Jestem fanką - Sheena Patel - ebook + książka
NOWOŚĆ

Jestem fanką ebook

Patel Sheena

3,7

99 osób interesuje się tą książką

Opis

Odkrycie brytyjskiej sceny literackiej 2023 roku. Debiut roku wg „Observera”. Książka nominowana m.in. do nagrody im. Dylana Thomasa oraz Women’s prize for fiction.

Zdumiewająca, uzależniająca i oryginalna – niesamowicie inteligentna powieść o obsesji i uprzywilejowaniu.

Książka będąca głosem furii.

"Śledzę w internecie kobietę, która sypia z tym samym mężczyzną co ja." Sheena Patel, „I’m a Fan” Bezimienna narratorka powieści ma obsesję na punkcie żonatego mężczyzny, z którym sypia, oraz jednej z jego kochanek, która jest internetową influencerką. Przez pryzmat nierównej i pozbawionej wierności relacji, w której się znalazła, analizuje skomplikowane więzi międzyludzkie. Rozkłada na czynniki pierwsze uczucia i zachowania wszystkich osób zaangażowanych w ten układ i tworzy zaskakujące powiązania między walką o władzę w romantycznych związkach i we wszystkich innych powiązaniach międzyludzkich. Serwuje przy tym czytelnikom druzgocącą krytykę mediów społecznościowych, patriarchalnych heteronormatywnych związków oraz naszej kulturowej obsesji na punkcie statusu społecznego i finansowego, a także sposobu, w jaki ten status jest komunikowany innym członkom społeczeństwa.

W swoim oszałamiającym debiucie Sheena Patel jawi się jako nowy ważny głos w literaturze, zdolny do oddania na kartach powieści bogatego wachlarza emocji i wewnętrznych doświadczeń. Seks, przemoc, polityka, czułość, humor – oto tematy, które w niezwykle zręczny i oryginalny sposób podejmuje Patel.

"Prawdziwa petarda! Ta powieść zostanie w tobie na bardzo długo." „Observer”

"Powieść napędzana zimną furią, która uwiera jak kamyk w bucie." „The Times”

"Rasa, klasa i przywileje są bezlitośnie dekonstruowane przez głos, który nie traci nic ze swojego autorytetu, choć należy do kogoś, kto prawdopodobnie jest obłąkany." „Financial Times”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 203

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (31 ocen)
9
9
8
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
haushi

Całkiem niezła

Opis tej książki jest trochę mylący. To raczej nie jest powieść, a bardziej komentarz, strumień myśli podmiotu lirycznego. Jest to dość prowokująca i radykalna lektura, z pewnością nie dla wszystkich. Postacie są prawdziwe, mają dobrze zarysowane charaktery i trudno tu polubić kogokolwiek, ale dla mnie to zaleta i świadczy o sprawności autorki w kreowaniu postaci. Całą lekturę oceniam na plus.
00

Popularność




Tytuł oryginału:

I’M A FAN

Copyright © Sheena Patel 2022

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2024

Polish translation copyright © Anna Dobrzańska 2024

Redakcja: Piotr Królak

Projekt graficzny okładki: © Arneaux

Opracowanie graficzne okładki polskiej: Kasia Meszka /

Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o.

ISBN 978-83-8361-182-2

Książka dostępna także jako audiobook

(czyta Marta Markowicz)

Wydawca

WYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.

Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa

www.wydawnictwoalbatros.com

Facebook.com/WydawnictwoAlbatros

Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Konwersja do formatów epub i mobi

