie w Polsce. Coś jednak w mojej głowie zostało...

Kilka lat później wpadła mi w ręce książka Tima Ferrisa „Czterogodzinny tydzień pracy”. Ferris wciągnął mnie w planowanie zupełnie innego życia niż dotychczas. Wbrew konformizmowi i z awersją do przeciętności pomyślałem sobie: szaleństwem jest oczekiwać innych rezultatów, jeśli się ciągle robi to samo. Skoro więc praca od poniedziałku do niedzieli po 12 godzin dziennie, bez świąt, Wigilii, urodzin i sylwestrów (a tak pracowałem na początku STAGEMAN-a) nie doprowadza mnie do szczęścia, to... trzeba zrobić coś innego. Zacząłem więc szukać dźwigni, sposobów na to, by pracować mniej lub przyjemniej, a jednocześnie osiągać podobne lub nawet lepsze rezultaty. W końcu nauczyłem się, jak zarządzać STAGEMAN-em i uwolniłem masę czasu na inne projekty: inwestowanie wnieruchomości, pisanie książek, tworzenie spółki JBB8, pomaganie najlepszym sportowcom w zdobywaniu medali, stworzenie pierwszej na świecie Akademii Trenerów Mentalnych czy... podróżowanie przez około 50% roku. Dzięki, Tim. Gdyby nie Twoja książka, dłużej by mi to pewnie zajęło.

I jeszcze jedna inspiracja – Daniel Kahneman. Przypuszczam, że ci którzy znają Kiyosakiego i Ferrisa, zastanawiają się teraz, kim jest Kahneman. Z kolei ci, którzy znają Kahnemana, pewnie jeszcze przed chwilą zastanawiali się: „Kim, do cholery, są Kiyosaki i Ferris?”. śmiało mogę powiedzieć, że książka „Pułapki myślenia” zmieniła moje życie. Ale faktycznie, jest to zupełnie inny świat niż książki o rozwoju osobistym czy inwestowaniu w przychody pasywne. Otóż autor tej niezwykłej książki w 2002 roku otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii. Co ciekawe, sam jest psychologiem ze Stanów Zjednoczonych, który udowodnił, jak wielkie znaczenie w naszym życiu mają nawyki. W swojej teorii perspektywy Kahneman pisze, że posiadamy 2 systemy w umyśle i, żeby było łatwiej, nazwał je... systemem pierwszym i systemem drugim9. System pierwszy, czyli tak zwana szybsza ścieżka myślenia, to nasze wszelkie nawyki, automatyzmy i instynkty. Z kolei system drugi, czyli ścieżka wolniejszego myślenia, odpowiada ze re eksję, abstrakcję i głębsze procesy poznawcze. Autor dowodzi, że mózg z natury jest organem leniwym, w związku z tym zdecydowaną większość rzeczy, które robimy, wykonujemy niejako automatycznie, bez zastanawiania się. Pewnie nie chce Ci się policzyć teraz w pamięci, ile jest 24 x 17. To wymagałoby skorzystania z drugiego systemu (wolniejszego), a to z kolei wymaga spalenia dużej ilości glukozy z organizmu. Zamiast tego mózg kocha to, co stałe i wprowadza nas na łatwą ścieżkę stereotypowych zachowań i poglądów. Zapewne więc wstajesz z łóżka tą samą nogą, tą samą ręką nakładasz pastę na szczoteczkę i myjesz zęby mniej więcej półtorej minuty, codziennie, nawet bez zegarka. Następnie w podobnej kolejności łykasz suplementy, by parę minut później siedzieć już w aucie i jechać do pracy – bez specjalnego myślenia po drodze o czynnościach, które w aucie wykonujesz. Zresztą chyba byśmy oszaleli, gdyby trzeba było codziennie zastanawiać się dokładnie nad opuszczeniem sprzęgła czy uświadamiać sobie, w jaki sposób zmienia się biegi i czemu to służy. Wybieramy więc schematy i stare ścieżki, „wyciśnięte” już w naszej konstrukcji neuronalnej jak koleiny na trasie Katowice – Warszawa.

Teoria Kahnemana stała się moją „biblią” w pracy ze sportowcami. Odkąd wiem, że w ferworze walki wygrywają Ci, którzy lepiej potrafią wykorzystać automatyzmy, łatwiej mi pomagać siatkarzom, skoczkom, kajakarzom czy tenisistom. Ta wiedza jest jednak znacznie głębsza niż tylko wskazówki do wygrywania mistrzostw świata. Teoria perspektywy leży też u źródeł mojego stylu życia. Jestem przekonany, że ten, kto potrafi uświadomić sobie swoje nawyki mentalne, ma dużo większą szansę na ich zmianę. A ten, kto potrafi zmienić swoje nawyki, może też zmienić swoją rzeczywistość. Nie na zasadzie „ezoteryki” czy „siły przyciągania” (profesor Kahneman chyba by się wściekł, gdyby ktoś to tak uprościł), bardziej na zasadzie tworzenia korzystnych ścieżek pomiędzy neuronami, by wygaszać to, co niekorzystne, a wzmacniać to, co daje nam rezultaty. Pewnie każdy wie, że prokrastynacja nie pomaga osiągać rezultatów, że palenie szkodzi zdrowiu i że kłamstwo prędzej czy później wychodzi na jaw. Łatwiej nam jednak dostrzegać te problemy u innych ludzi. Niekoniecznie jednak zdajemy sobie sprawę ze swoich nawyków. Gdybyśmy rozpoznali swoje nawyki mentalne, prawdopodobnie postępowalibyśmy zgoła inaczej. Pewnie nie kupowalibyśmy rzeczy, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie mamy, by zaimponować ludziom, których nawet nie lubimy! Tak, to są efekty działania pierwszego systemu Kahnemana. Neuronauka i koncepcja plastyczności mózgu pokazują nam dziś na dowodach, że można się zmienić. Jeśli w czymś pragniesz stać się mistrzem, to jest możliwe. Wymaga oczywiście tytanicznej pracy (więc lepiej nie dobieraj sobie więcej niż 2-3 ważne dla Ciebie w życiu kierunki), ale z punktu widzenia biologii jest możliwe.

