Na zboczu góry - Ewa Bauer - ebook
NOWOŚĆ

Na zboczu góry ebook

Ewa Bauer

3,9

28 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzymający w napięciu thriller, którego akcja rozgrywa się w górach Hiszpanii.

Magda i Michał wyjeżdżają w podróż przedślubną. Skromny budżet sprawia, że muszą współdzielić apartament z innym turystą. Młodzi, chcąc uniknąć towarzystwa natręta, jadą w góry, by eksplorować jaskinie. Niedoświadczeni, gubią orientację w terenie. Pomoc obiecuje im młody mężczyzna mieszkający w górskiej chacie. Ma tylko jeden nietypowy warunek…

Gdy Magda i Michał nie wracają na noc do hotelu i przez kolejne dni nie ma z nimi kontaktu, bliscy zgłaszają zaginięcie. Okazuje się, że nie są oni pierwszymi turystami, którzy zniknęli w tych okolicach. Zaczyna się intrygujące, zawiłe śledztwo wspomagane przez prywatnego detektywa i zdeterminowaną przyjaciółkę dziewczyny. Czy uda się dotrzeć do człowieka z gór i jego chaty na odludziu? Jakie mroczne sekrety skrywa to miejsce?

Wzbudzająca dreszcz atmosfera, nieoczekiwane zwroty akcji. Ewa Bauer mistrzowsko wciąga w labirynt napięcia i serwuje emocjonującą podróż przez mroczne zakamarki ludzkiej psychiki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (25 ocen)
11
8
1
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka
00
Miroska561

Nie polecam

jak ktoś lubi obrzydliwe....
00
Izabelll58

Nie polecam

Słabo napisane naiwne. Nudne bez polotu szkoda czasu
00
KariMarWiki

Nie polecam

Czytanie tej książki przypomina nieco czytanie wypracowania licealisty i to takiego "trójkowego". Opis największego marzenia Magdy związanego ze zrobieniem tzw. "dwójki" moim zdaniem niekonieczny i nie wpływający w żaden sposób na dalsze losy bohaterów. Opis intymnego zbliżenia bohaterów kuriozalny: "ich ręce krążyły po ciele, szukając miejsca, w którym mogłyby się spotkać z gołą skórą..." Do tego dochodzi opis kolacji w restauracji, gdzie para zamowiła Dom Perignon, a potem poszli uregulować rachunek do kasy? Do kasy? W restauracji serwującej Dom Perignon? To są detale, ale wpływają na jakość odbioru książki. Językowo jest bardzo słabo napisana i pomimo ciekawego pomysłu na fabułę nie jestem w stanie dobrnąć do końca.
00
m_kierzkowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam:)
00

Popularność




Co­py­ri­ght © 2024 by Grupa Wy­daw­ni­cza Li­te­ra­tura In­spi­ruje Sp. z o.o., 2024
Wszel­kie prawa za­strze­żoneAll ri­ghts re­se­rved Książka ani żadna jej część nie mogą być pu­bli­ko­wane ani w ja­ki­kol­wiek inny spo­sób po­wie­lane w for­mie elek­tro­nicz­nej oraz me­cha­nicz­nej bez zgody wy­dawcy.
Re­dak­cja: Ju­styna Ja­kub­czyk
Ko­rekta: Ilona Drobna
Pro­jekt gra­ficzny okładki: Iza­bela Sur­dy­kow­ska-Ju­rek
Zdję­cie na okładce: Co­py­ri­ght © by Krzysz­tof Bu­bel (piórka); Alek­sej (góra);  Ki­chi­gi­n19 (chatka); Ka­the­rine (chmury) (Stock.adobe.com)
DTP: Ju­styna Ja­kub­czyk
ISBN 978-83-67173-91-9
Gdańsk/War­szawa 2024
Wy­daw­nic­two Pro­zamiza­mo­wie­nia@li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.plwww.pro­zami.plwww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mal­tan­kom, w na­dziei na ko­lejne wspólne wo­jaże

PRO­LOG

Było zimno, bur­czało mu w brzu­chu, a kłu­jąca słoma wbi­jała się w gołe po­śladki. Mógł stać, ale był zbyt słaby. Nie lu­bił, gdy tata się na niego gnie­wał, ale miał tylko sie­dem lat i nie­wy­star­cza­jąco dużo sił, by po­ma­gać w go­spo­dar­stwie. Oj­ciec wciąż po­wta­rzał, że to przez niego ode­szła matka, bo zbyt­nio się le­nił i in­te­resy nie szły, jak na­leży. Z ostat­niej par­tii tylko trzy gęsi z dwu­na­stu prze­żyły do uboju, reszta pa­dła przed ukoń­cze­niem dru­giego mie­siąca, a na tym nie dało się za­ro­bić. Co z tego, że pad­nięte ptaki mo­gli sprze­dać na targu czy zjeść na nie­dzielny obiad, skoro za do­brze od­ży­wiony czte­ro­mie­sięczny eg­zem­plarz za­ro­bek był wie­lo­krot­nie wyż­szy. Naj­cen­niej­szym pro­duk­tem była wą­tróbka, tak bar­dzo ce­niona na fran­cu­skich sto­łach, a i w sa­mej Hisz­pa­nii też miała swo­ich zwo­len­ni­ków. Naj­waż­niej­sze jed­nak, by była od­po­wied­nio otłusz­czona, bo tylko wtedy za­słu­gi­wała na na­zwę foie gras.

Gdy był mniej­szy, lu­bił za­kra­dać się do szopy i gła­skać młode gą­ski. Pa­trzyły na niego wy­łu­pia­stymi oczami i gę­gały jedna przez drugą. Kie­dyś ten ha­łas zwa­bił ojca, który wpadł w złość i po­sta­no­wił uka­rać syna za­mknię­ciem w ciem­nym po­miesz­cze­niu. Chło­pak po­cząt­kowo bał się ciem­no­ści, za­sła­niał oczy piąst­kami i uda­wał, że to za­bawa w cho­wa­nego. Przez wiele go­dzin nikt go jed­nak nie szu­kał. Szlo­chał ci­chutko, aż w końcu od­wa­żył się po­ru­szać po omacku po szo­pie. Zna­lazł szparę mię­dzy de­skami, więc przy­tu­lił twarz do ściany i zer­kał przez otwór na po­dwórko. Nie­wielka smuga świa­tła do­da­wała mu otu­chy. W końcu przy­wykł i gdy tra­fił do szopy za ko­lejne prze­wi­nie­nie, wie­dział, co ro­bić, by się nie bać. Oj­ciec za­uwa­żył, że wy­mie­rzana kara nie robi na synu wra­że­nia, nim więc za­my­kał go w od­osob­nie­niu, ka­zał zdej­mo­wać ubra­nie, nie po­da­wał mu też przez wiele go­dzin je­dze­nia i pi­cia. Zda­rzało się, że Jos wy­gar­niał z ko­ryta resztki pa­szy, pił jak pies brudną wodę z na­czy­nia.

Oj­ciec wi­nił go za wszystko, co jemu się nie uda­wało. Zrzu­cał na syna winę za po­gar­sza­jący się stan nie­któ­rych pta­ków. A prze­cież Jos nic złego im nie ro­bił, je­dy­nie gła­dził je po głów­kach i po­cie­szał, że wkrótce ich cier­pie­nia się skoń­czą. Było mu tych zwie­rząt żal, utoż­sa­miał się z nimi, bo po­dob­nie jak on były zdane na ła­skę Ma­nu­ela Ba­cuño. 

Za każ­dym ra­zem, gdy do szopy tra­fiały małe gą­ski, chło­piec miał na­dzieję, że te­raz zo­staną z nim na dłu­żej. Wie­dział ze szkoły, że gęsi żyły po kil­ka­na­ście, a na­wet i dwa­dzie­ścia lat. Oj­ciec jed­nak nie po to ku­po­wał ko­lejne sztuki, by je ho­do­wać. Dla niego li­czył się szybki zysk, mu­siał więc jak naj­prę­dzej utu­czyć gęsi tak, by na­brały wagi, bo każdy ki­lo­gram gę­siny prze­li­czany był na pie­nią­dze, a każda mar­twa przed­wcze­śnie sztuka uszczu­plała do­mowy bu­dżet.

– Skoro tak in­te­re­su­jesz się tymi pta­kami, to naj­wyż­szy czas, że­byś po­mógł mi w ich kar­mie­niu – usły­szał na­gle ni­ski głos. Oj­ciec rzu­cił w jego kie­runku ubra­nie, a po­tem po­mógł mu wstać. – Jo­sito, weź jedną rurę i patrz, jak ją wkła­dam, to gęsi do gar­dzieli. A po­tem zrób to samo. – Wska­zał ręką prze­stra­szo­nego ptaka, który się roz­darł, jakby prze­czu­wał, co za chwilę na­stąpi.

– A dla­czego nie mo­żesz im rzu­cić ziarna na zie­mię? Prze­cież na pewno zje­dzą.

– Na­szym za­da­niem jest je szybko utu­czyć. Mu­simy kar­mić je trzy razy dzien­nie, po­da­jąc po­karm bez­po­śred­nio do żo­łądka. Od dziś bę­dziesz mi po­ma­gał, a jak się spraw­dzisz, to zwięk­szymy ho­dowlę, co da nam więk­sze zy­ski. Zro­zu­mia­łeś?