na zlecenie Woblink

woblink.com

Jan Żaborowski

czy ja

Stalkuję w internecie kobietę, która sypia z tym samym mężczyzną co ja. Czasami, kiedy nie mogę się powstrzymać i zbyt szybko włączam jej stories, blokuję ją tymczasowo, żeby nie wiedziała, że w roztargnieniu odświeżam jej profil piętnaście razy na minutę, podczas gdy w tle na laptopie leci Netflix, a w żołądku skręca mnie z radości, gdy widzę, że jej zdjęcie profilowe jest obwiedzione czerwonym kółeczkiem. Ma dziesiątki tysięcy followersów, jest zweryfikowaną użytkowniczką i córką jakiejś amerykańskiej gwiazdy. Biali ludzie nadskakują jej w komentarzach pod każdym postem. Wypowiada się o przedmiotach, którym nigdy nie poświęcałam uwagi, ma wyrobione zdanie na temat świec z wosku pszczelego, w oczekiwaniu na kolację nakrywa stół eleganckim obrusem, wie, gdzie kupić ceramikę z limitowanych serii od renomowanych garncarzy, ochoczo wydaje trzysta dolarów na wazon, do którego wstawia kwiaty naprawdę – ale to naprawdę – organicznego kopru włoskiego, a skoro ona mówi, że jest organiczny, to jest organiczny. Podczas gdy reszta świata zmaga się z problemami finansowymi, ona kupuje sobie pierścionek za pięćset dolarów, z którym obnosi się na selfie. Na Instagramie używa filtra, który maskuje wszystkie jej niedoskonałości – wyszczupla policzki i radioaktywnie usuwa dwie grube zmarszczki, które układają się na jej czole w bliźniacze litery V i niemal wyskakują z twarzy, gdy unosi brwi. Gdy na nie patrzę, odczuwam chorą satysfakcję. Zamawia jedzenie na wynos z odpowiednich restauracji, zna chyba wszystkie szychy z elity towarzyskiej i bywa w kręgach, które pozostają poza moim zasięgiem. Czasami zastanawiam się, co bym jej powiedziała, gdybym ją poznała, i czy opowiedziałabym jej o tym, co nas łączy. Czy zdradziłabym jej, że wiem, gdzie mieszka, i jak domyśliłam się, że zerwała z chłopakiem. Czy przyznałabym, że wiem, że wydźwięk jej stories zmienił się, bo mężczyzna, z którym obie sypiamy i z którym tak bardzo chcę być, wytknął jej ostatnim razem, kiedy się widzieli, że niewystarczająco chroni swoją prywatność. Czy powiedziałabym, że wiem, kim jest jej były mąż, że widziałam jego nową rodzinę i że teraz wydaje się szczęśliwy, szczęśliwszy niż na zdjęciach, na których widziałam go razem z nią. Czy przyznałabym, że wiem, kim są jej znajomi i że ich stories również oglądam. Czy wyjawiłabym, że robię zrzuty ekranu z jej selfie i uważnie przyglądam się jej twarzy; czasami boję się, że robię takie same miny albo mówię tak jak ona, bo przed pójściem spać słucham bez końca, jak rozmawia z ojcem na YouTubie. Czy przysunęłabym się bliżej, żeby ją powąchać i poczuć to co on, kiedy ją czuł… czy posmakowałabym wnętrza twoich ust, żeby odkryć, co jest w nich takiego fascynującego, czy przywarłabym do ciebie, żeby wiedzieć dokładnie, jak porusza się twoje ciało, kiedy jesteś podniecona… żeby przekonać się, dlaczego przestał pieprzyć mnie, żeby pieprzyć ciebie.

powiedz mi, czego chcę

Odświeżam i odświeżam, i odświeżam, i odświeżam. Kobieta, na której punkcie mam obsesję, zwykle o tej porze wrzuca posty. Jednym okiem oglądam Kochane kłopoty na laptopie. Odświeżam znowu i za dziewiątym razem kwadraciki przesuwają się w prawo, zmieniają kolor na biały, odzyskują barwy i oto moim oczom ukazuje się nowy post – produkty, które sprzedaje w swoim sklepie internetowym o nazwie Terroir. Sklep może przynosić zyski, ale nie musi; pomimo tej drobnej niedogodności wygląda na to, że zakładanie niezależnych webshopów to teraz nowa zabawa wśród bogatych dzieciaków. Wszyscy jej znajomi prowadzą taką czy inną działalność internetową i wciskają ludziom swoje linie kosmetyków do ciała, drogie meble albo naczynia kuchenne – przedmioty, które wyrywają z własnych kontekstów kulturowych, żeby podstępnie umieścić je w twoim domu i sprawić, że wydasz się bardziej interesujący. Dzięki temu dowiedziałam się o meblach z połowy ubiegłego stulecia. Myślę o pospolitych szafach oklejonych fornirem, które moi rodzice z dumą wybrali z katalogu hurtowni w Sudbury.

Wiem, że kobieta, na której punkcie mam obsesję, ma wielu znajomych trendsetterów. Ludziom takim jak oni obcowanie z pięknymi przedmiotami daje równie mocnego kopa co jedzenie. Jeden z nich – podobnie jak ona – wrzuca na profil zdjęcia z mieszkań artystów, które jego zdaniem zasługują na uwagę. Jego również obserwuję na wypadek, gdyby zamieścił jakieś jej zdjęcia. Lubię wiedzieć, w co się ubiera, nawet jeśli czuję się potem do dupy. Ale samo to, że wiem, sprawia, że mam wrażenie, że coś osiągnęłam, chociaż tracę maleńką cząstkę siebie za każdym razem, kiedy robię zrzut ekranu ze zdjęciem jej albo nowej kawalerki w Marfie, w której mieszka, odkąd została singielką, albo poprzedniego mieszkania, które dzieliła z byłym chłopakiem, albo domu jej ojca z tyloma pokojami, że można się w nim pogubić.