Często porównując się do kogoś, tracimy energię i nadzieję. Myślimy o jakimś pianiście i mówimy sobie w duchu: „Ja nigdy tak nie zagram” albo też obserwujemy jakiegoś przedsiębiorcę i martwimy się, że w życiu nie wpadniemy na tak dobry pomysł. Możemy mieć również iluzję, że 25 urlopów w roku to dla nas czarna magia. Nie widzimy jednak, że ci pianiści, biznesmeni czy młodzi emeryci poświęcili wiele lat na praktykę i – mówiąc bardziej naukowo – na tworzenie specy cznych połączeń międzyneuronalnych, które tworzą zdrowe i korzystne nawyki. Nikt przecież nie urodził się nalistą Konkursu Chopinowskiego, ale też nikt nie urodził się zdolnym przedsiębiorcą. Ci za to, którzy poświęcili tym dziedzinom wiele wysiłku, skonstruowali w mózgu zdrowe nawyki. Leń będzie pewnie długo spał, dużo marudził i zazdrościł innym sukcesu. Człowiek sukcesu zaś, znając w dodatku teorię plastyczności mózgu, będzie ćwiczył wczesne wstawanie, aż stanie się ono nawykiem, będzie myślał pozytywnie, bo to dodaje mu energii i przyciąga pozytywnych ludzi oraz będzie wspierał innych, bo nauczył się, że sam czasem potrzebuje pomocy. To są nawyki. I to jest właśnie dla mnie różnica między przeciętnością a życiem pełnym pasji. Nawyki. Możesz je zmieniać (pewnie nie wszystkie, bo nie starczy Ci czasu, ale te kluczowe – owszem), a wtedy jeden neuron poprzez swoje aksony wypuści inne neurotransmitery do dendrytów innego neuronu, ten z kolei przekaże inną informację do kolejnej części drogi nerwowej, a na jej końcu pojawi się odruch inny niż dotychczas. I ten odruch może być na wagę złota. żeby jednak nie pokomplikować tej historii, napiszę to wprost: nasz mózg to około 2% wagi ciała, ale to właśnie tam wszystko się zaczyna. I bez żadnego „sekciarstwa” – to, co masz w umyśle, decyduje o Twojej przyszłości. Bo też będziesz poszukiwał w życiu tego, na czym najczęściej się skupiasz. Tak jak ja poszukiwałem modelu życia, w którym 25 urlopów rocznie nie oznacza ani bankructwa, ani niepokoju. Jeśli chcesz, to krok po kroku Cię tego nauczę. Kto wie, może dzięki temu uda Ci się uświadomić stare nawyki, by odczuć motywację do stworzenia nowych. Pamiętaj, proszę: dobre nawyki to po prostu... dobre życie!

Jak korzystać z tej książki?

Chronologię tej publikacji ułożyło życie, a mówiąc dokładniej – moje wybory podróżnicze. Każdy kolejny rozdział to określona lekcja, która wiąże się z odwiedzonym przeze mnie krajem. Wszystkie opisane tu podróże (fizyczne i mentalne) odbyły się pomiędzy lutym 2016 a lutym 2017 roku (12 miesięcy). Oczywiście wiele podróży odbyłem wcześniej i zapewne odbędę jeszcze dziesiątki po zakończeniu tej książki, ale... nie wszystko naraz. Może Ty, Drogi Czytelniku, dasz mi impuls do napisania kolejnej części tej książki, pomagając mi w rozpowszechnianiu idei „wolności finansowej 50 na 50”.

Na początku każdej historii zobaczysz moje zdjęcie, by potem po kolei wgłębić się w opis ogólnego klimatu danego miejsca, a finalnie – w trening nowego nawyku mentalnego. Przy dobrych wiatrach uda Ci się niektóre z tych nawyków wzmocnić u siebie. Nie wiem, jakie rezultaty przyniesie to Tobie, ale zapewne takie, na jakich się najczęściej skupiasz.

Zachęcam Cię do robienia notatek z naszej wspólnej podróży na kartach tej książki. Raz na jakiś czas poproszę Cię o wzięcie udziału w moim wyzwaniu. Wiem od moich sportowych klientów, że to trening czyni mistrza. Jeśli więc chcesz osiągnąć mistrzostwo osobiste i spełnić swoje marzenia, trenuj i wykonuj ćwiczenia.

W pewnym sensie pomogę Ci, nawet jeśli nie wprost. Wiedząc co nieco o andragogice, czyli edukacji dorosłych, będę trudne rzeczy powtarzał kilkukrotnie, by zapisały się w Twojej pamięci bez wysiłku, automatycznie. Łatwe zaś sprawy poruszę tylko raz, i to powinno wystarczyć. Będę Cię też na swój sposób motywował do zmian, nawet jeśli wiem, że Twój mózg ich nie lubi (w końcu wiemy już, że woli zostać w stre e komfortu pierwszego systemu Kahnemana i nie wysilać się zbytnio). Czasem na pewno się zorientujesz, na czym polega Twój prywatny trening mentalny ze mną. Niekiedy nawet się nie spostrzeżesz.

Trzymam kciuki za Twój rozwój i zapraszam Cię do wielkiej przygody. Palcem po mapie, z nosem w książce, ale tak naprawdę – pomiędzy Twoimi neuronami w plastycznym mózgu. A przy okazji pobudzimy kilka hormonów, z endorfinami na czele. Jeśli chcesz być szczęśliwy, to... bądź!

Rozdział 1 Kluczem jest cierpliwość

Nie była to moja pierwsza podróż do Stanów. Wcześniej byłem już w Miami Beach, skąd wybrałem się na inspirujący rejs po Karaibach. Już wtedy zwróciłem uwagę, że w USA wszystko musi być duże. Litrowy napój za 2 dolary, najgęściej zaludnione miasto, najliczniejsza impreza sylwestrowa świata, największa zapora rzeczna i... największy apetyt na sukces i bogactwo. Amerykanie mają to we krwi.

Swoją miniemeryturę zacząłem od Alei Gwiazd w Hollywood (oczywiście największej) i od Las Vegas (nie zgadniecie, jakiej wielkości były tam kasyna). Po koncercie Britney Spears (której nawet jakoś specjalnie nie lubię – poszedłem, bo podobno był to największy show muzyczny świata – i... potwierdzam, było imponująco) czekało na mnie najlepsze: Wielki Kanion.

Specjalnie więc wstaliśmy rano, wsiedliśmy bez śniadania do wypożyczonego samochodu (największego) i udaliśmy się z energią w kilkugodzinną podróż z Vegas do Wielkiego Kanionu. Po drodze zjedliśmy śniadanie. Oczywiście największe. W Taco Bell podają takie posiłki, że spokojnie możesz zabrać ze sobą połowę rodziny (albo jakąś rozbitą)... Wypełnieni burrito, frytkami (a jakże) i smażonymi serniczkami w czekoladzie, poczuliśmy mały spadek energii, ale amerykański sen, muzyka country z radia i słynna Route 66 podtrzymywały mnie na duchu. Adres tak zwanego Grand Canyon Skywalk miałem z wpisu jednej polskiej blogerki (z szacunku do innych wpisów nie podam jej nazwiska – zaraz zrozumiesz dlaczego). GPS prowadził nas więc puściutkimi aż po horyzont drogami. Momentami, widząc kule wyschniętych krzaków tańczące wzdłuż drogi, czułem się jak bohater „Breaking Bad”.

W końcu, około godziny 14:00 czasu lokalnego, dojechaliśmy pod adres podany na blogu i... nic. Pole, krzaki i trawa. Myślę sobie (jeszcze spokojny): „Może kawałek dalej jest wejście do tego Skywalk, pewnie jesteśmy blisko”. Problem tylko w tym, że droga nie ma żadnych skrzyżowań i asfaltowych odnóg. Dziwne jak na Stany, prawda? W końcu dojeżdżamy do polnej drogi z jakąś tabliczką. Tabliczka jest tak zardzewiała, że nic na niej nie da się odczytać. Z naiwnością więc wierzę, że to drogowskaz na słynny Wielki Kanion. Po 20 minutach jazdy po wertepach zaczynam się czuć dziwnie. Frustracja rośnie, dzień powoli zmierza ku końcowi, a Wielkiego Kanionu jak nie było widać, tak nie widać go dalej (może nie jest aż taki wielki?). Dojeżdżamy do paska asfaltu – 100 metrów w lewo i 100 metrów w prawo, by z konsternacją zorientować się, że to jest jakieś stare lotnisko – zapewne dawno już nieczynne, bo pewnie w okolicy Amerykanie wybudowali... większe.