Jos za­gryzł wargę i po­ki­wał grzecz­nie głową. Oj­ciec cza­sem przy­bie­rał taki srogi wy­raz twa­rzy, że ciarki prze­cho­dziły chłopcu po ple­cach. A gdy tak trzy­mał w rę­kach rurę do kar­mie­nia, syn nie mógł się oprzeć wra­że­niu, że ojcu prze­bie­gła przez głowę myśl, by i jego na­kar­mić w ten spo­sób. Może wów­czas nie byłby taki mały i chudy i miałby wię­cej sił do po­mocy w go­spo­dar­stwie.

Po­słusz­nie chwy­cił więc na­rzę­dzie i zła­pał jedną z gęsi. Po chwili po­wtó­rzył czyn­ność pod­pa­trzoną u ojca i wle­wał wy­so­ko­ener­ge­tyczną karmę do prze­łyku ptaka. Mu­siał go mocno trzy­mać ko­la­nami, bo zwie­rzę przez kilka mi­nut wal­czyło, po­tem jed­nak ska­pi­tu­lo­wało po­go­dzone z nie­unik­nio­nym.

– Do­brze ci idzie. Będą z cie­bie lu­dzie – po­chwa­lił go oj­ciec, co nie zda­rzało się czę­sto.

Jos przy­glą­dał się gęsi ob­le­pio­nej reszt­kami je­dze­nia i wła­snymi od­cho­dami. Nie była już tą, którą wcze­śniej chciał mieć za do­mowe zwie­rzątko, za przy­ja­ciela. Szybko też do­szedł do wnio­sku, że je­śli zwięk­szą pro­duk­cję foie gras i oj­ciec za­robi dużo pie­nię­dzy, zgo­dzi się na ho­dowlę in­nych zwie­rzą­tek, może kozy albo cho­ciaż kury, które przy oka­zji zno­si­łyby jajka. Lu­bił je jeść, ale w ich ja­dło­spi­sie zda­rzały się rzadko. Oj­ciec wszystko wy­da­wał na nowe eg­zem­pla­rze do tu­cze­nia i karmę. Sami ży­wili się reszt­kami mięsa z uboju, zupą go­to­waną na łap­kach czy szyi. Oprócz tego je­dli ziem­niaki, dy­nie i ka­baczki upra­wiane w przy­do­mo­wym wa­rzyw­niaku.

Pra­wie nie pa­mię­tał już matki. Któ­re­goś dnia ode­szła, za­bie­ra­jąc kil­ku­mie­sięczne bliź­nięta. Na­wet nie był pe­wien, czy to byli bra­cia, czy sio­stry. Zo­stali sami z oj­cem i go­spo­dar­stwem, które stop­niowo pod­upa­dało. Stary Ba­cuño nie pod­dał się jed­nak i roz­po­czął ho­dowlę gęsi na foie gras, bo zwie­trzył w tym do­bry in­te­res. Na­wią­zał współ­pracę z czło­wie­kiem, który wy­wo­ził mięso poza gra­nice pro­win­cji i dys­try­bu­ował je do re­stau­ra­cji. Czło­wiek ten za­ła­twił rów­nież go­spo­da­rzowi wszel­kie pa­piery upraw­nia­jące go do spe­cja­li­stycz­nej ho­dowli. Któ­re­goś dnia jed­nak w go­spo­dar­stwie zja­wiła się kon­trola sa­ni­tarna i wy­ka­zała wiele nie­pra­wi­dło­wo­ści. Za­ka­zano Ba­cu­ñowi sprze­daży gę­siny i ode­brano mu upraw­nie­nia. Ma­nuel po­zo­stał z dużą ilo­ścią wy­so­ko­ener­ge­tycz­nej karmy i kil­koma sztu­kami gęsi, któ­rych nie mógł już ofi­cjal­nie sprze­dać.

Jos pa­mię­tał, że tego dnia na­je­dli się do syta naj­lep­szymi ka­wał­kami mięsa. Miał wtedy pięt­na­ście lat i nie był już wy­chu­dzo­nym dziec­kiem. Gdy oj­ciec za­bił ostat­nie z gęsi, pod­szedł do syna i wrę­cza­jąc mu je, rzekł:

– Do­sta­łeś ode mnie ostatni po­si­łek. Od te­raz bę­dziesz mu­siał o sie­bie sam za­dbać. Na­uczy­łem cię, jak so­bie ra­dzić. Idź na targ i sprze­daj te gęsi, a po­tem sam zde­cy­duj, na co prze­zna­czysz pie­nią­dze.

Chło­pak się ura­do­wał, gdyż po raz pierw­szy oj­ciec dał mu wolną rękę, po­zwo­lił de­cy­do­wać o so­bie. Nie miał po­ję­cia, że od tego dnia bę­dzie zdany wy­łącz­nie na sie­bie. Do­ro­słość za­pu­kała do drzwi szopy, w któ­rej po po­wro­cie z targu za­stał Ma­nu­ela wi­szą­cego na belce stro­po­wej.

ROZ­DZIAŁ 1

– Chodź, klap­nij tu koło mnie i po­oglą­damy oferty. – Mi­chał po­ka­zał miej­sce na so­fie, a za­raz po­tem się­gnął po lap­top, który le­żał na ła­wie sto­ją­cej obok ka­napy.

Po­ło­żył go so­bie na ko­la­nach i otwo­rzył. Po chwili mo­ni­tor roz­świe­tlił się, da­jąc znak, że jest go­towy do pracy. Magda, która do­piero co za­pa­rzyła so­bie her­batę i choć w po­koju było go­rąco, ogrze­wała swoje wiecz­nie zimne dło­nie o cie­pły ku­bek, od­sta­wiła na­pój na sto­lik i przy­sia­dła obok na­rze­czo­nego. Ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, mu­snęła go de­li­kat­nie ustami w po­li­czek, po czym roz­sia­dła się wy­god­nie ze sto­pami scho­wa­nymi pod sie­bie. Chło­pak po­ło­żył rękę na jej ko­la­nie i po­gła­dził je czule, nie od­ry­wa­jąc wzroku od kom­pu­tera.

– To jaki kie­ru­nek nas in­te­re­suje? – za­gad­nął.

– No nie wiem... może Por­tu­ga­lia?

Dziew­czyna przy­su­nęła się, by le­piej wi­dzieć ekran. Czuła eks­cy­ta­cję na myśl, że wkrótce po­jadą ra­zem w praw­dziwą po­dróż. Miej­sce wła­ści­wie nie miało dla niej zna­cze­nia, je­żeli mo­gli być ra­zem przez dwa­dzie­ścia cztery go­dziny na dobę. Po chwili za­sta­no­wie­nia do­szła jed­nak do wnio­sku, że do pełni szczę­ścia przy­da­łoby się im cie­płe mo­rze.

Mi­chał usta­wił fil­try w wy­szu­ki­warce i wkrótce na ekra­nie uka­zała się li­sta miejsc re­ko­men­do­wa­nych przez por­tal. Dziew­czyna z za­chwy­tem pa­trzyła na wy­świe­tlane zdję­cia plaż i ho­teli. Nie mo­gła uwie­rzyć, że w ciągu kilku dni mo­gliby zna­leźć się tam, gdzie słońce świeci przez cały rok, a woda jest cie­pła i przej­rzy­sta.

– Och, patrz, to jest świetna oferta! – krzyk­nęła z en­tu­zja­zmem, wska­zu­jąc na je­den z ho­teli. – Ba­sen z wi­do­kiem na mo­rze wy­gląda tak pięk­nie! A tu, w po­koju, jest ogromne łóżko z mo­ski­tierą i ta­ras z wi­do­kiem na za­tokę!

– No tak, to wy­gląda świet­nie. Ale czy na pewno stać nas na taki luk­sus? Może le­piej po­szu­kać cze­goś tań­szego?

– Hm, masz ra­cję. – Magda zmarsz­czyła czoło. – Ale chcia­ła­bym po­czuć tro­chę kom­fortu, szcze­gól­nie na wa­ka­cjach. A jak tam można do­je­chać?

– Opcje są różne, ale wy­daje mi się, że Por­tu­ga­lia jest zbyt da­leko na jazdę au­to­ka­rem, a sa­mo­lo­tem... sama wiesz. – W gło­sie Mi­chała wy­czuła wa­ha­nie. Znała jego nie­zbyt przy­jemne do­świad­cze­nie sprzed kilku lat. Od czasu gdy prze­żył awa­ryjne lą­do­wa­nie w trud­nych wa­run­kach po­go­do­wych pod­czas po­wrotu z wa­ka­cji z ro­dzi­cami, nie miał ochoty po­now­nie wsia­dać do sa­mo­lotu. Magda, która ni­gdy jesz­cze nie le­ciała sa­mo­lo­tem, po opo­wie­ściach na­rze­czo­nego rów­nież nie kwa­piła się, by ko­rzy­stać z tego środka trans­portu.