Zapisuję te zrzuty w albumie na telefonie. Gdy je przeglądam, wygląda to tak, jakbym miała bardzo dobrą przyjaciółkę, której życie uwieczniam na zdjęciach i której wspomnienia chcę przechowywać razem ze swoimi. Nie mam żadnego zdania na temat mebli. Gdybym kiedykolwiek miała dom, nie jestem pewna, czym bym go wypełniła. Nie mam niczego, co świadczyłoby o moim guście albo o tym, jak bardzo jestem dorosła. Wpasowuję się w już istniejące przestrzenie i wyginam ciało, by dopasować się do kształtu, który został mi przydzielony. Niczego nie posiadam. Myśl o myszkowaniu po sklepach z antykami i polowaniu na każdy przedmiot jest męcząca, ekscytująca i kosztowna. Wchodzę na strony sklepów oznaczanych w postach przez kobietę, na której punkcie mam obsesję, i tych, którym dziękuje, a także na strony polecanych przez nią malarzy, do których linki zamieszcza na wypadek, gdyby ktoś chciał nabyć prace. Sprawdzam cenę obrazu stojącego na jej kolorowym kominku i opatrzone hasztagiem nazwiska twórcy kominka i autora obrazu. Kiedy wpisuję w wyszukiwarkę nazwisko artysty, okazuje się, że gość nie żyje, a ceny jego dzieł wahają się między piętnastoma a dwudziestoma tysiącami dolarów. Rozdziawiam usta, bo sama chciałabym mieć taki obraz, tylko jak i gdzie go kupić? A może po prostu chciałabym mieć na zbyciu tyle gotówki, żebym mogła sprawić sobie coś takiego. Myślę jednak, że to, czego naprawdę pragnę, jest znacznie trudniejsze do zdobycia. Mianowicie chciałabym wiedzieć, jakie obrazy warto kupować. Chciałabym również wierzyć, że zasługuję na dom, na którego ścianach powinny one zawisnąć. Czytam podpis pod nowym postem: spotkaj się z nami w domu naszego przyjaciela w Notting Hill, po szczegóły wyślij prywatną wiadomość. Post jest graficznym kolażem przedmiotów sprzedawanych w Terroir, prezentowanych na białym tle i dziwnie bezcielesnych. Wyjątkowość jej firmy polega na tym, że założyła ją córka kogoś, kto słynie z zamiłowania do gustownych rzeczy, więc jeśli masz na zbyciu minimum pięćset dolarów, również możesz poczuć się przez niego wychowana. Myślę, że to właśnie jest moja szansa.

estetyka drzwi frontowych

Sprawdzam adres i Google Maps prowadzi mnie obok wieżowców mieszkalnych na pełną zieleni ulicę dziesięć minut drogi spacerem od stacji Notting Hill Gate. To jedna z tych ulic, na których nie ma tabliczek na sprzedaż, bo każdy tu wie, że mieszka w świetnym miejscu. Drzwi domów są pomalowane na różne odcienie tego samego koloru, jakby mówiły: „my tutaj tworzymy społeczność i rozmawiamy z naszymi sąsiadami o takich rzeczach jak estetyka drzwi frontowych”. Nie są z białego plastiku jak te, na które napatrzyłam się, dorastając, i które replikują się niczym DNA w całym Kingsbury, gdzie przechodząc przez próg, wkraczasz do małej, nijakiej przestrzeni, w której zdejmujesz buty, zanim przejdziesz przez kolejne białe plastikowe drzwi do trzewi domu. Te drzwi, jedyne w swoim rodzaju, są robione na zamówienie, kupione na targach staroci albo przypisane do budynków objętych ochroną konserwatora zabytków, pomalowane farbami od Farrow & Ball o poetycko brzmiących nazwach. Nie są po prostu czerwone czy białe, nie mają nazw takich jak „odważny beż” czy „syreni połysk”. Nie, te kolory przedstawiają się niczym dyskretny sommelier w uroczej restauracji, który mruczy z zadowoleniem: „doskonały wybór”. Tutaj beż dzieli się na kościany, gołębi, maślany czy pajęczynowy. W tym pełnym smaku miejscu beż nie jest beżem, a jego wymyślne nazwy pozwalają ci uwierzyć, że jesteś mądrzejsza niż w rzeczywistości i zasługujesz na lepsze traktowanie.

