Stawiam na nas - Lynn Painter - ebook + książka

Stawiam na nas ebook

Painter Lynn

3,0
42,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy – znienawidziliśmy się.

Później spotkaliśmy się drugi raz.

Zaprzyjaźniliśmy się.

A następnie...

Sprawy zaczęły się komplikować.

Bailey i Charlie poznali się podczas długiego lotu i nie był to dobry początek znajomości. Gdy samolot w końcu wylądował, Bailey odetchnęła z ulgą, że nigdy więcej nie będzie musiała słuchać sarkastycznych uwag chłopaka.

Kiedy kilka lat później dziewczyna rozpoczyna pracę w parku rozrywki, okazuje się, że jej współpracownikiem jest… Charlie. Para nie mogłaby się bardziej różnić.

Bailey trzyma się zasad. Charlie nieustannie je łamie.

Bailey dba o uczucia innych. Charlie mówi, co myśli.

Bailey uważa, że dziewczyna i chłopak mogą zostać przyjaciółmi. Charlie twierdzi, że przyjaźń między osobami przeciwnej płci jest absolutnie niemożliwa.

Zakładają się o to, czy znajomi, których relację obserwują, stworzą romantyczny związek. Każde z nich pragnie udowodnić temu drugiemu, że myli się w swojej ocenie. Gdy Bailey i Charlie śledzą miłosne postępy innych, Charlie walczy z rozwijającym się uczuciem do Bailey. Jest przerażony, że może ją stracić, jeśli jego zauroczenie wyjdzie na jaw. Ich udawane randki nie ułatwiają mu trzymania się na odległość.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 444

Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lucja_a

Całkiem niezła

Przyjemna książka Moim zdaniem lepsza niż „Lepiej niż wczoraj”, ale nieco gorsza niż „Lepiej niż w filmach” tej samej autorki
00

Popularność




Karta tytułowa

Książkę tę dedykuję zmarłej Norze Ephron 

– najwspanialszej autorce komedii romantycznych wszech czasów

i królowej matce jesiennych filmów do oglądania pod kocykiem.

Oraz czytelniczkom i czytelnikom, którzy tworzą playlisty,

moodboardy i entuzjastyczne edity 

– wszyscy powinni mieć tyle szczęścia, aby ich relacja

z opowieściami osiągała równie wciągający poziom.

Rozdział 1

Bailey

Trzy lata temu

Pierwszy raz spotkałam się z Charliem na lotnisku w Fairbanks.

Zdążyłam właśnie pożegnać się z tatą i dławiły mnie trudne emocje, ponieważ porzucałam życie, które znałam, i leciałam do Nebraski, gdzie teraz, kiedy moi rodzice są oficjalnie w separacji, miałam mieszkać razem z mamą. Uniosłam brodę i starałam się emanować dojrzałością, gdy przemierzałam lotnisko, ciągnąc za sobą różową walizkę, ale każde mrugnięcie oczami oznaczało powstrzymywanie silnej tęsknoty za miejscem i wspomnieniami, które zostawiałam za sobą.

Nawiązaliśmy kontakt, kiedy tkwiłam w długiej kolejce osób czekających na kontrolę bezpieczeństwa, wciśnięta między nieznajomych i stresująca się tym, czy mój aparat na zębach może uaktywnić wykrywacz metalu.

Kolejka się przesunęła, ja jednak nie byłam w stanie zrobić kroku, ponieważ dwoje ludzi przede mną się całowało. I to jak. Jakby ich usta były ze sobą zespawane, a oni desperacko próbowali je od siebie oderwać, poruszając głowami na boki.

Albo pożerali sobie nawzajem twarze.

Odchrząknęłam.

Nic.

Znowu odchrząknęłam.

Co poskutkowało tym, że chłopak otworzył oczy – ja widziałam tylko jedno – i spojrzał na mnie. Nadal całując się z tą dziewczyną. A jakby nie było to wystarczająco dziwaczne, mając usta nadal przytwierdzone do jej warg, rzekł do mnie:

– O mój Boże, co?

Co zabrzmiało jak „omyjboszco”.

A potem oko się zamknęło i znowu zaczęli się całować.

– Przepraszam – powiedziałam przez zaciśnięte zęby, gdyż niepokój zastąpiła we mnie irytacja. – Kolejka. Kolejka się porusza.

Oko ponownie się otworzyło i jego właściciel posłał mi gniewne spojrzenie. Oderwał usta od warg dziewczyny i rzekł do niej coś, co spowodowało, że przesunęli się do przodu. Nareszcie. Usłyszałam, jak jego dziewczyna szczebiocze, że strasznie będzie za nim tęsknić, i widziałam po jego profilu, że się lekko uśmiecha. Bez słowa przesunął się do przodu, trzymając ją za rękę.

Ale mojej uwadze nie mógł umknąć fakt, że wyglądali na moich rówieśników.

Jakim cudem?

Po wakacjach szłam do pierwszej klasy. Szkoły średniej. Ludzie w moim wieku nie całują się publicznie; oni nie potrafią nawet prowadzić jeszcze samochodu. Ludzie w moim wieku nie mają śmiałości, aby iść na całość w kolejce do kontroli bezpieczeństwa na lotnisku, gdzie mogą narobić sobie problemów.

Kim więc byli ci wstrętni odstępcy od zasad życia w społeczeństwie?

Dziewczyna wyszła z kolejki i pomachała chłopakowi, przypuszczalnie uradowana tym, że w końcu nic jej nie blokuje dostępu tlenu. Kiedy już przeszłam przez kontrolę i ogarnęłam swoje rzeczy, sprawdziłam w telefonie godzinę. Chciałam być zaraz przy drzwiach, kiedy otworzy się rękaw, dlatego musiałam się tam dostać najszybciej, jak to możliwe. Obeszłam wpatrzonego w telefon pożeracza twarzy i szybkim krokiem udałam się w stronę bramki.

Dopiero kiedy zajęłam miejsce tuż przy punkcie odprawy, gdzie nie było opcji, aby ominęły mnie jakieś istotne ogłoszenia, i gdzie miałam zagwarantowane miejsce na samym początku kolejki, w końcu mogłam się uspokoić.

Przeskrolowałam telefon, sprawdziłam w apce linii lotniczych, czy są jakieś nowe informacje, po czym założyłam słuchawki i włączyłam niedawno utworzoną Samolotową playlistę Bailey. Kiedy jednak siedziałam i obserwowałam krążących po terminalu podróżnych, zaczęłam się zastanawiać, ilu z nich musi lecieć w miejsce, do którego nie ma się ochoty udawać, i rozpocząć nowe życie, którego w ogóle nie chce prowadzić.

Gdybym lubiła się zakładać, rzekłabym, że zero.

Byłam z pewnością jedyną osobą na całym lotnisku, która odbywała coś, co stanowi totalne przeciwieństwo wycieczki. Miałam bilet na transplantację samej siebie i w ogóle mi się to nie podobało. Dumałam o tym przez całą godzinę oczekiwania, zwłaszcza kiedy miejsca naprzeciwko mnie zajęła Urocza Czteroosobowa Rodzina; podskakująca z wręcz namacalnym entuzjazmem podróżnym dwójka dzieci wyglądała jak z plakatów reklamujących kurorty Disneya.

Widok ich rodzinnej sielanki sprawił, że miałam ochotę wtulić twarz w strzęp kocyka, z którym nadal sypiałam (choć nikt o tym nie wiedział), i trochę sobie popłakać.

Dlatego stwierdzenie, że kiedy ustawiliśmy się w kolejce do odprawy, nerwy miałam napięte jak postronki, byłoby niedomówieniem roku. Stałam pierwsza w tej kolejce – juhu! – ale emanowałam własną odmianą namacalnej energii. Mój buzujący we mnie chaos zobaczył entuzjazm Uroczej Rodziny i podbił stawkę razy sto.

– Hej.

Spojrzałam w lewo, a tam stał twarzożerca z kolejki do kontroli bezpieczeństwa, uśmiechający się do mnie tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi.

– Wszędzie cię szukałem, mała.

Obejrzałam się na resztę kolejki, bo przecież nie mógł mówić do mnie. Kiedy jednak ponownie odwróciłam głowę, zdążył się już do mnie przysunąć, zmuszając mnie, abym zrobiła krok w bok, tak by mógł stanąć obok mnie. Szturchnął mnie w ramię i mrugnął.