– No to może ja­kaś ob­jaz­dówka? Chęt­nie bym coś zo­ba­czyła, a nie tylko le­żała na plaży, choć do mo­rza też musi być bli­sko.

Mieli po­dobne ocze­ki­wa­nia co do formy wy­po­czynku, dla­tego po wy­bra­niu od­po­wied­nich fil­trów za­częli prze­glą­dać oferty ko­lej­nych biur po­dróży. Miał to być ich pierw­szy wspólny wy­jazd, a w do­datku za­ło­żyli, że sami chcą go so­bie opła­cić, dla­tego nie mo­gło być mowy o żad­nych eg­zo­tycz­nych kie­run­kach, opcjach all in­c­lu­sive czy do­dat­ko­wych atrak­cjach.

Po przej­rze­niu pro­po­zy­cji trzy­gwiazd­ko­wych ho­teli w Buł­ga­rii oraz Ru­mu­nii szybko do­szli jed­nak do wnio­sku, że choć są to po­pu­larne kie­runki na bu­dże­towe wa­ka­cje, to jed­nak nie do końca do nich prze­ma­wiają. Uznali, że lep­szą de­sty­na­cją będą Wło­chy lub Hisz­pa­nia. Ta ostat­nia wy­da­wała się jed­nak zbyt droga.

– No to co ro­bimy? – Mi­chał tra­cił już cier­pli­wość. Mieli na­dzieję na­tra­fić na atrak­cyjną ofertę last mi­nute i jesz­cze w sierp­niu udać się w wy­ma­rzoną po­dróż przed­ślubną, jak lu­bili ją na­zy­wać. Te­raz jed­nak na­szły ich wąt­pli­wo­ści. Był śro­dek wa­ka­cji, naj­gor­szy mo­ment do zna­le­zie­nia do­brej oka­zji, każda bo­wiem z pro­po­zy­cji albo była droga, albo krył się w niej ja­kiś ha­czyk, dla­tego nie cie­szyła się po­wo­dze­niem.

Ostat­nie mie­siące w ży­ciu Magdy i Mi­chała były bar­dzo in­ten­sywne, bo­gate w po­dej­mo­wa­nie roz­ma­itych de­cy­zji, wśród któ­rych naj­waż­niej­szą była ta, żeby spę­dzić ra­zem resztę ży­cia.

Po­znali się je­sie­nią po­przed­niego roku przez wspól­nego zna­jo­mego ze stu­diów ma­te­ma­tycz­nych, na któ­rych uczył się Mi­chał. Ko­lega oka­zał się no­wym są­sia­dem Magdy. Nie­długo po prze­pro­wadzce do jej bloku po­sta­no­wił urzą­dzić w swoim miesz­ka­niu pa­ra­pe­tówkę i za­pro­sił kilku kum­pli z roku oraz sym­pa­tyczną są­siadkę z jej ko­le­żan­kami, aby nie bra­ko­wało rów­nież żeń­skiego to­wa­rzy­stwa.

Mi­cha­łowi od sa­mego po­czątku wpa­dła w oko atrak­cyjna blon­dynka, któ­rej dłu­gie i lśniące włosy przy­po­mi­nały mu lato spę­dzone na wsi wśród pól peł­nych zło­ci­stej psze­nicy. Gdy zo­stali so­bie przed­sta­wieni, na krótką chwilę przy­trzy­mał jej spoj­rze­nie, szybko jed­nak spu­ściła oczy, nie zdą­żył więc za­pa­mię­tać ich ko­loru. Wie­lo­krot­nie pod­czas im­prezy ukrad­kiem ob­ser­wo­wał dziew­czynę, wy­ła­pu­jąc ko­lejne ele­menty, które chciał prze­cho­wać w swo­jej pa­mięci. Miała gładką i ja­sną skórę, a de­li­katny ma­ki­jaż je­dy­nie pod­kre­ślał urodę. Lekko za­darty nos do­da­wał jej dziew­czę­cego wdzięku, a tro­chę nie­re­gu­larne usta po­cią­gnięte błysz­czy­kiem przy­cią­gały wzrok. Z tej im­prezy nie za­pa­mię­tał nic wię­cej oprócz jej twa­rzy, którą ana­li­zo­wał w my­ślach jesz­cze długo po­tem. Gdyby jed­nak ktoś za­py­tał go o fi­gurę Magdy, wzrost czy to, jak była ubrana, nie byłby w sta­nie od­po­wie­dzieć.

Magda rów­nież zwró­ciła uwagę na przy­stoj­nego ma­te­ma­tyka. Jako je­dyny z ca­łego mę­skiego to­wa­rzy­stwa nie no­sił oku­la­rów, a przede wszyst­kim miał krót­kie, czarne, lekko kę­dzie­rzawe włosy, pod­czas gdy więk­szość jego ko­le­gów była w roz­ma­itym sta­dium za­pusz­cza­nia wło­sów, co do nie­któ­rych wcale nie pa­so­wało, a wręcz wy­wo­ły­wało ogromny chaos na ich gło­wach.

Po­mimo wza­jem­nego za­in­te­re­so­wa­nia nie było oka­zji, by po­znać się bli­żej, gdyż każde trzy­mało się ra­czej grupy wła­snych zna­jo­mych. Żadne z nich więc nie wy­ko­nało ge­stu, który po­ka­załby dru­giej oso­bie, ja­kie wy­wo­łała wra­że­nie. Za­mie­nili rap­tem kilka nic nie­zna­czą­cych zdań. Ani Magda, ani Mi­chał nie byli pewni, czy jest szansa na coś wię­cej niż prze­lotny flirt na pa­ra­pe­tówce. Dziew­czyna miała już za sobą kilka za­wi­ro­wań zwią­za­nych z nie­uda­nymi re­la­cjami i nie chciała uma­wiać się z kimś, kogo nie by­łaby pewna. Mi­chał na­to­miast nie chciał spło­szyć Magdy, pró­bu­jąc zbyt szybko się do niej zbli­żyć.

Los jed­nak chciał, by po­now­nie się ze­tknęli, i kilka ty­go­dni póź­niej wpa­dli na sie­bie w skle­pie. Magda wła­śnie pró­bo­wała ma­new­ro­wać wy­ła­do­wa­nym po brzegi wóz­kiem, gdy stra­ciła nad nim pa­no­wa­nie i za­ha­mo­wała na chło­paku za­pa­trzo­nym w ety­kietę sosu słodko-kwa­śnego.

– Bar­dzo pana prze­pra­szam – wy­ją­kała, krzy­wiąc się na myśl, że nie­źle mu­siała po­tur­bo­wać tego czło­wieka. O mały włos nie wy­pu­ścił sło­ika z ręki. Jęk­nął ci­cho, a po­tem od­wró­cił się do niej, by sko­men­to­wać nie­uważne za­cho­wa­nie, i wtem sta­nął jak wryty. Na­gle ból nogi, na którą dziew­czyna na­je­chała wóz­kiem, ustą­pił, a sos nie­bez­piecz­nie za­drżał w ręku, ale już z in­nego po­wodu. Po­mimo po­cząt­ko­wej chęci skry­ty­ko­wa­nia dziew­czyny nie po­tra­fił zna­leźć ani jed­nego słowa. Po­czuł su­chość w ustach.

– To ty? – ode­zwała się na­gle z ulgą w gło­sie Magda, jakby to, że na­je­chała na znaną jej osobę, umniej­szyło winę.

Pa­trzyli na sie­bie przez chwilę, pró­bu­jąc zna­leźć słowa pa­su­jące do sy­tu­acji. Ze sta­gna­cji wy­rwał ich głos znie­cier­pli­wio­nej ko­biety, która pró­bo­wała prze­je­chać swoim wóz­kiem wzdłuż za­ta­ra­so­wa­nej przez nich alejki. Pierw­szy ock­nął się Mi­chał. Odło­żył sos na półkę, po czym zwin­nie wy­ma­new­ro­wał wóz­kiem dziew­czyny, tak by udroż­nić prze­jazd.

– Cześć, Magda! – po­wie­dział wresz­cie z uśmie­chem. – Je­śli ro­bisz eg­za­min na ope­ra­tora wózka, to ob­la­łaś.

Dziew­czyna ob­lała się ru­mień­cem i spu­ściła wzrok.

– Prze­pra­szam – po­wie­działa ci­cho.

– Nic się nie stało – od­po­wie­dział szybko Mi­chał, wi­dząc, jak bar­dzo jest prze­jęta. – Żar­to­wa­łem.

– Wiem, ale i tak mi głu­pio. Co tu ro­bisz?

– Hmm, niech się za­sta­no­wię... Za­kupy! A ty?

Na twa­rzy Magdy w końcu po­ja­wił się uśmiech. Do­tarło do niej, że chło­pak wcale się nie gniewa, a wręcz ma do­sko­nały hu­mor i robi so­bie z niej żarty. Po­sta­no­wiła przy­jąć jego kon­wen­cję.

– Prze­cież wiesz, ro­bię kurs ope­ra­tora wózka skle­po­wego. Nie­stety mar­nie mi idzie, a mia­łam na­dzieję na do­bry za­wód, mo­gła­bym wtedy rzu­cić et­no­lo­gię.