Podchodzę do wyjątkowo uroczego domu, oddzielonego od chodnika podjazdem z kamieni tworzących wymyślny wzór i ułożonym w półokrąg krzewem różanym, który zasłania duże okna wykuszowe, dając pozory prywatności. To imponujących rozmiarów posiadłość rodzinna emanująca wielopokoleniowym bogactwem. Nad szerokimi drzwiami, do których prowadzą trzy stopnie w kształcie półksiężyca, znajduje się misterne okienko witrażowe. Stojący na podjeździe rozklekotany citroen ma tylko uwypuklić rzekę pieniędzy, która przelewa się przez dom. Ściskam w dłoni gałkę u drzwi. Jest mosiężna i pokrzepiająco ciężka. Oddycham głęboko. Czy naprawdę zamierzam to zrobić? Żeby wyglądać modnie, włożyłam na siebie ciuchy, które najbardziej przypominają te markowe, z awangardowym akcentem w postaci białych sneakersów Nike Air Force 1, które po każdym użyciu czyszczę starannie chusteczkami do pielęgnacji niemowląt, żeby wyglądały jak nowe. I tak oto mam na sobie spodnie dresowe Ganni, które kupiłam w szmateksie, stanik sportowy Stüssy i pomiętą designerską koszulę z lumpeksu, którą zapięłam na środkowy guzik, odsłaniając ciastowaty brzuch. Zerkam na citroena. Zastanawiam się, czy moje pomięte ciuchy są równie pomięte jak ubrania bogaczy. Zaciskam palce na mosiężnej kołatce.

kutas od kogoś, kto ma gdzieś, czy żyjesz, czy umarłaś

Mężczyzna, z którym chcę być, walczy ze mną na niby w parku. Obraca mnie na brzuch, przyciska do ziemi, siada mi na plecach i łaskocze. Wyślizguję się spod niego, zrzucam go z siebie i siadam w kucki z rękami przed sobą; moje palce przypominają dziesięć glist wypełzających spod ziemi. Zakładam mu dźwignię. On znowu mnie łaskocze i próbuje przycisnąć do ziemi. Kiedy wstaję, jestem tak bardzo podekscytowana, że strużka śliny ścieka mi z ust i lśniącą kroplą osiada na wierzchu dłoni. Nagle jestem boleśnie świadoma parametrów własnego ciała przywierającego do jego ciała. To najbardziej intymny kontakt, na jaki pozwala. Twierdzi, że nasz seks jest zbyt intensywny, i dlatego już go nie uprawiamy. Ma pięknego fiuta – prostego, grubego i bardzo długiego. Dawniej, kiedy pozwalał mi się pieprzyć, wchodził we mnie tak głęboko, że czułam, jak obija się o szyjkę macicy, i jęcząc, musiałam go prosić, żeby robił to bardzo powoli. Już na samo wspomnienie robię się mokra, a chwilę temu niby przypadkiem musnęłam dłonią jego spodnie, żeby sprawdzić, czy jest twardy, no i jest. Jest twardy, ale mnie nie przeleci, a ja jestem tak napalona, że kiedy wrócę do domu, będę musiała wygrzebać z bardzo starych maili zdjęcia jego kutasa, o które wcale nie prosiłam, i patrząc na nie, zrobić sobie dobrze.