Co to, u licha, miało znaczyć? Był na haju?

– Co ty wyprawiasz? – szepnęłam.

Zaciskając dłoń na pasku mojej torby, próbowałam się od niego odsunąć, ale tak, aby zachować status Pierwsza w Kolejce. Miał na sobie bluzę z napisem „Pan Nikt” i workowate krótkie spodenki, a w ręce ani jednej rzeczy. Ani torby, ani książki, ani kurtki; co za człowiek podróżuje w taki sposób?

Przysunął się jeszcze bliżej, tak że nasze twarze dzieliły zaledwie dwa, trzy centymetry, i powiedział cicho:

– Wyluzuj, Okularnico. Nie chcę po prostu czekać w tej kolejce, więc robię tak, aby wyglądało, że jesteśmy razem.

– Ale… – Spojrzałam na niego, zastanawiając się, kim w rzeczywistości jest Pan Nikt. Był mniej więcej w moim wieku i generalnie można go było uznać za atrakcyjnego. Miał gęste, ciemne, niesforne włosy i ładnie wykrojone usta. Ale tupet miał zdecydowanie za wielki jak na normalnego chłopaka. – To nie fair.

Uniósł brew.

– Wszyscy muszą czekać w kolejce – dodałam, starając się nie brzmieć jak dziecko krzyczące „To nie fair!” i jednocześnie mające ochotę przepychać się łokciami. – Skoro nie chcesz czekać, powinieneś był wcześniej się tu zjawić.

– Jak ty? – zapytał tonem, z którego sączył się sarkazm.

Podsunęłam okulary na nosie.

– Tak, jak ja.

Dlaczego ten kompletnie nieznany mi chłopak przyczepił się akurat do mnie? Czy to karma za wyobrażanie sobie, że Urocza Rodzina tkwi uwięziona na lotnisku? Karma to przecież kot, jak śpiewała Taylor Swift, do jasnej cholery, a nie to.

Przechylił głowę i spojrzał na mnie.

– Założę się, że kiedyś byłaś uczennicą dyżurującą na korytarzach podczas przerw.

– Słucham? – Ewidentnie chciał mnie w ten sposób obrazić i byłam rozdarta między pragnieniem walnięcia go w twarz a pragnieniem błagania, aby zostawił mnie w spokoju. Ponownie się obejrzałam.

Stojący za mną mężczyzna uśmiechał się znacząco; widać było, że podsłuchuje. Odwróciłam się w stronę Pana Nikt i szepnęłam:

– To nie twoja sprawa, ale w mojej szkole wszyscy musieli to robić.

– Jasne.

Jasne? Z mojego gardła wydostał się dźwięk, coś pomiędzy warknięciem a jękiem. Przez moją głowę przebiegła myśl, czy uderzenie współpasażera jest przestępstwem federalnym.

– Czy ty… Nie wierzysz mi? – zapytałam przez zaciśnięte zęby. – W kwestii dyżurów na korytarzu?

Uśmiechnął się drwiąco.

– Nie chodzi o to, że ci nie wierzę, ale o to, że oboje wiemy, że zgłosiłabyś się do czegoś takiego bez względu na to, czy byłoby to obowiązkowe, czy nie.

Skąd on to wiedział? Nie mylił się, ale wkurzył mnie fakt, że zachowywał się tak, jakby mnie znał, podczas gdy nasza znajomość trwała od pięciu okropnych minut. Mrużyłam oczy, a nos miałam zmarszczony, jakbym czuła jakiś nieprzyjemny zapach.

– Nieważne – wyrzuciłam z siebie w końcu.

Nic nie powiedział, ale także się nie poruszył; po prostu dalej stał obok mnie. Oboje staliśmy, ramię w ramię, w milczeniu patrząc przed siebie. Dlaczego się nie odsunął? Chyba nie zamierza tu zostać, prawda? Po kolejnej długiej minucie milczenia nie byłam w stanie dłużej tego znosić i prawie krzyknęłam:

– Dlaczego nadal tu jesteś?

Sprawiał wrażenie skonsternowanego moim pytaniem.

– Co?

Wskazałam kciukiem za siebie, on zaś rzekł:

– O mój Boże, ty mówiłaś poważnie? Zamierzasz wyrzucić mnie na koniec kolejki?

Wypuściłam powietrze przez nos.

– Ja cię nie wyrzucam. Tak to po prostu działa.

– Och, no cóż, skoro tak to po prostu działa… – Patrzył na mnie jak na idiotkę.

Pracownik linii lotniczych, który stał przy drzwiach, wziął do ręki mikrofon i zaczął zapowiadać nasz lot. Posłałam Panu Nikt kolejne znaczące spojrzenie, a do tego wytrzeszczyłam oczy, on zaś pokręcił głową i wyszedł z kolejki.

Spojrzał na stojącego za mną mężczyznę i rzucił:

– Tak to po prostu działa.

I choć uparcie się nie odwracałam, słyszałam, jak idąc na koniec kolejki, jeszcze z pięć razy burczy: „Tak to właśnie działa”.

Dlaczegoooooo? Dlaczego musiałam natknąć się na tego zadowolonego z siebie, sarkastycznego palanta? Przez niego przestanę lubić latanie… Takie myśli kotłowały mi się w głowie, kiedy skanowałam kartę pokładową, a następnie kierowałam się do samolotu – i zakrawały one na ironię, bo latanie było jedynym, do czego nie czułam dzisiaj niechęci.

Mój pierwszy lot w pojedynkę był tą jedyną tycią rzeczą, która wzbudzała we mnie ekscytację, a ten dupek sprawiał wrażenie zdeterminowanego, aby to zepsuć.

Odprężyłam się dopiero, kiedy pasażerowie weszli już na pokład, moja torba trafiła do schowka, napisałam do obojga rodziców i zajęłam miejsce przy oknie. Ludzie się jeszcze kręcili, ale ja wszystko już odhaczyłam. Cały dzień się stresowałam, teraz jednak – aaach. Zamknęłam oczy i poczułam, że w końcu jestem w stanie odetchnąć.

Do czasu.

– Jaka była szansa na to, że będziemy mieć miejsca obok siebie?

Otworzyłam oczy i oto w przejściu stał Pan Nikt. Usta miał zaciśnięte i wyglądał na równie ucieszonego moim widokiem jak ja jego.

Rozdział 2

Charlie

Jakby mój dzień nie był wystarczająco do bani, miałem miejsce zaraz obok Panny-Kolejka-Się-Przesuwa. Wspaniale.

Popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i szybko zamrugała, jakby mój widok ją zaszokował, wyglądała jednak jak jedna z tych spiętych dziewczyn, które zawsze doznają szoku, kiedy życie nie okazuje się perfekcyjne. Skrzyżowała ręce na piersi i oświadczyła:

– Przypuszczam, że jedna na sto siedemdziesiąt pięć.

Z jakiegoś powodu miałem ochotę powtórzyć drwiąco jej słowa. „Przypuszczam, że jedna na sto siedemdziesiąt pięć”. Tęsknym wzrokiem obrzuciłem rzędy za nami, ciągnące się aż do końca samolotu, z myślą, czy ktoś czasem nie byłby zainteresowany zamienieniem się na miejsca.

Poza tym – oczywiście, że ta dziewczyna znała liczbę miejsc w samolocie.

W momencie, gdy usiadłem, zawibrował telefon w mojej bluzie. Wiedziałem, że to mama, i wiedziałem także, że jeśli nie odpiszę, to będzie mi wysyłać kolejne wiadomości.

Wyjąłem go i spojrzałem na wyświetlacz.

Mama: Zdążyłeś?

Oparłem się i skrzywiłem. Jak tu ciasno. Siedzenia w samolotach nie są projektowane pod tak wysokich ludzi jak ja.

Nie znoszę latać.

Tak – odpisałem.

Zapiąłem pas, nim jednak zdążyłem choćby odetchnąć, telefon ponownie zawibrował.

Mama: Tata wszedł z tobą czy podwiózł cię jedynie pod drzwi?

Sięgnąłem do kieszeni, bo już teraz potrzebowałem tumsów. Włożyłem do ust dwie pastylki i zignorowałem jej pytanie (ponieważ nic dobrego nie wyszłoby, gdybym odpowiedział zgodnie z prawdą: „Podwiózł mnie pod drzwi, ponieważ parking był za drogi”). W zamian napisałem:

Babcia Marie kazała cię pozdrowić.