– Przy­dałby ci się ja­kiś na­uczy­ciel. To skom­pli­ko­wana czyn­ność, może za­tem... sko­rzy­sta­ła­byś z fa­cho­wej po­mocy tech­nika me­cha­nika? W do­datku ma­ją­cego prawo jazdy, na ra­zie tylko ka­te­go­rii B, ale może do­robi się in­nych li­te­rek na prawku.

Dziew­czyna się ro­ze­śmiała. Ten chło­pak był bar­dzo miły, a w do­datku za­bawny. Już wtedy, na im­pre­zie, sły­szała jego in­te­li­gentne od­zywki w roz­mo­wach z ko­le­gami. Zwró­cił jej uwagę także ma­gne­ty­zu­ją­cym spoj­rze­niem, o któ­rym jesz­cze długo po po­wro­cie do domu nie mo­gła za­po­mnieć. I te­raz rów­nież wpa­try­wała się w jego ciem­no­brą­zowe oczy, za­po­mi­na­jąc, gdzie się zna­la­zła.

– Wy­daje mi się, że masz w wózku mro­żonki, je­śli więc nie chcesz, by zro­biła się z nich papka, su­ge­ruję uda­nie się do kasy – usły­szała gdzieś w od­dali głos. Przy­wró­cił ją do rze­czy­wi­sto­ści. Skar­ciła się w my­ślach, że za­cho­wuje się jak idiotka, więc je­śli ten cza­ru­jący fa­cet za­raz się z nią po­że­gna, bę­dzie to wy­łącz­nie jej wina.

Skie­ro­wali się do kas. Mi­chał pro­wa­dził wó­zek, a Magda go­rącz­kowo my­ślała, co po­wie­dzieć, żeby dał jej szansę na ko­lejne spo­tka­nie. Po im­pre­zie wy­my­ślała różne sce­na­riu­sze, jak go za­ga­dać, gdy nie­spo­dzie­wa­nie na­tkną się na sie­bie na klatce scho­do­wej, te­raz jed­nak wszystko wy­da­wało się jej głu­pie.

Gdy wszyst­kie to­wary zna­la­zły się na ta­śmie, a po ze­ska­no­wa­niu wy­lą­do­wały nie wia­domo kiedy w tor­bach, głos ka­sjerki przy­wo­łał ją do po­rządku. Po­słusz­nie wy­cią­gnęła port­fel i ure­gu­lo­wała na­leż­ność.

– Bar­dzo ci dzię­kuję za po­moc – po­wie­działa, gdy sta­nęli przed skle­pem. Pró­bo­wała ode­brać od chło­paka torby, ten jed­nak wcale nie był chętny, by je od­dać.

– Pod­wiozę cię – skie­ro­wał kroki do wy­słu­żo­nego forda za­par­ko­wa­nego nie­opo­dal – o ile nie wsty­dzisz się wsiąść do tego grata. Stary jest – po­kle­pał auto po da­chu – ale mam go od osiem­na­stych uro­dzin i nie mogę złego słowa o nim po­wie­dzieć. Ku­pi­łem od kum­pla, który spro­wa­dził go z Nie­miec. Sta­ru­szek też już jest peł­no­letni, ale póki się nie psuje, będę nim jeź­dził – po­wie­dział dum­nie i za­mknął klapę ba­gaż­nika, w któ­rym wy­lą­do­wały za­kupy. – To gdzie je­dziemy?

– Do domu, na Wój­tow­ską – od­parła, a po chwili do­dała jesz­cze: – Dzię­kuję!

– My­śla­łem, że ro­bisz za­kupy ko­muś tu w po­bliżu. Na­prawdę chcia­łaś to wszystko sama za­nieść na Wój­tow­ską? Prze­cież to z ki­lo­metr!

– No wiem. Prze­sa­dzi­łam tro­chę. Matka dała mi li­stę za­ku­pów, ale wzię­łam kilka rze­czy wię­cej. Przy­szłam tu, bo ta­niej niż w skle­piku obok bloku, więc mo­głam wię­cej ku­pić.

– No to mia­łaś szczę­ście, że mnie spo­tka­łaś – uśmiech­nął się, nie pa­trząc w stronę dziew­czyny. Znów się za­ru­mie­niła. Spo­glą­dała na niego co ja­kiś czas, pod­czas gdy on sku­piony był na dro­dze. Nie od­zy­wała się, in­ten­syw­nie o czymś roz­my­śla­jąc.

Za­par­ko­wał pod blo­kiem, po czym po­dzie­lili torby mię­dzy sie­bie i ra­zem we­szli na klatkę.

– Wo­lisz, że­bym je tu zo­sta­wił czy za­nieść do miesz­ka­nia? – za­py­tał nie­pew­nie chło­pak.

– Je­śli mo­żesz, to na górę. Fak­tycz­nie prze­li­czy­łam się z tymi za­ku­pami. Nie wiem, co bym bez cie­bie zro­biła.

– Mu­sia­ła­byś tym wóz­kiem przy­je­chać do domu, choć nie je­stem pe­wien, czy po dro­dze nie by­łoby kilku ofiar, nie mó­wiąc o po­ry­so­wa­nych sa­mo­cho­dach na par­kingu – za­żar­to­wał, ale Mag­dzie na­gle zro­biło się przy­kro. Chło­pak w porę to za­uwa­żył. – Prze­pra­szam, nie po­wi­nie­nem ro­bić so­bie z cie­bie jaj. Wiem, że to było nie­chcący.

Sta­nęli pod drzwiami. Mi­chał po­sta­wił torby na wy­cie­raczce i od­su­nął się nieco.

– To ja już lecę. Miło było cię spo­tkać.

Magda szu­kała wła­śnie klu­czy w to­rebce.

– Po­cze­kaj! – za­wo­łała.

– Nie chcę prze­szka­dzać, twoja mama pew­nie nie spo­dziewa się go­ści.

– Nie ma jej, po­szła do pracy, dla­tego to ja ro­bi­łam za­kupy. Może jed­nak wej­dziesz na chwilę? Na her­batę? Colę? Wła­śnie ku­pi­łam, jesz­cze po­winna być zimna. – Mru­gnęła okiem i uśmiech­nęła się mi­mo­wol­nie. – Sam ją nio­słeś.

– OK. Ale tylko na chwilę.

W drzwiach przy­wi­tał ich dłu­go­włosy owcza­rek nie­miecki, wy­wo­łu­jąc u Mi­chała lek­kie zdzi­wie­nie.

– Nie spo­dzie­wa­łem się u cie­bie wilka!

– Fox jest bar­dzo ła­godny, nic ci nie zrobi, tylko musi cię ob­wą­chać.

– Fox? Na­zwa­łaś wilka li­sem?

Magda wzru­szyła ra­mio­nami. Mi­chał cier­pli­wie cze­kał, aż pies go po­wą­cha z każ­dej strony, a po­tem wy­cią­gnął do niego rękę. Gdy zwie­rzę po­li­zało dłoń, po­czuł się upraw­niony do po­gła­ska­nia go po łbie.

– Cho­ciaż jak tak pa­trzę na jego kitę, to w su­mie Fox mu pa­suje. Ile ma lat?

– Cztery. Wiesz, że ktoś go pod­rzu­cił pod na­sze drzwi, gdy był szcze­nia­kiem? Mama zna­la­zła go w kar­to­nie po ja­kimś de­ter­gen­cie. Na­kar­mi­ły­śmy go, ogrza­ły­śmy i już zo­stał.

– Ktoś wie­dział, że się nim za­opie­ku­je­cie – pod­su­mo­wał chło­pak, przy­glą­da­jąc się, jak Magda układa pro­dukty w lo­dówce i szaf­kach. Cza­sem mu­siała sta­nąć na pal­cach, by do­się­gnąć naj­wyż­szej półki.

Po­czuła na so­bie jego wzrok. Od­wró­ciła się i ob­da­rzyła go uśmie­chem. Się­gnęła do torby, na któ­rej dnie po­zo­stało kilka pu­szek coca-coli, i wy­cią­gnęła je na blat. Pod­su­nęła jedną chło­pa­kowi, a w dru­giej chwy­ciła za za­wleczkę i po­cią­gnęła ją w górę. Dał się sły­szeć cha­rak­te­ry­styczny pstryk i syk wy­do­by­wa­ją­cego się gazu. Przy­tknęła puszkę do ust i łap­czy­wie wy­piła kilka ły­ków brą­zo­wego na­poju.

Pili w mil­cze­niu, po chwili jed­nak ci­sza stała się krę­pu­jąca.

– Pójdę już. – Mi­chał wstał od ku­chen­nego stołu. Tym ra­zem nie za­pro­te­sto­wała, nie wie­działa bo­wiem, jak go za­trzy­mać. Po­de­szli do drzwi wyj­ścio­wych.

– No to cześć – po­wie­dział.

– Cześć.

I tyle. Za­raz miał znik­nąć, nie wia­domo było, czy los da im ko­lejną szansę. Na­gle Magda po­czuła w so­bie od­wagę i chwy­ciła chło­paka za rę­kaw kurtki.

– Mi­chał?