Pytam go, czy kontaktowała się z nim kobieta, na której punkcie mam obsesję, a on odpowiada, że nie. Mówię, że wyszła jej książka i że udziela mnóstwo wywiadów. On na to: wiem, mój znajomy z Ameryki wysłał mi link do jednego z nich i to jest tak żenujące, że nie mogę na to patrzeć. Nie mówię mu, że śledziłam premierę jej książki, jakbym planowała atak dronów na miasto. Z czasem nauczyłam się, że muszę zadawać bardzo konkretne pytania, bo w jego ustach prawda kruszy się i pęka. Ma tendencję do omijania pewnych informacji, przez co to ja muszę zadawać właściwe pytania w odpowiedni sposób, zupełnie jakbym była prawnikiem maglującym świadka w sądzie. Bywa również tak, że rozbraja mnie natłokiem informacji, a gdy czuję się zraniona, mówi: przecież sama pytałaś. Kiedy później dowiaduję się, że coś wyglądało inaczej, niż mi to przedstawił, rzuca tylko: nie zadałaś właściwego pytania. Twierdzi, że dostała za książkę trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów zaliczki, a gdy wydaję stłumiony okrzyk i zakrywam usta dłonią, dodaje, że dostanie dodatkowe pięćdziesiąt kawałków, jeśli książka trafi na listę bestsellerów, na co rozdziawiam usta i pytam, czy trafiła, a on odpowiada: nie wiem, no więc guglujemy ją i sprawdzamy poprzednie listy, ale nigdzie jej nie ma. Niedługo potem robi się dziwnie rozkojarzony. Widzę, że odruchowo sprawdza pocztę, wchodzi na Instagram i WhatsAppa, znowu sprawdza pocztę, Instagram i wiadomości. Obserwuję, jak bardzo jest zaabsorbowany tym, co dzieje się w jego telefonie. Chcąc ponownie zwrócić na siebie jego uwagę, naskakuję na niego i popycham go tak, że upada na plecy, a gdy siadam na nim, telefon wypada mu z ręki. Sadowię się cipką u nasady jego członka. Miło jest siedzieć na tym wybrzuszeniu, nawet jeśli czuję je tylko przez ubrania, wiem jednak, że nie dopuści do tego, żebym zobaczyła go nagiego. Wybucham śmiechem, takim w stylu: „spójrz na mnie, jestem beztroska, zabawna i sza-loo-naa!”. Przytrzymuję mu ręce nad głową i śmieję się, bo przypomina to żartobliwą wersję waterboardingu. Pytam go, czy ze mną będzie. Wierzga i próbuje mnie z siebie zrzucić, ale ja pochylam się jeszcze niżej. Będziesz ze mną? – powtarzam. Powiedz „tak” albo „nie”. Śmieję się, żeby wiedział, że to może być żart. On również śmieje się nerwowo i próbuje wyślizgnąć się spode mnie. Wyczuwam, że ogarnia mnie desperacja – powiedz „tak” albo „nie”, cedzę przez zaciśnięte zęby. Przenoszę ciężar na ręce. Wciąż się bawimy, bo przecież to nadal jest zabawa, prawda? W pewnym momencie krzywi się i mówi: to boli. Pochylam się, zbliżam twarz do jego twarzy i warczę: chcę, żebyś, kurwa, powiedział „nie”, masz powiedzieć „nie”. On zrzuca mnie z siebie, bo jest ode mnie silniejszy, ale dyszy z wysiłku, bo ważę więcej od niego. Piorunujemy się wzrokiem. Muszę iść do domu, mówi i patrzy w niebo zabarwione oranżem i różem. Przenosi wzrok na mnie i rzuca: robi się późno. Coś rzęzi mi w piersi. W milczeniu zaczynam pakować do torby rzeczy, które wzięłam na piknik w parku, i rozpaczliwie próbuję wymyślić coś, co odwróci całą tę sytuację na moją korzyść, co zmusi go, żeby zapewnił mnie o swojej miłości i złożył mi obietnicę, której tak potrzebuję – że się ze mną ożeni. Wiem, że musi już iść, bo w domu żona czeka na niego z kolacją. Wstajemy, a ja podnoszę koc, który dla nas rozłożyłam, żeby pokazać mu, że mogę go tak po prostu zostawić, że wcale do niego nie lgnę i mogę odejść.

Staje przede mną. Mam ochotę zrobić mu krzywdę. Pytam go, czy nasz związek ma w ogóle jakąś przyszłość. Stoi jak skamieniały, jak gdyby wyczuł w pobliżu drapieżnika. Ja jednak naciskam dalej: traktujesz nasze spotkania jak misję rozpoznawczą, żeby podjąć decyzję, czy może to ci wystarcza? Nie dbam już o to, czy złożę starannie koc, i po prostu trzymam go w ramionach. Jego nagle zajmuje wylewanie fusów z mojego termosu; dostrzega leżący w trawie telefon i chowa go do kieszeni. Pochyla głowę i mówi: nie mogę w ten sposób odpowiedzieć na to pytanie, wyobrażam sobie wspólną przyszłość, ale to pytanie jest zbyt konkretne. W uszach słyszę dzwonienie. Żeby je uciszyć, strzepuję trawę z koca. Czasami zastanawiam się, czy związek z tobą nie jest najważniejszy w moim życiu, dodaje i przechyla głowę w stronę zachodzącego słońca. Mrużę oczy, krzywię pogardliwie usta i mówię: oczywiście, że to najważniejszy związek w twoim życiu. Mężczyzna, z którym chcę być, podchodzi do mnie. Wyciąga rękę, żeby wyjąć mi z włosów źdźbło trawy, ale odsuwam jego dłoń i gwałtownie odpycham go od siebie. Kołysze się na piętach, próbując odzyskać równowagę. Żeby się uspokoić, skupiam się na widocznym w oddali maleńkim drzewku. Jeśli będę się wpatrywała wystarczająco intensywnie, może sprawię, że zniknie. Czuję mrowienie w brzuchu, jakby w żołądku wyrastały mi z dziąseł zęby, miniaturowe nagrobki upamiętniające każdą krzywdę.