Wiedziałem, że to powstrzyma kolejne wiadomości.

Moją matkę i babcię zawsze łączyła bliska relacja, która jednak w chwili, kiedy rodzice postanowili wziąć rozwód, poszła w niepamięć. Teraz mama mówiła na nią „stara hetera”, zaś babcia Marie nazywała moją matkę „tą kobietą”.

Dojrzali dorośli, co nie?

Opadłem na oparcie i próbowałem ogarnąć jakoś fakt, że lato dobiegło końca. Miałem wrażenie, że zaledwie kilka dni temu poleciałem podekscytowany na Alaskę, aby spędzić lato z rodziną taty, a już teraz ich (i Grace) zostawiałem i wracałem do życia z mamą i jej nowym chłopakiem.

Kurde, byłem za stary, aby czuć taką tęsknotę, zwłaszcza że samolot nawet jeszcze nie wystartował.

Czułem między żebrami kłujący ból, kiedy wyobrażałem sobie Grace, i przysięgam na Boga, że nadal czułem tę owocową piankę, którą nakładała na włosy. Mój umysł zmontował nieproszony filmik przedstawiający lato wypełnione śmiechem Grace, a ja zacisnąłem zęby.

Ja pieprzę.

Schowałem telefon do kieszeni, mimo że jedyne, na co miałem ochotę, to zatracić się w jednej z tych naszych niewymagających myślenia wymian wiadomości.

Ale nie było sensu pisać do Grace. Już nigdy. Dlatego że związki rozpadają się regularnie, nawet kiedy ludzie mieszkają w tym samym cholernym domu. Związki skazane są na porażkę i kropka.

Więc perspektywa związku na odległość? Jakiś żart.

Jedynym pozytywem, który mogło mi przynieść pozostanie w kontakcie z Grace, było to, że może w końcu byłbym na tyle przygnębiony, aby zabrać się do pisania piosenek albo flirtowania z procentami.

Odejście – nie, odfrunięcie – było zdecydowanie najlepszym wyjściem.

Jedna ze stewardes zaczęła demonstrować postępowanie na wypadek nagłej sytuacji, a ja zerknąłem na Dyżurną. Była atrakcyjna, ale aparat na zębach i puszące się włosy wcale nie dodawały jej urody. Ręce miała nadal skrzyżowane na piersi i słuchała z taką uwagą, że zacząłem myśleć, że zaraz wyjmie zeszyt i zacznie sporządzać notatki.

Taa, pora się z nią podrażnić.

Drażnienie się z nią w kolejce do wejścia na pokład pozwoliło mi na kilka minut zapomnieć o Grace, więc być może to karma przypisała tej dziewczynie miejsce obok mnie. Przez całe lato byłem grzeczny, więc może karma wiedziała, że potrzebuję rozrywki.

Może karma była dziewczyną w okularach.

Rozdział 3

Bailey

– Myślisz, że ile ona zarabia?

– Ćśś. – Próbowałam uciszyć Pana Nikt, żeby słyszeć instrukcje stewardesy.

– Och, daj spokój, przecież tego nie słuchasz, no nie?

Nie spojrzałam nawet na niego.

– Proszę, bądź cicho.

– Wszyscy wiedzą, że jeśli coś się zesra, to zginiemy. – Mruknął niskim głosem: – Pokazują to wszystko, aby zapewnić pasażerom złudne poczucie nadziei, prawda jest jednak taka, że jeśli samolot się rozbije, to fragmenty naszych ciał zostaną rozrzucone w promieniu wielu kilometrów.

– Dobry Boże. – Spojrzałam na niego, bo z Panem Nikt rzeczywiście coś było mocno nie tak. – W czym masz problem?

Wzruszył ramionami.

– W niczym, jestem po prostu realistą. Postrzegam rzeczy takimi, jakie są. Ty z kolei przypuszczalnie wierzysz w te bzdury. Uważasz pewnie, że jeśli samolot przy prędkości pięciu machów wpadnie do oceanu, to to nadmuchiwane siedzenie uratuje ci tyłek, no nie?

Wsunęłam okulary wyżej na nos i pomyślałam, że najlepiej by było, gdyby przestał mówić o rozbiciu się. Nie bałam się, ale nie do końca rozumiałam, w jaki sposób obiekt tak ciężki jak samolot potrafi się utrzymać w powietrzu.

– To możliwe.

Powoli pokręcił głową, jakbym była największym głupcem na świecie.

– O mój Boże, jesteś słodka. Jesteś jak małe dziecko, które wierzy we wszystko, co mówi mu mamusia.

– Wcale nie jestem słodka!

– Ależ jesteś.

Dlaczego nie mogło przypaść mi w udziale miejsce obok biznesmena w dojrzałym wieku albo Pana z Daszkiem przede mną, który już zdążył zasnąć? Ba, lepsze byłoby nawet sąsiedztwo krzyczącego gdzieś z tyłu małego dziecka.

– Wcale nie. – Irytowało mnie, jak zrzędliwie to brzmi, nie potrafiłam się jednak powstrzymać. Ależ ten koleś działał mi na nerwy. – A to, że mówisz szokujące rzeczy w rodzaju „Och, ten samolot może się rozbić”, wcale nie czyni cię awangardowym ani większym realistą ode mnie.

– Ach tak? – Odwrócił się na fotelu, tak że siedział teraz przodem do mnie. – Założę się, że przed kontrolą włożyłaś wszystkie swoje płyny do woreczka, prawda?

– Eee, takie są przecież przepisy – odparłam, nie chcąc pozwolić, aby ten chłopak uważał się za wymiatacza. – Więc to nic nie znaczy.

– To wcale nie przepisy, a jedynie głupia zasada, która w życiu nas nie uratuje przed atakiem terrorystycznym.

– Więc ty nie przestrzegasz zasad?

– Nie.

Bzdura, pomyślałam. Nie było takiej opcji, aby ten chłopak – niepełnoletni, tak jak ja – ignorował prawo lotnicze. Próbował mi po prostu wciskać kit. Ustąpiłam mu jednak i zapytałam:

– W takim razie w jaki sposób przewozisz płyny?

– Tak jak chcę. – Wzruszył lekko ramionami i wyglądał na totalnie zrelaksowanego, kiedy tak kłamał, ja tymczasem zazdrościłam mu pewności siebie. Nawet jeśli ten koleś był notorycznym kłamcą, żałowałam, że ja w swojej skórze nie czuję się tak swobodnie jak on w swojej. – Jeśli mam bagaż podręczny, to czasem wkładam coś do niego, czasami pakuję duże butelki do bagażu rejestrowanego, a dzisiaj dla zabawy włożyłem nawet szampon do kieszeni.

– Wcale tak nie zrobiłeś – oświadczyłam, bo tego akurat nie potrafiłam odpuścić.

Wyjął z kieszeni szortów miniaturkę szamponu Suave.

– Ależ zrobiłem.

– No co ty. – Ku mojemu przerażeniu zabulgotał we mnie śmiech. Podniosłam rękę do ust, pragnąc szybko zakamuflować dowód na to, że Pan Nikt jest jednak odrobinę zabawny. – Dlaczego to robisz?

Ta ciekawość kiedyś mnie zgubi.

– Bo fajna jest świadomość, że ich pokonuję.

– Jakich konkretnie „ich” pokonujesz? – zapytałam, totalnie rozdarta między rozbawieniem a irytacją. – Ludzi od kontroli bezpieczeństwa? Terrorystów?

– Tak.

Przewróciłam oczami i wyjęłam z torby książkę, mając rozpaczliwą nadzieję, że pojmie aluzję i przestanie się do mnie odzywać. Działało to do momentu, kiedy samolot wzbił się w powietrze. Wtedy odwrócił się na fotelu w moją stronę i rzucił:

– No więc tak.

Odłożyłam książkę na kolana.

– Wiesz, nie musimy wcale rozmawiać.

– Ale nie mogę jeszcze włączyć telefonu, więc mi się nudzi.

– Możesz zasnąć.

– Wolałbym pogadać. – Posłał mi uśmiech niepokazujący zębów, którym potwierdził, że rzeczywiście stara się być irytujący. – No więc od jak dawna twoi rodzice są rozwiedzeni?