Spoj­rzał naj­pierw na jej dłoń, którą za­wsty­dzona za­raz cof­nęła, a po­tem na twarz. Tak pięk­nie wy­glą­dała, gdy się ru­mie­niła.

– Czy... Może się jesz­cze spo­tkamy? – za­py­tała ci­cho.

– Mia­łem na­dzieję, że to za­pro­po­nu­jesz – od­rzekł. – Dasz się za­pro­sić na spa­cer? Albo do kina?

– Pew­nie!

– No to za­dzwo­nię i się umó­wimy. – Dziew­czyna w od­po­wie­dzi na tę de­kla­ra­cję po­ki­wała głową. – Tylko daj mi swój nu­mer te­le­fonu – do­dał.

Magda i Mi­chał uśmiech­nęli się do sie­bie, zda­jąc so­bie sprawę z tego, że los po­sta­no­wił dać im drugą szansę na za­cie­śnie­nie więzi.

Wy­mie­nili się nu­me­rami i w końcu chło­pak opu­ścił miesz­ka­nie. Magda za­mknęła drzwi i oparła się po ich we­wnętrz­nej stro­nie, czu­jąc, jak mocno bije jej serce. Za­ci­snęła ręce w ge­ście zwy­cię­stwa, a po­tem zwró­ciła się do psa, który pod­szedł, za­cie­ka­wiony za­cho­wa­niem swo­jej pani. Kuc­nęła przy nim i wtu­liła się w bujną sierść.

– Wi­dzia­łeś to? Wiesz, jaka je­stem szczę­śliwa? To do­bry czło­wiek, prawda? Gdyby taki nie był, to wcale byś go tak szybko nie za­ak­cep­to­wał. – Pa­trzyła w oczy zwie­rzę­cia, a ten wy­cią­gnął ję­zyk i po­li­zał dziew­czynę po no­sie.

Ich zwią­zek roz­wi­jał się po­woli, ale obie­cu­jąco. Dużo roz­ma­wiali, po­zna­wali swoje cha­rak­tery, dzie­lili się prze­my­śle­niami i ma­rze­niami. Za­częli spo­ty­kać się re­gu­lar­nie. Cho­dzili na spa­cery po parku, oglą­dali filmy w ki­nie i spę­dzali czas na roz­mo­wach o swo­ich ma­rze­niach i pla­nach na przy­szłość. Szybko się oka­zało, jak wiele mają wspól­nego. Magda była pełna ener­gii i opty­mi­zmu, co po­ma­gało Mi­cha­łowi prze­zwy­cię­żyć trud­no­ści, z któ­rymi się zma­gał pod­czas stu­diów. Z ko­lei Mi­chał był dla dziew­czyny opar­ciem, któ­rego bra­ko­wało jej przez wiele ostat­nich mie­sięcy.

Spo­tka­niom to­wa­rzy­szyły też drobne czu­ło­ści, które po paru mie­sią­cach do­pro­wa­dziły ich do zbli­że­nia. To było bar­dzo przy­jemne prze­ży­cie, oboje od­czu­wali jed­nak nie­do­syt, gdyż bra­ko­wało im kąta, w któ­rym mo­gliby cie­szyć się sobą bez pa­trze­nia na ze­ga­rek i obawy, że za chwilę któ­reś z ro­dzi­ców sta­nie w drzwiach i prze­rwie mi­ło­sne unie­sie­nie.

Po kilku mie­sią­cach rand­ko­wa­nia byli prze­ko­nani, że ich uczu­cie jest praw­dziwe i głę­bo­kie, a co naj­waż­niej­sze – od­wza­jem­nione. Sta­no­wili do­braną parę i chcieli ra­zem iść przez ży­cie, wspie­ra­jąc się na­wza­jem i dzie­ląc swoje ra­do­ści i smutki.

Magda ma­rzyła o tym, by Mi­chał już się jej oświad­czył, on cią­gle jed­nak wspo­mi­nał, że ślub we­zmą do­piero wtedy, gdy oboje skoń­czą stu­dia i za­czną pra­co­wać. Nie chcieli bo­wiem miesz­kać z żad­nymi z ro­dzi­ców, a na osobne miesz­ka­nie na ra­zie nie mo­gli li­czyć. Nie było ich stać na wy­na­jem, a tym bar­dziej na za­kup wła­snego lo­kum.

Mi­chał udzie­lał wpraw­dzie ko­re­pe­ty­cji z ma­te­ma­tyki, przy­go­to­wu­jąc uczniów do ma­tury, trudno jed­nak było na­zwać jego pracę sta­łym za­ję­ciem, a osią­gane do­chody wy­star­czały je­dy­nie na drobne wspólne przy­jem­no­ści i od­kła­da­nie nie­wiel­kich sum na przy­szłość. Wie­dział, że z re­gu­lar­nych oszczęd­no­ści można uzbie­rać cał­kiem sporą kwotę. Na szczę­ście, póki miesz­kał z ro­dzi­cami, mógł li­czyć na ich po­moc w wy­ży­wie­niu i bie­żą­cym utrzy­ma­niu, na wła­sne wy­datki mu­siał jed­nak so­bie za­ro­bić. Do tej pory nie miał po­trzeby szu­ka­nia sta­łej pracy. Wo­lał stu­dio­wać, da­wać ko­re­pe­ty­cje i cie­szyć się stu­denc­kim ży­ciem, póki mógł. Do­ro­słość w końcu i tak miała go do­paść, ale jako sin­giel na utrzy­ma­niu ro­dzi­ców nie mu­siał się do tej do­ro­sło­ści spie­szyć. Od kiedy jed­nak był w związku, ina­czej pa­trzył na kwe­stię do­cho­dów.

Magda na­to­miast wciąż nie była pewna, czym chcia­łaby się w ży­ciu zaj­mo­wać. Stu­dia et­no­lo­giczne były cie­kawe, po­sze­rzały jej ogólną wie­dzę, nie bar­dzo jed­nak wi­działa sie­bie w pracy na­uko­wej, a już za żadne skarby świata nie chcia­łaby pra­co­wać w mu­zeum czy skan­se­nie, gdyż ta­kie za­ję­cie wy­da­wało jej się nudne. Lu­biła eks­plo­ro­wać różne za­kątki, roz­ma­wiać z ludźmi, wy­szu­ki­wać cie­kawe in­for­ma­cje na te­mat miejsc, w któ­rych by­wała. Szcze­gól­nie in­te­re­so­wały ją lo­kalne le­gendy i po­da­nia. Nie­raz my­ślała o tym, by wy­dać zbiór opo­wie­ści zwią­za­nych z róż­nymi re­gio­nami kraju.

Za­częła więc po­szu­ki­wać za­ję­cia, które po­zwo­li­łoby jej na speł­nie­nie swo­ich za­in­te­re­so­wań i za­ro­bie­nie pie­nię­dzy. Prze­glą­dała ogło­sze­nia, szu­kała moż­li­wo­ści wo­lon­ta­riatu, a także roz­wa­żała za­ło­że­nie wła­snej dzia­łal­no­ści go­spo­dar­czej.

W końcu tra­fiła na ogło­sze­nie o pracy w lo­kal­nym ra­diu, gdzie szu­kano osoby do pro­wa­dze­nia au­dy­cji po­świę­co­nej hi­sto­rii i kul­tu­rze re­gionu. Zgło­siła się więc na roz­mowę kwa­li­fi­ka­cyjną i choć wy­pa­dła tak do­brze, że szef pro­gramu był pod wra­że­niem jej wie­dzy i umie­jęt­no­ści roz­mowy z ludźmi, za­ofe­ro­wano jej je­dy­nie płatny staż.

– Nie ma pani żad­nego do­świad­cze­nia w pracy na an­te­nie. Naj­pierw mu­simy zo­ba­czyć, czy mi­kro­fon pa­nią po­lubi. Za­po­zna się pani z pracą w ra­diu, a za pół roku się za­sta­no­wimy, czy to miej­sce dla pani – tłu­ma­czył re­dak­tor, wi­dząc za­wód na twa­rzy dziew­czyny. Po chwili do­dał jesz­cze: – Je­śli się pani spraw­dzi, to kto wie, może do­sta­nie pani wła­sny pro­gram. Naj­pierw mu­szę się jed­nak prze­ko­nać, że ma pani po­mysł i wy­trwa­łość, by pro­wa­dzić cy­kliczną au­dy­cję.

– Ro­zu­miem – od­po­wie­działa, sta­ra­jąc się nie oka­zać roz­cza­ro­wa­nia. – Je­stem go­towa po­świę­cić tro­chę czasu, by na­uczyć się tego za­wodu. Na pewno mi się uda, je­śli tylko do­stanę szansę.

Re­dak­tor uśmiech­nął się do niej, wi­dząc jej de­ter­mi­na­cję.

– Za­tem zgoda! – po­wie­dział. – Przyj­miemy pa­nią na pół­roczny staż, który po­trak­tu­jemy jak okres próbny. Bę­dzie pani pra­co­wać z do­świad­czo­nymi dzien­ni­ka­rzami, uczyć się od nich i przy­go­to­wy­wać swoje au­dy­cje. Je­śli się pani spraw­dzi, a mam na­dzieję, że tak bę­dzie, to z pew­no­ścią znaj­dziemy dla pani miej­sce w na­szym ze­spole.