Wkurzeni na naszą nieszczęsną i niedokładną blogerkę, jedziemy dalej, aż tra amy do rezerwatu Indian. Trochę dziwnie, trochę jak na filmie. Czerwonoskóry pan w jeansach i z dzieckiem na ręce uśmiecha się i mówi, że atrakcja, której szukamy, jest jakieś 2 godziny stąd. Nie ma się jednak co martwić, godzinę w drugą stronę jest inny kawałek Wielkiego Kanionu. Podobno jeszcze piękniejszy. Ale musimy się spieszyć – mówi Indianin – bo za półtorej godziny zacznie się ściemniać. Gaz do dechy i jedziemy, zostawiając za sobą tabuny kurzu.

Mając świadomość, że jutro rano musimy oddać samochód w Hollywood i udać się na kolejną przygodę do Los Angeles, zaczynam się martwić, że w ogóle nie uda się zobaczyć kanionu. Sprawdzam więc osiągi pożyczonego auta i nie zważam na myśli jak z amerykańskiego filmu, że zaraz usłyszę syrenę policyjną...

W końcu dojeżdżamy do Grand Canyon National Park. Płacimy po 8 dolarów za bilety wstępu. Wgłębiamy się w wąskie dróżki. Przy niektórych leżą jeszcze ostatnie wyspy śniegu, orientuję się więc, że niepostrzeżenie znaleźliśmy się dużo wyżej, ponad półpustynnym sąsiedztwem Route 66. Dojeżdżamy do ostatniego parkingu, szybko zakładamy na siebie bluzy i biegniemy wzdłuż typowo turystycznej ścieżki. W mojej głowie szaleje tylko jedna myśl: „Gdzie jest ten cholerny kanion?”.

W końcu, na około 30 minut przed zmierzchem, dochodzimy do barierek pomalowanych na czerwono. Sekundę później czuję, jak dech zapiera mi w piersiach. Wow! Wielki Kanion. Czegoś takiego nigdy jeszcze w życiu nie widziałem. Nie będę się więc nawet silił na patetyczne opisy – to po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Głowę daję, że warto. Z każdą kolejną sekundą stres tego dnia zanika, a moja szczęka wędruje z wrażenia aż do poziomu kolan. Jeszcze krótki spacer, kilka zdjęć, kilka zasłużonych ochów, achów i... zapada zmierzch. Zdążyliśmy w ostatnim momencie, ale absolutnie było warto – nawet dla tych kilkunastu minut zachwytu.

Kiedy kanion znika już za ścianą zmierzchu, siadamy w drewnianej knajpce na aromatyczną gorącą herbatę (podawaną w litrowych liżankach, tak że trzeba je trzymać obiema rękami) i porcję sernika dla olbrzymów. Pozostały przepiękne wspomnienia i cudowne zdjęcia – nie zapomnę tych chwil do końca życia i czuję, że kiedyś tu wrócę, by odnaleźć zaginiony Skywalk.

Cierpliwa rzeka

Wielki Kanion to imponujący monument przyrody. Rzeźbiarzem tego niezwykłego dzieła była rzeka Kolorado. Woda wydaje nam się słaba i bezsilna w porównaniu do skał. Ale woda + czas mogą zdziałać cuda. Rzeka była cierpliwa. Milimetr po milimetrze drążyła skałę. Lata mijały, zmieniły się pokolenia, zmieniała się ludzkość, a rzeka robiła swoje. Odsłaniała kolejne warstwy geologiczne, kolejne wspomnienia i rzeźbiła kolejne koryta – głębiej i głębiej10. Aż do zdumiewającego kształtu.

Woda nie poddawała się przy przeciwnościach, choć pewnie nieraz skała okazywała się bardzo twarda. Nie „fochowała” się też o to, że to bez sensu, że inne rzeki mają łatwiej i że efektów nie widać od razu. Nawet gdy inne rzeki mówiły do Kolorado: „Nie dasz rady”, „Po co Ci to?”, „Daj sobie spokój”, ta nie słuchała i robiła swoje. Kończąc z tym antropomor zmem, rzeka była na tyle cierpliwa, że w końcu stworzyła coś, co zdumiewa wszystkich turystów w Wielkim Kanionie. Ogrom tej pracy jest nie do opisania.

Oczywiście rzeka to rzeka, a człowiek to człowiek. Niemniej metaforyczne postrzeganie pracy rzeki w porównaniu do cierpliwości człowieka przyszło mi do głowy, kiedy wychylałem się za czerwone barierki, uśmiechając się automatycznie na widok takiego piękna. Często bowiem widzę ludzi, którzy mają na celu stworzenie czegoś pięknego czy wielkiego, ale po pierwszych przeciwnościach poddają się i przestają walczyć.

Mistrzostwo wymaga czasu...

Jeśli chcesz osiągnąć coś wielkiego, może po prostu przestań rezygnować z tego, co już zacząłeś. W każdej dyscyplinie sportu i w każdej branży ludzie natra ają na przeciwności. Zdarzają im się porażki i bolesne momenty – to naturalne. Choć literatura często idealizuje takie osoby, jak Steve Jobs czy Mahatma Gandhi, nawet oni raz na jakiś czas mieli pewnie dość swojej pracy czy misji. Nie ma problemu w tym, że jest nam smutno, kiedy coś nie idzie po naszej myśli. Problemem jest to, że szukamy wtedy zbyt często racjonalizacji. Myślimy, że skoro coś nie idzie, to w takim razie jest nie dla mnie. Jest zbyt trudno, więc może zrezygnuję itp. Mistrzostwo wymaga jednak czasu. Wymaga nawyku zwyciężania, a ten z kolei potrzebuje cierpliwości.

Paradoksalnie, choć dzisiaj z wielu względów łatwiej jest prowadzić biznes, trudniej jest zachować cierpliwość. Przy tylu opcjach naokoło, przy tylu pokusach i przy wszechobecnych radach, by zająć się czymś innym, ludzie tracą determinację. I to nie tylko rujnuje ich marzenia, ale też obniża pewność siebie.

Czasami zdarza się, że moi klienci nazywają mnie „mówcą motywacyjnym”. Nie lubię tego określenia. Kojarzy mi się ono ze sztucznym podnoszeniem energii publiczności, by potem zostawić ją z niczym. Zresztą energia po wszelkiego rodzaju eventachmotywacyjnych opadnie z pewnością. I jeśli uczestnik takiego wydarzenia sam nie weźmie się w garść, to żaden mówca motywacyjny nie przeżyje za niego życia i nie zbuduje dochodowego biznesu za niego.

Wolałbym więc, gdyby ludzie nazywali mnie „mówcą determinacyjnym” (nawet jeśli taka kategoria mówców jeszcze nie istnieje – mi to nie przeszkadza). Dlaczego? Bo wolę dawać ludziom inspirację, a zaraz potem narzędzia do generowania wewnętrznej motywacji. Kiedy pracowałem z siatkarzami na mistrzostwach świata, wiedziałem, że nie wejdę z nimi na boisko. Nawet gdybym bardzo chciał zatrzymać mecz i powiedzieć do sędziego: „Proszę przerwać, muszę zmotywować swojego zawodnika”, nie sądzę, żeby to było na dłuższą metę zdrowe.