Niemal wzięłam gwałtowny oddech, udało mi się jednak w porę powstrzymać. Skąd on wiedział, że się rozstali?

I dlaczego ostateczność związana ze słowem „rozwód” nadal przyprawiała mnie o ból brzucha?

Spojrzałam na czerwone serce na okładce książki.

– Co każe ci sądzić, że moi rodzice są rozwiedzeni?

– Daj spokój, Okularnico. – Kiedy mówił, bębnił palcami o podłokietnik. – Jedynymi dziećmi, które latają same, są te, które mają rozwiedzionych rodziców. Lecą, aby odwiedzić rodzica, z którym nie mieszkają, wracają z odwiedzin, lecą, aby odwiedzić dziadków od strony rodzica, z którym już nie mieszkają…

Przełknęłam ślinę i potarłam brew. Miałam ochotę kazać mu się przymknąć, bo nie podobał mi się obraz, jaki odmalowywał. Czy ja stanę się takim dzieckiem, gromadzącym mile lotnicze i znającym imiona wszystkich z personelu pokładowego? Nigdy nie przyszło mi do głowy, że kiedy wszystko się sfinalizuje, będę musiała odbywać ten smutny lot więcej niż jeden raz.

Boże, wciąż nie byłam gotowa, aby o tym rozmawiać, aby używać słowa na „r” w odniesieniu do moich rodziców.

Zwłaszcza nie z Panem Nikt.

– Czy to znaczy, że twoi są? Rozwiedzeni?

W tym momencie posłał mi znaczące spojrzenie, takie, przez które pomyślałam, że być może za tą maską durnia kryje się coś więcej. Ale to spojrzenie szybko się zmieniło i nagle wrócił mądrala.

– O tak. Oficjalnie rozwiedli się sześć miesięcy temu, a to mój trzeci lot solo od tamtego czasu.

Nie chciałam należeć do tego klubu rozwodowych dzieci; nie chciałam nawet wiedzieć o jego istnieniu. Pragnęłam, aby moje życie znowu wyglądało normalnie, a nie było jego surrealistyczną wersją, w której sama muszę odbywać dziesięciogodzinny lot, siedząc obok cynicznego nastoletniego eksperta od rozwodów, podczas gdy powinnam być teraz w domu, w swoim pokoju, w którym spędziłam dzieciństwo.

– Nadal w fazie wyparcia, co? – Spojrzał na mnie tak, jakbym rzeczywiście była słodkim, łatwowiernym dzieckiem, i dodał: – Pamiętam to. Uważasz, że jeśli nie będziesz się identyfikować ze swoją nową rolą, to może wszystko będzie jak dawniej. Zupełnie jakbyś stuknęła obcasami i powiedziała: „Nie ma to jak w domu”, i mogła w ten sposób zakląć jakimś cudem wszechświat, aby cofnął tę zmianę i przywrócił do twojego życia normalność, prawda?

Gdy wypowiedział te słowa, idealnie opisujące moje emocje, w brzuchu poczułam emanujące na inne części ciała gorąco. Odchrząknęłam i powiedziałam:

– Nic o mnie nie wiesz. Jestem pewna, że bycie „rozwodowym” dzieckiem jest do bani, i szczerze mi przykro. A czy teraz mogę wrócić do czytania?

Wzruszył ramionami i odparł:

– Przecież cię nie powstrzymuję.

Zabrałam się do czytania, ale nie okazało się to ucieczką, na którą liczyłam, ponieważ nieustannie zerkałam w stronę chłopaka, aby się upewnić, że nie zamierza ponownie zainicjować rozmowy. Wiedziałam, że przed tym nie ucieknę – nie miałam na tyle szczęścia, aby dano mi spokój – i przez to relaks był niemożliwy.

Zwłaszcza gdy mój sąsiad siedział na swoim miejscu wyprostowany jak struna, sprawiając wrażenie gotowego do przypuszczenia ataku, a jego kciuki uderzały o podłokietniki, jakby nie był w stanie spokojnie usiedzieć.

Moje spojrzenie prześlizgiwało się po słowach na kartce, dobrych, ale najwyraźniej niewystarczająco, abym zapomniała o Panu Nikt i „nowym” życiu, czekającym na mnie po wylądowaniu. Tak bardzo skupiałam się na zrozumieniu tego, co czytam, że wydałam cichy okrzyk zaskoczenia, kiedy stewardesa zatrzymała się obok mnie, aby zapytać, czy chcę się czegoś napić.

– A dla ciebie, skarbie?

– Och. Mogłabym prosić o pół coli zwykłej i pół coli zero, zmieszanych w jednym kubku? I bez lodu?

Wyczułam, że głowa Pana Nikt obraca się w moją stronę.

Stewardesa wyglądała na poirytowaną, jakby czymś niedorzecznym było to, że dziecko ją o coś prosi.

– Musisz wybrać jedno albo drugie – oświadczyła. – Nie możesz mieć obu.

– Ja, eee, właściwie to nie chcę obu. – Obdarzyłam ją grzecznym uśmiechem. – Widzi pani, skoro nalewacie pasażerom napoje, zamiast po prostu rozdać im puszki, pozostałe połowy się nie zmarnują. Chciałabym więc, aby do mojego kubka nalała pani trochę obu napojów zamiast tylko jednego. To będzie taka sama ilość płynu, tyle że dwuskładnikowa.

Zerknęłam na Pana Nikt, który się uśmiechał, skupiając na mnie całą swoją uwagę. Oczy mu błyszczały, jakby oglądał właśnie ulubiony program w telewizji, i widać było, że powstrzymuje tysiąc sarkastycznych komentarzy.

Stewardesa podała mi zamówiony napój, a ja podziękowałam. Czułam, że ma mnie dość. Wzięłam łyk i właśnie go przełykałam, kiedy Pan Nikt rzekł:

– Teraz to widzę. Jesteś wymagaczką.

– Słucham? Co masz na myśli?

– Wymagaczka. – Miał taką minę, jakby totalnie mnie rozgryzł, jakby rozwiązał zagadkę. – Dziewczyna, która wymaga mnóstwa pracy. Chcesz się napić, ale mają być dwa wymieszane razem napoje. I zero lodu.

– Tak właśnie lubię. – Chciałam, aby mój głos zabrzmiał śmiało i nie jakbym się broniła.

– Pewnie. – Skrzyżował ręce na piersi i dodał: – Ale nadal jesteś wymagaczką.

– Wcale nie – zaprotestowałam nieco zbyt głośno, ponieważ przegrałam walkę z cierpliwością.

– Pewnie, że tak. Godzinę przed odlotem musisz zająć miejsce z przodu kolejki do odprawy, ponieważ chcesz siedzieć przy oknie. Jesteś doskonałą dyżurną. Założę się, że kiedy później rozdadzą kolację, twoja okaże się odrobinę inna od pozostałych posiłków, prawda?

Zamrugałam, nie chcąc odpowiadać na to pytanie.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Mam rację, widzę to po twojej minie. Wegetarianka?

Westchnęłam i zamarzył mi się wehikuł czasu, tak bym mogła cofnąć się w czasie i nie odezwać się do Pana Nikt w kolejce do kontroli bezpieczeństwa.

– Poprosiłam o posiłek wegetariański, owszem.

Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy, wyglądał na autentycznie uradowanego.

– No pewnie, że jesteś wegetarianką – oświadczył.

– Nie jestem wegetarianką – zaprotestowałam, zachwycona tym, że nie ma racji.

Zmarszczył ciemne brwi.

– W takim razie dlaczego zamówiłaś wegetariański posiłek?

Założyłam włosy za uszy, uniosłam brodę i odparłam:

– Dlatego że mięso w samolotach uważam za wątpliwej jakości.

Tym stwierdzeniem zarobiłam kolejny arogancki półuśmiech.

– Widzisz? – zapytał. – Wymagaczka.

– Ćśś.

Uniosłam książkę i próbowałam czytać, ale po dwóch zaledwie zdaniach Pan Nikt mi przerwał:

– Chcesz się dowiedzieć, jak się kończy?

– Co?

– Twoja książka.

Posłałam mu spojrzenie ponad okularami.

– Czytałeś to?

Wzruszył ramionami.

– Można tak powiedzieć.

– Co to za odpowiedź?