Mi­chał był dumny z jej suk­cesu i cie­szył się ra­zem z nią, wi­dząc, że Magda, pełna za­pału, wy­cią­gnęła różne prze­wod­niki i książki w po­szu­ki­wa­niu in­spi­ra­cji do au­dy­cji ra­dio­wej. Oboje sta­rali się jed­nak uni­kać te­matu za­rob­ków, bo choć staż da­wał szansę na roz­wój i zdo­by­cie do­świad­cze­nia, otrzy­my­wane przez dziew­czynę środki wy­star­czały wy­łącz­nie na skromne wy­datki.

Matka Magdy była ku­charką w osie­dlo­wej szkole pod­sta­wo­wej, cza­sem do­ra­biała so­bie jesz­cze w szpi­tal­nej kuchni. Oj­ciec zo­sta­wił je, gdy dziew­czynka miała sześć lat, a i wcze­śniej zbyt­nio się córką nie zaj­mo­wał. Nie ło­żył na dziecko, a to, co matka otrzy­my­wała z fun­du­szu ali­men­ta­cyj­nego, nie star­czało na wiele. Magda nie na­wią­zała z oj­cem więzi, z cza­sem prze­stała na­wet pa­mię­tać, że kie­dy­kol­wiek miesz­kał z nimi ja­kiś męż­czy­zna. Na­wet gdy do­ro­sła, nie czuła po­trzeby od­na­le­zie­nia go, skoro sam przez tyle lat nie za­in­te­re­so­wał się jej lo­sem. Wie­działa tylko, że wy­je­chał na Po­mo­rze i praw­do­po­dob­nie pra­co­wał w stoczni. Dzie­ciom w szkole opo­wia­dała, że tata jest ma­ry­na­rzem, dla­tego nie ma go ni­gdy w domu. Gdy bar­dzo ją wy­py­ty­wały, za­my­kała im usta wy­ssa­nymi z palca opo­wie­ściami o tym, jak pływa na statku po Ka­ra­ibach, a któ­re­goś dnia i ona tam po­je­dzie. Wtedy dzieci da­wały jej spo­kój, li­cząc w du­chu na to, że może znaj­dzie się miej­sce także dla któ­re­goś z nich.

Skoro więc ani Mi­chał, ani Magda nie byli za­możni, nie mieli szans, żeby któ­raś z ro­dzin do­ło­żyła im do sa­mo­dziel­nego miesz­ka­nia, a na­wet w kwe­stii sa­mego ślubu mo­gli li­czyć je­dy­nie na or­ga­ni­za­cję skrom­nego przy­ję­cia. Nie miało to jed­nak dla nich wiel­kiego zna­cze­nia. W tej chwili naj­waż­niej­szy był ja­ki­kol­wiek, ale wspólny, kąt i moż­li­wość by­cia ra­zem. Wy­stawne we­sele na trzy­sta osób, jak to było modne wśród ich ko­le­ża­nek i ko­le­gów, uwa­żali za nie­po­trzebną roz­rzut­ność. Na ra­zie spo­ty­kali się więc raz u jed­nego, raz u dru­giego, cza­sem ury­wa­jąc się na week­end w więk­szym to­wa­rzy­stwie, naj­czę­ściej gdzieś w po­bli­skie góry.

Choć byli rów­no­lat­kami, Mi­chał był ab­sol­wen­tem tech­ni­kum, a więc swoje stu­dia roz­po­czął rok póź­niej niż Magda. Re­ali­zo­wali plan stu­diów bez więk­szych pro­ble­mów. Ter­min obrony dy­plomu za­pla­no­wany zo­stał na po­czą­tek czerwca. Magda na­pi­sała pracę ma­gi­ster­ską z ba­dań nad kul­turą i tra­dy­cją mniej­szo­ści et­nicz­nych w Eu­ro­pie na przy­kła­dzie Ro­mów i Sin­tów, co spra­wiło jej nie lada sa­tys­fak­cję. Pro­mo­tor ją na­ma­wiał, by kon­ty­nu­owała na­ukę na stu­diach dok­to­ranc­kich, ale dziew­czyna nie była do tego prze­ko­nana. Co­raz wię­cej my­ślała o za­ło­że­niu ro­dziny, a dal­sze stu­dia i praca na­ukowa nie szły w pa­rze z wy­cho­wa­niem dzieci. Oczy­wi­ście wiele ko­biet go­dziło ży­cie za­wo­dowe i pry­watne z suk­ce­sem, Magda jed­nak oba­wiała się, że mo­głoby ją to prze­ro­snąć. Gdy od­da­wała się cze­muś, ro­biła to na sto pro­cent. Nad­miar obo­wiąz­ków mógłby ją przy­tło­czyć, a za nic w świe­cie nie chcia­łaby mu­sieć z cze­goś re­zy­gno­wać. Już samo go­dze­nie stażu w ra­diu, przy­go­to­wań do obrony i spę­dza­nia czasu z Mi­cha­łem wy­star­cza­jąco ją an­ga­żo­wało. Co­raz czę­ściej mu­siała od­ma­wiać ko­le­żan­kom wspól­nych wy­pa­dów na bab­skie plo­teczki czy re­zy­gno­wać z roz­ma­itych ak­tyw­no­ści, ta­kich jak pi­la­tes czy joga, na które wcze­śniej uczęsz­czała w miarę re­gu­lar­nie.

W dniu obrony Magda od rana cho­dziła w ner­wach. Byle co wy­pro­wa­dzało ją z rów­no­wagi. Zde­ner­wo­wa­nie szybko udzie­liło się jej matce, bo choć wszy­scy zna­jomi dziew­czyny wie­dzieli, że jej stres był zu­peł­nie nie­po­trzebny, gdyż do­sko­nale znała się na te­ma­tyce, z któ­rej bro­niła pracę, a ma­gi­ste­rium trak­to­wali jak for­mal­ność, to dla Ma­rii Ko­tań­skiej wy­da­rze­nie to sta­no­wiło nie lada osią­gnię­cie. Magda jako pierw­sza w ro­dzi­nie miała zdo­być wyż­sze wy­kształ­ce­nie. To było coś war­tego prze­ży­wa­nia, dla­tego ko­bieta nie po­tra­fiła ukryć wła­snych emo­cji.

Jesz­cze w domu pró­bo­wała za­tu­szo­wać pu­drem stróżki potu wid­nie­jące na czole.

– Ale dziś upał! – wzdy­chała, na­chy­la­jąc się przed ła­zien­ko­wym lu­strem. – Mag­du­sia, wi­dzia­łaś gdzieś mój dez­odo­rant? – krzyk­nęła w głąb miesz­ka­nia, gdy na­gle roz­legł się dzwo­nek do drzwi.

Dziew­czyna po­bie­gła do przed­po­koju, a mi­ja­jąc ła­zienkę z otwar­tymi drzwiami, mach­nęła ręką w kie­runku półki nad wanną, gdzie stał po­szu­ki­wany ko­sme­tyk.

– A coś ty taki od­sta­wiony jak stróż w Boże Ciało? – za­py­tała, gdy Mi­chał sta­nął w progu. Na co dzień wo­lał no­sić wy­cią­gnięte swe­try i ko­szulki z su­per­bo­ha­te­rami, tym ra­zem jed­nak przy­wdział gar­ni­tur, co mu­siało wy­wo­łać re­ak­cję.

– Dziś spe­cjalna oka­zja, to i spe­cjalny strój – od­rzekł i mu­snął ją w po­li­czek za­miast w usta, by nie roz­ma­zać do­piero co na­ło­żo­nej szminki. – Go­towa?

Po­ki­wała głową.

– Mamo, po­śpiesz się! Mi­chał już jest, idziemy do sa­mo­chodu!

Po chwili sie­dzieli we trójkę w wy­słu­żo­nym for­dzie i mknęli w kie­runku uni­wer­sy­tetu. Na miej­scu oka­zało się, że przy wej­ściu do ka­te­dry cze­kała już na nich Zoja, naj­bliż­sza przy­ja­ciółka Magdy.

– Pięk­nie wy­glą­da­cie – sko­men­to­wała z uzna­niem w gło­sie. – Jak­by­ście szli do ślubu, a nie na obronę.

Magda zmie­rzyła ją wzro­kiem i po­pu­kała się pal­cem po gło­wie.

– My­ślisz, że do ślubu za­ło­ży­ła­bym zie­loną gar­sonkę?

– A czemu nie? Kto po­wie­dział, że musi być długa biała suk­nia? Ja pójdę pod prąd... – roz­ma­rzyła się przy­ja­ciółka. – Gdy tylko znajdę od­po­wied­niego kan­dy­data.

Magda uśmiech­nęła się w od­po­wie­dzi, ale wi­dać było, że my­ślami była już gdzie in­dziej. Gdyby nie silny uścisk Mi­chała, który do ostat­niej chwili nie od­stę­po­wał jej na krok, ze sła­bo­ści osu­nę­łaby się tuż przed drzwiami sali eg­za­mi­na­cyj­nej.