Kropla śliny na mojej dłoni schnie na słońcu.

otwarcia

Na początku mężczyzna, z którym chcę być, nie daje mi swojego numeru telefonu, a ja o niego nie proszę. Wysyła mi maile, co jest głupie i uciążliwe i co daje mi do zrozumienia, że on nie chce, żebym mogła się z nim łatwo skontaktować. Zdarzają nam się krótkie okresy intensywnego kontaktu, zwykle inicjowane przeze mnie, po których przychodzą tygodnie ciszy. Jest na greckiej Hydrze, gdzie wystawia jakieś prace razem z żoną. Nie powinnam o tym wiedzieć, ale wiem (dzięki Instagramowi), i w naszych nielicznych wiadomościach udaję, że nie mam pojęcia, gdzie jest ani z kim, bo kiedy wróci w ten weekend, znów się spotkamy. Jestem w przyciemnionej pracowni, kiedy ekran mojego telefonu wybudza się i widzę na nim jego imię. Z przejęciem otwieram maila, ale kiedy przebiegam wzrokiem słowa, czuję, że nogi się pode mną uginają. Pisze, że nici z naszego bzykania, jego była poprosiła go, żeby się z nią zobaczył, a jedyny termin to ten, w którym umówił się ze mną. Pisze, że to dość niefortunne, że zależy jej na spotkaniu właśnie teraz, kiedy on i jego żona zaczęli się całkiem nieźle dogadywać, że to, co łączy go z tą kobietą, to prawdziwa tortura, ale ich fizyczna relacja jest uzależniająca i niezwykle gwałtowna. Znowu zaczęli rozmawiać i dociera do mnie, że to dlatego tak trudno było mi ostatnio skupić na sobie jego uwagę. Pisze, że nie wie, czy po tym, jak się z nią zobaczy, będzie miał ochotę na seks ze mną, więc lepiej odwołać nasze spotkanie. Wygląda na to, że nie potrafi się od niej uwolnić – nie można pozbyć się miłości, oświadcza łzawo. Wiadomość jest wyznaniem, jego wyżalaniem się przede mną. Pisze, że wpadli na siebie kilka miesięcy temu na prywatnym pokazie w Akademii Królewskiej, ale był tak przybity, że wyszedł. Napisała do niego z pytaniem, dlaczego się ulotnił, na co odpisał, że spotkanie z nią było ponad jego siły. Bardzo szybko dociera do mnie kilka rzeczy. Jest lepsza w łóżku ode mnie. Ma jego numer, a to znaczy, że on chce, żeby w każdej chwili mogła się z nim skontaktować. Nie zamierzam wdawać się w romans, który oznacza koniec mojego obecnego związku i początek kolejnego, z nim, związku, w którym mogłabym zacząć prawdziwe życie. Chociaż on zdradza żonę, a ja chłopaka, przez co oboje jesteśmy niegodni zaufania, zakochał się w kimś spoza całej tej plątaniny i nie jest wobec mnie lojalny, a to z kolei pokazuje, że spodziewam się z jego strony jakiegoś szczególnego traktowania, bezinteresowności, której nikt nikomu nie okazuje. Jest dla niego ważniejsza niż ja, czyli nie zrobiłam na nim wrażenia. Rozwija się zupełnie inna fabuła z dwójką głównych bohaterów, ja zaś jestem jedynie krótkim wątkiem pobocznym w ich historii miłosnej. W tej komedii romantycznej o zdradzie nie jestem główną bohaterką, lecz tylko postacią drugoplanową. Nie grozi mu to, że się we mnie zakocha. W moim własnym życiu można mnie sobie przywłaszczyć. W porównaniu z nimi należę do niższej warstwy społecznej, a oni są sobie równi, przez co bardziej do siebie pasują. Nikt nawet by nie pomyślał, żeby zaprosić mnie na prywatny pokaz do Akademii Królewskiej – jestem nikim. Jestem fanką i dlatego można mnie pominąć.

oglądanie wystaw sklepowych

Kobietę, która otwiera drzwi, rozpoznaję z Instagrama. Nazywa się Val. Ma starszego chłopaka, a może to jej mąż – nie zdołałam tego ustalić. Ona również wychowywała się w Mendocino i wiem, że pracuje w Terroir na pół etatu, ale nie po to, żeby zarobić na życie – traktuje to raczej jako hobby, coś przyjemnego. Robi sobie zdjęcia przed lustrem, na których kryje twarz za iPhone’em, wrzuca zbliżenia pięknych materiałów albo pojedyncze fotki z odwiedzonych wystaw, opatrzone krótkimi postami, w których taguje zaprzyjaźnionych artystów. Często deklaruje miłość do chłopaka/męża. Jako para robią sobie selfie w windzie, które Val wrzuca na stories. Robi też zdjęcia rzeczy zapakowanych w delikatne materiały wykończone koronką albo owiniętych najlepszej jakości papierem pakowym i przewiązanych kolorowym sznurkiem, z których tworzy siatkę na Instagramie. Znajomi nagradzają jej posty wpisami pełnymi serduszek i uniesionych kciuków. Kobieta, na której punkcie mam obsesję, pisze boskie – takie jednosłowne komentarze to jej znak rozpoznawczy.