– Przeczytałem podsumowanie, a potem trzy ostatnie rozdziały.

Jakżeby inaczej. Przepełniona irytacją zapytałam:

– Dlaczego to zrobiłeś?

Zbliżył kubek do ust.

– Chciałem się dowiedzieć, czy ten alkoholik na końcu umiera, a kiedy poznałem już odpowiedź, nie miałem ochoty dłużej czytać.

– O mój Boże. – Poważnie nie wiedziałam, skąd Pan Nikt czerpie tę całą pewność siebie, ale była ona cholernie irytująca. Ten chłopak był niczym totalne przeciwieństwo filmowej „manic pixie dream girl”. Tyle że zamiast być wykorzystywanym przez scenarzystów do wyciągania głównej bohaterki z jej strefy komfortu, Pan Nikt był wykorzystywany przez wszechświat do tego, aby mnie wkurzać i czynić jeszcze bardziej zrzędliwą, niż jestem. – Dlaczego mi to zepsułeś? Kto tak robi?

– Co? Nic ci przecież nie powiedziałem.

– Powiedziałeś. – Zła jak osa za ten spoiler wzięłam jeszcze jeden łyk coli i dodałam: – Gdyby nie umarł, to dalej byś czytał.

– Skąd wiesz? Może lubię śmierć i nie miałem ochoty czytać książki ze szczęśliwym zakończeniem.

– Wcale by mnie to nie zdziwiło – odparłam szczerze.

Gdyby ktoś miał znajdować radość w czytaniu książki o śmierci ze smutnym zakończeniem, byłby to Pan Nikt.

– No to czytaj dalej – rzekł, wskazując brodą na moją książkę.

Najeżyłam się.

– A żebyś wiedział, że tak zrobię.

Przez kilka minut udawałam, że czytam, a w tym czasie mój mózg wariował z powodu Pana Nikt. On był jak wisienka na torcie mojego beznadziejnego życia i wcale się nie dziwiłam, że jestem skazana na jego obecność podczas lotu, który zabierał mnie do niechcianego nowego życia.

Niesamowicie mnie ucieszyło, kiedy wstał i udał się do toalety. Założyłam słuchawki, tak bym po jego powrocie nie słyszała już jego absurdalnych uwag.

Genialne.

Kiedy wrócił, zajął się swoim telefonem, ja zaś miałam kilka godzin na spokojną lekturę, nim personel pokładowy zaczął roznosić kolację i mimo słuchawek do moich uszu dobiegło:

– Proszę, warzywna lasagne.

Ściągnęłam słuchawki, podniosłam wzrok i wzięłam tacę od stewarda.

– Dziękuję.

Czekałam na jakiś złośliwy komentarz z boku, a kiedy spotkała mnie cisza, wzięłam kęs lasagne i spojrzałam w stronę Pana Nikt. Coś pisał, maksymalnie skupiony na telefonie; po ikonce kontaktu wywnioskowałam, że rozmawia ze swoją dziewczyną.

W głowie mi się nie mieściło, aby ktokolwiek chciał się z nim spotykać. Choć był względnie atrakcyjny, wprost ociekał cynicznym sarkazmem. Dlatego zaciekawiło mnie to. Jaka była dziewczyna, która pokochała Pana Nikt? Była ładna – o tym akurat przekonałam się na własne oczy – ale gust miała zdecydowanie dyskusyjny.

Nim zdążyłam ugryźć się w język, zapytałam:

– Czy ona mieszka na Alasce?

Podniósł głowę znad telefonu. Między oczami utworzyła mu się zmarszczka.

– Kto?

Wskazałam widelcem na wyświetlacz.

– Twoja dziewczyna.

Zerknął na mnie kątem oka, po czym położył telefon na tacy.

– Jeśli musisz siedzieć, Panno Wścibska, to owszem. Jest z Fairbanks.

– Och.

Zrobiło mi się go żal – trochę – ponieważ rozstanie z osobą, którą się kocha, było totalnie do bani.

– Ale to nie jest moja dziewczyna. – Odkroił kawałek kurczaka, włożył go do ust i jęknął, niczym socjopata patrząc mi prosto w oczy. – O mój Boże, to wątpliwej jakości mięso jest takie pyszne!

Tylko westchnęłam.

Wyszczerzył się, zadowolony z siebie, i dodał:

– Mieszkam w Nebrasce, a lato spędziłem na Alasce u moich kuzynów. Często się z nią spotykałem, ale nie wierzę w związki na odległość.

Przełknęłam i oczami wyobraźni ujrzałam, jak pożera twarz Dziewczyny z Fairbanks.

– Ona o tym wie?

Wzruszył ramionami.

– Dowie się.

Co za palant. Ta biedna dziewczyna przypuszczalnie przepłakała całą drogę do domu, zdruzgotana jego wyjazdem, on tymczasem wzruszył ramionami i powiedział: „Dowie się”. Wzięłam kolejny kęs i nie potrafiłam się powstrzymać przed zapytaniem:

– A przynajmniej zamierzasz jej powiedzieć?

Na te słowa jedna z jego ciemnych brwi uniosła się aż pod linię włosów.

– A ty co, martwisz się o nią czy jak?

Tym razem to ja wzruszyłam ramionami, choć tak naprawdę miałam ochotę wściekać się w imieniu Dziewczyny z Fairbanks.

– Uważam po prostu, że pozostawienie jej w stanie zawieszenia jest mocno niefajne.

– Serio? – Wziął do ręki kubek i pociągnął z niego spory łyk, po czym zapytał: – A co ty byś zrobiła?

Wytarłam serwetką usta.

– Cóż, eee, ja przede wszystkim byłabym prostolinijna. Powiedziałabym jej…

– Czy ty użyłaś właśnie słowa „prostolinijna”? – Szczerzył się tak, jakbym była przezabawna. Odstawił plastikowy kubek na tacę. – Kto tak mówi? To znaczy moja babcia pewnie tak, ale nikt w wieku poniżej…

– Nieważne – przerwałam mu, zdumiona tym, że irytacja, jaką odczuwam w stosunku do tego chłopaka, wkracza na coraz nowsze i coraz bardziej intensywne poziomy.

– Och, daj spokój. Kontynuuj, proszę. – Powściągnął uśmiech, oczy jednak nadal mu błyszczały. – Przepraszam.

– Wcale nie mówisz tego szczerze.

– Mówię, przysięgam. Proszę, powiedz mi, co ty byś zrobiła. Naprawdę chciałbym się dowiedzieć.

– Nie.

– Proooszęęę.

Potarłam kark.

– Niech ci będzie. Powiedziałabym tak jak ty, że nie chcesz związku na odległość, ale zrobiłabym to w sposób na tyle delikatny, abyśmy mogli pozostać przyjaciółmi. Bo przecież pewnie odwiedzisz jeszcze kiedyś kuzynów, no nie?

– Jasne – odparł i się odchylił, tak by sięgnąć do kieszeni dżinsów, z której wyjął… tumsy?

Czy to tumsy? Co on wyprawia, jest sześćdziesięcioletnim dziadkiem z pięciorgiem wnucząt? A ze mnie się wyśmiewał, że sprawiam wrażenie „starej”.

Wsunął pastylkę do ust, a ja zapytałam:

– No więc czy nie byłoby fajnie, gdybyś po przylocie do Fairbanks nadal mógł być jej przyjacielem, a nie palantem, który złamał jej serce?

Jeden kącik jego ust nieco się uniósł, a oczy zwęziły w szparki. Długo mi się przyglądał, ssąc pastylkę na zgagę, po czym oświadczył:

– Chłopcy i dziewczyny nie mogą być przyjaciółmi.

I powiedział to takim tonem, jakby to był niezaprzeczalny, niepodważalny fakt.

A wcale tak przecież nie było. Miałam (tak jakby) przyjaciół płci przeciwnej i znałam wiele dziewczyn, z którymi było tak samo. Zastanawiałam się, czy Pan Nikt jest po prostu jedną z tych osób, które lubią wygłaszać kontrowersyjne opinie.

– Ależ mogą – powiedziałam, mrużąc oczy i czekając na jego protest.

– Nie – rzekł, jakby to były dane naukowe, a nie jego własne, staroświeckie zdanie.

– Właśnie że tak. – Położyłam serwetkę na pozbawionej smaku lasagne, nie chcąc, aby to niedorzeczne stwierdzenie wygrało. – Sama mam przyjaciół chłopaków.