Na­gle otwo­rzyły się drzwi i po­pro­szono stu­dentkę do środka. Zojka i Mi­chał pod­nie­śli za­ci­śnięte pię­ści z wy­sta­wio­nymi w górę kciu­kami, ro­biąc przy tym głu­pie miny. Magda po­ki­wała głową i przy­wdziała na twarz gry­mas, jakby chciała wy­ra­zić dez­apro­batę, ale szybko za­mie­nił się on w uśmiech, zdra­dza­jąc jej praw­dziwą in­ten­cję.

Znik­nęła za drzwiami, a Mi­chał po­de­rwał się i wy­biegł z bu­dynku, by zdą­żyć wró­cić, za­nim obrona się skoń­czy. Po­biegł do po­bli­skiej kwia­ciarni, gdzie wcze­śniej już za­mó­wił kwiaty.

Po kil­ku­dzie­się­ciu mi­nu­tach Magda opu­ściła salę z uśmie­chem na twa­rzy i oczami peł­nymi ra­do­ści. Nie mo­gła uwie­rzyć, że było już po wszyst­kim i że udało jej się ukoń­czyć stu­dia ma­gi­ster­skie z tak do­brym wy­ni­kiem. Pa­mię­tała, jak to wszystko się za­częło kilka lat wcze­śniej, kiedy z en­tu­zja­zmem roz­po­czy­nała swoją przy­godę z et­no­lo­gią. Te­raz, po wielu mie­sią­cach cięż­kiej pracy i na­uki, miała za sobą udany eg­za­min. Czuła się dumna ze swo­jego osią­gnię­cia i była wdzięczna wszyst­kim, któ­rzy jej po­mo­gli i wspie­rali ją w tym trud­nym pro­ce­sie. Magda była pewna, że ta chwila bę­dzie dla niej za­wsze szcze­gól­nym wspo­mnie­niem i bę­dzie wra­cać do niej z ra­do­ścią i dumą.

– Nie mia­łam wąt­pli­wo­ści, że tak bę­dzie! – Przy­ja­ciółka rzu­ciła się, by ją przy­tu­lić. – Je­steś naj­lep­sza!

– Hej, bo mnie udu­sisz. – Magda le­dwo wy­swo­bo­dziła się z ra­mion Zojki, inni prze­cież rów­nież chcieli jej po­gra­tu­lo­wać, przy­ja­ciółka jed­nak nie od­stę­po­wała jej na krok.

– O co cię py­tali? Trudne było? – za­rzu­cała ją py­ta­niami.

– O wpływ asy­mi­la­cji na kul­turę Sinti oraz na ich toż­sa­mość et­niczną. – W gło­sie Magdy dało się wy­czuć znu­że­nie. Ziew­nęła. Te­raz, gdy emo­cje za­czy­nały opa­dać, po­czuła zmę­cze­nie. – Wyjdźmy na dzie­dzi­niec, duszno tu – do­dała jesz­cze.

Gdy tylko zna­la­zły się na ze­wnątrz bu­dynku, do dziew­czyn po­de­szła też Ma­ria.

– Có­reczko, je­stem z cie­bie taka dumna! – po­wie­działa, ocie­ra­jąc łzę z po­liczka. – Szkoda, że bab­cia tego nie do­żyła. Ona za­wsze mó­wiła, że je­steś taka mą­dra i dużo w ży­ciu osią­gniesz.

– Dzięki, ma­muś! – Magda przy­tu­liła się do ro­dzi­cielki, uśmie­cha­jąc nad jej ra­mie­niem w kie­runku Mi­chała, który rów­nież stał nie­opo­dal. Wie­działa, że czeka na swoją ko­lej, ale jed­no­cze­śnie do­strze­gła, że jest ja­kiś dziwny. Blady i jakby tro­chę nie­obecny.

– Nie cie­szysz się ze mną? – za­py­tała w końcu, pod­cho­dząc do chło­paka.

– Bar­dzo się cie­szę i gra­tu­luję! – Wy­cią­gnął zza ple­ców bu­kiet.

Magda już wy­cią­gała rękę w kie­runku kwia­tów, gdy na­gle zna­la­zły się ni­żej, tra­fiła więc w pustkę.

– Co ty ro­bisz? – Pa­trzyła onie­miała na Mi­chała, który za­miast przy­tu­lić ją jak po­zo­stali, ukląkł na środku dzie­dzińca. W jed­nej ręce trzy­mał kwiaty, w dru­giej małe pu­de­łeczko. Wy­cią­gnął rękę w jej stronę i za­py­tał ła­mią­cym się gło­sem:

– Ma­dziu, czy zo­sta­niesz moją żoną?

Dziew­czyna od­dała trzy­many w ręce dy­plom przy­ja­ciółce i do­tknęła swo­jej twa­rzy, za­sła­nia­jąc nos i usta dło­nią.

– Na­prawdę? O rany! – Krę­ciła z nie­do­wie­rza­nia głową. – Mi­chał, ty je­steś... wa­riat!

– Czy to ozna­cza od­mowę? – Chło­pak rów­nież był pe­łen emo­cji. Ręka mu drżała, nie­równa kostka wbi­jała się w ko­lano, ale trwał w tej po­zie, nie wie­dząc, co ro­bić.

– Tak! To zna­czy nie! – Magda po­gu­biła się w od­po­wie­dziach. Wcią­gnęła głę­boko po­wie­trze i po­cią­gnęła chło­paka do sie­bie. Wstał, wciąż ma­jąc na twa­rzy wy­ma­lo­waną nie­pew­ność. – Tak, wyjdę za cie­bie. Nie, to nie jest od­mowa!

Mi­chał wy­cią­gnął pier­ścio­nek z pu­dełka i chwy­cił dziew­czynę za rękę. Na­ło­żył bi­żu­te­rię na ser­deczny pa­lec i po­wie­dział:

– Ko­cham cię i będę naj­szczę­śliw­szym fa­ce­tem, je­śli za mnie wyj­dziesz.

Na­gle z boku roz­le­gło się kla­ska­nie, naj­pierw jed­nej osoby, a po­tem do Zojki do­łą­czyli przy­pad­kowi lu­dzie, któ­rzy stali się mi­mo­wol­nymi świad­kami tej sceny.

Mło­dzi stali przez chwilę w ob­ję­ciach, głusi na świat ze­wnętrzny do czasu, aż Zoja krzyk­nęła:

– Brawo! A nie mó­wi­łam, że wy­glą­da­cie, jak­by­ście szli do ślubu?

Magda od­wró­ciła się do przy­ja­ciółki i ob­da­rzyła ją sze­ro­kim uśmie­chem. Od za­rę­czyn do ślubu jesz­cze długa droga, ale była taka szczę­śliwa, że Mi­chał w końcu zło­żył tę de­kla­ra­cję.

Po­pa­trzyła na mamę, któ­rej jakby od­jęło mowę. Ocie­rała ko­lejne łzy wzru­sze­nia. Jej mała có­reczka wcho­dziła w do­ro­słość, nie tę zwią­zaną z okre­ślo­nym usta­wowo wie­kiem, ale pla­no­wała za­ło­żyć wła­sną ro­dzinę. Ży­czyła jej z ca­łego serca, by ro­dzina, którą stwo­rzy, była sil­niej­sza i szczę­śliw­sza niż ta, w któ­rej wzra­stała. Miała na­dzieję, że Mi­chał na za­wsze po­zo­sta­nie wierny jej córce, bę­dzie ją do­brze trak­to­wał, a w przy­szło­ści ob­da­rzy gro­madką dzieci, w któ­rych ży­ciu bę­dzie uczest­ni­czył. Ma­ria czuła się winna temu, że Magda wy­cho­wy­wała się bez ojca, choć sama się do tego nie przy­czy­niła. Ry­siek od za­wsze był lek­ko­du­chem, nie chciał wcale za­kła­dać ro­dziny. Do­piero nie­pla­no­wana ciąża spra­wiła, że po­czuł nutkę od­po­wie­dzial­no­ści. Nie na długo jed­nak, bo po kilku la­tach zo­sta­wił ją wraz z małą có­reczką i wy­ma­zał je z pa­mięci. Szu­kała go, a gdy uda­wało się na­tra­fić na jego ślad, pi­sała i pro­siła, by choć o dziecku pa­mię­tał i po­ja­wiał się od czasu do czasu w ży­ciu Magdy. On jed­nak igno­ro­wał te prośby i znów zni­kał, zmie­nia­jąc nu­mer te­le­fonu czy ad­res, aby Ma­ria nie mo­gła go na­mie­rzyć. Ni­gdy nie my­ślała o tym, by zwią­zać się z kimś in­nym, choć wtedy, gdy jesz­cze pełna była pla­nów na przy­szłość, ma­rzyła o trójce dzieci. Chciała mieć syna i córkę w po­dob­nym wieku, a gdy pod­ro­sną, by po­ja­wiło się trze­cie, od­świe­ża­jąc zwią­zek i prze­dłu­ża­jąc jej mło­dość. Gdy Ry­siek ją po­rzu­cił, Ma­dzia za­częła mieć roz­ma­ite lęki i wy­ma­gała nie­ustan­nej opieki. Po­ja­wiły się rów­nież duże wy­datki na różne kon­sul­ta­cje le­kar­skie, wi­ta­miny, za­ję­cia do­dat­kowe, które miały wy­na­gro­dzić dziecku stratę, ja­kiej do­znało, a któ­rych Ma­ria nie była w sta­nie sama po­nieść bez do­dat­ko­wej pracy. Trudno było wszystko ze sobą po­go­dzić, stało się więc oczy­wi­ste, że za­bra­kło w jej ży­ciu prze­strzeni na in­nego męż­czy­znę. Po la­tach przy­zwy­cza­iła się do sa­mot­no­ści, czer­piąc ra­dość i ener­gię z ko­lej­nych suk­ce­sów swo­jej je­dy­naczki.