Jedyną bowiem osobą, która jest w stanie wypracować coś wartościowego w Twoim życiu, jesteś... Ty. Ja mogę Cię zainspirować, ale to Ty musisz wykonać pracę. I życzę Ci cierpliwości. Bo to właśnie powtarzanie czegoś w kółko doprowadza do mistrzostwa: bez względu na to, czy jest to zagrywka z wyskoku, czy sprzedaż, czy wychowywanie dziecka na szczęśliwego człowieka, czy też uczenie się niemieckiego – trzeba powtarzać, powtarzać i jeszcze raz powtarzać.

W dzisiejszych czasach brakuje nam cierpliwości. Jesteśmy coraz bardziej rozdrażnieni i coraz bardziej uzależnieni od zewnętrznych źródeł szczęścia (jak samochód, alkohol, seks czy drogi zegarek). Jeśli więc coś wymaga determinacji, „igreki” szukają dróg na skróty. Niestety, drogi na skróty rzadko doprowadzają Cię do długofalowego sukcesu. Nie myśl więc, że istnieją sposoby na zdobycie miliona w weekend czy na schudnięcie po 2-godzinnym treningu. Wszystko, co wielkie, wymaga determinacji, a kiedy Twój mózg przetrwa początki tej drogi, potem będzie sobie radził już coraz lepiej, bo zacznie się tworzyć nawyk.

Jak powiedział Konfucjusz, podróż tysiąca mil zaczyna się od pierwszego kroku. A jeśli go już postawisz – nie zrażaj się pierwszymi przeciwnościami. Twój umysł potrzebuje powtórek, by wykształcić w sobie automatyzm systemu pierwszego. Z czasem będziesz coraz sprawniejszy w wybranej dziedzinie. Nie rezygnuj więc z siłowni, jeśli po pierwszym 15-minutowym biegu myślałeś, że wyplujesz płuca. Zobaczysz, że minie parę tygodni i przebiegniesz na bieżni 20 minut. Kto wie, może po paru miesiącach przebiegniesz już godzinę i nawet się nie spocisz.

Wszystko zaczyna się od zera, a cierpliwość dopiero poszerza Twoją strefę komfortu. Nie dziw się więc, że nie osiągasz spektakularnych rezultatów, jeśli ciągle rezygnujesz z tego, co już zacząłeś...

WYZWANIE JAKUBA

Wyznacz proszę jedną umiejętność, którą chciałbyś opanować. Wybierz jednak taką, która będzie użyteczna, da Ci szczęście lub pieniądze lub nawet prestiż w gronie otaczających Cię ludzi. Oczywiście wybierz coś, co jest dla Ciebie przyjemne. Nie porównuj się do innych i nie myśl, co zrobiłby mój idol. Wybierz coś, co – mówiąc kolokwialnie – „Cię kręci”.

Jeśli już masz wybraną umiejętność (nie spiesz się z tym, proszę, by wybrać dobrze), mam do Ciebie prośbę. Weź proszę amaster ulubionego koloru i zaznacz w swoim papierowym kalendarzu daty od dziś do tego samego dnia kolejnego miesiąca. Na przykład, jeśli dziś mamy 10 lipca, zaznacz kolorem daty od dziś aż do 10 sierpnia (32 dni łącznie). Dlaczego akurat tyle? Bo naukowcy twierdzą, że najczęściej wystarczy tylko 30 dni do wykształcenia nowego nawyku w Twoim umyśle11. Jeśli więc zaznaczysz sobie ponad 30 dni na trenowanie języka włoskiego czy lepszego serwowania piłeczki w ping-pongu albo na czytanie wybranej literatury codziennie lub wcześniejsze wstawanie, ten czas powinien wystarczyć, żeby w Twoim mózgu nastąpiły trwałe zmiany...

Nie myśl, że ćwiczenie Cię nie dotyczy, jeśli nie masz papierowego kalendarza. Tak łatwo Ci ze mną nie pójdzie! Jeżeli używasz kalendarza Google, Excela lub jakiejkolwiek innej aplikacji do rejestrowania przyszłych zdarzeń, na pewno da się tam zaznaczyć 30 kolejnych dni wybranym kolorem. To ma Ci przypominać, że jesteś cierpliwy w kształtowaniu nowego, dobrego nawyku. Za każdym razem kiedy otworzysz swój kalendarz, Twoja podświadomość nakieruje Cię na jedno z 2 działań: albo weźmiesz się do pracy i w ten sposób będziesz się rozwijać, albo poddasz się i będziesz czuł dyskomfort, a może nawet wyrzuty sumienia. Ciebie to jednak zapewne nie dotyczy...

Kolejny krok to wyznaczenie sobie przedziałów i nagród. Poproszę Cię więc, żebyś po pełnych 4 dniach od dziś zapisał sobie w kalendarzu jakąś małą nagrodę dla siebie za wykonanie zadania przez te pierwsze 4 dni. Niech to będzie na przykład książka ulubionego autora albo zakup jakiegoś kosmetyku, który lubisz. Następnie wyznacz sobie nagrodę po kolejnych 6 dniach trzymania się cierpliwie nowego nawyku. Może dobra kolacja lub bilet na SPA? Teraz wyznacz kolejny okres, tym razem 8-dniowy. I znowu nagroda na koniec – oczywiście tylko jeśli codziennie przestrzegasz nowego nawyku. Może randka z ukochaną osobą, tak jak za czasów zauroczenia? I w końcu ostatni okres – 12-dniowy. Jeśli nie poddałeś się do teraz, to wytrzymasz ostatnie 12 dni (lub odrobinę więcej). I na koniec duża nagroda za stworzenie nowego nawyku. Co powiesz na bilety lotnicze do wymarzonego miejsca? (Tym bardziej że w jednym z kolejnych rozdziałów nauczę Cię, jak kupić je za bardzo niewielkie pieniądze). Jest tylko jedna zasada: żeby przejść do kolejnego etapu, musisz zakończyć poprawnie poprzedni. W całości! Jeśli się nie uda – wracasz na początek drogi i startujesz jeszcze raz. OK?

Ja właśnie w taki sposób budowałem w sobie nowe nawyki. To bardzo skuteczna metoda, o ile skupisz się tylko na etapie składowym 30-dniowej drogi. Nie wystrasz mózgu miesięczną deklaracją, bo będzie szukał wymówek. Zamiast tego zacznij od 4 dni – taki wysiłek zaakceptuje nawet mózg nałogowego lenia. A kiedy pokonasz kolejny etap, i kolejny, i kolejny, okaże się, że wyżłobiłeś w swoim plastycznym układzie nerwowym nową ścieżkę: bycia trzeźwym, zdrowego gotowania, rozmawiania z mentorem czy tańczenia salsy. I to jest właśnie nowy nawyk! A że o Twoim życiu decydują nawyki, to masz szansę na bycie bardziej szczęśliwym człowiekiem po tym wyzwaniu! Wiedzą to doskonale sportowcy i przedsiębiorcy, którzy podjęli moje wyzwania podczas naszej współpracy. Jako ich trener mentalny, świadomy tego, jak działa mózg, uczyłem ich 2 rzeczy jednocześnie: nowego nawyku i... cierpliwości. Jeśli kiedykolwiek opuści Cię motywacja, przypomnij sobie, proszę, rzekę Kolorado i jej pracę nad jej „projektem”. Bądź cierpliwy. Nie trzeba być bowiem wielkim, żeby zrobić pierwszy krok, ale trzeba zrobić pierwszy krok, by stać się wielkim (jak to w USA...)!