Pokręcił głową.

– Nie masz.

– Mam – powiedziałam defensywnie i przez zaciśnięte zęby. Za kogo on się uważa? Odchrząknęłam i dorzuciłam: – Nawet wielu.

– Wcale nie. – Wziął kolejny kęs kurczaka, spokojnie go przeżuł i połknął, po czym dodał: – Masz znajomych. Przypuszczalnie są dla ciebie mili. Ale nigdy nie będą twoimi pełnoprawnymi przyjaciółmi i kropka. To niemożliwe.

Zastanawiałam się nad tym przez pół sekundy, po czym rzekłam:

– Okej, nie zgadzam się z tym, co mówisz, ani nawet nie biorę pod uwagę, że może to być prawdą, ale dlaczego, u licha, wierzysz w te totalne bzdury?

– Po raz pierwszy usłyszałem o tym w filmie. Widziałaś Kiedy Harry poznał Sally?

– Nie.

Pamiętałam jednak, że rodzice oglądali ten film na DVD. Tacie bardzo się podobał, mama z kolei stwierdziła, że jest nudny i trochę zbyt „przegadany”, cokolwiek to znaczyło.

– Moja mama uwielbiała ten film – powiedział i wyglądało na to, że on także jest pogrążony we wspomnieniach. – Dlatego jako dziecko zmuszony byłem do oglądania go razem z nią pewnie ze sto razy. Ten koleś w filmie – Harry – twierdzi, że mężczyźni i kobiety nie mogą być przyjaciółmi, no i ma totalną rację.

– Nie, wcale…

– Weźmy na przykład ciebie – kontynuował, jakbym w ogóle się nie odezwała. – Jesteś względnie atrakcyjną samicą, więc w sensie biologicznym samce mają na ciebie ochotę. Jeśli są singlami i spędzają z tobą czas, tak naprawdę chcą, aby wasza znajomość się zacieśniła.

– O mój Boże! – wykrzyknęłam, z jednej strony zaskoczona tym, że nazwał mnie „względnie atrakcyjną”, podczas gdy sprawiał wrażenie poirytowanego moim istnieniem, a z drugiej oburzona absurdalnością jego słów. – W ogóle nie masz racji. Nie wszyscy faceci są neandertalczykami.

– Nie, jestem facetem i możesz mi w tej kwestii zaufać. – Zniżył głos i dodał: – Bo wiesz, każdą względnie atrakcyjną samicę w tym samolocie wyobraziłem sobie nagą dwa albo trzy razy, a to dopiero połowa lotu.

– Omójboże.

Usta mi się rozchyliły i nie byłam ich w stanie zamknąć. Czy rzeczywiście był aż tak wielkim zbokiem? No i czy faceci rzeczywiście tak robili?

– I zanim powiesz: „Ale mój przyjaciel Jeff jest w szczęśliwym związku, a spędzamy ze sobą mnóstwo czasu” – kontynuował, biorąc z tacy papierek po słomce i składając go w maleńkie trójkąty – wiedz, że ten mały Jeffy powoli wyplącze się z waszej przyjaźni, ponieważ jeśli tego nie zrobi, to jego dziewczyna się wkurzy. Będzie się zastanawiać, po co mu jesteś potrzebna, skoro ma ją. I prawda jest taka, że część niego przypuszczalnie rzeczywiście pragnie także ciebie, więc albo zacznie do ciebie zarywać i totalnie da ciała, albo zachowa cię w pamięci do dogadzania sobie i pozostaje wierny swojej dziewczynie. Tak czy inaczej, coś takiego zawsze będzie obecne, kompletnie uniemożliwiając przyjaźń.

Usta nadal miałam otwarte, jakby się właśnie przyznał do zamordowania rodziców. Patrzyłam na ten jego zadowolony z siebie uśmiech i nie mogłam uwierzyć, że taka osoba może w ogóle mieć dziewczynę.

– Ale sedno sprawy jest takie, że żadna z tych rzeczy i tak nie ma znaczenia. – Upuścił papierek i pewnym siebie głosem oświadczył: – Związki są skazane na porażkę. Większe jest prawdopodobieństwo, że zdiagnozowana zostanie u ciebie śmiertelna choroba, niż że będziesz żyła długo i szczęśliwie z miłością swojego życia.

– Możliwe, że jesteś największym cynikiem, jakiego znam – oświadczyłam.

Spokoju nie dawał mi jednak fakt, że maleńka część mnie martwiła się, że ma rację – związki faktycznie są skazane na porażkę.

– Jestem realistą. – Wskazał na moją tacę i zapytał: – Będziesz jadła swój chlebek czosnkowy?

– Możesz go wziąć – mruknęłam, modląc się, aby porządny wiatr przyspieszył nasze dotarcie do Nebraski.

Nie mogłam się doczekać, aż ten lot się skończy, tak bym już nigdy nie musiała oglądać Pana Nikt.

Rozdział 4

Bailey

Rok temu

Następnym razem spotkałam Charliego w kinie. Byłam tam z Zackiem, moim chłopakiem, i zdążyliśmy właśnie kupić bilety, kiedy od strony stanowiska z napojami i przekąskami usłyszeliśmy oklaski.

– Sprawdzimy, co się dzieje? – Zack spojrzał na telefon i dodał: – Do rozpoczęcia filmu mamy jeszcze pięć minut.

– Jasne.

Uśmiechnęłam się do jego przystojnej twarzy, a on wziął mnie za rękę i udaliśmy się w stronę zamieszania. Byłam po uszy zakochana w Zacku, przystojnym i och, niesamowicie bystrym marszałku debat. Miał wszystkie te cechy, których mnie brakowało – był pewny siebie, czarujący, ekstrawertyczny – i przypuszczalnie poszłabym za nim w ogień.

– To zaproszenie na bal.

Zack wskazał na lewo od stanowiska z popcornem, gdzie ktoś powiesił podrobiony plakat filmowy. Zamiast tytułu widniał napis: „BAL?”. Powyżej znajdowało się zdjęcie chłopaka z zabawnie pytającym wyrazem twarzy. To było czarujące i sprytne. Jednak w chwili, kiedy zmrużyłam oczy i pomyślałam, że ten chłopak wygląda naprawdę znajomo, zobaczyłam tę parę. Stali uśmiechnięci przed plakatem, a pracownik kina robił im właśnie zdjęcie. Dziewczyna była ładną, filigranową blondynką, chłopak zaś był wysoki, ciemnowłosy i umięśniony.

O mój Boże – Pan Nikt!

Chłopak z lotniska był właśnie tutaj, w moim kinie na przedmieściach. Co to, u licha, miało znaczyć?

– Superpomysł – stwierdził Zack, a ja kiwnęłam głową i odzyskałam zdolność mowy.

– Przeuroczy – mruknęłam skołowana i w tej chwili spojrzenia moje i Pana Nikt się spotkały, a mnie żołądek podszedł do gardła. Po chwili odwróciłam wzrok i ze zdecydowanie zbyt wielkim entuzjazmem rzuciłam do Zacka: – Lepiej już chodźmy.

Nie miałam pewności dlaczego, ale nie chciałam odbyć rozmowy jednocześnie z Panem Nikt i Zackiem; to mnie przerastało.

Co w ogóle nie miało sensu. Ten chłopak był jedynie nieznajomym, obok którego siedziałam podczas długiego lotu. Nie istniał absolutnie żaden powód, dla którego powinnam się denerwować natknięciem się na niego.

A jednak się denerwowałam.

Prawie zaciągnęłam Zacka do sali kinowej i wybrałam miejsca znajdujące się daleko od innych widzów. Oglądaliśmy The Good and the Best, mój absolutnie ulubiony film, ale kiedy się zaczął, nie byłam się w stanie skupić.

Widok Pana Nikt mocno mnie… rozstroił.

Może to przez jego powiązanie z gównianym czasem w moim życiu, kiedy moi rodzice się w sobie odkochali, ja i mama przeprowadziłyśmy się w nowe miejsce, a ja przestałam obchodzić tatę. Nadal nie potrafiłam słuchać albumu Taylor Swift, który był wtedy popularny, ponieważ doprowadzało mnie to do łez.

Za. Każdym. Razem.