Gdy więc pa­trzyła na za­ko­cha­nych tu­lą­cych się do sie­bie, ob­razy prze­la­ty­wały jej przez głowę jak w ka­lej­do­sko­pie i ukła­dały w roz­ma­ite wzory. W prze­ci­wień­stwie jed­nak do za­bawki, w któ­rej do­wolne uło­że­nie szkie­łek za­wsze da­wało piękny ob­raz, jej wspo­mnie­nia w więk­szo­ści były przy­kre. Tak bar­dzo pra­gnęła, by ży­cie córki uło­żyło się ina­czej. Za­słu­żyła so­bie na to.

Mło­dzi od­wieźli Ma­rię do domu, a sami udali się do re­stau­ra­cji, gdzie Mi­chał za­re­zer­wo­wał sto­lik. Po­my­ślał o wszyst­kim. Ten dzień ze wszech miar miał być wy­jąt­kowy, a on szy­ko­wał jesz­cze jedną nie­spo­dziankę dla Magdy.

– Do­sta­łem pracę – wy­znał w końcu, gdy wy­brali już po­trawy, a kel­ner na­lał im wina do kie­lisz­ków. Wznie­śli je do góry i stuk­nęli się ci­cho. – Nie wiem, czy to praca ma­rzeń, ale je­stem bar­dzo za­do­wo­lony. To firma zaj­mu­jąca się ana­li­zami dla banku. Zro­bi­łem jedną dla nich na próbę i wy­brali mnie spo­śród pię­ciu in­nych kan­dy­da­tów.

– Nie mó­wi­łeś, że apli­ku­jesz.

– Nie chcia­łem za­pe­szać. Na po­czą­tek ma być umowa na trzy mie­siące, a po­tem już na czas nie­okre­ślony. Mó­wią, że ten okres próbny to for­mal­ność, bo wie­dzą, ja­kie mam umie­jęt­no­ści. Wiesz, co ozna­cza umowa na czas nie­okre­ślony?

– Sta­bi­li­za­cję? – zga­dy­wała Magda.

– Nie tylko. To ozna­cza, że będę mógł wy­stą­pić o kre­dyt. Na ra­zie nie mam zbyt du­żej zdol­no­ści kre­dy­to­wej, ale jest na­dzieja, że za ja­kiś czas się to zmieni. Mo­gli­by­śmy te­raz coś wy­na­jąć, choćby ka­wa­lerkę. A gdy weź­miemy ślub, ja skoń­czę stu­dia, a cie­bie przyjmą w ra­diu na umowę o pracę, to, mam na­dzieję, do­sta­niemy kre­dyt i ku­pimy już wła­sne miesz­ka­nie.

– Bar­dzo bym tego chciała!

– Ja też, ko­cha­nie. Wiesz, że ma­rzy mi się wła­sny kąt. Może nie od razu dom, ale coś ma­łego, wy­star­cza­ją­cego dla nas dwojga.

Magda roz­ma­rzyła się, co nie uszło uwa­dze chło­paka. Uśmiech­nął się do niej.

– Ra­zem damy radę zor­ga­ni­zo­wać so­bie ży­cie tak, jak chcemy.

– Tak – przy­tak­nęła i uści­snęła jego dłoń. – Je­ste­śmy nie­złym te­amem.

Od tej pory wszystko miało wresz­cie ukła­dać się do­brze.

– I tak po­my­śla­łem jesz­cze... – do­dał, gła­dząc de­li­kat­nie dłoń na­rze­czo­nej – że mo­żemy po­je­chać na ta­kie praw­dziwe, za­gra­niczne wa­ka­cje. Co ty na to?

– I tego bar­dzo bym chciała. Nie by­łam ni­g­dzie od kilku lat, a za gra­nicą tylko w Cze­chach. Ale czy to nie jest zbytni wy­da­tek? Może le­piej już od­kła­dać na miesz­ka­nie? – za­wa­hała się.

– To nie musi być nic eks­klu­zyw­nego, na pewno znaj­dziemy coś na na­szą kie­szeń.

Je­dli, cie­sząc się swoją obec­no­ścią i roz­ma­wia­jąc o co­dzien­nych spra­wach. Magda do­py­ty­wała też o nową pracę Mi­chała, o firmę, która go za­trud­niła, i czy nie bę­dzie to ko­li­do­wać z jego stu­diami. Szkoda by było, gdyby za­prze­pa­ścił ostatni rok przed dy­plo­mem.

– O nic się nie martw, usta­li­li­śmy, że mogę wy­cho­dzić na za­ję­cia, a w okre­sie se­sji na­wet pra­co­wać zdal­nie. Im jest wszystko jedno, czy ro­bię te ana­lizy w dzień, czy w nocy, mają być zro­bione w okre­ślo­nym cza­sie. My­ślę, że dam so­bie ze wszyst­kim radę. Mam ogromną mo­ty­wa­cję. – Chwy­cił dziew­czynę za rękę i po­gła­dził ją czule.

Magda czuła się zre­lak­so­wana. Po wcze­śniej­szym stre­sie nie było już śladu, emo­cje zwią­zane z za­rę­czy­nami rów­nież się wy­ci­szyły, w czym z pew­no­ścią po­mógł al­ko­hol, spo­kojna mu­zyka i do­bry po­si­łek, który wła­śnie zje­dli. Wy­obra­ziła so­bie, że wra­cają do wła­snego domu, sia­dają na ka­na­pie przed ko­min­kiem i otu­lają się mięk­kim ko­cem. Tak nie­wiele po­trze­bo­wała, by czuć peł­nię szczę­ścia. Byle on był przy niej, to wszystko bę­dzie się ukła­dać.

Za­sko­czył ją tymi za­rę­czy­nami. Bar­dzo ich chciała, ale się nie spo­dzie­wała, że na­stą­pią tak szybko, w do­datku w dniu, w któ­rym otrzy­mała ty­tuł ma­gi­stra. My­ślała, że w domu otwo­rzą pod­ra­bia­nego szam­pana i wzniosą z mamą to­ast za jej przy­szłość, tym­cza­sem spę­dziła ten czas w re­stau­ra­cji, świę­tu­jąc mo­ment za­rę­czyn ze swoim uko­cha­nym i pi­jąc Dom Péri­gnon. Miała na­dzieję, że mama nie bę­dzie miała im za złe, że jej nie za­brali do re­stau­ra­cji. Po­winna zro­zu­mieć, że są oka­zje, które chce się świę­to­wać tylko we dwoje.

– To nie­zwy­kły dzień – po­wie­działa sen­nie Magda, pa­trząc na swój nowy pier­ścio­nek za­rę­czy­nowy. – Dziś zo­sta­łam ma­gi­strem i się za­rę­czy­łam. – W jej gło­sie po­brzmie­wała duma.

– Je­steś naj­wspa­nial­szą osobą, jaką kie­dy­kol­wiek spo­tka­łem, i chcę z tobą spę­dzić resztę ży­cia. A te­raz zbie­rajmy się, za­nim za­śniesz na tym stole. – Wi­dział, jak dys­kret­nie pró­buje ukryć ko­lejne ziew­nię­cie. – Od­sta­wię cię do łóżka, a ju­tro przy­jadę z lap­to­pem i coś so­bie wy­szu­kamy na wa­ka­cje.

– Brzmi ide­al­nie – od­po­wie­działa dziew­czyna, zer­ka­jąc przez ra­mię, żeby spraw­dzić, czy przy­pad­kiem kel­ner nie zbliża się z ra­chun­kiem. – Nie mogę się do­cze­kać.

– Ja też nie. – Mi­chał uśmiech­nął się sze­roko. – Te­raz jed­nak mu­simy wra­cać do domu. – Po­dał rękę dziew­czy­nie i po­mógł jej wstać, a po­tem ra­zem po­de­szli do kasy, by tam ure­gu­lo­wać ra­chu­nek.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Wy­daw­nic­two Pro­zami po­leca

Po­le­camy rów­nież wcią­ga­jącą se­rię kry­mi­nalną z pod­ko­mi­sa­rzem Ro­ber­tem Lwem au­tor­stwa M.M. Perr:

•   629 ko­ści

•   Gdy nikt nie pa­trzy

•   Szepty z lasu

•   Wi­cierz

•   Wy­wiad

.

Po­wie­ści oby­cza­jowe, kry­mi­nały, thril­leryWcią­ga­jące i nie­ba­nalneZa­czy­taj się!

www.pro­zami.pl

Księ­gar­nia wy­sył­kowawww.li­te­ra­tu­ra­in­spi­ruje.pl