KONKURS Z NAGRODAMI

To Ci się spodoba. Dorzucam jeszcze jedną dźwignię motywacyjną! Nasz umysł kocha nagrody – jest bowiem zaprogramowany tak, aby unikać cierpienia i doświadczać jak najczęściej przyjemności. Proponuję Ci więc udział w konkursie, w którym możesz wygrać inne moje książki. Co trzeba zrobić? Wystarczy, że po tym lub po jednym z kolejnych wyzwań Jakuba wykonasz 5 prostych kroków:

Zrób sobie zdjęcie po realizacji danego wyzwania (najlepiej takie, które pokazuje efekty Twojej pracy – np. płaski brzuch).

Wstaw to zdjęcie na swój Facebook lub inne media społecznościowe (np. Twitter, Instagram, YouTube, LinkedIn) wraz z motywującym inne osoby opisem, że warto zmieniać swoje nawyki.

Do opisu dodaj 2 hashtagi: i #JakubBBaczek, żebyś mógł wziąć udział w naszym konkursie.

Poczekaj na jedną z 2 dat każdego roku od teraz: 1 czerwca (Dzień Dziecka) i 6 grudnia (mikołajki). Dwa razy do roku będziemy bowiem wyszukiwać tagi #25miniemerytur i #JakubBBaczekw Waszych postach i autorom najciekawszych sprezentujemy książki!

Czekaj na kontakt od nas w Dzień Dziecka i/lub w mikołajki – jeśli się odezwiemy, oznacza to, że wygrałeś – podaj nam adres, a my wyślemy Ci nagrodę pocztą.

Udział w tym konkursie to klasyczny „win – win”. Obie strony na tym wygrywają. Ja zyskuję reklamę swojej książki (wierzę, że zostanie ona bestsellerem, tak jak 2 poprzednie), a Ty z kolei zyskujesz kolejną motywację do zmiany nawyków i szansę na promocję własnej osoby i swoich pomysłów (wygranych będę bowiem umieszczał na tablicy swojego fanpage’a, gdzie mamy kilkadziesiąt tysięcy fanów). Do dzieła – czekamy na Twoje posty! Wierzymy, że rzeka Kolorado byłaby dumna z Twojej determinacji i cierpliwości!

Rozdział 2 Naucz się uspokajać umysł

Tajlandia to chyba moje miejsce energetyczne – od pierwszego wejrzenia zakochałem się w tym kraju i w moim umyśle funkcjonuje ona jako mój drugi dom. Jestem przekonany, że po pierwszej wizycie w Bangkoku czy na wyspach na południu kraju potrafiłbyś mnie zrozumieć. Tajowie to naród uśmiechnięty i przyjazny. Są w większości buddystami, więc spełnianie dobrych uczynków dla innych jest ważną częścią ich religii. Jakież było moje zaskoczenie, gdy podchodzili do mnie i sami pytali mnie, czy mi jakoś mogą pomóc. A na koniec – niczego nie chcieli w zamian. Największy szok przeżyłem, będąc po raz pierwszy w Tajlandii, kiedy wracałem ze spaceru do swojego hotelu. Rzecz działa się w okolicach południa, więc słońce przygrzewało niemiłosiernie. Nagle zobaczyłem, że obok mnie zatrzymuje się motor, a na nim siedzi starsza pani. Cała pomarszczona, w kapeluszu i z uśmiechem od ucha do ucha, zadaje mi pytanie, czy mnie nie podwieźć. Mój pierwszy odruch był typowo polski: „Pewnie czegoś chce”. Tymczasem okazało się, że chciała po prostu spełnić dobry uczynek i odjechała, machając mi jeszcze przez kilkanaście sekund... Taka właśnie jest Tajlandia – niektórzy twierdzą, że to najlepsze miejsce na emeryturę. Nie czekam jednak na 67. rok mojego życia. Staram się do Tajlandii latać regularnie.

Nie można pominąć też innej zalety tego kraju – Tajlandia jest bardzo tania. Mając równowartość 20 zł w ręku (ok. 200 bahtów), możesz się tam poczuć jak król ulicy. Pełnowartościowe obiady (kurczak z warzywami plus wszechobecny ryż) za ok. 10 zł to tutaj norma. żyć nie umierać. A do tego ciepło – czasami aż za bardzo, ale można się przyzwyczaić.

W 2016 roku udałem się do Bangkoku po raz kolejny. Za każdym razem, kiedy ląduje się w stolicy Tajlandii, już samo wyjście z samolotu dostarcza nie lada atrakcji. Masz wrażenie, jakby ktoś włączył saunę i skierował cały pęd powietrza na Twoją twarz. Momentalnie stajesz się mokry, a do Twojego zmysłu węchu docierają tajskie przyprawy i specjały, z trawą cytrynową na czele. Kolejnym zaskoczeniem jest cena taksówki z lotniska do centrum miasta (ok. 30 kilometrów). Normalnie, w europejskich stolicach, taki kurs to wydatek ok. 200 zł. W Bangkoku płacisz ok. 50 zł!

Sam Bangkok może męczyć. Dużo ludzi, drapacze chmur w sąsiedztwie biednych dzielnic, setki motocykli, tuk-tuków i wszechobecne klaksony. Za pierwszym razem czułem napięcie – teraz potrafię się już w tym wielkim mieście zrelaksować. A zaledwie godzina lotu na południe, do Krabi, zmienia perspektywę o 180 stopni. Ja szczególnie ukochałem sobie niewielką wysepkę o nazwie Koh Lanta – to tu nauczyłem się uspokajać umysł...

Umysł jak szalejąca małpa

Wiemy już, że umysły współczesnych ludzi są „przebodźcowane” i przeciążone. Nie ma się więc co dziwić, że nasze myśli szaleją zazwyczaj jak małpy w zoo. Pewnie zdarzyło Ci się czytać jakąś książkę, a po chwili zorientować się, że nie pamiętasz nic z kilku poprzednich akapitów. Dlaczego? Bo zacząłeś o czymś intensywnie i mimo woli myśleć. Może nawet zdarzyło Ci się mieć intencje podjechania do sklepu na małe zakupy, a tu nagle, zamiast skręcić w tamtym kierunku, okazuje się, że jesteś pod swoim budynkiem. Dlaczego? Bo ponownie zawładnęły Tobą szalejące myśli. A już na pewno zdarzyło Ci się nieraz mieć kłopoty z zaśnięciem, bo przypominały Ci się wydarzenia z tego dnia albo też formowałeś już w głowie obawy na jutro. To poważny problem – nie potrafimy dziś odpoczywać od myśli.Zwróć też, proszę, uwagę na jeszcze jedno zjawisko. Bardzo często w naszej głowie pojawiają się wspomnienia tego, co było kiedyś i wyobrażenia tego, co może nastąpić. Jak wielu ludzi myśli o tym, co było w dzieciństwie, że tata 40 lat temu powiedział, że jestem niezdarą, że 3 tygodnie temu pokłóciłem się ze znajomym („A mogłem mu na koniec jeszcze tak dopieprzyć...”) czy że wczoraj nie zdążyli zapłacić rachunku. Z drugiej strony, jak wiele ludzi myśli o przyszłości: co ja na siebie jutro ubiorę, gdzie pojadę na wakacje, znowu idą święta – i co ja w tym roku kupię pod choinkę. Takim myślom nie ma końca. I nie byłoby w tym niczego strasznego, gdyby nie to, że jedyne życie, jakie masz, odbywa się tu i teraz.

Pięknie ujął to Sławomir Mrożek, który do dziś bardzo mnie inspiruje: „Najważniejsze jest najbliższe 5 minut. Reszta to tylko wyobrażenia”. Gdybyśmy potrafili żyć chwilą obecną, a nasz umysł nie szalałby jak małpa, bylibyśmy znacznie bardziej spokojni. Moglibyśmy się bowiem skupić przede wszystkim na tym, co jest. Oczywiście z szacunkiem dla przeszłości, bo to przeszłe wydarzenia nas ukształtowały, i z szacunkiem dla przyszłości, bo – rzecz jasna – warto planować i marzyć „do przodu”. Łatwiej byłoby dostrzegać to, za co warto być wdzięcznym i cieszyć się małymi rzeczami. Aby (jak mawiał Woody Allen) nasze życie nie było pełne czarnych scenariuszy, które... nigdy się nie wydarzą!

Medytacja

Jedną z najskuteczniejszych metod uspokajania umysłu jest medytacja. Znana jest zresztą od tysięcy lat i w wielu kulturach praktykowana do dziś. Medytacja, w oddzieleniu od religii, jest po prostu skutecznym narzędziem na trenowanie umysłu, by uspokoił się, zrelaksował i skupił na tym, co ważne (jeśli jest taka potrzeba). Niestety, wokół medytacji narosło wiele mitów i może dlatego bywa ona traktowana podejrzliwie. Zupełnie niepotrzebnie – ta metoda nie ma bowiem skutków ubocznych.

Co mnie najbardziej zaskoczyło na Koh Lancie, to wiele rodzin z Europy (m.in. ze Szwecji), które żyją w pewnym sensie na plaży i wychowują dzieci. I właśnie te dzieci nieustannnie mnie zadziwiały. Rodzina Mathiasa, którego tam poznałem, sprzedała swój dom w Sztokholmie i dzięki zarobionym pieniądzom żyje od ponad 2 lat w taniej Tajlandii. Dzieci uczone są przez mamę, która prowadzi zajęcia zgodnie z ministerialnymi wymogami nauczania dzieci przez e-learning (czyli za pośrednictwem komputera, podłączone do Internetu). Dzieci, oprócz nauki i wykonywania zadań (na podobnym poziomie co ich rówieśnicy w Szwecji), w dużej mierze spędzają czas na łonie przyrody. Bawią się z innymi na plaży, kąpiąc się beztrosko, zagadując nieznajomych dorosłych.

Wielkie wrażenie zrobił na mnie Bruno, 7-letni chłopczyk, który widząc mnie po raz pierwszy na plaży, z piłką do siatkówki plażowej pod pachą, podszedł i zagadnął mnie po szwedzku. Odpowiedziałem, że nie rozumiem jego języka i uśmiechnąłem się, zmierzając dalej. Bruno jednak płynnie przeszedł na angielski i zapytał, jak mam na imię.

– Kuba – odpowiedziałem zaskoczony.

– Cześć, Kuba – rozpromienił się Bruno. – Będziesz grał w piłkę? Bo jeśli tak, chętnie dołączę.

– Hm... Tak, szukam, prawdę mówiąc, kogoś do pogrania, bo dopiero wylądowałem na wyspie – odparłem.

– Mój tata dobrze gra. Chodź, zaprowadzę Cię do niego.W ten sposób wszelkie wątpliwości, jakie mógłbym mieć jeszcze w głowie na temat tego, czy posiadając dzieci, da się podróżować, zostały rozwiane. Tak właśnie poznałem Mathiasa i jego cudowną rodzinę. Od tego momentu codziennie graliśmy w piłkę plażową, rozmawialiśmy, piliśmy mango shaki, a z czasem zaczęliśmy medytować. Medytowały z nami też dzieci. I nie miało to nic wspólnego z jakąś ideologią czy prądem religijnym. Po prostu siadaliśmy na plaży (najchętniej wieczorem) i w ciszy oczyszczaliśmy umysł.

Dotychczas myślałem, że medytacja wymaga siedzenia w pozycji kwiatu lotosu i na samą myśl o tym bolały mnie już lędźwiowy odcinek kręgosłupa i moje zniszczone przez siatkówkę kolana. Okazało się, że można siedzieć wygodnie, opartym o palmę lub starą łódź na plaży, a nawet leżeć – byle nie zasypiać w trakcie oczyszczania umysłu. Nie trzeba też spędzić na medytacji kilku godzin. Z czasem nauczyłem się odpoczywać podczas medytacji w ciągu zaledwie 10 minut. Obecnie zdarza mi się medytować nawet, grając w golfa czy lecąc samolotem. I jest to jeden z najlepszych nawyków, jaki mogłem w swoim umyśle wykształcić!

Z poczatku z medytacja jest jak z delegowaniem – wymaga czasu i powoduje niepokój („Wyjdzie to czy nie wyjdzie, uda się czy nie uda?”). Po kilku tygodniach okazuje się jednak, że zarówno medytacja, jak i delegowanie w pewnym sensie oszczędzają czas12! Jeśli nauczysz

swój umysł, by odpoczywał, regenerował się i koncentrował na najważniejszych sprawach, odcinasz się od tysiąca innych myśli, które zabierają czas i prowadzą do kosztownego niepokoju. Odkąd medytuję, bardziej zacząłem szanować czas dla siebie, a mój umysł jest wyostrzony jak brzytwa, kiedy oczywiście wymaga tego sytuacja. Nie zdziw się więc, jeśli po 3 latach od pierwszego spotkania będę pamiętał Twoje imię lub też bez robienia notatek zapamiętam kilkanascie nowych słówek z języka obcego po pojedynczej rozmowie. Inaczej mówiąc, medytacja jest zdrowym nawykiem, który z czasem ułatwia wykształcenie kolejnychzdrowych nawyków. I dlatego właśnie gorąco Cię do niej zachęcam.

Dla typowego człowieka Zachodu najbardziej nadaje się – moim zdaniem - mindfullness13. Tometoda medytacyjna osadza nas w teraźniejszości i wzmacnia naszą uważność. Jest to przy tym uważność świadoma i bardzo uspokajająca zarazem. W większych miastach organizowane są 8-tygodniowe kursy mindfulness, czasem nazywane pro laktyką stresu (chyba po to, żeby nie przerazić sceptyków). Stopniowo metoda ta uczy Cię korzystania ze wszystkich zmysłów, uświadamiania sobie, jakie bodźce docierają do Twojego umysłu, relaksowania i skanowania ciała, a finalnie – do oczyszczania umysłu z myśli.

Mindfulness w praktyce

Jedną z najprzyjemniejszych technik mindfulness jest medytacja z czekoladą. Możesz ją swobodnie wykonać, nawet jeśli do dziś wydawało Ci się, że medytacja nie jest dla Ciebie. Wystarczy tabliczka, a nawet mały kawałek czekolady. Niech będzie on dla nas pretekstem do pobudzenia zmysłów „tu i teraz”:

1. Dotyk – weź kawałek czekolady do ręki. Poczuj jego ciężar. Poczuj miejsce na Twojej dłoni, które styka się z kawałkiem czekolady. Poczuj jej dotyk, nacisk i temperaturę. Skup się na dotyku i zrelaksuj.

2. Wzrok – przyjrzyj się dokładnie kawałkowi czekolady w Twojej ręce. Czy jest chropowaty, gładki? A może matowy lub błyszczący? Zobacz wszystkie detale, gradienty i załamania światła. Popatrz na tę czekoladę dokładnie jak jeszcze nigdy przedtem i nie spiesz się.

3. Zapach – przybliż kawałek czekolady do nosa. Poczuj kakaowy zapach. A może uda Ci się odczuć inne nuty zapachowe? Orzech, wiśnia, rodzynki? Skup się na tym, co sprawia, że lubimy ten zapach i nieśpiesznie „wyostrz” uważność na ten aromat.

4. Smak – połóż teraz kawałek czekolady na swoim języku, dokładnie na środku. Nie gryź, proszę, i nie przeżuwaj. Po prostu pozwól czekoladzie się roztopić i spłynąć po Twoim języku na wszystkie receptory smaku. Skup się na słodyczy i na konsystencji płynnej czekolady. Następnie powoli i uważnie przełknij czekoladę i poczuj, jak porusza się po Twoim gardle, aż do przełyku, a następnie w dół dróg pokarmowych.

5. Słuch – usłysz, jak czekolada się przesuwa i spróbuj uważnie uchwycić wszelkie dźwięki Twojego ciała. Może będzie to burczenie w brzuchu (daj sobie do niego prawo), może dźwięki przełykania, a może po prostu spokojny, równy i przyjemny oddech?

Jeśli się dobrze skupisz na tej medytacji, Twój umysł będzie spokojny. Trudno myśleć o pracy czy o rachunku za prąd, kiedy Twoje ciało atakują endorfiny, a cukier przyjemnie dociera do Twojego krwiobiegu. Oczywiście nie przesadź z tą medytacją – jeden kawałek czekolady lub rodzynka powinny wystarczyć. Gdy już poczujesz, jak to jest, kiedy umysł jest „czysty”, postaraj się pójść krok dalej i generować taki stan bez substancji z zewnątrz, tylko za pomocą myśli. Pamiętasz dobry nawyk z pierwszego rozdziału? Tak, chodzi o cierpliwość. Nie poddawaj się więc, nawet jeśli niekiedy medytacje nie będą Ci wychodzić. Pamiętaj, że Twój umysł jest przyzwyczajony do gonitwy myśli. Wyrobienie nowego nawyku wymaga trochę czasu. Nie rób sobie też wyrzutów, jeśli podczas medytacji pojawi się w głowie jakaś myśl. Po prostu poobserwuj ją przez chwilę i pozwól jej odpłynąć jak chmurce na niebie. Takie przesuwanie myśli poza ekran świadomości doprowadza z czasem do coraz dłuższych momentów „tu i teraz”. I uwierz mi na słowo: to jest bardzo przyjemne.

Tajlandia pomogła mi zrozumieć ważną rzecz. Jeśli mamy bałagan w głowie, to i w życiu nie spodziewajmy się porządku. Współczesna nauka i badania fal mózgowych za pomocą EEG czy rezonansu magnetycznego stanowią jednoznacznie o skuteczności medytacji. Wiemy, że wpływa ona na Twoje zdrowie, Twoją uwagę, Twój seks i Twoją radość z życia. Daj się namówić na tę podróż. Naprawdę warto!

WYZWANIE JAKUBA

Kup sobie proszę świece w słoiczku. Dziś łatwo takie dostać w każdym centrum handlowym albo też w IKEI. Wybierz swój ulubiony zapach. Następnie wygospodaruj sobie 15 minut wolnego czasu, tylko dla siebie, bez domofonów, telefonów i krzyków dzieci. Usiądź w bezpiecznym i wygodnym miejscu i jeśli masz ochotę, włącz sobie muzykę relaksacyjną z płyty lub z aplikacji na telefonie14. Zapal świecie i ustaw ją trochę poniżej poziomu wzroku, w pewnej odległości od siebie.

Teraz Twoim zadaniem będzie wpatrywanie się w płomień świecy i odczucie obecności w chwili obecnej. Pomoże Ci w tym regularny oddech – w końcu oddychać możemy tylko w teraźniejszości15. Kiedy osiągniesz stan w miarę względnego spokoju w umyśle, możesz przymknąć oczy i mieć je zamknięte tak długo, aż „widzisz” płomień świecy w wyobraźni. Kiedy zniknie, ponownie otwórz powoli oczy i wpatruj się w świecę przez kolejnych kilka chwil. Postaraj się jak najmniej mrugać i oddychać przyjemnie.

Bądź też dla siebie wyrozumiały. Jeśli trzeba się poprawić, zrób to. Jeśli trzeba się podrapać – nie ma problemu. Jeśli przyjdzie jakaś natarczywa myśl do głowy, nie szkodzi – po prostu pozwól się jej przesunąć i odsłonić ponownie spokojny i czysty umysł. Pamiętaj, że myśli to nie fakty. To tylko zdarzenia mentalne, które możesz obserwować, ale też masz pełną wolność, by pozwolić im odejść. Po 15 minutach zdmuchnij delikatnie świecę i sprawdź, czy czujesz się głębiej zrelaksowany i uważny.

Powtarzaj tę medytację przez kilka dni. Z czasem umysł nauczy się optymalnego dla Ciebie działania. Nie trzeba lecieć aż do Tajlandii, żeby uspokoić rozbiegany umysł. Niemniej, jeśli masz taką możliwość, serdecznie Ci taką podróż polecam!

Rozdział 3 Stawiaj sobie celena granicy swoich możliwości

Singapur to jedno wielkie wesołe miasteczko wielkości państwa. Tyle tylko, że to niewielkie państwo, zamieszkałe przez trochę ponad 5 milionów ludzi. Robi wrażenie już od lotniska. Idealnie przystrzyżona trawa, czyste chodniki, wszystko poukładane na swoim miejscu. Wcale nie jest turystycznym mitem to, że można tu zapłacić wysoki mandat za wyplucie gumy na ulicy. Zresztą w Singapurze w ogóle nie kupisz gum do żucia! Mieszkańcy tego portowego państwa mają bzika na punkcie czystości. żartuje się tu, że jak coś do jedzenia upadnie na ulicę, to nie trzeba dmuchać na zarazki.

Nie jest to może tani kraj, ale na pewno wart zobaczenia. Szczególnie że nawet w jeden dzień można zobaczyć większość imponujących atrakcji. Znajdują się one wokół tak zwanej Marina Bay. To właśnie stąd rozpościera się niesamowity widok na szklane wieżowce. To tutaj stoi Marina Bay Sands Hotel z niezwykłym basenem na dachu. I to kilka kroków stąd znajdują się Gardens by the Bay, obsypane wszelkimi nagrodami architektury krajobrazu, jakie można sobie wyobrazić.

Mieszkańcy Singapuru muszą mieć wielkie marzenia. Wierzę, że warto z nich brać przykład. Les Brown powiedział kiedyś, żeby celować w księżyc, bo nawet jeśli nie tra sz, to i tak znajdziesz się wśród gwiazd. Mam wrażenie, że ta zasada przyświeca decydentom Singapuru. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech wybierze się na spacer pod lub pomiędzy świecącymi drzewami. Ich fotowoltaiczne panele ładują się w ciągu dnia, dzięki czemu wieczorem świecą one na wszelkie kolory, synchronicznie do dźwięków najpiękniejszych przebojów Michaela Jacksona. Dzieci mają tutaj raj, aczkolwiek widząc Gardens by the Bay, sam poczułem się jak dziecko i odrobiłem sobie to, że w przeszłości nie miałem możliwości wybrać się do wesołego miasteczka. A jeśli nawet to Ci nie wystarczy, to możesz z niektórymi drzewami... porozmawiać! Spokojnie, te drzewa są poliglotami, więc bez kłopotu sobie z nimi poradzisz.

Wielkie marzenia

Zdumiewa nas często skala ludzkich osiągnięć. Pewnie jesteś pod wrażeniem, podobnie jak ja, kiedy widzisz 2-piętrowego airbusa A380 czy projekt ponad 400-metrowego budynku w Dubaju, który ma się obracać wokół własnej osi (zresztą mieszkańcy Dubaju niewiele ustępują fantazją Singapurczykom). Zwróć jednak uwagę, że wszystkie te wizje zaczynają się w ludzkich głowach. Zanim powstanie samolot czy budynek w świecie rzeczywistym, najpierw powstaje w świecie „wirtualnym”, czyli pomiędzy neuronami jakiegoś człowieka. Nie twierdzę, że Ty też mógłbyś wymyślić nowy model samolotu czy zaprojektować cudo architektoniczne, bo przecież twórcy tych projektów poświęcili całe swoje życie na edukację i realizację marzeń (zapewne byli też cierpliwi i założę się, że wielu z nich medytowało). Niemniej w Tobie też drzemią znacznie większe możliwości, niż Ty sam przypuszczasz.

Od lat namawiam ludzi do wielkich marzeń. Inspirują mnie tutaj słowa słynnego trenera siatkarskiego Huberta Jerzego Wagnera, który w latach 70. zdobył z naszą reprezentacją mistrzostwo świata i złoty medal olimpijski16. Wagner, nazywany przez dziennikarzy „prawdziwym szarlatanem”, mawiał, żeby wyznaczać sobie cele na granicy Twoich możliwości na dziś. Zresztą robiłeś to już wielokrotnie. Ucząc się szerokiego materiału do matury, jazdy samochodem czy też podnoszenia 100 kg na klatkę piersiową, zaczynałeś od zera. Wtedy wszystkie te rzeczy były na granicy Twoich możliwości. Z czasem jednak trenowałeś je i osiągałeś coraz lepsze rezultaty. Tak samo ktoś trenował tak długo, aż został laureatem Nagrody Nobla czy mistrzem Europy. Tego typu ludzi cechują wielkie marzenia.

Małe marzenia rozleniwiają. Jeśli więc Twoje obecne marzenia nie powodują choć lekkiego przyspieszenia tętna, to zastanów się jeszcze raz nad ich sensem. Z drugiej strony, ekstremalnie wymagające marzenia mogą paraliżować. Czasem lepiej wyznaczyć sobie pomniejsze kroki milowe i cieszyć się drogą, niż tylko obarczać się swoim „Mount Everestem” na co dzień. Wyznaczaj więc cele na pograniczu swoich możliwości na dziś. Tak jak robią to budowniczy Singapuru.

Marzenia się nie spełniają...

Kiedyś używałem często sformułowania: „Udało mi się...”. Jako właściciel jednoosobowej działalności gospodarczej z Bielska-Białej podpisałem 30-stronicową umowę po angielsku, dotyczącą współorganizacji Euro 2012 bezpośrednio z UEFA. Udało mi się? Jako pierwszy człowiek na świecie napisałem 6 książek na temat animacji czasu wolnego. Udało mi się? Jako pierwszy trener mentalny w kraju zostałem mistrzem świata w siatkówce w 2014 roku. Udało mi się? Nie sądzę. To przecież nie były przypadki ani fuks. To były efekty mojej pracy. Ja to po prostu zrobiłem.

Pewnie znasz moje powiedzenie: „Marzenia się nie spełniają, marzenia się SPEŁNIA!”. I nikt tego za Ciebie nie zrobi. Wiem z doświadczenia, że posiadanie dużych marzeń i ich stopniowa realizacja dają wiele frajdy i dostarczają energii do życia. Uwielbiam to uczucie, w którym przychodzi mi do głowy szalona myśl, a zaraz potem zaczynam rozpisywać strategię, jak ją zrealizuję. Oczywiście najczęściej nie robię tego sam (o czym przeczytasz dokładniej w jednym z kolejnych rozdziałów) i oczywiście najczęściej wymaga to czasu (i cierpliwości). Niemniej na moich plecach i rękach pojawiają się dreszcze. Te emocje wykorzystuję, a ich zamiana na realne efekty stały się moimi mentalnymi nawykami. Jedna dziennikarka napisała kiedyś, że jestem człowiekiem sukcesu. Nie mnie to oceniać, ale z pewnością przyzwyczaiłem swój umysł do tego, żeby mierzyć wysoko. A z efektu na efekt stałem się też bardziej pewny siebie i... bezczelny w stosunku do przeciwności.

Czy Ty rozpisujesz sobie ambitne marzenia? Czy robisz to na kartce lub chociaż w pliku Word? Czy podpisujesz się pod tymi marzeniami? Czy wyznaczasz sobie deadline? Czy definiujesz sobie nagrodę za osiągnięcie celu? Czy gromadzisz zespół wokół wielkiego marzenia? Czy codziennie starasz się wykonać choć jeden krok w stronę realizacji?

Warto sobie na te pytania odpowiedzieć. Tak bowiem zaczynają się projekty, które mogą z czasem zaskoczyć nawet samego ich twórcę! I wierz mi, mówię to jako praktyk!

SMART i GROW

Ludzie zatrudnieni w korporacjach lub tacy, którzy często w tych korporacjach szkolą (jak choćby ja), mają tendencję do przesadzania z nowomową. Od tych wszystkich asapów, mitingów, kejpiajów i kolli17 można zwariować. Nierzadko jednak pod tymi tajemnymi pojęciami lub akronimami kryją się bardzo przydatne w życiu narzędzia – nawet jeśli nigdy nie pracowałeś i nie masz nawet zamiaru pracować w korporacji.

Pierwszym z nich, które chciałbym tu przedstawić, jest SMART, czyli de niowanie swojego marzenia tak, żeby stało się precyzyjnie określonym celem. Zgodnie z kolejnymi literami akronimu, dobrze postawiony cel powinien być:

S – szczegółowy,

M – mierzalny, 

A – atrakcyjny,

R – realny,

T – terminowy.

Co z tego, że większość z nas wyznacza sobie cele lub postanowienia noworoczne, skoro najczęściej nie osiągamy założonych rezultatów? Większość osób, które od Nowego Roku obiecują sobie rzucić palenie, chodzić 3 razy w tygodniu na siłownię lub nie jeść w fast foodach, z czasem odczuje spadek motywacji do realizacji swojego celu (a w ekstremalnych przypadkach nie zrobią wręcz nic, by się do tego celu zbliżyć).