Ba, w dniu tamtego lotu, tuż przed tym, jak stanęłam w kolejce za Panem Nikt, w lotniskowej toalecie wypłakiwałam sobie oczy.

Nic dziwnego, że na jego widok ściskało mnie w żołądku.

– Jesteś głodna? – szepnął Zack. – Pójdę po popcorn.

– Nie – odparłam.

Zerknęłam na niego i pomyślałam, że nawet po ciemku jest atrakcyjny. Jeśli miałam być szczera, to fakt, że jesteśmy razem, nadal wydawał się surrealistyczny. Nie że nie mam poczucia własnej wartości, tyle że byliśmy dwojgiem bardzo różnych ludzi z bardzo różnych lig.

Większość moich przyjaciółek – z wyjątkiem tych trzech, które chodziły do mojej szkoły – była, tak jak i ja, książkowymi nerdami, z którymi nigdy się nie spotkałam w realu. Poza tworzeniem i udostępnianiem z nimi treści na naszych kanałach w mediach społecznościowych dzieliłam się z nimi najskrytszymi tajemnicami i czułam, że znają mnie lepiej niż ktokolwiek inny na świecie.

Ale przyjaźniłyśmy się na odległość.

Zack z kolei znał wszystkich w naszej szkole i chętnie prowadził z nimi życie towarzyskie. Każdego dnia.

Dziwne, no nie?

– Ja to zrobię – szepnęłam. – Nie chcę, aby cię cokolwiek ominęło.

– Jesteś pewna? – zapytał ze wzrokiem utkwionym w ekranie.

– Zdecydowanie. Widziałam ten film już ze sto razy.

Prawdę powiedziawszy, cieszyła mnie ta odskocznia od przygnębiających wspomnień przywołanych przez Pana Nikt. Przecisnęłam się obok Zacka i wyszłam z sali. W lobby było spokojnie, a w kolejce do stanowiska z przekąskami stały tylko trzy osoby. Stanęłam na końcu i minęły zaledwie dwie minuty, nim usłyszałam:

– Buu.

Nie, nie, nie, nie.

Zebrałam się w sobie i dopiero wtedy się odwróciłam i spojrzałam na Pana Nikt. Był zdecydowanie wyższy i bardziej męski niż podczas lotu, ale ten błysk w oku mówiący „wiem o tobie wszystko” nie zmienił się ani na jotę. I wiedziałam już, że nie ucieknę przed tym ponownym spotkaniem.

Założyłam włosy za uszy, na twarz zaś przywołałam nieszczery uśmiech.

– Hej. Co słychać?

– Wszystko super – odparł i w tym samym czasie ja dodałam:

– Gratuluję tego, że zgodziła się pójść z tobą na bal.

Zaśmialiśmy się skrępowani, po czym on rzekł:

– Dzięki. Choć jeśli mam być szczery, to był pewniak. Jesteśmy razem już ponad rok.

Zaśmiałam się.

Spojrzał na mnie skonsternowany.

Przestałam się śmiać i rzuciłam:

– Zaraz. Mówisz poważnie?

– No. – Wzruszył lekko ramionami. Boże, jak dobrze pamiętałam ten nonszalancki gest. – W zeszłym miesiącu mieliśmy rocznicę.

Znowu się zaśmiałam; to było silniejsze ode mnie. Czy on mówił poważnie?

– Co w tym takiego zabawnego? – Miał taką minę, jakby rzeczywiście nie rozumiał.

– Po prostu… sama nie wiem… To z twojej strony takie… optymistyczne – wyjaśniłam, przypominając sobie jego zdecydowane (przygnębiające) opinie na temat związków. – W samolocie oświadczyłeś mi, że związki są bez sensu i że mam większe szanse na zachorowanie na ebolę niż znalezienie swojej drugiej połówki.

Kącik jego ust uniósł się we flirciarskim uśmiechu i Pan Nikt skinął głową.

– Zapamiętałaś to, co mówiłem w samolocie, no nie?

– Owszem – odparłam, nie mogąc uwierzyć, że ten palant odebrał moje zapamiętanie jego idiotycznych słów jako swoisty komplement. – Ponieważ było to idiotyczne. Twoje teorie były takie głupie, że nie dało się ich zapomnieć.

– Myślałaś o mnie przez te wszystkie lata? – Miał taką minę, jakby szczerze w to wierzył. Przechylił głowę i rzekł: – To miłe, Okularnico.

Potrząsnęłam głową i otworzyłam usta, nie przychodziła mi jednak do głowy żadna riposta w stosunku do jego arogancji.

I on o tym wiedział, ponieważ na jego twarzy widniał teraz szeroki, rozbawiony uśmiech.

– A jeśli chodzi o moje przemyślenia na temat związków, cóż mogę powiedzieć? Zmieniłem się.

– Na to wygląda.

Kolejka się przesunęła, a ja zaklinałam ją, aby poruszała się szybciej i zakończyła te męczarnie.

– A co u ciebie? – Spojrzenie Pana Nikt prześlizgnęło się po mnie całej, po czym wróciło do twarzy. – Napuszone Włosy to twój chłopak?

Nie daj mu satysfakcji, Bailey, pomyślałam. Rozejrzałam się, po czym spokojnie odparłam:

– On wcale nie ma napuszonych włosów.

– Przyznaję się do błędu – rzekł i wsadził ręce do kieszeni. – Czy Sweter z Baby Gap to twój chłopak?

Przewróciłam oczami, co obecnie rzadko już robiłam. Moja matka twierdziła, że to niegrzeczne, i miała rację, jednak w obecności Pana Irytującego nie potrafiłam się powstrzymać.

– Zack, chłopak, z którym mnie widziałeś i którego sweter, tak na marginesie, jest w odpowiednim rozmiarze, rzeczywiście jest moim chłopakiem.

– Powiedziałaś mu o nas? – zapytał, a jego usta ponownie wygięły się w sarkastycznym półuśmiechu.

– Co? – Poczułam, że marszczę brwi, co wydawało się domyślną reakcją, nie licząc przewracania oczami, na Pana Nikt. – Nie. Przecież nie ma nawet żadnych „nas”, o których miałabym mu w ogóle mówić.

– Mogłaś mu powiedzieć, że jesteśmy starymi przyjaciółmi – zasugerował. – Jestem przyjacielem, z którym przeleciałaś przez cały kraj.

– Wydawało mi się, że według ciebie chłopcy i dziewczyny nie mogą być przyjaciółmi.

Przepełniona satysfakcją skrzyżowałam ręce na piersi.

– Co? Kiedy powiedziałem coś takiego?

Wyglądał na autentycznie skołowanego, a ja z wielką przyjemnością przypomniałam mu o jego śmieszności.

– Powiedziałeś mi tak podczas lotu z Fairbanks.

– Ciekawe dlaczego. – Zrobił pauzę, po czym szybko dodał: – Właściwie to racja. Nie mogą.

– Co podać?

Podeszłam do lady i spojrzałam na sprzedawcę czekającego, aż złożę zamówienie.

– Mogę prosić o jeden mały popcorn bez dodatków i jeden mały z masłem?

– Już się robi.

Zaczął nabijać moje zamówienie na kasę.

– Mógłby to pan wsypać do większego pojemnika?

– Razem…? – Spojrzał na mnie tak, jakbym zwariowała, ale nadal się uśmiechał. – Jasne.

Wydawało mi się, że za mną rozległo się parsknięcie.

– I czy może pan nie potrząsać? – Czułam, że jest mi ciepło w policzki, kiedy dodałam: – Dziękuję.

– Wymagaczka – mruknął Pan Nikt, ja jednak nie odwróciłam się w jego stronę.

– Mogę także prosić o dwie duże cole?

– Oczywiście – odparł sprzedawca.

Gdy tylko podszedł do urządzenia do popcornu, Pan Nikt szturchnął mnie w ramię i zapytał:

– Nie chcesz, aby je zmieszał?

– Nie dziś – odparłam, mimo że miałam na to wielką ochotę.

Wiedziałam, że gdybym o to poprosiła, uznałby, że ma rację z tym całym byciem „wymagaczką”, dlatego musiałam się powstrzymać.

– Tak w ogóle to podobają mi się twoje włosy – rzekł, wskazując na moją głowę.

– Dziękuję.

Zaszokował mnie ten komplement z jego ust.