Val jest elegancka, ale w oszczędnym stylu. Jej na pierwszy rzut oka zwyczajne ubrania są doskonale skrojone, przez co wydaje się piękniejsza albo bardziej onieśmielająca, chociaż to chyba to samo. Ma jasnobrązowe skórzane buty z obcasem w kształcie kuli. To do niej takie podobne, tak bardzo w jej stylu – dziwnym i ponadczasowym. Zaczynam czuć się nieswojo w sneakersach i pomiętej koszuli. Pyta mnie, jak mam na imię, odhacza je na iPadzie, uśmiecha się szeroko, mówi, żebym poszła za nią, i prowadzi mnie długim korytarzem, nawet nie oglądając się, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście za nią idę. W środku jest jeszcze więcej witraży, kolorowe świetliste wzory tańczą na ścianach. Dom jest ciemny, lecz sprawia wrażenie rozświetlonego, wszystkie meble wykonane są z drewna koloru gorzkiej czekolady. W drewnianej podłodze są odkształcenia, które nadają wnętrzu atmosfery rodem z wiejskiej posiadłości i świadczą o tym, jaka jest stara. Val prowadzi mnie do salonu. Skinieniem dłoni pokazuje mi „artykuły”, informuje, że wróci za piętnaście minut i że mogę mierzyć wszystko oprócz wystawionej biżuterii; jeśli coś mnie zainteresuje, mają odpowiedniki w oddzielnej kolekcji. Pozwoli mi pomyszkować i niedługo do mnie zajrzy. Uśmiecham się i dziękuję. Krążę bez celu po pokoju. Na ścianie wiszą ogromne obrazy z czerwonymi i różowymi plamami, tapeta jest teksturowana, jak tynk, na który położono farbę. Dotykam jej. Ten pozorny brak wykończenia współgra z citroenem na parkingu. Pozostawienie ścian w takim stanie nie wynika z ograniczeń budżetowych – to kwestia wyboru. Bogactwo aż bije tu po oczach, więc nie ma sensu tak się starać. Pokój pełen jest rozmaitych przedmiotów, które są całkowicie nieprzydatne, ale wyglądają na bardzo drogie: maleńkie kolorowe naczynia i miseczki stojące na kominku, mosiężne świeczniki z płonącymi świecami z miodu pszczelego w kolorze żółtym i indygo, dokładnie takie, jakie lubi kobieta, na której punkcie mam obsesję. We wszystkim widać jej wpływy, zwłaszcza w porozstawianych po pokoju przytłaczających bukietach z groszku pachnącego, gałązek i białych kwiatów. Te starannie dobrane kwiatowe kompozycje ułożone przez kobietę, na której punkcie mam obsesję, tchną pewnością siebie, o której ja mogę tylko pomarzyć. Na wieszaku do prezentacji wiszą oddalone od siebie kombinezony jednoczęściowe – kremowy, granatowy i czarny – uszyte w atelier w Mediolanie, stworzone specjalnie do instagramowych sesji w ogrodzie, lecz wystarczająco szykowne i fotogeniczne, żeby włożyć je na targ rolny (1000 funtów za sztukę). Złote pierścionki z perłami (8000 za sztukę). Obok, na szafce zaprojektowanej przez Paula McCobba, leżą narzędzia ogrodnicze w cenie od czterystu do ośmiuset funtów, z logo i małą, ręcznie napisaną etykietką informującą, że powstały zgodnie z praktyką shokunin – filozofią rzemieślniczą, która najwyraźniej jest zgodna z jej własną. Na podłodze, ułożone jak pasażerowie oczekujący na pociąg, stoją ręcznie robione skórzane włoskie buty (900 funtów); za nimi kosze wyplatane przez białe kobiety, identyczne jak te, które widziała kiedyś na targu w meksykańskim mieście Oaxaca (750 funtów za sztukę), wyjątkowo fotogeniczne i wprost idealne do zbierania warzyw w twoim uroczym ogrodzie. Po tym, jak widziałam wszystkie te rzeczy na ekranie telefonu, zaskakuje mnie oglądanie ich na własne oczy. Buty, które wykonano z mięciuteńkiej skóry, z jednej strony wyglądają na bardzo drogie, a z drugiej nie ma w nich nic szczególnego, z pewnością wymagają jednak specjalnego traktowania. Kiedy stoję nad nimi odpowiednio długo, dziewięćset funtów zaczyna wyglądać całkiem rozsądnie. Czemu nie wydać dziewięciu stów na buty albo tysiaka na kombinezon? Sęk w tym, że ja i mój chłopak mamy problemy, żeby zaoszczędzić tysiąc dwieście (plus rachunki) na czynsz miesięczny.

Podchodzę do stołu z jadalni, który na potrzeby prezentacji został przesunięty pod ścianę. Krzesła wyglądają na stare, ale to klasyki od projektanta, a ponieważ są nie do kompletu, ustawiono je w rzędzie jedno obok drugiego. Stół nakryto liliowym obrusem robionym na zamówienie przez artystkę, która wyhaftowała na nim motywy roślinne (cena to 350 funtów), a leżące na nim drewniane miski pełne są surowych warzyw w kawałkach, ale nie takich wyschniętych, porzuconych warzyw, jakie zwykle widuję na różnych eventach organizowanych przez białych ludzi. Nie, te warzywa wyglądają inaczej i stanowią pewny siebie pokaz białości. Dzięki szypułkom zachowały naturalną dzikość, marchewki są soczyste, w kolorach tęczy – jeszcze nigdy nie widziałam fioletowej, czerwonej czy żółtej marchwi – rzodkiewki całe, z liśćmi na końcach, a miniogórki i fenkuły pokrojone wzdłuż i nieobrane. Na talerzach piętrzą się grube pajdy chleba na zakwasie, chleba żytniego – ciekawe, czy to dekoracja – i wyglądające spod nich kawałki bagietki, które sądząc po chrupiącej skórce, wyszły spod czułej ręki piekarza. Obok nich na metalicznych półmiskach ułożono zmysłowo kiście czerwonych winogron. W sąsiadujących ze sobą dwóch białych miseczkach z granatową obwódką jest humus i jakiś czerwony dip. Ilość zjedzonego humusu i pozostawione w miseczce szypułki świadczą o tym, że ktoś był tu przede mną. Na limonkowozielonym talerzyku z ceramiczną obwódką leży jedna z jedwabnych kwiecistych apaszek od Georgii O’Keefe (600 funtów), a pod nią nóż do chleba z limitowanej edycji Nancy Silverton (kosztuje 169 funtów i nie jest już dostępny, wyprzedał się). Światło, które wlewa się do pokoju przez jedno z wysokich okien naprzeciwko mnie, nadaje stołowi wygląd martwej natury z siedemnastowiecznych holenderskich obrazów połączonych ze współczesnym romantyzmem, a ja myślę sobie: skąd ty, cholera, wiesz, jak to zrobić? I gdzie, do diabła, jesteś? Czuję się, jakby w domu oprócz mnie nie było nikogo. Nie stać mnie na nic i nie zamierzam nawet udawać, że jest inaczej. Słysząc kroki Val na korytarzu, podchodzę pospiesznie do butów, tak by pomyślała, że rozważam ich zakup. A więc jednak zamierzam udawać. Gdy chwilę później zagląda do pokoju, patrzy na mnie pobłażliwie. Wie, że niczego nie kupię, więc posyła mi tylko uprzejmy, blady uśmiech. Ona i ja pochodzimy z innych światów. Mówię, że może nie dziś, że jeśli zmienię zdanie, zamówię coś przez Terroir, na co ona uśmiecha się nieco szerzej i odpowiada, że oczywiście, w razie czego wiesz, gdzie nas szukać. Odsuwa się, żeby mnie przepuścić i odprowadzić do drzwi, usta ma zaciśnięte w wąską kreskę. Nieco później sprawdzam profile Terroir w mediach społecznościowych, gdzie kobieta, na której punkcie mam obsesję, pisze dziękujemy wszystkim, którzy przyszli, cudownie było was spotkać, dziękujemy, że wspieracie nasz mały biznes. Tekst umieszczono na zdjęciu powiewającej apaszki, a ja myślę sobie: nawet cię tam nie było, ty głupia krowo.

ZAINTERESOWANI TYM, CO BĘDZIE DALEJ?

Pełna wersja książki do kupienia m.in. w księgarniach:

KSIĘGARNIE ŚWIAT KSIĄŻKI

EMPIK

Oraz w księgarniach internetowych:

swiatksiazki.pl

empik.com

bonito.pl

taniaksiazka.pl

Zamów z dostawą do domu lub do paczkomatu – wybierz taką opcję, jaka jest dla Ciebie najwygodniejsza!

Większość naszych książek dostępna jest również w formie e-booków. Znajdziecie je na najpopularniejszych platformach sprzedaży:

Virtualo

Publio

Nexto

Oraz w księgarniach internetowych.

Posłuchajcie również naszych audiobooków, zawsze czytanych przez najlepszych polskich lektorów.

Szukajcie ich na portalu Audioteka lub pozostałych, wyżej wymienionych platformach.

Zapraszamy do księgarń i na stronę wydawnictwoalbatros.com, gdzie prezentujemy wszystkie wydane tytuły i zapowiedzi.

Jeśli chcecie być na bieżąco z naszymi nowościami, śledźcie nas też na Facebooku i na Instagramie.