– Kiedy ostatnio cię widziałem, były takie…

Urwał, otworzył szeroko oczy i uniósł ręce po obu stronach swojej głowy, jakby chciał pokazać, jak puszyste były wtedy moje włosy.

No tak.

Kiedy poznałam go na lotnisku, włosy nadal miałam takie jak Mia Thermopolis na początku filmu Pamiętnik księżniczki: długie, czarne, kędzierzawe i niesforne. Dzięki Bogu po drodze wydarzyło się liceum i teraz miałam sięgającego ramion boba, którego traktowałam prostownicą.

Ale to było tak bardzo w jego stylu pamiętać o tym i wspomnieć, jak fatalnie wyglądałam.

– Proszę bardzo – powiedział sprzedawca i wręczył mi popcorn i napoje, ja natomiast podałam mu pieniądze.

Nareszcie. Nie miałam ochoty spędzać ani chwili dłużej na rozmowie z Panem Nikt.

Odwróciłam się i posłałam mu uśmiech.

– No to do następnego razu.

– Jasne.

Zaczęłam odchodzić i w chwili, kiedy zamierzałam otworzyć łokciem drzwi do sali kinowej, usłyszałam:

– Hej. Okularnico.

Odwróciłam się.

– Tak?

Miał poważny wyraz twarzy, a w oczach brak było tego przebiegłego blasku, jaki do tej pory zawsze w nich widziałam.

– Ile samotnych lotów odbyłaś od czasu, kiedy się poznaliśmy? – zapytał.

Przełknęłam ślinę, nienawidząc go odrobinę w tej chwili za to, że mi przypomniał. Pan Nikt miał rację; odkąd rodzice się rozstali, cztery razy poleciałam sama do Fairbanks. Zdecydowanie należałam teraz do klubu rozwodowych dzieci, klubu, do którego nigdy nie chciałam dołączyć.

– Osiem.

Kiwnął głową i miałam wrażenie, że coś między nami przeskoczyło, zanim rzekł:

– Do następnego razu, Okularnico.

– Jasne. – Odchrząknęłam, po czym mruknęłam pod nosem: – Boże, oby nie.

Rozdział 5

Charlie

Patrzyłem, jak odchodzi, i zastanawiałem się, co, u licha, jest ze mną nie tak.

Ta dziewczyna to sztywniara i dziwaczka, na którą byłem skazany podczas lotu przed paroma laty, a jednak z jakiegoś powodu ucieszył mnie jej widok. O co w tym chodziło? Sprawiała wrażenie równie wymagającej jak wcześniej, równie łatwo się denerwowała, a mimo to czułem rozczarowanie, kiedy się oddaliła.

Wyobraziłem sobie pełną irytacji zmarszczkę, którą nieustannie wywoływałem na jej czole, i dotarło do mnie, że wiem już, kurde, o co chodzi.

Była otwartą księgą.

Tak, była obcą mi osobą, ale z jakiegoś powodu kiedy na nią patrzyłem, wiedziałem, co ma w głowie. Większość myśli była irytująca i desperacko potrzebowała przetasowania, podobał mi się jednak ten brak blokady.

Oczywiście działo się tak przypuszczalnie dlatego, że grono moich najbliższych składało się z osób, które chętnie stosowały manipulacje. Do tego grona należeli mama, tocząca ze sobą nieustanną walkę o to, kogo wkurzać, dzieci czy chłopaka; tata, który już nie walczył, a jedynie za każdym razem brał stronę nowej żony (jednocześnie utrzymując, że jego decyzje stanowią oznakę „dobrego rodzicielstwa”); i moja siostra, która uwielbiała tych wszystkich nowych graczy w naszym życiu, ale próbowała to przede mną ukrywać, bo wiedziała, że ze mną jest inaczej.

Do tego jeszcze Becca – nigdy nie miałem pojęcia, o czym ona myśli – i było jasne, dlaczego szczera twarz Okularnicy jest tak cholernie pokrzepiająca.

– Co podać?

Oderwałem spojrzenie od drzwi, za którymi zniknęła, i skupiłem się na sprzedawcy.

– Poproszę dwa razy popcorn.

Zapłaciłem, a kiedy czekałem już na przekąski, zawibrował mi telefon.

Bec: Chcesz wybrać się potem do Kyle’a? Robi dziś imprezę.

Sam nie wiedziałem, jak na to zareagować.

Czy chciałem się wybrać do Kyle’a?

Tak, ale także absolutnie nie.

Kyle był spoko i imprezy u niego zawsze okazywały się fajne; w normalny wieczór od razu byłbym na tak. Ale po zaproszeniu na bal miałem ochotę spędzić ten czas tylko z Bec. Miałem wrażenie, że wydarzyło się coś ważnego, i nie byłem gotowy, aby zostawić to za sobą.

Ja pierdolę. Żenujące było to, jakiego zrobiła ze mnie sentymentalnego dupka.

Nasz związek nadal wydawał się pułapką, jakby nasze „my” miało w końcu eksplodować, ale – Boże, miej mnie w opiece – byłem z nią na tyle szczęśliwy, aby brać pod uwagę możliwość, że się mylę.

Być może nie było wcale tak, że wszystkie relacje miały być skazane na porażkę.

Wziąłem popcorn i poszedłem na salę, zastanawiając się, jak Panna Dyżurna oceniłaby akurat tę myśl. Uniosłaby tę swoją upartą brodę i uznałaby, że wygrała, na co ja zareagowałbym oczywiście jakąś uwagą na temat jej dziwacznych butów po to tylko, aby ją wkurzyć.

Te buty tak naprawdę wyglądały świetnie, ale prędzej bym umarł, niż jej to powiedział.

Nie miało to jednak znaczenia.

Nie było takiej opcji, abyśmy mieli się jeszcze kiedyś spotkać.

Rozdział 6

Bailey

Obecnie

– To jest niezdrowe, serio.

– Wiem – rzekłam do Nekesy, mieszając słomką frappuccino i wpatrując się w wejście do Starbucksa z naszego punktu obserwacyjnego na końcu kawiarni. – Ale muszę to po prostu sprawdzić.

Nie byłam pewna dlaczego, musiałam się jednak dowiedzieć.

Zack, mój eks, wpadał po mnie w każdy sobotni ranek, twierdząc, że na dobry początek dnia lubi wypić ze mną kawę. W każdą sobotę, choćby się paliło i waliło, zabierał mnie na frappuccino i rozmowę.

To był nasz zwyczaj. Uśmiechy i kofeina w świetle poranka.

Tylko my dwoje.

Dlatego teraz, kiedy on i Kelsie Kirchner stali się oficjalnie parą, zastanawiałam się, czy z nią też to robi. W głębi duszy wiedziałam, że odpowiedź brzmi „nie”, ponieważ byłam przekonana, że ten zwyczaj dotyczył tylko nas jako pary, tyle że coś we mnie nie potrafiło odpuścić.

I właśnie dlatego siedziałyśmy razem z Nekesą przy stoliku na końcu Starbucksa.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Rozdział 7

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 8

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 9

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 10

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 11

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 12

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 13

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 14

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 15

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 16

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 17

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 18

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 19

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 20

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 21

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 22

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 23

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 24

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 25

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 26

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 27

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 28

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 29

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 30

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 31

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 32

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 33

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 34

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 35

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 36

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 37

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 38

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 39

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 40

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 41

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 42

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 43

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 44

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 45

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 46

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 47

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 48

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 49

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 50

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 51

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział 52

Charlie

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Epilog

Bailey

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWABAILEY I CHARLIEGO

Rozdział dostępny w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

O AUTORCE

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Betting on You

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Maria Mazurowska

Redakcja: Magdalena Wołoszyn-Cępa

Korekta: Katarzyna Kusojć

Projekt okładki: Sarah Creech

Zdjęcie na okładce: © Liz Casal

Wyklejka: © beemar / Stock.Adobe.com

Betting on You by Lynn Painter

Stawiam na nas © 2024 by Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Betting on You Text © 2023 by Lynn Painter

Jacket illustration © 2023 by Liz Casal

Jacket design by Sarah Creech © 2023 by Simon & Schuster, Inc.

Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young Readers, An imprint of Simon & Schuster Children’s Publishing Division.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage and retrieval system, without permission in writing from the Publisher.

Copyright © 2024 for the Polish edition by Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2024

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2024

ISBN 978-83-8371-251-2

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

   

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik